Powered By Blogger

niedziela, 29 stycznia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 3


Tak, małe opóźnienie ;) Dziękuję za komentarze :)





Kiedy jechał do tego szpitala bardzo się obawiał o stan zdrowia trenera, który był jednym z nielicznych ludzi, których on lubił i szanował. Nigdy by sobie nie wybaczył gdyby mężczyzna był ciężko ranny, a on nie wiedząc o niczym wściekał się na niego i już obmyślał plan jakby mu tu uprzykrzyć życie. Teraz źle się z tym czuł. Zastanawiał się co było przyczyną wypadku i jak to się właściwie stało. Kiedy wyciągnął od jego, pożal się Boże, syna adres placówki nawet się nie przebierał tylko wsiadł do auta tak jak stał na podjeździe. Musiał przy tym uważać żeby z nerwów nie spowodować katastrofy. Nie potrzebował czegoś takiego w swoim spokojnym, ułożonym życiu. A co by było gdyby prasa się o tym dowiedziała... Jednym słowem byłby skończony.
Jak gdyby nigdy nic, wyminął stojącego w osłupieniu młodego mężczyznę ubranego jak na pogrzeb. Kierując woje kroki do siedzącej na krzesełku kobiety, w ogóle nie zwracając uwagi nie pozostałych pacjentów. Żona Arkady'ego przyglądała mu się spod przymrużonych powiek. Nie obeszło go to, bo w sumie czemu by miało. Widział tę kobietę wiele razy na zdjęciach gdy trener chwalił mu się swoją żoną. Jedynie postać jego syna pozostawała dla niego tajemnicą, ponoć mężczyzna nie lubił gdy robiono mu zdjęcia i unikał obiektywu jak ognia.
Stanął przed dużo starszą od siebie kobietą, która gdy wstała była od niego o wiele niższa. Skłonił się jej lekko, okazując tą odrobinę szacunku, tylko dlatego, że była to bliska osoba dla Deakina. W innym przypadku nie zachowałby się aż tak uprzejmie. Przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem, natychmiast po tym, zalewając mężatkę setką pytań o swojego trenera.
Poczuł jak jej syn staje tuż za nim. Rene jednak nie zamierzał zawracać sobie nim głowy mając w niej coś ważniejszego niż upierdliwego faceta i jego wkurwiający wyraz twarzy. Nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że mruży oczy i zaciska zęby zakładając dodatkowo ręce na piersi.

    - Mąż powinien wkrótce wrócić. – Nie wiedziałam, że pan przyjedzie do szpitala – odparła zdziwiona.
    - Bardzo się zmartwiłem, kiedy pani syn – ugryzł się w język, by nie dodać „wkurwiający” – powiedział gdzie znajduje się Arkady, kiedy zadzwoniłem. Więc oto jestem.
    - Bez paniki – uspokoiła. – Charlie ma rację mówiąc, że trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale z tego co widzieliśmy, z jego tatą nie jest tak źle. Mogło być znacznie gorzej – w tym momencie przeżegnała się, dziękując, że jej mąż przeżył wypadek.

To jest pierwszy raz gdy spotyka rodzinę Deakin na żywo, bo zawsze tylko słuchał trenera gdy o nich opowiadał. Często go irytowało bredzenie na temat rodziny, bo po cholerę komukolwiek coś takiego? Ludzie to tylko niepotrzebny problem, a już zwłaszcza spokrewnieni. W konsekwencji ciśnienie mu się podnosiło, gdy tylko mężczyzna zaczynał wychwalać swoją żonę i syna pod niebiosa. Choć z drugiej strony, co on się dziwi. To rodzinny mężczyzna, ciepły i troskliwy. Kocha ich. Sam nie wierzył, że tak pomyślał o kimkolwiek. Aż miał ochotę śmiać się z samego siebie. Nie czuł się niezwykle szczęśliwy mogąc ich poznać. Dla niego to byli kolejni ludzie, o których zapomni w ciągu najbliższych dni. Ich imiona wylecą mu z głowy, tak jak reszty ludzi, z którymi nie miał potrzeby rozmawiać lub spoufalać się.

Arkady zastał trójkę bliskich mu osób rozmawiających w sali, gdy do niej wjechał z pomocą wózka inwalidzkiego. Widząc ponownie swoją rodzinę uśmiechnął się szeroko. Był szczęśliwy mogąc ich zobaczyć oraz zapewnić, że żyje. Widział strach wymalowany na twarzy żony, więc natychmiast zaczął ją uspokajać, aż odetchnęła ona z ulgą. Syn również stał się spokojniejszy i nie spinał się już.
Dzięki pielęgniarce i kulom, które ze sobą niosła, mógł ponownie usiąść na łóżku. Było mu niewygodnie z kołnierzem ortopedycznym i nogą w gipsie, który sięgał aż ponad kolano. Okazało się, że nie jest to skręcenie kostki, a poważniejsze złamanie, które skutkowało właśnie założeniem usztywnienia na większej powierzchni kończyny. Widząc to Charles i Eleanor podeszli do niego. Zaczęli coś do niego mówić, ale on słyszał ich głosy jak przez mgłę. Bardziej niż to, interesowała go wysoka postać o jasnej cerze oraz tlenionych włosach, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z miną nie przejawiającą dobrych zamiarów. Mimo że był dorosłym człowiekiem, to nawet on się speszył pod ostrym spojrzeniem, którym raczył go Rene. Podejrzewał, że młody mężczyzna marzył teraz jedynie o zamordowaniu go. Wręcz czuł na swojej szyi zaciskające się dłonie blondyna. Przełknął ślinę czując, że zawiódł Castellę jako trener, ale też człowiek.
W końcu zwrócił uwagę na żonę, gdy ta złapała go za dłoń. Wyłapując słuchem jej pytanie, szybko odpowiedział.

    - Zostanę unieruchomiony na parę dwa miesiące. Jednak do domu będę mógł wrócić za tydzień.
    - Teraz nic się nie liczy, poza twoim zdrowiem. Praca i cała reszta nie jest ważna – cieszył się, że Eleanor wspiera go, jest obok i dodaje otuchy, jednakże nie musiała tego mówić, gdyż czuł coraz większe wyrzuty sumienia.

Rene mimo że wyglądał na spokojnego, wewnątrz niego trwała zaciekła walka między „zabić Arkady'ego” a „uspokój się, nie wywołuj sensacji”, Deakin był tego bardziej niż pewny. Gdyby nie znał swojego podopiecznego i chlebodawcy w jednym, przypuszczałby, że Castella jakoś przeboleje niemożność wzięcia udziału w zawodach sportowych, ze względu na brak trenera. Lecz znał go i wiedział, że nigdy nie zostanie mu to wybaczone. Kto jak kto, ale łyżwiarz był bardzo pamiętliwy.

    - Irytuje mnie twoje ignorowanie mojej osoby – wysyczał w pewnym momencie blondyn zbliżając się do niego. Wyglądał jak chmura gradowa, która zamiast rzucać zamrożonymi kuleczkami, ciska ostrymi jak brzytwa sztyletami. – Czy możesz w końcu na mnie spojrzeć? Jak długo zamierzasz udawać, że mnie tu nie ma?

Blondyn ominął szerokim łukiem jego syna jakby ten parzył, a Charles przewrócił oczami tak żeby nikt tego nie widział. Jednak zachowanie obu mężczyzn nie uszło jego uwadze. Rene podszedł do łóżka szpitalnego z drugiej strony i stanął z rękami skrzyżowanymi na piersi, z prawą nogą wysuniętą do przodu.

    - Niepotrzebnie fatygowałeś się do szpitala. Miałem mały wypadek samochodowy, ale to nic poważnego – starał się mówić spokojnie, by nie rozjuszyć tego byka jeszcze bardziej.
    - To – wskazał na usztywnioną szyję oraz nogę – nazywasz niczym poważnym? Skoro już tu jestem, choć wcale nie musiałem przyjeżdżać – tym razem mówił szeptem pochylając się nad nim – to mogę cię zamordować, skoro nie zrobił tego tamten kierowca. Skręcenie ci karku będzie prawdziwą przyjemnością!
    - Wiem, zawiodłem cię – rzekł skruszony, czuł na sobie zainteresowanie wszystkich wokół, w tym najbardziej żony i syna, którzy zastanawiali się co się właściwie dzieje. – Nie potrzebujemy tu żadnego skandalu. Kontroluj emocje w miejscach publicznych. Tutaj lepiej trzymaj język za zębami, bo część osób cię rozpoznaje z telewizji. Widzę jak cię lustrują wzrokiem – uprzedził, dając sobie i Młodemu chwilę na opanowanie.
    - Gwiazdeczka jaką jesteś ma chyba ważniejsze rzeczy do roboty, niż koczowanie w szpitalu i czekanie na cud, zgadza się? – oziębły głos Charliego wcale mu się nie spodobał. Wiedział, że syn zaczyna się denerwować, gdyż obserwował Rene i wyrabiał sobie niezbyt dobrą opinię na jego temat. A on mając świadomość, że młody łyżwiarz jest typem osoby, za którym pierworodny nie przepada, nie mogło wyjść z tego nic dobrego. Charles jest zrównoważony i niekonfliktowy, lecz gdy ktoś nadepnie mu na odcisk, potrafi się wściec. Natomiast Rene nie potrzebuje wiele by wpaść w szał. Tylko później jest trudniej go opanować. – Spinasz się jak (…). Nie widzisz jak wygląda mój ojciec? Chyba nie chcesz próbujesz powiedzieć, że to jego wina? Powinieneś po prostu stąd wyjść i nie przeszkadzać.
Miał serdecznie dość tego zarozumialca. Jest zupełnie inny niż w telewizji i z opowiadań taty. Mimo że znają się od godziny, to on już nie może zdzierżyć Castelli. No tak, bogaty, zarozumiały, egoistyczny dupek. Niczym nie różni się od reszty ludzi jego pokroju.

Ostatnim co obchodziło Rene było gadanie synalka trenera. Nie był jakoś specjalnie ciekawy co ma do powiedzenia, najchętniej to by mu odpowiedział, żeby zamknął się i nie wpierniczał w sprawy, które go nie dotyczą. Jednakże mając na uwadze żonę mężczyzny i widownie im towarzyszącą, musiał trzymać język za zębami. Naszła go myśl, że jak jeszcze ten facet się odezwie, to mu po prostu przywali. To będzie chyba najlepsze wyjście, żeby go usadzić na dupie, tak żeby nie miał odwagi na niego spojrzeć i nie odzywał się słowem. Jak tak teraz o tym myśli, to skąd u tego całego Carla, czy jak mu tam było, taki a nie inny charakter? W gruncie rzeczy Arkady jest spokojnym i łagodnym mężczyzną, jego matka też wydaje się delikatną osobą, która nie potrafiłaby podnieść na kogoś głosu. Więc czemu ON musi się tak zachowywać?
Obrysował wzrokiem mężczyznę nachalnie się mu przyglądającego. Jego napięta i wrogo nastawiona postura jasno mu mówiła, iż nie jest szczęśliwy z jego obecności. A on miał to właściwie gdzieś. Przyjrzał się ciemnym włosom, które były zmierzwione od ciągłego wichrowania. Z nerwów pewnie miał ochotę je sobie powyrywać. W ładnych, szarych oczach czaiła się złość, niezbyt umiejętnie ukrywana, a może jej wcale nie ukrywał? Miał ochotę prychnąć. Nie chciał przyznać się sam przed sobą, ale facet miał niezłe ciało. Mięśnie rysujące się pod czarną opinającą sylwetkę podkoszulką wyglądały niezwykle imponująco. Przykrywała ciasne na biodrach skórzane spodnie. Barki, ramiona i ręce były zakryte pod jeansową koszulą. Obrazu niejakiego Carla dopełniały ledwo zawiązane glany, do których nieestetycznie włożono spodnie. Wyglądały jakby miały mu zaraz spaść z nogi. Kompletny brak wyczucia dobrego smaku, pomyślał. Jak ktokolwiek może się tak ubierać? On by w życiu nie założył takich łachmanów. Czy to u kobiety czy u mężczyzny, wręcz nienawidził takich ubrań.

    - Słuchaj uważnie, Carl – syknął Rene.
    - Jaki znowu Carl? Nie potrafisz zapamiętać czyjegoś imienia? – warknął mając za nic obecność innych pacjentów wyraźnie zaciekawionych całym przedstawieniem.
    - Carl, Charlie, Chris, Albert, jedna cholera! – machnął ręką. – Masz słuchać! Za parę tygodni mam zawody i czy mi się to podoba, czy nie, potrzebuję trenera! Mam zamiar zająć pierwsze miejsce, więc muszę trenować pod okiem profesjonalisty! Jeżeli myślisz, że na ostatnią chwilę będę szukać kogoś, kto nawet nie zna mojego stylu i jazdy, to masz nierówno pod sufitem, ciołku!
    - Mój ojciec nie może pracować w tym stanie! To raczej ty jesteś za głupi żeby to zrozumieć!

Ich głośną sprzeczkę z rozbawieniem na twarzach oglądali pacjenci mający niezły ubaw, bo w nudnym szpitalu wreszcie coś zaczęło się dziać. Obaj mężczyźni coraz bardziej podnosili głos i niewiele brakowało, żeby doszło między nimi do szarpaniny, a może i bójki. Patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach i prośby o spokój Arkady'ego oraz Eleanor na nic się nie zdawały, bo żaden z nich nie słuchał. W pewnym momencie słysząc jakieś krzyki do sali weszła wściekła pielęgniarka, od razu popychając ich obu i rozdzielając jakby faktycznie mieli się na siebie rzucić z pięściami.
Rene poczuł jak ktoś go dotyka i raptownie odwrócił się w tamtą stroną na sekundę zapominając o swoim towarzyszu sporu. Pielęgniarka, która na dobrą sprawę wcale nie przypominała jednej z kobiet mających pomagać pacjentom znajdującym się w szpitalu, zaczęła wymachiwać rękami i coś mówić.

