Powered By Blogger

niedziela, 29 stycznia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 3


Tak, małe opóźnienie ;) Dziękuję za komentarze :)





Kiedy jechał do tego szpitala bardzo się obawiał o stan zdrowia trenera, który był jednym z nielicznych ludzi, których on lubił i szanował. Nigdy by sobie nie wybaczył gdyby mężczyzna był ciężko ranny, a on nie wiedząc o niczym wściekał się na niego i już obmyślał plan jakby mu tu uprzykrzyć życie. Teraz źle się z tym czuł. Zastanawiał się co było przyczyną wypadku i jak to się właściwie stało. Kiedy wyciągnął od jego, pożal się Boże, syna adres placówki nawet się nie przebierał tylko wsiadł do auta tak jak stał na podjeździe. Musiał przy tym uważać żeby z nerwów nie spowodować katastrofy. Nie potrzebował czegoś takiego w swoim spokojnym, ułożonym życiu. A co by było gdyby prasa się o tym dowiedziała... Jednym słowem byłby skończony.
Jak gdyby nigdy nic, wyminął stojącego w osłupieniu młodego mężczyznę ubranego jak na pogrzeb. Kierując woje kroki do siedzącej na krzesełku kobiety, w ogóle nie zwracając uwagi nie pozostałych pacjentów. Żona Arkady'ego przyglądała mu się spod przymrużonych powiek. Nie obeszło go to, bo w sumie czemu by miało. Widział tę kobietę wiele razy na zdjęciach gdy trener chwalił mu się swoją żoną. Jedynie postać jego syna pozostawała dla niego tajemnicą, ponoć mężczyzna nie lubił gdy robiono mu zdjęcia i unikał obiektywu jak ognia.
Stanął przed dużo starszą od siebie kobietą, która gdy wstała była od niego o wiele niższa. Skłonił się jej lekko, okazując tą odrobinę szacunku, tylko dlatego, że była to bliska osoba dla Deakina. W innym przypadku nie zachowałby się aż tak uprzejmie. Przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem, natychmiast po tym, zalewając mężatkę setką pytań o swojego trenera.
Poczuł jak jej syn staje tuż za nim. Rene jednak nie zamierzał zawracać sobie nim głowy mając w niej coś ważniejszego niż upierdliwego faceta i jego wkurwiający wyraz twarzy. Nie musiał na niego patrzeć, by wiedzieć, że mruży oczy i zaciska zęby zakładając dodatkowo ręce na piersi.

    - Mąż powinien wkrótce wrócić. – Nie wiedziałam, że pan przyjedzie do szpitala – odparła zdziwiona.
    - Bardzo się zmartwiłem, kiedy pani syn – ugryzł się w język, by nie dodać „wkurwiający” – powiedział gdzie znajduje się Arkady, kiedy zadzwoniłem. Więc oto jestem.
    - Bez paniki – uspokoiła. – Charlie ma rację mówiąc, że trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale z tego co widzieliśmy, z jego tatą nie jest tak źle. Mogło być znacznie gorzej – w tym momencie przeżegnała się, dziękując, że jej mąż przeżył wypadek.

To jest pierwszy raz gdy spotyka rodzinę Deakin na żywo, bo zawsze tylko słuchał trenera gdy o nich opowiadał. Często go irytowało bredzenie na temat rodziny, bo po cholerę komukolwiek coś takiego? Ludzie to tylko niepotrzebny problem, a już zwłaszcza spokrewnieni. W konsekwencji ciśnienie mu się podnosiło, gdy tylko mężczyzna zaczynał wychwalać swoją żonę i syna pod niebiosa. Choć z drugiej strony, co on się dziwi. To rodzinny mężczyzna, ciepły i troskliwy. Kocha ich. Sam nie wierzył, że tak pomyślał o kimkolwiek. Aż miał ochotę śmiać się z samego siebie. Nie czuł się niezwykle szczęśliwy mogąc ich poznać. Dla niego to byli kolejni ludzie, o których zapomni w ciągu najbliższych dni. Ich imiona wylecą mu z głowy, tak jak reszty ludzi, z którymi nie miał potrzeby rozmawiać lub spoufalać się.

