Hej, Kochani. Już nie będę tyle gadać, bo i ja wiem, i Wy wiecie, że kiepsko mi idzie pogodzenie codziennego życia z pisaniem. I to widać. Niestety. Nie przeciągając, zapraszam na rozdział.
Dziękuję za wszystkie komentarze, one dodają motywacji, kiedy mi jej brakuje (zwłaszcza jak mam zabierać się do pisania w nocy, a marzę o spaniu)
Nadeszła długo wyczekiwana chwila. Rywale zakończyli
występ z 208 punktami. Według rankingu wywalczyli w ten sposób
pierwsze miejsce. Byli ostatnimi, którzy mogli im przeszkodzić.
Keith był więcej niż pewny, że razem z siostrą podniosą
poprzeczkę, tym samym uzyskując wyższy wynik. Wystarczył jeden
punkt, by zająć podium z numerem 1. Ale to nie wystarczyłoby,
Mirandzie również, bo cóż to za wygrana, gdy jedne liczba od
drugiej różni się jednym punktem.
Gdy para zeszła z lodowiska głos w mikrofonie wywołał
ich, numer 165: Miranda i Keith Owen. Myślał, że nie może
bardziej się podekscytować, a jednak był w błędzie. Czuł
wzrastającą euforię, szczęście oraz podniecenie. Energia krążyła
w jego ciele pobudzając do działania, którego już nie mógł się
doczekać. Z pewnym siebie uśmiechem zdjął ochraniacze z płóz i
podał je trenerce. Kątem oka spostrzegł, że siostra woła go
gestem ręki. Była niecierpliwa jak on. Czas, kiedy znajduje się na
lodzie z Mirandą to najmilsze chwile, które spędza w jej
obecności, a przy tym nie irytuje się. Uwielbia z nią tańczyć,
przynajmniej w tej kwestii ma pełne zaufanie i wie, że może na
niej polegać. Był więcej niż pewny, że ich zwycięstwo jest
wyłącznie formalnością. Dzięki dużej liczbie punktów zdobytych
w programie krótkim mają większe szanse.
Znalazłszy się na lodzie usłyszał szum zachwytu.
Jak zawsze w pracy odrzucił na bok resztę Świata, problemy, myśli,
z którymi musiał zmagać się od wielu tygodni. Lodowisko i
Miranda. Tylko to liczyło się w zaistniałym momencie. Pełni
gracji, wdzięku, powabu po rozluźnieniu oraz znalezieniu się w
centrum uwagi wszystkich ustawili się w odpowiedniej pozie. Siostra
uniosła ręce nad siebie i wygięła w łuk wpatrując się w punkt
daleko przed sobą. Musiała wyglądać jakby odpłynęła myślami.
Natomiast on przysunąwszy się objął ją ręką w pasie, drugą
ustawił pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem reszty
ciała. Trwali nieruchomo, aż muzyka dała im sygnał, by zacząć
przedstawienie teatralne.
Zaczęło się spokojnie i subtelnie, pierwsze kroki
walca angielskiego, uśmiechy, oczy zwrócone ku sobie. Potem
nieśmiałość przeradzająca się w szalony, energiczny taniec,
podczas którego wykonywali coraz to bardziej efektowne figury.
Muzyka przejęła kontrolę nad ich ciałami. Już po chwili wirowali
na tafli lodu wprawiając w zachwyt publikę. Oboje wkładali całą
siłę w przeróżne ustawienia, często niebezpieczne. Przyszedł
czas na wykonanie kilku skoków, które wyryły się w pamięci ich
obojga przez wielogodzinne ćwiczenia. Spojrzeli na siebie znaczącą
przygotowując się do potrójnego lutza. Jechali tyłem na
zewnętrznej krawędzi prawej nogi. Po sekundzie wbili się w
powietrze wykonując odpowiednią liczbę obrotów. Zdał sobie
sprawę, że siostrze nie udało się wykonać manewru, bo nie dość,
że wyszedł jej tylko jeden obrót, to na dodatek dobiła się z
wewnętrznej krawędzi łyżwy. Mimo niewielkiej, z pozoru, pomyłki
to określa się to mianem flutza i uznaje za błąd. Chciała
ułatwić sobie skok w nadziei, że nikt tego nie dostrzeże, a
wyszło jeszcze gorzej. Nie przejmował się tym jednak i jechał
dalej. Bezbłędnie wykonali sekwencję skoków wysoko punktowanych,
która składała się z potrójnego salchowa i potrójnego axla.