    - To nie jest ring, żeby jakieś tępaki prezentowały pokaz siły i mocy – pisnęła wysokim głosem, na co Rene aż się wzdrygnął. – Jeżeli tak bardzo chcecie się bić to wyjazd ze szpitala. To nie jest jakaś piaskownica!
    - Bardzo przepraszam – rzekł natychmiast z pokorą Charlie, któremu głupio się zrobiło, że uległ zaczepkom i zaczął tą idiotyczną wymianę zdań. Popatrzył na osłupiałego Castellę rejestrując jego każdą reakcję. Facet stał i gapił się na pielęgniarkę, wyraźnie zaskoczony jej wyglądem, tak jak on gdy po raz pierwszy zobaczył kobietę.
    - Kim pan jest? – zwróciła się do blondyna. – Przyszedł pan w odwiedziny do rodziny?
    - Nie do końca – uszy zaczynały go boleć przez ten paskudny głos.
    - Więc co pan tu robi?! Tu mogą wchodzić tylko członkowie rodziny! Kto tu pana wpuścił? Proszę wyjść, ale już!
    - Akurat tak się składa, że rozmawiałem z kimś. Jak dostanę chwilkę, to...
    - Nic z tego. To nie jest miejsce, w którym powinien się pan znajdować!
    - Mógłbym to samo powiedzieć do pani – już nie wytrzymał, jak na kimś się zaraz nie wyżyje, to nie wytrzyma. Od wielu dni gotuje się w nim niczym lawa w wulkanie, który za chwilę znajdzie ujście i wybuchnie. – Szpital to chyba niezbyt odpowiednie miejsce na usługi jakie pani oferuje. Jeśli się pani zgubiła to podpowiem, że ulica, na której zarabiają dziwki jest kawałek dalej za szpitalem i centrum handlowym. Z tego co kojarzę, to właśnie tam powinna pani stać i zarabiać. Strój pielęgniarki na pewno przyniesie pożądany efekt, by się w coś interesującego pobawić. Ale to raczej w godzinach nocnych powinna pani zabawiać klientów. I podkreślam, klientów, nie pacjentów, którzy nie przyszli tu po to by oglądać jak pani świeci przed nimi sztucznymi cyckami i gołą dupą. Szczerze powiedziawszy to pierwszy raz widzę taką szmatę, która próbuje swoich sił w innym przemyśle niż do tej pory.

Stał z otwartymi ustami, bo jego szczęka z głośnym hukiem uderzyła o ziemię. Oczy miał szeroko otworzone i wielkie jak spodki. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy on się przesłyszał, czy ten blondas faktycznie zjechał pielęgniarkę z góry na dół, jasno dając do zrozumienia co o niej myśli. On też był tego samego zdania, ale w życiu by nie powiedział tego na głos, a co dopiero w obecności tylu ludzi i własnych rodziców. Wychowali go za dobrze, żeby mówił takie rzeczy jak Castella. W głowie mu się nie mieściło, że ten człowiek tak prosto z mostu dopieprzył słownie tej babie. W całej sali przez dłuższy czas nikt nie raczył się odezwać, wszyscy tylko patrzyli po sobie i nieco się uśmiechali pod nosami. Jego mama była w prawdziwym szoku co doskonale wyrażała jej mimika twarzy, zaś tata miał na ustach wymalowany uśmiech, ale starał się go zniwelować i przybrać poważny wygląd. Nawet jemu samemu chciało się śmiać, ale także się przed tym powstrzymywał. Zauważył, że ten człowiek zwracając się do pielęgniarki mówił per „pani”, lecz nie było w tym za grosz szacunku. W końcu ponownie usłyszał głos blondyna, tym razem miły i przyjemny, z pozoru, lecz wciąż przesiąknięty jadem.

    - Mam nadzieję, że pani zrozumiała co próbowałem powiedzieć – powiedział przekręcając głowę w bok i uśmiechając się najlepiej jak umiał. – Oczywiście to nie było nic osobistego, po prostu wygląda pani jak zwyczajna kurwa, która zarabia rozkładając nogi przed facetami, którym marzy się używany towar. A kto wie, jak i kto go wcześniej używał.
    - Jak... jak śmiesz! – zamachnęła się aby uderzyć mężczyznę w twarz, lecz ten szybko złapał w mocny uścisk jej nadgarstek i pociągnął go góry.
    - Ja nie próbowałem pani uderzyć, więc niech i pani nie próbuje przetestować swojej nikłej siły na mnie. To nie jest jakaś piaskownica, prawda?

Kobieta słysząc zdanie, które wypowiedziała kilka minut temu zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wyrwała się z kleszczy momentalnie zaciskając wymanikiurowane dłonie. Prychała co chwilę jak rozwścieczona kotka, nie dowierzając, że ktoś ją obrzucił obelgami. Wszyscy wokół widzieli, że nie wiedziała co odpowiedzieć. Kompletnie ją zatkało. Jedyna do czego była zdolna to do poprawienia swoich napuszonych włosów i szybkiego wyjścia z sali. Jak się zaraz okazało, jednak zbyt szybkiego, gdyż przy drzwiach o mało co, by się nie wywróciła i poleciała na twarz zawdzięczając to wszystko 20-centymetrowym szpilkom. Tylko to, że w ostatniej chwili przytrzymała się klamki uratowało ją przed niechybnym upadkiem. Ratując resztki swojej dumy otworzyła z rozmachem drzwi i wyszła.
Zachowanie pielęgniarki, o ile można było ją tak w ogóle nazwać, w ogóle go nie obchodziło. Dla niego liczyło się tylko to, że on rozładował swój stres, jednak co z tego, skoro to było tylko jednorazowe?
Odwrócił się do trenera, próbującego ukryć swoje rozbawianie i popatrzył na niego poważnie.

    - Co ja mam niby zrobić? Muszę wziąć udział w Igrzyskach.
    - Ren – westchnął przeciągle mężczyzna – na początek może byś się uspokoił?
    - Jestem oazą spokoju i równowagi.
    - Właśnie widzę – zaśmiał się. – Jeśli cię wyrzucą ze szpitala to ja nie stanę w twojej obronie.
    - Czy powiedzenie prawdy albo wyrażenie swojej opinii to przestępstwo? Poza tym, taka baba nie powinna pracować w takim miejscu. Widziałeś jak wyglądała. Przez te buty za chwilę zbierałaby zęby z podłogi. A ja tylko grzecznie poprosiłem o chwilę rozmowy.
    - Nieważne – machnął ręką ignorując wszystko. – Jedź do domu, a ja do ciebie zadzwonię i porozmawiamy. Za tydzień mnie stąd wypuszczą i wtedy się dogadamy.
    - Za tydzień?! Zwariowałeś! Zawody są niebawem, a ja mam czekać jeszcze dłużej? Człowieku, czy zdajesz sobie sprawę przez co ja przechodzę?! Pierdolę to! Idź do diabła! – warknął niskim, zachrypniętym głosem. Z jeszcze gorszym humorem niż godzinę temu, opuścił salę trzaskając drzwiami.

Miał tego dosyć! On sobie flaki wypruwa, żeby załapać się na zawody, a cały świat postanowił zwrócić się przeciwko niemu i spierdolić mu wszystkie plany. Mogło być jeszcze gorzej?! Owszem, mogło, lecz nie chciał wywoływać wilka z lasu. Wpadł jak torpeda do windy i zjechał nią na sam parter. Ludzie, którzy akurat musieli wsiąść do tej samej windy co on odwracali głowy i nie patrzyli na niego. Wiedział, że przez swój wybuchowy charakter odpycha od siebie ludzi, ale miał to gdzieś. Jakby jemu zależało na kimkolwiek. Wyszedł w dużym holu, na którym kręciło się od groma ludzi. Widział kilka osób ze złamaną ręką czy nogą. Była kobieta poruszająca się za pomocą wózka inwalidzkiego. Starsi ludzie, młodzież lub dzieciaki. Zignorował ten widok i szedł w stronę dużych oszklonych drzwi.
Odetchnął głęboko nabierając w płuca może niezbyt czystego powietrza, za to orzeźwiającego. Rozejrzał się czy nic nie jedzie i przeszedł w stronę ogromnego szpitalnego parkingu, przypominającego te przy różnych marketach. W szybkim tempie znalazł się przy swoim ukochanym białym Lamborghini Cabrio. Miał ochotę wybić szybę w samochodzie albo coś rozwalić, wyżyć się, ale było mu szkoda swojego ulubionego auta, przy zakupie którego cieszył się jak dziecko. Za to oparł się o maskę pojazdu i spojrzał w niebo chcąc zapanować nad swoimi emocjami, które niekontrolowane mogły wyrządzić wiele szkód. Nie wiedział jak dużo czasu upłynęło i jak długo patrzył się na nieboskłon. Powinien chyba wracać do domu żeby zająć się nic nierobieniem. Trenować mu się odechciało. Uczucie jak to, naszło go chyba pierwszy raz w życiu.
Gdy już miał się zbierać i wsiadać do auta, zauważył w pobliżu dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. W jednym natychmiast rozpoznał idiotę z sali, alias Carla lub Charlesa Deakina. Jednak nie wiedział kim była druga postać. Na pewno miał ciemne włosy związane w kucyk, ubrany był dość przeciętnie. W jakieś spodnie dresowe i sportową bluzę. Wzrostem dorównywał idiocie. Rene nie był w stanie dostrzec rysów jego twarzy. Mógł przypuszczać, że ci dwaj byli w podobnym wieku. Zresztą co go to obchodzi? Ten czarnowłosy dupek już mu dzisiaj wystarczająco podniósł ciśnienie. Podszedł do drzwi od strony kierowcy, otworzył kluczykiem elektrycznym drzwi i już się schylał by wsiąść do środka, gdy do jego oczu doleciał szokujący widok, jakiego nie spodziewał się zastać. Właśnie patrzył na dwóch całujących się mężczyzn. Syn trenera i jakiś obcy jemu osobnik lecieli sobie w ślinkę na parkingu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. On już zobaczył. Ręka nieznajomego wczepiona była w czarne włosy Daekina. Tamten natomiast trzymał swoją dłoń na biodrze drugiego. Najwyraźniej żaden z nich nie przejmował się miejscem, w którym się znajdują.
Wyprostował się gwałtowanie i chcąc nie chcąc utrzymywał wzrok na krótkiej, trwającej sekundy, scence. Tą dwójkę chyba Bóg opuścił. Jak oni mogą coś takiego w ogóle robić, pytał siebie w myśli. W końcu szybkie przedstawienie dobiegło końca, wysoki ciemnowłosy mężczyzna oddalił się w innym kierunku. Spostrzegł jak kąciki ust Daekina podnoszą się i odprowadza wzrokiem „znajomego”.
Był w totalnym szoku, jakoś jego ciało zesztywniało i nie potrafił się poruszyć. Stał w osłupieniu. Nagle jego zszokowany wzrok pochwycił Charles, który niespodziewanie odwrócił się i go zauważył. Dwie pary oczu się spotkały i utrzymywały ten kontakt dopóki właściciel szarych tęczówek nie zbliżył się do niego.

    - Ducha zobaczyłeś? – Deakin zapytał, mając ochotę roześmiać się na widok niedowierzającej miny tego dupka.
    - Ducha może nie. Za to coś innego, co byłoby równie okropne jak spotkanie ducha.
    - Okropne? – nagle jego dobry humor go opuścił usłyszawszy niezbyt przyjemne określenie, mimo że był przyzwyczajony do tego typu reakcji, a nawet gorszych obelg i słów.
    - A jak miałbym nazwać to co robiliście? Może komuś powinno się to podobać? – oburzył się. – Nie masz za grosz moralności? To było obrzydliwe!k – twarz Castelli wykrzywiła się w niesmaku. – Nie zbliżaj się do mnie! – wsiadł do auta nie czekając na jakąkolwiek reakcję.

Zatrzasnął wejście. W pośpiechu odpalił pojazd i odjechał nie oglądając się za siebie. Nie widział już, że Daekin wciąż stoi na miejscu i przegląda się jak on odjeżdża. Miał gdzieś, że potraktował mężczyznę w taki sposób. Ale po cholerę robił coś takiego?! Przecież to jest... obrzydliwe. Poza tym nigdy nie był miły i mówił w prost co myśli o wielu rzeczach, z tą sytuacją było tak samo. Naprawę nie spodziewał się czegoś takiego po synu trenera. Ciekawe czy Arkady o tym wie? Zresztą nie jego problem, on ma własne. Ale dwóch całujących się publicznie facetów nie było niczym normalnym.
Zacisnął dłonie na kierownicy nieco zmniejszając szybkość z jaką się poruszał. Nie będzie szalał po drogach, bo jeszcze spowodowałby jakiś wypadek, a takim autem jak jego, o katastrofę nie trudno.


* * *


Często spotykał się z wulgarnymi komentarzami lub niepochlebnymi opiniami na swój temat, i mimo że był do nich przyzwyczajony, z jakiegoś powodu zabolało go to co powiedział Castella.
Jest wielu ludzi negatywnie nastawionych do homoseksualistów i rozumiał to. Lecz są i tacy, którym to w żadnym stopniu nie przeszkadza oraz to akceptują. Jego rodzice na szczęście należeli do tych drugich. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Dziś się przynajmniej dowiedział, że w odróżnieniu od jego bliskich, rodziny, przyjaciół, Castella nienawidzi osób o innej orientacji do tego stopnia, że nie może znieść myśli, że oni istnieją.

    - Nie musiałeś odjeżdżać w takim pośpiechu. Nie odbiorę ci dziewictwa, pieprzony homofobie – zapewne gdyby miał pod nogami puszkę lub kamień, to by to kopnął i patrzyła jak daleko poleci.

Po luksusowym i z pewnością drogim jak diabli samochodzie już nie było śladu. Odwrócił się na pięcie z zamiarem wrócenia do swojego pojazdu. Wrócił pod budynek szpitala do swojej maszyny i mamy, która przy niej czekała.

    - Przepraszam, rozmawiałem z kimś. Trochę mi to zajęło – wytłumaczył.
    - Chodzi o tego chłopaka, z którym się całowałeś czy pana Castellę? – zapytała mrużąc oczy. Widząc minę swojego syna dodała. – Widziałam, widziałam. Trudno było nie zauważyć. Masz kogoś i nie pochwaliłeś się? To nie w twoim stylu. Zawsze chętnie przyprowadzałeś do domu swoich partnerów.
    - Nie spotykam się z nim, to kumpel z mojej paczki. Żartował sobie i tyle, nic z romantycznych uczuć nas nie łączy. Po ostatnim razie zdecydowałem się nigdy więcej nie przyprowadzać facetów do domu, nie są tego warci, jakimś cholernym pechem wciąż trafiam na durniów. Skoro wszystko załatwiłaś z tatą to możemy jechać? – zmienił temat.
    - Tak, tak, ale ja chyba przejdę się na przystanek i pojadę autobusem – odchrząknęła nie chcąc urazić go odmową.
    - Oj mamo. Przyjechałaś ze mną więc wsiadaj i nie marudź.
    - Zrobiłam to dla świętego spokoju i tak było szybciej. Ale już mi się nie spieszy. Wiesz dobrze, że boję się jeździć tym czymś – wskazała na zielono-czarnego potwora zwanego Kawasaki ZX-10R Ninja.
    - Mamuś, jazda tym motocyklem to sama rozkosz – uśmiechnął się do maszyny i przejechał po niej ręką.
    - Dla ciebie może rozkosz, a dla mnie stan przedzawałowy. Kiedy prowadzisz i jesteś sam, jeździsz jak wariat. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak matka się o ciebie boi. Wolałabym żebyś miał zwyczajny samochód, a nie motocykl.
    - Dla ciebie i taty to tylko pojazd. Dla mnie to miliony wspomnień, przygód, kilkaset zwiedzonych miejsc i wielu fantastycznych ludzi, którzy podzielają moją pasję. Kocham to co robię. Wiem, że to niebezpieczne, ale w tym przypadku jest przewaga serca nad rozumem. Jednak jestem odpowiedzialny i staram się nad sobą panować, a to tylko dla was. Żebyście nie musieli kiedyś dostać telefonu z kostnicy z tekstem „Państwa syn jest tutaj”. Ja tylko proszę o zrozumienie. Gdybyś zakazała mi jeździć to tak jakbyś zabrała mi sens życia.
Przyglądała się synowi, młodemu mężczyźnie, o którego codziennie się martwi. Bywa, że nie może w nocy zasnąć, gdy on nie wraca na noc do domu. Nawiedzają ją myśli, że ta pasja w końcu go zabije. Ma tyle życia przed sobą a ono może się skończyć w każdym momencie. Jednak potrafiła go zrozumieć, modliła się tylko, żeby on w przyszłości pochował ją i Arkady'ego, a nie oni jego. Dla matki największą tragedią jest stracić własne dziecko.

    - W porządku – westchnęła i podała mu jeden z dwóch kasków, które nosiła ze sobą, ponieważ on zawsze ich zapominał.
    - Gotowa? – wsiadł na maszynę i od razu przeszedł go niesamowity dreszcz a serce raptownie przyspieszyło. Nigdy nie wyzbędzie się tych uczuć. – No to ruszamy. – Z oddali było słychać dźwięk odpalanego potwora i jego przeszywający na wskroś warkot.

* * *

Kobieta i mężczyzna siedzieli w salonie popijając małą czarną i przegryzając ciasto upieczone przez nią. Rene przyglądał się przyjaciółce w milczeniu. Oboje nad czymś intensywnie myśleli. Ona zdawała się nie zauważać jego wzroku skierowanego na nią.
Za dużym oknem widać było zachodzące słońce oraz niebo przybierające ciemniejsze barwy. O tej porze na dworze robiło się już chłodniej, pomimo że w dzień słońce świeciło ku uciesze jego miłośników. Można było zobaczyć olbrzymie drzewa poruszane przez silniejszy wiatr, który wieczorem przybrał na sile.


    - Kiedy zadzwoniłeś do mnie mówiąc co stało się panu Deakinowi myślałam, że rzucę wszystko i pojadę do szpitala – przerwała ciągnącą się ciszę Melinda.
    - Wyobraź sobie, że ja także czułem się okropnie. Widziałem się z nim tylko kilka minut, ale z tej wymiany zdań dowiedziałem się, że poleży tam z tydzień, a kołnierz i gips na nodze będzie miał przez dwa miesiące. Ale w gruncie rzeczy ma się całkiem dobrze.
    - Chociaż tyle dobrze. Niech wraca do zdrowia – jęknęła i włożyła sobie do ust kolejny kawałek ciasta. – Kiedy będę w domu to przedzwonię do niego. Rene, przykro mi.
    - Mnie też – westchnął jakby przechodził załamanie nerwowe. – Dzięki śmieciowi, który wysłał Arkady'ego pod opiekę lekarską, ja zostałem pozbawiony trenera. Nie chcę rezygnować, muszę jeździć w zawodach, to jest mi potrzebne do życia jak tlen. A okazuje się, że nie będę mógł tego dokonać, bo nie mam z kim. Nie dość, że dostałem kosza od ciebie to jeszcze Deakin mnie wystawił do wiatru – ukrył twarz w dłoniach. Przy McCartney nieco się uspokoił i zredukował poziom stresu.
    - Kiedy ty dostałeś ode mnie kosza? – parsknęła śmiechem nieomal wypluwając kawę na stół w salonie.
    - Pierwszy raz był gdy wyszłaś za mąż a drugi gdy zrezygnowałaś z łyżwiarstwa. Musiałem znaleźć sobie kobietę, która dobrze by ciebie zastępowała. Ale żadna, nawet Susana tego nie potrafiła.
    - Pierdoły gadasz. Ty mnie przecież nie kochasz. Chodzi ci o mój wygląd.
    - Czy to nie było oczywiste? – popatrzył na nią jak na wariatkę. – Uwielbiam patrzeć na ładne, eleganckie, dobrze wychowane i trzymające klasę kobiety.
    - Pfff – mało brakowało a kolejny raz oplułaby się kawą zaczynając śmiać się jak głupia. – Mniejsza o to. Opowiedz mi o co chodziło z czymś obrzydliwym przed szpitalem. Po powrocie od pana Arkady'ego zadzwoniłeś do mnie i wydawałeś się jakiś dziwny. Coś ty tam zobaczył?
    - Jak mówiłem coś, od czego chciałoby się zwrócić – na samo wspomnienie sceny, którą uraczył go młody Deakin i jego „kumpel”, przechodziły go ciarki, a usta wypowiadały serię przekleństw.

niedziela, 22 stycznia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 2


Wybaczcie, że tak późno. Dziękuje za komentarze :)




Jak zwykle obudził się po szóstej, co właśnie zobaczył na elektronicznym zegarku stojącym obok łóżka. Podniósł się i oprał nagimi plecami o oparcie białego, dużego łóżka tapicerowanego, które było najlepszym jego zakupem ostatnich miesięcy. Nie dość, że mebel idealnie wpasował się do jego uwielbienia minimalizmu, był bardzo ładny, to spało się na nim niesamowicie dobrze. Przez to, że poszedł spać tak wcześnie teraz czuł się wypoczęty. Uważał, iż powiedzenie, że im dłużej się śpi tym gorzej, bo organizm jest jeszcze bardziej zmęczony, niż gdyby nie spał, było kompletną bzdurą. On najdłużej potrafił spać około jedenastu godzin. Położyć się o dziewiętnastej lub dwudziestej i spać do szóstej, siódmej rano, no bo co ma robić do późnych nocnych godzin mieszkając samemu? Jasne, mógłby się spotkać z przyjaciółką, swoją byłą partnerką, ale przecież ona też ma rodzinę i nie może poświęcać mu każdej wolnej chwili. Chociaż tego by właśnie chciał. Obrysował wzrokiem dużą sypialnię, w której spał tylko on. W tym ogromnym miejscu znajdowało się niewiele rzeczy. Głównie było to właśnie łóżko, czarna szafa i biała komoda z płyty laminowanej, czarny dywan z grubym włosiem i wisząca na suficie, prosta lampa w kształcie płaskiego kwadratu. Nic więcej w tym pomieszczeniu nie było mu potrzebne. Trzy ściany były w kolorze szarym a zamiast czwartej, która znajdowała się naprzeciwko mebla do spania, wstawione zostało okno wychodzące na ogród, a kawałek dalej było z niego widać halę z lodowiskiem wewnątrz. Uwielbiał taki wystrój i mimo że wielu mógł się nie podobać, nie obchodziło go to. Ważne, że on w tym miejscu czuje się dobrze.

    - Mógłbym powiedzieć, że jest niemal jak moim poprzednim miejscu zamieszkania – ziewnął zasłaniając usta ręką, nawet jeśli nikt nie zwróciłby mu uwagi gdyby tego nie zrobił.

Nagle usłyszał jak żołądek domaga się jedzenia. Aż mu kiszki marsza grają, w sumie nie ma się co dziwić skoro wczoraj poszedł spać bez kolacji. Gdyby jeszcze chciało mu się zrobić dzisiejsze śniadanie byłoby dobrze. Z drugiej strony powinien coś sobie zrobić, bo chce iść pojeździć a tak na głodnego nie będzie miał zbyt wiele siły. Gdy ta myśl dotarła do jego umysłu odrzucił kołdrę na bok i wstał. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej przetarte granatowe spodnie, szarą koszulkę na krótki rękaw i czarną marynarkę sportową. Wszystko zabrał do łazienki. Tam wziął szybki prysznic i założywszy na siebie ubrania zszedł z piętra, skierował się do kuchni. W oknie powitało go wschodzące słońce, które miało piękną żółto pomarańczową barwę, a swoimi promieniami oświetlało miejsca gdzie, na szczęście, nie wyrosły betonowe i ceglane góry.

    - Dobrze, że zdecydowałem się na tę lokalizację. Cicho, spokojnie, i z daleka od dużego, hałaśliwego miejskiego zgiełku – westchnął rozpogadzając się. Wciąż myślał, że wyprowadzka z zatłoczonego miasta, w którym mieszkał przed ośmiu laty był genialnym pomysłem.