Arkady zastał trójkę bliskich mu osób rozmawiających w sali, gdy do niej wjechał z pomocą wózka inwalidzkiego. Widząc ponownie swoją rodzinę uśmiechnął się szeroko. Był szczęśliwy mogąc ich zobaczyć oraz zapewnić, że żyje. Widział strach wymalowany na twarzy żony, więc natychmiast zaczął ją uspokajać, aż odetchnęła ona z ulgą. Syn również stał się spokojniejszy i nie spinał się już.
Dzięki pielęgniarce i kulom, które ze sobą niosła, mógł ponownie usiąść na łóżku. Było mu niewygodnie z kołnierzem ortopedycznym i nogą w gipsie, który sięgał aż ponad kolano. Okazało się, że nie jest to skręcenie kostki, a poważniejsze złamanie, które skutkowało właśnie założeniem usztywnienia na większej powierzchni kończyny. Widząc to Charles i Eleanor podeszli do niego. Zaczęli coś do niego mówić, ale on słyszał ich głosy jak przez mgłę. Bardziej niż to, interesowała go wysoka postać o jasnej cerze oraz tlenionych włosach, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z miną nie przejawiającą dobrych zamiarów. Mimo że był dorosłym człowiekiem, to nawet on się speszył pod ostrym spojrzeniem, którym raczył go Rene. Podejrzewał, że młody mężczyzna marzył teraz jedynie o zamordowaniu go. Wręcz czuł na swojej szyi zaciskające się dłonie blondyna. Przełknął ślinę czując, że zawiódł Castellę jako trener, ale też człowiek.
W końcu zwrócił uwagę na żonę, gdy ta złapała go za dłoń. Wyłapując słuchem jej pytanie, szybko odpowiedział.

    - Zostanę unieruchomiony na parę dwa miesiące. Jednak do domu będę mógł wrócić za tydzień.
    - Teraz nic się nie liczy, poza twoim zdrowiem. Praca i cała reszta nie jest ważna – cieszył się, że Eleanor wspiera go, jest obok i dodaje otuchy, jednakże nie musiała tego mówić, gdyż czuł coraz większe wyrzuty sumienia.

Rene mimo że wyglądał na spokojnego, wewnątrz niego trwała zaciekła walka między „zabić Arkady'ego” a „uspokój się, nie wywołuj sensacji”, Deakin był tego bardziej niż pewny. Gdyby nie znał swojego podopiecznego i chlebodawcy w jednym, przypuszczałby, że Castella jakoś przeboleje niemożność wzięcia udziału w zawodach sportowych, ze względu na brak trenera. Lecz znał go i wiedział, że nigdy nie zostanie mu to wybaczone. Kto jak kto, ale łyżwiarz był bardzo pamiętliwy.

    - Irytuje mnie twoje ignorowanie mojej osoby – wysyczał w pewnym momencie blondyn zbliżając się do niego. Wyglądał jak chmura gradowa, która zamiast rzucać zamrożonymi kuleczkami, ciska ostrymi jak brzytwa sztyletami. – Czy możesz w końcu na mnie spojrzeć? Jak długo zamierzasz udawać, że mnie tu nie ma?

Blondyn ominął szerokim łukiem jego syna jakby ten parzył, a Charles przewrócił oczami tak żeby nikt tego nie widział. Jednak zachowanie obu mężczyzn nie uszło jego uwadze. Rene podszedł do łóżka szpitalnego z drugiej strony i stanął z rękami skrzyżowanymi na piersi, z prawą nogą wysuniętą do przodu.

    - Niepotrzebnie fatygowałeś się do szpitala. Miałem mały wypadek samochodowy, ale to nic poważnego – starał się mówić spokojnie, by nie rozjuszyć tego byka jeszcze bardziej.
    - To – wskazał na usztywnioną szyję oraz nogę – nazywasz niczym poważnym? Skoro już tu jestem, choć wcale nie musiałem przyjeżdżać – tym razem mówił szeptem pochylając się nad nim – to mogę cię zamordować, skoro nie zrobił tego tamten kierowca. Skręcenie ci karku będzie prawdziwą przyjemnością!
    - Wiem, zawiodłem cię – rzekł skruszony, czuł na sobie zainteresowanie wszystkich wokół, w tym najbardziej żony i syna, którzy zastanawiali się co się właściwie dzieje. – Nie potrzebujemy tu żadnego skandalu. Kontroluj emocje w miejscach publicznych. Tutaj lepiej trzymaj język za zębami, bo część osób cię rozpoznaje z telewizji. Widzę jak cię lustrują wzrokiem – uprzedził, dając sobie i Młodemu chwilę na opanowanie.
    - Gwiazdeczka jaką jesteś ma chyba ważniejsze rzeczy do roboty, niż koczowanie w szpitalu i czekanie na cud, zgadza się? – oziębły głos Charliego wcale mu się nie spodobał. Wiedział, że syn zaczyna się denerwować, gdyż obserwował Rene i wyrabiał sobie niezbyt dobrą opinię na jego temat. A on mając świadomość, że młody łyżwiarz jest typem osoby, za którym pierworodny nie przepada, nie mogło wyjść z tego nic dobrego. Charles jest zrównoważony i niekonfliktowy, lecz gdy ktoś nadepnie mu na odcisk, potrafi się wściec. Natomiast Rene nie potrzebuje wiele by wpaść w szał. Tylko później jest trudniej go opanować. – Spinasz się jak (…). Nie widzisz jak wygląda mój ojciec? Chyba nie chcesz próbujesz powiedzieć, że to jego wina? Powinieneś po prostu stąd wyjść i nie przeszkadzać.
Miał serdecznie dość tego zarozumialca. Jest zupełnie inny niż w telewizji i z opowiadań taty. Mimo że znają się od godziny, to on już nie może zdzierżyć Castelli. No tak, bogaty, zarozumiały, egoistyczny dupek. Niczym nie różni się od reszty ludzi jego pokroju.

