Powered By Blogger

wtorek, 29 grudnia 2015

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 2


Hej, dziękuję za komentarze i zapraszam do czytania.



Bał się, on i Randy zwyczajnie się bali, że stracą dobrych kolegów i koleżanki tylko przez swoją orientację. Słowa Tony'ego odbiły się na nich głośnym echem. Miny im zrzedły, a w serca wbijały się bolesne igły.
Nie wiedział co powiedzieć. W gardle urosła mu gula i nie mógł się jej pozbyć. Przez myśl mu przebiegło, że powinien wstać i zwyczajnie wyjść. Źle by mu z tym było, ale nie będzie się pchał tam gdzie go nie chcą. Nie zdawał sobie sprawy, że McLane myślał podobnie, ale czekał aż kumple sami powiedzą, żeby cioty zeszły im z oczu. Oczywiście, brał pod uwagę, że Tony gdyby się dowiedział zwyzywałby ich od najgorszych. Wnioskował to z jego charakteru. Nie wiedział jak bardzo się mylił. Mimo słowa „pedał”, które usłyszał od Andersona, chłopak po chwili prychnął i zapytał się dlaczego to ukrywali, tak jakby obawiali się ich reakcji i im nie ufali. To zbiło ich z tropu. Gdy w końcu odważyli się spojrzeć wszystkim w oczy zobaczyli coś wspaniałego. Wsparcie i bezwarunkowa przyjaźń. Dotarło do nich, że ich przyjaciele, bo tak zaczął o nich myśleć, zaakceptowali ich w pełni. Żadne z tej czwórki nie było przeciwne homoseksualistą. Nie mógł uwierzyć, że przy nich może być sobą. Zalała go fala szczęścia i radości, a ulga była wyraźniej widoczna na jego twarzy. Widać niepotrzebnie tak się bał. Powinien od razu być z nimi szczery, znał ich już jakiś czas, jednak bariera, która powstała w jego umyśle nie mogła zniknąć i otworzyć się na nich.
Zajście w kawiarni wspominał z uśmiechem. Nikt nie miał problemu z tym, że lubią mężczyzn. A wręcz przeciwnie, zaczęli im kibicować, żeby kogoś sobie znaleźli i koniecznie ich sobie przedstawili. O lepszych przyjaciół nie mógł się starać. Czasami Anderson dorzucił jakiś głupi kawał o gejach, ale nie brał tego na poważnie, sam się nawet śmiał. Cassidy próbowała go swatać z jakimiś przypadkowymi gośćmi, ale nie był w tym osamotniony, bo Randy'emu też kogoś zawsze szukała. Jedynym problemem była Samantha. Ona jasno dała do zrozumienia, że nigdy przenigdy nie zaakceptuje jego partnera, chyba że będzie nim Randy. Po chwili oszołomienie obaj wybuchnęli gromkim śmiechem. Ona potrafiła ich rozwalić tymi swoimi uwagami i przemyśleniami. Uważała, co sama im powiedziała, że skoro obaj są homo, powinni zacząć się umawiać. Randy przyznał, że większej głupoty nie słyszał, a jemu tak jakoś się przykro zrobiło. Zignorował jednak to uczucie przygnębienia i starał się o tym nie myśleć.
Dwie godziny później rozdzielili się każdy do swoich domów. Pożegnał wzrokiem ich ulubioną kawiarnię „Pierwsza Gwiazdka”, która była najdziwniejszym lokalem, z którym się kiedykolwiek spotkał, gdyż była czynna tylko w okresie zimowym, poza sezonem była zamknięta i nikt nie wiedział dlaczego. Była taka trochę magiczna, otwarta tylko w tych kilku miesiącach, a swój koronny moment obchodziła w czasie Bożego Narodzenia. Wtedy przeżywała oblężenie. Działy się wspaniałe i piękne  rzeczy, które mogli obserwować jej pracownicy. Osoba, która była w kawiarence zakochiwała się w kimś z wzajemnością, pary, które się kłóciły - godziły się, małżeństwa, które zdawały się nie mieć przyszłości - na nowo rozpalały w sobie płomień miłości. Nawet beznadziejne przypadki nieodwzajemnionej miłości znikały, a na ich miejscu pojawiały się związki mogące przetrwać wieki.



~*~


Otworzył z rozmachem drzwi do mieszkania z przyjemnością i ulga witając ciepło. Przekręcił klucz w zamku, niechętnie zdjął rękawiczki, czapkę i szalik, które miło go ogrzewały. Naprawdę nienawidził zimy. Zawiesił kurtkę na przedpokoju, a buty ułożył równo na małym dywaniku. W niektórych sytuacjach był prawdziwym pedantem. Wszystko musiało leżeć na swoim miejscu. Nie mógł znieść widoku porozrzucanych ubrań, które walały się w całym domu tak jak to miał Dee. Nie to, że zawsze miał bajzel, bo gdy on przychodził zazwyczaj było posprzątane, ale i tak go dużo rzeczy denerwowało w charakterze Laytnera. Skierował się do swojego pokoju. Włączył telewizor i rzucił się na łóżko wzdychając przeciągle. Ten dzień mógł uznać za najlepszy w jego życiu.
Po spotkaniu ze swoją paczką wrócił co domu, żeby przygotować się na randkę, na którą zabrał go Ashton. Tak się nazywał jego partner, Ashton Crowe, z którym było od przeszło trzech miesięcy. Był w nim zakochany po uszy. Mężczyzna zwracał na siebie uwagę świetnym wyglądem. Był blondynem o niebieskich oczach, i to jakich. Zarumienił się za samo wspomnienie jak dziś zapatrzył się w ich głębię i myślał, że utonie. Co dziwne pomyślał wtedy, że Dee także takie ma. Ten wieczór był niesamowity, byli w kinie, co prawda nie wyobrażał sobie zabrać swojej drugiej połówki do takiego miejsca, ale z nim mógłby iść wszędzie, najważniejsze, że byli razem, nie miało znaczenia gdzie. Ashton zaproponował mu, żeby przenocował u niego w mieszkaniu, tłumacząc mu, że jest już po północy i się o niego martwi. Już on wiedział o co chodziło Crowe, i nie miało to nic wspólnego z niepokojem, przecież jest mężczyzną i potrafi się obronić. Miał ochotę na seks z nim, ogromną ochotę, ale stwierdził, że dla niego to za wcześnie. Są trzy miesiące razem, nie powinni iść zaraz do łóżka. Kochał seks od kiedy pierwszy raz w nim zasmakował, ale nie był puszczalski, nie pójdzie do łóżka z pierwszym lepszym gościem tylko by zaspokoić swoje ciało. Miał nadzieję, że nie zdenerwował tym blondyna. Niech poczeka jeszcze trochę, a nie pożałuje.
Martwiło go tylko jak zachowuje się Ashton wśród ludzi, w kinie nie trzymali się za ręce, nie robili nic co mogło by wskazywać na to, że kimś więcej niż przyjaciółmi, czasami go to smuciło, bo przecież ludziom nic do tego z kim on się spotyka. Za to także kochał swoją paczkę. Gdy się dowiedzieli, że jest gejem przyjęli to swobodnie i tak jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Jedyne na co mógł narzekać to zachowanie Samanthy Riggs. Nie mógł się powstrzymać przed dokuczaniem jej z powodu tego co wymyślała. On i Laytner? Razem? Jako para? Choć miał bardzo wybujałą wyobraźnię, mimo wątpliwości Dee co do niej, to nie potrafił sobie wyobrazić ich razem. A jak ona do tego doszła pozostaje tajemnicą. Dwaj geje co się przyjaźnią to zaraz muszą się pakować w związek. A jeśli ten by nie wypalił? To nie było by to... Błąd i tyle. Mieliby później znów grać przyjaciół? Wolne żarty. Bolało go, że Samy jako ta najmądrzejsza, najbardziej odpowiedzialna i z otwartym umysłem nie zamierzała mu pogratulować. Chciał by cieszyła się z resztą, by poznała jego miłość. Ale ona nie zamierza sparwić mu tej przyjamności. Uparła się i koniec, nic jej nie przekona, bo ona zawsze musi mieć rację. Nieco denerwujący typ człowieka, ale i tak ja uwielbia.
Wypełzł z łóżka i sięgnąwszy piżamę oraz czyste bokserki skierował się do łazienki. Napuścił cieplutkiej wody, w której z satysfakcją się zanurzył. Mógłby tak siedzieć godzinami, jednak zmęczenie dawało o sobie znać i jedyne na co miał teraz ochotę to głęboki sen.
Nalał na gąbkę pachnącego żelu do kąpieli i zaczął się szorować. Przez chwilę zastanawiał się czy myć włosy, czy dać sobie już dzisiaj spokój, ale przeważyła swędząca głowa dopraszająca się ukojenia. Zsunął się na plecami na dno niedużej wanny tak, że jego długie nogi wychodziły poza nią, i zamoczył całą głowę w wodzie. Jego włosy o czekoladowym odcieniu stały się jeszcze ciemniejsze.
Po półgodzinie był gotowy by wsunąć się pod kołdrę, wyłączył więc telewizję, położył komórkę z nastawionym budzikiem na dziewiątą rano i zamknął oczy. Niby jutro nie musiał iść do pracy, ale nie chciał wstać w południe. Jeszcze raz wrócił myślami do tych chwil spędzonych z Ashtonem. Mężczyzna zaproponował mu wspólne święta, a on tylko na to czekał. Nie pokazywał, że cieszy się jak cholera i tylko się uśmiechnął potwierdzając, że przyjdzie do niego 24 grudnia i spędzi cały dzień z nim. Był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Pierwszy raz w wigilię będzie z kimś innym niż rodzicami. Jutro zadzwoni do mamy i ją przeprosi, pewnie będzie jej przykro, ale powie, żeby się nie martwił i miło spędził czas. Rodziców tak jak przyjaciół miał cudownych. I mama i tata przyjęli jego homoseksualizm dobrze, a nawet bardzo dobrze. Co by nie mówić, życie miał udane.
Nagle do jego uszu doszedł znajomy dźwięk oznajmujący nową wiadomość tekstową. Warknął. Kto śmie pisać o tak barbarzyńskiej porze? Przynajmniej wysłał 'esa a nie dzwonił. Podniósł leniwie powieki i odblokowawszy telefon przeczytał:

J.6.12.Cent.D.

To było ich skrócone pismo, on i Dee zawsze tak do siebie pisali, żeby powiadomić o czymś drugiego. Krótko, zwięźle i na temat, i tak, że tylko oni wiedzieli o co chodzi. Oczywiście nie zawsze to wychodziło, bo były takie sytuacje gdzie nie da się napisać czegoś skrótem, ale przeważnie tak się umawiali na spotkania. Akurat to oznaczało:

Jutro, cała szósta w południe w centrum miasta. Dobranoc.

Po przeczytaniu informacji odłożył telefon, przekręcił się na brzuch i w ciągu pięciu minut zasnął kamiennym snem twarzą w poduszce.



~*~


Wstał wcześnie, w przeciwieństwie do McLane'a był rannym ptaszkiem, ale to przez pracę wyrobił w sobie tendencję do wczesnego wstawania. Często potrafił nie spać całą noc będąc pochłoniętym pracą lub badaniami. Mógł się też późno położyć spać i wstać wcześnie rano. Niby miał regularne godziny, ale praca w laboratorium biologicznym, w dodatku w innym mieście to nie przelewki. Miał za dużo na głowie, by pozwolić sobie na zaspanie do roboty albo wzięcie urlopu. Poza tym nie miał powodu by go brać lub narzekać na swoją pracę, kochał ją. Siedzenie w laboratorium, oprowadzanie i opowiadanie o wszystkim co się w nim dzieje to coś czego w życiu nie zamieniłby na nic innego.
Po powrocie do domu ze spotkania dowiedział się od profesora, kolegi po fachu, że jakimś cudem przez dwa tygodnie nie będą potrzebni i mogą w spokoju spędzić święta z rodzinami. Wkurzył się, bo już zdążył wysłać rodzinkę do swojej starszej siostry w Nowym Jorku. Wygląda na to, że te święta i tak pójdą się jebać.
Odgrzał sobie w mikrofali dwa krokiety, które znalazł w lodówce. Zapomniał, że jakiś czas temu je kupił. Dobrze, nie chciało mu się gotować tylko dla jednej osoby, mimo że został obdarzony niezwykłym talentem, który często wykorzystywał Randy. On często próbował jego dań i zawsze mu smakowały, Samy i Derekowi też gotował, a na urodziny Cassidy zrobił dwupiętrowy tort, był cały różowy, z cukierkami, które wiedział, że przyjaciółka lubi. Uważał, że to nie fair, ona jadła tyle słodkości, że hula hop powinno idealnie na nią pasować, a tymczasem była chuda jak patyk. Jednak to jest bardziej skutek wieloletniej choroby, która robi z jej organizmem co zechce.
Było wpół do dwunastej, gdy wychodził z domu. Nie chciał się spóźnić na spotkanie, bo Samy będzie mu suszyć za to głowę. W ostatniej chwili zorientował się, że zapomniał by o najważniejszej rzeczy, którą miał wziąć. Wrócił do pokoju i wyjąwszy z szafy nieduży plecak zapakował w niego parę czarnych łyżew figurowych. Chwilę później był w drodze na umówione miejsce spotkania. Zastanawiał się czy Randy domyślił się po co akurat tam mają iść. Wiedział, że przyjaciel był jedynym, który nie lubi tej dyscypliny sportowej. Mimo wszystko chciał by chociaż tego spróbował, ale spróbował przy kimś, kto będzie przy nim w każdej chwili gotowy mu pomóc. On by go trzymał cały czas za rękę i nie pozwolił mu upaść. Pilnowałby go, dawał wskazówki, uczył i dobrze się bawił. Zabawa w dobrym towarzystwie to podstawa. Źle mu było gdy oni wchodzili na lód a Randy podpierał barierkę po drugiej stronie.
Gdy w końcu dotarł na główny plac, gdzie stało lodowisko z daleka zauważył Samanthę uwieszającą się na ramieniu Dereka, który był czerwony jak burak i odwracał głowę od kobiety. Tuż obok nich stali dyskutujący o czymś zaciekle Cassidy i Tony. Oboje wymachiwali rękoma i tworzyli w powietrzu dziwne zawijasy. Zbliżając się wzrokiem szukał mężczyzny, którego zamierzał zmusić dziś do nauki jazdy. Wygląda na to, że jeszcze go nie ma, ale przecież wysłał mu wiadomość, więc z pewnością przyjdzie.
    - Kopę lat Dee!- krzyknął Tony odrywając się od ekranu telefonu.
Przywitał się ze wszystkimi przybijając im tak dobrze znanego „żółwika”. Spostrzegł, że nie tylko on pomyślał, żeby zaopatrzyć się w sprzęt. Wszyscy mieli ze sobą łyżwy, teraz czekali tylko na McLane'a.


~*~


Był umówiony z przyjaciółmi, no ale co miał zrobić skoro z samego rana w progu jego drzwi pojawił się Ashton? Zaskoczył go przychodząc o tak wczesnej godzinie. Przecież zamierzali spędzić razem Boże Narodzenie, ale to było dopiero za dwa dni. Czyżby aż tak za nim tęsknił, że chciał ujrzeć go ledwo kilka godzin po rozstaniu w parku? Mężczyzna wyglądał jakby naprawdę chciał spędzać z nim każdą wolną chwilę. To mu pochlebiało. Na dworze mróz szczypiący w twarz, zimno i nieprzyjemnie, nie kazałby mu wracać do swojego domu. Zaprosił partnera i zaproponował mu wspólne śniadanie, gdyż sam jeszcze żadnego nie jadł. To był pierwszy raz gdy Crowe był u niego w mieszkaniu. Święta mieli spędzić w domu blondyna, ponieważ też mieszkał sam, a ponoć jego rodzina wyjeżdża i nie będzie z nimi kłopotu.
W ekspresowym tempie przebrał się w ubrania, w których często wychodził na miasto, te różniły się od tych, w których paradował w domu. Do tego założył gruba bluzę, bo jak zwykle było mu za zimno. Wrócił do kuchni, gdzie Ashton popijał zrobioną przez niego kawę. Posłał mu uśmiech za co został obdarowany tym samym. Piwne oczy patrzyły się na niego z ufnością i miłością. Jego wzrok błądził po ciele brązowowłosego. Czarne spodnie idealnie opinały zgrabny tyłeczek, który pragnął wziąć jak najszybciej. Żałował, że mężczyzna założył bluzę zakrywającą jego brzuch i biodra. Przyszedł do niego z nadzieją, że coś się zacznie dziać, przesuwać w ich związku, który zdawał się tkwić w martwym punkcie. Liczył, że jego partner odda mu się w końcu. Może jak poczeka do tej wigilii, która jak na złość nie chciała przyjść, to dostanie to na co tak długo czeka? Naprawdę chciał już go zabrać do łóżka.


~*~


Wyjął z lodówki pięć jajek, które rozbił na grzejącej się od tłuszczu patelni. Wbił je na nią od razu biorąc do ręki sól. Dał do jajecznicy dwie szczypty, tak na oko, jak zawsze pouczał go Laytner. Roztrzepał wszystko na patelni i zaczął mieszać, żeby jajka się nie ścięły i nie wyszły sadzone. W międzyczasie szybko posmarował kilka kromek masłem i położył na talerzu. Przygotował jeszcze dwa dla nich. Musi się uwijać, nie chciał się spóźnić, a czuł, że i tak przyjdzie do kumpli dużo później niż zamierzał. Przygotował śniadanie i postawił je na stole przed partnerem.
    - Słuchaj, masz jakieś plany, że tak co chwila spoglądasz na zegarek? Jeśli przeszkadzam to...
    - Nie!- zaprzeczył kategorycznie. - Tylko... miałem się spotkać z przyjaciółmi, ale nic się nie stanie jak przyjdę do nich godzinkę spóźniony. Samy się pewnie wkurzy, ale ona zawsze się na mnie denerwuje bez powodu- nagle coś przyszło mu do głowy. - Chciałbyś ich poznać? Planowaliśmy spotkać się w centrum.
    - Na łyżwach? Świetnie, chętnie- uśmiechnął się aprobująco.

Ucieszył się, że Ashton był przychylny temu pomysłowi. Skoro wszyscy oni wiedzą, chciał żeby się spotkali. Nic nie stało na przeszkodzie, no może poza utrudniającą mu wszystko Samanthą. Jakby nie mogła dać mu spokoju. Ubzdurała sobie, że on może być z Dee Laytnerem. Dlaczego tak pomyślała? To mu chyba nie dawało żyć odkąd podzieliła się swoim zdaniem na ten temat z nimi.
Zaraz, zaraz... Jak on mógł na to nie wpaść?! Czasami bywał ciemny i głupi jak but. Ci dranie chcieli wyciągnąć go na łyżwy! Cholera! Przecież wiedzą, że on nienawidzi tej dyscypliny sportowej, a to, że ten przeklęty Dee ją lubi i chce go nauczyć ma w dupie. Czemu on zawsze się zgadza na coś zanim pomyśli?! Był idiota! Skończonym kretynem. Na samą myśl, że miałby stanąć w tym... tym czymś na lodzie... Niemożliwym było, żeby nie wypierdolił się przy pierwszej lepszej okazji. Mówić tym dupką, że nie! To i tak na siłę chcą to zrobić? Czy on kiedykolwiek narzekał, że źle się czuje stojąc przy barierkach po tej bezpieczniejszej stronie przyglądając się im jak jeżdżą? Nie!


~*~



Czekali na niego około godziny i mieli serdecznie dosyć. Zastanawiali się czy ich czasem nie wystawił, ale on taki nie był. Poza tym dałby znać, że nie przyjdzie. Samatha prawie zgrzytała zębami a Derek musiał ją uspokajać. Tony'emu było chyba wszystko jedno, bo esemesował z kimś i głupio uśmiechał się do telefonu, co dziwne Cassidy także pisała coś na komórce i wtórowała zachowaniu przyjaciela. On tak jak Samy był wściekły. No cholera, przecież wysłał mu wiadomość, był tego pewien, nie spał do późna. Jakoś nie mógł się wygodnie ułożyć i zmrużyć oka. Wiercił się i za nic nie chciał zasnąć. W dodatku świadomość, że Randy jest na „spotkaniu” z tym swoim... Już sama myśl, co oni mogli robić w tym czasie doprowadzała do szewskiej pasji. On siedział w mieszkaniu gapiąc się przez prawie całą noc w biały sufit, a on mógł się... To słowo nawet przez gardło nie potrafiło mu przejść przez gardło! Jest beznadziejny. Gdy już wyciągał telefon, żeby zadzwonić po przyjaciela, któremu miał ochotę nakopać do dupy, Derek zauważył spóźnialskiego. A co najśmieszniejsze nie był sam. Szedł koło kogoś za blisko, zdecydowanie byli za blisko siebie- może przesadzał, ale tak uważał i koniec.

    - A tobie co kurwa, specjalne zaproszenie trzeba wysyłać?!- krzyknął na niego Dee, któremu krew zaczynała wrzeć jak tylko go zobaczył.
    - Zamknij się. Coś mnie zatrzymało- przeprosił wszystkich za swoje szczeniackie zachowanie. Mógł chociaż do nich napisać, ale jakoś na to nie wpadł.

Nie spodziewał się, że ten kretyn tak na niego naskoczy. Wiedział, że dostanie opierdol, ale lepiej żeby Dee wyluzował. Miał zamiar przedstawić im swojego chłopaka i zaczynał się denerwować. Niby wszystko powinno być dobrze, są przyjaciółmi, więc przyjęliby Ashtona jak swojego, ale... No właśnie, jest to cholerne ale. Samy. Jak mu powiedziała, że nigdy nie pobłogosławi jego związku, z kimkolwiek by nie był, to tak zrobi. Bolało go to. Nie chciał żeby jego partner czuł się źle w jej towarzystwie i nie chciał, żeby ona przy Crowe wysuwała swoje na temat niego i Dee. Głupia baba coś sobie ubzdurała i będzie się tego trzymała.

Serce biło mu jak kilka dzwonów kościelnych. Wydawało mu się, że wszyscy to słyszą. Czuł jakby w brzuchu ktoś wypuścił stado motyli. Miał ochotę zostać i jednocześnie uciec. Po kręgosłupie przeszły go lodowate ciarki i to wcale nie spowodowane znienawidzoną przez niego porą roku, tylko obawą. Obawą, że ktoś z jego przyjaciół nie zaakceptuje osoby, którą on kocha. Nagle naszła go dziwna myśl. A co jeśli Dee też będzie miał coś przeciwko Ashtonowi? Tego by już nie zniósł. Kto jak kto, ale od Laytnera spodziewał się raczej słów wsparcia w tej sytuacji. Choć może się pomylił? Jedno wiedział na pewno, łatwo nie będzie, zważywszy na to, że dobrze widział miny tej dwójki na swoje słowa sprzed chwili: „Chcę wam przedstawić mojego chłopaka”.

czwartek, 24 grudnia 2015

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 1


No hej Wam :) Niby miałam się jeszcze nie odzywać, planowałam zrobić to po Nowym Roku, ale co mi tam. Mam dla was coś i liczę, że się spodoba. To moje nowe opowiadanie, które będzie miało zaledwie kilka rozdziałów, ponieważ nie miało być długie. Za kilka dni pojawi się kolejny rozdział, ale nie powiem Wam kiedy :D Od razu zaznaczam, że imiona głównych bohaterów wzięłam z mangi Fake, bo bardzo mi się one podobały, żeby nie było, że podpisuje się pod nimi. No to miłego czytania.





    Dziś jest wigilia, dzień który Randy McLane rok temu znienawidził i pragnął by nie istniał. Jak wcześniej kochał ten świąteczny okres całym sercem, tak 365 dni temu wywołał u niego same negatywne i przygnębiające uczucia, tak jak cała ta okropna pora roku. Chciał zniknąć, nie pokazywać się nikomu. Uciec od wszystkiego i wszystkich. Był wściekły na dwie osoby, które odgrywały w jego życiu bardzo ważną rolę. Ufał im a one go bezczelnie zdradziły. I to w najgorszy sposób jaki tylko istniał, wtedy myślał, że nie chce mieć z nimi nigdy więcej nic wspólnego. Niestety albo i stety postanowienie Randyego poszło się paść kilka dni później. Choć minął rok, a jego życie toczy się zwyczajnym torem, jest w szczęśliwym związku to chyba do końca życia zapamięta sobie tamte feralne i przykre (przynajmniej częściowo) w skutkach święta.


    ~*~


    Za oknem ciepłej i przytulnej kawiarni, w której zwykł spotykać się z przyjaciółmi, było biało, zimno i nieprzyjemnie. Nie mógł znieść tego paskudnego krajobrazu. W dodatku nawiedziła ich prawdziwa zamieć. Samochody jadąc z dużą prędkością rozchlapywały zszarzały śnieg na chodnik, a jeśli ktoś akurat tamtędy przechodził – na niego. Pomimo że była dopiero czwarta na dworze już robiło się ciemno. Szczerze nienawidził tej pory roku, wciąż tak jest. W lato, które uwielbiał, o tej godzinie słońce górowało wysoko na niebie i prażyło jak diabli. Najlepiej gdy było gorąco, całe jego ciało się nagrzewało i było mu przyjemnie. Nigdy wtedy nie siedział w domu, zawsze gdzieś wybywał czy to z rodzinką, czy kumplami. Najbardziej lubił uprawiać sporty wodne, gdyż opalanie się na leżaku nie było dla niego. Musiał być w ruchu, jego mięśnie musiały pracować, nie znosiły bezczynności. Dużym plusem tego wszystkiego była możliwość oglądania, niczym w najlepszym kinie, spoconych, mokrych, błyszczących się od potu męskich ciał. Randy kochał to robić. Było wielu przystojnych mężczyzn, na których można było zawiesić wzrok, jednak nigdy nie robił sobie żadnych nadziei. Zdawał sobie sprawę, że nie ma najmniejszych szans u hetero, którzy, jak na złość, tak bardzo mu się podobali. Ale pogapić się zawsze można, bo kto mu zabroni? Nie robiłby nic złego, tylko rozbierałby gościa wzrokiem i wyobrażał sobie sceny jak z pornosa.
    Wręcz przeciwnie myślał jego przyjaciel Dee. Facet kochał zimę, uwielbiał wszczynać wojnę na śnieżki, dokuczać dziewczyną z ich paczki wrzucając im za ubrania śnieg, prowokować innych do zabaw, które McLaneowi przywodziły na myśl lata dzieciństwa. Poza tym największą pasją Dee Laytnera była jazda na łyżwach. Bez niej nie wyobrażał sobie życia. Wszyscy to wiedzieli. W Wellington, ich rodzinnym mieście nie było żadnego lodowiska, z którego można by korzystać poza sezonem, więc on czerpał ile się dało z chwil, gdy na głównym placu w centrum miasta „rozkładali” lodowisko. Mimo ich wieku, który każdy określiłby mianem „młody dorosły” zachowywali się niczym dzieci. I nic ich szóstki nie obchodziło, że ktoś na nich krzywo patrz. Nic im do tego – zawsze to sobie powtarzali.
    Przysłuchiwał się żartom i śmiechom Cassidy i Samanthy, jedynym dziewczynom w jego paczce, obie miały pokaźne rumieńce na twarzy, mógł się tylko domyślać o czym tak sobie szeptały na ucho. Pewnie jak zwykle o głupotach. Randy opatulony w gruby, fioletowy sweter siedział od strony okna obok, często irytujących go lasek. Naprzeciwko niego Derek wlepiał maślany wzrok w Samy, która całkowicie go ignorowała, mimo że robiła to kompletnie nieświadomie. Jedynym słowem potrafiącym opisać relacje tej dwójki był często spotykany friendzone. Przeciętnego wzrostu, z włosami o kolorze popielatego rudego, piegami na twarzy i piwnymi oczkami wyglądał całkiem pociągająco. Taki mało popularny wygląd dodawał mu uroku, idealnie do niego pasował. Lecz panna Riggs zdawała się w ogóle tego nie zauważać. Mężczyzna cztery lata po studiach inżynierii wstecznej był chyba skazany na „przyjaźń” do końca swojego życia, a to przez to, że nie potrafi otwarcie powiedzieć co czuje do bliskiej mu koleżanki. Zwyczajnie się wstydził i był bardzo wrażliwy, bał się, że zostanie odrzucony. Jak tylko miał coś do niej powiedzieć zapominał języka w gębie.
    Zaraz obok rudzielca siedział Tony pokazujący coś Dee na swojej komórce, która zdawała się być przyklejona do jego ręki. Nie mógł bez niej żyć. Co chwilę musiał sprawdzać czy nie przyszyły mu czasem nowe wiadomości lub powiadomienia na facebook'u, instagramie i twiterze. Dee wpatrywał się z uśmiechniętą mordą w ekran czym niesamowicie śmieszył przyglądającego się mu Randyego.
    Wziął do ręki filiżankę i zamoczył wargi w zimnej już niestety czekoladzie, która była znacznie lepsza na gorąco.
      - A ty czemu nic nie mówisz, Ran? - odezwał się niespodziewanie Dee Laytner.
      - Wyłączyłem się na chwilę.
      - Ach, za kilka dni święta. Mamuśka znów zaciągnie mnie do gotowania, a mój braciszek będzie ślęczał przed kompem i nie kiwnie palcem, żeby pomóc. To nie fair, że to kobietą jest pisane przygotowywanie całej tej kolacji wigilijnej- westchnęła Cassidy Reilly przeciągle podpierając głowę na dłoni.
      - A mnie to pasuje- odezwała się Samataha Riggs.- Nie uważasz, że tak powinno być? W końcu to kobieta jest gospodynią i panią domu, która powinna dogadzać jego mieszkańcom.
      - Mogłabym wyręczyć moja mamę we wszystkich tych świątecznych pracach, ojca a nawet brata, ale za odpowiednią zapłatę. A co!
      - Cassidy, ale z ciebie materialistka- zaśmiał się Dee.
      - A co z wami chłopaki?
      - Laska zaprosiła mnie do siebie bo jej starzy wyjeżdżają a ona zostaje. Chata wolna i tylko dla nas- odpowiedział obojętnie Tony.
      - Ja będę pewnie pracować. Kolejne święta pójdą się jebać. Jedynym plusem jest to, że nie stracę kasy na szykowanie żarcia. Uprzedziłem o tym rodziców, więc nie wpadną do mnie z wizytą, ale do Diany.
      - A ja jeszcze nie wiem- rzekł Randy.
      - Jak to nie wiesz? Nie jedziesz na przedmieścia do rodziców? To do ciebie nie podobne, żeby tak olać rodzinę- zauważyła słusznie Samantha.
      - Jak powiedziałem: jeszcze nie wiem.

    Cała szóstka siedząca przy prostokątnym stole zamilkła. Pięć par oczu skierowało się w jego stronę. Najbardziej przenikliwe były te błękitne, należące do wysokiego mężczyzny o gęstych, czarnych niczym noc włosach. Patrzyły na niego tak jakoś dziwnie. Nie potrafił określić uczuć, które władały ich właścicielem. Na resztę rzucił tylko przelotne spojrzenie. W przeciwieństwie do Laytnera, reszta jego przyjaciół wydawała się bardziej poruszona informacją.
      - Masz kogoś! Draniu, jak mogłeś to przed nami zataić?- oburzyła się Reilly.- A ładny? A przystojny? A mądry? A jak się nazywa? Przedstaw nam go!- zaczęła podniecona ględzić jak najęta.
      - Właśnie dlatego nic o nim nie mówiłem. Znów ci odbija.
      - Haha, a kiedy jej nie odbija?- zagadnął Derek.- Ale poważnie Randy, chcemy go poznać.
      - Mów za siebie- rzekła lodowatym głosem Samy.- Nigdy nie pobłogosławię tego związku, nie ważne jak bardzo kochasz tego faceta, Randy.
      - A ty swoje- przewrócił oczami mając nadzieję, że nie zauważy, jednak jej spostrzegawczy wzrok to uchwycił i zgromił dwudziestosiedmiolatka.- Dałabyś mi żyć panno „mam zawsze rację”. Muszę się zbierać ludzie, spadam do domku, bo na wieczór mam plany- powiedział po chwili.

    Ubrał się pośpiesznie, żeby nie dobijały go pytania natrętnej Cassidy i obrażona mina Samanthy. Opatulił się na koniec szalikiem i po założeniu rękawiczek pożegnawszy się ze wszystkimi skierował się do wyjścia na mróz. Naprawdę nienawidził zimy. Lodowaty, ostry podmuch wiatru uderzył go w twarz. Mijając kilku przechodniów szedł chodnikiem wzdłuż kawiarenki, z której wyszedł. Pomachał pozostałej piątce i udał się do domu tak jak miał to w planach.


    ~*~


      - Co za skończony idiota- warknęła wyprowadzona z równowagi długowłosa brunetka.- Jak on mógł znaleźć sobie chłopaka? Jak się pytam?
      - Cóż, zazwyczaj to działa tak, że...- zaczęła krótko obcięta blondynka, lecz przerwano jej wypowiedź.
      - Wiem, do cholery! To było pytanie retoryczne!
      - Denerwujesz się, bo wiesz, że po raz pierwszy ci się zdarzyło nie mieć racji- zauważył Tony, który nagle skulił się pod jej ostrym spojrzeniem ciskającym w jego stronę sztylety.
      - Po co się tak pieklisz? Po prostu daj sobie z tą sprawą spokój. Nie możesz nikomu mówić jak ma żyć. A to, że i ja i Randy jesteśmy gejami nie oznacza zaraz, że mamy się ze sobą umawiać- powiedział zmęczonym głosem brunet.

    Jak ta kobieta nic nie rozumie. Poznał tę piątkę jeszcze w liceum. Randy chodził z nim do klasy a pozostała czwórka do równoległych klas, ale nie przeszkadzało im to w zawarciu przyjaźni. Byli kompletnie różni, ale właśnie to ich łączyło. Jak to mówią przeciwieństwa się przyciągają. Szybko znaleźli wspólny język, spędzali dużo czasu razem, wychodzili na miasto po szkole i świetnie się bawili. Cieszył się, że znalazł ludzi, z którymi może porozmawiać. McLane stał mu się najbliższy, gdyż razem chodzili i wracali ze szkoły mieszkając niedaleko siebie. Zupełnie przypadkiem dowiedział się o orientacji kolegi, podobnej do jego. Akurat zauważył go trzymającego się za ręce z jakimś licealistą. Jak myślał, że nowy kolega zacznie panikować, tłumaczyć się, tak ku jego zdziwieniu, tylko poprosił go, żeby nikomu nic nie mówił. Zrobił to. Zachował dla siebie to co wiedział. Później dużo rozmawiał z Randym na ten temat i sam się przyznał, że kobiety go nie kręcą. Po takich wyznaniach ich więź jeszcze bardziej się pogłębiła. Wiedzieli o sobie, o swojej orientacji, o upodobaniach, często o tym rozmawiali, zawsze u jednego lub u drugiego w domu.


    Rozglądał się po niedużym pokoju, w którym, tuż przy oknie stało dwuosobowe łóżko, a przeciwległej stronie stało biurko a obok niego dwa regały zapełnione podręcznikami i ćwiczeniami do matematyki. Ten widok go przeraził, najwyraźniej nowy kolega lubi królową nauk, on jej nienawidził, zdecydowanie bardziej wolał biologię i chemię. Na białych ścianach rozwieszonych było kilka plakatów z jakimś pływakiem. Nie kojarzył gościa. Gdy przyglądał się mężczyźnie z uwagą jakby usiłując sobie przypomnieć jego imię, Randy go uprzedził i dodał, że jest jego wielkim fanem.
      - Moim idolem jest Rene Castella najlepszy łyżwiarz na świecie. Kocham go, miłością platoniczną oczywiście.
      - Idiotyzmem byłoby zakochiwać się w osobie, której w ogóle się nie zna, a tym bardziej kimś sławnym.
      - Ta- zaśmiał się- poza tym on nie jest gejem.
      - No i? Jest w twoim typie?- McLane podał brunetowi kubek z parującą czarną zieloną herbatą a sam usiadł na swoim pościelonym łóżku. Dobrze, że jednak dzisiaj posprzątał. Nie chciał się wstydzić syfu, który zawsze miał w pokoju. Dzisiaj chyba intuicja, która i tak rzadko się ujawniała, podpowiedziała, żeby zrobił porządek.
      - Nie mam określonego typu, czasami ktoś mi się podoba ot tak. Nie ma znaczenia jaki ma kolor włosów, czy jest wysoki, czy niski. Ale jego oczy bardzo mi się podobają. Są hipnotyzujące i niecodzienne.
      - Niecodzienne?- prychnął.
      - Castella ma heterochromię. Jedną źrenicę ma niebieską a drugą brązową.

    Na tą informację chłopak zakrztusił się swoim napojem, który starał się pić powoli, ponieważ był gorąca, a nie zamierzał poparzyć sobie języka. Oblizał słodkie od owocowej herbaty usta i spojrzał w zdziwieniu na Dee.
      - Coś taki zdziwiony?
      - Nie miałem pojęcia, że coś takiego jest w ogóle możliwe- przyznał szczerze.
      - Jak ktoś ciągle siedzi z książką do matmy i oblicza pierwiastek z czegoś tam albo kwadrat potęgi przez liczbę pi, albo... aght!- zaplątał się w swojej wypowiedzi na co Randy zachichotał.
      - Matematyka nie jest dla ciebie, ją zostaw mnie, a ja ci pozwolę kierować moją biolą- na każdej możliwej lekcji siedzieli razem żeby móc od siebie ściągać. Gdy jeden był z czegoś kiepski nadrabiał innymi rzeczami, w których ten drugi czuł się jak nieudacznik. Nie raz oberwali, za pomaganie sobie, ale od czego są kumple.
    Rok później, gdy byli w drugiej klasie liceum wyszło na jaw, że są homoseksualistami. Nie mogli ukrywać prawdy do końca życia, ludzie nie są głupi, prędzej czy później każda tajemnica wychodzi na jaw. Ich wydała się w dość osobliwy sposób.

    Weszli całą szóstka do niewielkiej kawiarenki, do której zabrała ich Cassidy, ona miała nosa do takich miejsc. Pachniało w niej słodkościami, które stały na blacie gotowe do kupna oraz świeżo parzoną kawą. Zajęli miejsca niedaleko barku, w którym się płaciło, a przy którym stało kilka wysokich krzeseł. Wystrój był miły dla oka, głównie dominował intensywny brąz i zieleń. Firanki także miały odcień zielonego, ale już nieco jaśniejszy niż ściany. Było tam przyjemnie, tak swojsko.
      - Polecam wam koktajl mleczny z truskawkami, normalnie niebo w gębie- rzekła pewna tego co mówi Reilly.
      - Nie lubię truskawek, wolę mandarynki- powiedział Dee błądząc wzrokiem po pomieszczeniu i znajdujących się w nim ludziach.
      - Najlepsze są w zimę, słodkie- oblizał usta McLane patrząc dwuznacznie w oczy przyjaciela, który w końcu odwrócił się w jego stronę. Uśmiechnął się do niego.
    Po kilku minutach pojawiła się przed nimi kelnerka z notesem i długopisem w ręce, by odebrać zamówienia. Wyglądała jakby była trzy, cztery lata starsza od nich. Pochyliła się by pokazać w menu – jej zdaniem – najlepsze desery i napoje. Robiąc to, pochyliła się ostentacyjne w stronę Dee, prezentując swój duży biust, na który on nawet nie zwrócił uwagi. Zapisała zamówienia wszystkich i odchodząc prychnęła pod nosem na jawną zniewagę i ignorancję, z którą nigdy wcześniej się nie spotkała. Każdy czy stary, czy młody, się za nią oglądał. Ten przystojny brunet był pierwszy i nie podobało się jej to.
      - Brawo stary- zagaił z bananem na twarzy Tony- wkurzyłeś tą laskę. Być może straciłeś szansę na dobrą zabawę. Dobrze wyglądasz, powinieneś to wykorzystywać.
      - I iść z pierwszą lepszą osobą do łóżka?
      - Masz wygląd playboya i typowego podrywacza, a zachowujesz się jakbyś czekał z seksem na swoją prawdziwą miłość, która zostanie z tobą do końca życia- powiedziała Cassidy.
      - A czy coś w tym złego? Nie wygląd się liczy tylko to jaki jest. Ja tam myślę, że to urocze i godne podziwu- podsumowała wszystko Samantha, wszyscy wiedzieli jaki dziewczyna ma stosunek do seksu przed ślubem. Powtarzała, że to powinno się robić z tym jednym lub jedyną.
      - Możecie przestać gadać o moim dziewictwie?- wkurwiali go, po cholerę gadali w miejscu publicznym o takich rzeczach?
      - Wyluzuj stary- poklepał go po ramieniu Derek Clancy.

    Czekali około dziesięciu minut by ich zamówienie dotarło w komplecie. Ku ich zdziwieniu nie przyniosła go tamta kelnerka, lecz kelner. I to jaki kelner. Wysoki, umięśniony, co można było stwierdzić dzięki białej koszuli na 3/4, przystojny, z blond włosami, z ładnie wykrojonymi ustami oraz szarych oczach. Miał na sobie czarne spodnie, kamizelkę i czerwono czarną muszę zawiązaną pod szyja. Szedł do nich wyprostowany, elegancko i z dostojnym krokiem uśmiechając się serdecznie. Dotarł do ich stolika, powykładał z tacki koktajle i kilka kawałków ciast. Rzucił każdemu uprzejme i ciepłe spojrzenie, i wrócił do swoich zajęć.
      - Ale ciacho- jęknęła Cass- mam nadzieję, że nie ma dziewczyny.
      - A co, chcesz spróbować swoich sił?- prychnął kpiąco Anderson nie odrywając wzroku od swojego nowego iPhona.
      - Uważasz, że nie mam szans?
      - Taka krowa jak ty powinna raczej poszukać sobie jakiegoś dobrego rolnika, a nie księcia z bajki.
    Nagle rozległo się głośne plask, na który wszyscy w kawiarence zwrócili na nich uwagę. Obrzuciła Tony'ego pogardliwym wzrokiem, mówiącym, że jeżeli wypowie jeszcze słówko wyśle go do szpitala. Nie zamierzał ryzykować, tym bardziej, że wiedział, iż jego koleżanka trenuje w szkole Capoeira. Nie chciał się przekonać na właśnie skórze jaka dobra jest w tym co robi, więc zamilknął.
    Dziewczyna wstała i powędrowała do barku, gdzie stał jej najnowszy obiekt westchnień. Pozostała piątka skierowała głowy i uszy w tamta stronę, choć byli za daleko żeby cokolwiek usłyszeć. I Randy i Dee musieli przyznać w duchu, że facet był marzeniem. Niczego mu nie brakowało, jedyną skazą mógł być jego charakter albo impotencja – jak przeszło McLanowi przez myśl. W końcu Samantha odwróciła wzrok od mężczyzny biorąc do ręki talerzyk z szarlotka, którą zamówiła. Derek i Tony zrobili to samo, no bo dlaczego mieli by gapić się na faceta, skoro sami nimi byli? Tylko Laytner i jego sąsiad z lewej nie mogli się napatrzeć na przystojniaka. Jeszcze chwila i zaczęli by się ślinić.
      - Ładny, ale nie w moim typie- przyznała Riggs.
      - A w moim tak- wyrwało się Randy'emu przez nieuwagę, lecz nie zdawał sobie z tego sprawy. W takim samym transie był Dee, który palnął następne głupstwo:
      - Chętnie zabrałbym go do domu i nigdy nie wypuścił. Ciekawe jaki jest w łóżku.
      - Z czystą przyjemnością bym to sprawdził- zwilżył czubkiem języka usta, w których nagle zrobiło się sucho.
    Ani jeden, ani drugi nie zdawał sobie sprawy ze swojego zachowania i tego, że przy swoich kolegach ze szkoły rozmawiają co zrobili by z tym kelnerem gdyby był gejem. Z ust leciały im potoki sprośnych określeń, oczy im świeciły jak dwa ogniki i błądziły po ciele mężczyzny. Normalnie żaden by się tak nie zachował i panował nad sobą, ale młodzieńcze hormony szalały i podsuwały do głowy niesamowicie elektryzujące obrazki. Byli nim tak zafascynowani, że nawet nie zwrócili uwagi na zszokowane twarze Samanthy, Tonego i Dereka. W końcu spostrzegli, że Cassidy wraca, więc teraz spoglądali na nią. Dziewczyna doszła do stolika nie ukrywając radosnego uśmiechu. Już miała otwierać usta by powiedzieć o czym świergotała z nieznajomym gdy zwróciła się ku dziwnym twarzą pozostałej trójki.
      - A wam co się stało? Co to za miny?- zaśmiała się.
      - A nic- machnął niedbale ręka Tony- po prostu właśnie się dowiedzieliśmy, że w naszej paczce jest dwóch pedałów.


Życzenia


Hej Wam ludzie :)






Do tego mam dla was niespodziankę :D