Powered By Blogger

niedziela, 25 września 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 16


Dziękuję za komentarze :)




Zasłonił usta dłonią i wsłuchiwał się w słowa doktora czując jak jego serce przeszywa sztylet nasączony trucizną. Nie chciało mu się wierzyć w to co słyszał. Pragnął myśleć, że to jest jakiś kiepski żart, lecz była to szczera prawda. Nie potrafił znieść wiadomości, którą przekazał mu lekarz.

    - Dowiedzieliśmy się, że jest pan jedynym krewnym, a w takich przypadkach musimy powiadomić bliskich. Przykro mi, że przekazuję taką wiadomość, gdy są państwo daleko od siebie – dosłownie widział oczyma wyobraźni jak mężczyzna przeciera spocone czoło.

Gdy doktor wykonał swoją powinność, z wielkim żalem w sercu pożegnał się i rozłączył. Jemu natomiast po skończonej rozmowie komórka wypadła z ręki i tocząc się po łóżku spadła na podłogę. Jego ciało było napięte jak struna. Dłonie ściskały spodnie na udach tak, że mu kostki bielały. Wzrok Caleba stał się nieobecny jakby tylko ciałem był w tym pokoju a duszą wywędrował gdzieś indziej. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Dosłownie czuł jak jego dusza jest rozrywana na kawałki. Przed sobą widział jedynie bezdenną pustkę, ciemność, która przesłoniła mu oczy. W głowie mu szumiało od najgorszych rzeczy, które kiedykolwiek spotkały go w życiu. Jedyną rzeczą, która nie pozwoliła mu się załamać w trudnych chwilach była miłość i troska Abigail. To dzięki niej miał tak wiele rzeczy. To dzięki tej najwspanialszej kobiecie pod słońcem żyje. Dostał od niej wszystko co najlepsze. Poświęciła dla niego swoje życie, zaopiekowała się, kochała bezwarunkowo, wychowywała niczym swoje syna. A świadomość, że ją traci, jedyna rodzinę, doszczętnie go druzgotała. Po takim ciosie nie będzie potrafił się podnieść. Zaczął się zastanawiać dlaczego Bóg jest taki okrutny. Zabrał mu wszystko, nawet władzę w nogach, być może by odpokutował za swoich rodziców, ale teraz zamierza pozbawić go ciotki? Nie zgadza się na to! Miał dość wszystkiego! Chciał mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafił. Życie nie ofiarowało mu zbyt wielu dobrych chwil, nie doświadczył wielkiego szczęścia, więc nie powinien się obwiniać, iż nie wierzy, że istnieje „szczęśliwe zakończenie”. Nawet większości jego książek go nie ma, bo nie potrafi sobie go wyobrazić. Przeważnie jest to neutralny koniec. Ale w jego słowniku nie istnieje coś tak absurdalnego jak happy end.
Pochylił się do przodu dotykając czołem dłoni wciąż ściskających spodnie. Jego ciało się zatrzęsło. Raz po raz z oczu Caleba zaczęły lecieć słone łzy spływające po zaczerwienionych policzkach. Najgorsze obrazy nie chciały opuścić jego umysłu. Zadawał sobie pytanie dlaczego to się musiało stać akurat teraz? Jeśli już musiało, to przynajmniej wtedy, gdy on byłby blisko niej. A obecnie są daleko od siebie, mimo że to ten sam kontynent. Nie potrafił powstrzymać swojego płaczu i szlochu, który rozchodząc się echem po pokoju było coraz bardzie słychać.


~~* * *~~


Wyszedł łazienki odświeżony i pachnący. Od razu poczuł się lepiej gdy założył na siebie czyste ubranie. Rzeczywiście dzisiejszy dzień był męczący. Ledwo wszedł do pokoju a zatrzymał się w progu zdziwiony widokiem Caleba zginającego się w pół. Zamierzał zignorować ten widok i powiedzieć mężowi, że zaraz pójdzie się umyć, jednak po wejściu w głąb spostrzegł, że blondyn się nie podnosi, a jego ciało drży. Poważnie się zaniepokoił. Podszedł do niego i pochylił się. Nagle usłyszał głośny jęk i pociąganie nosem.