Ostatnim co obchodziło Rene było gadanie synalka trenera. Nie był jakoś specjalnie ciekawy co ma do powiedzenia, najchętniej to by mu odpowiedział, żeby zamknął się i nie wpierniczał w sprawy, które go nie dotyczą. Jednakże mając na uwadze żonę mężczyzny i widownie im towarzyszącą, musiał trzymać język za zębami. Naszła go myśl, że jak jeszcze ten facet się odezwie, to mu po prostu przywali. To będzie chyba najlepsze wyjście, żeby go usadzić na dupie, tak żeby nie miał odwagi na niego spojrzeć i nie odzywał się słowem. Jak tak teraz o tym myśli, to skąd u tego całego Carla, czy jak mu tam było, taki a nie inny charakter? W gruncie rzeczy Arkady jest spokojnym i łagodnym mężczyzną, jego matka też wydaje się delikatną osobą, która nie potrafiłaby podnieść na kogoś głosu. Więc czemu ON musi się tak zachowywać?
Obrysował wzrokiem mężczyznę nachalnie się mu przyglądającego. Jego napięta i wrogo nastawiona postura jasno mu mówiła, iż nie jest szczęśliwy z jego obecności. A on miał to właściwie gdzieś. Przyjrzał się ciemnym włosom, które były zmierzwione od ciągłego wichrowania. Z nerwów pewnie miał ochotę je sobie powyrywać. W ładnych, szarych oczach czaiła się złość, niezbyt umiejętnie ukrywana, a może jej wcale nie ukrywał? Miał ochotę prychnąć. Nie chciał przyznać się sam przed sobą, ale facet miał niezłe ciało. Mięśnie rysujące się pod czarną opinającą sylwetkę podkoszulką wyglądały niezwykle imponująco. Przykrywała ciasne na biodrach skórzane spodnie. Barki, ramiona i ręce były zakryte pod jeansową koszulą. Obrazu niejakiego Carla dopełniały ledwo zawiązane glany, do których nieestetycznie włożono spodnie. Wyglądały jakby miały mu zaraz spaść z nogi. Kompletny brak wyczucia dobrego smaku, pomyślał. Jak ktokolwiek może się tak ubierać? On by w życiu nie założył takich łachmanów. Czy to u kobiety czy u mężczyzny, wręcz nienawidził takich ubrań.

    - Słuchaj uważnie, Carl – syknął Rene.
    - Jaki znowu Carl? Nie potrafisz zapamiętać czyjegoś imienia? – warknął mając za nic obecność innych pacjentów wyraźnie zaciekawionych całym przedstawieniem.
    - Carl, Charlie, Chris, Albert, jedna cholera! – machnął ręką. – Masz słuchać! Za parę tygodni mam zawody i czy mi się to podoba, czy nie, potrzebuję trenera! Mam zamiar zająć pierwsze miejsce, więc muszę trenować pod okiem profesjonalisty! Jeżeli myślisz, że na ostatnią chwilę będę szukać kogoś, kto nawet nie zna mojego stylu i jazdy, to masz nierówno pod sufitem, ciołku!
    - Mój ojciec nie może pracować w tym stanie! To raczej ty jesteś za głupi żeby to zrozumieć!