Jedyne na co mógł tutaj narzekać, a w zasadzie to nawet nie narzekanie, lecz drobne utrudnienia, bo gdy pilnie potrzebował czegoś czego akurat nie miał w domu to musiał pakować się w samochód i jechać na zakupy trzydzieści kilometrów do najbliższego miasta. A tym było Akron w Stanie Ohio, w którym mieszkał jego trener wraz z rodziną.
Zrobił sobie płatki owsiane z mlekiem, tłumacząc się samemu sobie, że nie chce mu się robić nic bardziej skomplikowanego, niż przyznać się, iż nie ma potraw, które potrafiłby przygotować nie spalając połowy posiłku. Więc do swojego „pożywnego” śniadania napił się jeszcze soku pomarańczowego wyciągniętego z lodówki.
Po zjedzeniu, ubrał adidasy, które i tak będzie miał na nogach tylko przez kilka sekund, wziął w rękę polarową zieloną bluzę, wychodząc z domu zakluczył go, i skierował się tą samą ścieżką co zawsze, do swojego najulubieńszego miejsca na Ziemi. Po chwili już wchodził do pomieszczenia o obniżonej temperaturze. Długa i szeroka hala, niezbyt wysoka mieściła w sobie olbrzymi lód, który Rene musiał regularnie czyścić i wygładzać, dzięki specjalnie do tego przystosowanej maszynie. Miała ona swoje miejsce w garażu, tam, gdzie stał jego samochód. Po wejściu do drugiego pomieszczenia usiadł na ławce. Zdjąwszy buty, ubrał białe łyżwy z nałożonymi na nie nakładkami, zasznurował je. Narzucił na siebie bluzę i wyszedł na salę. Telefon zostawił na ławce stojącej blisko barierek, na wszelki wypadek, gdyby ktoś do niego dzwonił.
Gdy znów stanął na lodowej tafli przeszedł go dreszcz ekscytacji i mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Bardzo kochał jeździć. Tą miłość poznał dzięki mamie, która kiedyś zabrała go na zawody i był jej za to niewymownie wdzięczny. Tamte chwile to dla niego bardzo ważne i przyjemne wspomnienia, nie tylko z powodu łyżwiarstwa, ale to też jedne z nielicznych, w których uczestniczyła mama.
Najpierw się rozgrzał robiąc najprostsze figury czyli takie jak koniki. Wykonał wiele powtórzeń tych samych figur. Był pewny, że rozciągnął i rozluźnił wszystkie mięśnie dopiero po dwóch godzinach. Gdy już miał zacząć jechać uświadomił sobie, że musi wymyślić jakichś układ na Igrzyska. W dodatku musi tak się go nauczyć, by mieć go w małym palcu, trzeba wybrać muzykę i strój. Dużo wcześniej uświadomił sobie ile czekało go jeszcze pracy i przygotować, a czas uciekał. Nie miał nic poza chęciami i planami, które trzeba jak najszybciej zrealizować. Nie może wciąż tego odwlekać. Zaczynał się stresować i bać, że nie wyrobi się w terminie. Prawda była niestety bolesna, bo nic nie zrobi bez pana Daekina. Trener był niezbędnym dodatkiem do sportowca. Mężczyzna obiecał, że dzisiaj się z nim spotka i zaczną wszystko od razu wprowadzać w życie. Trener przyjeżdżał zazwyczaj około dziesiątej, więc ma jeszcze godzinę, ale on już chciałby zacząć. Był zdecydowanie zbyt niecierpliwy, no ale jakoś musi wytrzymać. Zamiast się nad tym zastanawiać zaczął jeździć.
Jadąc tyłem wykonywał po kolei figury nie łącząc ich na razie w żaden układ taneczny. Zaczął jak zwykle od axla. Zrobił go kilka razy, bo za pierwszym nie był zadowolony ze swojego wyskoku. Uważał, że był za płaski i nie ugiął odpowiednio kolana lądując. Wykonywał wszystko po kolei jak zazwyczaj. Zatracił się w szybkiej jeździe, robił spirale i piruety chcąc doprowadzić do perfekcji każdy element. Kolejnym wykonanym skokiem był rittberger. Aby go poprawnie wykonać trzeba wyskoczyć do tyłu robiąc szybki obrót. Kończy się najazdem tyłem, gdzie jedna noga musi być przed drugą. Dla niego to było dziecinnie proste. Trudności sprawiała mu kombinacja i ilość obrotów. Na zawodach musi zaprezentować się idealnie.
Czytał na ten temat, bo w sumie wcześniej nie interesowała go jazda solowa, ale wiedział, że musi wykonać program krótki i dowolny. Oba różniły się od siebie, gdyż program krótki składa się z 7 obowiązkowych elementów z krokami łączącymi i/lub ruchami łyżwiarskimi. Ich kolejność jest dowolna. Co roku elementy są zmieniane. Czas trwania dla solistów, solistek i par wynosi 2 minuty i 50 sekund, choć może być krótszy. W dowolnym składa się z dobrze wyważonych elementów jazdy dowolnej i elementów łączących. Czas trwania to 4 minuty dla solistek, a dla solistów i par 4 minuty i 30 sekund. Więc ma co robić i do czego się przygotowywać. Nie zna swoich nowych konkurentów, ale był pewny swojej wygranej, innej opcji nie dopuszczał do myśli. Swoich dotychczasowych rywali, cholernych Owenów znał doskonale, ale jest dobrej myśli. Z jednej strony to cieszył się, że przestał jeździć z partnerką, bo jego ciśnienie już się tak nie podnosiło gdy tylko zobaczył to rodzeństwo. To byli jego rywale numer jeden. Jedno i drugie przechodziło samych siebie w dogryzaniu mu i słaniu złośliwości, do tego nie omieszkali go wyśmiać nie raz i nie dwa. Oczywiście gdy ci wspaniali państwo się tak zachowywali, to nikt poza nim nigdy tego nie usłyszał. Traktowani byli jak święci. Nienawidził ich jak jeszcze nikogo. Ogólnie nie zawsze ze wszystkimi się dogadywał, ale tych ludzi zabić to mało! Chociaż miał pewne obawy. Zastanawiał się czy decyzja, którą podjął była dobra. Prawda, że każde zawody to ogromna presja i stres, ale on właśnie te uczucia lubił. Do tego bez partnerki oczy widzów były skupione tylko na nim. Chciał żeby ludzie patrzyli tylko na niego, pragnął ich uwagi, podziwu i zazdrości o talent. Patrząc z innej perspektywy, jeszcze nigdy nie startował w tego typu konkurencji. Był przyzwyczajony, że obejmuje partnerkę, razem wykonują układ i razem ponoszą konsekwencje jeśli coś się nie uda. Teraz będzie inaczej. Jeżeli coś pójdzie nie tak to może winić za to tylko siebie. W zasadzie tak jest lepiej. Nie chciał się wyżywać na Susan, ale często był bliski uderzenia jej, nie żeby był damskim bokserem, można powiedzieć, że od lat żył we frustracji.
Wykonał trzy skoki i zrobił piruet w pozycji wagi, czyli ułożył ciało na kształt litery T. Teraz starał się łączyć wszystkie elementy w jeden układ, który naturalnie nie miał za bardzo ładu i składu, i na zawodach sportowych nigdy nie dostałby punktów za taką kompozycję, ale liczyło się przejście z jednej figury do drugiej.
Po kilku godzinach poczuł, że pora zrobić sobie krótką przerwę. Był trochę zmęczony, ale co się on dziwi skoro zjadł tyle co nic. Zszedł z lodu i od razu na płozy założył specjalne ochraniacze, by swobodnie w nich chodzić. Z pokoju obok przyniósł sobie butelkę wody, którą zawsze wolał trzymać w pobliżu, by uzupełnić elektrolity. Już siedząc, odblokował telefon gapiąc się przez moment na niego. Zastanawiał się właśnie, czy powinien puścić jakąś muzykę, która wprawiałaby go w odpowiedni nastrój. Problem w tym, że nie wiedział jaką. Nie słuchał muzyki i nie miał żadnego ulubionego typu. Nie interesował się tym, więc jego zdaniem coś takiego tylko niepotrzebnie zaśmiecałoby mu głowę.
Zamiast rozmyślań nad utworem, wolał pogłowić się, czym by się zająć dzisiejszej nocy. Znów skończy trenować, pójdzie oglądać telewizje, wykąpie się i pójdzie spać o dwudziestej? Nie przypominał sobie, żeby miał zaplanowany występ w telewizji czy gdzieś indziej. Od jakiegoś czasu nie udzielał się w mediach, ale mógł być pewny, że ten stan rzeczy się zmieni, gdy do ludzi dojdzie informacja, że on tym razem staruje jako solista. Był pewny, że rozegra się wokół tego niezły szum, ale to wyjdzie mu na dobre, zdobędzie większy rozgłos i pokaże, że on jest genialny i nie potrzebuje nikogo aby stanąć na podium. Oczywistym jest, że Owenowie także prędzej czy później wystąpią w programie i wypowiedzą się na jego temat. Pewnie nie omieszkają zarzucić mu tchórzostwa, bo uciekł jakby bał się rywalizacji z nimi. Miał gdzieś co powiedzą. Nienawidzą go, bo mimo że oboje są świetni, co przyznaje z wielkim bólem serca, to prawie zawsze był na miejscu wyższym niż oni.
Uśmiechnął się złośliwie na wspomnienie ich twarzy, gdy kilka lat temu on i jego poprzednia partnerka Melinda zdobyli złoto a oni brąz. Z całych sił musiał się powstrzymywać, by nie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem, widząc jak Miranda zgryza ze wściekłości wargi a jej oczy pełne nienawiści skierowane były w ich stronę. Ale lepszy od niej teatrzyk rozegrał Keith. Facet był na granicy wybuchu i pewnie miał ochotę porządnie obić mu twarz. Wyglądał jak rozwścieczony zawodnik WWE, gotowy rzucić się z pięściami na swojego przeciwnika. Jego mina wyrażała zazdrość i pogardę, jednak wszystkie jego emocje ujawnione zostały na kilka sekund. Takie zachowanie zaszkodziłoby jego wizerunkowi, więc postawił na samokontrolę. Rene był pewny, że jedyne co Keitha przed tym czynem powstrzymywało to fakt, że jeżeli wdałby się w bójkę będąc w trakcie trwania zawodów to mógłby zostać zawieszony. I nikt nie wiedziałby kiedy znów dostanie pozwolenie na udział. Zasady w sporcie były po to, by ich przestrzegać a jeśli ktoś je łamał każda kara była surowa i ostro respektowana. Czasami było to zawieszenie, a innym razem wyrzucenie i absolutny zakaz startowania w zawodach. To było bolesne dla każdego kto sport kochał.
Odkręcił małą butelkę i za jednym haustem wypił prawie całą zawartość. Odetchnął głęboko wlewając w siebie napój jakby cały dzień nic nie pił. Zakręcił i odłożył butelkę na ziemię. Wyszukał w telefonie spis kontaktów, po czym wybrał numer kobiety, która byłaby tutaj z nim, gdyby nie zrezygnowała z łyżwiarstwa. Po kilku sygnałach w głośniku pojawił się zachrypnięty głos.

    - Dzień dobry – ziewnęła. – Brak w tobie empatii – wyobraził sobie jak przyjaciółka drapie się po głowie mówiąc to.
    - Hej Melinda – już wiedział o co chodziło jej z tą empatią. Ucieszył się, że ma dla niego chwilę czasu i mogą porozmawiać.
    - Masz możliwości spania jak długo ci się podoba, a wstajesz bladym świtem. Natomiast ja błagam wszystkie bóstwa o kilka godzin snu, ale mnie nie słuchają.
    - Lub Elay cię nie słucha, nie dając ci spać po nocach – zażartował chcąc zobaczyć na jej twarzy rumieniec, i choć nie mógł tego teraz dostrzec, to czuł, że Melinda jest czerwona jak burak.
    - Bardzo śmieszne – rzuciła z przekąsem. – Nie zmrużyłam oka, bo jak tylko się zdążyłam położyć, to z pokoju Bridgette znów słyszałam płacz. Chodziliśmy do niej na zmianę z Elay'em. Od kiedy się urodziła śpimy tyle co nic. I jak ja mam poświęcać czas własnemu mężowi? Mam zbyt ciężkie życie. W dodatku ta głupia krowa Kate... – warknęła.

Wiedział, że kobiecie chodziło o szefową z cukierni, w której pracowała gdy jego opuściła. Jej partner nie był w stanie utrzymać całej rodziny z jednej pensji, więc ona musiała znaleźć sobie coś, co nie wymagało zabierania roboty do domu i poświęcania temu czasu. W cukierni częściej obsługiwała klientów, a inne osoby były odpowiedzialne za wypieki i dekorowanie ich. Ona nie miałaby do tego talentu.

    - Tak, współczuję ci bardzo – przeciągnął ostatni wyraz.
    - Właśnie słyszę – odparła oschle.
    - Zamierzałem złożyć ci propozycję odwiedzenia mnie dzisiaj wieczorem, ale rzeczywiście masz tyle na głowie... – zawiesił sugestywnie głos. Cały czas słyszał jakieś odgłosy z oddali i krzyki. Mógł się założyć, że w tym momencie Melinda zajmowała się Bridgette, a Elay odsypiał zarwaną nockę. Rene w ich przeciwieństwie był wypoczęty po krótkiej przerwie jaką sobie urządził.
    - Chętnie się wyrwę z tego domu wariatów. Podrzucę dziecko dziadkom, męża zostawię w domciu i podskoczę do ciebie. Chcesz o czymś pogadać czy tak tylko dzwonisz, bo masz mnie pod ręką? – Rene usłyszał jakiś łomot i dźwięk wody uderzającej o plastikowe dno prawdopodobnie wiaderka. Domyślał się, że przyjaciółka będzie myć podłogę, bardzo często to ostatnio robiła. Zwłaszcza kiedy spuściła swoją dwuletnią córkę z oka, a ona rysowała jej kosmetykami po podłodze, rozlewała swoje picie lub rzucała jedzeniem.
    - Po prostu dawno się nie widzieliśmy, bo jesteś zajęta rodziną, a ja mam na głowie zawody sportowe, oprócz tego codzienne treningi i występy w telewizji.
    - Nie popadnij w samozachwyt, Narcyzie. Ty najlepszy, ty najwspanialszy. Licz się z tym, że solista jeździ inaczej niż osoba występująca w parze.
    - Ale ja jestem najlepszy – powiedział z bijącą pewnością siebie, kładąc sobie dłoń w miejscu serca.

Raptownie odsunął od siebie słuchawkę, bo usłyszał głośny huk i klnącą w niebogłosy Melindę. Jej córka – Destruktor znowu coś narozrabiała.

    - Jesteś teraz trochę zajęta... Wpadnij około siedemnastej to pogadamy.
    - Dobra, ja kończę, bo... Cholera Elay! Rusz się z łóżka i mi pomóż!


Na koniec ponownie usłyszał głośną wiązankę przekleństw z ust McCartney. Nie było mu do śmiechu, nawet trochę jej współczuł takiego zamieszania w życiu. Ona ma stanowczo za dużo na głowie. Gdyby jeszcze musiała do tego wszystkiego z nim trenować prędzej by się wykończyła niż trzydziestki dożyła. Teraz musiał przyznać jej rację. Rezygnacja z kariery łyżwiarskiej była dobrym posunięciem. Jak wcześniej będąc mężatką jakoś dawała sobie radę tak teraz po urodzeniu dziecka, czy chciała czy nie, musiała zrezygnować. A przez to ucierpiał on, bo pasowali do siebie idealnie, nie to co Susan. Tak kobieta nie dorastała Melindzie do pięt. McCartney nigdy go nie zawiodła. Czasami jej zazdrościł życia jakie prowadziła, ale akurat nie w takich momentach, kiedy dzieciak daje w kość.
Nie przepadał za nimi. Uważał dzieci za małe bezbronne istotki, o które trzeba dbać, bo same sobie na świecie nie poradzą. W jego oczach to słabość i bezsilność, więc trzymał się od tego z daleka. Wiedział, że lata temu był taki sam, ale uprzedzenia do dzieciaków nie potrafi się wyzbyć. Nigdy w życiu nie miałby własnych.
Zauważył, że nadal trzymał telefon w ręce. Zamiast go odłożyć ponownie odblokował i sprawdził godzinę, mimo że wielki zegar wisiał tuż przed nim. Po prosu nie wierzył! Godzinę temu Arkady miał do niego przyjechać, a nadal jest w hali sam jak palec. Zdenerwował się, gdyż nie lubił niepunktualności i kiedy ktoś go ignoruje.

    - Gdzie on jest, do kurwy!? – po całym pomieszczeniu rozległo się echo wściekłego wrzasku.

Nienawidził się z kimś umawiać i czekać na tą osobę. To jawne ignorowanie go i jego rozkazów. Trener w tej chwili powinien poświęcać mu czas, którego nie ma zbyt dużo! Wstał gwałtowanie, mając ochotę kopnąć w coś. Zmarszczył brwi wyglądając jak kat znęcający się nad swoją ofiarą.

    - Do diabła z tym facetem! – prawie rzucił telefonem o najbliższą ścianę. W ostatnim momencie powstrzymał startującą rękę wypuszczającą urządzenie.

Takie zachowanie podburzało go najbardziej! Umówili się na dziesiątą! Dojechanie tu z Akron zajmuje zaledwie pół godziny. W godzinach szczytu może trochę więcej, ale na to o wiele za wcześnie. Nikt nie będzie z nim pogrywać!
Odwiązał sznurowadła i stojąc prosto zdjął łyżwy, po czym zaraz włożył stopę w zimne adidasy. Zawiązał je byle trzymały się na nogach, zrzucił z siebie bluzę, która upadła na podłogę i wyszedł z hali. Przez zdenerwowanie zapomniał ją zamknąć, co było skutkiem jego roztargnienia w obecnej chwili. Wybrał numer do trenera i czekał właściwie na pocztę głosową, bo ta włączała się za każdym razem jak próbował się dobić do mężczyzny.
Słońce było już widoczne na błękicie. Ani jedna chmurka nie pływała po nim. Powietrze było rześkie, przyjemne oraz nie zatrute spalinami. Nie odczuwał tego mieszkając w miejscu otaczającym las i wzgórza. Promienie świeciły mu prosto w twarz dając kolejny powód do złości.

    - A spróbuj teraz nie odebrać to znajdę sobie lepszego trenera! – postanowił wykonać ostatnie połączenie. Był tak wściekły, że miał ochotę kogoś uderzyć. Nie potrafi kontrolować swojego gniewu, władzę nad nim przejmowała frustracja i chęć wyżycia się na czymkolwiek. Jak był spokojny to był spokojny, ale gdy się lekko zdenerwował to nagle przeradzało się we wściekłość, wręcz agresję. Sam wtedy nad sobą nie panował.

W końcu za tym ostatnim razem nie został bezczelnie olany. Będąc niezmiernie wdzięcznym, że Arkady wreszcie się nim zainteresował warknął do głośnika.

    - Ile mam, do cholery, czekać, aż łaskawie odbierzesz? Jak się ze mną umawiasz to się wywiązuj! Widzę cię w moim domu za trzydzieści minut! – przeszedł na podjazd. Z ręką położoną na biodrze, z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego i wszystkich stanął w jednym miejscu i tupał nogą o podłoże. – Odważny jesteś, żeby ignorować mnie! – dosadnie podkreślił ostatnie słowo.
    - Możesz się nie tak nie drzeć? – gdy w końcu skończył swój wywód i pozwolił mówić osobie po drugiej stronie, nie usłyszał znajomego mu głosu, a inny. Co prawda męski, ale brzmiący o wiele młodziej, zachrypnięty z dawką pretensji, której Arkady nie używał w rozmowie z nim.
    - Kto mówi? – zapytał po zreflektowaniu się.
    - Przecież to ty dzwonisz – nieznajomy prychnął, a on nabrał morderczych zapędów. Już mu się nie podobała ta konwersacja.
    - Dzwoniłem do pana Daekina, ale z tego co słyszę to nie on ze mną mówi.
    - Ależ skąd – młody mężczyzna zaśmiał się, ale ten śmiech ani trochę mu się nie spodobał. Był taki... irytujący. – Możesz do mnie mówić per „pan Daekin”.
    - Nie wkurwiaj mnie i po prostu daj mi go do telefonu! – zaraz zrobi komuś krzywdę, albo sobie, albo temu facetowi. Dlaczego dzwoniąc pod dobry numer, słuchawkę podnosi jakiś kretyn?

    - Mój tata – westchnął męczeńsko obcy – Arkady jest w szpitalu.
Momentalnie wstrzymał oddech. Słowa „Jest w szpitalu” nigdy nie wróżyły niczego dobrego. Raptownie doznał skruchy, a w głowie zaczęły kłębić się najczarniejsze myśli dotyczące złego stanu zdrowia mężczyzny. Zrobiło mu się przykro, że tak gwałtowanie reagował na nieobecność trenera, podczas gdy on znajdował się w, być może, nieciekawej sytuacji. Miał tylko nadzieję, że jego głupie pomysły nie okażą się prawdą i ten raz się pomylił.


    - Co się stało? – zapytał już spokojniej, lecz czuł, że „spokojna rozmowa” z tym człowiekiem, który okazał się być synem Arkady'ego, nie miała prawa bytu.
    - Podaj mi jeden powód, dlaczego miałbym udzielić tobie, obcemu człowiekowi, takich informacji – rzucił ozięble mężczyzna.
    - Powiedz mi gdzie jest Arkady to przyjadę – zamurowało go. Jakim prawem synalek trenera odzywa się do niego w ten sposób?! Żadnego szacunku!

Nie odpuści. Nie będzie bezczynnie siedzieć i czekać aż ktoś łaskawie go poinformuje. Zabierze się do szpitala i od Deakina, tego starszego, dowie się prawdy!Martwi się o niego. Teraz miał do siebie pretensje. Podrapał się po głowie modląc się w duchu, by żaden z czarnych scenariuszy życia się nie sprawdził, a chodziło jedynie o jakąś błahą sprawę.
Mimo tego jaki jest, on również ma ludzkie uczucia i nie jest potworem z kawałkiem lodu zamiast serca. Bał się o mężczyznę. Zadawał sobie pytanie, dlaczego aż do wizyty w tym nieprzyjemnym miejscu. Nim zdążył się zorientować nieznajomy mu odpowiedział.

    - Tata jest pokiereszowany, ale poza tym chyba nic mu nie jest. Jakiś czas temu zabrali go na dokładniejsze badania, ale nie wiem kiedy wróci. Jak coś to się z tobą skontaktuje. Przekaże mu, że jego szef dzwonił.

Ostatnie zdanie uświadomiło Rene, że jego rozmówca od początku doskonale wiedział z kim ma przyjemność. Dlaczego więc odzywa się do niego jak do gówniarza?!

    - Podaj mi adres szpitala – zażądał. W końcu żeby do niego dojechać, musi wiedzieć gdzie.
    - Czy to rozkaz? – padło pytanie przesiąknięte kpiną.
    - Szybko się uczysz – on natomiast się uśmiechnął nikle, jakby świętując swoje małe zwycięstwo. – Tak, to rozkaz. Daj ten pieprzony adres, bo chcę się z nim zobaczyć!


* * *


Początkowo nie zamierzał odbierać telefonu taty, gdyż nie miał tego w zwyczaju. Nie do niego ktoś dzwonił, tylko do ojca. Oddzwoniłby przecież, gdyby wiedział, że to coś ważnego. Jednak tym razem zrobił wyjątek, po zobaczeniu imienia które się wyświetliło. Odebrał, choć nie powinien. Ciężko było mu uwierzyć, że osoba, z którą rozmawiał to ten Rene Castella. Oczywiście wiedział, że jego tata trenuje go. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że ten człowiek przejmie się stanem zdrowia jego taty. Dużo razy w domu wspominał jak ciężko jego podopieczni trenują, żeby wygrać zawody, jak wiele pracy w to wkładają. Tata czasami opowiadał o tym mężczyźnie, który w krótkim czasie stał się gwiazdą łyżwiarstwa, w samych superlatywach. Teraz jednak widzi, że to były kłamstwa. Dobra, może i martwi się o swojego trenera, ale to jak odzywał się do niego bardzo go wzburzyło. Czy ten facet jest normalny? A właściwie dlaczego on jest z jego ojcem na „ty”? Chwilowa telefoniczna rozmowa z tym człowiekiem uświadomiła mu, że pan idealny jest niewychowany, nie ma szacunku dla nikogo prócz siebie. Oprócz tego, pewnie jest opryskliwy i nie umie komunikować się z ludźmi. Nie znosił takich osób. Najwyraźniej Castella z charakteru jest podobny ludzi, którzy przyprawiają go o wymioty i absolutny brak tolerancji na okropne zachowanie. Już żal mu było ojca, że musi spędzać z tym człowiekiem tyle czasu.
    - Mamo, nie bój się – zapominając o telefonie sprzed chwili, pocieszał matkę, która bardzo się martwiła o swojego męża. Musi ją zapewnić, że tata żyje i nie jest z nim tak źle. Chociaż mu samemu ciężko było w to uwierzyć. Oboje musieli być dobrej myśli. Dalej do niej mówił trzymając jej rękę w dłoniach.

Prawie zawału dostał gdy się dowiedział, że ledwo tata wyjechał z domu, a już wjechał w niego jakiś pijany kierowca. Rodzic nie zdążył zareagować, bo nawet nie widział pędzącego auta wyjeżdżającego z zakrętu. Cała maska była kompletną ruiną, przednia szyba stłuczona, a blacha w innych miejscach wgnieciona i ostro porysowana.
Będąc w ogromnym szoku, bojąc się o życie rodzica musiał uspokajać bliską omdlenia mamę. Kobieta w jednej chwili zbladła i niewiele brakowało żeby zemdlała. Dopóki nie zobaczył bezpiecznego taty na sali segregacji był kłębkiem nerwów. Wczoraj wieczorem rodzice się trochę poprztykali, a od rana nie odezwali się do siebie ani słowem. Był pewny, że gdyby ojcu coś się stało matka do końca życia obwiniałaby się, że rozstali się skłóceni.
Czarnowłosa pielęgniarka, która przed chwilą weszła wraz z lekarzem prowadząc łóżko z Arkady'm, od razu podeszła do nich tłumacząc pokrótce co zrobią z pacjentem. Jego mama nie słuchała kobiety, tylko zbliżyła się do swojego męża. Podsunęła sobie krzesełko, by na nim usiąść. Charles dostrzegł jak chwyciła staruszka za dłoń i ścisnęła. Widział jak z jej oczu lecą łzy. Mimo że potrafili się kłócić to bardzo się kochali i za każdym razem się godzili, tak jakby ostrej wymiany zdań nie było. Podziwiał ich i kochał.

    - Jak się czujesz? – zapytała drżącym z przejęcia głosem.
    - Bywało lepiej – Deakin wskazał na kołnierz ortopedyczny uśmiechając się kwaśno.
    - Pani mąż doznał urazu kręgosłupa szyjnego – lekarz powtórzył to co pielęgniarka. – Musieliśmy założyć tą „ozdóbkę”, by zapobiec dalszym urazom. Do tego ma dochodzi lekkie wstrząśnienie mózgu, gdyż uderzył pan głową o szybę samochodu i zwichniecie kostki. Zaraz znów będziemy musieli pana skąd zabrać i założyć szynę na nogę.

Wtenczas kobieta ubrana na biało opuściła salę z kilkoma dokumentami zabranymi od doktora Stuarta, który był znajomym rodziców. Stary, przygarbiony mężczyzna o siwych włosach, w białym kitlu, z plakietką informującą kim jest, kontynuował swoją wypowiedź.

    - Wypiszę panu zwolnienie lekarskie. Przecież pracodawca nie będzie kazał panu pracować w takim stanie. Noga zostanie unieruchomiona na miesiąc, może więcej. Szyja podobnie. Gdy wróci pan do domu jednym pańskim zajęciem będzie odpoczynek i kuracja. Jeśli chce pan szybko odzyskać zdrowie proszę się zastosować do moich zaleceń – doktor zachowywał się profesjonalnie i mimo że dobrze znał się z jego rodzicami, używał formalnych zwrotów. Charles był ich zwolennikiem. Nie ważne, że dwie osoby są na przykład rodziną, jeśli razem pracują, jego zdaniem każdy powinni zachowywać się odpowiednio i nie spoufalać się.
    - Doktorze sala jest już wolna, możemy założyć gips pacjentowi – odezwała się kolejna, nowo przybyła pielęgniarka.

Charlie zdecydowanie wolał tą pierwszą, która tutaj weszła z ojcem, niż tą obecną kobietę. Spojrzał na brązowowłosą i aż się skrzywił z niesmakiem odwracając głowę w drugą stronę, żeby nikt nie wiedział. Zastanawiał się jak kobieta pracująca w szpitalu, pomagająca osobą tu się znajdującym może mieć na twarzy kilogram gładzi szpachlowej. Zamiast wzbudzać zaufanie pozytywne emocje to ona straszy. Wzdrygnął się kiedy spojrzał na nią kolejny raz. Jej gęste, brązowe włosy były rozpuszczone i okropnie roztrzepane. Nie wiedział jak ona to zrobiła, ale z typowego stroju pielęgniarki stworzyła jakąś „seksowną” kreację, w której piersi wypływały na zewnątrz. W dodatku miała na nogach kilku centymetrowe szpilki. Może on się na tym nie zna, ale tego chyba zabraniają przepisy tej placówki. W końcu pierwszy raz widzi taką pielęgniarkę. Czy lekarze nie mają nic przeciw? Pff ten tu na pewno nie ma, zwłaszcza, że może sobie popatrzeć na młódkę, która wygląda zbyt wyzywająco. Kto by pomyślał, że pan Stuart jest takim typem człowieka. Czyżby to już ten wiek, w którym zamiast oglądać się za żoną, lata się za krótkimi spódniczkami? Zakpił w duchu z tego mężczyzny. On chyba nie zdaje sobie sprawy, że można z niego czytać jak z otwartej księgi. Co za cyrk.

    - Dobrze więc. Na jakiś czas znowu musimy zabrać pana od rodziny, ale nie na długo – uśmiechając się, jej czerwone usta bardzo się rozciągnęły. Wyglądały niczym u Jokera.
    - Oby – domyślał się, że ojciec czuje się jakby cały świat mu spadł na głowę.
Przecież nie jest aż tak źle. Najważniej, że tata żyje, a on chyba nie zdaje sobie sprawy jakie miał szczęście. A tego pijanego gościa zabiłby na miejscu gdyby wpadł w jego ręce. Jeździć po pijaku?! Gardził takimi ludźmi, bo myśleli tylko o sobie, że może uda im się dojechać do domu bez przejechania kogoś! Właśnie dlatego on nigdy nie pił gdy wiedział, że będzie prowadzić auto.
Tatę ponownie wywieźli, a on z mamą zostali tu sami, nie licząc kilku innych pacjentów. Stanął za jej plecami i położył ręce na ramionach. To był dla niej cios, musiał ją wesprzeć, są rodziną, a on jako jej jedyny syn nie pozwoli, żeby cierpiała. Na swojej dłoni poczuł tą należącą do mamy. Zeszło parę im tak parę minut. Zaczął się zastanawiać czy ten facet faktycznie przyjedzie. Nie, żeby jemu w ogóle na tym zależało. Po prostu Castella dosłownie rozkazał mu podać sobie adres. Najwyraźniej był nieźle wkurzony. Odpowiedź na swoje pytanie dostał chwilę później gdy jego oczom ukazała się postać jaką czasami widywał w telewizji.
Musiał przyznać, że na żywo blondyn wygląda jeszcze lepiej. Obrysował go uważnym oraz intensywnym wzrokiem, jak wchodzi do sali. Widział jak mężczyzna przez chwilę rozgląda się po pomieszczeniu aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na nim. Przez chwilę patrzyli na siebie jakby toczyli niemą walkę pomiędzy sobą. On nie zamierzał być pierwszą osobą, która puściła wzrok. Patrzył temu mężczyźnie prosto w oczy. Słowem się nie odezwał na ten temat, ale zadziwiły go jego źrenice w dwóch kolorach. W mediach nigdy tego nie zauważył. Nie miał pojęcia o takim „defekcie”. Widział go tylko w zawodach, które były emitowane na żywo, ale bardziej niż to jaki jest, jak wygląda, interesowało go jak jeździ, więc nie wiedział o tym małym uchyleniu w jego wyglądzie. Chociaż czy to rzeczywiście uchybienie, czy raczej coś, co dodaje Castelli uroku? Jedno wiedział na pewno, oczy łyżwiarza wyglądały czarująco. Być może, była to jedyna rzecz w tym człowieku, która mu się spodobała. Zdecydował się podejść do gościa i przywitać się z nim. Jego mama obserwowała każdy ruch, siedząc na krześle. Gdy stali do siebie twarzą w twarz, wyciągnął swoją rękę, którą, jak spostrzegł, niechętnie uścisnął blondyn.

    - To z tobą rozmawiałem – zaczął blondyn – gdzie Arkady?
    - Jesteś z moim ojcem na „ty”? Nie uważasz, że... – ponownie się zirytował. Dlaczego ten człowiek musi zachowywać się tak grubiańsko?
    - Pytał cię ktoś o zdanie? Nie wydaje mi się – rzekł surowy, zimny głos przesiąknięty jadem, jakby go karcąc.


Totalnie go zamurowało. No nie! Co z tym facetem jest nie tak?! Tak jak myślał, ma paskudny charakter. Czy wszyscy faceci, których los stawia na jego drodze, muszą być skończonymi dupkami? Patrzył na mężczyznę, którego ledwie poznał, a już miał ochotę pogrzebać go kilkanaście stóp pod ziemią!

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 1


Późno, bo późno, ale w końcu wstawiam rozdział rozpoczynający to opowiadanie :) Muszę być z Wami szczera, planowałam to na 1 stycznia, ale wtedy cały dzień przeleżałam w łóżku i nie potrafiłam się z niego podnieść. Potem chciałam wrzucić go 8, ale musiałam poprawić parę rzeczy (tak, w pierwszym rozdziale, jak i dalej). Także, wybaczcie, że kazałam Wam tyle czekać.
Dziękuję za każdy komentarz :)

Tutaj macie Charliego w wykonaniu mojej przyjaciółki Karoliny S. :D





~Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest.~

William Wharton "Tato"


~Nie ma serc z lodu. Są serca w lodowej powłoce.
Tylko odpowiednia ilość ciepła może ją rozpuścić.~
Cytat znaleziony w Internecie





Wybił się w powietrze z zewnętrznej krawędzi lewej łyżwy zamachując się prawą nogą, wykonał dwa i pół obrotu w powietrzu lądując na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Rozłożył ręce na boki jak to robiono w tej figurze i skończył jadąc tyłem na jednej nodze. Axel był jego ulubioną figurą i nad nią od zawsze najbardziej pracował. Położył drugą nogę na lód nadal jadąc wyłem. Nie oglądał się za siebie znając na pamięć dokładne wymiary powierzchni lodowej. Jechał pewnie nie bojąc się, że w pewnym momencie upadnie. Nie było nawet mowy, żeby to się mogło stać. Nie jemu, on nie upadał na lodzie. Zahamował ostro przy samym końcu barierek łapiąc się ich jedną ręką. Oddychał szybko i gwałtownie. Odchylił na chwilę głowę w tył pozwalając miękkim włosom swobodnie się poruszać. Spojrzał na dużych rozmiarów zegar wiszący na wysokiej ścianie. Dochodziła siedemnasta, a to znaczyło, że już od ponad sześciu godzin intensywnie trenuje. Nie zauważył kiedy ten czas mu uciekł. Nie czuł się nawet zmęczony, a od szóstej rano był na nogach.

    - Może powinienem skończyć na dzisiaj? – zapytał sam siebie podpierając się w boki.
    - Dobry pomysły, młodzieńcze – echo męskiego głosu odbiło się od ścian, docierając w końcu do jego ucha. Nie spodziewał się go usłyszeć. Był pewny, że poza nim nikogo tu nie ma.

Odwrócił się w stronę podwójnych przesuwanych drzwi, które były wyjściem z jego sali ćwiczeń. Stał w nich wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w długie spodnie oraz niebieską koszulę polo. Na głowie miał czuprynę czarnych włosów. Obrysował gościa zaskoczonym spojrzeniem i podjechał do niego. Mężczyzna także podszedł do barierki stojąc po jej drugiej stronie, która nie obejmowała śliskiej tafli.

    - To było pytanie retoryczne, nie wymagające odpowiedzi. Poza tym, co pan tu robi. O ile pamiętam miał być pan z rodzinką na obiedzie – w głosie Rene dało się słyszeć ironię, której nigdy nie starał się ukryć.
    - Byłem – gość uśmiechnął się przyjaźnie ignorując jego prymat, doskonale znając, i będąc przyzwyczajonym do takiego zachowania.
    - Rodzinne obiadki w miłej atmosferze, śmiechy, wygłupy, pytanie się o samopoczucie, choć tak naprawdę nikogo to nie interesuje, spokojna rozmowa w gronie najbliższych, jakież to irytujące – westchnął teatralnie jak to miał w zwyczaju.
    - Dokładnie tak, i powiem ci więcej. Było wspaniale – widział jak starszy mężczyzna krzyżuje ręce na piersi i staje w niedużym rozkroku, prezentując tą swoją „wyluzowaną” postawę, która działała mu na nerwy.
    - Niepotrzebne zawracanie tyłka, przez takie zbędne rzeczy tylko traci się czas, który można by spożytkować w lepszy sposób – oparł się o barierkę robiąc znudzoną minę, mówiącą, że nic go nie obchodzi.
    - Jakieś sugestie? – zaśmiał się mężczyzna.
    - Na przykład przyjście na mój trening!k – Rene wrzasnął nie potrafiąc dłużej udawać stoickiego spokoju. – Jesteś moim trenerem! Pilnowanie mnie, żebym nie wykręcał się od pracy i polepszanie moich umiejętności to twoja praca. Choć w sumie nie masz czego polepszać, wszakże jestem najlepszym łyżwiarzem – rzekł jakby to było oczywiste, wzruszając ramionami.
    - Och tak, zgadza się. Jesteś prawie tak bardzo utalentowany jak skromny – ten staruch ewidentnie starał się wyprowadził go z równowagi, którą i tak zachowuje dla pozorów, że nie jest niezrównoważony.

Blondyn tylko prychnął robiąc zgorzkniałą minę. Z zamiarem opuszczenia lodowiska, podjechał do drzwiczek otwierając specjalne zabezpieczenie. Stanął białymi, świeżo naostrzonymi łyżwami na trudno ścieralnej gumowej wycieraczce, którą była obłożona cała podłoga. Usiadł na ławce i zdjął lśniące łyżwy od razu wycierając je ściereczką. Wyczyścił dokładnie buty oraz ich metalową część. Potem położył obok i w końcu wziął się za ubranie adidasów, w których wszedł do hali. Przez cały czas czuł na sobie wywiercający dziurę w jego głowie wzrok mężczyzny, który stał tylko na swoim dotychczasowym miejscu, czekając aż on się oporządzi i podejdzie. Mając na uwadze, że Arkady, bo takie nosił imię przybysz, ubrany jest w cienką koszulę, Rene nie spieszył się z wykonywanymi czynnościami pragnąc zapewnić mężczyźnie orzeźwiające powietrze, które go dodatkowo wychłodzi. Nie obchodziło go, że jest wredny i robi to żeby się zemścić za wystawienie go do wiatru. On chciał trenować, ale ten staruch miał już inne plany.
Zaniósł łyżwy do jedynego pomieszczenia znajdującego się w sali sportowej i powiesił je na specjalnie zamontowanych do tego haczykach. Rozejrzał się po urządzonym w kolorach szarości pokój z pełnym wyposażeniem łyżwiarskim. Znajdowały się tu dwie podłużne ławki oraz rząd szafek przy ścianie po lewej, z których tylko jedna była wypełniona jego codziennymi ubraniami. Prawa była zajęta przez stojaki na stroje sportowe, szczelnie zamknięte w specjalnych pokrowcach. Miejsce naprzeciwko drzwi miały trzymające się na haczykach łyżwy, różnej wielkości, koloru i z odmiennymi ozdobami. To co widział napawało go dumą. Myśl, że na to wszystko ciężko pracował, podnosiła jego pewność siebie i chęć dalszej walki o mistrzostwo i zdobycie największej ilości złota w historii łyżwiarstwa figurowego.
Uśmiech zagościł na jego twarzy przez krótką chwilę, lecz po zamknięciu drzwi przybrał zwyczajowy szorstki wyraz, który sprawiał, że wydawał się nieprzyjazny i nieprzystępny. Powrócił do czekającego na niego mężczyzny.

    - Nie można było dłużej? Zamarzam tu – Arkady złapał się za ramiona i potarł dłońmi. Jego twarzy zrobiła się czerwona, a z ust leciała para.
    - Kto ci każe tu czekać? Chyba zapomniałeś, że w moim ukochanym miejscu panuje zima, a wiosna jest na zewnątrz.
    - Dobrze ci mówić, ty masz na sobie ciepły golf, rękawiczki i chustę, a ja? – zapytał pokazując na siebie.

Blondyn otworzył białe drzwi rozsuwając je na przeciwne strony po czym obaj wyszli z olbrzymiej hali. Trener z ulgą przyjął promienie zachodzącego powoli słońca. Rene zamknął halę na klucz, który zaraz schował do swojej kieszeni czarnych wycierusów. Poprawił zielono białą chustę w kratę tak, żeby było mu wygodnie i go nie dusiła.
Na dworze nadal było jasno, nie to co w zimę, w którą o tej porze panowały egipskie ciemności. Przyjemny wiosenny wietrzyk łaskotał go po twarzy. Powietrze było rześkie, niezanieczyszczone smogiem i oparami paliwa, które musiałby wdychać, gdyby mieszkał w mieście. Czasami wydawało mu się, że tutaj nawet niebo jest bardziej błękitne, a w nocy widać niezwykłą panoramę gwiazd. To otoczenie uspokajało, działało kojąco na jego gwałtowną naturę. Wschody oraz zachody słońca robiły wrażenie, wyglądały jakby zza pasma gęstego lasu wyłaniała się płonąca kula ognia. Promienie padały wtedy na korony drzew zmieniając ich kolory. Najpiękniej wyglądało to jesienią. Do jego ucha doleciał łagodny szum lasu. Kątem oka dostrzegł jak wiatr porusza cieńszymi gałęziami wyginając je w różne strony. Podczas potężnej burzy wyglądało to jednak nieco strasznie. Jakby w jednej chwili wszystkie pnie miały zostać wyrwane z korzeniami z podłoża.
Przeszli kawałek po chodniku z granatowej kostki aż ich oczom ukazał się duży dwupiętrowy, nowoczesny dom. Omijając złączony z mieszkaniem garaż oraz stary czarny samochód Arkady'ego, weszli do środka. Przed nimi rozległ się duży korytarz, z którego widoczne było wejście do kuchni, salonu oraz białe schody prowadzące na piętro. Wnętrze było urządzone w stylu minimalistycznym, w całym domu rządziły dwa kolory: czarny i biały. Tylko niektóre elementy były w kolorze limonkowym, a nie było ich dużo. Mężczyźni po zdjęciu i ułożeniu na półce butów, przeszli do kuchni. Starszy z nich usiadł przy stole, obok którego znajdowało się okno na całą ścianę, wychodzące z widokiem na ogród. Urządzony wedle gustów właściciela posesji. On także obowiązywał zasadę gospodarza, że im mniej tym lepiej, lecz nie wyglądał ubogo, ale właśnie przez tą prostotę, dużo zieleni i dwa drzewa magnoliowe wyglądał pięknie.

    - Masz może ochotę na coś do picia, bo sobie robię kawę? – Rene podszedł do wiszącej szafki, by wyjąć z niej szklanki lub szklankę, jeśli gość nie będzie miał na nic ochoty.
    - Dziękuję, ale przed wyjściem żona wcisnęła we mnie zieloną herbatę i mam dość. I miło, że zapytałeś – starszy pan ułożył ręce na blacie szklanego stołu i oparł na nich twarz. Zerknął na magazyn sportowy leżący nieopodal. Sięgnął po niego i zaczął przeglądać, omijając co nudniejsze rzeczy. W tym czasie Rene wrzucił do kubka dwie łyżeczki czarnej kawy i jedną cukru.
    - Wiesz, że byle komu bym nic nie zaproponował.
    - Wiem, wiem. Przez te kilka lat, gdy cię trenowałem zdążyłem nieco cię poznać.
    - Trenowałeś? Przecież nadal to robisz. Tylko coraz częściej się opierdzielasz – wlał wrzątek do swojego ulubiony, fioletowego kubka z napisem Sto lat oraz niewielkim zdjęciem pary łyżew. Dostał go na dwudzieste urodziny.

Do jego nosa doleciał aromatyczny zapach czarnej kawy. Wziął ją w ręce i zajął miejsce naprzeciwko uśmiechającego się wrednie gościa czytającego jakiś artykuł. Sam już trzykrotnie przestudiował magazyn, poza kilkoma swoimi zdjęciami, relacjami z ostatnich zawodów z grudnia i przypomnieniem wywiadu sprzed roku nie było nic ciekawego. Z wyjątkiem informacji o sobie, przejrzał rozkład zawodów w tym roku. Zapowiadało się dwanaście niezwykle interesujących, tak przynajmniej myślał na początku roku, kiedy to rzucił jazdę w parach zmieniając się tym samym w solistę.

    - Ty sam wiesz kiedy powinieneś trenować, lecz nie znasz umiaru. Mogę się złożyć, że zanim jeszcze dobrze wstałeś już myślałeś o przygotowaniu jakiegoś pokazu. Nie musisz się spieszyć. Ledwo w grudniu ty i Susana wzięliście udział w Mistrzostwach Europy w Wiedniu. A teraz zamierzasz startować solo w kolejnym konkursie? Odpuści sobie. Najpierw przyzwyczaj się do jazdy samemu – Arkady rzekł z troską, lecz on nie brał sobie tego do serca. A nawet zdenerwowało go to.
    - Odpuścić? Nigdy w życiu!
    - Rene, dopiero co zrezygnowałeś z jazdy w parach. Co swoją drogą doszczętnie dobiło twoją partnerkę, a już chcesz startować jako solista? Nie uważasz, że powinieneś odpocząć trochę.
    - Nie – odpowiedział natychmiast. – Cieszę się, że odprawiłem Suzanę z kwitkiem. Nie dorównywała mi, była za wolna, często popełniała błędy i nie potrafiła wykorzenić z siebie pewnych przyzwyczajeń. W dodatku na każdy trening się spóźniała, nie była rozgrzana na czas i mnie irytowała. Nie znoszę takich kobiet – warknął wściekle. Po co Deakin mu przypomina o Susanie?
    - Przesadzasz, a może chodziło o to, że wpadłeś jej w oko, a ona nie była w twoim typie? Nie wiedziała, że łatwo się denerwujesz i jeśli ktoś ci nie odpowiada to pozbywasz się tej osoby. Byłeś dla niej za ostry – odłożył magazyn, który od razu wziął w swoje ręce Castella.
    - Nie sądzę – wypił swoją kawę już do połowy. Dopiero teraz jego żołądek dał mu znać, że potrzebuje czegoś do jedzenia, ale tak bardzo nie chciało mu się nic robić. Przewracał szybko kartki jakby czegoś szukał.
    - Cóż, nie ważne co bym ci nie mówił i jakich dobrych rad bym ci nie udzielał ty i tak wiesz swoje.
    - Zawsze słucham twoich rad, Arkady, jednak tylko tych na lodowisku. Tam możesz mi rozkazywać ile dusza zapragnie. Nigdzie indziej bym na to nie pozwolił. Wracając do Susany. Teraz mogę jeździć jako włoski łyżwiarz, skoro mam włoskie pochodzenie, a nie z nią jako amerykańska para. To nie jest wbrew regulaminowi.
    - Przecież jesteś Amerykaninem. W pewnej części.
    - Tak, tak. Oryginalni rodzice to mój cały sekret – przewrócił oczami, jakby w ogóle miał ochotę o nich rozmawiać.

Ostatecznie udało mu się znaleźć to czego szukał. Dwie końcowe strony pisma zawierały rozpiskę przyszłych zawodów, a on musi wziąć udział we wszystkich. I we wszystkich zdobyć złoto. Spełni swoje marzenie i stanie się najbardziej rozpoznawalną osobą na świecie. Nie wystarczy mu już, że połowa Ameryki go kojarzy. Pragnął wielkiej sławy. Dla swojej pracy poświęci całe życie.
Według zamieszczonej tabeli jako pierwsze miały się odbyć Letnie Igrzyska Olimpijskie, które organizuje się co cztery lata. W połowie maja wszystko się rozstrzygnie. Nie podano informacji jeszcze, gdzie dokładnie. Kolejne będą Mistrzostwa Europy, czyli w lipcu. Natomiast po nich Mistrzostwa Świata w tym samym miesiącu. Oba z Mistrzostw celebruje się co roku, więc jest szansa na wiele nagród w przeciągu kilku lat. Zimowe Igrzyska Olimpijskie obchodzić się będzie w grudniu. One również pojawiają się co cztery lata, więc w nich musi wziąć udział bezwarunkowo. Przed nimi Międzynarodowa Unia Łyżwiarska organizuje cykl zawodów pod nazwą Grand Prix. W kilku miejscach na świcie zawodnicy startują w maksymalnie trzech imprezach, z których w dwóch, wcześniej wyznaczonych, walczą o punkty. Ci, którzy w sumie zdobędą ich najwięcej, biorą udział w Finale Grand Prix.1
Rene, choć czytał gazetę wcześniej, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że startuje za półtorej miesiąca, a jest z przygotowaniami w plecy. Musi porozmawiać o tym z trenerem, w końcu to Arkady wszędzie mu towarzyszy i wspiera.

    - Zmieniając temat – zaczął poważnie Deakin. – Znamy się osiem lat i nie uważam cię za obcego człowieka, więc przykro mi, że po raz kolejny odrzucasz moje zaproszenie. Moja żona bardzo chce cię poznać. Tyle razy zapraszaliśmy cię do siebie, a ty wciąż odmawiasz. Nie chce żeby Eleanor pomyślała, że nie chcesz skorzystać, bo jesteśmy gorsi od ciebie nie mając takiego bogactwa.
    - Słucham?! – obruszył się. Miał ochotę uderzyć pięściami w szklany stół. – To nie prawda. Możesz powiedzieć o mnie wszystko, ale nie to, że spoglądam na ludzi przez pryzmat ich wykształcenia, dochodów czy klasy, z której się wywodzą. Nie obchodzi mnie to. Jak kogoś nie lubię to nie lubię.
    - Więc przyjmij propozycję następnym razem – mężczyzna wstał, zasunął krzesło z białej ekoskóry. Skierował się on do przedpokoju, za nim podążył Castella.
    - To nie w moim stylu. Nie robię takich rzeczy – ile razy miał powtarzać, że nie lubi spędzać czasu w „rodzinnym gronie”?
    - No to się zmuś, panie Castella. W porządku, ja będę się zbierał, nie miałem zabawić tu długo. Syn wraca i chcę się zapytać jak mu poszło. Jutro wrócę i obgadamy wszystko od zmiany twojego planu dnia do układu i przystosowania cię do jazdy solowej. Skoro aż tak bardzo chcesz wziąć udział w Letnich Igrzyskach to moim zadaniem jest cię wspierać i pomóc wzbić na wyżyny – założył na korytarzu buty z zamiarem wyjścia.
    - Twój syn? A co takiego dziś robił, że chcesz się go o coś wypytać? – oparł się plecami o ścianę zapominając o poruszeniu ważnego tematu, skoro trener zapowiedział, że od jutra zaczynają. Słysząc o synu Arkady'ego, zainteresował się tym.
    - A to nie twoja sprawa. Żegnam – powiedział udając zimnego, choć Rene wiedział, że w duchu się z niego śmieje.
    - Do jutra – prychnął obrażony, bo odmówiło mu się czegoś.

Pchnął drzwi, które głośno trzasnęły, przekręcił w nich klucz i skierował się do salonu zostawiając zmywanie do czasu gdy uzbiera się więcej naczyń. Położył się bokiem na czarnej podłużnej sofie i włączył wysuwany z komody telewizor. Wszedł w folder z filmami nagranymi i włączył Mistrzostwa Europy, które odbywały się w Wiedniu prawie pięć miesięcy temu, w zimę. Przewinął film do momentu, w którym on i Susana startują. Widział ich oboje uśmiechających się od widzów i do siebie. Raptownie ciśnienie mu się podniosło patrząc na tę jej promienną twarz. Wkurzyła go jak jeszcze chyba nikt. Przygotowywali się tyle czasu do Mistrzostw, jadł zbilansowane posiłki, odżywiał się zdrowo, codziennie ciężko trenował, biegał po lesie rano i wieczorem, a cały ten wysiłek poszedł na marne, bo zajął tylko drugie miejsce. Schodząc z lodowiska modlił się, żeby sędziowie nie zauważyli jak jego partnerce but prawie zleciał z nogi. Idiotka źle go zawiązała, nie poświęcając temu czasu i robiąc to na odpierdziel, bo jak stwierdziła: musi poprawić makijaż i włosy. Tak, jakby to było ważniejsze. Oczywiście prezentacja jest ważna, ale podstawą są umiejętności i ich wykorzystanie. Poza tym przy jednej z trudniejszych do wykonania figur potknęła się, a że trzymała go za rękę, oboje polecieli za lód. Było mu okropnie z myślą, że pomimo tylu starań zajęli drugie miejsce. Najgorsze jednak było to, że parą która wygrała był Keith i Miranda. Zajęli, ku jego rozpaczy, pierwsze miejsce. Co prawda to był pierwszy raz gdy ta dwójka miała lepszy wynik niż oni, ale w tamtym momencie miał ochotę zamordować Susane. Nie mógł na nią patrzeć, myśląc, że zaraz zrobi jej krzywdę. Widok znienawidzonych przez niego ludzi trzymających puchar, który należał się jemu był paskudnym doświadczeniem. Kochał łyżwiarstwo ponad wszystko na świecie, to było całe jego życie, poświęcał się temu od najmłodszych lat, gdy matka zabrała go na jego pierwsze zawody młodzików, które oglądał, bo brał w nich udział jego starszy kuzyn. Widząc to co uczestnicy wyprawiają na lodzie nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Był oczarowany ich popisami. Nigdy wcześniej nie widział zawodów na żywo, w telewizji, a nawet nie wiedział, że coś takiego jak jazda figurowa istnieje, a gdy mama w drodze mu opowiadała co będą oglądać, spodziewał się, iż będzie się niemiłosiernie nudził. W jednej chwili zmienił podejście do tego sportu od tamtej chwili uważając go za najpiękniejszą dyscyplinę.
Inaczej jest postrzegać porażkę gdy jest się samemu za nią odpowiedzialnym, a inaczej jak jest kilka osób i żadna nie uważa, że zrobiła coś nie tak. On zrobił wszystko tak jak chciał. Wyuczył się układu na pamięć, dał z siebie dwieście procent, ani razu się nie potknął, nie zachwiał i każdą z figur wykonał perfekcyjnie. Jest idealny, nie ma sobie nic do zarzucenia. Dlatego właśnie tak bardzo przeżywał tą przegraną. Arkady poradził mu, żeby się nią zbytnio nie przejmował. Jest młody, zdąży jeszcze osiągnąć szczyt, bo to do niego chciał dotrzeć. Trzeba przyznać, że kariera łyżwiarza nie trwa specjalnie długo. Jeśli chce się zostać zapamiętanym, nie można pozostać w tyle. Teraz powinno mu być łatwiej. Jeżeli tym razem przegra, będzie pewny, że to on popełnił błąd a nie partnerka. Ale co może powiedzieć o kimś z kim współpracuje od dwóch lat?
Jest pewna kobieta, której żadna inna nie potrafiłaby nigdy dorównać. Doprawdy wspaniała, wyrozumiała kobieta. Chwalił się nią wszystkim i przedstawiał jako nie tylko partnerkę zawodowo. Stało się jednak coś co uniemożliwiło mu mówienie o niej jak o swojej ukochanej.

    - Tak, śmiesznie wyszło z tym wszystkim – powiedział do siebie, gdyż był jedynym mieszkańcem tego ogromnego domu.

Patrzył na siebie pokazującego sędziom swoją specjalność w poczwórnym wykonaniu. Później zatoczył szybkie koło jadąc tyłem i wykonał wraz z Susaną kombinację piruetów, którą ułożył im Arkady. Zdaniem mężczyzny poszło im bardzo dobrze, skoro zajęli drugie miejsce, ale wiedział także, że on zawsze liczył na pierwsze. Zajął je kilka razy, dostał złoty medal i puchar, wraz ze swoją pierwszą partnerką. Ale od czasu, kiedy ona przestała jeździć, przestał zdobywać najwyższe noty. Nie mógł przecież sam robić wszystkiego. Nie można być w parze i ewidentnie dostrzegać, że tylko jedna ze stron wkłada w układ całe serce. Na szczęście w porę się opamiętał i skończył z jazdą w parach, skoro nie miał zadowalającej go partnerki. W takie sytuacji wolał produkować się sam.
Patrzył na głupi telewizor tylko dlatego, że nie miał co robić. Nudziło mu się. Nie chciał się przed sobą przyznać, że desperacko pragnie się rozerwać, pójść do baru, popić, potańczyć, zrobić coś czego sobie zabrania. Zamiast ćwiczyć, czego na dziś mu wystarczy, wolałby zachować się choć raz jak przystało na młodego człowieka i się zabawić.

    - Nienawidzę się tak czuć. Jakbym był na jakimś głodzie. Nic by mi się przecież nie stało gdybym poszedł się trochę zabawić. Ale pewnie skończyłoby się jak zwykle – przekręcił się na brzuch i wbił twarz w sofę.


* * *


Wjechał na przedmieścia miasta, w którym mieszkał ponad dwadzieścia lat. W domach naprzeciwko jego zaczęły palić się światła. Mimo że nastała wiosna i na dworze z każdym tygodniem słońce zachodziło później, to wciąż był początek kwietnia. Zaparkował samochód przed bramą do garażu. Otworzył ją pilotem zawsze znajdującym się w jego kieszeni i wjechał do środka. Po upewnieniu się, że na pewno dobrze zamknął pojazd oraz garaż wszedł do domu, przez łączące go z mieszkaniem drzwi. Zastanawiał się kiedy on znajdzie czas, by posprzątać w garażu. Było tak wiele niepotrzebnych gratów, które tylko zawadzały. Zastał swoją rodzinę czekającą na niego z kolacją. Już od kilku chwil czuł intensywny zapach pieczonego kurczaka.
Podszedł najpierw do żony, która wyglądała dość młodo jak na swój prawdziwy wiek. Miała czarne, rozpuszczone swobodnie loki okalające pulchną twarz. Jej oczy zwróciły się w jego kierunku. Uśmiechnąwszy się, pocałował ją czule w oba policzki.
Obserwujący to wszystko Charles nie mógł się na nich napatrzeć. Okazywali sobie tyle czułości nawet po latach małżeństwa. Nawet gdy razem wychodzili na miasto trzymali się za ręce niczym nastolatki. Czasem miał wrażenie, że jego rodzice zachowują się młodziej niż on. Tak jak to było dziś gdy wyszli we trójkę na obiad. Ojciec puścił mamę i podszedł do niego przybijając z nim tzw. piątkę. W końcu i on zajął swoje miejsce przy stole. Kobieta z czarnymi lokami lekko przy tuszy podniosła się i wyciągnęła z pieca soczystego i smakowicie pachnącego kurczaka nadziewanego kapustą i papryką. Postawiła go w tacce na środku po czym nalała obu im obu oraz sobie czarnej herbaty dając im od razu cukier, którego ona do herbaty nie używała.

    - Mamo, chcesz żebyśmy zjedli to wszystko w trójkę?l – od samego patrzenia na górę jedzenia czuł się pełny, a od obiadu kilka godzin temu nic nie przełknął. – Przecież tego jest za dużo, do tego te ziemniaki – urwał pokazując na jedzenie.
    - O, zjecie to we dwójkę, ja próbuję się odchudzać, więc dla mnie jest tylko ta sałatka – uśmiechając się pokazała na niewielką miseczkę pełną gotowanych na parze warzyw.
    - Eleanor, chyba żartujesz. Po pierwsze: tobie nie potrzeba się odchudzać, nie jesteś gruba, a po drugie: jak ja i Charlie mamy zjeść to wszystko? Ja jeszcze czuję ten obiad, na którym byliśmy – tata zawsze się irytował kiedy mama wspominała, że jest gruba, przyda się jej dieta i tym podobne. Nawet on myślał, że kobieta popada w kompleksy po ciągłym oglądaniu reklam na odchudzanie, w których występują wysportowane kobiety z nienaganną figurą. Lub zawodowe modelki nie raz wyglądające jak wieszaki, promujące nierealne kanony piękna.
    - Arkady, przestań mnie denerwować i jedz. A jeśli chodzi ci o moje odchudzanie się, to nie myślę o tym jak o diecie, ale o zdrowym trybie życia – zamilkła na moment. – Właściwie to jest sukienka, którą sobie w sklepie odłożyłam, jest o rozmiar mniejsza, ale tak bardzo mi się spodobała, że po prostu musiałam ją mieć. I muszę nieco zejść z wagi – wytłumaczyła.
    - Skoro tak mówisz – wzruszył ramionami, mając nadzieję, że jego żona wie co robi. – Ale nie mogłaś poczekać, aż do tego sklepu dostarczą większe rozmiary? – nałożył sobie ukrojony kawałek kurczaka, a za chwilę zrobił to jego ojciec prowadząc konwersację ze swoją żoną.
    - Tamten był największy. Ta marka produkuje ubrania dla szczuplejszych osób. Każda tak robi, jakby tężsi ludzie nie istnieli. Uda mi się zejść z wagi, to będę miała również więcej pewności siebie – posłała mężowi perlisty uśmiech i wzięła się ze jedzenie sałatki.
    - Eeleanor – warknął ojciec. – Kupiłaś markową sukienkę? Masz pojęcie, że kawałek takiej szmatki kosztuje steki dolarów?
    - Nie potrafiłam się oprzeć – odparła skruszona. – Jest od „Rouge” – kobieta wyglądała jakby modliła się w duchu, by ojciec nie zorientował się, że marka francuskiej projektantki mody kosztowała nie setki, a tysiące. Jednak po minie taty, zorientował się, że mężczyzna wie sporo na ten temat.
    - Zwariowałaś kobieto! Wyrzuciłaś w błoto wiele pieniędzy, bo zamarzyłaś sobie markowe ubranie? – wrzasnął mężczyzna po pięćdziesiątce. – To twoje „Rouge” jest marką jakiejś francuskiej projektantki, która nieźle sobie liczy za kupno chociażby paska do spodni!

Mężczyzna wyglądał na rozwścieczonego. Nie znosił bezmyślnego wydawania pieniędzy. Nie był skąpy i nie żałował nikomu ze swojej rodziny majątku, ale warunkiem było to, że trzeba go najpierw mieć. Mama często zapominała się, że nie pracuje już jako lekarz sądowy i ma jej koncie nie ma kilkunastu zer za jakąś liczbą.

    - Ktoś mnie oświeci? Nie znam się na świecie mody, więc nie rozumiem o czym mówicie – odezwał się młody mężczyzna, który poczuł się wykluczony z tej rozmowy. Nie miał pojęcia o czym oni mówią. Ciuchy? Projektanci mody? To nie jego bajka.
    - Oczywiści, że cię oświecę – tata w żadnej części nie przypominał tego spokojnego starszego mężczyzny, którym był na co dzień. – Twoja matka wydała połowę mojej wypłaty na jedną rzecz, w dodatku markową sukienkę od Blanche La Brun.
    - Nie powiem za dużo na ten temat. Nie znam się na tym – przełknął kęs soczystego mięsa i upił ze szklanki herbatę.
    - Ale skąd wiedziałeś? – zapytała kobieta, której zrobiło się przykro przez to, że mąż zaczął krzyczeć.
    - Bo ty cięgle o niej mówisz, jakie to jej kolekcje nie są wspaniałe, a poza tym Castella nosi tylko ubrania z ten marki. Widziałem kiedyś na jego kurtce ten firmowy znaczek i zapytałem z ciekawości. Różnica między wami jest taka, że jego stać na markowe ubrania, a nas jakoś nie bardzo.

Tym zdaniem uciął temat dotyczący w zasadzie pieniędzy i zmienił go na inny. Jego syn miał dziś zakończenie kursu na instruktora łyżwiarstwa i zamierzał się go o wszystko wypytać. Akurat działo się to po obiedzie, więc dopiero teraz może porozmawiać z nim na ten temat. W odpowiedzi na pytanie dostał to czego od początku był pewien, czyli ukończenie kursu z najwyższymi wynikami. W końcu lata, w których szkolił swoje jedyne dziecko nie mogły pójść na marne. Nauczył syna tego co sam umiał, przekazał mu niezbędną wiedzę i był pewny, że w przyszłości będzie trenerem jakiejś gwiazdy sportu. Chciał przecież dla niego jak najlepiej. Lecz pewnie trochę mu zajmie zanim ktoś go zatrudni na stałe. Uświadomił sobie, że powiedział to na głos gdy brunet odpowiedział.

    - Nie martwię się na zapas. Prędzej czy później ludzie mnie docenią i tak jak ty będę pomagał sportowcom piąć się na szczyt. Jeśli nie tu, to gdzieś indziej. Pracując w jakimś innym miejscu na świecie mógłbym wiele zwiedzić, nauczyć się. Miałbym co opowiadać przyjaciołom. Może poznałby tam kogoś interesującego – rozmarzył się, ignorując wzrok rodziców oraz ich niezbyt dyskretne uśmiechy.
    - Aż miło posłuchać, że mierzysz tak wysoko Charlie – poklepał Młodego po ramieniu i wstał skończywszy swoją porcję jedzenia. – A z tobą moja droga, porozmawiam jutro, bo już nie mam siły mówić ci tego teraz. Jesteś dorosła a zachowałaś się jak gówniara wydając pieniądze na tak drogą rzecz.
    - Przepraszam, ale ja też chcę ci się podobać, i pomyślałam, że nowe ubranie – powiedziała cichym głosem.
    - Kocham cię, dla mnie jesteś piękna i nigdy nie stracisz urody. Jak mogłaś pomyśleć w ten sposób, to tak jakbyś nie znała swojego własnego męża.

Nie słuchał już rodziców, wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju znajdującego się od strony ich podwórka. A właściwie uciekł od sprzątania po kolacji. Cieszył się, że wprowadzając się tu przed laty rodzice postanowili wziąć sypialnię po drugiej stronie, okno z niej wychodziło na ulicę. Nie zazdrościł im, on nie miał zamiaru słuchać pędzących nocą aut. Wolał ciszę i spokój, zwłaszcza, że często miał problemy z zaśnięciem. Musiał brać wcześniej tabletki na sen albo wypić kubek gorącej wody z ziołami. Na samo wspomnienie tego obrzydliwego smaku się wzdrygnął. Jak dobrze, że umył się zanim tata przyjechał, teraz, po tej sytej kolacji nic by mu się nie chciało robić. Marzył tylko aby się położyć i, jakby ktoś się nad nim zlitował, szybko zasnąć.

    - Nadzieja matką głupich – ziewnął i zasunął rolety.

Otworzywszy szufladę w komodzie złapał pudełko tabletek na receptę wyszukując je pośród wielu innych leków, na przeróżne dolegliwości. Połknął niedużą białą kapsułkę popijając ją wodą. Odstawił picie stolik w niewielkim pokoju, który niewiele się zmienił od czasów jego nastoletniego życia.
Przez chwilę myślami wrócił do małej sprzeczki rodziców. Nie interesował się modą, nowymi trendami, tylko ubierał się w to w czym było mu wygodnie i w czym dobrze wyglądał. Zazwyczaj była to zwykła bluzka na długi rękaw, czarna katana, jeansy i glany. Nigdy nie przepłacał i nie kupował sobie ubrań za horrendalną cenę, bo przecież to tylko ubrania. Nie wiedział ile mogła kosztować sukienka odłożona przez jego mamę, ale przecież chyba nic nie zaszkodzi jeśli i ona raz kiedyś kupi sobie coś nowego. W końcu chce wyglądać atrakcyjnie dla kogoś kogo kocha. Ale zapomniała najwyraźniej, że jego tata kocha ją w każdym wydaniu i nigdy to się nie zmieni.
Zastanawiał się kiedy on znajdzie taką osobę, z którą zapragnie spędzić życie, pokocha nader wszystko i będzie dla niej w stanie przepłynąć wszystkie oceany świata. Tak tęsknił za ciepłem drugiego ciała leżącego w jednym łóżku. Jęknął cicho, bo chciał kogoś w końcu mieć. Chciał poznać wyjątkowego mężczyznę, którego polubiliby jego rodzice i który polubiłby ich. Z jego ostatnim partnerem w ogóle się nie dogadywali. Był opryskliwy, miał cięty język i rzucał przekleństwami na prawo i lewo. Nawet po czasie zaczął się zastanawiać co mu się w tym mężczyźnie spodobało. Wygląd miał przeciętny, nie wyróżniał się niczym specjalnym, gdy go bardziej poznał zrozumiał, że nie miał za grosz kultury i nie umiał się zachowywać przyzwoicie. Poza tym po kilku razach w łóżku stwierdził, że ich ciała w ogóle do siebie nie pasują. Teraz widzi jaki był głupi. Na co on poleciał? A może wszystko zaczęło się od tej nocy w dark roomie? Zrobili to raz, potem kolejny i jakoś tak wyszło, że zaczęli się umawiać, co teraz widzi jako idiotyczny błąd. Przekręcił się na drugi bok z przekonaniem, że prędzej czy później znajdzie tego jedynego, który zaakceptuje go z całym pakietem problemów, trosk, wad i zalet.



1 Wszystkie informacje o zawodach pochodzą z Wikipedii.


(Chciałam poprawić wygląd graficzny, ale na razie musicie zadowolić się takim jaki był do tej pory. Później jakoś to poprawię)