Powered By Blogger

niedziela, 31 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 8


Na szczęście minął mój zastój, trwający tak na oko dwa dni :D Bardzo fajnie pisze mi się historię tej dwójki. Po pozytywnych komentarzach widzę, że tekst się podoba. Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję tym, którzy komentują, jak również tym, którzy tego nie robią po prostu czytając :)






Drzwi otworzyły się z rozmachem wpuszczając do środka wysokiego, przystojnego mężczyznę, od którego biła aura zimna i wrogości, lecz tylko przez ułamki sekund. Poprawił dłonią gęste, czarne włosy, przykleił na twarz promienny uśmiech, a jego oczy z lodowatych zmieniły się w ciepłe i przyjazne. Caleb zauważył, że za tym mężczyzną pojawia się kolejny, uśmiechający się jeszcze szerzej pokazując lśniące zęby. Drugi z nich zamknął drzwi, obaj podeszli bliżej. Do przybyłych natychmiast zbliżył się pan Baner z zamiarem zabicia przynajmniej jednego z nich. Minął kwadrans od godziny, w czasie której on i Kaylor mieli wziąć ślub. Cały czas był zdenerwowany i zestresowany tym ciągłym oczekiwaniem. Ciocia i przyjaciółka niewiele mu pomagały, aczkolwiek bardzo się cieszył, że kobiety są przy nim i wspierają go jak potrafią. Nawet pan Ledwood mówił mu, że jego syn nie jest aż taki straszny i nie pożre go w całości. A jemu przebiegło przez myśl „Całego nie, ale kawałek po kawałeczku, już pewnie tak”. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni tchórz. W głowie krążyły mu swoje wcześniejsze słowa „Jesteś mężczyzną, nie możesz płakać, nie możesz się bać”.
Zobaczywszy tą dwójkę, niemal od razu wyczuł, który z mężczyzn jest synem pana Banera. Stres nie minął, lecz nie zamierzał chować głowy w piasek i udawać, że go tu nie ma, choć miał na to ochotę. Mimo wszystko nie powinien się przejmować swoimi nogami, bo w końcu Kaylor o nich wiedział. Obserwował uważnie mężczyznę skupiając się najpierw na jego eleganckim ubiorze. Musiał przyznać, że było mu do twarzy w garniturze. Później jego wzrok spoczął na twarzy mężczyzny. Mimo że przyszły mąż się uśmiechał rozmawiając ze swoim ojcem, to gdyby się przejrzeć jego oczy pozostawały zimne jak lód. Był pewny, że nie jest to spowodowane ich błękitnym kolorem, a emocjami. Drugi osobnik stał obok swojego przyjaciela, jemu również była suszona głowa za spóźnienie się. Mężczyzna zdawał się nic sobie z tego nie robić, jego oczy w przeciwieństwie do Kaylora błyszczały i pozostawały rozbawione. To wyglądało tak, jakby ta dwójka diametralnie się od siebie różniła. Ale w gruncie rzeczy żadnego z nich nie zna, więc nie będzie żadnego oceniał. To może zrobić później.

    - Mówiłem wam idioci! Nie przyjedźcie na czas a was pozabijam! – pan Ledwood nic sobie nie robił z obecności urzędniczki, która wyglądała na równie zniecierpliwioną co reszta. Najchętniej to już by skończyła całą ceremonię i wyszła stąd.
    -To nie moja wina, że na drodze były korki! – Kaylor znalazł dobrą wymówkę i sprzedał ja ojcu, który nie musiał wiedzieć, że to kłamstwo.
    - Mogłeś wyjechać wcześniej! Chyba powinienem wysłać cię do szkoły podstawowej, bo tam dzieci uczą się liczyć i odczytywać godziny z zegarka!
    - Teraz to ty przedłużasz, przejdźmy już dalej.

Wydawało mu się, że mężczyzna nigdy na niego nie spojrzy uciekając wzrokiem gdzie się da. W końcu jednak podszedł wpierw do niego, pochylił się lekko, wyciągnął dłoń i przywitał się.

    -Witaj Calebie, ciesze się, że mogę cię wreszcie poznać. Nie mogłem się doczekać dzisiejszego dnia – mówił spokojnie przybierając tym samym ciepłą aurę mówiącą Witaj w rodzinie.
    - Mnie również jest miło – zdołał wydusić półgłosem patrząc się wprost w mrożące na wskroś oczy. Wydawało mu się, że przewiercają jego duszę na wylot. Nie spodobało mu się to uczucie, a wręcz sprawiło, że po jego plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Następnie mężczyzna przywitał się z jego ciocia i przyjaciółką, która od razu się zarumieniła mając przed sobą takie ciacho. Zaraz po Kaylorze, zbliżył się do niego przyjaciel przyszłego męża. On naprawdę wyglądał na zadowolonego i szczęśliwego. Jego gesty były szczere i nieprzemyślane, jakby wykonywał wszystko automatycznie i nie zastanawiał się nad nimi jak Ledwood.

    - Jestem Dann Callaway, najlepszy kumpel tego tam – wskazał palcem na stojącego nieopodal Kaylora.
    - Miło mi – powiedział jedynie, nie musiał się przedstawiać, bo domyślał się, że jego imię było mężczyźnie już znane.

Wszyscy zgromadzeni zostali poproszeni przez urzędniczkę o przejście w głąb sali. Caleb odtrącił dłoń cioci, która chciała chwycić za rączki od wózka. Nie złościła się na to zachowanie, już była przyzwyczajona. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała jaki drażliwy był jej siostrzeniec względem ciągłej pomocy, swoich nóg i wózka inwalidzkiego. Często działał jej tym na nerwy i najchętniej trzepnęła by go w łepetynę, ale próbowała go także zrozumieć. Dużo czytała na temat ludzi, którzy muszę się borykać z takimi problemami jak Caleb.
Złapał za kółka i sam pokierował pojazdem aby znaleźć się obok Kaylora, który usiadł na krzesełku stojącym naprzeciwko stołu nakrytego białym, gustownym obrusem. Goście również zajęli miejsca dla nich przeznaczone obserwując parę. Antrosa już wcześniej podziwiał ładny wystrój sali, na który składały się wystrojone siedzenia, stół, na którym kobieta kładła dokumenty, i serpentyny w jasnych kolorach pozawieszanych gdzie się dało. Nie podziewał się, iż tak to będzie wyglądać. Myślał, że wejdą do zwyczajnej sali podpiszą co mają podpisać i tyle. A tu się okazało, że pan Baner i Abigail zadbali o najdrobniejsze szczegóły by ten ślub jakoś wyglądał. Może chodziło o jakieś przesądy, typu „Jaki ślub, takie całe małżeństwo”, ale przecież ciotka nie wierzyła nigdy w takie zabobony.
Gdy kobieta miała już zaczynać ceremonię zauważył jak Dann wstał ze swojego krzesła i sprawnym ruchem znalazł się przy Kaylorze, do którego się uśmiechnął tajemniczo i szepnął coś na ucho. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale słowa wypowiedziane przez Callawaya sprawiły, że Ledwood nieco drgnął. Nie usłyszał nic, więc nie wiedział o czym mógł prawić Dann. Z resztą to nie jego sprawa, ale tych dwóch przez swoje zachowanie wszystko przedłuża.
Zdenerwowana kobieta odchrząknęła zwracając na siebie uwagę i prosząc, siląc się na spokój, żeby mężczyzna zajął swoje miejsce. Wreszcie gdy jej pozwolono mówić, zaczęła przypominając z jakiego powodu wszyscy się zebrali w tym miejscu, jak również co oznacza zawarcie związku małżeńskiego. Od siebie dodała, iż bardzo się cieszy, że tym Stanie zalegalizowano związki partnerskie, gdyż jej córka w końcu może pojąć za żonę swoją ukochaną.
    - Najpierw pan Ledwood, proszę powtarzać za mną. Świadomy...

Czuł na sobie palący wzrok ojca i pozostałych. Serce biło mu niebezpiecznie szybko i bardzo się denerwował. Oczywiście, nie z przejęcia, bo nie kocha Caleba, ale ze stresu, iż wypowiadając słowa przysięgi jasno mówiących „I że cię nie opuszczę aż do śmierci” był przekonany o dwunastomiesięcznym odpoczynku od rutynowego życia jakie prowadził. Mówił obojętnym głosem jakby słowa wypowiadane przez niego nie miały żadnego znaczenia.

    - Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Calebem i przysięgam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
    - Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję z związek małżeński z Kaylorem – w tym momencie jego głos zadrżał, lecz nikt tego nie zauważył – i przysięgam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
    - Proszę wymienić się obrączkami.

Wyciągnął z kieszeni marynarki czerwone pudełeczko, po otworzeniu którego wyłoniły się dwa złote krążki. Odwrócił się twarzą do Antrosy i włożył mu na palec obrączkę. Drugą podał mężczyźnie, który również wsunął mu na palec ozdobę. Kaylor spostrzegł, iż dłonie Caleba drżą, ale nie przejął się tym zbytnio. Dlaczego miałby się martwić o kogoś kogo nienawidzi? Bo takie emocje nim władały w tej chwili i zapewne będą mu towarzyszyły przez wiele miesięcy.
Uroczystość trwała nie więcej niż piętnaście minut, wraz z przysięgą i podpisaniem aktu małżeństwa. Po wypełnieniu wszystkich potrzebnych dokumentów kobieta wyjęła z szafki butelkę szampana i potrzebną ilość lampek. Z uśmiechem na twarzy i wyraźną satysfakcją, że to akurat ona udzielała tym dwóm mężczyznom ślubu nalała bombelkowego napoju i rozdała wszystkim. Goście zgromadzili się wokół pary w kółku.

Caleb czuł się dziwnie. Wszyscy patrzyli się na niego i Kaylora jak na wspaniałe, kochające się małżeństwo. Tymczasem mężczyzna próbował na niego nie patrzeć i unikać kontaktu fizycznego. A takie przynajmniej sprawiał wrażenie. Może on jest tylko przewrażliwiony. Jak powinien się zachowywać? Nie zna mężczyzny, którego właśnie poślubił. Miałby tak ni z tego ni z owego mówić o nim „mąż”? Myślał, że dopóki jest z nim Lilith i ciocia jakoś to będzie. Ale co później? Gdy Abigail zostanie odwieziona na lotnisko? Na razie wolał o tym nie myśleć.


Jak tylko ukradkiem spoglądał na swojego pożal się Boże męża, to go nerwica brała. Mąż, też mu coś. Prędzej kaleka, który nie nadawał się do niczego poza siedzeniem na dupie i nic nie robieniem. Sama myśl, że to coś musi zamieszkać w jego domu, do którego nie będzie mógł już sprowadzać kochanków irytowała go. Wcześniej zanim się dowiedział o przypadłości Antrosy wyobrażał sobie, że będzie go pieprzył każdej nocy do utraty tchu. Nie musiałby się nawet wysilać, żeby wyrwać jakąś dupę w barze, bo miałby ją pod ręką. Ale jak, do jasnej cholery, miałby uprawiać seks z kimś kto nie rusza nogami?! Albo będzie żył w celibacie przez rok, albo będzie miał kogoś na boku. Choć to drugie jest bardzo ryzykowne, to tak jakby popełnił samobójstwo. Teraz musiał znosić komentarze starej rodzinki i tej nowej, którą dziś zyskał, w dodatku głupio się uśmiechać, żeby nie pokazać swojej niechęci do tego wszystkiego. Z ulgą przyjął rozlewający się w jego gardle trunek. Od wczorajszego wieczora nie miał żadnego alkoholu w ustach. Dann powiedział, że lepiej byłoby gdyby dzisiaj nic nie pił i posłuchał przyjaciela, chociaż od jakiegoś czasu go strasznie suszyło. Nareszcie zaspokoił swoje pragnienie.



~~* * *~~



Spoglądał na zegarek wiszący w ogromnym salonie. Wskazywał on pierwszą trzydzieści co świadczyło również o tym, iż nastał kolejny dzień. Dopiero parę minut temu przyjechał z Kaylorem do jego mieszkania prosto z wesela. Kilka godzin temu zaczęło się jego nowe życie, które było jednym wielkim znakiem zapytania. Wciąż się obawiał tego co nastąpi, jakie będzie życie z mężem.
Siedział na wózku obok sofy i czekając aż mężczyzna wróci, gdyż po zaprowadzeniu go do domu udał się na parter porozmawiać o czymś z Callaway'em, oglądał wnętrze. Najpierw zaczął od salonu, który wydawał się być tak wielki jak cały jego dom, w którym mieszkał z ciocią. Korytarz również był sporych rozmiarów, więc nie cisnął się w przejściu. Od razu zauważył brak okien w salonie, bo były one zasłonięte bordowymi kotarami. Postanowił zrobić małe oględziny. Wrócił na korytarz i z niego swobodnymi ruchami skierował się w stronę swojego pokoju, jak się domyślił po zobaczeniu swoich walizek i reszty gratów. Rozmiary pomieszczeń w tym mieszkaniu robiły na nim nie lada wrażenie. To co widział było takie inne od tego co znał. Jakby on i Ledwood pochodzili z dwóch różnych światów. Wjechał do pokoju, a właściwie sypialni, w której stało olbrzymie łóżko, wyglądało na miękkie i przyjemne, aż naszła go ochota żeby się na nie rzucić. Ale przecież nie wstanie. Na połowie ściany, równoległej do boku łóżka znajdowała się kolejna bordowa kotara. Zbliżył się do niej i odsłonił kawałek. Widok jaki ujrzał zapierał dech w piersi. Znajdował się niesłychanie wysoko ponad innymi budynkami. Widział je w całej okazałości przez szybę, która jakby wyrastała z podłogi. Dzięki zgaszonemu światłu jego postać nie odbijała się w oknie i nie zasłaniała niesamowitych widoków. Nocna panorama miasta była doprawdy wspaniała. Musiał być ze sobą szczery, dom w jakim mieszka jego mąż to spełnienie marzeń. Jest ogromny, pomimo że jest dużo mebli o nic nie zahacza, wszędzie potrafi się zmieścić. W łazience jeszcze nie był, ale podejrzewał, że jest równie duża.

    - Łazienka – szepnął do siebie.

Co on teraz zrobi? Miałby poprosić mężczyznę, żeby pomógł mu się umyć? Prędzej zapadnie się pod ziemię niż zapyta się go o coś takiego. Już nie wiedział co gorsze, to jak w toalecie pomagała mu ciocia, czy to, że będzie musiał to robić Kaylor. Przecież sam sobie nie poradzi, bez względu jak bardzo by się starał. Sam się nie chciał przed sobą przyznać, że potrzebuje kogoś do różnych czynności. To było denerwujące i sprawiało, że bolało go serce. Z rodziną było mu o tyle lepiej, iż każdy wiedział, że on sam o nic nie poprosi, ale pomocy potrzebuje. A teraz? Musi się kogoś o coś prosić. Cudownie, już mu zaczyna brakować Abigail.
Jakieś dwie godziny temu pożegnał się z ciocią, którą na lotnisko zawiózł pan Baner. Koniec końców jedzie do tej Francji. Miał nadzieję, że podróż przebiegnie bezpiecznie i bez komplikacji. Był dobrej myśli, zwłaszcza, że zna tą kobietę. Poradzi sobie. Będzie guwernantką u jakiejś wielodzietnej rodziny. Miała na ich temat informacje od Leonarda i wiedziała, że to dobrzy ludzie.
Jeśli mowa do dobrych osobach, to takich poznał dziś całkiem sporo. Kiedy wyszli z urzędu Kaylor według instrukcji Abigail pomógł usiąść mu w samochodzie a wózek złożył i zapakował do małego bagażnika. Biała maszyna, którą widział, musiała kosztować miliony. Pojazd był piękny, a jazda nim to sama przyjemność, co mógł stwierdzić po piętnastu minutach podróży.
Jego zdaniem Kaylor zachowywał się dziwnie. Rozmawiali ze sobą bardzo krótko i zazwyczaj były to tylko monosylaby. Konwersacja im się nie kleiła przez czas spędzony w samochodzie jak i na weselu. Prawie w ogóle nie spędzili czasu razem, a mogło to wyglądać jakby się unikali. A raczej Kaylor unikał jego. Wciąż mu coś nie pasowało w tym człowieku. Zwyczajnie nie potrafi mu zaufać czy nawet trochę polubić. Ledwood odpycha go od siebie i zniechęca. Zastanawiał się czy to przez swoje kalectwo, ale może był po prostu przewrażliwiony. Przez cały dzień to sobie powtarzał, lecz nie potrafił się przekonać do własnych myśli. Mężczyzna przedstawił mu tylko jakąś swoją dobrą koleżankę Karinę Davis, jej rodzinę i paru innych ludzi. Wydawali się bardzo mili, ale on i tak nie lubił spędzać czasu z obcymi. W ogóle z ludźmi. Najwięcej czasu spędził na pogawędkach ze swoimi najbliższymi, czasami wtrącił się Dann, który większość dnia był z jego mężem, i Joshem Jennerem, który był jego redaktorem. Nie spodziewał się zastać tam mężczyzny, a on zobaczywszy jego przyznał, że nigdy by nie zgadł kim jest tajemniczy mąż Ledwooda. Caleb był miło zaskoczony takim obrotem spraw, więc miał z kim rozmawiać. Redaktor przedstawił mu jeszcze kilku interesujących ludzi i tak oto spędził swój ślub prawie nie widując męża. Nie żeby było mu żal. Tak było dobrze.

    - Podoba się? – znienacka pojawiał się za nim niski głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Podskoczył i raptownie odwrócił głowę w stronę słyszanego dźwięku.
    - Nie strasz mnie. Nie słyszałem jak wchodziłeś.
    - Bo byłeś zajęty oglądaniem widoków. Nic niezwykłego. Ot stare budynki, obok nowe, trochę krzaków i widok na niebo – wzruszył ramionami. Musi jakoś zacząć się do niego przyzwyczajać nie zapominając o czym rozmawiał chwilę temu z przyjacielem. Dobry, troskliwy, kochający mąż, te słowa powtarzał jak mantrę.
    - Ja widziałem ścianę bo szyba była za wysoko. Długo rozmawialiście, coś się stało? – zapytał odjeżdżając od okna. Zobaczywszy zdziwioną minę mężczyzny szybko dodał. – Tak po prostu się pytam, ale to nie moja sprawa. Nie musisz mi nic mówić.
    - Ach, tak tylko gadaliśmy kiedy mógłbym przyjechać do ojca po prezenty. Dostaliśmy ich całkiem sporo.

Podszedł do włącznika i zaświecił światło. Zaczął po kolei pozbywać się marynarki, krawata i butów. Nie zwracał uwagi na kręcącego się po jego sypialni Caleba. Gdyby nie to coś co pomagało mu się poruszać już od trzydziestu minut kotłowali by się w łóżku. Do rana nie pozwoliłby Antrosie z niego wyjść, a rano po raz kolejny by go przeleciał. Tak potwornie chciało mu się seksu, a nic z tego nie będzie. Miał ochotę krzyczeć i wrzeszczeć na męża, bo jest kaleką. Nie zdawał sobie sprawy, że przez swoje złe myśli o nim i szybką ocenę pomimo faktu, że go nie zna zaczyna nienawidzić go coraz bardziej. Wmówił sobie, że to wina Caleba, iż on nie ma zdrowego męża. Nie potrafił jasno myśleć i dojść do głosu rozsądkowi, który mówił, że młody mężczyzna to najlepsze co mu się mogło przytrafić.
Rzucił ubrania na podłogę i nie zawracał sobie głowy aby je gdziekolwiek ułożyć. Spostrzegł, że Antrosa nie wie co ze sobą zrobić. Wyglądał jakby czekał na pozwolenie. Westchnął ciężko, siląc się na spokój, żeby zaraz nie wybuchnąć, a był tego bliski. Cały jego plan diabli wzięli. Co on miał do cholery robić w trakcie nocy poślubnej z nim. Kimś kto do seksu się kompletnie nie nadaje. Od kiedy go zobaczył to spisał na straty i nie wierzył, że Młody jest cokolwiek warty. Wiedział na pewno, że jemu nie ma nic do zaoferowania. Nawet swojego ciała.

    - Nie krępuj się. Od teraz to także twój dom i rób w nim co ci się podoba. Jeśli chcesz iść spać czy wziąć kąpiel to już się chyba zorientowałeś gdzie co się znajduje – zamilkł patrząc się prosto w zielone oczy, które wydawały mu się niezwykle tajemnicze i intrygujące, jednak po chwili z nonszalanckim uśmiechem dodał. – A może chciałbyś spać tutaj ze mną? Bądź co bądź jesteśmy małżeństwem.

Leżąc w łóżku czekał cierpliwie na jego reakcję bardzo jej ciekawy. W końcu Caleb zrozumiał co próbował mu powiedzieć i szybko odrzucił jego propozycję tłumacząc, że na razie będzie lepiej jak on zajmie osobny pokój. Miał ochotę prychnąć. Czy on usłyszał właśnie odmowę? Jemu się przecież nie odmawia! On komuś owszem, ale żeby jakiś facet jemu? Miliony raz proponował mężczyznom swoje łóżko oraz niezapomnianą noc i każdy szedł za nim niczym pies za panem. Oczywiście i tak nie planował robić nic z Antrosą, bo niby jak, ale sama świadomość, że został odprawiony z kwitkiem przez kalekę wkurwiała go. Już chyba sam nie wiedział czego chciał.

    - Ty się jutro rozpakujesz i zmienisz wygląd pokoju jak ci będzie pasowało, a ja pojadę do ojca i zabiorę wszystko. Jak nie masz więcej pytań to ja spadam spać – po prostu świetnie, jeszcze będzie mu się tłumaczył gdzie idzie, po co i z kim. Już czuje się wykończony tym pseudo małżeństwem. W dodatku jego penis jest od kilku minut twardy jak skała a nic nie może z tym zrobić. W Lust jest wielu utalentowanych chłopaków, z którymi seks zmienia się w Raj na Ziemi. A ja nie mogę nic z tym fantem zrobić. Pieprzony Antrosa!
    - W porządku – rzucił krótkie potwierdzenie, że już niczego nie potrzebuje i po chwili znalazł się w swoim nowym azylu.


Najchętniej poszedłby spać, od jakiegoś czasu oczy mu się kleiły i same zamykały. Sęk w tym, że najpierw powinien iść się wykąpać, przebrać... Ale mu się zwyczajnie nie chce. Pojechał wózkiem do przygotowanego łóżka. Zatrzymał się i zbierając wszystkie pozostałe siły podniósł się na rękach w pośpiechu siadając na materacu. W pewnym momencie ręka w łokciu zadrżała i przez ułamek sekundy myślał, że znajdzie się twarzą na podłodze, jednak udało mu się uniknąć tego nieprzyjemnego spotkania. Dłonią odsunął swój pojazd na niewielką odległość i sprawnym ruchem zdjął z siebie opinająca marynarkę, która znalazła się na obrotowym krześle. W ślad za nią poszedł krawat. Buty w przeciwieństwie do Kaylora zdjął już w przedpokoju. Powoli wsunął się pod kołdrę czując pod sobą miękki materac. Rozkładana sofa, na której zwykł sypiać nie umywała się do tego na czym teraz spał. Miał własny pokój, w dodatku znajdowały się w nim drzwi. Mimo swoich obaw wyglądało na to, że zaśnie dziś szybko i bez większych problemów. Jednak w głowie wciąż krążyło podejrzane zachowanie męża. Czy on kiedykolwiek przyzwyczai się do nazywania go tak? Czy to słowo będzie mu obce i nie będzie znaczyło praktycznie nic?


sobota, 23 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 7


Jak widzicie siódemkę wstawiam dzisiaj. Jutro będzie spore zamieszanie w domu, więc nie znalazłabym na to czasu. Szczerze mówiąc już mam dość tego braku połączenia z Internetem. Mam dobre wieści i złe. Dobre są takie, że wzięłam się za opowiadanie, które odłożyłam na długi czas. A złe to takie, że utknęłam w martwym punkcie z Nieznanym uczuciem. Robię co w mojej mocy, żeby zmusić się do napisania kilku rozdziałów, ale jakoś nie mogę. Jeśli skończą mi się rozdziały to będziecie musieli trochę poczekać, jakby coś, to dam znać za tydzień. A tymczasem dziękuję za komentarze :D






Wyszedł właśnie z łazienki z ręcznikiem przepasanym na wąskich biodrach i kolejnym zarzuconym na ramiona, zakrywającym jego plecy. Woda skapywała mu z czarnych włosów wytaczając sobie ścieżkę po twarzy i szyi, by w końcu wsiąknąć w puchaty materiał. Przeszedł przez salon i na dużym wiszącym zegarze zarejestrował, że dochodziła druga po południu. Uśmiechnął się na myśl, co nastąpi za godzinę. Z zadowoloną miną skierował się do pokoju gościnnego, w którym spędził noc. Zdziwił się, gdy zastał tam gosposię układającą jego ubrania równo na łóżku. Biała koszula była już wyprasowana, czarna marynarka nie miała na sobie żadnego włoska, tak jak spodnie, a buty były już wypastowane. Przyglądał się chwilę młodej kobiecie, która nie zauważyła jego obecności. Starannie wszystko przygotowała. Gdy mogła powiedzieć, że jest zadowolona ze swojej pracy i ją skończyła odwróciła się i już miała wychodzić, gdy ujrzała prawie nagiego gościa swojego pana. Natychmiast ostro się zarumieniała i spuściła wzrok, by nie zapatrzeć się w hipnotyzującą sylwetkę mężczyzny.

    - Pan Callaway kazał mi przygotować pańskie ubrania. Już je oczyściłam i uprasowałam. Wszystko jest gotowe do ubrania.
    - Pan Callaway, tak? – mruknął. – Dziękuję za to – uśmiechnął się sztucznie, co miał wyćwiczone do perfekcji.

Odprowadził kobietę wzrokiem, która opuszczając pokój od razu zamknęła za sobą drzwi. Domyślał się, że przyjaciel był dziś w szampańskim humorze, on zresztą także, ale Dann nad wyraz się cieszył z jego zamążpójścia. Już od wczoraj podśpiewywał sobie coś pod nosem, a przenikliwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie zastanawiał się jednak nad jego zachowaniem. To po prostu mogło być spowodowane zabawą jaka czeka na Dann'a, gdy Kaylor będzie przez rok dostarczać mu rozrywki.
Wytarł się niespiesznie, wysuszył włosy, na ile dokładnie mógł zrobić to jedynie ręcznikiem. Rzucił oba na łóżko i zaczął się ubierać. Musiał być gotowy do wyjścia o wiele wcześniej, bo korki na ulicach bywały koszmarne, z zwłaszcza teraz, gdy zbliżała się godzina, w której to większość ludzi wracała z pracy.


Po paru chwilach stanął przed lustrem w pokoju i uważnie się sobie przyjrzał. Garnitur zakładany tylko na wyjątkowe okazje leżał na nim świetnie. Śnieżnobiała koszula włożona była w czarne spodnie w kant. Od razu założył na siebie tegoż samego koloru marynarkę i krawat. Spojrzał w dół na wypastowane buty. Wszystko grało idealnie. Wziął do ręki grzebień i zaczesał gęste, czarne włosy do tyłu. Posłał sobie rozbawiony uśmiech. Skierował się do salonu, w którym czekał jego świadek.

    - Świetnie wyglądasz, panie młody – rzekł Dann siedzący w fotelu i bawiący się dwiema złotymi obrączkami z wygrawerowanymi wzorami.
    - I tak też się czuję, drogi przyjacielu. Dziś jest najpiękniejszy dzień mego życia, jak już wiesz, i jestem wielce uradowany, iż wkrótce zobaczę mego wspaniałego małżonka – powiedział poważnym, podniosłym głosem, na co Callaway prychnął kpiąco.
    - No proszę proszę, co za wysublimowane słownictwo. Jesteś gotowy? – wstał i podał mężczyźnie dwa kółeczka, będące symbolem przysięgi i zawarcia małżeństwa.
    - Za chwilę, szukam jeszcze mojego srebrnego łańcuszka. Widziałeś go może?
    - Nie zostawiłeś go czasem na toaletce w łazience? Przecież przed kąpielą jeszcze go miałeś.
    - Może faktycznie tam jest. Sprawdzę.


Jak się okazało zguba rzeczywiście tam była. Na szczęście nie spadła do zlewu, bo w takim wypadku, byłoby po niej. Właściciel szybko założył ozdobę i od razu schował ją pod kołnierzem koszuli. Poklepał się po kieszeni marynarki po raz -enty sprawdzając czy obrączki są na miejscu. Miał wszystko więc mogą już jechać.
Stał opierając się o swój samochód i patrzył jak przyjaciel zamyka dom trzymając w drugiej dłoni jakiś pakunek zawinięty w ozdobny papier w serca. Zapewne miał to być jego i Caleba prezent ślubny.

    - Aż mnie korci, żeby się zapytać co mi sprezentujesz.
    - Dowiesz się jak wrócicie do domu. Tylko uważaj z tym, jest bardzo delikatne.
    - Zluzuj. Mam nadzieję, że to coś praktycznego. Na przykład jakieś zabawki erotyczne, którymi mógłbym rozpocząć moje nowe życie z mężem u boku – zaśmiał się głośno.
    - A ty tylko o jednym – załadował niewielką paczkę do bagażnika i zatrzasnął klapę. Staną ramię w ramię z przyjacielem. – Czekasz tylko na jedno, co? Dzisiejszy dzień nie miałby dla ciebie wielkiego znaczenia gdyby nie to, że w końcu będziesz mógł kogoś wyruchać. Jesteś okropny. Pewnie będziesz się modlił, żeby przeżyć ślub i wesele, byle w końcu jechać do chaty i zaciągnąć Caleba do łóżka.
    - Bardzo podoba mi się jego imię, wiesz? Ciekawe jak wygląda. Ile ma lat? – rozmarzył się patrząc w błękitne niebo, na którym nie było ani chmurki.
    - Nie wiesz tego? Myślałem, że Baner ci chociaż to powiedział. Ale żeby nie znać wieku męża? – prychnął. – W sumie pieprzę jego wiek. Tu chodzi o ciebie – wytknął palcem Ledwooda.
    - Słucham cię uważnie – skrzyżował ręce na piersi.
    - Nie obchodzi mnie nic więcej jak to, że masz przez ten cholerny rok grać wspaniałego, troskliwego, kochającego męża nawet wtedy gdy będziesz miał ochotę go zabić. Dla takiego egoisty jak ty, podołać temu wyzwaniu będzie bardzo trudno.
    - Powiedziałem ci, że zrobię to co obejmują twoje zasady. Jeśli będziesz miał taką potrzebę, możesz mnie sprawdzać przychodząc do domu. Upewnisz się w przekonaniu, że jestem ideałem, wzorem męża. W końcu, co w tym jest takiego trudnego. Wystarczy jak będę sprawiał pozory takiego dla niego. Jak on uwierzy, że coś dla mnie znaczy to będzie łatwiej wygrać.
    - Kaylor, jesteś sukinsynem jak się patrzy. Tak się bawić ludźmi – mruknął pod nosem wywołując tym samym śmiech Ledwooda.



~~* * *~~


Prowadzony przez ciocię rozglądał się po wnętrzu Urzędu Cywilnego. Co kawałek mijali jakichś ludzi. Korytarze były szerokie, więc jego wózek mieścił się bez problemu nie przeszkadzając innym. W końcu dotarli do drzwi sali przygotowanej na jego ślub. Jego ślub. To brzmiało tak absurdalnie, a jednak to prawda. Czuł jak przebiega po nim zimno i gorąco na zmianę. Ręce mu się pociły ze stresu i nie wiedział do ma z nimi zrobić, więc trzymał je na podłokietnikach ściskając brzegi, aż mu knykcie pobielały. Serce biło mu jak szalone, wydawało mu się, że podchodzi ono do gardła. Zacisnął mocno powieki chcąc, żeby to wszystko dobiegło już końca. Boi się jak jeszcze nigdy. Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny dotyk dłoni, która należała do wspierającej go Lilith. Szła obok niego dodając otuchy radosnym uśmiechem. Nie bardzo mu to pomagało, ale cały czas powtarzał sobie w myśli, że da radę. Jakoś to przetrwa.
Zobaczył jak w stronę ich trójki zmierza uśmiechnięty od ucha do ucha Baner Ledwood. Był elegancko ubrany, przez co starszy mężczyzna zwracał na siebie uwagę kobiet, nawet tych kilkanaście lat młodszych od siebie. Gdy dotarł do nich od razu porwał do uścisku zaskoczoną Abigail. Następnie ucałował dłoń Lilith i wreszcie uścisnął dłoń jemu i poklepał go po plecach. I kto powiedziałby widząc ich, że to pracodawca – pracownik?

    - Nawet nie macie pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy. Abi wykonaliśmy kawał dobrej roboty, teraz reszta już nie zależy od nas. Caleb, przepraszam cię za żądania mojego syna, za moje i twojej cioci. Przytłoczyliśmy cię tym wszystkim, ale wierzę, że może być już tylko lepiej. Gdy mój syn usłyszał o tobie w jednej chwili diametralnie zmienił nastawienie do wielu rzeczy.
    - Tylko ja byłem przyczyną? Ciężko mi w to uwierzyć – mruknął pod nosem.
    - Mnie też było na początku, ale widać jest poważny. W końcu – to ostatnie dodał już w myśli.
    - Jak wielu będzie gości? – zapytała Raveza.
    - Najbliższa rodzina, paru znajomych, kilku pracowników z mojego wydawnictwa, których z pewnością Caleb zna. Goście mają zjechać się do naszego domu, a tu w urzędzie będziemy tylko my, po co gnieździć się w niewielkim pomieszczeniu w tyle osób? Czekamy jedynie na Kaylora i Danna.
    - Danna? – ponownie zadała pytanie Lilith.
    - Przyjaciel mojego syna, znają się od gówniarza – wyjaśnił.


Nie rejestrował co kto mówi. Jakoś zaczęło kręcić mu się w głowie w dodatku brzuch zaczął go boleć z nerwów. Dochodzi czternasta co widział na zegarku powieszonym na ścianie. Zaraz powinien zjawić się ten człowiek. Nie potrafił nazwać go per „mąż”. Niech ktoś go stąd zabierze. W pewnym momencie od zagłębiania się w ponurych myślach wyciągnęła go przyjaciółka.

    - Caleb ja wiem, że się przejmujesz, ale od kilku godzin czekam aż pochwalisz mój wygląd. Masz pojęcie ile kasy wydałam, żeby wyglądać na twoim ślubie jak księżniczka? A ty ani jednego miłego słówka mi nie powiedziałeś – odwróciła głowę w drugą stronę udając, że się obraża.


No oczywiście, Lilith uwielbia komplementy na swój temat. A on zawsze ich jej dostarczał. Wiedział co przyjaciółka próbuje uzyskać zagadując go. Nie wiedział czy jej się uda. Spojrzał na kobietę ubraną w długą suknię bez ramiączek. Była w dwóch odcieniach niebieskiego i intensywnego zielonego. Wyglądała przepięknie. Włosy miała skręcone i spięte wysoko spinką. Mimo tego i tak sięgały jej do łopatek. Włosy miała długie, i to była jedyna rzecz, którą w sobie najbardziej lubiła, więc właśnie o nie najbardziej dbała. Ciocia też wyglądała niezgorzej. Ubrała swoją ulubioną błękitną sukienkę, którą ponoć dostała jeszcze jako prezent od swojego męża. Nieźle się trzymała skoro po tylu latach potrafiła się w nią wcisnąć i wciąż wyglądać bajecznie. Uśmiechnął się lekko i pochwalił obie kobiety, i jedyne które były dla niego ważne.


~ Czasami lepiej nie myśleć, nie wyobrażać sobie, nie zastanawiać się, nie zadręczać. Po prostu oddychać i wierzyć, że wszystko skończy się dobrze ~


Cytat znaleziony w internecie





~~* * *~~


Gdy zajechał przed urząd było za pięć druga. Kaylor przejrzał się jeszcze w lusterku z ulgą stwierdzając, że włosy nie roztrzepały się. Zawsze miał z tym problem, bo nie lubił używać żadnych lakierów ani żeli do włosów, a w konsekwencji często fryzura mu się psuła. Na szczęście teraz tak nie było. Odetchnął ciężko. Miał ochotę zapalić fajkę, ale wstrzyma się jeszcze jakiś czas. Wysiadł z białego Lexus'a LFA i czekał aż przyjaciel wyrwie się z korków szybko doganiając go. Parę sekund potem zjawił się w czerwonym Ferrari 599 GTO. Mężczyzna zaparkował samochód obok niego i pojazdu ojca, bo nie wątpił, że czarne cacko należało właśnie do niego. Jego wygląd, dźwięk znał na pamięć. Kochał siedzieć za kierownicą w tym aucie kiedy był dzieciakiem.
Dann wysiadłszy ze swojego samochodu podszedł do niego, poklepał po plecach i puścił oczko. Jak zwykle cieszył się i szczerzył jak głupi do sera.
Z parkingu skierowali się wolnym krokiem do wejścia. Widzieli jak niektórzy ludzie wychodzą z pracy i zmierzają w tylko sobie znanym kierunku. W końcu dziś piątek, początek weekendu, a dla niego to oznaczało trochę więcej niż dwa wolne dni.
Żaden z nich nie zamierzał krążyć i błądzić po tych korytarzach, więc weszli do pierwszego lepszego pomieszczenia i zapytali się kobiety o numer sali, a gdy im odpowiedziała poszli tam szybkim tempem. Było kilka minut po czternastej, świetnie ojciec go zabije, bo znów się spóźnił, choć obiecał, że będzie pilnować czasu. Ale co miał na to poradzić, od zawsze był spóźnialski. W końcu natrafili na korytarz, w którym być może była salka z odpowiednim numerkiem.

    - Kaylor, czy to nie oni? – wskazał na grupkę osób stojących w oddali. Tamci ich nie widzieli. Za to oni dostrzegli, że jakaś urzędniczka otwiera drzwi do pomieszczenia, w którym powinni się znaleźć. Ledwood podążył wzrokiem za przyjacielem i momentalnie go zatkało.
    - To jest jakiś pieprzony żart – raptownie się zatrzymał w połowie drogi co zrobił również Callaway. Nie wiedział jak przyjacielowi, ale jemu nogi wrosły w podłogę.

Patrzył się na osoby wchodzące do pomieszczenia, wśród których była jakaś ruda dziewucha, przyjaciółka jego ojca oraz Baner pchający wózek z jakimś facetem. Drzwi zaraz się zamknęły pochłaniając przybyłych. On po prostu nie wierzył. Wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stali, a jego twarz wyglądała jakby co najmniej ducha zobaczył. Nie zwrócił uwagi, iż Dann mu się przygląda w powadze rejestrując każdy ruch jego ciała.
Jego podświadomość szybko ułożyła sobie wszystkie kawałki układanki. W głowie zaświeciła się lampka i zdał sobie sprawę co to wszystko oznacza. Mózg zaczął produkować różne scenariusze, które zaprowadziły go do tegoż momentu. Nie potrafił przyjąć do wiadomości informacji, które zaczęły się rodzić w jego głowie. A mianowicie to, że mężczyzna na wózku to Caleb, jego przyszły mąż, z którego cieszył się tak, jakby dostał wymarzoną zabawkę, która będzie mu służyła przez jakiś czas, a gdy się nią znudzi pozbędzie się jej. To się nie mogło okazać prawdą.
Zakrył twarz dłońmi i próbował nie warknąć wściekły na rodzica, że nie udzielił mu takiej ważnej informacji na temat mężczyzny, o którym sam wspominał!

    - To naprawdę jest jakiś pierdolony żart!
    - Kaylor, wyluzuj – mówił cicho próbując uspokoić bruneta.
    - Jak, do kurwy nędzy?! – syknął przez zaciśnięte zęby. – To nie może być on! Moim mężem miał być zdrowy facet, z którym mógłbym uprawiać seks ile razy mi się zamarzy! Miał być na każde moje zawołanie! Chciałem jakiegoś faceta, który rozłożyłby przede mną nogi! A nie jakiegoś kalekę! Przecież nie jeździłby na tym cholernym wózku gdyby był zdrowy! I ja niby mam żyć przez rok z kimś takim? Za chuja nie pójdę na taki układ.
    - Czekaj, co ty zamierzasz zrobić? – zauważył jak przyjaciel się odwraca i odchodzi w przeciwnym kierunku niż powinien się kierować.
    - Nie ma mowy żebym wziął ślub z tym kaleką nawet jeśli to ma być tylko na dwanaście miesięcy. Nie ma, kurwa, mowy – przyspieszył kroku by jak najszybciej znaleźć się z daleka od tamtych drzwi. Gdyby był tam wcześniej nie miałby na to szansy.
    - Kpisz sobie! Stój! Ledwood! Powiedziałem stój! – dogonił wzburzonego mężczyznę i złapał go za ramię, a gdy ten chciał się wyrwać wzmocnił uścisk.
    - Puszczaj bo jeszcze tobie przypierdolę!
    - No dawaj! Śmiało, to oddam ci z nawiązką! Jak możesz się tak zachowywać?! Przecież to nie jego wina, że nie chodzi. A ty nie powinieneś obwiniać o ukrywanie prawdy ojca, a wiem że chcesz, bo ty również mogłeś się bardziej tym wszystkim zainteresować! Gdybyś wypytał się jego o jakieś szczegóły czy coś, cokolwiek! Teraz ot tak chcesz zrezygnować? A co naszym małym układem?
    - Pierdolę to. Wygrałeś zadowolony? Nie mam zamiaru patrzeć na tego faceta.
    - Chyba się przesłyszałem. Ty, Kaylor Ledwood uciekasz? Mógłbym powiedzieć o tobie wszystko, ale w życiu bym się nie spodziewał, że gdybym nazwał cię tchórzem, to oszczerstwo stałoby się prawdą. Moje uszy i oczy nie chcą przyjąć do wiadomości co właśnie robisz. Uciekasz. Naprawdę nie sądziłem, że jak tylko pojawią się jakieś przeszkody na twojej drodze, ty rezygnujesz, poddajesz się. Dokładnie jak słabeusz. A myślałem, że nim nie jesteś. Już mniejsza o umowę, ale niech dotrze do ciebie co wszczynasz swoim zachowaniem. Może zapomniałeś, ale z tymi drzwiami ktoś na ciebie czeka. Poza tym reszta towarzystwa jest w twoim starym domu. Jestem bardzo ciekawy jak zareagują goście gdy dowiedzą się, że pan młody zwiał z własnej uroczystości.
    - Mam to gdzieś, niech myślą sobie co chcą. W życiu nie będę z kaleką, którym trzeba się zajmować, pomagać! Nie tak to miało wyglądać! Pieprzę to wszystko!
    - Ach tak? – przybrał na twarz obojętną minę. – Pomyślmy, jak bardzo w skali od jednego do dziesięciu Baner będzie na ciebie wściekły? Ja obstawiam numerek pod tytułem „Ojciec cię poćwiartuje, wsadzi twoje zwłoki do worka i zakopie kilka metrów pod ziemią”. A co z rozmową, o której mi opowiadałeś? Stracisz cały majątek, bo on cię oskubie co do grosza. Znasz swojego ojca, jak chce potrafi być groźny. Ja nie zamierzam mieć go za wroga. Wiesz, jeśli chcesz to idź do „Lust”, bo domyślam się, że tam właśnie zmierzałeś, zachlej się w trupa, poderwij kogoś i przeleć jakąś szmatę, która da ci dupy bez wahania, ale nie miej później pretensji, że mieszkasz pod mostem w kartonie.

Na cały wywód Callaway'a mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał ze złości. Kaylor może jest zapatrzonym w siebie idiotą, ale nie jest głupi, doskonale zdaje sobie sprawę, że jest właśnie podpuszczany. Ale może to otworzy mu oczy, skoro zwyczajna rozmowa nic nie daje. On sam był w kropce. Z jednej strony rozumiał Ledwooda, bo on nie wiedział jak zachowałby się będąc postawionym w sytuacji, kiedy przyszły małżonek jest niepełnosprawny. Zaś z drugiej, nie mogą winić Caleba za stan, w którym się znajduje. W końcu nie jest winą tego chłopaka, że porusza się za pomocą wózka inwalidzkiego. Kaylor nic o nim nie wiedząc potraktował go jak śmiecia. Nie zamierzał jednak prawić mu kazań, bo idealny też nie był. Chciał jedynie, by przyjaciel nie oceniał po pozorach jak nauczył się to robić.

    - Co ja mam, do kurwy nędzy, zrobić? – warknął przez zaciśnięte zęby. – To pytanie retoryczne, więc nie waż się odpowiadać Dann – zastrzegł podnosząc dłoń.

Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ogromnie się zawiódł. Już chyba wolałby żyć w kłamstwie myśląc, iż z Antrosą wszystko w porządku, niż mając świadomość rzeczywistości, która okazała się być brutalna. W tej chwili myślał tylko o sobie, jakie on by mógł wynieść na tym korzyści, ale nie dostrzegał żadnych. Przed oczami miał cholernego inwalidę, który zabrałby mu rok z życia nie oferując nic w zamian. Żyłby sobie w najlepsze korzystając z jego pieniędzy, a on nie dostałby niczego. Nawet seksu nie mógłby uprawiać, bo przecież jak? Nie da się tego robić z kimś takim! Wyraził na głos swoje myśli dotyczące minusów tego małżeństwa, których było od groma, oraz plusów, nie istniały w wyobraźni Kaylora.

    - A tobie jak zwykle chodzi o seks i pieniądze. Jesteś zachłanny i chciwy. Moim obowiązkiem przyjaciela jest ci pomóc, ale jak skoro ty nie dostrzegasz innych perspektyw?
    - Nie ma ich – ciągnął pewny swoich racji.
    - Kuźwa, mam cię dość. Ile można wałkować to z tobą? Udzielałem ci dobrych rad, nigdy nic nie narzucałem, ale jeśli teraz nie wejdziesz do tej sali, stracisz wszystko, przyjaciela także. Daję ci dziesięć sekund. Wybór należy do ciebie, Kaylor.

Nie chciało mu się wierzyć, że Callaway stawia mu ultimatum, jak on śmiał?! Nie będzie spełniał niczyich rozkazów! On sam jest sobie panem w władcą. Intensywnie myślał nad wyjściem z tej chorej sytuacji. Jak może w najszybszy sposób wykręcić się ze ślubu? Jeśli zaraz się tam nie pokażą to ojciec ich zabije. A raczej jego, bo znał jego nagminne spóźnianie się.
Nienawidzę ojca, nienawidzę siebie, a najbardziej nienawidzę tego chłoptasia. Odbiję sobie ten pieprzony rok! Tylko poczekajcie!
Odwrócił się na pięcie i napięty jak struna, z zaciśniętymi pięściami, z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego co się rusza, skierował się w stronę przeklętej sali. Zajęty własnymi myślami nie słyszał odliczania Dann'a, który schodził w liczbach od dziesięciu w dół. Zatrzymał się na jedynce, gdy zobaczył Ledwooda idącego w stronę przeciwną do wyjścia.

    - Co robisz? Nie zamierzałeś przypadkiem uciec?
    - Ślepy jesteś? Wezmę ten pierdolony ślub! Mam za dużo do stracenia!

niedziela, 17 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 6


Dziękuję za komentarze :)





To jest tylko zwykły sen. To się nie dzieje naprawdę. Tylko mu się coś ubzdurało. Naczytał się za dużo różnych bzdur i dlatego takie dziwne myśli nawiedzają jego umysł. Tak bardzo chciał w to wierzyć, lecz nie mógł. Prawda była zbyt przerażająca. Od kilku dni trwały przygotowania do rozpoczęcia jego nowego życia. I on i ciocia się pakowali z zamiarem zamieszkania osobno u różnych, obcych ludzi. W ich mieszkaniu zostały już prawie puste meble. Wszystko czego używał Caleb, co było mu potrzebne do pracy czy funkcjonowania w domu było już spakowane do walizek. Podobnie z Abigail. Wszystkie bagaże były ułożone w jednym miejscu, ale tak, żeby się nie pomylili przy zabieraniu ich. Kobieta pakując się podśpiewywała sobie pod nosem jakąś radosną piosenkę, zaś on zachowywał się jakby jego życie dobiegało końca i zaraz miał zawisnąć na stryczku. Tak właśnie się czuł. Nic na to nie potrafił poradzić. Już jutro weźmie ślub z Kaylorem, którego na oczy nie widział. W tym momencie jego nogi to był najmniejszy problem. Bał się, najzwyczajniej w świecie się bał całego zajścia i jak to wpłynie na jego dotychczasowe życie. Gdyby najpierw się zakochał a potem miałby zawrzeć z mężczyzną małżeństwo, w tym nie widział problemu, ale obecna sytuacja go przytłaczała. Rozejrzał się z przerażeniem w oczach po pustym pokoju, w którym zabrakło typowych ozdób, kwiatów i niego siedzącego przed komputerem i piszącego tekst.

    - Caleb, halo. Ziemia do Caleba. Odbiór – odwrócił gwałtownie głowę i zarejestrował rude kudełki zwisające z głowy Lilith i rękę machająca mu tuż przed twarzą. – Nie usłyszałeś jak wchodziłam?
    - Wybacz, zamyśliłem się.
    - Cal... – rzekła z troską w głosie.
    - Wiem, wiem, wszystko będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Zdajesz sobie sprawę, że słucham tego od tygodnia?

W sprawie wesela nie miał wiele do powiedzenia, bo ciotka od razu zastrzegła, że uroczystość urządza razem z Banerem. W tej chwili nienawidził ich oboje. Oni się świetnie bawili, a jego przez cały tydzień nie opuszczały bóle brzucha i głowy. Mało brakowało a parę razy zwymiotowałby. Miał serdecznie dość. Nawet pisać mu się nie chciało. Jedyne na co nachodziła go ochota to zakopanie się pod kołdrą i przeczekanie tego zamieszania. Nie wierzył w szczere intencje tego człowieka. Bo kto zechciałby poślubić mężczyznę – kalekę mając świadomość, że taka osoba to masa problemów?


Martwiła się o przyjaciela. Widziała w jakim stanie się znajduje. Gdy kilka dni temu zadzwonił do niej i poprosił, aby przyjechała do niego. Myślała po prostu, że przyjaciel chce spędzić z nią trochę czasu, porozmawiać. Ale nie spodziewała się, że zaprosi ją na swój ślub. Kiedy to usłyszała najpierw zaczęła się śmiać, a gdy on nie, spoważniała i tak zaczęli długą rozmowę, w której Caleb dokładnie jej wyjaśnił jak to się stało, że dorobił się narzeczonego. I tak oto została zaproszona na ślub, bo ojciec jego narzeczonego chciał, żeby na przyjęciu była również jego rodzina i przyjaciele. Była jedyną przyjaciółka Antrosy i trochę nad tym bolała, bo on jest takim typem człowieka, że gdyby się otworzył miałby mnóstwo znajomych i przyjaciół. Ale on od nich stroni. Ma tylko dwójkę najbliższych ludzi. Ona i Caleb zawsze trzymali się razem bo ich sytuacje rodzinne są do siebie bardzo zbliżone.
Tym razem była poważnie zmartwiona. Poza tym męczyło ją jaki jest ten cały Ledwood i czy będzie dobry dla Cala. Już za parę godzin jej przyjaciel wyjdzie za mąż... W jego przypadku to chyba może użyć takiego określenia. W końcu żaden z nich nie jest kobietą, żeby mówić „ożenić”.

    - Ciągle tylko powtarzasz, że go nie znasz i tak dalej – zatoczyła w powietrzu koło dłonią – a przecież się poznacie. Będziecie mieli na to resztę życia. Posłuchaj, skoro to on tak nalegał, to musiał mieć świadomość, że ty nie chodzisz i będzie się musiał tobą opiekować. Racja?
    - No tak – coś w tym jest. Gdyby Kaylorowi przeszkadzało jego kalectwo to nie robiłby tego wszystkiego.
    - No to komu w drogę temu czas – klasnęła w dłonie i spojrzała na mężczyznę, który patrzył się na nią jak na kosmitkę.
    - Słucham?
    - Musimy iść na zakupy. Nie pozwolę wziąć ci ślubu w zwykłej koszuli, jeansach i trampkach. Masz wyglądać jak na pana młodego przystało – posłała mu promienny uśmiech, który dodał mu nieco odwagi. – Twoja ciocia jest w domu twojego szefa, niedługo teścia, i robią ostatnie poprawki. My musimy obskoczyć parę sklepów, połazić, trochę cię odstresować. No i rzecz jasna wypić kawusię z prądem jak na każdym naszym wypadzie. Zdaję sobie sprawę, że się obawiasz tego co będzie dalej, ale nie martw się na zapas. Od jutra zaczniesz nowe życie. Jestem pewna, że nie będzie aż tak źle. Przecież Kaylor cię nie zje. Mam nadzieję, że będę mogła do ciebie przychodzić. To jego mieszkanie, ale powinien się zgodzić, nie? Jestem ciekawa jak mieszka. I ile ludzi będzie na waszym weselu. Pewnie niezła gromadka, w końcu mają znajomości i w ogóle. A nie wszyscy ludzie to homofoby. Jest wiele wspaniałych osób, które...
    - Możesz się w końcu zamknąć?! – krzyknął nagle a echo rozeszło się po całym domu. – Nadajesz jak baba na targowisku! Wcale mnie nie uspokajasz a wręcz przeciwnie! Chodź w końcu na miasto, ale się ucisz!
    - O matko... – zaniemówiła z wrażania. Caleb nigdy nie krzyczał chyba, że był naprawdę ściekły. Z natury był bardzo spokojnym mężczyzną, ale nawet on potrafi wybuchnąć kiedy w nim nagromadzi się zbyt duża ilość złych emocji.
    - Lilith... Po prostu chodźmy. Nie znoszę wychodzić na dwór, ale muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie bo mi mózg eksploduje. Teraz moje nogi, wózek na którym się poruszam i tłumy ludzi w centrum handlowym oraz autobusie to mój najmniejszy problem.


~~* * *~~


Obejrzał się po swoim pokoju. Wszędzie lśniło. Ubrania są poskładane, pochowane do szafek i nie walają się po podłodze jak zawsze. Łóżko ubrane w czystą pościel świetnie prezentowało się w tym ogromnym pomieszczeniu. Duże i jedyne okno zasłonięte było bordową kotarą, by promienie palącego słońca nie wkradały się do środka. W pozostałych pomieszczeniach również panował niesłychany porządek, którego ten apartament jeszcze nie widział. Drugi pokój został przygotowany do dyspozycji Caleba. Był trochę mniejszy niż ten jego i miał wbudowane drzwi z zamkiem, ale liczył na to, że mąż – nadal śmieszyło go to słowo – będzie spał w jego sypialni a w swoim pokoju będzie trzymał rzeczy. Dziwnie będzie gościć jednego mężczyznę w swoim łóżku przez rok, ale jakoś to będzie, bo nie ma możliwości, żeby przegrał z Dannem. W jego domu wszystko było przygotowane by przyjąć nowego mieszkańca. Ludzie wynajęci przez ojca mieli przywieść walizki Antrosy i zostawić je w tamtym pokoju. On natomiast ustalił z Dannem, że ostatnią noc jako kawaler spędzi w mieszkaniu przyjaciela, by ten miał pewność, że niczego nie kombinuje na dobiegające końca godziny wolności. Tak jak się spodziewał Callaway nie pozwoli mu na zdradę chociaż jeszcze nie jest niczyim mężem. Mężczyzna uparł się przy swoim, a on trochę żałował, że przez ten tydzień nie wyskoczył samemu do baru i nikogo nie poderwał. Od tygodnia nie uprawiał seksu, bo „to jest złamanie zasad, na które się zgodziłeś” – jak mu przypominano codziennie. Mały skok w bok przed samym zamążpójściem to nic złego. Dann robi z igły widły. No tak, zamierza wygrać i wydaje mu się, że może tego dokonać.
Raptownie usłyszał w salonie głośną muzykę, która oznaczała, że ktoś próbuje się z nim skontaktować. Niespiesznym krokiem skierował się w tamtym kierunku. Odnalazł urządzenie na sofie, spojrzał kto dzwoni i gdy zarejestrował, że to rodzic, odebrał.


    - Słucham cię?
    - Dzień dobry Kaylor, dzwonię, żeby cię poinformować, że ja i Abi mamy wszystko gotowe. Trochę dni to trwało i wymagało czasu oraz pieniędzy, ale przygotowania domu i ogrodu zostały uwieńczone sukcesem. Cieszę się, że zgodziłeś się aby wasze wesele było urządzone w naszym rodzinnym domu. Wiesz jak jutrzejszy dzień będzie wyglądał, prawda? – zagadywał przejęty Baner, który już się nie mógł doczekać aż jego jedyny syn weźmie ślub. Od zawsze czekał na ten dzień i nawet fakt, że jest homoseksualistą nie potrafił tego zepsuć. Skoro możliwe jest zawarcie związku małżeńskiego osób tej samej płci to grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
    - Coś tam, że mamy przyjechać o którejś tam, do... – podrapał się po karku i zaczął się zastanawiać nad jutrem. Może i nalegał na to przedsięwzięcie, ale miał w tym jeden cel, przestał się interesować resztą, bo inni ludzie chcieli zrobić wszystko za niego, co było mu bardzo na rękę. Ale przez to nie bardzo wiedział co ma robić. Jemu to wydawało się banalnie łatwe i szybkie, jak numerki, które przeżywał z jednonocnymi kochankami. Widocznie znów coś idzie nie tak jak on chce, a chce szybko i bez zbędnych ceregieli. W końcu nie bierze ślubu z miłości.
    - Kaylor, nic tylko załamywać ręce – westchnął przeciągle mężczyzna. Kaylor już oczyma wyobraźni widział jak ojciec uciska nasadę nosa i marszczy brwi. – Z domu Callaway'a masz jechać prosto do Urzędu Stanu Cywilnego. Tam właśnie ustaliłem kiedy się pobierzecie. Goście pójdą jako pierwsi do odpowiedniej sali, wtedy wejdziesz ty i Caleb. Przed urzędniczką i gośćmi złożycie przysięgę, a następnie podpiszecie akt małżeństwa. Jak będzie po wszystkim to jedziemy do nas do domu na wesele. A w urzędzie masz być punkt trzecia. A spóźnij mi się tylko to będziesz żałował do końca życia – wysyczał starszy Ledwood.
    - Rozumiem tato – ziewnął cicho, by rodzic nie zorientował się, że on usypia słuchając tego gadania.
    - Tak się domagałeś małżeństwa z Antrosą a teraz masz wszystko w głębokim poważaniu? Synu, ostrzegam cię. Jeśli to jest jakiś twój wybryk, żart czy coś w tym stylu, to wiedz że cię wydziedziczę jeżeli coś spieprzysz. Ponadto jeśli dowiem się, że twój mąż źle się czuje mieszkając z tobą, źle go traktujesz, nie pomagasz mu, nie opiekujesz się nim i co gorsza zdradzasz to miej na uwadze to, że pożegnasz się z moimi pieniędzmi, stanowiskiem w pracy, całym spadkiem, pozycją społeczną, luksusem, w którym żyjesz i wszystkimi przywilejami, z których czerpałeś pełnymi garściami.
    - Czekaj! Co masz na myśli? Powiedziałem, że nie brałbym ślubu z mężczyzną jeśli nie byłbym poważny! Zamierzam stworzyć z nim wspaniały związek. Zdradzać go nie mam zamiaru, chcę się z nim zestarzeć, jasne?! – krzyknął do głośnika w złości, która w tym momencie wzięła nad nim górę.

Nie jest dobrze. Zaczyna stąpać po cienkim lodzie. Dlaczego akurat teraz ojciec wyskoczył z tą gadką? Jak będzie trzeba, przez cały rok będzie kłamał jak z nut. Długotrwały związek? Wierność? Miłość? Niedoczekanie ich! Jego plan obejmuje rok czasu seksu z jednym facetem, udawanie szczęśliwego i kochającego męża oraz oderwanie się od rutyny. Jednak teraz to co powiedział ojciec nieco go zaniepokoiło. Zna ojca bardzo dobrze i wie, na swoje nieszczęście, że byłby zdolny do spełnienia swych gróźb. Miałby stracić wszystko? Nie dopuści do tego.

    - Tato, chcesz ode mnie czegoś jeszcze? – ciśnienie mu skoczyło, zaczyna się zbytnio przejmować i denerwować.

Za dużo stresu jak dla niego, do którego nie jest przyzwyczajony. Przemknęło mu przez myśl, że chętnie wyskoczyłby do „Lust”, zabawiłby się, przeleciał jakiegoś faceta i od razu zrobiłoby mu się lepiej. Och tak, widok rozgrzanych, spoconych, męskich ciał cholernie mu odpowiadał. Całokształt dopełniałby szumiący od ilości alkoholu umysł, który wyłączyłby się oddając porywającej przyjemności. Nie myślałby o niczym więcej, jak o rozkoszy rozpływającej się po całym jego napiętym ciele. Albo o mokrych ustach, które robiłby mu dobrze, jakby je pieprzył, wchodząc w nie coraz głębiej.

    - O taaak – zamruczał i wygiął się lekko w tył.
    - Kaylor? Coś nie tak? – z pogrążania się w fantazji, bo inaczej nie mógł tego nazwać, gdyż fantazjowanie to jedyne co mu pozostało, wyrwał go głos ojca. Usłyszawszy go od razu przeszła mu jakakolwiek ochota, a penis budzący się do życia, szybko opadł. Chociaż może to i dobrze, miałby przechlapane gdyby przyjaciel się dowiedział o jego wypadzie do klubu, doskonale wiedząc, co Ledwood by tam robił. I nie byłoby zwyczajne picie piwa czy jedynie „patrzenie się”.
    - Nie, nie. Mów co chcesz, bo Dann na mnie czeka. Już i tak powinienem być w drodze do niego.
    - Wiesz co jest jedną z ważniejszych rzeczy, które robi się na ślubie?
    - Eee... – odpowiedział jakże inteligentnie.
    - Zakłada się partnerowi lub partnerce obrączkę. Kupiłeś obrączki?
    - Kurwa – warknął i uderzył się dłonią w czoło.


~~* * *~~


Od dwóch godzin chodzili od sklepu do sklepu. Na dobry początek zaczęli od tych z różnymi ozdóbkami i innymi pierdołami. Oczywiście nic tam nie kupili, podobnie jak większość klientów. Poszli tam nacieszyć oczy ładnymi świecidełkami i tyle. Na ich liście kolejnym punktem, do którego koniecznie musieli wpaść był sklep z artykułami AGD i RTV. Lilith od razu zastrzegła, iż tam muszą coś kupić, a tym czymś miał być nowy aparat, bo ten co miała do tej pory został uszkodzony. Pech chciał, że gdy wysiadała z taksówki wracając do swojej pracowni aparat urwał się ze smyczy i bezlitośnie trzasnął o beton. Modliła się, żeby z urządzeniem było wszystko w porządku, bo w końcu był w pokrowcu, ale nadzieja matką głupich. Właśnie dlatego teraz chodzili i rozglądali się po półkach za dobrej jakości sprzętem, bo jak już musi wydać pieniądze na rzecz swojej pracy, to niech to będzie coś profesjonalnego.
Przejrzeli dużo urządzeń, nawet poprosili jednego ze sprzedawców, aby im nieco doradził w wyborze, jednak Ravezie ciężko było dogodzić. W końcu zdecydowała się na jedną z droższych lustrzanek, które sprzedawca jej zaprezentował. Mimo że zabawka kosztowała ją wiele dolarów, wiedziała, że żałować nie będzie.
Po udanym zakupie nowego sprzętu zadowolona Lilith szła pchając wózek Caleba, czego naturalnie nie potrafił znieść, kierując się do ulubionego z możliwych miejsc mężczyzny. Już z daleka zobaczyli duży napis informujący, że w środku nie znajdzie się niczego oprócz zbioru składającego się z tysięcy książek.
Jak tylko przekroczyli próg księgarni poczuł tą niesamowitą atmosferę spokoju, relaksu. W tle grała lekka, przyjemna muzyka. Przejechał wzrokiem szybko po półkach dostrzegając nowsze tomy jak i te starsze, które zalegały od paru miesięcy. W oddali widział ludzi siedzących w czytelni korzystających z uroków i walorów tego miejsca jakimi była przyjemność, którą się odczuwało z czytania kolejnych rozdziałów powieści. Na wielu twarzach widział zadumę jakby rozważali problemy zawarte w ich książkach, na innych widniały uśmiechy, a jeszcze inne były owiane tajemnicą.

    - Jaką książkę chciałeś kupić? – zapytała Raveza przejeżdżając wózkiem między stoiskami i uważając by nic z nich nie strącić.
    - Nie zastanawiałem się nad tym. To co mam w domu już zdążyłem przeczytać kilka razy, a parę tytułów znam na pamięć. Lubię je czytać, ale mimo wszystko przeżywanie tej samej historii bywa nudzące, zwłaszcza gdy zna się zakończenie i nic nie jest niespodzianką. Nic nie zaskakuje, bo już to znasz. A skoro mam się wyprowadzić to dobrze byłoby gdybym miał co robić, gdyby wena twórcza postanowiła mnie opuścić.
    - Zaplecze, mówisz?
    - Dokładnie. Ale nie wiem do końca co miałbym zabrać do nowego domu. Jest wiele opowieści, z którymi chętnie bym się zapoznał, a nie mam na to czasu.
    - Więc może ja coś ci wybiorę? – rzuciła entuzjastycznie.
    - No pewnie, wciśniesz mi jakieś romansidło i ja miałbym to przeczytać? Ani mi się śni. Wiesz, że nie lubię tego gatunku.
    - Fakt, gdybyś lubił albo chociaż dostrzegał, romans jako jeden z gatunków literackich to nie zabijałbyś miłości rodzącej się w twoich opowieściach.
    - W moich tekstach bohaterowie nie mają prawa żyć długo i szczęśliwie, a tym bardziej będąc z kimś w związku. Miłość przegrywa z problemami, które im stwarzam. Tak jest dobrze i tak powinno być.
    - Nie powinno – mruknęła cicho, wiedząc, że przyjaciel na swoje odmienne zdanie w całej kwestii romantyzmu i tym podobne. A swojej opinii na ten temat prawdopodobnie nie zmieni. – A jak idzie w sprawie twojej nowej książki. Ostatni przystanek, tak?
    - Niedługo powinna zostać wydana – powiedział bez jakichkolwiek emocji wciąż przeskakując wzrokiem po regałach. Nie potrafił się na nic zdecydować. Domyślał się, że ruda kita, jak ją czasami nazywał w myślach, chciała żeby zapomniał o tym co ma się wydarzyć jutro, aby się zrelaksował i oddał czemuś innemu. On sam starał się nie myśleć o czymś co zrobi, choć wcale tego nie chce. Nie podoba mu się, że został do tego zmuszony. A co się tyczyło Kaylora, to nie wierzył w ani jedno słowo tego człowieka. Może i go nie widział, nie rozmawiał z nim, a jednak czuł pod skórą, że z tym mężczyzną jest coś nie tak. Miał uwierzyć, że Ledwood chce z kimś takim jak on – kaleką – żyć w związku? Największy pic na wodę o jakim słyszał.
    - To świetnie, ciekawe co tym razem wymyśliły twoje szare komórki. Jak tylko dostaniesz kilka tomów to masz mi jeden natychmiast dać. Z autografem oczywiście.
    - Po co ci on?
    - Och, błagam cię – jęknęła teatralnie – mam zamiar się nim chwalić przed znajomymi. No wiesz, znam osobiście jednego z najlepszych pisarzy w kraju, ciężko tego nie wykorzystać.
    - Przesadzasz, poza tym fajnie byłoby gdyby ten „najlepszy pisarz w kraju” miał taką sprzedaż, że bez problemu spłaciłby wszystkie długi i byłoby go stać na luksusowe wakacje.
    - Miałbyś o wiele więcej pieniędzy gdybyś... - ucichła kiedy Caleb podniósł rękę zabraniając drążenia tematu. – Oj dobra, dobra. Ale z ciebie sztywniak – powiedziała z udawaną złością.
    - Trudno – wzruszył ramionami w ogóle się tym nie przejmując, nie było czym. Czasami sobie dogryzali w różny sposób, ale żadne nie brało tego do siebie.

Poszperali jeszcze trochę po różnych regałach, aż w pewnym momencie uwagę Caleba zwróciła pewna trylogia prezentująca się już któryś miesiąc na tym samym miejscu. Wiedział, że były to te same książki co widział jakiś czas temu, gdyż na okładce każdej z nich była biała rysa zrobiona jakimś ostrym przedmiotem. Zastanawiał się czy nikt tego nie kupuje przez tą przywarę, czy może było to zasługą samej treści historii, która nie przyciąga i nie zaciekawia czytelników.
Niechętnie, jak zwykle, poprosił Ravezę, aby podała mu pierwsze tomiszcze. Przyjrzał się okładce niewyróżniającej się niczym specjalnym, poza właśnie swoją skazą, stwierdzając, że jej oprawa graficzna była okropna. W ogóle mu się nie spodobała okładka. Była taka nijaka. Nic dziwnego, że ludzie przechodzili obok tej trylogii obojętnie. Sam miał ochotę odłożyć ją na miejsce, ale wstrzymał się przed tym krokiem. Odwrócił tom i przeczytał opis pierwszej z trzech części.
Autor od razu go zaskoczył, gdyż powieść wydawała się być bardzo ciekawą historią polityczno – wojenną z całkiem nieźle zarysowaną fabułą, której maleńka część została przedstawiona w opisie. Otworzył książkę od tyłu i spojrzał na ilość stron, a było ich około pięciuset. Przekartkował parę stron, aby sprawdzić jakim językiem jest napisana, bo każdy pisarz miał inny charakter tworzenia. Nie mógł powiedzieć, że tytuł go nie zaciekawił. Po raz kolejny obrysował wzrokiem okropną okładkę i aż się skrzywił. Ale dlaczego miałby oceniać coś tylko przez pryzmat tego jak wygląda? Historia go zaciekawiła, przyciągała, więc nie miało znaczenia jak bardzo okładka go odrzucała. Postanowił kupić ten, jak i dwa pozostałe tomy, biorąc je w ciemno. Skoro pierwsza wydawała się całkiem niezła, to może kolejne też takie będą. Nie wykluczone.
Przyjaciółka widząc co wkłada do koszyka trzymanego na kolanach powiedziała, że ona by tego nie kupiła, bo okładka się jej nie podoba. Tak jak większości i nawet jemu. Wielu ludzi chodzi po księgarniach oglądając okładki, te które przyciągają wzrok, podobają się mają z góry narzuconą nalepkę „ta książka musi być fajna, bo dobrze wygląda”. Wcale tak nie jest, a w każdym razie nie zawsze. Okładkę może mieć piękną, przyciągającą wzrok i zachwycającą, ale sama treść mogłaby być płytka i nieciekawa. W końcu krytycy literaccy nie zwracają uwagi na wygląd, a jakoś i prezentację całej opowieści.
Mężczyzna stwierdził, że trzy książki z kilkoma setkami stron spokojnie mu starczą na jakiś czas, więc skierowali się do kasy, gdzie dostał rabat za zakup uszkodzonego towaru.
Tak więc oboje zadowoleni ze swoich zakupów postanowili, że pójdą do kawiarni napić się czegoś wciąż odwlekając nieuniknione, czyli kupienie nowego garnituru.


Po półgodzinie, doładowani mocną karaibską kawą z rumem i malibu, kierowali się w stronę butików z eleganckimi ubraniami męskimi oraz żeńskimi. Jego uwagę wpierw przykuły różnego kroju, fasonu, suknie ślubne znajdujące się na wystawie za szybą. Im dalej szli tym było tego coraz więcej. Dobrze prezentowały się również sukienki dla druhen i garnitury do ślubu. Jak tylko to zobaczył gardło niebezpiecznie ścisnęła duża gula.
Wjechali do sklepu. Ich oczom ukazał się widok dziesiątek kostiumów, dodatków do ubrań i innych poprawiających wygląd ozdób. Stojącego nieopodal sprzedawcę zaczepiła Lilith tłumacząc, że jej przyjaciel jutro bierze ślub i potrzebuje porządnego garnituru, którego cena nie pochodziłaby z kosmosu. Przyjazny mężczyzna od razu zaczął szukać czegoś odpowiedniego dla klienta tak by cena go nie przerosła i aby był zadowolony z zakupu i go nie żałował. Trwało to jakiś czas, ponieważ mierzenie szło opornie dla nich wszystkich. Caleb, rzecz jasna, nie przymierzał ubrań, bo trwałoby to cały dzień, ale sprzedawca zmierzył go i porównywał z krojami i rozmiarami garniturów, by wybrać ten odpowiedni.


    - Ten zestaw będzie pasował idealnie – rzekł mężczyzna oglądając rzeczy, które wybrał i będąc pewnym, że klientowi będą one pasowały. Przyłożył je do jego ciała i stwierdził, że się nie pomylił. Może to jest tylko takie mierzenie na oko, ale miał wyczucie i wiedział, że gdy ten młody mężczyzna ubierze się w to, będzie wyglądał niesamowicie. – Ślubu nie bierze się codziennie, to wyjątkowy dzień, początek nowego życia – uśmiechnął się szczerze do ich dwójki.
    - Prawda, prawda – zawtórowała mu Lilith. – Mój przyjaciel trochę się denerwuje tym dniem.
    - Jak każdy, droga pani. Kiedy ja miałem brać ślub tak panikowałem, że coś się nie uda, że może ona w ostatniej chwili się rozmyśli, zostawi mnie. Poza tym najbardziej stresują ci wszyscy ludzie. Jej rodzina chciała hucznego wesela i zaprosiła na nie całą rodzinę, bliższych i dalszych znajomych. Och, działo się, działo – uśmiechnął się na to wspomnienie.
    - To się okaże jak będzie. Życie w małżeństwie nie jest łatwe – zwłaszcza gdy ktoś został praktycznie zmuszony do związku, oddał w myśli. Był totalnie wykończony dzisiejszym dniem, czuł się zmęczony, nerwowy i spięty. Spokój i relaks odnalazł tylko na chwilę, przebywając w księgarni, lecz teraz wszystkie jego zmartwienia, strach, wracały. Przetarł dłońmi znużoną twarz, zakrywając ją westchnął głęboko. Chyba zaraz dostanie palpitacji serca. Nawet nie potrafi sobie wyobrazić jak jutro będzie wyglądało.
    - A co miałby pan dla mnie? Jakąś elegancką sukienkę wprost na taką uroczystość?
    - Ależ oczywiście, zapraszam – wskazał kobiecie, wyglądającej jak nastolatka, część sklepu z damskimi strojami, zaraz po tym jak starannie zapakował rzeczy mężczyzny. – A pana zapraszam, by doradził pan przyjaciółce, z pewnością tego chce patrząc na jej minę – skomentował krótko, no co Lilith się roześmiała.

niedziela, 10 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 5


Dzisiaj wstawiam wyjątkowo późno, ale wcześniej się nie dało. Byłam poza domem i zostałam odcięta od komputera. Dziękuję za każdy komentarz :D





    - Słyszysz doskonale. Zgadzam się na ten ślub. Miałeś całkowitą rację. Mam już trzydzieści lat, młodszy się nie robię. Inny kochanek na każdą noc... To zaczynało być denerwujące – musiał się kontrolować, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Kłamie jak z nut. Jeśli ojciec uwierzy w te brednie to będzie cud.
    - Powiem szczerze, synu. Już traciłem nadzieję. Myślałem, że zostaniesz taki głupi na zawsze. Masz charakter swojej matki, a to nie wróżyło dobrze.
    - Tato... – warknął, nie znosił jak tata poruszał jej temat. Zawsze ją obrażał, nie żeby go to bolało czy obchodziło, ale ciągłe gadanie o tym jest uciążliwe. Za każdym razem ta sama śpiewka.
    - W każdym razie, naprawdę przejrzałeś na oczy? To świetnie – aż wstał i podszedł do potomka by go przytulić z radości.
    - Dobra, dobra. Ale może powiesz mi coś więcej na temat mojego przyszłego męża? - to ostatnie słowo wywoływało u niego podnoszenie się kącików ust, lecz starał się to ukrywać i zachowywać najzwyczajniej w świecie.
    - Na początek zaznaczę, iż wolałbym gdybyście poznali się podczas ceremonii. Ty byś się mniej stresował tym wszystkim i on również. Poza tym, nie ma sensu, żebym ci mówił co o nim wiem. Skoro macie spędzić ze sobą resztę życia, oczywiście jeśli on się zgodził, to dowiecie się o sobie wszystkiego i jeszcze więcej.
    - Mam rozumieć, że on śmiałby odmówić komuś takiemu jak ja? – obruszył się. On tu sobie wszystko planuje, a nawet nie wiadomo czy ten facet w ogóle się zgodził? – Tato ja się na wszystko zgadzam. Cokolwiek ma być ja to zrobię, ale on także musi wyrazić na to zgodę.
    - Bez paniki, zadzwonię dzisiaj do Abigail i dowiem się wszystkiego. Później dam znać tobie. Widzę, że bardzo ci zależy na tym ślubie. Dlaczego? – pochylił się do przodu i oparł dłonie na podłokietniku fotela, na którym siedział jego syn.
    - Bo... Właściwie to... – zacinał się próbując wymyślić coś na szybko.
    - Rodzina Abi ma problemy finansowe. Po prawdzie to nie tylko takie, ale te są najpoważniejsze. Pomyślałem, że gdybyś wziął ślub z jej siostrzeńcem to wszystkim wyszłoby to na dobre. Tobie i jemu.
    - Czekaj, czekaj. Więc im chodzi o pieniądze? – teraz to go zatkało. Nigdy się nie godził na utrzymywanie kochanków, a miałby utrzymywać swojego męża? Zresztą to już i tak nieważne. Za późno, żeby się wycofać. Gdyby powiedział Dannowi, że się wycofuje, ten uznałby go za tchórza, a w konsekwencji, przegrałby. A na to nigdy nie pozwoli. Wygra za wszelką cenę. – To nie ma znaczenia, tato. Chcę jedynie aby wyraził swoje zdanie. Pozytywnie. Naprawdę zależy mi na tym przedsięwzięciu.
    - Cóż, skoro tak mówisz... – powinien zacząć się głęboko zastanawiać dlaczego Kaylorowi tak bardzo przypadł do gustu jego pomysł, który z początku syn skrytykował.
    - Daj mi znać co i jak. Teraz zajmę się pracą.

Wyszedł z gabinetu niezbyt zadowolony. Miał lepszy humor wchodząc tam. Nie osiągnął tego co chciał. Planował załatwić wszystko jeszcze dzisiaj. A tu się okazuje, że będzie musiał czekać na potwierdzenie szanownego małżonka. Miał ochotę pluć jadem. Nawet nie obchodziło go po co ten drugi to robi. Cokolwiek związanego z jego osobą ulatywało w niepamięć. Liczyło się tylko to co Kaylor osiągnie na tym pożal się Boże małżeństwie. I niby na jakie „całe życie”? On już planuje się rozwieść za rok. Tak jak ustalił z Callaway'em. Jak go zaraz szlag nie trafi to będzie dobrze.
Kątem oka spostrzegł, że w jego stronę idzie redaktor naczelny. Najwyraźniej był nie w sosie, podobnie jak on. Jego ciało było napięte i wyprostowane jak struna. Podszedł do niego i wcisnął w ręce plik dokumentów.

    - Niech dział sprzedaży coś z tym zrobi bo poleje się krew. Mówię tym matołom, że nakład powinien wynosić trzydzieści tysięcy, a oni próbują mi wciskać, że to za dużo i wystarczy piętnaście tysięcy. Książki tego autora sprzedają się świetnie. Powinni to wiedzieć ze statystyk. Co za banda kretynów! Niech pan coś z tym zrobi – krzyczał i wymachiwał rękoma przed Kaylorem, który w tym czasie przeglądał wręczone mu papiery.
    - Coś się tu nie zgadza – zauważył i pokazał błąd, który wykrył redaktorowi.
    - No właśnie o to się rozchodzi – krzyknął. – Wyraźnie widać, że przy ostatniej jego książce trzeba było robić dodruk, bo im się wydawało, że dziesięć tysięcy spokojnie starczy. Pracuję z debilami, którzy nie znają się na prawdziwej twórczości i na tym autorze. Facet jest utalentowany, sam kupuję wszystko co jest jego autorstwa i nigdy się nie zawodzę. Uważam, że to dobrze wydane pieniądze.
    - „Ostatni przystanek”1 to jego nowa książka?
    - Zgadza się, cały tekst dotarł do mnie miesiąc temu. Po sprawdzeniu wszystkiego, po korekcie i reszcie zabiegów, których pan nie zrozumie, bez urazy – podniósł ręce w geście obronnym – chciałem dać to do drukarni, ale tam zaczęły się problemy bo wpadłem na pańskiego podwładnego. I się zaczęło. Chciałem jak najszybciej to załatwić, bo w ciągu tygodnia powinienem dostać ostatnie uzupełnienie kolejnej pracy.
    - Tak szybko?
    - Ten, z którym mam problemy zalegał trochę, autor był chory i nie mógł nic napisać. Ten z przyszłego tygodnia jest według planu. Pisarz nazywa się CJ Jenkins, czytał pan jego książki? Pisze świetne dramaty – zaczął się zachwycać i w pamięci szukać tytułów, które mu najbardziej zapadły w pamięć.
    - Przykro mi, ale to nie mój gust. Nie lubię nic z poważną tematyką, a dramaty takie właśnie są. Gdyby zaczął pisać komedie albo powieści przygodowe to pewnie bym zerknął – tak tylko mówił, ale on po prostu nie lubił czytać książek. Wcale nie musi się do tego przyznawać, tym bardziej, że przecież pracuje w wydawnictwie. Wolał poczekać aż książkę zekranizują. A poza tym... Dramat? To nie dla niego.
    - Nie każdemu się dogodzi. Wracając do meritum, proszę coś zrobić z pańskimi upierdliwymi pracownikami, bo ja przejdę się tam do nich, ale kutasy poucinam – warknął na koniec i oddalił się do swoich zajęć.

Nie ma innego wyjścia. Widzi co się dzieje na wykresie przed nim. Musi zrobić z tym porządek.


~~* * *~~


Dochodziło południe gdy skończył pisać cały tekst. Zamknął wszystko na ostatni guzik. Był bardzo zadowolony ze swojej pracy. Wystarczyło jeszcze wysłać strony do Josha, który był jego redaktorem i to będzie koniec. Przynajmniej na razie, dopóki do głowy nie wpadnie mu kolejny pomysł na książkę. A takie przychodziły mu nawet w środku nocy.
Zapisał tekst i zaraz go wysłał na skrzynkę mailową swojego redaktora. Wyłączył komputer i odsunąwszy się od biurka odchylił głowę od tyłu. Dziwne, ale czuł się wykończony. Chciało mu się spać i w ogóle był jakiś taki osowiały. Podejrzewał, że istnieją dwie przyczyny. Pierwsza to wczorajsza pogawędka z ciotką dotycząca tego poronionego pomysłu ze ślubem, a drugi to jego dzisiejszy wybuch płaczu. Nienawidził siebie i swojej słabości.

    - Dalej Caleb, dobij samego siebie. Jakbyś już nie miał dosyć – mówił do siebie szeptem.

Nagle usłyszał jak do drzwi wejściowych wkładany jest klucz. Strzykniecie zamka. Odwrócił głowę w stronę korytarza i zobaczył ciocię, która wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.

    - Dlaczego tak wyglądasz? – zapytał się i podjechał do niej, co swoją drogą stanowiło nie lada wyzwanie, bo co chwilę obijał się o meble.
    - Powiedziałam Leonardowi, że nie pojadę do Francji, bo nie mogę cię zostawić samego. Kiedy wyszłam z pracy zadzwonił do mnie Baner.
    - Pan Ledwood? W jakiej sprawie? Chyba mi nie powiesz, że... – uciął.
    - Zdajesz sobie sprawę, że jego syn się zgodził? Dobitnie powiedział, że zależy mu aby wziąć z tobą ślub. Kazał cię jakoś przekonać.
    - Żartujesz sobie. Jaki ma powód, żeby tak mówić? Przecież on mnie nawet nie zna. Zamierza żyć z kimś obcym? I właściwie dlaczego się zgodził? – to było dla niego niepojęte. Ta sytuacja jest grubymi nićmi szyta. Czemu jakiś człowiek miałby przystać na coś takiego. I to z kimś takim jak on. Czy ten facet wie, że on jest na wózku? Pewnie, że nie!
    - Z tego co zrozumiałam od Banera, to jego syn chce mieć partnera na stałe, a ty się do tego idealnie nadajesz. Każdy by na tym skorzystał. Ty miałbyś miłość, o której zawsze marzyłeś, Baner miałby zięcia, ja wyjechałabym do Francji nie bojąc się o ciebie i zostawiając w rękach kochającego męża.
    - Ale on wie, że jestem kaleką, tak? I bez mrugnięcia okiem to zaakceptował?!– warknął.
    - Skarbie, nie on. Tylko Kaylor.
    - Wie?!
    - Baner z pewnością mu powiedział – tak jej się przynajmniej wydawało. – Musisz się zgodzić, słonko. Złamiesz mu serce jeśli odmówisz. Z ręką na sercu mogę ci przyrzec, że Kaylor naprawdę chce tego ślubu.
    - Nawet mnie nie znając? Nie uważasz, że to dziwne? – zapytał podejrzliwie.
    - Nie możesz wszędzie dostrzegać fałszu, nie wszyscy ludzie się tacy jak ci się wydaje. Więc po rozmowie z Ledwoodem wróciłam do Leo i powiedziałam, że zmieniam zdanie i coś wymyślę aby cię przekonać.
    - Jak mogłaś? Decydować za mnie? Za kogo ty mnie masz? Potrafię o siebie zadbać! – uderzył pięścią w podłokietnik.
    - Caleb... – zaczęła, uklęknęła i położyła dłonie na jego kolanach – wiem jak bardzo pragniesz być samodzielny i nie prosić się o niczyją pomoc. Ale ty... Nie wejdziesz do wanny sam. Nie sięgniesz niczego co znajduje się wyżej niż sięga twoja ręka. Czy chcesz to przyznać, czy nie, to prawda jest taka, że potrzebujesz pomocy. Myślałam, że przywykłeś do tego.
    - Bo tak jest. Ale to mnie po prostu denerwuje. Nie chcę, żeby ktokolwiek był zmuszony mi usługiwać.
    - Spójrz na to z innej strony, teraz pomagałby ci twój mąż. Pomagałby. Nie usługiwał. „Mąż”, przecież to słowo brzmi cudownie, nie sądzisz? – uśmiechnęła się nikle. – Chciałeś znaleźć miłość, teraz masz na to szansę. Nie obiecuję ci, że od początku będzie wszystko pięknie, ale poznacie się, nauczycie ze sobą żyć i w końcu się pokochacie.
    - Ale ja jestem na wózku! Dociera to do ciebie?
    - No i co z tego? Czy to ci w czymś umniejsza jako człowiekowi? Jesteś ze wszystkimi na równi. Nie jesteś gorszy od innych. Nie ty pierwszy i nie ostatni masz paraliż nóg. Ale ludzie dają sobie z tym radę, pokonują słabości. Robię to wszystko bo chcę mieć pewność, że zostawiam cię w dobrych rękach. No i to w końcu mężczyzna. Nie będziesz musiał się wstydzić, że ciotka widzi cię nago.
    - No wiesz? Jak możesz? – poczerwieniał na całej twarzy na co Abigail wybuchła gromkim śmiechem.
    - Zgódź się. Będzie dobrze. Wszystko się ułoży i będziesz szczęśliwy.
    - A mam inne wyjście skoro ty już wszystko ustaliłaś? – syknął.


Wcale tego nie chce. Gdyby od początku kochał tego człowieka to odczuwałby inaczej mieszkanie razem, bo nie łudził się, że on wciąż mieszkałby tutaj będąc po ślubie. I z kim? Obcym człowiekiem, którego zobaczy dopiero na ślubie. Co za idiotyczny pomysł, zresztą jak cała ta farsa.



~~* * *~~


Jak rano po wyjściu z gabinetu ojca był w nieciekawym humorze tak teraz jego twarz promieniała jak jeszcze nigdy. Jakby naprawdę był do szaleństwa zakochany w swoim przyszłym małżonku i już odliczał dni do ich wesela. Szedł korytarzami wydawnictwa i szukał Kariny by zaprosić ją na obiad. Czuł się niesamowicie, bo wszystko układa się po jego myśli. Ojciec mu powiedział, że Caleb się zgodził. Caleb, co? Ładne imię musi pasować co ładnego chłopaka, myślał szczerząc się sam do siebie. Oczywiście tata mu mówił, że zobaczy go dopiero w dzień ślubu, który z tego co się dowiedział miał być za tydzień. Tak ustalił Baner i Abigail. Jemu to jak najbardziej odpowiada. Chłopak ma się również do niego przeprowadzić i ten tydzień ma być czasem przeznaczonym na pakowanie, załatwianie spraw związanych z podróżą Abigail i uprzątnięciem jego apartamentu, by przygotować go na kolejnego mieszkańca.

    - Rok bycia wiernym spokojnie wytrzymam – mruknął pod nosem.


Rodzic zadeklarował się, że to on urządzi im całą uroczystość, więc on się niczym nie martwił. W takim wypadku bardzo się cieszył, że w Kansas zalegalizowano związki partnerskie. Wcześniej uważał, że jego to nie dotyczyło, bo w życiu nie pozwoliłby siebie zaobrączkować, ale teraz to dobrze się składa. Poza tym jest wiele innych par homoseksualnych, które dzięki temu mogą żyć razem będąc zapisanym w urzędzie. Chodziło tu przecież o równouprawnienie, a nie przywileje. Niech tylko Dann się o tym dowie. Oczami wyobraźni już widział przyjaciela, który przegrał. Jakże on się nie mógł doczekać tej chwili. Zdawał sobie sprawę, że gdy minie rok i weźmie rozwód ojciec będzie chciał go zabić, lecz teraz to nie ma większego znaczenia.


    - Kaylor nie poznaję cię, chłopie – zagaiła Karina Davies.
    - Nic a nic się nie zmieniłem.
    - Akurat! Przychodzisz do pracy prawie na czas, cały dzień masz świetny humor. Co się dzieje? – mówiła z pełną buzią jedząc obiad w restauracji niedaleko ich biurowca.
    - Przyjdziesz na mój ślub? – wypalił ni stąd, ni zowąd, a kobieta usłyszawszy to zaczęła kaszleć i krztusić się zwracając na siebie uwagę gości.
    - Cholera – odkaszlnęła kolejny raz. – Chciałeś mnie zabić?!
    - Było nie wpychać w siebie tyle żarcia – upił łyk wytrawnego wina i zrównał swój wzrok z jej. Wydawała się nie wierzyć temu co usłyszała, więc powtórzył pytanie.
    - Ty... bierzesz ślub... Ty? – dopytywała, bo wciąż się jej wydawało, że się przesłyszała.
    - Przestań. Czy to takie dziwne? – burknął.
    - W twoim przypadku tak. Wszyscy wiedzą, że zmieniasz facetów jak rękawiczki a teraz nagle oznajmiasz, że za... – ucięła.
    - Za tydzień – podpowiedział.
    - Że za tydzień będziesz żył sobie słodko podczas miesiąca miodowego? Kpina, nic więcej. Chcesz coś ugrać na małżeństwie? Jakiś interesik? No słucham, słucham. Spowiadaj się jak na komendzie.
    - Nie wierzysz, że strzała Amora trafiła i mnie? – zapytał z przekąsem.
    - No cóż... Zaskoczyłeś mnie. A co na to twój tata? – spoważniała i wytarła twarz papierową chusteczką i napiła się czarnej herbaty, która zamówiła.
    - Ze szczęścia dostał skrzydeł. Jest chyba bardziej zadowolony ode mnie. Poza tym to on chce urządzić ceremonię i coś czuję, że będzie się przy tym doskonale bawił – zamyślił się.
    - Oby ten twój narzeczony to była dobra partia, a nie taki byle kto. Gdyby to był facet pokroju tych, z którymi zwykłeś sypiać ojciec by cię wydziedziczył gdybyś się upierał przy ślubie.
    - Na weselu go poznasz – tak jak ja, dodał w myśli. – Przyprowadź rodzinkę, będzie zabawniej – splótł ze sobą dłonie i oparł się na nich pokazując lśniące zęby.




1 Tytuł wymyślony przez autorkę