Ich głośną sprzeczkę z rozbawieniem na twarzach oglądali pacjenci mający niezły ubaw, bo w nudnym szpitalu wreszcie coś zaczęło się dziać. Obaj mężczyźni coraz bardziej podnosili głos i niewiele brakowało, żeby doszło między nimi do szarpaniny, a może i bójki. Patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach i prośby o spokój Arkady'ego oraz Eleanor na nic się nie zdawały, bo żaden z nich nie słuchał. W pewnym momencie słysząc jakieś krzyki do sali weszła wściekła pielęgniarka, od razu popychając ich obu i rozdzielając jakby faktycznie mieli się na siebie rzucić z pięściami.
Rene poczuł jak ktoś go dotyka i raptownie odwrócił się w tamtą stroną na sekundę zapominając o swoim towarzyszu sporu. Pielęgniarka, która na dobrą sprawę wcale nie przypominała jednej z kobiet mających pomagać pacjentom znajdującym się w szpitalu, zaczęła wymachiwać rękami i coś mówić.

    - To nie jest ring, żeby jakieś tępaki prezentowały pokaz siły i mocy – pisnęła wysokim głosem, na co Rene aż się wzdrygnął. – Jeżeli tak bardzo chcecie się bić to wyjazd ze szpitala. To nie jest jakaś piaskownica!
    - Bardzo przepraszam – rzekł natychmiast z pokorą Charlie, któremu głupio się zrobiło, że uległ zaczepkom i zaczął tą idiotyczną wymianę zdań. Popatrzył na osłupiałego Castellę rejestrując jego każdą reakcję. Facet stał i gapił się na pielęgniarkę, wyraźnie zaskoczony jej wyglądem, tak jak on gdy po raz pierwszy zobaczył kobietę.
    - Kim pan jest? – zwróciła się do blondyna. – Przyszedł pan w odwiedziny do rodziny?
    - Nie do końca – uszy zaczynały go boleć przez ten paskudny głos.
    - Więc co pan tu robi?! Tu mogą wchodzić tylko członkowie rodziny! Kto tu pana wpuścił? Proszę wyjść, ale już!
    - Akurat tak się składa, że rozmawiałem z kimś. Jak dostanę chwilkę, to...
    - Nic z tego. To nie jest miejsce, w którym powinien się pan znajdować!
    - Mógłbym to samo powiedzieć do pani – już nie wytrzymał, jak na kimś się zaraz nie wyżyje, to nie wytrzyma. Od wielu dni gotuje się w nim niczym lawa w wulkanie, który za chwilę znajdzie ujście i wybuchnie. – Szpital to chyba niezbyt odpowiednie miejsce na usługi jakie pani oferuje. Jeśli się pani zgubiła to podpowiem, że ulica, na której zarabiają dziwki jest kawałek dalej za szpitalem i centrum handlowym. Z tego co kojarzę, to właśnie tam powinna pani stać i zarabiać. Strój pielęgniarki na pewno przyniesie pożądany efekt, by się w coś interesującego pobawić. Ale to raczej w godzinach nocnych powinna pani zabawiać klientów. I podkreślam, klientów, nie pacjentów, którzy nie przyszli tu po to by oglądać jak pani świeci przed nimi sztucznymi cyckami i gołą dupą. Szczerze powiedziawszy to pierwszy raz widzę taką szmatę, która próbuje swoich sił w innym przemyśle niż do tej pory.

Stał z otwartymi ustami, bo jego szczęka z głośnym hukiem uderzyła o ziemię. Oczy miał szeroko otworzone i wielkie jak spodki. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy on się przesłyszał, czy ten blondas faktycznie zjechał pielęgniarkę z góry na dół, jasno dając do zrozumienia co o niej myśli. On też był tego samego zdania, ale w życiu by nie powiedział tego na głos, a co dopiero w obecności tylu ludzi i własnych rodziców. Wychowali go za dobrze, żeby mówił takie rzeczy jak Castella. W głowie mu się nie mieściło, że ten człowiek tak prosto z mostu dopieprzył słownie tej babie. W całej sali przez dłuższy czas nikt nie raczył się odezwać, wszyscy tylko patrzyli po sobie i nieco się uśmiechali pod nosami. Jego mama była w prawdziwym szoku co doskonale wyrażała jej mimika twarzy, zaś tata miał na ustach wymalowany uśmiech, ale starał się go zniwelować i przybrać poważny wygląd. Nawet jemu samemu chciało się śmiać, ale także się przed tym powstrzymywał. Zauważył, że ten człowiek zwracając się do pielęgniarki mówił per „pani”, lecz nie było w tym za grosz szacunku. W końcu ponownie usłyszał głos blondyna, tym razem miły i przyjemny, z pozoru, lecz wciąż przesiąknięty jadem.

