Powered By Blogger

niedziela, 1 października 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 13


Hej, Kochani. Już nie będę tyle gadać, bo i ja wiem, i Wy wiecie, że kiepsko mi idzie pogodzenie codziennego życia z pisaniem. I to widać. Niestety. Nie przeciągając, zapraszam na rozdział.
Dziękuję za wszystkie komentarze, one dodają motywacji, kiedy mi jej brakuje (zwłaszcza jak mam zabierać się do pisania w nocy, a marzę o spaniu)



Nadeszła długo wyczekiwana chwila. Rywale zakończyli występ z 208 punktami. Według rankingu wywalczyli w ten sposób pierwsze miejsce. Byli ostatnimi, którzy mogli im przeszkodzić. Keith był więcej niż pewny, że razem z siostrą podniosą poprzeczkę, tym samym uzyskując wyższy wynik. Wystarczył jeden punkt, by zająć podium z numerem 1. Ale to nie wystarczyłoby, Mirandzie również, bo cóż to za wygrana, gdy jedne liczba od drugiej różni się jednym punktem.
Gdy para zeszła z lodowiska głos w mikrofonie wywołał ich, numer 165: Miranda i Keith Owen. Myślał, że nie może bardziej się podekscytować, a jednak był w błędzie. Czuł wzrastającą euforię, szczęście oraz podniecenie. Energia krążyła w jego ciele pobudzając do działania, którego już nie mógł się doczekać. Z pewnym siebie uśmiechem zdjął ochraniacze z płóz i podał je trenerce. Kątem oka spostrzegł, że siostra woła go gestem ręki. Była niecierpliwa jak on. Czas, kiedy znajduje się na lodzie z Mirandą to najmilsze chwile, które spędza w jej obecności, a przy tym nie irytuje się. Uwielbia z nią tańczyć, przynajmniej w tej kwestii ma pełne zaufanie i wie, że może na niej polegać. Był więcej niż pewny, że ich zwycięstwo jest wyłącznie formalnością. Dzięki dużej liczbie punktów zdobytych w programie krótkim mają większe szanse.
Znalazłszy się na lodzie usłyszał szum zachwytu. Jak zawsze w pracy odrzucił na bok resztę Świata, problemy, myśli, z którymi musiał zmagać się od wielu tygodni. Lodowisko i Miranda. Tylko to liczyło się w zaistniałym momencie. Pełni gracji, wdzięku, powabu po rozluźnieniu oraz znalezieniu się w centrum uwagi wszystkich ustawili się w odpowiedniej pozie. Siostra uniosła ręce nad siebie i wygięła w łuk wpatrując się w punkt daleko przed sobą. Musiała wyglądać jakby odpłynęła myślami. Natomiast on przysunąwszy się objął ją ręką w pasie, drugą ustawił pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem reszty ciała. Trwali nieruchomo, aż muzyka dała im sygnał, by zacząć przedstawienie teatralne.
Zaczęło się spokojnie i subtelnie, pierwsze kroki walca angielskiego, uśmiechy, oczy zwrócone ku sobie. Potem nieśmiałość przeradzająca się w szalony, energiczny taniec, podczas którego wykonywali coraz to bardziej efektowne figury. Muzyka przejęła kontrolę nad ich ciałami. Już po chwili wirowali na tafli lodu wprawiając w zachwyt publikę. Oboje wkładali całą siłę w przeróżne ustawienia, często niebezpieczne. Przyszedł czas na wykonanie kilku skoków, które wyryły się w pamięci ich obojga przez wielogodzinne ćwiczenia. Spojrzeli na siebie znaczącą przygotowując się do potrójnego lutza. Jechali tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej nogi. Po sekundzie wbili się w powietrze wykonując odpowiednią liczbę obrotów. Zdał