Wykonywali skoki między krokami, które dodawały piękna ich tańcu.
Kontynuowali popisy prezentując obroty, gesty świadczące o
głębokim wczuciu się w rolę. Lodowisko w tej chwili było sceną,
a oni aktorami starającymi się przedstawić perfekcyjne widowisko.
W tej chwili był księciem trzymającym w ramionach swoją
księżniczkę. Można by powiedzieć, że poza nią nie widział
świata. Był dla niej, a ona dla niego. Zmieniając kierunek jazdy,
do tej pory jechali do przodu, złapali się za ręce i unieśli nogi
tworząc „jaskółkę”. Oboje starali się stworzyć kąt stu
osiemdziesięciu stopni i niewiele brakowało, a udałoby im się.
Jemu zawsze było ciężko wykonać szpagat, lecz siostra nie miała
z tym większych problemów. Przykładała się do lekcji baletu w
przeciwieństwie do niego. Balet nie był jego mocną stroną, na
szczęście nadrabiał efektownością pozostałych elementów
programu. Sprawnie zrealizowali drugą część choreografii, która
zawierała mniejszą ilość męczących skoków. Potrzebną liczbę
już zrobili, z pewnością nazbierali dużo punktów, teraz dopinali
wszystko na ostatni guzik. Mógł się założyć, że od strony
technicznej wypadli dobrze, choć sędziowie na pewno dostrzegli ich
błędy, z kolei za prezentację i interpretację osiągnęli
maksimum. Utwór dobiegał końca, toteż porwał się na jeszcze
jeden ruch. Zakręcił siostrą wkładając w to całą siłę,
wyrzucił w powietrze, gdzie wykonała cztery obroty i wylądowała
dokładnie tak jak powinna. W tym samym momencie zrobili splita,
ustawiając nogi w pozycji do szpagatu twarzą do kierunku jazdy. Nie
było to wcześniej planowane, chociaż Miranda dobrze odczytała
jego zamiary i dostosowała się do nich. Znajdując się na środku
złapał ją za rękę i uklęknął. Muzyka dobiegła końca, ale
hala nie zanosiła się głuchą ciszą. Zamiast głośnego utworu
ogromną przestrzeń wypełniły gromkie brawa, wiwaty i okrzyki.
Przelotnie spojrzał na kobietę posyłając jej
znikomy uśmiech. Wykonali kawał dobrej roboty. Gdyby świadomość,
że gdzieś w pobliżu czai się Castella i jego partnerka nie
cieszyłby się tak, jednak oni już nie są zagrożeniem. Wypadli z
interesu jedno po drugim. Jeśli tego faceta tutaj nie ma, to strach
jest bezpodstawny. Nie zniósłby kolejnego upokorzenia jakim było
drugie lub jeszcze niższe miejsce na podium. Wróg im już nie
zagraża, publiczność jak i sędziowie byli oczarowani, więc
pozostało tylko świętować wygraną.
We wtórze oklasków zrobili koło wokół lodowiska
zbierając rzucane przez ludzi pluszaki i kwiaty. Chwycił jedynie
małą pluszową fokę i bukiet czerwonych róż, zaś Miranda nie
żałowała sobie upominków i zbierała co lepsze zabawki oraz
kwiaty. Jakby czytając sobie w myślach pomachali publiczności i
zeszli z tafli.
- Potrzymaj – rzuciła do niego podając swoją,
całkiem sporą, kolekcję. Z każdych zawodów wracała obładowana
tego rodzaju rzeczami. Po założeniu na płozy ochraniaczy i po
zarzuceniu na ramiona ciepłej kurtki skierowali się na wyznaczone
dla łyżwiarzy miejsce po zakończonym występie. To właśnie
tutaj w niepewności, zniecierpliwieniu zawodnicy oczekiwali
wyników.
- Jestem dobrej myśli – głos zabrała trenerka, z
której też wychodziło zdenerwowanie. Starsza kobieta zaciskała
kciuki.
Wpatrywali się intensywnie w ekran wyświetlający
informacje o sportowcach, kraju ich pochodzenia oraz ilości punktów
za program krótki. Na ogłoszenie werdyktu czekali wieczność, ale
gdy nadeszła ta właściwa chwila Miranda dostrzegając sumę za
program krótki i dowolny poderwała się na równe nogi piszcząc i
skacząc. Doskoczywszy do siostry wziął ją na ręce i kilka razy
zakręcił się wokół własnej osi. Szczęście i duma go
rozpierały. Ponownie rozległy się głośne brawa, owacje na
stojąco, gwizdy. Czuł się tak, jakby w ułamku sekundy utracona
podczas wysiłku energia wróciła ze zdwojoną siłą. Serce szalało
z radości. I nie tylko jego. Z kącików oczu Mirandy poleciały
łzy, z jego również, choć starał się zachować fason. Emocje
wzięły jednak górę, więc dał im upust. Zdobyli osiemnaście
punktów więcej niż najwyżej oceniona para.
- Wiedziałam, że zdobędziemy złoto – szepnęła
mu do ucha, kiedy w końcu postawił ją na ziemi. Żadne z nich nie
potrafiło pohamować zachwytu.
- Koniecznie musimy to uczcić – odparła triumfalnie
trenerka.
- Najpierw to trzeba się udać na podium. Ach, kobiety
szybko zapominają o świecie, gdy już osiągną upragniony cel.
Idziemy po medale.
* * *
Zwieńczenie dzisiejszego niezapomnianego dnia
przepysznym obiadem w jednej na najlepszych restauracji Salt Lake
City można by uznać za wisienkę na torcie. Mimo zmęczenia i
chęci, by wrócić do hotelowego pokoju przystał na propozycję
wykwintnego posiłku nienależącego do tanich. Składający się z
dwóch dań; zupy i mięsa, czerwonego wina oraz deseru pobudzał i
rozpieszczał kubki smakowe. Nie powstrzymał się przed
pochłonięciem wszystkiego co mu zaserwowano. Przez długi czas
rozmawiali z kobietą, która ustalała im nowy harmonogram ćwiczeń
na lodzie i baletu. Co z tego, że kilka godzin temu zdobyli złote
medale, ona już planowała kolejne mordercze treningi, dzięki
którym ponownie mieli stanąć na podium podczas następnych
zawodów. Jednak na to jest jeszcze czas. Mogą odpocząć, pojechać
na wakacje, dać sobie jakiś czas przerwy.
- Mariso, musisz wziąć pod uwagę, że mój braciszek
będzie wkrótce bardzo zajęty. Spadnie na niego kilka poważnych
obowiązków, od których nie da się uciec. A skoro o tym mowa, to
spodziewaj się zaproszenia na ślub Keitha.
Cudowny dzień właśnie prysnął jak bańka mydlana,
przeszło mu przez myśl. W momencie, gdy Miranda przypomniała mu o
wszystkim, zadowolenie i radość jakie go nie opuszczały
natychmiast zniknęły. Przypomniał sobie o zmianach jakie niebawem
zajdą w jego życiu, i mimo ostatnich przemyśleń, obietnic
składanych jeszcze nienarodzonemu dziecku czuł się źle jakby
zamknięty w czterech ścianach, które zbliżają się do siebie i
ostatecznie go miażdżą. Wiedział jak powinien się zachowywać,
po powrocie do Filadelfii pojmie za żonę Andreę, ona urodzi ich
dziecko... Będą razem mieszkać, żyć, wychowywać je. Może
kiedyś pokocha tę kobietę.
- Co masz na myśli, Miraś? – trenerka nie ukrywała
swojego zdziwienia.
- Nic ci nie powiedział? – tym razem ona zrobiła
zaskoczoną minę. Co za głupi pomysł przyszedł jej do głowy?
Żeby chwalić się czymś, czym chwalić się nie ma ochoty? A
siostra robiła mu jeszcze wyrzuty. Ten dzień naprawdę spalił na
panewce. – Keith i jego narzeczona biorą ślub jak tylko wrócimy
do domu. Poza tym, zostanę ciocią – na jej twarzy malował się
szczery uśmiech, a oczy świeciły niczym najjaśniejsze gwiazdy. –
O! O wilku mowa – powiedziała spoglądając na wyświetlacz
wyjętego z torebki telefonu.
Przysłuchiwał się rozmowie siostry z narzeczoną i
zachodził w głowę, czy cała rodzina żyje tylko jego rychłym
małżeństwem, czy może zdaje mu się? Denerwowało go to, ale
gdyby zwrócił im na to uwagę uznaliby, że czepia się z byle
powodu. Ze zdań Mirandy, bo wyłącznie je słyszał, wynikało, że
w domu rodzice, zarówno Andrei jak i ich, są bardzo przejęci.
Ponoć wybierają suknię dla panny młodej, garnitur dla pana
młodego, jedzenie na wesele, ozdoby, kwiaty, girlandy i resztę
badziewia, które zmuszony będzie oglądać przez kilka dobrych dni.
- No, no, Keith. Zostaniesz mężem i ojcem. Jak się z
tym czujesz? – zażartowała Marisa, lecz jemu nie było do
śmiechu. Nie prosił się ani o jedno, ani o drugie. Co miałby jej
odpowiedzieć? Wypuścicie mnie z tego więzienia? Pomocy, nie
torturujcie ludzi? Jednak wszechobecna siostrzyczka potrafiła
wybrnąć z trudnej sytuacji za niego.
- Jest w siódmym niebie – podsumowała skończywszy
rozmowę telefoniczną.
Nie zwracając więcej uwagi na kobiety postanowił
poszukać sobie innego zajęcia, które, choć tymczasowo,
pozwoliłoby mu zapomnieć. Obserwował gości. Wędrował wzrokiem
za kelnerami kręcącymi się od stolika do stolika z coraz to
ciekawszymi i smaczniej pachnącymi daniami. Wtem, gdzieś w tle,
doszedł go dźwięk radia, w którym ktoś mówił o łyżwiarstwie
figurowym solistów. Wykazał żywe zainteresowanie. Wyłapywał co
drugie słowo, ale mógł stwierdzić, że trwają od godziny. Był
ciekawy. Ciekawy jak Castella radzi sobie w nowym otoczeniu, z nowymi
ludźmi i nowymi zasadami oraz rywalami. Nie wiedział do końca czy
chciałby zobaczyć jego zwycięstwo, czy porażkę. Jednego był
pewien. Jeśli zaproponuje siostrze obejrzenie jego popisów, ta
zgodzi się z największą przyjemnością. Wszakże nie potrafiłaby
odmówić obserwowania jego klęski.
Niedługo potem byli w drodze do hali sportowej. Tak
jak wcześniej, była przepełniona zadowolonymi kibicami oraz innymi
łyżwiarzami. By doczekać się rywala na lodzie czekać musieli pół
godziny. W przeciwieństwie do Mirandy, która wróżyła mu
najmniejszą ilość punktów, on powstrzymał się od komentowania
dopóki Castella nie skończy programu.
W pierwszych dźwiękach rozpoznał „Burzę”
Vivaldiego i mógł stwierdzić, że utwór idealnie oddawał
wybuchowy i gwałtowny charakter tego faceta. Nieprzewidywalny,
narwany, opryskliwy. Mógł nienawidzić go z całego serca, lecz
względem jego talentu musiał być szczery i przyznać, że w tym
świecie Rene nie jest byle płotką. To jeden z najbardziej
utalentowanych sportowców z jakimi miał do czynienia. Chociaż brak
mu powściągliwości, jest arogancki, mało zdyscyplinowany i nie
wykorzystuje swojego potencjału w pełni, to ma to coś.
Dlatego, że miał o nim takie zdanie, wprost nie
potrafił uwierzyć własnym oczom. Wykonując sekwencję źle
wylądował w końcowej fazie i upadł. Nie tylko dla publiczności
musiał być to wielki szok, ale i dla niego samego. Przez dłużej
niż pięć sekund nie ruszał się klęcząc na lodzie. Dopiero gdy
ktoś krzyknął otrząsnął się i ruszył przed siebie. Wykonał
dobrze potrójnego toeloopa, backflipa, zrobił mieszankę piruetów
i po raz kolejny zaliczył upadek.
- Ha, ha, czy ta ofiara jest tym samym pozerem, który
groził nam rok temu? – wybuchnęła śmiechem kobieta.
- W ogóle nie może się skupić na tym co robi. Myśli
o niebieskich migdałach, jest rozkojarzony, zszokowany swoim
pierwszym upadkiem. Wygląda na zmęczonego – wymieniała trenerka
nie spuszczając z blondyna oka. Pokiwała głową z politowaniem. –
Kolejny błąd. Stag wcale nie wyglądał jak skok szpagatowy
tylko... Nawet nie potrafię tego określić. Jeśli trafi na
trzecie miejsce to będzie cud.
Po zakończeniu programu udał się z młodym
mężczyzną, którego pierwszy raz zobaczył na lotnisku, na ławkę.
Czekali jak na szpilkach na werdykt. Nastąpił po chwili doszczętnie
niszcząc i załamując Castellę. Na ekranie widniał wynik, wraz z
programem krótkim sto osiemdziesiąt punktów. Dostał się do
pierwszej dziesiątki będąc siódmym, lecz miejsca na podium nie
znajdzie. Z jakiegoś powodu nie był usatysfakcjonowany oglądaniem
jego porażki w tak żałosnym wydaniu. Szkoda w ogóle było mu
strzępić języka. To co przed chwilą zobaczył nadawało się do
kubła na śmieci z napisem „spalić, zniszczyć, zapomnieć”.
Castella pokazał się jako amator najniższych lotów. Coś
odwracało jego uwagę od jazdy, nie potrafił odrzucić problemów
na rzecz występu. Mieszał życie prywatne z pracą, a to najgorsza
możliwa kombinacja. Jeśli miałby szczerze powiedzieć, to zawiódł
się. Liczył na coś znacznie lepszego. Skoro mężczyzna tak się
zarzekał, że jest mistrzem łyżwiarstwa to mógł to chociaż
naprawdę udowodnić. Tymczasem sam zechce wymazać z pamięci tak
beznadziejny występ.
Opuścili halę zaraz po ogłoszeniu wyników byłego
rywala. Byłego, gdyż Miranda określiła go jako niedorastającego
im do pięt karalucha. Musiał przyznać jej rację, niczym się nie
popisał. Mógł tonąć teraz w zażenowaniu, wstydzie, wściekłości
i żalu.
- Liczy się to, że tym razem to Owenowie są górą –
wypięła dumnie pierś, uśmiech nie schodził jej z ust. Czuła
się podbudowana widokiem beznadziejnego Castelli. – Keith,
zostańmy w mieście jeszcze parę dni. Pójdziemy na zakupy, by
ostatecznie świętować nasze zwycięstwo.
- To nie taki zły pomysł – przyznał. Chętnie
zrelaksuje się na shoppingu.
* * *
Wieczorny wiaterek poruszał wysokimi
drzewami tworzącymi gesty las. Niebo mieniło się różnymi
odcieniami żółtego, fioletowego oraz czerwonego. Słońce malujące
ten niezwykły krajobraz zachodziło powoli ustępując miejsca
księżycowi. Mimo ładnej pogody, gdzieś w pobliżu czaiło się
widmo burzy z pierunami.
Trzasnął energicznie drzwiami taksówki,
która zajechała przed ogromny dom. Nie oferując połowy zapłaty,
bez podziękowania i kulturalnego „Do widzenia” skierował się
do drzwi wejściowych. Targając za sobą torbę usiłował wygrzebać
z kieszeni kurtki klucze. Im dłużej mu to zajmowało tym bardziej
się irytował, co pogarszało obecną sytuację. Rzucił torbą o
ziemię uznając, że tylko przeszkadza. Gdy w końcu dostał to
czego chciał, otworzył drzwi i przekroczywszy ich próg zatrzasnął
je przed nosem Charliemu, który zapłaciwszy taksówkarzowi pożegnał
się i zmierzał w jego stronę. W międzyczasie coś do niego mówił,
ale nie słuchał go. Zdejmując buty rzucił jednym o przeciwległą
ścianę, drugi wpadł go kuchni zrzucając ze stołu wazon, który
rozbił się na podłodze. Nawet na to nie spojrzał. Zszarpując z
siebie kurtkę podarł jej materiał. Wyglądał niemal jak dziecko
robiące matce awanturę na środku sklepu, bo nie dostało słodyczy.
Tylko on nie dostał medalu. Wrócił do domu z pustymi rękoma, a to
bolało jak rozgrzany do białości metal przebijający ciało na
wylot.
- Opanuj się! – warknął wściekły
Deakin. Został złapany mocno za ramię ale zdołał wyrwać się z
uścisku. – Do kogo tym razem masz pretensje? Do partnerki, bez
której jeździłeś? Do Melindy? Do mojego ojca?
- Do ciebie! To twoja wina, że źle mi
poszło! Gdybyś się nie pojawił... – uciął w pół zdania nie
spuszczając wzroku z bruneta.
Nie był wściekły. On miał ochotę
zabić wszystkich i wszystko co się ruszało. Pałał nienawiścią
do całego świata, do każdego człowieka na Ziemi, a najbardziej do
tego, który stał przed nim. Nonszalancki mężczyzna pociągnął
go za ubranie i pochylił się. Mówił spokojnie, aczkolwiek przez
prawie zaciśnięte zęby.
- Zachowujesz się jakbym był twoim
największym wrogiem, a ja nie wiem dlaczego mnie za niego uważasz.
Chciałem ci pomóc, na prośbę ojca trenowałem cię, ale nie we
mnie leży wina, bo ty źle pojechałeś. Ja mogę cię przygotować,
szkolić, ale na lodzie podczas zawodów ci nie pomogę. Kiedy
dotrze do ciebie, że ja nie mam nic wspólnego z twoją jazdą
sprzed dwóch dni.
- Odpierdol się! Wypieprzaj z mojego domu
i nigdy więcej się tu nie pokazuj!
Zarzuciwszy torbę na ramię błyskawicznie
znalazł się na pietrze, gdzie mieściła się łazienka, dwa pokoje
gościnne, małe biuro i jego pokój. Wszedł do niego zatrzaskując
drzwi. Stał przez chwilę w bezruchu. Cały drżał. Musiał jakoś
rozładować kumulujące się do wieków emocje. Pragnął się ich
pozbyć, niestety zdawał sobie sprawę, że istniał tylko jeden
sposób, by to zrobić. Zdawało mu się, że ciało zaraz
eksploduje. Zaciskał pięści raniąc wnętrze dłoni.
Nagle doszły do niego zbliżające się
odgłosy tupania. Odwrócił się zamaszyście wybierając ten sam
moment, kiedy to Charlie zawitał do jego sanktuarium.
- Czy nie powiedziałem ci, że masz
spierdalać?! – w dwóch krokach skoczył do mężczyzny, złapał
za ubranie i pchnął na ścianę. Jego wzrok wyrażał tylko
nienawiść.
- Jak chcesz potrafisz być silny –
stęknął brunet którego nogi ręce zostały unieruchomione. On
również nie pozostawał dłużny, walczył o swoje nie pozwalając
sobą pomiatać. – Chciałem, żebyś uspokoił... się.
- Jeśli rzeczywiście tego chcesz to
wynoś się i nie pokazuj mi się na oczy. W jakim języku mam do
ciebie przemówić, byś zrozumiał? Jesteś rodzajem człowieka,
którego nie znoszę najbardziej. Mający wszystko gdzieś,
obnoszący się ze swoją chorobą, pokazujący to z dumą! –
zamilkł na kilka dłuższych sekund. Wziął trzy głębokie
oddechy i nieco ściszył ton głosu. – Lata pracy nad swoim
wizerunkiem, lata powściągliwości, wstrzemięźliwości,
odmawiania sobie przyjemności, tylko po ty, by ludzie uważali mnie
za normalnego. Aż nagle pojawiasz się ty i burzysz mur jakim się
otoczyłem, niszczysz moją samokontrolę. Wina leży wyłącznie po
twojej stronie, bo znów zacząłem marzyć o... Przez ciebie
obrzydliwe obrazy chodzą mi po głowie!
Charles milczał kompletnie zbity z tropu.
Nie potrafił uświadomić sobie, co Gwiazdeczka miała na myśli.
Mierzyli się ostrym wzrokiem prowadząc zaciekły bój, do czasu gdy
twarde wilgotne wargi wpiły się zaborczo w jego usta. Szeroko
otworzył oczy nie wierząc, że dzieje się to naprawdę. Wnętrze
ust było penetrowane przez język Castelli wyprawiający z nim cuda.
Gorący śliski organ gwałtownie i chaotycznie bawił się z jego
językiem. Przeszły go elektryzujące dreszcze kiedy poczuł udo
uciskające i masujące krocze. Owinęły go umięśnione, szerokie
męskie ramiona. Splątane w namiętnym tańcu języki i
spierzchnięte usta zostały rozdzielone przed prowodyra szokującej
sytuacji. Charlie miał doskonałą sposobność, by bliżej
przyjrzeć się czarującym i niecodziennym oczom, które spodobały
mu się od pierwszego wejrzenia. Między nimi panowała niezręczna
cisza, ostatecznie przerwana przez Rene, który zaczerpnął
powietrza i wypalił:
- Pieprz mnie.