    - Mam nadzieję, że pani zrozumiała co próbowałem powiedzieć – powiedział przekręcając głowę w bok i uśmiechając się najlepiej jak umiał. – Oczywiście to nie było nic osobistego, po prostu wygląda pani jak zwyczajna kurwa, która zarabia rozkładając nogi przed facetami, którym marzy się używany towar. A kto wie, jak i kto go wcześniej używał.
    - Jak... jak śmiesz! – zamachnęła się aby uderzyć mężczyznę w twarz, lecz ten szybko złapał w mocny uścisk jej nadgarstek i pociągnął go góry.
    - Ja nie próbowałem pani uderzyć, więc niech i pani nie próbuje przetestować swojej nikłej siły na mnie. To nie jest jakaś piaskownica, prawda?

Kobieta słysząc zdanie, które wypowiedziała kilka minut temu zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wyrwała się z kleszczy momentalnie zaciskając wymanikiurowane dłonie. Prychała co chwilę jak rozwścieczona kotka, nie dowierzając, że ktoś ją obrzucił obelgami. Wszyscy wokół widzieli, że nie wiedziała co odpowiedzieć. Kompletnie ją zatkało. Jedyna do czego była zdolna to do poprawienia swoich napuszonych włosów i szybkiego wyjścia z sali. Jak się zaraz okazało, jednak zbyt szybkiego, gdyż przy drzwiach o mało co, by się nie wywróciła i poleciała na twarz zawdzięczając to wszystko 20-centymetrowym szpilkom. Tylko to, że w ostatniej chwili przytrzymała się klamki uratowało ją przed niechybnym upadkiem. Ratując resztki swojej dumy otworzyła z rozmachem drzwi i wyszła.
Zachowanie pielęgniarki, o ile można było ją tak w ogóle nazwać, w ogóle go nie obchodziło. Dla niego liczyło się tylko to, że on rozładował swój stres, jednak co z tego, skoro to było tylko jednorazowe?
Odwrócił się do trenera, próbującego ukryć swoje rozbawianie i popatrzył na niego poważnie.

    - Co ja mam niby zrobić? Muszę wziąć udział w Igrzyskach.
    - Ren – westchnął przeciągle mężczyzna – na początek może byś się uspokoił?
    - Jestem oazą spokoju i równowagi.
    - Właśnie widzę – zaśmiał się. – Jeśli cię wyrzucą ze szpitala to ja nie stanę w twojej obronie.
    - Czy powiedzenie prawdy albo wyrażenie swojej opinii to przestępstwo? Poza tym, taka baba nie powinna pracować w takim miejscu. Widziałeś jak wyglądała. Przez te buty za chwilę zbierałaby zęby z podłogi. A ja tylko grzecznie poprosiłem o chwilę rozmowy.
    - Nieważne – machnął ręką ignorując wszystko. – Jedź do domu, a ja do ciebie zadzwonię i porozmawiamy. Za tydzień mnie stąd wypuszczą i wtedy się dogadamy.
    - Za tydzień?! Zwariowałeś! Zawody są niebawem, a ja mam czekać jeszcze dłużej? Człowieku, czy zdajesz sobie sprawę przez co ja przechodzę?! Pierdolę to! Idź do diabła! – warknął niskim, zachrypniętym głosem. Z jeszcze gorszym humorem niż godzinę temu, opuścił salę trzaskając drzwiami.