sobie sprawę, że siostrze nie udało się wykonać manewru, bo nie dość, że wyszedł jej tylko jeden obrót, to na dodatek dobiła się z wewnętrznej krawędzi łyżwy. Mimo niewielkiej, z pozoru, pomyłki to określa się to mianem flutza i uznaje za błąd. Chciała ułatwić sobie skok w nadziei, że nikt tego nie dostrzeże, a wyszło jeszcze gorzej. Nie przejmował się tym jednak i jechał dalej. Bezbłędnie wykonali sekwencję skoków wysoko punktowanych, która składała się z potrójnego salchowa i potrójnego axla. Wykonywali skoki między krokami, które dodawały piękna ich tańcu. Kontynuowali popisy prezentując obroty, gesty świadczące o głębokim wczuciu się w rolę. Lodowisko w tej chwili było sceną, a oni aktorami starającymi się przedstawić perfekcyjne widowisko. W tej chwili był księciem trzymającym w ramionach swoją księżniczkę. Można by powiedzieć, że poza nią nie widział świata. Był dla niej, a ona dla niego. Zmieniając kierunek jazdy, do tej pory jechali do przodu, złapali się za ręce i unieśli nogi tworząc „jaskółkę”. Oboje starali się stworzyć kąt stu osiemdziesięciu stopni i niewiele brakowało, a udałoby im się. Jemu zawsze było ciężko wykonać szpagat, lecz siostra nie miała z tym większych problemów. Przykładała się do lekcji baletu w przeciwieństwie do niego. Balet nie był jego mocną stroną, na szczęście nadrabiał efektownością pozostałych elementów programu. Sprawnie zrealizowali drugą część choreografii, która zawierała mniejszą ilość męczących skoków. Potrzebną liczbę już zrobili, z pewnością nazbierali dużo punktów, teraz dopinali wszystko na ostatni guzik. Mógł się założyć, że od strony technicznej wypadli dobrze, choć sędziowie na pewno dostrzegli ich błędy, z kolei za prezentację i interpretację osiągnęli maksimum. Utwór dobiegał końca, toteż porwał się na jeszcze jeden ruch. Zakręcił siostrą wkładając w to całą siłę, wyrzucił w powietrze, gdzie wykonała cztery obroty i wylądowała dokładnie tak jak powinna. W tym samym momencie zrobili splita, ustawiając nogi w pozycji do szpagatu twarzą do kierunku jazdy. Nie było to wcześniej planowane, chociaż Miranda dobrze odczytała jego zamiary i dostosowała się do nich. Znajdując się na środku złapał ją za rękę i uklęknął. Muzyka dobiegła końca, ale hala nie zanosiła się głuchą ciszą. Zamiast głośnego utworu ogromną przestrzeń wypełniły gromkie brawa, wiwaty i okrzyki.
Przelotnie spojrzał na kobietę posyłając jej znikomy uśmiech. Wykonali kawał dobrej roboty. Gdyby świadomość, że gdzieś w pobliżu czai się Castella i jego partnerka nie cieszyłby się tak, jednak oni już nie są zagrożeniem. Wypadli z interesu jedno po drugim. Jeśli tego faceta tutaj nie ma, to strach jest bezpodstawny. Nie zniósłby kolejnego upokorzenia jakim było drugie lub jeszcze niższe miejsce na podium. Wróg im już nie zagraża, publiczność jak i sędziowie byli oczarowani, więc pozostało tylko świętować wygraną.
We wtórze oklasków zrobili koło wokół lodowiska zbierając rzucane przez ludzi pluszaki i kwiaty. Chwycił jedynie małą pluszową fokę i bukiet czerwonych róż, zaś Miranda nie żałowała sobie upominków i zbierała co lepsze zabawki oraz kwiaty. Jakby czytając sobie w myślach pomachali publiczności i zeszli z tafli.

    - Potrzymaj – rzuciła do niego podając swoją, całkiem sporą, kolekcję. Z każdych zawodów wracała obładowana tego rodzaju rzeczami. Po założeniu na płozy ochraniaczy i po zarzuceniu na ramiona ciepłej kurtki skierowali się na wyznaczone dla łyżwiarzy miejsce po zakończonym występie. To właśnie tutaj w niepewności, zniecierpliwieniu zawodnicy oczekiwali wyników.
    - Jestem dobrej myśli – głos zabrała trenerka, z której też wychodziło zdenerwowanie. Starsza kobieta zaciskała kciuki.

Wpatrywali się intensywnie w ekran wyświetlający informacje o sportowcach, kraju ich pochodzenia oraz ilości punktów za program krótki. Na ogłoszenie werdyktu czekali wieczność, ale gdy nadeszła ta właściwa chwila Miranda dostrzegając sumę za program krótki i dowolny poderwała się na równe nogi piszcząc i skacząc. Doskoczywszy do siostry wziął ją na ręce i kilka razy zakręcił się wokół własnej osi. Szczęście i duma go rozpierały. Ponownie rozległy się głośne brawa, owacje na stojąco, gwizdy. Czuł się tak, jakby w ułamku sekundy utracona podczas wysiłku energia wróciła ze zdwojoną siłą. Serce szalało z radości. I nie tylko jego. Z kącików oczu Mirandy poleciały łzy, z jego również, choć starał się zachować fason. Emocje wzięły jednak górę, więc dał im upust. Zdobyli osiemnaście punktów więcej niż najwyżej oceniona para.

    - Wiedziałam, że zdobędziemy złoto – szepnęła mu do ucha, kiedy w końcu postawił ją na ziemi. Żadne z nich nie potrafiło pohamować zachwytu.
    - Koniecznie musimy to uczcić – odparła triumfalnie trenerka.
    - Najpierw to trzeba się udać na podium. Ach, kobiety szybko zapominają o świecie, gdy już osiągną upragniony cel. Idziemy po medale.

* * *

Zwieńczenie dzisiejszego niezapomnianego dnia przepysznym obiadem w jednej na najlepszych restauracji Salt Lake City można by uznać za wisienkę na torcie. Mimo zmęczenia i chęci, by wrócić do hotelowego pokoju przystał na propozycję wykwintnego posiłku nienależącego do tanich. Składający się z dwóch dań; zupy i mięsa, czerwonego wina oraz deseru pobudzał i rozpieszczał kubki smakowe. Nie powstrzymał się przed pochłonięciem wszystkiego co mu zaserwowano. Przez długi czas rozmawiali z kobietą, która ustalała im nowy harmonogram ćwiczeń na lodzie i baletu. Co z tego, że kilka godzin temu zdobyli złote medale, ona już planowała kolejne mordercze treningi, dzięki którym ponownie mieli stanąć na podium podczas następnych zawodów. Jednak na to jest jeszcze czas. Mogą odpocząć, pojechać na wakacje, dać sobie jakiś czas przerwy.

    - Mariso, musisz wziąć pod uwagę, że mój braciszek będzie wkrótce bardzo zajęty. Spadnie na niego kilka poważnych obowiązków, od których nie da się uciec. A skoro o tym mowa, to spodziewaj się zaproszenia na ślub Keitha.

Cudowny dzień właśnie prysnął jak bańka mydlana, przeszło mu przez myśl. W momencie, gdy Miranda przypomniała mu o wszystkim, zadowolenie i radość jakie go nie opuszczały natychmiast zniknęły. Przypomniał sobie o zmianach jakie niebawem zajdą w jego życiu, i mimo ostatnich przemyśleń, obietnic składanych jeszcze nienarodzonemu dziecku czuł się źle jakby zamknięty w czterech ścianach, które zbliżają się do siebie i ostatecznie go miażdżą. Wiedział jak powinien się zachowywać, po powrocie do Filadelfii pojmie za żonę Andreę, ona urodzi ich dziecko... Będą razem mieszkać, żyć, wychowywać je. Może kiedyś pokocha tę kobietę.

    - Co masz na myśli, Miraś? – trenerka nie ukrywała swojego zdziwienia.
    - Nic ci nie powiedział? – tym razem ona zrobiła zaskoczoną minę. Co za głupi pomysł przyszedł jej do głowy? Żeby chwalić się czymś, czym chwalić się nie ma ochoty? A siostra robiła mu jeszcze wyrzuty. Ten dzień naprawdę spalił na panewce. – Keith i jego narzeczona biorą ślub jak tylko wrócimy do domu. Poza tym, zostanę ciocią – na jej twarzy malował się szczery uśmiech, a oczy świeciły niczym najjaśniejsze gwiazdy. – O! O wilku mowa – powiedziała spoglądając na wyświetlacz wyjętego z torebki telefonu.

Przysłuchiwał się rozmowie siostry z narzeczoną i zachodził w głowę, czy cała rodzina żyje tylko jego rychłym małżeństwem, czy może zdaje mu się? Denerwowało go to, ale gdyby zwrócił im na to uwagę uznaliby, że czepia się z byle powodu. Ze zdań Mirandy, bo wyłącznie je słyszał, wynikało, że w domu rodzice, zarówno Andrei jak i ich, są bardzo przejęci. Ponoć wybierają suknię dla panny młodej, garnitur dla pana młodego, jedzenie na wesele, ozdoby, kwiaty, girlandy i resztę badziewia, które zmuszony będzie oglądać przez kilka dobrych dni.

    - No, no, Keith. Zostaniesz mężem i ojcem. Jak się z tym czujesz? – zażartowała Marisa, lecz jemu nie było do śmiechu. Nie prosił się ani o jedno, ani o drugie. Co miałby jej odpowiedzieć? Wypuścicie mnie z tego więzienia? Pomocy, nie torturujcie ludzi? Jednak wszechobecna siostrzyczka potrafiła wybrnąć z trudnej sytuacji za niego.
    - Jest w siódmym niebie – podsumowała skończywszy rozmowę telefoniczną.

Nie zwracając więcej uwagi na kobiety postanowił poszukać sobie innego zajęcia, które, choć tymczasowo, pozwoliłoby mu zapomnieć. Obserwował gości. Wędrował wzrokiem za kelnerami kręcącymi się od stolika do stolika z coraz to ciekawszymi i smaczniej pachnącymi daniami. Wtem, gdzieś w tle, doszedł go dźwięk radia, w którym ktoś mówił o łyżwiarstwie figurowym solistów. Wykazał żywe zainteresowanie. Wyłapywał co drugie słowo, ale mógł stwierdzić, że trwają od godziny. Był ciekawy. Ciekawy jak Castella radzi sobie w nowym otoczeniu, z nowymi ludźmi i nowymi zasadami oraz rywalami. Nie wiedział do końca czy chciałby zobaczyć jego zwycięstwo, czy porażkę. Jednego był pewien. Jeśli zaproponuje siostrze obejrzenie jego popisów, ta zgodzi się z największą przyjemnością. Wszakże nie potrafiłaby odmówić obserwowania jego klęski.
Niedługo potem byli w drodze do hali sportowej. Tak jak wcześniej, była przepełniona zadowolonymi kibicami oraz innymi łyżwiarzami. By doczekać się rywala na lodzie czekać musieli pół godziny. W przeciwieństwie do Mirandy, która wróżyła mu najmniejszą ilość punktów, on powstrzymał się od komentowania dopóki Castella nie skończy programu.
W pierwszych dźwiękach rozpoznał „Burzę” Vivaldiego i mógł stwierdzić, że utwór idealnie oddawał wybuchowy i gwałtowny charakter tego faceta. Nieprzewidywalny, narwany, opryskliwy. Mógł nienawidzić go z całego serca, lecz względem jego talentu musiał być szczery i przyznać, że w tym świecie Rene nie jest byle płotką. To jeden z najbardziej utalentowanych sportowców z jakimi miał do czynienia. Chociaż brak mu powściągliwości, jest arogancki, mało zdyscyplinowany i nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni, to ma to coś.
Dlatego, że miał o nim takie zdanie, wprost nie potrafił uwierzyć własnym oczom. Wykonując sekwencję źle wylądował w końcowej fazie i upadł. Nie tylko dla publiczności musiał być to wielki szok, ale i dla niego samego. Przez dłużej niż pięć sekund nie ruszał się klęcząc na lodzie. Dopiero gdy ktoś krzyknął otrząsnął się i ruszył przed siebie. Wykonał dobrze potrójnego toeloopa, backflipa, zrobił mieszankę piruetów i po raz kolejny zaliczył upadek.

    - Ha, ha, czy ta ofiara jest tym samym pozerem, który groził nam rok temu? – wybuchnęła śmiechem kobieta.
    - W ogóle nie może się skupić na tym co robi. Myśli o niebieskich migdałach, jest rozkojarzony, zszokowany swoim pierwszym upadkiem. Wygląda na zmęczonego – wymieniała trenerka nie spuszczając z blondyna oka. Pokiwała głową z politowaniem. – Kolejny błąd. Stag wcale nie wyglądał jak skok szpagatowy tylko... Nawet nie potrafię tego określić. Jeśli trafi na trzecie miejsce to będzie cud.

Po zakończeniu programu udał się z młodym mężczyzną, którego pierwszy raz zobaczył na lotnisku, na ławkę. Czekali jak na szpilkach na werdykt. Nastąpił po chwili doszczętnie niszcząc i załamując Castellę. Na ekranie widniał wynik, wraz z programem krótkim sto osiemdziesiąt punktów. Dostał się do pierwszej dziesiątki będąc siódmym, lecz miejsca na podium nie znajdzie. Z jakiegoś powodu nie był usatysfakcjonowany oglądaniem jego porażki w tak żałosnym wydaniu. Szkoda w ogóle było mu strzępić języka. To co przed chwilą zobaczył nadawało się do kubła na śmieci z napisem „spalić, zniszczyć, zapomnieć”. Castella pokazał się jako amator najniższych lotów. Coś odwracało jego uwagę od jazdy, nie potrafił odrzucić problemów na rzecz występu. Mieszał życie prywatne z pracą, a to najgorsza możliwa kombinacja. Jeśli miałby szczerze powiedzieć, to zawiódł się. Liczył na coś znacznie lepszego. Skoro mężczyzna tak się zarzekał, że jest mistrzem łyżwiarstwa to mógł to chociaż naprawdę udowodnić. Tymczasem sam zechce wymazać z pamięci tak beznadziejny występ.
Opuścili halę zaraz po ogłoszeniu wyników byłego rywala. Byłego, gdyż Miranda określiła go jako niedorastającego im do pięt karalucha. Musiał przyznać jej rację, niczym się nie popisał. Mógł tonąć teraz w zażenowaniu, wstydzie, wściekłości i żalu.

    - Liczy się to, że tym razem to Owenowie są górą – wypięła dumnie pierś, uśmiech nie schodził jej z ust. Czuła się podbudowana widokiem beznadziejnego Castelli. – Keith, zostańmy w mieście jeszcze parę dni. Pójdziemy na zakupy, by ostatecznie świętować nasze zwycięstwo.
    - To nie taki zły pomysł – przyznał. Chętnie zrelaksuje się na shoppingu.

* * *

Wieczorny wiaterek poruszał wysokimi drzewami tworzącymi gesty las. Niebo mieniło się różnymi odcieniami żółtego, fioletowego oraz czerwonego. Słońce malujące ten niezwykły krajobraz zachodziło powoli ustępując miejsca księżycowi. Mimo ładnej pogody, gdzieś w pobliżu czaiło się widmo burzy z pierunami.
Trzasnął energicznie drzwiami taksówki, która zajechała przed ogromny dom. Nie oferując połowy zapłaty, bez podziękowania i kulturalnego „Do widzenia” skierował się do drzwi wejściowych. Targając za sobą torbę usiłował wygrzebać z kieszeni kurtki klucze. Im dłużej mu to zajmowało tym bardziej się irytował, co pogarszało obecną sytuację. Rzucił torbą o ziemię uznając, że tylko przeszkadza. Gdy w końcu dostał to czego chciał, otworzył drzwi i przekroczywszy ich próg zatrzasnął je przed nosem Charliemu, który zapłaciwszy taksówkarzowi pożegnał się i zmierzał w jego stronę. W międzyczasie coś do niego mówił, ale nie słuchał go. Zdejmując buty rzucił jednym o przeciwległą ścianę, drugi wpadł go kuchni zrzucając ze stołu wazon, który rozbił się na podłodze. Nawet na to nie spojrzał. Zszarpując z siebie kurtkę podarł jej materiał. Wyglądał niemal jak dziecko robiące matce awanturę na środku sklepu, bo nie dostało słodyczy. Tylko on nie dostał medalu. Wrócił do domu z pustymi rękoma, a to bolało jak rozgrzany do białości metal przebijający ciało na wylot.

    - Opanuj się! – warknął wściekły Deakin. Został złapany mocno za ramię ale zdołał wyrwać się z uścisku. – Do kogo tym razem masz pretensje? Do partnerki, bez której jeździłeś? Do Melindy? Do mojego ojca?
    - Do ciebie! To twoja wina, że źle mi poszło! Gdybyś się nie pojawił... – uciął w pół zdania nie spuszczając wzroku z bruneta.

Nie był wściekły. On miał ochotę zabić wszystkich i wszystko co się ruszało. Pałał nienawiścią do całego świata, do każdego człowieka na Ziemi, a najbardziej do tego, który stał przed nim. Nonszalancki mężczyzna pociągnął go za ubranie i pochylił się. Mówił spokojnie, aczkolwiek przez prawie zaciśnięte zęby.

    - Zachowujesz się jakbym był twoim największym wrogiem, a ja nie wiem dlaczego mnie za niego uważasz. Chciałem ci pomóc, na prośbę ojca trenowałem cię, ale nie we mnie leży wina, bo ty źle pojechałeś. Ja mogę cię przygotować, szkolić, ale na lodzie podczas zawodów ci nie pomogę. Kiedy dotrze do ciebie, że ja nie mam nic wspólnego z twoją jazdą sprzed dwóch dni.
    - Odpierdol się! Wypieprzaj z mojego domu i nigdy więcej się tu nie pokazuj!

Zarzuciwszy torbę na ramię błyskawicznie znalazł się na pietrze, gdzie mieściła się łazienka, dwa pokoje gościnne, małe biuro i jego pokój. Wszedł do niego zatrzaskując drzwi. Stał przez chwilę w bezruchu. Cały drżał. Musiał jakoś rozładować kumulujące się do wieków emocje. Pragnął się ich pozbyć, niestety zdawał sobie sprawę, że istniał tylko jeden sposób, by to zrobić. Zdawało mu się, że ciało zaraz eksploduje. Zaciskał pięści raniąc wnętrze dłoni.
Nagle doszły do niego zbliżające się odgłosy tupania. Odwrócił się zamaszyście wybierając ten sam moment, kiedy to Charlie zawitał do jego sanktuarium.

    - Czy nie powiedziałem ci, że masz spierdalać?! – w dwóch krokach skoczył do mężczyzny, złapał za ubranie i pchnął na ścianę. Jego wzrok wyrażał tylko nienawiść.
    - Jak chcesz potrafisz być silny – stęknął brunet którego nogi ręce zostały unieruchomione. On również nie pozostawał dłużny, walczył o swoje nie pozwalając sobą pomiatać. – Chciałem, żebyś uspokoił... się.
    - Jeśli rzeczywiście tego chcesz to wynoś się i nie pokazuj mi się na oczy. W jakim języku mam do ciebie przemówić, byś zrozumiał? Jesteś rodzajem człowieka, którego nie znoszę najbardziej. Mający wszystko gdzieś, obnoszący się ze swoją chorobą, pokazujący to z dumą! – zamilkł na kilka dłuższych sekund. Wziął trzy głębokie oddechy i nieco ściszył ton głosu. – Lata pracy nad swoim wizerunkiem, lata powściągliwości, wstrzemięźliwości, odmawiania sobie przyjemności, tylko po ty, by ludzie uważali mnie za normalnego. Aż nagle pojawiasz się ty i burzysz mur jakim się otoczyłem, niszczysz moją samokontrolę. Wina leży wyłącznie po twojej stronie, bo znów zacząłem marzyć o... Przez ciebie obrzydliwe obrazy chodzą mi po głowie!

Charles milczał kompletnie zbity z tropu. Nie potrafił uświadomić sobie, co Gwiazdeczka miała na myśli. Mierzyli się ostrym wzrokiem prowadząc zaciekły bój, do czasu gdy twarde wilgotne wargi wpiły się zaborczo w jego usta. Szeroko otworzył oczy nie wierząc, że dzieje się to naprawdę. Wnętrze ust było penetrowane przez język Castelli wyprawiający z nim cuda. Gorący śliski organ gwałtownie i chaotycznie bawił się z jego językiem. Przeszły go elektryzujące dreszcze kiedy poczuł udo uciskające i masujące krocze. Owinęły go umięśnione, szerokie męskie ramiona. Splątane w namiętnym tańcu języki i spierzchnięte usta zostały rozdzielone przed prowodyra szokującej sytuacji. Charlie miał doskonałą sposobność, by bliżej przyjrzeć się czarującym i niecodziennym oczom, które spodobały mu się od pierwszego wejrzenia. Między nimi panowała niezręczna cisza, ostatecznie przerwana przez Rene, który zaczerpnął powietrza i wypalił:
    - Pieprz mnie.