    - Caleb, co jest? – nie wiedział co powinien zrobić. W jednej chwili poczuł się bezradny słysząc jak mąż płacze z nieznanego mu powodu. Usiadł przy nim na łóżku i łapiąc go za ramię i plecy próbował wyprostować. W końcu po paru próbach mu się to udało. Dotykając blondyna czuł jego spięte i drżące ciało. Oddech był szybki i płytki. – Powiedz mi...
    - Zostaw mnie!
    - Ciągle tylko powtarzasz „zostaw”, „puść”, „daj mi spokój”! Nagle zacząłeś płakać, a ja nie wiem do jest przyczyną! Martwię się! – w końcu odwrócił mężczyznę do przodem do siebie i spojrzał na jego czerwona twarz, i przekrwione od tarcia oczy. Jak zwykle wzrok miał wlepiony w podłogę.

Nie miał bladego pojęcia do robić. Pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją i był wobec niej bezradny, nie przygotowany. Pochwycił w dłonie twarz męża wbrew jego protestom. Trzymał ją dość mocno by Caleb zaraz mu się nie wyrwał. Uważnie obrysował wzrokiem jego zbolałą minę i zielone oczy, z których leciały łzy. Ten widok zmiękczył jego serce, a pretensje jakie kiedykolwiek miał do Antrosy w jednej sekundzie uleciały w niepamięć. Patrząc na zapłakanego męża i jemu zrobiło się ciężko na sercu. Wyciągnął ręce i łapiąc za ramiona przyciągnął go do siebie, przyciskając do swojego torsu. Tym razem mężczyzna nie stawiał oporu, i ku jego zaskoczeniu objął go z całych sił jakby desperacko łapał się ostatniej deski ratunku. Natomiast Kaylor położył swoją dłoń na jego plecach, a drugą dotknął jasnych włosów, które zaczął delikatnie gładzić. Czuł, że jedyne co może w takiej sytuacji zrobić to po prostu przytulić męża. Robiąc to sam poczuł ciepło rozlewające się po jego sercu. Jeszcze nie wiedział jak to uczucie opisać, ale mógł śmiało i bez obaw powiedzieć, że dobrze mu w ramionach Caleba. Na swojej koszulce poczuł mokre miejsce, które swoimi łzami zaznaczył blondyn.

    - Już dobrze.

Wyszeptał do jego ucha przez cały czas głaszcząc go uspokajająco po głowie. W takiej chwili, gdy z jakiegoś powody Caleb cierpi nie zamierzał zgrywać drania, którym był dla niego wcześniej. Nie puści go teraz choćby nie wie co. Tuląc blondyna do siebie zaczął się delikatnie kołysać w przód i w tył. Bardzo się zamartwiał, bo nigdy wcześniej nie widział takiej histerii w jego wykonani, a bez poważnego powodu nie zrobiłby czegoś takiego. To zachowanie nie było w stylu Antrosy.
Przez długi czas płacz nie chciał ustać, a on zastanawiał się o może jeszcze zrobić, by mąż się uspokoił. Wciąż czuł zaciskające się na jego bluzce pięści i mocny uchwyt. Cieszył się, że tak z nim postąpił i nie zignorował. Poza tym nawet jeśli tylko odrobinkę, to Caleb mu ufa, bo gdyby tak nie było, to chyba by się w niego tak nie wtulał, prawda? Zdawało mu się, że jest z zupełnie innym człowiekiem, niż przed kilkoma dniami. Siebie też ledwo poznawał. Wcześniej odepchnąłby go i nie zwracał najmniejszej uwagi pozostawiając samego sobie. Teraz ani o tym myślał. Pocałował go czule w czubek głowy. Gdy spojrzał na zegarek zarejestrował, że jest już po dwudziestej. Aż tyle czasu minęło? Ech, a ja wciąż nie wiem co wprawiło Caleba w taki stan. Co się musiało stać? Zdecydowanie wolałbym gdyby płakał ze szczęścia. Chciałbym go jakoś rozweselić. Sam jeszcze nie zdawał sobie sprawy, ale pomyślał o czymś więcej niż zwykłym sprawieniu, by mąż się uśmiechnął.

    - Cokolwiek się stało, wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Zauważył, że stopniowo oddech się reguluje i nie jest taki chaotyczny. Serce także spowolniło, gdyż wcześniej biło jak dzwon kościelny. Ciało blondyna rozluźniło się i teraz wydawało się bezwładne. Domyślał się co zaszło i odetchnął z ulgą. Powoli, starając się nie go nie obudzić, odsunął się od niego asekurując, by nie spadł. Kaylor wstał i sprawnym ruchem, łapiąc męża pod kolanami i pod rękę, podniósł go. Uważając by nie uderzyć się o coś przeszedł na drugą stronę łóżka, jakimś cudem odrzucił kołdrę na bok i położył na nim Caleba. Pochylił się nad mężczyzną przez chwilę przeczesując dłonią jego miękkie włosy. Potem złożył kolejny pocałunek na jego poliku, który był tak ulotny i delikatny, że nie mógł on obudzić męża.
Usiadł po przeciwnej stronie, opierając się plecami o ścianę przyglądał się spokojnemu i regularnemu oddechowi. Nim się spostrzegł on również zasnął.
Obudził go dopiero jakiś odgłos i wiercenie się Antrosy w łóżku. Podniósł leniwie powieki i przetarł oczy. Przez to, że spał na siedząco z rękoma złączonymi na brzuchu kark i tyłek niemiłosiernie go bolały. Chyba nadwyrężył szyję, bo nie może ruszać głową. Trzymając się z bolące miejsce Kaylor odwrócił się w stronę męża z głośnym sykiem.

    - Brzuch mnie boli – ledwo usłyszał cicho wymamrotane przez Caleba zdanie.
    - Nic dziwnego, skoro tyle płakałeś.

Widział jak blondyn natychmiast otwiera oczy i przygląda mu się zaskoczony i zdezorientowany. Wstał szybko i żeby nie polecieć na materac podtrzymywał się z tyłu rękoma.

    - Twój telefon leżał na ziemi, więc położyłem go na szafkę, gdybyś go szukał. Powiesz mi co cię tak wyprowadziło z równowagi? – zbliżył się do niego i dotknął dłonią jego policzka, na którym był odciśnięty ślad od poduszki. Głaskał go po nim kciukiem ścierając zaschnięte ślady po łzach. Widząc minę Caleba Kaylor zaczął się cicho podśmiechiwać.
    - Nie patrz się na mnie jak na wariata. Chcę, żebyś mi zaufał tak jak to zrobiłeś kilka godzin temu. Chcę znać powód, rozumiesz? Jednak najpierw muszę cię za wszystko przeprosić. Od samego początku nie byłem wobec ciebie fair. Gdy byłem pijany doprowadziłem do okropnej sytuacji i cię zraniłem. Później było to samo, przez moją niewyparzoną gębę. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia i chciałem się ich pozbyć składając ci nieszczere przeprosiny. Jednak nawet nie chciało mi się wtedy do ciebie pofatygować. Teraz to co mówię płynie z głębi serca – położył rękę w tamtym miejscu i kontynuował. – Zachowywałem się jak ostatni dupek. Nie traktowałem cię jak na to zasługujesz. Nie proszę cię, żebyś mi wybaczył i zapomniał, lecz daj mi drugą szansę. Zacznijmy od początku, a pokażę ci, że nie jestem taki zły. Postaram się, żebyśmy wiedli dobre życie jako małżeństwo. Nie obiecuję, że cię nie zranię, nie doprowadzę do płaczu. Nie wszystko da się przewidzieć, jednak nie zrobię tego umyślnie. Teraz wiem, że masz delikatną i kruchą duszę, na której łatwo zrobić rysy, zadry. Zrozumiałem swoje błędy i za wszystko przepraszam – uśmiechnął się smutno. – Pragnę być dla ciebie, i żebyś ty był dla mnie.