Miał tego dosyć! On sobie flaki wypruwa, żeby załapać się na zawody, a cały świat postanowił zwrócić się przeciwko niemu i spierdolić mu wszystkie plany. Mogło być jeszcze gorzej?! Owszem, mogło, lecz nie chciał wywoływać wilka z lasu. Wpadł jak torpeda do windy i zjechał nią na sam parter. Ludzie, którzy akurat musieli wsiąść do tej samej windy co on odwracali głowy i nie patrzyli na niego. Wiedział, że przez swój wybuchowy charakter odpycha od siebie ludzi, ale miał to gdzieś. Jakby jemu zależało na kimkolwiek. Wyszedł w dużym holu, na którym kręciło się od groma ludzi. Widział kilka osób ze złamaną ręką czy nogą. Była kobieta poruszająca się za pomocą wózka inwalidzkiego. Starsi ludzie, młodzież lub dzieciaki. Zignorował ten widok i szedł w stronę dużych oszklonych drzwi.
Odetchnął głęboko nabierając w płuca może niezbyt czystego powietrza, za to orzeźwiającego. Rozejrzał się czy nic nie jedzie i przeszedł w stronę ogromnego szpitalnego parkingu, przypominającego te przy różnych marketach. W szybkim tempie znalazł się przy swoim ukochanym białym Lamborghini Cabrio. Miał ochotę wybić szybę w samochodzie albo coś rozwalić, wyżyć się, ale było mu szkoda swojego ulubionego auta, przy zakupie którego cieszył się jak dziecko. Za to oparł się o maskę pojazdu i spojrzał w niebo chcąc zapanować nad swoimi emocjami, które niekontrolowane mogły wyrządzić wiele szkód. Nie wiedział jak dużo czasu upłynęło i jak długo patrzył się na nieboskłon. Powinien chyba wracać do domu żeby zająć się nic nierobieniem. Trenować mu się odechciało. Uczucie jak to, naszło go chyba pierwszy raz w życiu.
Gdy już miał się zbierać i wsiadać do auta, zauważył w pobliżu dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. W jednym natychmiast rozpoznał idiotę z sali, alias Carla lub Charlesa Deakina. Jednak nie wiedział kim była druga postać. Na pewno miał ciemne włosy związane w kucyk, ubrany był dość przeciętnie. W jakieś spodnie dresowe i sportową bluzę. Wzrostem dorównywał idiocie. Rene nie był w stanie dostrzec rysów jego twarzy. Mógł przypuszczać, że ci dwaj byli w podobnym wieku. Zresztą co go to obchodzi? Ten czarnowłosy dupek już mu dzisiaj wystarczająco podniósł ciśnienie. Podszedł do drzwi od strony kierowcy, otworzył kluczykiem elektrycznym drzwi i już się schylał by wsiąść do środka, gdy do jego oczu doleciał szokujący widok, jakiego nie spodziewał się zastać. Właśnie patrzył na dwóch całujących się mężczyzn. Syn trenera i jakiś obcy jemu osobnik lecieli sobie w ślinkę na parkingu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. On już zobaczył. Ręka nieznajomego wczepiona była w czarne włosy Daekina. Tamten natomiast trzymał swoją dłoń na biodrze drugiego. Najwyraźniej żaden z nich nie przejmował się miejscem, w którym się znajdują.
Wyprostował się gwałtowanie i chcąc nie chcąc utrzymywał wzrok na krótkiej, trwającej sekundy, scence. Tą dwójkę chyba Bóg opuścił. Jak oni mogą coś takiego w ogóle robić, pytał siebie w myśli. W końcu szybkie przedstawienie dobiegło końca, wysoki ciemnowłosy mężczyzna oddalił się w innym kierunku. Spostrzegł jak kąciki ust Daekina podnoszą się i odprowadza wzrokiem „znajomego”.
Był w totalnym szoku, jakoś jego ciało zesztywniało i nie potrafił się poruszyć. Stał w osłupieniu. Nagle jego zszokowany wzrok pochwycił Charles, który niespodziewanie odwrócił się i go zauważył. Dwie pary oczu się spotkały i utrzymywały ten kontakt dopóki właściciel szarych tęczówek nie zbliżył się do niego.

    - Ducha zobaczyłeś? – Deakin zapytał, mając ochotę roześmiać się na widok niedowierzającej miny tego dupka.
    - Ducha może nie. Za to coś innego, co byłoby równie okropne jak spotkanie ducha.
    - Okropne? – nagle jego dobry humor go opuścił usłyszawszy niezbyt przyjemne określenie, mimo że był przyzwyczajony do tego typu reakcji, a nawet gorszych obelg i słów.
    - A jak miałbym nazwać to co robiliście? Może komuś powinno się to podobać? – oburzył się. – Nie masz za grosz moralności? To było obrzydliwe!k – twarz Castelli wykrzywiła się w niesmaku. – Nie zbliżaj się do mnie! – wsiadł do auta nie czekając na jakąkolwiek reakcję.

Zatrzasnął wejście. W pośpiechu odpalił pojazd i odjechał nie oglądając się za siebie. Nie widział już, że Daekin wciąż stoi na miejscu i przegląda się jak on odjeżdża. Miał gdzieś, że potraktował mężczyznę w taki sposób. Ale po cholerę robił coś takiego?! Przecież to jest... obrzydliwe. Poza tym nigdy nie był miły i mówił w prost co myśli o wielu rzeczach, z tą sytuacją było tak samo. Naprawę nie spodziewał się czegoś takiego po synu trenera. Ciekawe czy Arkady o tym wie? Zresztą nie jego problem, on ma własne. Ale dwóch całujących się publicznie facetów nie było niczym normalnym.
Zacisnął dłonie na kierownicy nieco zmniejszając szybkość z jaką się poruszał. Nie będzie szalał po drogach, bo jeszcze spowodowałby jakiś wypadek, a takim autem jak jego, o katastrofę nie trudno.


* * *


Często spotykał się z wulgarnymi komentarzami lub niepochlebnymi opiniami na swój temat, i mimo że był do nich przyzwyczajony, z jakiegoś powodu zabolało go to co powiedział Castella.
Jest wielu ludzi negatywnie nastawionych do homoseksualistów i rozumiał to. Lecz są i tacy, którym to w żadnym stopniu nie przeszkadza oraz to akceptują. Jego rodzice na szczęście należeli do tych drugich. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Dziś się przynajmniej dowiedział, że w odróżnieniu od jego bliskich, rodziny, przyjaciół, Castella nienawidzi osób o innej orientacji do tego stopnia, że nie może znieść myśli, że oni istnieją.

    - Nie musiałeś odjeżdżać w takim pośpiechu. Nie odbiorę ci dziewictwa, pieprzony homofobie – zapewne gdyby miał pod nogami puszkę lub kamień, to by to kopnął i patrzyła jak daleko poleci.

Po luksusowym i z pewnością drogim jak diabli samochodzie już nie było śladu. Odwrócił się na pięcie z zamiarem wrócenia do swojego pojazdu. Wrócił pod budynek szpitala do swojej maszyny i mamy, która przy niej czekała.

    - Przepraszam, rozmawiałem z kimś. Trochę mi to zajęło – wytłumaczył.
    - Chodzi o tego chłopaka, z którym się całowałeś czy pana Castellę? – zapytała mrużąc oczy. Widząc minę swojego syna dodała. – Widziałam, widziałam. Trudno było nie zauważyć. Masz kogoś i nie pochwaliłeś się? To nie w twoim stylu. Zawsze chętnie przyprowadzałeś do domu swoich partnerów.
    - Nie spotykam się z nim, to kumpel z mojej paczki. Żartował sobie i tyle, nic z romantycznych uczuć nas nie łączy. Po ostatnim razie zdecydowałem się nigdy więcej nie przyprowadzać facetów do domu, nie są tego warci, jakimś cholernym pechem wciąż trafiam na durniów. Skoro wszystko załatwiłaś z tatą to możemy jechać? – zmienił temat.
    - Tak, tak, ale ja chyba przejdę się na przystanek i pojadę autobusem – odchrząknęła nie chcąc urazić go odmową.
    - Oj mamo. Przyjechałaś ze mną więc wsiadaj i nie marudź.
    - Zrobiłam to dla świętego spokoju i tak było szybciej. Ale już mi się nie spieszy. Wiesz dobrze, że boję się jeździć tym czymś – wskazała na zielono-czarnego potwora zwanego Kawasaki ZX-10R Ninja.
    - Mamuś, jazda tym motocyklem to sama rozkosz – uśmiechnął się do maszyny i przejechał po niej ręką.
    - Dla ciebie może rozkosz, a dla mnie stan przedzawałowy. Kiedy prowadzisz i jesteś sam, jeździsz jak wariat. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak matka się o ciebie boi. Wolałabym żebyś miał zwyczajny samochód, a nie motocykl.
    - Dla ciebie i taty to tylko pojazd. Dla mnie to miliony wspomnień, przygód, kilkaset zwiedzonych miejsc i wielu fantastycznych ludzi, którzy podzielają moją pasję. Kocham to co robię. Wiem, że to niebezpieczne, ale w tym przypadku jest przewaga serca nad rozumem. Jednak jestem odpowiedzialny i staram się nad sobą panować, a to tylko dla was. Żebyście nie musieli kiedyś dostać telefonu z kostnicy z tekstem „Państwa syn jest tutaj”. Ja tylko proszę o zrozumienie. Gdybyś zakazała mi jeździć to tak jakbyś zabrała mi sens życia.
Przyglądała się synowi, młodemu mężczyźnie, o którego codziennie się martwi. Bywa, że nie może w nocy zasnąć, gdy on nie wraca na noc do domu. Nawiedzają ją myśli, że ta pasja w końcu go zabije. Ma tyle życia przed sobą a ono może się skończyć w każdym momencie. Jednak potrafiła go zrozumieć, modliła się tylko, żeby on w przyszłości pochował ją i Arkady'ego, a nie oni jego. Dla matki największą tragedią jest stracić własne dziecko.

    - W porządku – westchnęła i podała mu jeden z dwóch kasków, które nosiła ze sobą, ponieważ on zawsze ich zapominał.
    - Gotowa? – wsiadł na maszynę i od razu przeszedł go niesamowity dreszcz a serce raptownie przyspieszyło. Nigdy nie wyzbędzie się tych uczuć. – No to ruszamy. – Z oddali było słychać dźwięk odpalanego potwora i jego przeszywający na wskroś warkot.

* * *

Kobieta i mężczyzna siedzieli w salonie popijając małą czarną i przegryzając ciasto upieczone przez nią. Rene przyglądał się przyjaciółce w milczeniu. Oboje nad czymś intensywnie myśleli. Ona zdawała się nie zauważać jego wzroku skierowanego na nią.
Za dużym oknem widać było zachodzące słońce oraz niebo przybierające ciemniejsze barwy. O tej porze na dworze robiło się już chłodniej, pomimo że w dzień słońce świeciło ku uciesze jego miłośników. Można było zobaczyć olbrzymie drzewa poruszane przez silniejszy wiatr, który wieczorem przybrał na sile.


    - Kiedy zadzwoniłeś do mnie mówiąc co stało się panu Deakinowi myślałam, że rzucę wszystko i pojadę do szpitala – przerwała ciągnącą się ciszę Melinda.
    - Wyobraź sobie, że ja także czułem się okropnie. Widziałem się z nim tylko kilka minut, ale z tej wymiany zdań dowiedziałem się, że poleży tam z tydzień, a kołnierz i gips na nodze będzie miał przez dwa miesiące. Ale w gruncie rzeczy ma się całkiem dobrze.
    - Chociaż tyle dobrze. Niech wraca do zdrowia – jęknęła i włożyła sobie do ust kolejny kawałek ciasta. – Kiedy będę w domu to przedzwonię do niego. Rene, przykro mi.
    - Mnie też – westchnął jakby przechodził załamanie nerwowe. – Dzięki śmieciowi, który wysłał Arkady'ego pod opiekę lekarską, ja zostałem pozbawiony trenera. Nie chcę rezygnować, muszę jeździć w zawodach, to jest mi potrzebne do życia jak tlen. A okazuje się, że nie będę mógł tego dokonać, bo nie mam z kim. Nie dość, że dostałem kosza od ciebie to jeszcze Deakin mnie wystawił do wiatru – ukrył twarz w dłoniach. Przy McCartney nieco się uspokoił i zredukował poziom stresu.
    - Kiedy ty dostałeś ode mnie kosza? – parsknęła śmiechem nieomal wypluwając kawę na stół w salonie.
    - Pierwszy raz był gdy wyszłaś za mąż a drugi gdy zrezygnowałaś z łyżwiarstwa. Musiałem znaleźć sobie kobietę, która dobrze by ciebie zastępowała. Ale żadna, nawet Susana tego nie potrafiła.
    - Pierdoły gadasz. Ty mnie przecież nie kochasz. Chodzi ci o mój wygląd.
    - Czy to nie było oczywiste? – popatrzył na nią jak na wariatkę. – Uwielbiam patrzeć na ładne, eleganckie, dobrze wychowane i trzymające klasę kobiety.
    - Pfff – mało brakowało a kolejny raz oplułaby się kawą zaczynając śmiać się jak głupia. – Mniejsza o to. Opowiedz mi o co chodziło z czymś obrzydliwym przed szpitalem. Po powrocie od pana Arkady'ego zadzwoniłeś do mnie i wydawałeś się jakiś dziwny. Coś ty tam zobaczył?
    - Jak mówiłem coś, od czego chciałoby się zwrócić – na samo wspomnienie sceny, którą uraczył go młody Deakin i jego „kumpel”, przechodziły go ciarki, a usta wypowiadały serię przekleństw.

3 komentarze:

  1. Ciekawi mnie ten wstręt Rene do homoseksualistów. Coś musiało wydarzyć się w jego przeszłości, że ma taki stosunek.
    Scena Rene z pielęgniarką wygrywa w tym rozdziale :) Czytając to miałam wielki uśmiech na twarzy :D Rene nie pierniczy się i wali prosto z mostu :)
    Sceny pomiędzy Charlin i Rene są niesamowite, intryguje mnie to, czy zaczną ze sobą współpracować.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S Nie chcę krytykować ani nic w ten deseń, ale znalazłam parę literówek w tym rozdziale, ale tekst nie traci na wartości przez to :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Rene i pielęgniarka świetnie, czemu ma takie podejście do homoseksualistów, czyżby coś się wydarzyło?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, boskie była ta scena między Rene a pielęgniarką, czemu ma takie podejście do homoseksualistów? czyżby coś się za tym kryło?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń