Powered By Blogger

poniedziałek, 28 marca 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 9


Dziękuję wszystkim za komentarze :D








Minęło kilka dni a on nie dostał żadnej wiadomości od Dee, żadnego sms'a, żadnego połączenia. Mężczyzna nawet nie próbował się z nim skontaktować osobiście. Rozumiał, że musi załatwić swoje sprawy i tak dalej, ale mógłby mu powiedzieć, że u niego wszystko w porządku. Co miał poradzić, iż się martwił? Mimo że przyjaciel, bo w gruncie rzeczy nadal nimi byli, wkurzył go tym swoim wyjściem zakończonym sprzeczką. Co oni do cholery wyprawiają?! Nie powinni tak się zachowywać, od początku utrzymywał, że powinni zostać jedynie przyjaciółmi, tak było najlepiej. To było idealne wyjście... proste, szybkie, łatwe i bezkonfliktowe. W każdym związku są wzloty i upadki, a jeśli w ich były by tylko upadki? Byli by razem. I co? Później mają się rozejść przez jakąś bzdurę, zdradę czy znudzenie się sobą? Mieliby grać przyjaciół? Po tym jak ze sobą spali? Co to to nie! Nie może pozwolić Dee sobą kierować, wleźć sobie na głowę i mu ulec. To przyniesie tylko nieszczęście. Z resztą nad czym on się tak zastanawia? Przyjaciel prędzej czy później da sobie z nim spokój, znajdzie jakiegoś fajnego faceta i będzie z nim szczęśliwy.
Na wyobrażenie Laytnera idącego pod rękę z mężczyzną, który go kocha z wzajemnością, zadowolonych i zajętych wyłącznie sobą, spędzających czas tylko w swoim towarzystwie, przyjaciela, którego straciłby gdyby ten zaangażował się w jakiś związek, jego serce przeszyła na wskroś ostra strzała opleciona cierniami. Znał ten ból, bardzo dobrze go znał, pojawił się pierwszy raz gdy zobaczył Dee z Ashtonem.
Usiadł z ciężkim westchnięciem na skraju łóżka. Zastanawiał się nad tym aż nadto. Ścisnął nasadę nos zamykając oczy. Będzie zimnym draniem i niech sobie Laytner myśli co chce, nigdy z nim nie będzie. Potrzebuje go jako przyjaciela, któremu może się zwierzyć, porozmawiać o problemach, rozterkach, mężczyznach, a nie partnera, który kiedyś mógłby go zdradzić, zostawić, odejść bez słowa... Tak jak każdy poprzedni.

    - Postawił mnie w takiej sytuacji i co? Co on sobie w ogóle myślał? Nie myślał, to jedyna odpowiedź. Niech cię szlag trafi, Dee!


~*~


Wchodzili właśnie do ich ulubionej kawiarni. Świąteczny wystrój przykuwał i cieszył wzrok. Od razu od jej nosa doleciał słodki zapach ciast i ciasteczek pieczonych na miejscu na zapleczu. Ludzi jak zawsze było od groma, lecz udało im się znaleźć wolny stolik. W drzwiach powitali ich kobieta i mężczyzna przyodziani w świąteczne stroje. W przypadku mężczyzny były to zielono – czerwone spodnie, których nogawki były w tychże kolorach. Sweterek był koloru czerwonego na klatce piersiowej a zielony na plecach. Całości dopełniała czapka elfa w paski, także w tych dwóch, najbardziej kojarzonych ze świętami, kolorach. Kobieta ubrana była w zielono – czerwone rajstopy, zieloną sukienkę na na grubych ramiączkach sięgającą do kolan, pod nią krwistego koloru bufiastą koszulę i tak samo jak mężczyzna czapkę elfa. Najpierw nie zwróciła na to uwagi, ale dostrzegła, że buty też należały do elfów z zakręconymi czubkami. Reszta personelu miała identyczne stroje. Wyglądali wspaniale, pracownicy bez wyjątku się uśmiechali, wręcz promienieli. Atmosfera jak zwykle była cudowna, spokojna i taka przyjazna. Właśnie dlatego to miejsce odwiedza tak dużo ludzi, co się dziwić skoro to jeden z bardzo nielicznych lokali, które wprawiają klientów ta świetny humor. Aż chce się tu przyjść i spędzić czas. Lubiła tu przychodzić z przyjaciółmi, i mimo że była tu teraz z jednym z nich, to nie było to tylko wyjście dwójki dobrych kumpli na miasto. Zdjęła kurtkę i przewiesiła przez oparcie krzesła, tak samo zrobił Derek. Usiedli naprzeciwko siebie lustrując wzrokiem drugą połówkę. Uśmiechnęła się do niego uroczo jak jeszcze nigdy do nikogo, tylko jemu mogła pokazać taką siebie. Jak ona mogła nie zauważyć co on do niej czuje? Była idiotką, czy co? Jesteśmy ślepi na to co mamy przez oczyma, pomyślała trafnie. Chwilę potem podeszła do nich kelnerka-elf i wzięła od nich zamówienie.

    - Wydaje mi się, że śnie- zagaił Clancy.
    - Jestem więcej niż pewna, że to nie sen. Choć gdyby Dee mnie nie uświadomił, to pewnie nadal nie zdawałabym sobie sprawy z tego co do mnie czujesz. Dlaczego nigdy mi tego nie powiedziałeś tylko czekałeś tyle lat?
    - Jak miałbym to powiedzieć? Zawsze byłaś wspaniałą, inteligentną i czarującą kobietą? Jak ja mógłbym mieć szansę? Poza tym nie wiedziałem jak. To mi ciążyło, ale było warto zmierzyć się ze strachem i odrzuceniem, gdybyś to uczyniła. Jesteś niczym mój anioł- wyszczerzyło do niej białe ząbki, kiedy stał się tak odważny, by tak mówić?
    - Derek, chyba przesadzasz- zaśmiała się, naprawdę była idiotką nie widząc takiego faceta. Miły, spokojny, uczciwy, szanuje kobiety, ludzi, zabiera w miejsca gdzie czuje się swobodnie, a nad jego nieśmiałością, popracuje, oj popracuje.
    - Nic nie poradzę, że tak właśnie myślę, do tego jestem zobowiązany wobec Dee, powinienem na kolanach mu dziękować- rudzielec puścił ukochanej oczko i podparł brodę na dłoni.
    - Masz mu nie dziękować! Wkurzył mnie ostatnio.
    - Masz na myśli to jego zachowanie gdy dzwoniłaś do niego, po dowiedzeniu się o jego mieszkaniu?
    - Dokładnie tak. Co za dupek! I weź tu się człowieku martw- prychnęła niczym wściekła kotka.- Tak właściwie mówił ci co zamierza?
    -Z tego co wiem to mieszka znowu u rodziców. Od początku świąt nie widzieliśmy się z nimi.
    - Może zorganizujemy spotkanie tutaj, co? Pójdę się zapytać czy na konkretną godzinę będą mieli wolne stoliki to rezerwację zrobię.
    - W porządku, Samy, ale zdajesz sobie sprawę, że Randy może przyjść ze swoim partnerem?
    - Nie przypominaj mi o nim- warknęła- ten facet jest jakiś dziwny, podejrzany i nie lubię go! Od pierwszego spojrzenia coś mi nie pasował.
    - Samy, ale ty go nawet nie znasz. Widziałaś go raz w życiu i już oceniasz, może w rzeczywistości jest inny?
    - Ale to nie tylko ja tak uważam. Ty tego nie widziałeś, ale gdyby wzrok mógł zabijać, to Ashtonek padłby trupem pod spojrzeniem Dee. Widać jemu też się nie spodobał.
    - Dziwi cię to? On kocha Rana, więc nienawidzi jego kochanka. Za każdym razem gdy McLane sobie kogoś znajdował tak było. Niektórzy nie mieliby nic przeciwko, ale Laytner taki ma charakter i już.
    - Miłość nieodwzajemniona - najszczersze z uczuć, bo choć wiesz że nie możesz na nic liczyć, nadal kochasz.
    - Święta prawda- przybliżywszy się złapał w dłonie kosmyk jej czarnych włosów i ucałował.



~*~


Schował telefon do kieszeni spodni po czym ubrał się i wyszedł z domu rodziców. Głupio się czuł znów u nich mieszkając, dlatego że jego mieszkanie zostało zrujnowane. Nie chciał zwalać się im na głowę ze swoimi problemami, ale go zmusili. Po załatwieniu wszystkich formalności poszedł zobaczyć cóż to za królestwo mu ofiarują w zamian za poprzedni dom. Po gruntowym zastanowieniu, które trwało całą minutę stwierdził, że rodzice mają rację i poprzeszkadza im trochę. Mama wyściskała go tak jakby co najmniej się kilka lat nie widzieli. Tata zagonił go gotowania z nim jakiejś nowej potrawy, którą chciał wcielić do menu restauracji. I tak na nic nierobieniu zleciał mu prawie tydzień, gdyż zadzwoniwszy do profesora i przedstawieniu spraw dostał przymusowy urlop - czyt. czas w którym musiał napisać, opracować wszystkie ważniejsze badania i obserwacje na temat tego co robili w ciągu ostatniego roku. Zaśmiał się histerycznie gdy zakończył rozmowę z profesorem, gdyż ty „ważniejszych rzeczy” było z kilka segregatorów. Zadawał sobie pytanie czym on sobie na to zasłużył. Na szczęście koleżanka z pracy, z którą się skontaktował po tym jak dostał wytyczne, obiecała, że mu ze wszystkim pomoże i prześle mu elektronicznie kopie dokumentów, co uratuje mu tyłek. Od początku współpracy odnaleźli wspólny język i dobrze się dogadywali. Gdy ją zapytał czy nie ma nic przeciwko, że musi pracować z homoseksualistą ona wyciągnęła telefon i pokazała mu zdjęcie, na którym była ona i jakaś dziewczyna o ognistym kolorze włosów. Po czym powiedziała, że to jej partnerka, z którą jest już kilka lat. O nic więcej nie pytał. Ale dowiedział się, że dopóki on nie zaczął pracować w laboratorium ona była jedyną „inną” osobą. No a później on był drugą i żadne z nich się z tym nie kryło. Bo po co? Przestał to ukrywać gdy dowiedzieli się przyjaciele, a to było lata temu.
Przykro mu było bo z jego mieszkaniem było okropnie. Nic się nie udało uratować. Żałował, bo ciężko pracował dniami, a czasami bywało że nocami, na to co się w nim mieściło. Teraz czuje się jakby cofnął się o kilkanaście lat wstecz, znów przeżywał swoją rodzącą się miłość i mieszkał z rodzicami bo nie był jeszcze pełnoletni. Życie sobie chyba z niego kpi. Jakby miał mało na głowie. Myśli cięgle zaprzątał mu przyjaciel, ich pocałunek i kolejna sprzeczka sprzed kilku dni. Ma samo wyobrażenie, że mieszkałby z Randy'm, bo mężczyzna sam to zaproponował, radość go rozpierała i czuł jakby wzlatywał pod niebo, lecz z drugiej strony to byłaby katorga. Właśnie dlatego kazał mu się zastanowić nad sobą i tym czego od życia chce. McLane wie o wszystkim i ma tylko dwa wyjścia. Pokocha go albo znajdzie sobie nowego kochanka, którym nie będzie on. Z resztą nie zamierzał być kumplem do łóżka, a takich swego czasu Randy miał na pęczki. Co miał zrobić? Błagać go na kolanach, żeby nie spał z nikim, bo świadomość tego raniła jego serce niczym sztylet przebijający pierś na wskroś? Westchnął ciężko jakby na jego barkach spoczywały problemy całego świata.
Jakiś czas później szedł wzdłuż ulicy, przy której mieściła się Gwiazdka. Dojście do tego miejsca zajęło mu więcej niż się spodziewał, gdyż szedł spacerkiem mając za nic kazania Riggs, że jak się z kimś umawia to przychodzi się punktualnie. Przed południem dostał wiadomość od Dereka, że zamierzają się spotkać tam gdzie zwykle o trzeciej popołudniu. Był kwadrans po, ale co z tego? Z tego co widział, a widział doskonale, w idącej postaci naprzeciwko niego rozpoznając Randy'ego, to nie on jeden się spóźnił. Mężczyzna jak zwykle był opatulony chustą w kratkę, którą wtedy pożyczył jemu, a która nosiła na sobie zapach przyjaciela. Gdyby tylko mógł chętnie by sobie ją przywłaszczył. Nie było aż tak zimno, ale momentami zawiewał ostry wiat. Na szczęście dla wszystkich ludzi mieszkających w Wellington zamieć się skończyła a po niej coraz częściej wychodziło słońce, mimo że nie grzało jak na wiosnę, to było przyjemnie. On lubił oddychać takim mroźnym powietrzem jakie panowało teraz. W końcu i mężczyzna go zobaczył gdy byli coraz bliżej siebie.
Żaden nie spuszczał wzroku z drugiego jakby ich spojrzenia walczyły ze sobą i nie chciał lub nie mogły ustąpić. Po kilku krokach obaj stanęli naprzeciwko siebie obok drzwi prowadzących do przytulnej kawiarni. Przywitali się i weszli razem do środka.


~*~


To było nieuniknione, prędzej czy później spotkaliby się, w końcu mają tych samych znajomych, aczkolwiek myślał, że będzie potrafił się kontrolować podczas spotkania z Dee. Jednak gdy idąc w stronę „Pierwszej Gwiazdki” zobaczył Laytnera jego serce zaczęło bić niebezpiecznie szybko, co ani trochę mu się nie spodobało. Postanowił coś sobie i będzie się tego trzymać. Nie ma najmniejszego zamiaru być dla mężczyzny kimś więcej niż tylko przyjacielem.
Będąc w ciepłym i przytulnym pomieszczeniu obaj zaczęli szukać wzrokiem przyjaciół, których zobaczył chwilę potem gdy ujrzał machającą im blondynkę z drugiego końca sali. Złapał Dee, który ich nie zauważył, za ramię i pociągnął za sobą. Na krzesłach wokół kwadratowego stolika przykrytego czerwonym obrusem siedziała Samantha z Derekiem oraz Tony i mówiąca coś do niego Cassidy. Ich ubrania były przewieszone przez oparcia siedzeń, więc oni obaj również powiesili w ten sposób swoje. Czekały na nich krzesła obok siebie, co jemu nie bardzo odpowiadało, ale spodziewał się, że Dee nie ma nic przeciwko. Usiedli nic się do siebie nie odzywając przysłuchując się rozmowie Reilly i Andersona.

    - Czy ty naprawdę nie wytrzymasz pięciu minut bez sprawdzenia poczty? Uzależniania się leczy, wiesz?- prychnęła niezadowolona, bo mężczyzna nic sobie nie robił z jej gadania. Wtedy uderzyła go otwartą dłonią w głowę, zwracając jego uwagę na sobie.
    - Nie pitol, nie jestem uzależniony. Ja tylko integruję się z ludźmi- powiedział przesuwając dotykowy ekran w dół czytając jakieś nowe posty na Instagramie.
    - Ty masz integrować się z nami, przyjaciółmi, a nie z nieznanymi ludźmi, których wcale nie znasz. Spędź z nami trochę czasu, to cię nie zabije, Tony.
    - Czy ty musisz tak nadawać?- warknął i schował telefon do kieszeni jak prosiła go o to Cassidy. Nie wytrzyma z tą kobietą. Denerwowała go jak mało kto, ciągle rozkazywała, a on głupi wciąż jej ulegał. Jest idiotą? Dlaczego właściwie się jej słucha?
    - Wiesz, że ona ma rację. Ostatnio narzekałeś, że nie masz z kim pogadać, więc oto jesteśmy- odparł Clancy. - Pójdę złożyć zamówienie, bo nie mogę znaleźć kelnerki. Co chcecie?

Każdy po kolei powiedział mu co by najchętniej wypił czy zjadł a on zaraz po tym pocałowawszy swoją dziewczynę w policzek podszedł do długiej lady i poprosił o zamówienie. Obsługujący tam kelner odebrał zapłatę i poinformował, że za parę minut wszystko będzie gotowe i zostanie im przyniesione do stolika. Wrócił więc do przyjaciół i siadając przyjrzał się z uwagą milczącym dotąd Dee i Randy'emu.

    - Chłopaki jesteście podejrzanie cicho. Normalnie to Dee powiedziałbyś jakąś kąśliwą uwagę albo oglądał coś w telefonie Tony'ego. Coś się stało? A może chodzi o twoje mieszkanie?- wypalił na jednym wdechu.
    - Przeszedłem z tym do porządku dziennego. Mieszkanie było, ale się zmyło. Nie ma co rozpamiętywać- wzruszył ramionami- i nie, nic mi nie jest. Nie widać jaki jestem radosny, jak tryskam energią?- uniósł wysoko brew i spojrzał się na niego z nieodgadnioną miną.
    - Tia, po prostu promieniejesz- dodała Riggs. - Ty Randy też nie wyglądasz na zadowolonego. Co się z wami porobiło? Ktoś umarł czy jak?
    - Samy, nie wywołuj wilka z lasu- przestrzegła ją przyjaciółka.
    - A tak nawiasem mówiąc wszyscy myśleliśmy, że przyjdziesz z Ashtonem- zwrócił się Andreson do McLane'a.

Na samo wspomnienie tego imienia robiło mu się niedobrze. Co im miał powiedzieć? Prawdę? Po jego trupie! Ustalił z Dee, że zachowają w tajemnicy to co się stało. Nikt nie musiał o tym wiedzieć. Postanowił im powiedzieć tylko to co uważał za słuszne.

    - Nie musisz się już martwić, że go ze mną zobaczysz. Nie jesteśmy już razem- mówiąc to miał obojętny wyraz twarzy, ale w jego wnętrzu się gotowało. Przecież to wina Dee, że jest sam. Chociaż z drugiej strony powinien być mu wdzięczny, bo skurwielowi, z którym był zależało tylko żeby go przelecieć. Cztery pary oczu zwróciły się w jego stronę bardzo zaskoczone. Chyba się tego nie spodziewali.
    - Dlaczego?- padło pytanie z ust panny wszystko wiedzącej.
    - Zdradził mnie- odparł i sekundę później usłyszał słowa, które przyprawiały go o ból głowy.
    - A nie mówiłam?! Od początku wiedziałam, że to kawał skurwiela. Zmarnowałeś z nim trzy miesiące życia.

Oparł głowę na dłoni i przejechał wszystkich znudzonym wzrokiem. Ale na Dee nawet nie spojrzał. Takim swoim zachowaniem chciał mu dać swoją odpowiedź, z której przyjaciel doskonale zdawał sobie sprawę, i on to wiedział. Kątem oka spostrzegł, że kelner niesie dużą tacę z ich zamówieniem i uśmiecha się do niego. Bo ewidentnie się do niego szczerzył. Odpowiedział lekkim uśmiechem.

    - Dziękujemy bardzo- odpowiedzieli po czym kelner w stroju elfa, a wyglądał w nim równocześnie śmiesznie i urokliwie, odszedł. Randy podążył za nim wzrokiem obserwując go przez chwilę.


~*~


Znów to samo. Ból w jego sercu był nie do opisania. Skąd on wiedział, że tak się to potoczy? Hah, to było do przewidzenia. Randy po prostu musiał się gapić na tego cholernego kelnera. Co gorsza facet był totalnie w typie jego przyjaciela. Wysoki blondyn o niebieskich oczach i czarującym uśmiechu. Jego jedyną wadą mógłby być charakter. Rodzące się w jego głowie ponure myśli przerwała blondynka zwracając się do bujającego w chmurach Randy'ego sprowadzając go na ziemie.

    - Co za skończony dupek z tego Ashtona. Dlaczego cię zdradził? Przecież nie dałeś mu żadnego powodu. Jesteś jaki jesteś, ale nigdy byś pierwszy nie zdradził swojego kochanka.
    - Cass, nieważne. Było minęło. Nie obchodzi mnie on. A poza tym dwie osoby się cieszą, że nie jestem z nim, więc chyba nie ma problemu, nie?
    - Nie będę kłamać. Nie znosiłam go i Dee też. My chyba mamy szósty zmysł i wyczuwamy skurwieli, nie?- puściła mężczyźnie oczko, a on nie wiedział jak na to zareagować. Bądź co bądź to on jest przyczyną ich zerwania. I że niby wyczuwa skurwieli szóstym zmysłem? Skoro tak, to jest prawie w stu procentach pewny, że ten kelnerzyna jest jednym z nich. Co z tego, że wcale gościa nie zna i najprawdopodobniej nie pozna?
    - Mnie w to nie mieszaj, Samy- wziął białą filiżankę i zamoczył usta w gorącym, aromatycznym i o intensywnym zapachu, pobudzającym zmysły americano. Gorąca woda, do której wlano podwójne espresso bezpośrednio zaparzone, było tym co kochał. To była tylko jedna z jego ulubionych kaw, a kartę z najlepszymi miał naprawdę sporą. Zaliczało się do nich latte macchiato najlepiej z dużą ilością piany i startą czekoladą. Kochał kofeinę, ale nie nadużywał jej, czasami w kawiarniach do których się wybierali wybierał herbatę czy jakiś sok.
    - Ran po prostu nas zaskoczyłeś. Jeszcze przed świętami wszystko było super. Nawet spędził na nami trochę czasu, a tu nagle koniec. Rozstajecie się- pstryknął palcami Anderson przyglądając się dwójce przyjaciół.
    - Ale znając Randy'ego nie pozostanie długo sam. Przed chwilą patrzył się na tego kelnera jakby miał go połknąć w całości- odezwał się w końcu Dee i powiedział coś co wprawiło w kompletne osłupienie całą piątkę, klepiąc mężczyznę po plecach i uśmiechając się nonszalancko.

Nie chciał tego mówić, ale słowa same wypadły z jego ust. Powiedział to czego był pewny. Zastanawiał się czy McLane przemyśli sobie wszystko, ale wyszło jak wyszło. Oczywiście wyobrażał sobie najgorszy możliwy scenariusz czyli taki, w którym przyjaciel mu mówi, żeby się od niego zwyczajnie odpierdolił. Ale się pomylił, ten wyrażał to samo, lecz w delikatniejszej odsłonie. Czy to dobrze? Już chyba wolałby żeby powiedział mu to prosto w twarz i najostrzej jak umiał, niż grać w takie gierki. Skoro on nie jest tym którego chce Randy to musi w końcu to zrozumieć, ale jak, skoro serce nie sługa? Nie przestanie go kochać tak z dnia na dzień chociaż bardzo by pragnął. Już jak byli przed kawiarnią i spojrzeli sobie w twarz to w oczach McLane'a nie widniało zadowolenie i szczęście.
Miał serdecznie dość. W tej chwili czuł jakby się dusił i musiał stąd wyjść żeby zaczerpnąć oddech. W jego gardle rosła gula, jednak nonszalancki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Musi stąd wyjść! Natychmiast!

    - Nie wierzę, że to powiedziałeś- odezwał się zaskoczony otwartością przyjaciela szatyn.
    - Ale przecież to prawda- zaśmiał się i wstał.
    - Wybierasz się gdzieś, Dee?- głos zabrała Cassidy równie zdezorientowana co reszta jej przyjaciół.
    - Do domu, od początku nie miałem ochoty tu przychodzić- skłamał. Bardzo chciał zobaczyć Rana, ale teraz to najchętniej poszedłby do jakiejś knajpy i zalał się w trupa. Miał na to ogromną ochotę.
    - Coś ci nie pasuje, Laytner?- syknął rozsierdzony Randy.
    - A żebyś wiedział, McLane- założył szybko kurtkę i nawet jej nie zapinając wyszedł szybkim krokiem z „Pierwszej Gwiazdki”.


Mroźne powietrze uderzyło go w twarz, a ostry wiatr owiewał odkrytą szyję. Oddychał pełną piersią czując w niej ogromny ból. Gula znów się pojawiła i uniemożliwiała mu choćby przełknięcie śliny. Miał wszystkiego serdecznie dosyć. Jak jeszcze dwie godziny temu wierzył, posiadał tę malutką iskierkę nadziei, tak teraz ona doszczętnie zniknęła. Nie chciał wracać do domu, chciał zrobić coś czego nigdy nie popierał i gardził osobami które to robiły. Zamierzał zapić problemy i zapomnieć o nich nawet jeśli tylko na chwilę. Musiał się na czymś wyżyć albo na kimś.
Teraz pragnął wyrzucić ze swojego serca McLane'a, choć doskonale wiedział, że ta osoba na stałe tam zamieszkała i żeby się jej pozbyć musiałby znaleźć kogoś innego na to miejsce nawet jeśli tylko na jedną noc. Jedną noc całkowitego zapomnienia.



poniedziałek, 21 marca 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 8


Dziękuję za komentarze :)





Czuł się cudownie i błogo. Ciepła dłoń dotykała jego czarnych włosów. To trochę łaskotało, ale to było bardzo miłe uczucie. Zamruczał i uśmiechnął się przez sen. Dotknął tej dłoni a ona raptownie zniknęła, zamiast niej pojawił się warknięcie przesiąknięte irytacją. Leniwie podniósł powieki przeciągając się na całej długości łóżka. Oczy mu się kleiły i najchętniej to odwróciłby się na drugi bok i spał dalej. Zgiął nogi w kolanach a ręce zarzucił nad głowę po czym spojrzał na stojącego nad nim mężczyznę w samych bokserkach z rękami założonymi na piersi. Niecierpliwił się czekając aż on wstanie.

    - Dlaczego zabrałeś rękę? Pogłaszcz mnie jeszcze- ziewnął.
    - Niedoczekanie twoje- parsknął Randy.- Wstawaj musisz coś zobaczyć.
    - Co?
    - Chodź to zobaczysz.

Mężczyzna podniósł się z łóżka i podszedł do okna gdzie stał przyjaciel. Podciągnął rolety i wyjrzał przez nie. Zamieć ustała, ulice były odśnieżane przez pługi, a chodniki przez robotników. Miasto wyglądało coraz lepiej. Domyślali się, że już w nocy śnieg przestał padać i żeby ludzie mieli jakikolwiek dojazd do pracy zaczęto usuwać zaspy. Cieszył się z tego, bo mógł w końcu wrócić do domu i nawet jeżeli bardzo chciał być z McLane'm tutaj to powrót do domu był najlepszy. Poza tym nie wie ile jeszcze będzie w stanie kontrolować swoje ciało. Jak tylko szatyn kładł się spać obok niego, ich plecy, ręce albo nogi się stykały po całym jego ciele przebiegały podniecające dreszcze. Miał silną wolę, a dowodzi to fakt, iż potrafił przez dobre dziesięć lat nie pójść z nikim się pieprzyć, tylko z powodu swojej miłości, którą czuł do pewnego mężczyzny, swojego najlepszego kumpla. Niestety ktoś zniszczył te lata pobudzając go, wiedząc, że od dawien dawna nie miał kochanka. I to go z jednej strony bolało, bo dał się wykorzystać jak ostatni kretyn.

    - Nareszcie jest jakieś przejście. Chcesz to mogę cię podwieźć po śniadanku. I żeby było jasne ty gotujesz, to będzie twoje odwdzięczenie się mi za kilka ostatnich dni. Do kuchni marsz!- wskazał palcem i zaśmiał się szczerze na widok przezabawnej miny bruneta.
    - Jak sobie pan życzy- zreflektował się, ukłonił nisko i gdyby mógł złapałby jego dłoń i ją pocałował.



Kończyli śniadanie gdy włączyli wiadomości lokalne. Prezenter nadal nakazywał pozostanie w domu, gdyż nikt nie wiedział kiedy śnieżyca może się powtórzyć i o jakiej sile. Nie brał chyba pod uwagę, że ludzie muszą chodzić do pracy, na zakupy, w końcu potrzebują jedzenia. Oni też. Lodówka Randy'ego prawie świeciła pustkami, a u niego nie jest lepiej. Przez te dni się zapomniał i nawet głód mu nie przeszkadzał gdy pogrążał się w poczuciach winy. Mężczyzna mówił o odśnieżaniu dróg, że większość z nich w niedługim czasie będzie dostępna. Autobusy i samochody wreszcie pojawią się na ulicach.

    - Daj zaniosę naczynia do zlewu- wziął od Laytnera pustą szklankę i talerz.

Jakże ubolewał nad swoim losem. Osoba, którą kocha jest teraz z nim, rozmawiają bez krępacji, śmieją się, wydawać by się mogło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz to nie jest prawda. Niby wszystko zostało po staremu i powinien być za to wdzięczny, ale nie jest. To sprawia mu ból. To uczucie zżera go od środka i pali. Dałby wszystko żeby móc z nim być, żeby Randy tego chciał. Skulił się zakrywając rękami głowę jakby chcąc ochronić samego siebie i jęknął przeciągle, no przecież nie może się tu załamać, nie teraz, nie przy nim. Zacisnął mocno powieki i pięści mając ogromną ochotę walić nimi w podłogę, i prawie by to zrobił jednak kątem oka spostrzegł, że przyjaciel wchodził do pokoju. Jednak szatyn nie zauważył nic podejrzanego w jego zachowaniu, co nieco go zabolało. Nie widzi jak do tej pory nie widział, czy teraz udaje że nie widzi? Musi skończyć się nad sobą użalać i skończyć z tą idiotyczną miłością. Ona tylko go doprowadza do szaleństwa, a bynajmniej pomaga. Znajdzie sobie jakiegoś innego mężczyznę, w którym się prędzej czy później zakocha. Nadszedł ten czas, w którym musi w końcu dać spokój. Od początku rozumiał, że nic z tego nie będzie, ale... gdzieś w głębi serca... Ponoć nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Miał dość tych wiadomości z ich miasta, liczył na coś ciekawszego, więc wziął pilota żeby przełączyć na inny kanał, ale w ostatniej chwili się powstrzymał gdy w oczy rzuciła mu się jego ulica.

    - To na żywo? Co się tam stało?
    - Mnie się nie pytaj- wpatrzył się uważnie w ekran i przysłuchiwał się co ma do powiedzenia kobieta stojąca przed kamerą.

Zaczęła mówić o jakimś wypadku, który zdarzył się wczoraj popołudniu i miał miejsce właśnie w kamienicy Dee. Nie wiedział czego się spodziewać, nie było go w domu od dwóch, trzech dni. Ale naszły go te same złe przeczucia, których doświadczył w nocy. „Przez zamieć trwającą wiele godzin na dachu starej kamienicy nagromadziły się tony śniegu. Robotnicy z wiadomych przyczyn dopiero dziś mieli zająć się tym problemem, jednak jak widać tu się spóźnili, gdyż od ogromnego ciężaru spoczywającego na starej konstrukcji dach się zarwał, a tony śniegu wpadły do środka zasypując wszystkie mieszkania na czwartym piętrze. Rodziny, które zamieszkiwały owe miejsca nie ucierpiały na zdrowiu ani życiu, gdyż podejrzewając co może się stać ewakuowały się do sąsiadów. W kilku mieszkaniach właściciele byli nieobecni i nie wiadomo czy wiedzą, że stracili dach nad głową. Władze miasta zdeklarowały się zapewnić ofiarą mieszkania zastępcze. Osoby, które były ubezpieczone z pewnością będą mogły liczyć na odpowiednie odszkodowanie. Jak widać strażacy już zajmują się mieszkaniami”. Słuchał z oczami wielkimi jak spodki cały skamieniały. Po prostu nie chciało mu się wierzyć w to, że jego mieszkanie zostało zasypane przez śnieg, wszystkie jego rzeczy, dokumenty, sprzęty, ubrania, wszystko. Kompletnie wszystko! Miał ochotę zaśmieć się histerycznie, to było śmieszne! To się nie działo naprawdę! Nagle poczuł się taki bezradny, jakby znów był dzieckiem, które nie może nic zrobić choć bardzo chce. Słyszał o podobnych sprawach, powodzie pożary i takie tam, ale nigdy nie myślał, że coś takiego spotka akurat jego. No właśnie, dlaczego on? Dlaczego akurat on?


~*~


Przyglądał się bladej, napełniającej się zmartwieniem i bezradnością twarzy przyjaciela. Im obu nie chciało się wierzyć, w to co mieli przed oczami, i gdyby nie kamera skierowana na zarwany dach to rzeczywiście by w to nie uwierzyli. Bał wyobrazić sobie jak teraz wyglądały domy mieszkających tam ludzi. Przecież oni właśnie stracili dach nad głową i cały dobytek, wszystko co się w środku znajdowało. Ile strat ponieśli i jak horrendalną cenę musieli za to zapłacić. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Dobrze, że w tym czasie Dee był u niego. Chwileczkę, a co by się stało gdyby mężczyzna był w swoim mieszkaniu? Albo co gorsza spał, słuchał muzyki, cokolwiek by robił, ale nie słyszał jak dach się zarywa? Przecież te zwały śniegu przygniotłyby go! Leżałby pod Bóg wie jak ciężką stertą. A zanim ktoś by mógł zareagować mogłoby być za późno! Zamarzłby tam! Pomogliby mu dopiero gdy zamieć ustałaby. A gdyby ona trwała znacznie dłużej niż teraz?! Przecież Dee... umarłby, prawda?
Niespodziewanie jego serce złapał silny skurcz i aż się skulił od tego bólu. Jego najlepszy przyjaciel skończyłby życie w tak młodym wieku? Przez przysypanie? Gdy to sobie uświadomił jego żołądek zawiązał się w supeł i przez chwilę nie potrafił oddychać. Myśli krążące mu po głowie, wyobrażenia najczarniejszych scenariuszy doprowadzały go na skraj wytrzymałości. Zimne ciarki biegały po całym ciele sprawiając, że się trząsł. Czuł się okropnie, chyba nawet gorzej niż Laytner, którego spotkała tragedia.

    - O Boże...- wyszeptał zakrywając twarz dłońmi, był przerażony.
    - Randy? Nie martw się, tym ludziom nic nie jest. Wszyscy żyją- przysunął się do niego i objął jego ramiona swoimi, chcąc go uspokoić. Najwyraźniej bardzo przeżył to, że tym ludziom mogło się coś stać. Uśmiechnął się mimowolnie, spotkało go co spotkało, czeka na niego dużo papierkowej roboty, znalezienie miejsca do spania i poinformowanie rodziców, żeby się martwili, ale bardzo się cieszył, że może trzymać i bezkarnie go przytulać. Szlag! Miał dać sobie z nim spokój!

Ty idioto, nie obchodzą mnie inni ludzie! To o ciebie się martwię! Nie powinienem się zastanawiać „co by było gdyby”. Najważniejsze jest to, że byłeś bezpieczny u mnie i jesteś cały i zdrowy. Nawet nie chcę o tym myśleć, bo oszaleję!

    - Muszę wrócić do domu, a raczej tego co z niego zostało i spakować najpotrzebniejsze rzeczy, o ile jakieś się uratowały i udać się do ubezpieczalni.
    - A twoi rodzice? Może zadzwoń do nich teraz.
    - Wiem, nie chcę żeby się martwili, gdyby coś usłyszeli. Muszę się jeszcze przejść do urzędu miasta i prosić o nowe zakwaterowanie, znając nasze władze to będzie to jakaś ruina, ale lepsze to niż nic. W porząsiu, ja się będę zbierał, mam trochę spraw do załatwienia. Będę się modlił, żeby chociaż część z moich rzeczy nie została przysypana.
    - Zostań tutaj- wypalił niespodziewanie.
    - Słucham?- zapytał nie puszczając go z objęć.
    - Może i jest tu tylko jeden pokój, za to duży, nie wchodzilibyśmy sobie na głowę, każdy z nas zajmowałby się swoimi sprawami, łóżko też mam duże.
    - Ran- zachichotał- zdajesz sobie jak to zabrzmiało? „Zostań tu”, „mam duże łóżko”, nie prowokuj mnie, dobrze?
    - Ja cię prowokuję?- odepchnął go lekko i spojrzał zmieszany w jego błękitne oczy. Uwielbiał ten kolor, a Dee on szczególnie pasował.
    - Owszem ty. „W razie czego, wpadnij”- tak to chyba brzmiało. Pozwalałeś mi się tu przekimać, gdy byłem piany, bo jesteśmy przyjaciółmi- dotknął jego kasztanowych, kręconych włosów i uśmiechnął się lekko. Były takie miękkie, delikatne. A usta? Ach te jego słodkie usta. Całował je raz w życiu, kiedy myślał, że zaraz dostanie w mordę. Smakują lepiej niż najlepszy afrodyzjak, mógłby się upajać ich strukturą, kolorem, wyglądem, Randy miał ładnie zarysowany kształt ust. Uwielbiał je.
    - Czemu się tak uśmiechasz?- nie bardzo wiedział jak powinien zareagować, dłoń mężczyzny dotykająca jego włosów później zjechała na policzek i zaczęła go gładzić, czuł się nieco zmieszany.
    - Chcę się pocałować. Mam na to tak wielką ochotę, że nawet sobie nie wyobrażasz.
    - Doznałeś takiego szoku przez to mieszkanie, że ci odbiło?- z początku myślał, że przyjaciel żartuje, ale jego oczy wyrażały powagę i zdecydowanie.

Chciał coś mu jeszcze powiedzieć, ale to nie było potrzebne. Siedzi teraz tak blisko niego i grzechem by było jakby nie zareagował. Mężczyzna nie odsunął się gdy dotykał jego włosów i twarzy, nie uderzył go przy ich pierwszym pocałunku, więc może i teraz tego nie zrobi? A jeśli nawet, to z pewnością nie będzie żałował.
Pochylił się, ich usta dzieliły milimetry, patrząc w brązowe ślepka McLane'a. Wyglądał jakby chciał uciec, lecz nic nie robił w tym kierunku. Nie zabrał ręki z jego policzka tylko sunął nią wszczepiając palce w brązowe kudełki. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. W tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi nawet jeśli za chwilę miałby zostać boleśnie odrzucony, a jego miłość zdeptana.
Zrobił to, dotknął swoimi wargami tych Randy'ego, nie wierzył, że robi to po raz drugi i jeszcze żyje. Musnął je najdelikatniej jak potrafił.



~*~


To co czuł było jak piórko dotykające jego ust albo podmuch wiatru, ledwie odczuwalne. Te same ruchy powtórzyły się kilka razy, delikatne muśnięcia nic więcej. Oczy jego jak i Laytnera pozostawały otwarte uważnie obserwujące reakcje ciała sąsiada. Nie mógł wytrzymać tego intensywnego wzroku, ale i nie zamierzał odwracać swojego. Nie da mu tej satysfakcji. Ale w duchu zadawał sobie jedno pytanie: Dlaczego on, do jasnej cholery, jeszcze się nie odsunął? Z łatwością odepchnąłby Dee, a jednak tego nie zrobił. I czy w ogóle zamierza?
Pocałunek nabierał na sile, poczuł gorętsze z każda mijająca chwilą usta napierające na niego, z początku lekko, potem odrobinę mocniej i mocniej. Z muskania ich warg brunet przechodził do czegoś innego, bardziej intensywnego. Nie omieszkał skubnąć jego dolnej wargi i przygryźć na tyle mocno, że powstała mała ranka, z której sączyły się kropelki krwi. Dee natychmiast je zlizał i zassał się w miejscu gdzie go ugryzł. Nie potrafił oderwać od przyjaciela wzroku, on od niego także. Zwyczajny całus przeradzał się w namiętną i silna pieszczotę cały czas pogłębianą przez bruneta. Było mu niesamowicie dobrze, nie wiedział gdzie on się nauczył tak całować, ale na myśl, że uczyli go jego byli kochankowie miał ochotę zawarczeć i przerwać tę błazenadę, jednak ciągle coś go przed tym powstrzymywało. Cholera, to było za dobre, jęknął przeciągle w jego gorące usta otwierając je nieco. Mężczyzna skorzystał z okazji jaką mu stworzył i wdarł się językiem do środka jego ust. Gorący i śliski organ natychmiast zaczął zaczepiać kolegę. Lizał go i łaskotał zachęcając do wspólnej zabawy, bo ten cały czas pozostawał bierny. Długo jednak nie musiał go namawiać, przyłączył się do szalonego tańca, który podobał się im obu. Z każdym dotknięciem języka Dee o swój przechodziły go gorące dreszcze a w brzuchu jakby ktoś wypuścił stado motyli łaskoczących go. Ku swojemu zdziwieniu oddawał każdy pocałunek Laytnera i robił to z taką pasją, że oni obaj się zdziwili. Uczucia, które nim w tym momencie władały były nie do opisania. Pierwszy raz jakiś mężczyzna całował go z taką... miłością i oddaniem. Nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Poczuł jakby język miał zaraz dotknąć jego migdałków, Dee wpychał mu go aż do gardła. Ale i on nie pozostawał dłużny zbyt długo. Starał się go zdominować napierając na mężczyznę. Jego ręce zawędrowały na biodra bruneta, ściskały je i masowały przysuwając się jeszcze bliżej drugiego ciała. Poczuł bijące od niego ciepło i miał ochotę się na nie położyć i przygnieść całym sobą. Zatracał się w tym. To co robili cholernie go podniecało. To nie był jakiś tam zwykły pocałunek z byle jakim facetem. Nie spodziewał się, że ten zdystansowany gość, który potrafił ciąć i ranić słowami niczym najostrzejszy nóż będzie postępował z nim tak ostrożnie. Miał spierzchnięte usta od tego całowania i język zaczynał go boleć, lecz nadal trwał w tym co robił.


~*~


Umarł i jest w niebie, bo to co się dzieje mogłaby tłumaczyć tylko jego śmierć. Patrzył w te brązowe oczy jawnie zachęcające go do dalszego działania. Ten sen był tak prawdziwy, że sam się przestraszył. Ale jak on niby zginął? Randy go zabił, zabija i teraz tym na co mu pozwala. Miał odpuścić! A tymczasem co robi? Nie powinien, ale nie potrafił przestać, powstrzymać się. Co będzie to będzie, pomyślał.
Randy oddawał każdy jego pocałunek ze zdwojoną siłą, sam na niego napierał i żądał więcej. Czuł dotykające jego biodra dłonie były najlepsze. Cieszył się, cholernie się cieszył i bał się to teraz zepsuć. Brakowało mu tchu, serce fikało koziołki z radości, a czując szybki rytm bicia serca McLane'a jego jeszcze bardziej przyspieszyło. Całowali się coraz bardziej zapamiętale, ignorowali cały świat który ich otaczał. Nic poza nimi nie miało teraz znaczenia. Byli tylko oni w tym mieszkaniu, gdzie wszystko się zaczęło.
Śliski organ badał ten jego, dotykał zębów i dziąseł badając je dogłębnie. Jeśli to faktycznie sen to on chce śnić dalej. Ran smakował kawą i śniadaniem, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało, przyjacielowi chyba też. Nie mieli czasu teraz tego kalkulować. Zatracali się, obaj. W głowie mu szumiało i słyszał tylko szybki oddech swój i Randy'ego, stęknięcia, które posyłali w usta drugiego oraz przeciągłe jęki nakręcające ich jeszcze bardziej. Umiał się całować, trochę żałował, ale czego on chciał od dwudziestosiedmioletniego mężczyzny? Miał wielu i wielu miało jego.
Naprawdę zaczynało brakować mu tchu, usiłował oddychać przez nos, ale to mu nie wychodziło. Nie chciał przerywać, Ran się bardzo angażował, próbował przejmować kontrolę i to mu się spodobało. Nie wiedział jaki mężczyzna jest w łóżku, bardzo by chciał to sprawdzić, ale dowiedział się jak całuje – obłędnie. Obaj stali się wulkanami emocji gotowymi wybuchnąć, i nie wiedział czy to dobrze czy źle. To trwało może kilka minut, pięknych, cudownych, intensywnych w doznania, najlepszych kilka minut w jego życiu. To była spontaniczna decyzja, nie planował tego. Zakończył tą pieszczotę szybkim, soczystym całusem i odsunął głowę by przyjrzeć się uważnie lekko zarumienionej twarzy oraz spoglądającym jak za mgła oczom szatyna. Nie puszczał jednak jego twarzy nadal błądząc kciukiem po policzku a opuszkami palców w kręconych włosach. Dłonie przyjaciela nie zniknęły z jego bioder, lecz nadal mocno trzymały. Posłał Ranowi przyjazny uśmiech wyrażający gamę uczuć, które od zawsze do niego czuł. Swoją miłość do niego także tam wrzucił i wierzył, że teraz mężczyzna ją dostrzegł. Nie wiedział co powiedzieć, ma go przeprosić? Powiedzieć znów, że go kocha? Czy mową nie zepsuje tej chwili?

    - To było przyjemne- przerwał niezręczną chwilę milczenia.
    - Myślałem, że dasz mi w twarz albo odepchniesz, ale w życiu bym nie pomyślał, że oddasz mi pocałunek.
    - Ja też tak myślałem- podrapał się po karku z zakłopotaniem, świetnie, teraz będzie jeszcze bardziej napięta atmosfera między nimi.- Kto cię nauczył tak całować?- prychnął.
    - A co? Aż tak bardzo ci się podobało?- zażartował, nie wiedział na ile sobie może pozwolić i jak długą granicę wyznaczył mu Randy.
    - To był najlepszy pocałunek w moim życiu. Jeszcze żaden z moich kochanków mnie tak nie całował. Dlatego też powiedziałem, że było mi przyjemnie. Powinienem skłamać i powiedzieć, że byłeś kiepski?
    - Ran, ani trochę nie jestem w twoim typie? Jeśli chodzi tylko o włosy to mogę je zafarbować. Jeśli o coś innego, zmienię to- ma go błagać? Poniżać się? Ha, już to robi.
    - Nic nie musisz w sobie zmieniać, wolę cię w takim wydaniu- obrysował jego siedząca postać ręką w powietrzu zataczając koło.
    - Więc pozwól mi spróbować zawalczyć o twoje serce- chwycił jego dłonie w dwoje i ścisnął.

Nagle obaj podskoczyli na odgłos głośnej muzyki wydostającej się z komórki Dee. Ktoś próbował się z nim skontaktować nie wiedząc, że właśnie przerwał bardzo ważną chwilę. Akurat teraz, gdy szło mu całkiem nieźle! Niech szlag trafi tą osobę! Warknął zamykając mocno powieki a na jego ustach wykwił się mrożący krew w żyłach uśmiech. Zamorduje, ktokolwiek dzwoni! Puścił niechętnie ciepłe i miłe w dotyku męskie dłonie i podszedł do komody gdzie leżała jego komórka, zerknął szybko na wyświetlacz zamierzając wyciszyć telefon, gdy odezwał się McLane:

    - Odbierz, nie ucieknę ci- bawiło go zachowanie Dee. Nieźle się wkurzył, że ktoś zadzwonił przerywając im... Właściwie co im przerwano? Co to było? Zastanawiał się, a z każdą napływającą do głowy myślą jego serce, które chwilę temu prawie nie wybuchło, zabiło szybciej.
    - Czego chcesz?!
    - Dee, Matko... Ty żyjesz. Oglądałam wiadomości i zobaczyłam...- tłumaczyła roztrzęsiona Samantha.
    - Tak tak, nie jestem trupem. Jeśli skończyłaś to dobrze bo mi przeszkadzasz.
    - Proszę?! Ja tu dzwonię, martwię się o twoje życie, a ty tak się do mnie odzywasz? Dbaj o ludzi to jeszcze cię za to opierdolą! Ty cholerny draniu, dupku od siedmiu boleści! Przeszkadzam ci?! To może w ogóle przestanę się do ciebie odzywać bo pana Laytnera denerwuję, no słucham?- krzyczała na niego, a on zaczął żałować, że jednak odebrał, lecz znając tą kobietę nie dałaby mu spokoju gdyby ją ignorował. Może niepotrzebnie tak na nią naskoczył.
    - Samy, przepraszam cię bardzo, wiem martwiłaś się. Nic mi nie jest, nie było mnie wtedy w mieszkaniu. Jeszcze raz cię przepraszam, ale mam przez sobą życiową szansę i nie mogę jej zmarnować. Uwierz, za długo na nią czekałem.
    - No dobra, skoro to dla ciebie aż takie ważne to rób co musisz. Jeśli spotkasz Randy'ego to przekaż mu, że jest po świętach i chcemy się spotkać. Ale nie wiem kiedy będziemy mieli czas, więc...
    - Spotykasz się z Derekiem. Jak idzie?
    - Skąd wiesz?
    - Ptaszki ćwierkały.
    - W zimę?- mógłby się założyć, że w tym momencie swoim zwyczajem podniosła wysoko brwi i zrobiła minę w stylu „nie cwaniakuj bo ja zawsze mam rację”.
    - Kończę, nara!

Westchnął. Cholera, ta cała gadka z życiową szansą mu się wymsknęła. Aż wstyd mu teraz się odwrócić. Zrobił kilka głębokich wdechów słysząc za plecami powstrzymywany śmiech przyjaciela. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i parsknął tarzając się po podłodze. Wrócił do niego i kucnął opierając łokcie na kolanach podpierając na nich brodę.

    - Miałem zadzwonić do rodziców i iść załatwić sprawy z mieszkaniem. Im dłużej będę z tym zwlekał tym gorzej. Wolę mieć to za sobą. Ciekaw jestem czego nie będę musiał wyrzucać na śmietnik.
    - Oferta nadal aktualna. Możesz tu mieszkać.
    - Nie. Najpierw bym chciał żebyś zastanowił się nad tym co ci powiedziałem. Chciałem zdusić te uczucia w sobie, ale nie potrafię tak po prostu wyrzucić z głowy dziesięciu lat. Od tamtego czasu marzę o tobie i żeby z tobą być. Pociesza mnie jednak fakt, że wiesz o tym i mnie całowałeś z własnej woli oraz, że ci się podobało. Daj mi szansę, co ci szkodzi?
    - Co mi szkodzi? Uświadomię cię, więc. Co jeżeli nic by z tego nie wyszło? Dałbyś radę ze mną normalnie gadać mając w głowie to co robiliśmy? Że nie byliśmy jedynie przyjaciółmi?
    - My już przekroczyliśmy granicę przyjaźni i nie udawaj, że nic się nie stało bo to mnie boli. Ranisz mnie w ten sposób.
    - Nie udaję. Jestem dorosły i nie będę okłamywać samego siebie, ale...
    - Jak zwykle masz jakieś ale. Jeżeli to nic dla ciebie nie znaczyło to powiedz mi to od razu a nie bawisz się w podchody. Chcesz się odgryźć, że poszedłem z Ashtonem do łóżka?
    - Mam to gdzieś! I jego też! A ty mnie nie wkurzaj!


Zwariuje, po prostu zwariuje z tym facetem! Ubrał w pośpiechu buty oraz kurtkę ignorując opierającego się o ścianę Randy'ego. Schował telefon do kieszeni. Mężczyzna mu się przyglądał, ale on nie spojrzał na niego ani razu, musiał się przez tym gestem powstrzymywać i trzymać nerwy na wodzy, bo podszedł by do niego i... Ta, i nic by nie zrobił. Nie odzywając się ani słowem otworzył drzwi i zniknął za nimi. Ta niewyjaśniona sytuacja go dobije, ale na razie nie miał ochoty na żadne rozmowy z Ranem, dopóki ten nie zastanowi się czego tak naprawdę chce. Bo on wiedział.


poniedziałek, 14 marca 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 7


Dziękuję za komentarze :)




Do jego nosa doleciał zapach smażonego bekonu. Jakże on go uwielbiał, a najbardziej z jajecznicą i słodką herbatką z cytryną. Ale jak mógł czuć przyrządzane śniadanie skoro on leżał w łóżku? Otworzył powoli oczy po czym je przetarł. Przeciągnął się i ziewnął zasłaniając usta ręką, jak mu to wpoiła mama za czasów gówniarza. Rolety były odsłonięte, ale przez okna słońce nie wpadało do jego pokoju. Wstał z łóżka tylko dlatego, że w mieszkaniu było wyjątkowo ciepło. Przeszedł do okna i jęknął w duchu na to co zobaczył. Na dworze sypało jak diabli. Takiej śnieżycy można było się spodziewać, w końcu jest końcówka grudnia, ale i tak nie mógł przeżyć, że śnieżyca zaczęła szaleć akurat teraz. Podrapał się po głowie i ponownie ziewnął. Nagle usłyszał stukające o siebie talerze i skwierczenie. Podszedł do kuchni i oparłszy się o framugę, założył na piersi ręce, obserwował krzątającego się po pomieszczeniu Laytnera w samych bokserkach. Zielony bardzo mu pasował. Zdarzenia, które wydarzyły się wczoraj zaczęły napływać do jego głowy w zawrotnym tempie. Chyba nieco przesadził, przecież Dee był jego przyjacielem na dobre i złe, nic złego nie zrobił... Tylko się w nim zakochał. I właśnie to stanowiło meritum problemu. Już pomijając to, dlaczego przespał się z jego facetem. Nadal był o to na niego wściekły. O dziwo, bardziej zabolało go to, że zdradził go Dee, niż Ashton. O tym drugim prawie wcale nie myślał, tak jakby mężczyzny nigdy nie było w jego życiu, za to wciąż myślał o Laytnerze. O jego zachowaniu, o tym co zrobił i co mówił. Teraz rozumiem sens jego słów na lodowisku: „Nie bój się, nigdy cię nie zostawię”. Nie chodziło mu o to, że nie puści mnie żebym nie upadł na lód, tylko, że mnie kocha i chce być przy mnie. Cholera, jak mogłem na to nie wpaść?! Jestem skończonym idiotom, myślał. Chyba przedmioty ścisłe, z którymi mam ciągle do czynienia w których trzeba kierować się przede wszystkim rozumiem, w jakiś sposób znieczuliły go.



~*~



Dosypał jeszcze odrobinę pieprzu i soli do jajek. Było jak zwykle idealnie. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zepsuć, przypalić albo wyrzucić potrawy, którą gotował, bo ta zawsze wychodziła mu doskonale. No oczywiście, oprócz czasów kiedy to dopiero uczył się gotować pod czujnym i surowym wzrokiem ojca. To właśnie on przekazał mu ten talent. Może i jedzenie mamy było smaczne i nikt nigdy nie narzekał, to i tak kochał dania przygotowywane przez tatę. Był prawdziwym mistrzem w tym co robił. Nic dziwnego, że otworzył własną restaurację, która funkcjonowała do dziś i zarabiała niezłą sumkę. Cieszył się, że rodzice nie zmusili go do jej przejęcia, mieli dobrych pracowników, a on traktował gotowanie jako hobby. Najbardziej uwielbiał pracę w Laboratorium i w życiu nie zamieniłby jej za żadne skarby świata. Miał kilka kilometrów do pokonania, by się do niej dostać, ale nie przeszkadzało mu to. Jedynym minusem był częsty brak czasu dla rodziny i przyjaciół, ale dawał sobie radę.
Po wyjęciu talerzy wyłączył palnik i podzielił ich śniadaniem. Położył na jajka po dwa plasterki bekonu a obok posmarowane masłem kromki chleba. W momencie gdy kładł czajnik wodą na grzałkę zaczął dzwonić jego telefon, który zaraz po pobudce położył na blacie.

    - Hej, mamuś. Co tam?
    - A, u nas wszystko dobrze, ale dopadła nas śnieżyca i wygląda na to, że nie wyjedziemy od Diany dopóki się nie skończy. Te dzieciaki od mojego rodzeństwa doprowadzają mnie do szału. Monic ciągle przeszkadzała w kuchni i ciotka musiała ją pogonić. Casper i Jackob wściekają się, tłuką wszystkim co trafi im w ręce, mam ochotę udusić jednego i drugiego. Chociaż i tak wolę ich niż te naburmuszone nastolatki. Narzekają, że nie mają komputera, tabletów i komórek, bo kazałam mojemu drogiemu braciszkowi im wszystko pozabierać. Jak święta to święta. Z moich czasów...- musiał jej to przerwać, bo gdy ona zaczynała zdanie od „Za moich czasów” to zaczynała tym kilkugodzinną historię jak to ona wychowywała się bez takiej elektroniki i tych wszystkich udogadniających ludzkie życie urządzeń.
    - Mamuś, rozumiem cię. Na szczęście ja już dawno wyrosłem z takiego wieku, więc się martwić nie musisz. Tutaj wcale nie jest lepiej. Matka Natura daje nam nieźle popalić.
    - A to jak ty z pracy wrócisz? Przecież nie ma mowy, żebyś samochodem stamtąd wyjechał.
    - Mamo, mój samochód poszedł na złom dwa miesiące temu, kiedy jakiś ciul zmiażdżył mi cały tył jak we mnie wjechał. Poza tym, w ostatniej chwili profesor powiedział, że nie musimy przychodzić do roboty w święta, także nie bój się, nie jestem dzieckiem.
    - Dla mnie zawsze będziesz małym chłopczykiem, Dee, tak samo jak twoja siostra będzie dla mnie małą dziewczynką. Ale skoro nie pojechałeś do pracy to dlaczego nie przyjechałeś do nas? Zdążył byś.
    - Przepraszam, ale musiałbym wynajmować auto i za dużo zachodu z tym było. Za rok jadę z wami. Chociaż trochę żałuję, że jednak się nie zdecydowałem, żeby do was dojechać.
    - A co? Coś się stało, braciaku? - usłyszał głos Diany, która wyrwała matce telefon z ręki.
    - Nie twoja sprawa- zadowolenie znikło z jego twarzy. Diana jest zbyt wścibska, nie lubił z nią gadać o swoim życiu uczuciowym, bo ona zaraz robiła z tego wielkie halo.
    - Oj, oj. Twój fagas cię rzucił? Nie zamoczyłeś? Lepiej się pospiesz braciszku, bo na starość zostaniesz sam.
    - I mówi to trzydziestoletnia singielka. Sama sobie kogoś poszukaj a mi daj spokój. Jestem trochę zajęty więc...
    - Och, przestańcie się spierać- matka odzyskała komórkę i dalej z nim rozmawiała.- Czym to jesteś tak zajęty, że nie masz czasu nawet ze mną porozmawiać. Już pomijam to, że nie zadzwoniłeś ani do mnie, ani do taty na Boże Narodzenie i nie raczyłeś nawet odebrać od nas telefonu.
    - No przepraszam, ale... Nie byłem w nastroju żeby z kimkolwiek gadać. Śniadanie robię, bo zaraz się pewnie obudzi.
    - Kto taki się obudzi?- dopytała zaskoczona, czyżby jej syn wreszcie sobie kogoś znalazł i to z nim teraz był?
    - Randy, mamo. Jestem u Randy'ego- przewrócił oczami.
    - O, to pozdrów go od nas. No w porządku, już wam chłopcy nie przeszkadzam- zaśmiała się i rozłączyła.
    - Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić- westchnął i zalał dwie szklanki z woreczkami herbaty.

Już jego mama zaczęła sobie wyobrażać Bóg wie co. Pewnie od razu poleci do taty i powie, że jego syn w końcu znalazł sobie chłopaka. A jeśli oni będą wiedzieć to reszta rodziny też. Na rodzinę względem swojej orientacji seksualnej nie mógł narzekać, bo byli cudowni. Krewni, ku jego wielkiemu zdziwieniu zamiast wykląć, spalić na stosie czy ukamienować dopytywali się czy kogoś ma. I robili to z wielkim entuzjazmem. W życiu by się tego po nich wszystkich nie spodziewał. Były wyjątki, wujek od strony jego mamy z początku nie chciał z nim rozmawiać, podobnie jego dwie kuzynki, ale jego mama przemówiła im do rozumu i powiedziała, że jeśli odrzucają jej syna, odrzucają także ją. Na szczęście to było bardzo dawno, teraz jest wszystko dobrze. Ma dobry kontakt z całą rodziną, nawet babcia i dziadek próbowali szukać mu chłopaka wśród wnuków swoich znajomych.
Nie potrzebował nikogo prócz Randy'ego. Tylko jego chciał i nikogo innego. Niestety to była nieodwzajemniona miłość, niespełnione marzenie.

    - Jeśli skończyłeś rozmawiać to zanieś śniadanie do pokoju a ja wezmę herbatę- powiedział wkraczając do środka.
    - Ran, kiedy wstałeś?- odwrócił się gwałtownie lustrując McLane'a ubranego w białą bluzkę na krótki rękaw z kolorowym nadrukiem i krótkie spodenki koloru granatowego.
    - Przed chwilą- powiedział zabierając szklanki z gorącym napojem. Dee zna się na rzeczy, zawsze uwielbiał jego kuchnię. Czasami mówili, że mężczyzna minął się z powołaniem.

Usiedli na zacielonym przez właściciela mieszkania łóżku. Włączyli telewizję i jedli w ciszy nawet na siebie nie patrząc.

    - Wygląda na to, że szybko stąd nie wyjdziesz.
    - Wiem, widziałem co się dzieje na zewnątrz. Słuchaj możemy w końcu porozmawiać, bo wydaje mi się, że specjalnie odkładasz to na później.
    - Nie robię tego celowo. Po prostu sama myśl o tym co zrobiliście doprowadza mnie do białej gorączki. Nie masz zielonego pojęcia jak się poczułem wiedząc co zrobiliście za moimi plecami. Myślałeś, że nigdy się nie dowiem? Prędzej jeden z was w końcu by się wydał. Od tamtego dnia te myśli zaprzątają moją głowę! Dlaczego mi to zrobiłeś!?
    - Wiesz co? Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że na mnie jesteś jeszcze bardziej wściekły niż na Ashtona, chociaż to on mnie uwiódł.
    - Ashton nie jest kimś kogo warto rozpamiętywać, był jednym z wielu. Zaś ty... to co innego. Dałeś się mu uwieść, bo chyba to nie ty zaprosiłeś go do swojego domu, prawda?
    - Nie, Randy. To on przyszedł do mnie wieczorem. Nie wiem czy to co mówił o moim adresie to prawda. Po prostu posłuchaj. I proszę, cokolwiek bym mówił, nie odzywaj się i daj mi skończyć. Nie okłamałbym cię, to szczera prawda. A ty jeśli będziesz chciał to mi uwierzysz albo nie.

Mógłby udawać, że go nie ma w domu, bo nie chce mu się wstawać, w tym momencie podłoga była nad wyraz wygodna. Ale co jeśli to McLane? Może ma do niego jakąś sprawę, cud się stał i on tu rzeczywiście jest? Z tą myślą złapał klucz i przekręciwszy go dwa razy otworzył drzwi pamiętając za co zawsze Ran suszył mu głowę. W progu nie zastał jednak ukochanego, a jego partnera, którego poznał dnia dzisiejszego. Przybrał pozę wyższości, oparłszy się o drzwi posłał mu wrogie spojrzenie. Nie będzie ukrywał, że gościa nie lubi skoro nie ma w pobliżu przyjaciół nie musi grać. Przybysz trzymał w jednej ręce reklamówkę z czymś w środku a drugą miał schowaną w kurtce. Przyjrzał się uważnie uśmiechniętej twarzy mężczyzny, która wcale a wcale mu się nie podobała. Było w niej coś podejrzanego, jego wewnętrzny głos aż krzyczał, żeby nie wpuszczał go do środka, żeby mu nie ufał. Zignorował go jednak kierując się ciekawością, która wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Niechętnie zaprosił gościa na przedpokój.

    - Po pierwsze, skąd masz mój adres? Po drugie, czego tu szukasz?- nie spuszczał go z oka. Świadomość kim ten człowiek jest dobitnie mu mówiła, że musi dać sobie spokój ze swoją nieodwzajemnioną miłością, która nie ma najmniejszych szans się ziścić.
    - Po pierwsze, od znajomego policjanta. Po drugie, ciebie- uśmiech nie znikał z jego twarzy. Najgorsze było to, że ten facet był tak cholernie pewny siebie, a on nie znał jego zamiarów.
    - Widzieliśmy się dzisiaj przez pół dnia, nie mogłeś wtedy zagadać tylko teraz? Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty tylko tracić czas na ciebie? Nie jesteś wart mojej uwagi. Jeśli masz coś do mnie to zapytaj o to swojego kochanka- założył ręce na piersi. Dlaczego naszła go nagła ochota żeby na miejscu go zabić?
    - I tu cię boli, Dee- zaśmiał się.
    - Nie pamiętam żebyśmy przeszli na „ty”.
    - Ale to ty zacząłeś. No dobrze, panie Laytner. Skoro tam mam się do pana zwracać, to proszę bardzo. Jestem tu z jednego powodu i pan się chyba domyśla jakiego.
    - Nie, proszę mnie oświecić. Jeśli jest pan łaskaw.
    - Randy. On jest powodem, dla którego tu jestem.
    - Och, mam rozumieć, że kopnął mnie zaszczyt? Trochę się przeliczyłeś, Crowe.
    - Więc to jest twój prawdziwy charakter, co? Zabawne, że w obecności mojego kochanka- specjalnie podkreślił dwa ostatnie wyrazy- nie pokazywałeś takich pazurów. Jak tylko zobaczyłeś mnie i jego razem to krew cię zalewała, mam rację?
    - Ha? Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.
    - Pewnie, najlepiej udawać głupiego, no jasne- westchnął z udawanym smutkiem.- Nie wiem, czy Randy jest ślepy czy tylko udaje, że nie widzi jak na niego patrzysz. Gdyby osoba z boku uważnie się ci przyjrzała to od razu by zauważyła, że nie patrzysz na niego jak na zwykłego przyjaciela. Ludzie nie są głupi. Każdy kto was razem widział, mógłby wysnuć jednoznaczne i bardzo prawdopodobne wnioski. Trzymasz się przyjaźni, a czujesz do niego coś więcej. I to mnie wkurwia. Niech do ciebie dotrze, że McLane jest teraz mój. A twój nigdy nie będzie. Powiem to jasno i wyraźnie: zbliż się do niego to pożałujesz, moich własności nikt nie ma prawa tknąć. Baw się, jak dotychczas, w dobrego kumpla i nie przeszkadzaj w naszym związku.

No i skurwiel go zagiął. Od razu przeszedł do rzeczy. I miał rację. Aż tak uważnie go obserwował przez cały dzień? To Ran przez tyle lat nie zobaczył tego co ten dupek w kilka godzin. Niech go szlag! Ale dlaczego niby miał się trzymać od przyjaciela z daleka? Mimo iż zdawał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji, w której się znajdował to nie potrafił odpuścić. Nie raz, nie dwa widział swoją miłość z różnymi mężczyznami, jedni zostawali na dużej inni na krócej. A jego serce za każdym razem boleśnie krwawiło. Tak jakby każdy mógł go mieć tylko nie on. Nie sugerował, że przyjaciel był łatwy czy coś w tym stylu, bo w życiu by o nim tak nie pomyślał, tylko wiedział jak bardzo lubił seks i jaką przyjemność z tego czerpał. Ta, on się rucha kiedy chce, bo na krótko zostawał sam, a ja od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo czułbym się jakbym go zdradzał. I na co mi to było? Dla niego nie ma to większego znaczenia.

    - Skończyłeś? Super- nie czekając na jego odpowiedź, zrobił to za niego.- Wiec teraz ty posłuchaj- dlaczego miał zwracać się do niego grzecznie, skoro on znów przeszedł na „ty”?- Mów sobie co chcesz, jakoś nie bardzo mnie to obchodzi. Będę przy Ranie choćbym musiał czekać na niego do śmierci. Jest dla mnie wszystkim. Jestem gotów spełnić każde jego życzenie. Jeśli to w tobie jest zakochany i ty także go kochasz... to ja usunę się w cień. Ale wiesz... Myślę, że nie jesteś jego wart, więc dalej będę robił co mi się podoba.
    - Jeszcze zobaczymy czy wasza przyjaźń faktycznie jest taka silna jak to opisujesz.



Wysłuchał całości z otwartą ze zdziwienia buzią. Patrzył się na przyjaciela, który swój wzrok od zaczęcia historii miał spuszczony na podłogę. Ani razu go nie podniósł. Bawił się materiałem od kołdry miętoląc go. To wszystko co powiedział wywarło na nim duże wrażenie. Nie miał wątpliwości, że Dee mówił prawdę, nie miał powodu kłamać, zresztą znał go za dobrze. Jak tylko Laytner kłamie przygryza dolną wargę. Wyglądało to jakby miał ochotę i był napalony, a to oznaczało coś zupełnie przeciwnego. Nie wiedział czy powinien się cieszyć z tego co usłyszał, czy zbić bruneta na kwaśne jabłko. Tak czy owak, to jak o nim cały czas mówił schlebiało mu. Jeszcze nigdy nie usłyszał czegoś podobnego od któregokolwiek ze swoich ex. I to zdanie „Będę na niego czekał nawet do śmierci” albo „Ja od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo czułbym się jakbym go zdradzał”. Nie sądził, że uczucia jakim darzy go przyjaciel były takie silne. Dee go kochał, ale on nie mógł powiedzieć, że czuł to samo. Z jego strony to była czysta męsko męska przyjaźń i bez znaczenia, że obaj są gejami. Nawet jeśli by chciał nie potrafiłby z dnia na dzień mówić do niego „kochanie, skarbie, kotku, misiaczku”. No dobra, z tym ostatnim przesadził. Mógłby stawać na głowie, ale nie potrafi go pokochać po dziesięciu latach pięknej przyjaźni. Dla niego przyjaźni, ale bruneta lat tortur.
    - Później gadaliśmy o wszystkim i niczym, obaj się upiliśmy... A resztę to już znasz. Żałuję tego najbardziej na świecie. Gdybym wiedział co miało się wydarzyć, to zrobiłbym wszystko, żeby pojechać z rodzinką do Diany. Byłbym daleko i...
    - I gdybyś to zrobił to ja nadal byłbym a nim. Z Ashtona to kawał skurwiela, że też musiałem się podkochiwać w kimś takim. Straciłem z nim trzy miesiące podczas których mogłem być z kimś innym, lepszym. W dodatku chodziło mu głównie o seks?! Czy to źle, nie chcieć budować poważnego związku opierającego się tylko na jednym? Ech, a my jeszcze razem pracujemy...
    - Poważnie?- westchnął z rezygnacją.
    - Chodził na tą samą uczelnię co nasza szóstka, ale był tylko ze mną na kierunku. Wtedy bardzo mi się podobał, ale jak się teraz okazało od początku chodziło mu tylko o mój tyłek. Teraz się cieszę, że nie poszliśmy od razu do łóżka- ukrył twarz w dłoniach. Nie to, że chciało mu się płakać, bo za Crowe nigdy nie zapłacze, nie było za czym, był po prostu jakoś dziwnie zmęczony. Najchętniej to położyłby się spać i przespał w spokoju resztę dnia. No i chyba to zrobi bo co mu pozostaje? Z domu na krok się nie ruszy.
    - Randy, naprawdę bardzo cie przepraszam.
    - Daj spokój, możemy o tym więcej nie rozmawiać? I wolałbym żeby to co się wydarzyło zostało między nami. Nie chcę żeby ktoś z naszych przyjaciół się o tym dowiedział. A co do ciebie... to wybacz mi, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię być dla ciebie nikim więcej jak przyjacielem. Wolałbym żebyś dał sobie ze mną spokój i poszukał kogoś innego.
    - Ta, wiem to- uśmiechnął się lekko a jego wzrok znów skierował się na podłogę.



~*~


Do późnego wieczora siedział w mieszkaniu McLane'a gdyż śnieżyca, która pojawiła się prawdopodobnie w nocy nadal szalała. Gdy co jakiś czas wyglądali przez okno uświadamiali sobie jak dużo puchu spadło. To było trochę przerażające, bo z tego co widział śnieg mógłby sięgać mu powyżej pasa a niski nie był, miał metr osiemdziesiąt siedem. Miasto nie wzięło się jeszcze za odśnieżanie, bo pewnie nie miało to sensu i był ciekaw czy w ogóle koparki dadzą radę wjechać na ulice. Już o autobusach nie mówił. Chyba został tu uwięziony. Takiej ostrej zimy od lat nie było. Owszem sypał śnieg i zawsze był, ale nie w takich ilościach jak teraz. Martwił się o rodzinę, za szybko to oni od jego siostry nie wyjadą.
Randy skakał po kanałach zatrzymując się na tych ciekawszych, ale tylko na chwilę, by przekonać się, że na tych też nic szczególnego się nie dzieje. Westchnął z irytacją, która udzielała się i jemu. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Chodził z kąta w kąt. Jakiś czas temu zjedli obiad składający się z chińskich zupek, bo w lodówce gospodarza zostało kilka rzeczy na kanapki, jakieś napoje i parę słodyczy. Zamrażarka jak nigdy świeciła pustkami. Dobrze, że jeszcze mieli cały chleb i kilka bułek.
Nudziło mu się potwornie. Na domiar tego, martwił się jak on wróci do domu. Wychodząc wyłączył ogrzewanie i nie wątpił, że obecnie jest tam temperatura podobna do tej na dworze. W takich warunkach miał spać na podłodze? Wolne żarty. Jednak teraz wszystko było rekompensowane przez obecność Randy'ego. Był z nim cały dzisiejszy dzień sam na sam, owszem nie mógł nic zrobić, i dostał solidnego kosza, co go dobijało, ale najważniejsze, że był tu teraz z nim. Bardzo pomagało mu to, że Ran znając jego uczucia nie odtrącił go, lecz stara się traktować go jak dawniej. Nagle usłyszał jak jego telefon zaczyna dzwonić. Podszedł do komody, na którym leżał i odebrał go.

    - Siema, stary. Ale napierdziela, nie?- usłyszał głos Andersona i zaśmiał się, bardzo lubił mężczyznę i cieszył się, że zadzwonił.
    - Dokładnie. Jak tam po świętach?
    - Nawet nie pytaj. Starzy laski, która mnie zaprosiła wrócili w tym samym dniu i z namiętnej nocy nic nie wyszło. Zdążyliśmy tylko zjeść kolację i wziąć kąpiel, a tu oni wchodzą do domu. No i wróciłem do siebie. Resztę świąt spędziłem z moim kochanym łóżeczkiem i telewizorem, nadrobiliśmy razem stracony czas. Wiesz, łóżko i telewizor byli zazdrośni, że tak dużo czasu spędzałem z komórką. Nie mogłem pozwolić na to, żeby się posprzeczały.
    - No tak, dobre relacje w związku to podstawa- ten facet go rozbrajał.
    - A ty?
    - No cóż- podrapał się z zakłopotaniem po karku patrząc niepewnie na McLane'a.
    - Cześć Tony!- krzyknął jakby czytając mu w myślach, podszedł do niego, a ten włączył głośnik w komórce.
    - O, Dee jesteś u Randy'ego. Razem się bawicie a kumpli to już nie zaprosicie?
    - Myślisz, że jestem tu z własnej woli?- zażartował, bardzo chciał tu być. - Przez ten cholerny śnieg nie mogę ruszyć się z jego chaty od wczoraj.
    - No, wszyscy są uziemieni. Włączcie wiadomości. Ostrzegają w nich o czymś tam i żeby nie wychodzić z domów bo teraz to niebezpieczne. Jakiś czas temu gadałem z Cassidy, była wściekła bo miałem jej towarzyszyć w pójściu do jakieś kawiarni a tu z wyjścia nici. Dzwoniłem też do Samanthy i Dereka, ale jedno i drugie szybko mnie spławiło, bo byli zajęci gadaniem ze sobą. Chamstwo normalnie. No i po tobie miałem zamiar dryndnąć do Randy'ego, ale skoro jesteś u niego to pogadamy we trójkę. No chyba, że wam w czymś przeszkadzam- zarechotał, oni już wiedzieli co miał na myśli.
    - Nie przeszkadzasz nam w niczym. Oglądaliśmy telewizję, i nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, idioto- skomentował krótko Laytner.
    - No dobra, dobra, nie unoś się. Ale to nie fair! Derek z Samy, Cass z rodziną, wy we dwoje. A ja, sam jak palec. Ach, biedny ja- dramatyzował. Nie widzieli jak kładzie teatralnie rękę na czole i udaje wielkie cierpienie.
    -Tony, jak tak bardzo chcesz to wpadnij do mnie- zagadał Ran.
    -Jak ja niby z domu wyjdę? Przecież widziałeś co się dzieje na zewnątrz.
    -To już nie nasz problem, powiedzieliśmy tylko, że możesz przyjść, a jak, to zależy od ciebie. Ale wiesz, późno już.
    -No wielkie dzięki! Fajnie to się tak ze mnie nabijać. Dobrze, że kablówka chociaż jest. Spoko, już wam nie będę przeszkadzał. Bzykajcie się do woli, nara.

Anderson zakończył połączenie a Randy i Dee patrzyli po sobie zdziwieni dopóki obaj nie wybuchli śmiechem. Tony często z nich żartował, w sumie nie tylko z nich, w ogóle z homoseksualistów, ale jakoś puszczali to mimochodem. Nie brali też jego słów na poważnie, bo wiedzieli, że przyjaciel w rzeczywistości tak o nich nie myśli. Akceptował ich, ale czasami w rozmowach kiedy wychodził temat seksu gejowskiego, który zawsze rozpoczynała Reilly i Riggs on zatykał uszy i udawał, że nic nie słyszy. Tak dla niego było lepiej. Mówił im, że jakoś nie potrafi wyobrazić sobie dwóch facetów robiących to. Wtedy Cass powiedziała, że oni obaj mogą mu to zademonstrować. No a potem wszyscy prócz niego się śmiali.




Na dworze było już kompletnie ciemno, jedynie lampy oświetlały i tak puste ulice i chodniki. Wyjrzał przez okno stwierdzając, że niestety śnieg wciąż pada, a temperatura była równa piętnastu stopniom na minusie. Odwrócił głowę w stronę śpiącego McLane'a. On też powinien się położyć. W duchu modlił się, żeby Matka Natura przystopowała z tą zimą, którą im zgotowała. Kładąc się do łóżka obok Randy'ego coś go tknęło, dziwne i złe przeczucie, nie wiedział czego mogło dotyczyć i tego się bał.