~~* * *~~


Czuł ciepło płynące od ciała Kaylora. Dotykali się ramionami i nagami, a w dodatku mąż trzymał dłoń na jego policzku. Po tym co usłyszał od doktora prawie się załamał. Lecz ktoś nie pozwolił mu pogrążyć się w ciemności na długo. Pomógł, wsparł, pocieszył i o dziwo tym kimś nie była ani ciocia, ani przyjaciółka. To osoba, o której nigdy by nie pomyślał, że zrobi coś takiego. Jakoś tak... dobrze mu z tym było. Wcześniej co prawda nie znosił bruneta, przez jego obcesowe a nawet chamskie zachowanie. Jednak tak jak podejrzewał nie było to jego prawdziwe „ja”. Czuł od słów Kaylora bijącą szczerość, widział to również w jego błękitnych, teraz już nie tak strasznych oczach.
W jednej chwili ten mężczyzna, dzięki temu co właśnie powiedział stał się dla mu bardzo bliski i mimo swojego zamkniętego charakteru i osobowości dopuścił go do siebie. Zaufał mu. Nawet swojej cioci próbował nie pokazywać swoich łez, a pozwolił by zobaczył je mąż. Powinien się wstydzić, bo od początku takie wywoływał w nim uczucia Ledwood, ale pewnie chwytał jego spojrzenie. Żaden z nich przez dłuższy czas nie spuszczał wzroku z drugiego. Kaylor się do niego uśmiechał. Pokazywał, że można na niego liczyć. Na tą chwilę ma tylko jego przy swoim boku.
Przełknął rosnącą w gardle gulę. Przysunął się bliżej męża i opadł głowę o jego tors zamykając oczy. Musi mu jakoś to powiedzieć, ale boi się, że znów się rozklei.

    - Jeśli pozwolisz mi się przytulić i pocieszyć to możesz płakać – gdy Kaylor to powiedział zorientował się, że on również głośno przed chwilą myślał. – Tak jak ciągle powtarza mój ojciec, mamy czas się poznać.
    - Możesz się bardzo rozczarować, gdy mnie poznasz.
    - Chyba sobie żartujesz – porwał go w ramiona i nie zamierzał już nigdy puszczać. Zdawało mu się, że Caleb jest tym czego mu potrzeba. Był szczęśliwy, że doszedł do tego.
    - Ciocia pracuje jako guwernantka w Paryżu, ale to wiesz. Dostałem telefon, że w trakcie pracy zemdlała. Sąsiedzi powiadomieni przez dzieci zawieźli ją do szpitala – w tym momencie jego głos wyraźnie zadrżał. Znów poczuł jak gula rośnie w jego gardle i nie potrafi przełknąć śliny. Lecz mąż cały czas dodawał mu otuchy przytulając go. Jeszcze dwa dni temu w życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że on i Kaylor w kilka chwil staną się sobie tacy bliscy. – Po badaniu lekarze wykryli u niej guza mózgu, który rozwijał się od lat. Nie wiedziała o tym. Ten lekarz powiedział, że dają jej mniej niż pięćdziesiąt procent na przeżycie. Żeby ją uratować muszą natychmiast operować, ale przez umiejscowienie i to, że jest złośliwy operacja jest bardzo ryzykowna. Jeśli ją przeprowadzą może umrzeć podczas, lub po operacji przez powikłania. Jeśli będą czekać z założonymi rękoma umrze. Kiedy to usłyszałem nie wytrzymałem. Ona jest moją jedyną rodziną – nie potrafił kontrolować swojego głosu. Znów emocje wzięły nad nim górę.
    - Co im poleciłeś?
    - Żeby brali się do roboty. Nie mamy nic do stracenia. Tak czy inaczej umarłaby. Jeżeli miałoby się to stać... To już wolę mieć świadomość, że nie zwlekałem i moja decyzja była słuszna.
    - Dobrze zrobiłeś. Postąpiłbym tak samo. Chociaż nie jestem na twoim miejscu i nie wiem jakbym na to zareagował na takie wieści. Ojciec jest jaki jest, denerwuje mnie od zawsze, ale nie chciałbym, by stało się mu coś złego.
    - A co z twoją mamą? Pamiętam, że nie było jej na ślubie ani na obiedzie. Czy ona...
    - Nie – od razu zaprzeczył wiedząc o co mężczyzna pyta. – Żyje, ale nie widziałem się z nią od lat. Właściwie nie spieszno mi do tego. I nie nazywaj jej proszę moją mamą. Może ty mówiłeś tak dobrze o swojej, ale ja mówię na nią Angelika. Nie zasłużyła na miano „mamy” ani nawet „matki” – słysząc jak ktoś wspomina o tej kobiecie ciśnienie mu się podniosło.
    - To witam w klubie – zauważył jak Caleb rzuca w przestrzeń kpiące spojrzenie. – Moi rodzice nie byli wzorem do naśladowania. Mogę powiedzieć, że to ciocia bardzie jest dla mnie matką.
    - Kiedyś o tym porozmawiamy. A teraz mi powiedz, czy chcesz lecieć do Paryża?


~~* * *~~


Kolejna podróż samolotem w ciągu czterdziestu ośmiu godzin to nic przyjemnego. Ciężko było zwłaszcza w środku nocy dostać się z powrotem do portu na Krecie, a stamtąd na lotnisko. Od jego błyskotliwego pomysłu minęło osiem godzin, w czasie których myślał, że się wykończy. Ich urlop nie obejmował wyjazdu do Francji, ale jak to z planami bywa. Nie można ich mieć, bo wszystko się prędzej czy później pierdzieli. Jednak wiedział, że to było dobre wyjście. Z ich zwiedzania Santorini nic by nie wyszło bo Caleb zadręczałby się stanem swojej cioci, a i on byłby podenerwowany. Uważał, że dla tej dwójki, która przez większość swojego życia miała jedynie siebie, było nie fair, gdyby nie mogli się zobaczyć biorąc pod uwagę najczarniejszy scenariusz. Więc nie zwlekając kupił przez Internet dwa bilety i modlił się, by zdążyli na najbliższy lot. Szczęście w nieszczęściu, że udało im się dotrzeć na lotnisko dziesięć minut przed odlotem. Kontrola bagażowa była zbędna, bo nie brali nic ze sobą poza telefonami i dokumentami.
Nie wiedział ile jeszcze potrwa lot i w sumie nie miał czasu zaprzątać sobie tym głowy. Jedyne co się teraz dla niego liczyło to Caleb, któremu przydałby się porządny wypoczynek. Mimo że wcześniej spał to jego sen nie był do końca spokojny. On również nie grzeszył energią. Położył na zimnej dłoni męża swoją i lekko ją ścisnął splatając ich palce. Widząc, że blondyn śpi opierając głowę o jego ramię doszedł do wniosku, że on również się zdrzemnie, choć na kilka chwil.


~~* * *~~


Zameldowali się w pierwszym lepszym hotelu. Obaj odczuli kolejną zmianę strefy czasowej zmęczeniem. Zdecydowanie nie byli przyzwyczajeni do takich dalekich wycieczek. Wynajęli jeden z ostatnich pokoi, które były dostępne, a te zapewniały tylko jedno łóżko w pokoju. Już mu to chyba nie robi różnicy. Marzy jedynie o pójściu spać. Caleb powinien zrobić to samo, choćby ze względu na stan, w którym się znajduje. Podróż była męcząca.

    - Z samego rana pójdziemy do tego szpitala i zapytamy o panią Abigail. Mam nadzieję, że dogadamy się po angielsku.
    - Znam podstawy francuskiego, może to niewiele, ale zawsze coś.
    - Skoro lekarz rozmawiał z tobą po angielsku to w porządku. Nie potrafię sobie wyobrazić jak się czujesz, ale będę cię spierać cały czas – ukucnął przed nim i położył ręce na jego kolanach.
    - Wiem – odpowiedział cicho łapiąc spojrzenie błękitnych oczu. Wyglądały zupełnie inaczej niż wcześniej. Przyjaźnie i miło.


~~* * *~~

Tak jak obiecał mężowi z samego rana znaleźli się w szpitalu, do którego przetransportowano Abigail. Gdy tam szli, dziękując niebiosom, że hotel był bardzo blisko tegoż budynku, Caleb zabronił mu kierować wózkiem i zachowywać się tak jak na obiedzie na wyspie. Powoli zaczynał myśleć, że Antrosa rzeczywiście nie chce pokazywać jakie ma upodobania i że ma męża. Z drugiej strony on nie chce ze mną spać. To chyba nie oznacza, że tak naprawdę lubi kobiety, a do małżeństwa z facetem został zmuszony, prawda? Zaczynał nabierać wątpliwości. Jego teoria nie może być prawdziwa. A co jeśli jednak?
Miał ochotę walić głową w mur. To absurd! Już kompletnie zaczyna mu się mieszać w głowie. Jak najszybciej musi porozmawiać z Calebam inaczej oszaleje. Lubi mieć wszystko czarno na białym, a nie bawić się w jakieś zgadywanki.
Po zdobyciu informacji w recepcji dotyczących gdzie dokładnie Abigail się znajduje skierowali się tam. Nie musiał nawet spoglądać na minę męża, by wiedzieć, że ten się bardzo denerwuje i jedzie przed salę z ciężkim sercem. Jeżeli jedyna krewna blondyna odejdzie on się załamie. Najbardziej bał się tego, że nie będzie wiedział ja mu pomóc, poza po prostu byciem przy nim. Prawdą było, że musieli przygotować się na najgorsze. Może nie miał z nią dużo styczności, ale mając świadomość, że była bliską przyjaciółką ojca musiała być dobrą kobietą. Po tym co zaplanowała z jego rodzicem czuł, że ze spokojnej kobiety potrafiła zmienić się w huragan Katrina. Jednak tata zawsze miał nosa do kobiet, to musiał mu przyznać. Znajome, koleżanki ze szkoły, o których mu opowiadał, z pracy, przyjaciółki, wszystkie były dobrymi kobietami. Lecz bez względu ile ich miał nigdy nie dał powodów do podejrzewania go o zdradę. Zawsze kończyło się tylko na przyjaźni. Ojciec nie był już pierwszej młodości, ale był mężczyzną, o którym mogła marzyć każda kobieta. W życiu zrobił tylko jeden błąd związany z kobietą. Największy jakiego mógł się dopuścić. Ożenił się z Angeliką i pokochał ją. Z jednej strony, gdyby tego nie zrobił to on by się nie urodził, a z drugiej...
Orientując się, że są już przed odpowiednią salą położył rękę na ramieniu Caleba. Na recepcji nic im nie powiedzieli poza piętrem i numerem pomieszczenia. Nawet nie wiedzieli co to za miejsce. Sala operacyjna, segregacji czy jakaś inna? To oczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość było okropne.

    - Myślisz, że ona... – głos blondyna się załamał.
    - Nic nie myślę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Właśnie tą chwilę wybrali sobie lekarze by otworzyć drzwi i wywieść kobietę na łóżku. Caleb zobaczywszy to chciał podjechać do niej, wołał ją lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Wtem podszedł do nich średniego wzrostu mężczyzna z włosami przyprószonymi obficie siwiznom i znużonym spojrzeniem.

    - Jak mniemam pan Antrosa – zwrócił się do Caleba.
    - Niech pan mi powie co z nią będzie?!
    - Operacja trwała wiele godzin. Wszyscy są bardzo zmęczeni. To co stało się pańskiej krewnej powstawało przez lata bez jej wiedzy. Cały zabieg był bardzo ryzykowny i ciężki do przeprowadzenia. Ale nie wie pan może czy kobieta miewała jakieś bóle głowy, występowały częste omdlenia?
    - Gdy mieszkałem z nią często skarżyła się na zawroty głowy, ale brała tabletki przeciwbólowe, szał spać i na drugi dzień było w porządku. Często tłumaczyła sobie, że to przez przepracowanie źle się czuła. Ale nigdy bym nie podejrzewał, że... – te słowa nie chciały przejść mu przez gardło.
    - Praca nie miała z tym nic wspólnego. To guz powoli dawał o sobie znać. Proszę być spokojnym – powiedział w końcu mężczyzna ku jego uldze. – Przeszła zabieg pomyślnie. Przez najbliższe godziny będzie pod narkozą, ale już teraz pielęgniarki zawożą ją do sali wybudzeń. Niech się pan nie martwi. Od razu mi wyglądała na silą kobietę. Dała radę.
    - Wiele przeszła w życiu. Może się uodporniła – mruknął ukrywając twarz w dłoniach, gdyż znów zbierało mu się na płacz.
    - Mówiłem ci, że wszystko się skończy dobrze.

Blondyn jedynie mruknął „tak” i ukrył twarz w dłoniach, gdyż znów zbierało mu się na płacz. Na swoim ramieniu wciąż czuł rękę męża. Cieszył się, że nie jest teraz sam. Że jednak ma Kaylora przy sobie. Nie słuchał już wyjaśnień lekarza jak dojść do sali, gdzie przewieźli kobietę. Zamiast niego z mężczyzną rozmawiał Ledwood. On nie dałby rady, zaraz by się rozkleił. Kiedy brunet zamierzał ich stąd zabrać wydukał najszczersze podziękowania dla pana Lacroix.


Jadąc do odpowiedniej salki według instrukcji doktora natknęli się rodzinę, u której pracowała Abigail. Porozmawiali z nimi trochę i doszli do wspólnego wniosku, który kobiecie z pewnością się nie spodoba, ale jest słuszny. Wydali się bardzo miłą rodziną, chociaż Kaylor i dzieci w jednym zdaniu to sprzeczność. Prędzej osiwiałby niż wytrzymał z gówniarzami w jednym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut. W dodatku biegające po domu, bałaganiące, wrzeszczące... Na samą myśl przeszły go ciarki.


~~* * *~~


Po czterech godzinach czekania pozwolono mu wejść do środka. Pielęgniarka mówiła, że powinna się już obudzić. Musiał założyć ochronne ubranie, z którym miał trochę problemów. W końcu mógł ją zobaczyć. Otworzył drzwi i wjechał powoli a za nim wszedł Kaylor, któremu również pozwolono na to, za zgodą Caleba. Pomieszczenia nie było specjalnie duże, w białym kolorze. Jego ciocia była jedyną pacjentką wewnątrz. Do jej łóżka podczepione były różne urządzenia, których nazwy nie potrafiłby pewnie wymówić. Zbliżył się do niej i przyjrzał twarzy nabierającej kolorów. Tak bardzo się o nią bał. Zdawało mu się, że naprawdę może ja stracić. Zauważył, że tam gdzie umiejscowił się guz jej włosy zostały obcięte i zgolone, a na skórze głowy ma już zszyte długie półkoliste rozcięcie. Uśmiechnął się do niej chwyciwszy jej dłoń uściskał ją.
Widząc to Kaylor stwierdził, że gdyby kobiety nie udałoby się uratować straciłby matkę, bo Abigail kimś takim była dla jego męża.


4 komentarze:

  1. Witaj, droga autorko,
    po pierwsze dziękuje za przesłanie ;] już zapoznałam się z treścią opowiadania ;] rewelacyjne, aż chce się więcej i więcej, teraz to powrócę z komentarzami na te poprzednie rozdziały „Nieznanego uczucia” jakie się pojawiły od mojego poprzedniego komentarza, nie mogę wręcz tego zaniedbać ;]a później zacznę czytać te wcześniejsze Twoje opowiadania...
    Multum weny i pomysłów i chęci życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpadłam tu przez przypadek, ale bardzo się z tego cieszę. Przeczytałam wszystkie opowiadania. I czekam na ciąg dalszy tego;) pozdrawiam Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    podobało mi się zachowanie Kaylora, był przy Celebie, wspierał go, ale najważniejsze, że sam chciał to robić sam z siebie, operacja Abigail się udała i mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań, jest ważna bardzo dla Celeba...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    cudnie, Kaylor wspaniale się zachował, był przy Celebie i go wspierał, ale najważniejsze jest to, że sam tego chciał, cieszę się, że operacja się udała i mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń