Powered By Blogger

niedziela, 30 września 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 27


Cześć Kochani! Od razu pragnę Was poinformować, że pojawił się duży problem. Mianowicie, z powodu pracy ostatnio kompletnie nie miałam ochoty czegokolwiek wrzucać. Wiąże się to z faktem, że pracuję przez sześć dni, a niedziela jest jedynym dniem wolnym. Więc mając do wyboru odpoczynek i poświęcenie czasu dla siebie a pisanie rozdziału przez cały dzień wybrałam to pierwsze. Jednak zdałam sobie sprawę, że jeśli będę nastawiona w ten sposób to równie dobrze mogłabym zamknąć bloga, a tego nie chcę. Więc obiecuję ruszyć dupę, nawet w tę cholerną niedzielę i coś naskrobać. Plus, nie wiem czy czasem nie zmienić dnia wstawiania rozdziału z niedzieli na poniedziałek. Myślę, że tak się będą pojawiały kolejne publikacje, albo niedziela, albo poniedziałek. Wybaczcie mi, jeśli ktoś czuje się zaniedbany to bardzo, bardzo, bardzo, przepraszam.
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze :D





Od momentu odkrycia w sobie pociągu do mężczyzn nigdy nie przeszło mu przez myśl, że mógłby okłamywać rodzinę oraz samego siebie. Już na początku obiecał sobie solennie, że powie rodzicom prawdę i nie będzie żył jako gej w ukryciu. Nie rozumiał mężczyzn, którzy bali się wyjść z szafy lub „dobro” bliskich stawiali ponad własne szczęście jako otwartych i szczerych ludzi. Podobnie myślał o kobietach, które dla własnego spokoju wolały związać się z mężczyzną, niż być wyszydzane przez społeczeństwo za kochanie innej kobiety, a jak wszyscy wiedzieli, działo się tak przez lata. Od zawsze podtrzymywał takie zdanie i nic nie było w stanie zmusić go do postępowania inaczej, wbrew sobie. A jednak od kilku miesięcy to właśnie robił. Niezwykle silne uczucie do Rene zmusiło go do życia w kłamstwie. Zauważył, że z biegiem czasu zachowywał się jak nie on, zmienił się w człowieka, którym nigdy nie chciał być. Łyżwiarz zrównał z ziemią wszystko czego Charlie się trzymał i w co wierzył. Coraz częściej zdawał sobie sprawę, że zaczyna mu to niezmiernie przeszkadzać. O ile ukrywali się w czterech ścianach domu mógł jakoś to znieść, lecz brak okazywania sobie jakichkolwiek uczuć w olbrzymim miejscu przez długi czas go wykańczał. Dusił się właśnie w ogromnej przestrzeni, w której nikt nie mógł dowiedzieć się prawdy, pod żadnym pozorem. Dopiero teraz w pełni przekonał się jak trudne i bolesne potrafi być ukrywanie swojego związku i miłości do drugiej osoby. Z Rene dzielił sypialnię od kilku miesięcy, a jednak w hotelu nie było możliwości, by wybrali apartament z jednym łóżkiem bez wzbudzania podejrzeń. Rene już na lotnisku w Lyon we Francji zaznaczył, że nie będzie mieszkał w wiosce sportowej, lecz w hotelu, gdyż istniało prawdopodobieństwo, że będzie musiał zostać w tym kraju na dłużej. A oznaczało to wydłużoną męczarnię i udawanie, że nie są dla siebie nikim więcej, niż przyjaciółmi.
Nie potrafił stwierdzić, czy Castella przestawi się z trybu „zimny jak lód” na „gorący niczym lawa”, gdy będą we dwoje. Wiedział jedynie, że bez Gwiazdeczki śpiącej obok niego nie zmruży oka. Spostrzegł to już jakiś czas temu i nie wiedział czy był to dobry znak, bo w końcu mógł przespać pełne osiem godzin bez problemu, czy powód do zmartwień, gdyż uzależniony był od kochanka. Niemniej jednak postanowił się tym zbytnio nie przejmować, a przynajmniej na razie. Wiedząc, że z jakiegoś powodu mężczyzna wolał omijać Francję szerokim łukiem, a wspomnienie o Paryżu przyprawiało go o palpitację serca, musiał uważać, by nie zdenerwować go bardziej niż było to konieczne. Dlatego też przez większą część podróży siedzieli w samolocie w milczeniu. Sytuacja powtórzyła się w taksówce, dzięki której dotarli do tymczasowego miejsca zamieszkania oraz przez resztę dnia i nocy po rozpakowaniu walizek. Nad ranem Charlie zaczął mieć tego dosyć, ponadto denerwowało go, że coś było w stanie doprowadzić jego Gwiazdeczkę do takiego stanu.
Wkroczywszy do dużego oświetlonego słonecznym blaskiem pokoju ujrzał go układającego poduszki na łóżku. Po tym zabrał się za zaścielenie kołdry i ułożenie wczorajszych ubrań. Jak zwykle sprzątaniem zajmował się na drugi dzień po zrobieniu bałaganu. Oparłszy się o ścianę skrzyżował ręce na piersi. Przyglądając się blondynowi w milczeniu zastanawiał się, jak długo zajmie mu, aby się zorientować o obecności drugiej osoby.

    - Może powiesz mi wreszcie o co chodzi? – zapytał w końcu czując, że nie prędko zwróci na siebie uwagę. Partner wydawał się bujać w obłokach, kompletnie zapominając, że poza nim istnieje jakiś świat.

Stało się to, czego się spodziewał, odpowiedziała mu cisza, lecz przynajmniej Castella zaszczycił go spojrzeniem. Jego powieki były ociężałe i wyglądały jakby zaraz miały się zamknąć. Podkrążone oczy prezentowały się koszmarnie na zmęczonej twarzy. Wyraźnie dostrzegał, że działo się coś złego, jednak nie będzie w stanie zgadnąć co, jeśli partner sam mu nie powie. Problem w tym, że Rene nie palił się do rozmowy, a jego głowę zapełniało wszystko inne, tylko nie zawody i występ na wysokim poziomie. W Charliem narastała frustracja, ponieważ nie wiedział jak pozbyć się stresu kochanka. Czuł się bezsilny, zupełnie jak podczas hospitalizacji ukochanego, gdy pozostawało jedynie czekać.
Przemknęło mu przez myśl, iż być może to wina jego obecności na Grand Prix. Wszakże od początku wiedział, że jest trenerem tymczasowym i zastępuje ojca, a ten wróci do pracy po odbytej rekonwalescencji. To on miał towarzyszyć Rene w zmaganiach, by dostać się do Wielkiego Finału. Tymczasem z niewiadomych przyczyn, ku zdziwieniu ich obu, Arkady zrezygnował z tej przyjemności. Nie podał przyczyn swojej decyzji. Dał im do zrozumienia, że wzajemnie będą dla siebie lepszym wsparciem. Tak oto odprowadzeni na lotnisko przez rodzinę Charlesa, Melindy oraz Julię wyruszyli do Francji. Nie zdawał sobie sprawy, dlaczego tata postąpił w ten sposób, w duchu dziękował mu jednak za możliwość spędzenia ponad tygodnia z Castellą.

    - Rene – szepnął ciepłym głosem zbliżając się do niego. Fantastyczne, dwukolorowe oczy wchodziły w głąb jego duszy, przeszywając ją na wylot. Uwielbiał tonąć w ich spojrzeniu, mimo iż w tym momencie nie lśniło ono tak jak zwykle. Było przygaszone, gdzieś w głębi czaił się strach i obawa.

Dotknął dłonią bladego policzka mężczyzny tak delikatnie, jakby dotykał przerażonego motyla, gotowego w każdej chwili odlecieć. Musiał być ostrożny, by go nie spłoszyć i sprawić jednocześnie, aby mu zaufał. W pewnym monecie poczuł jednak, że partner nie chce się już bronić. Bez słowa sprzeciwu pozwolił się porwać szerokim ramionom. Zupełnie jakby miał dosyć ciągłego hamowania emocji i zaczęło mu to przeszkadzać. Trwali wtuleni w siebie przez moment, który dla nich wydawał się być ulotną chwilą. Minął jak błyskawicznie, czego obaj byli świadomi. Charlie mógłby nigdy nie puszczać z objęć ukochanego mężczyzny. Do końca życia pragnął budzić się u jego boku, całować, dotykać, topić spojrzenie w fantazyjnych oczach, które nie raz przyprawiały go o gęsią skórkę. Nie potrafiłby przestać przeczesywać palcami blond włosów, które po umyciu i wysuszeniu wyglądały jak siano na głowie. Gładząc spokojnymi ruchami kciukiem po twarzy mężczyzny pokazywał, jak głębokie żywi do niego uczucie. Śmiały uśmiech pełen miłości nie schodził z ust, a wypowiedziane na głos słowa pokazywały wagę każdego, nawet najdrobniejszego gestu.
Odsłaniał się, wręczył Rene pistolet wycelowany w swoje serce i mógł tylko liczyć, że nie pociągnie za spust. Wielokrotnie zawiódł się na poprzednich partnerach, jeśli ten jedyny, który liczył się w jego życiu zrówna z ziemią wszelkie marzenia i nadzieje na coś więcej, nie będzie potrafił się podnieść. Pod wpływem chwili otworzył usta pozwalając, by słowa wylatywały z nich jak z procy. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami mówił szczerze, jakby świat miał się skończyć i istniała ostatnia okazja, by przyznać, co naprawdę czuje.

    - Jesteś moim skarbem – szepnął nie umiejąc kontrolować łamiącego się głosu. Uczucia, jakimi darzył Castellę od dawna, teraz były doskonale widoczne i jak wcześniej próbował to tuszować, tak w tym momencie pragnął wyznać mu wszystko. – Chciałbym dzielić z tobą życie. Nie tylko to zawodowe. Ale ty uciekasz, nie pozwalasz, by między nami było coś więcej.
    - Gdybym powiedział, że chcę tego samego co ty, potrafiłbyś żyć ze mną ukrywając nasz związek? Poza domem udając, że nic nas nie łączy? – rzucił z pretensją, znając odpowiedź bardziej niż ktokolwiek inny. – Nie potrafiłbyś. Już masz dość, bo nie możesz złapać mnie za rękę na środku ulicy, bo zabraniam się pocałować przy ludziach – wykrzyknął głosem pełnym rozpaczy. Charlie nie spodziewał się, co nastąpi po kilku chwilach, tym większego szoku doznał, dostrzegając spływające z kącików oczu łzy. – Kocham cię, do cholery!

Rene nie potrafił przypomnieć sobie żadnego momentu ze swojego życia, w którym byłby równie zażenowany i zawstydzony, jak w chwili, gdy ostatecznie serce wzięło górę nad rozumem. Przez pierwszych kilka sekund nie wierzył, że zdobył się na odwagę i w końcu powiedział to, co rosło w nim od dawna. Deakin pozostawał milczący, wpatrywał się w niego z niedowierzaniem co chwilę otwierając i zamykając usta, jakby nie potrafił się zdecydować, czy coś powiedzieć.

    - Starałem się trzymać ciebie na dystans, bo sam przyznałeś, że życie w kłamstwie ci nie odpowiada. A ja nie potrafię otwarcie przyznać, że kocham mężczyznę – łzy nie przestawały płynąć, nieważne jak bardzo ich właściciel chciał zatrzymać ten potok. Im bardziej wylewny się robił, tym trudniej mu było się uspokoić. Każde słowo wypowiadał przez łzy, jakby inaczej nie dawał rady. Charliemu przemknęło przez myśl, że był to pierwszy raz, gdy Rene się komuś zwierza ze wszystkiego i nawet Melinda nie miała styczności z takim Castellą. Choć serce mu się krajało, gdyż ukochany cierpiał, starał się wytrwać, nie wypuszczając go z objęć. Głaskał z czułością po głowie, mając nadzieję, że wkrótce partner wypłacze się ze wszystkie czasy, kiedy musiał grać twardego i niewzruszonego dupka.
    - Masz rację – przyznał – chciałbym powiedzieć rodzinie i przyjaciołom, że znalazłem mężczyznę, który skradł moje serce. Mam prawo okazywać miłość osobie, którą kocham, nie sądzisz? Kochanie – ujął jego twarz w dłonie – powiedz, czym różnimy się od innych par?

Ten argument nie przekonywał Rene. Od lat okłamywał samego siebie, trudno mu było przemóc się, bo nie wiedział jak społeczeństwo zareaguje na jego homoseksualizm. Najbardziej jednak obawiał się reakcji rodziców, którzy przekonani byli, że ich dziecko jest normalne. Mimo iż nie miał z nimi bliskiego kontaktu przerażała go myśl, że mógłby stracić jedyną rodzinę, spokrewnione z nim osoby. Równocześnie zadawał sobie sprawę, że chcąc być z Charliem musi podjąć jakąś decyzję, ponieważ mężczyzna nie będzie wiecznie czekał. Nikt mu nie musiał przypominać jakie odstawiał sceny zazdrości o Ivana albo byłego kochanka z baru. Nie zniósłby świadomości, że ktoś ukradł mu Charlesa, ten drań był tylko jego.

    - Poczekam – brunet przerwał narastającą ciszę. Czuli się jakoś niezręcznie, zupełnie jakby wskoczyli na nowy poziom związku, a powrót do zaczepek, przepychanek i kłótni jak to mieli w zwyczaju był niemożliwy, choć obaj to uwielbiali. Dogryzanie sobie także było jakimś ich sposobem wyrażania uczuć i nie potrafiliby z niego zrezygnować. Nie dowierzając rzucił Deakinowi spojrzenie w stylu „I ja mam w to uwierzyć?”.
    - Jak długo? Prędzej czy później stwierdzisz, że krycie się jest zbyt męczące.
    - A nie jest? Ciebie to denerwuje tak jak mnie. Mógłbyś powiedzieć rodzicom prosto z mostu i mieć z głowy. Jeśli cię nie zaakceptują to...
    - To co? – warknął wracając powoli do siebie. – Nie mam z nimi najlepszego kontaktu, a na pewno nie tak dobrego jak ty z matką i ojcem, ale ich kocham. Jestem im wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili, więc nie chcę ich zawieść.

Po tych trudnych wyznaniach obaj wyglądali na pozbawionych wszelkich sił. Nie byli pewni jak się zachować, do tej pory jedynym co ich łączyło był seks, a teraz się okazało, że mylili się. Było coś lepszego, silniejszego, wspanialszego.
Siedząc na łóżku opierał się tors Charliego, którego z kolei w pozycji półsiedzącej utrzymywało wezgłowie łóżka. Podobało mu się, gdy mężczyzna głaskał jego klatkę piersiową, nogi czy ręce. Nie spodziewał się, że nawet bez seksu będzie odczuwał satysfakcję z przebywania z kochankiem i dzielenia z nim takiego rodzaju intymnych chwil. Jak się okazało ostre pieprzenie można było zastąpić czymś innym, bardziej subtelnym i spokojnym. Chociaż tego pierwszego nie potrafił sobie odmawiać zbyt długo, zwłaszcza jeśli miał to robić z Charlesem. Bawił się palcami partnera, który splatał swoje dłonie z jego, droczył się i szeptał do ucha pełne romantyzmu, czasami przesłodzone słówka.

    - To do ciebie niepodobne – zaśmiał się blondyn. Miał zamknięte oczy i wciąż rozważał pewną sprawę.
    - Tak jak płakanie rzewnymi łzami do ciebie – obsypywał drobnymi pocałunkami szyję łyżwiarza, któremu widocznie stres już przeszedł. Cieszył się z tego, równocześnie mając świadomość, że to nie koniec zwierzeń. Niemniej jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przestali wmawiać sobie wzajemnie, że byli wyłącznie kumplami z korzyściami. Chyba najlepiej wychodziły im te rozmowy przeprowadzone pod wpływem silnych emocji, kiedy bez zastanowienia mogli wykrzyczeć to, co im ciążyło.
    - Pamiętasz jak wspominałem o różnicach między twoimi rodzicami, a moimi? – zagadnął po kilku minutach milczenia. Słysząc mruknięcie oznaczające „tak” kontynuował. – Będziesz miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze – westchnął jakby mówił, że zbliża się koniec świata, a im pozostaje tylko zaakceptować ten fakt i wykorzystać czas jaki pozostał. – Niedługo minie siedem lat od kiedy zamieszkałem w Stanach i zacząłem pracować z Arkadym. Wyjeżdżając obiecałem matce, że przy każdej nadarzającej się okazji będę ją odwiedzał, więc czy mi się to podoba, czy nie, muszę w tym tygodniu jechać do Paryża i się z nią spotkać. A ty jedziesz ze mną.
    - Zamierzasz przedstawić mnie jako potencjalnego zięcia? – niby żartował, ale w głębi serca zastanawiał się, kim dla niego będzie przed rodziną. Zapewne nikim więcej niż przyjacielem i trenerem. Mógł sobie bez problemu wyobrazić jak Rene właśnie przewracał oczami. Nie zważając na wcześniejszy komentarz mówił dalej.
    - Jeżeli mam się męczyć to ty podzielisz moje cierpienie. Kopnie cię też zaszczyt poznania mojego ojca, bo w tym miesiącu siedzi u mamy w domu.

Zanim partner zdążył zmieszany zapytać „Ale jak to, w jej domu?” zabrał się za wprowadzenie go do swojej rodziny, a właściwie do dziwnej historii, w jaki sposób ona powstała. Od razu zaznaczył, że jego rodzice są małżeństwem, lecz mieszkają osobno. I tu zaczynały się pytania „Dlaczego?”, „Jaki jest powód?”, „Żyłeś na dwa domy?”. Dla Charliego było nie do pomyślenia, aby małżeństwo mieszkało oddzielnie, a jednak takie sytuacje się zdarzały.

    - Mama jest Francuzką, stąd moje imię. Stwierdziła, że skoro ona mnie urodziła to ma prawo wybrać imię dla swojego dziecka – uśmiechnął się na wspomnienie, gdy rodzice opowiadali jak się sprzeczali przed jego narodzinami.
    - Co na to tata? – zapytał wyraźnie zaciekawiony rodziną partnera. W końcu pierwszy raz o nich słyszy, a niesłychanie cieszył się z tego powodu. Ich związek naprawdę wkroczył na nowe tory.
    - Odpuścił sobie, bo wiedział, że będę nosił jego nazwisko.
    - Więc twój tata jest Włochem – zamyślił się. – Teraz jestem jeszcze bardziej ciekawy jak poznali się ludzie z dwóch różnych krajów.
    - A niby jak się mieli poznać? Mama pojechała do Florencji, spotkała tatę, wzięli ślub i urodziłem się ja, twoje największe szczęście – wyszczerzył zęby, choć Deakin nie mógł tego zobaczyć. Nadal siedzieli wtuleni w siebie, o dziwo pozycja ta była całkiem wygodna.
    - Historia jak z bajki?
    - Nie do końca – westchnął z rozczarowaniem. – Z jednej strony uważałem, że to piękna opowieść dwojga kochających się ludzi, z drugiej jednak nabawili się przez to wiele problemów. Oboje.

Jego rodzicielka, pojawiwszy się po raz pierwszy we Florencji miała szesnaście lat. Pojechała wraz z rodziną przyjaciółki na wakacje, miała odbyć wspaniałą wycieczkę, która nigdy nie zniknęłaby z jej pamięci. I rzeczywiście tak się stało, nawet po dwudziestu czterech latach nie zapomniała, co stało się tamtego lata. Przypadek chciał, by przyjaciółka wyciągnęła ją na miasto, z daleka od hotelu. Mogła sobie na to pozwolić, znała okoliczne ulice jak własną kieszeń, w końcu przyjeżdżała co roku do rodziny. Matka nie była tak śmiała, więc chodziła krok w krok z dziewczyną. Nie zdając sobie sprawy, trafiły do parku, w którym robiono zdjęcia modelom do magazynów. Prezentowali oni nową letnią kolekcję. Obie szesnastolatki wiedzione ciekawością zbliżyły się do pozujących mężczyzn i kobiet obserwując ich z niewielkiej odległości. Niewysoka blondynka o zielonych oczach, z jasną buzią pokrytą piegami skupiała na sobie uwagę starszych od siebie modeli. Jeden z nich zainteresował się młodą dziewczyną, również ona nie potrafiła oderwać od niego roziskrzonego wzroku. W niewinnej licealistce obudziły się uczucia, o istnieniu których nie miała wcześniej pojęcia. Pochodziła z bardzo religijnej rodziny, wychowywana niemal pod kloszem nie znała świata.
    - Ona nazywa to miłością od pierwszego wejrzenia, ale ja nie wierzę w takie bzdury. Żeby się zakochać trzeba najpierw poznać człowieka. Ciebie pokochałem dopiero po pewnym czasie, musiałem... – urwał jakby wracając wspomnieniami do ich pierwszej rozmowy, która odbyła się przez telefon. Chodziło o Arkady'ego, który spóźniał się na trening.
    - Musiałeś mnie poznać, zaufać, powoli się otwierać.
    - Dokładnie. Moi rodzice zrobili to co my, czyli zaczęli od łóżka. Oczywiście żadne z nich nie przyznałoby się do tego. Spotkali się parę dni po tamtym, z tą różnicą, że moja mama była wtedy sama, bez koleżanki. I nie znała języka. Ojcu zajęło aż pięć godzin, żeby ją uwieść – rzucić z przekąsem. – Rzecz jasna, porozumiewał się z nią po francusku, ni w ząb nie rozumiała włoskiego. Późno w nocy, kiedy było po wszystkim niechętnie się z nim rozstała. Rodzice jej kumpeli wychodzili z siebie, bo byli za nią odpowiedzialni, a zniknęła w połowie dnia i wróciła dopiero po wielu godzinach.
    - I co było później?
    - Miał kasę, więc stać było go na luksusy, a takim był wtedy telefon. Dał jej swój numer i miała do niego dzwonić, gdyby czegoś potrzebowała. Po tygodniu się rozstali, a mama wróciła do Paryża. Zgadnij co się stało po miesiącu, kiedy zaczęła źle się czuć i wymiotować w domu o każdej porze dnia i nocy.
    - Ciąża.
    - Bingo.
    - Powiedziała rodzicom jak się bawiła zagranicą? – zaśmiał się.
    - Tak, chociaż potwornie się bała. Słusznie, bo była uczącą się nastolatką z religijnego domu, która nosiła dzieciaka faceta, który nie był jej mężem. Odnalezienie jednego człowieka w tak olbrzymim kraju graniczyło z cudem. Moi dziadkowie, których notabene nigdy nie poznałem, wyrzucili ją z domu, gdy się wszystkiego dowiedzieli. Byli wściekli, nie mieli żadnej litości, ważniejsze było, co powiedzą ludzie i jaki wstyd moja matka im przyniosła.
    - Nie pomogli własnej córce, będącej w potrzebie? – warknął wściekły, nie potrafiąc wyobrazić sobie, że któryś rodzic mógłby postąpić w ten sposób.
    - A jednak. Gdyby przyjaciółka jej nie przygarnęła, nie miałaby gdzie się podziać. Rodzina kompletnie się od niej odcięła. Namawiano ją, aby skontaktowała się z facetem, który zrobił jej dziecko. Spodziewała się, że facet oleje sprawę, wykręci się albo w ogóle nie odbierze telefonu i będzie udawał niewiniątko. Ale tata odebrał i porozmawiał z nią.
    - Jeśli mi powiesz, że przyjechał do Francji i postanowił się nią zaopiekować, to trudno będzie mi w to uwierzyć.
    - Będziesz musiał, bo tak się stało. Ale nie odbyło się bez problemów. Miał wtedy dwadzieścia pięć lat i był dobrze zarabiającym modelem, występował na pokazach, pojawiał się na okładkach najlepszych czasopism, więc prasa szybko podchwyciła jego romans z nieletnią dziewczyną. W całej Florencji huczało od plotek na ich temat, mimo że nigdy nie rozprawiał o swoim życiu prywatnym w telewizji. To był jeden z najgłośniejszych skandali we Włoszech tamtych lat. Agencja, dla której pracował musiała wysłać go na przymusowy urlop, bo przez jego głupie zachowanie była narażona nie złe opinie. Choć łatwo nie było wziął mamę pod opiekę, dał jej możliwość kształcenia się, dalszej nauki, prywatnie oczywiście. Skończyła liceum, studia, z czasem wiodło się jej coraz lepiej. W końcu przestała być kochanicą gwiazdy, za którą ją uważano przez wiele lat. Oboje robili karierę, podróżowali po świecie, zarabiali pieniądze, wiedli życie, o którym ludzie mogli tylko marzyć. Będąc dorosłym cieszę się ich szczęściem i sukcesami, jakie osiągnęli swoją ciężką pracą.
    - Twoja matka była w stanie połączyć naukę, wychowanie dziecka i życie żony u boku sławy? I nie zwariowała? Zacznę ją podziwiać. Moja matka całe życie spędziła na dbaniu o dom, o mnie i ojca. Jest kurą domową, ale nigdy jej to nie przeszkadzało.
    - Powiedzmy, że oboje byli zbyt zajęci, by wychowywać dziecko – powiedział z goryczą w głosie, mając w pewnym stopniu za złe ludziom, którzy dali mu życie, że jego dzieciństwo było dla nich mało znaczące. – Od kiedy pamiętam opiekowały się mną guwernantki. Uczyły, wychowywały, karały, moralizowały. Od urodzenia, aż po dzień, gdy w końcu stałem się pełnoletni i mogłem się wyrwać z Florencji. Rodzice zajmowali się mną okazjonalnie, podczas świąt lub w trakcie wolnego. Później przestało mi zależeć na ich uwadze. Jak tylko opiekunki spuszczały ze mnie oko uciekałem do miejsca, w którym mogłem być sobą. Ale i to się musiało skończyć.
    - I mimo tego zależy ci na ich akceptacji? – w żyłach mu buzowało, lecz starał się tego nie okazywać. Rene bronił ludzi, którzy nie poświęcali mu odpowiednio dużo czasu, nie dbali o niego, nie obchodziły ich problemy nastolatka i borykanie się z innością, jaką była orientacja seksualna.
    - Mówiłem już. Są moją jedyną rodziną, gdyby nie oni, nie miałbym nikogo.
    - Pierdolenie. Masz mnie – szepnął, opierając głowę o jego ramię – a także wiele innych osób, którym na tobie zależy.


* * *

Świdrując wzrokiem siedzącą sylwetkę Keitha odnosił wrażenie, że mężczyzna zmienił się od ich ostatniego spotkania. Wtedy nowy znajomy powiedział o kilka słów za dużo i zdawał sobie z tego sprawę. Od kiedy wszedł do jego pokoju zdążył przeprosić chyba sto razy. Powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem, nie zamierzając w żaden sposób znieważyć Owena, po prostu miło mu się zrobiło, że facet tak się stara. Pierwszy raz w ogóle jakiś się o niego stara. Co jeszcze bardziej upewniało go w przekonaniu, że łyżwiarz nie jest przy zdrowych zmysłach i albo się upił, albo zażył substancje psychoaktywne.

    - Powiedz mi zatem, co cię sprowadza w me skromne progi, kochanie? – założył nogę na nogę. Oparłszy się na łokciu pochylił do przodu pokazując śnieżnobiałe zęby.
    - Zachowałem się jak...
    - Palant? – dokończył. – Luz, każdemu się zdarzy. Mnie, na przykład, notorycznie. I nie robię afery z tego powodu. Każdemu prędzej czy później puszczą nerwy. Jednak wciąż nie usłyszałem odpowiedzi na swoje pytanie. Dlaczego mnie pan szukał, drogi panie Owen?

Dobrze się bawił obserwując pełną zakłopotania twarz, niezwykle przystojną i diabelnie atrakcyjną. Kobiety zapewne za tobą szaleją, pomyślał. Przez nieprzyjemne wyobrażenie blondasa i jakiejś paniusiu obściskujących się każdej nocy, przeszedł go lodowaty dreszcz, który zniweczył chęci na dalszy niewinny flirt. Choć dałby sobie rękę odciąć, że Keith był nieświadomy jak na niego działał. Miał w sobie spokój, którego brakowało Charliemu, delikatne usposobienie, subtelność, coś, czego było mu potrzeba, a żaden kochanek wcześniej mu tego nie dał. W tym momencie jeszcze bardziej żałował, że dostał kosza. „Lubię kobiety” krążyło w jego umyśle niczym mantra, której nie sposób było się pozbyć. Gdybyś doświadczył przyjemności z mężczyzną zmieniłbyś zdanie natychmiast, korciło go, by powiedzieć to na głos, lecz uwiązł mu on w gardle. Spoglądając na niego zastanawiał się, czy mógłby wykorzystać chwilę słabości Keitha, gdyż niezaprzeczalnie przez taką właśnie przechodził. Stało się coś, co go załamało, zniszczyło barierę ochronną, więc bez przeszkód mógłby spróbować go uwieść, a nuż udałoby się. Seks z młodym przystojnym mężczyzną byłby miłą odmianą. Wyczuwając odpowiedni moment podniósł się, by chwilę później zasiąść obok łyżwiarza i chwycić go za rękę. Była zimna, wręcz lodowata, zielone oczy, tak bardzo podobne do jego własnych popatrzyły na niego spod przymrużonych powiek.

    - Kotku, miałbyś ochotę...? – zawiesił sugestywnie, czekając, aż przyszły kochanek sam się domyśli czego dotyczyło pytanie.

niedziela, 26 sierpnia 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 26


Dziękuję za komentarze :)





Gwieździsta noc w Stanie Tennessee nie miała w sobie nic ze spokojnego, cichego czasu, służącego do odpoczynku po męczącym dniu pełnym pracy. Od czasu do czasu zdarzało się, że ludzie, którzy osiedlili się poza hałaśliwymi, pełnymi zgiełku miastami również w otoczeniu lasu nie mogli zaznać upragnionego relaksu. Budzili się rozwścieczeni, gdyż w odległości kilku metrów od ich domów rozgrywał się istny koszmar dla osób pragnących niezmąconego niczym ukojenia. Ryk kilkudziesięciu silników o niepojętej mocy rozprzestrzeniał się na pół mili. W większości świadkami pościgu rozpędzonych maszyn były drzewa obserwujące jak jeden motocykl wyprzedza drugi lub jest wyprzedzany. Mogły zobaczyć niesamowite umiejętności każdego kierowcy wchodzącego w zakręt z prędkością stu sześćdziesięciu mil na godzinę, godną podziwu kontrolę nad potworem o niesłychanej mocy. Zawodnicy mogli dziękować Bogu, że nie sprowadził na nich ulewy w połowie drogi, gdyż niewielu z nich wyszłoby wtedy z życiem. Niektórzy chcąc się pokazać i popisać, a wielu ulegało swojemu ego, wykonywali niebezpieczne popisy, które mogły skończyć się tragedią. Wystarczyłoby pół sekundy nieuwagi, a jeden wypadek mógłby powalić na drogę całą resztę, jadącą w tyle.
Był w pierwszej dziesiątce, jak miał w zwyczaju, nie spoglądał na licznik nabijający prędkość powyżej dwustu pięćdziesięciu mil na godzinę. Nie ulegając emocjom, bez najmniejszego problemu kontrolował swój pojazd wyprzedzający inny, którego właściciel z pewnością przeklinał go w myślach. Nie tracąc z oczu czarnej nawierzchni oświetlonej wyłącznie przez białe lampy motocykli, gnał przez cały Stan. Nie mógł sobie pozwolić na podziwianie widoczków rozglądając się na boki, zresztą wątpliwym było czy cokolwiek by zobaczył. Z tą szybkością wszystko wokół się rozmywało, oko ledwo było w stanie uchwycić kolor, a co dopiero kształt, wielkości domów, obok których przejeżdżał. Nie zwalniał nawet mając pewność, że znalazł się poza zasięgiem konkurentów. Jechał w czołowej piątce, jak na razie, bo przed nimi jeszcze wiele mil do pokonania, lecz miał czym się chełpić. Taki wyczyn należy tylko do najlepszych, a on jechał wśród nich. Pilnując, by nie odczepić się od pozostałej czwórki i nie zwiększyć między nimi a sobą dystansu opróżnił głowę z wszelkich niepotrzebnych myśli. Wizja wygranej i otrzymania dużej sumy pieniędzy była zbyt kusząca, by przepuścić rywali i pozwolić im zwiać.
Minęli znak informujący, że wjeżdżają do innego Stanu. Kolejnym po Nashville w Tennessee było miasto Louisville w Kentucky, a od celu dzieliło ich jeszcze około stu dziewięćdziesięciu mil. W każdej chwili prowadzenie mógł objąć ktoś inny, nie mógł do tego dopuścić. Adrenalina krążąca w jego żyłach od startu nadal się utrzymywała, serce fikało koziołki ilekroć przegonił konkurenta, pokonując ostre zakręty czuł niewyobrażalną władzę nad maszyną, bo nie potrafiła mu się sprzeciwić. Czuł się niczym Bóg, któremu nic nie jest straszne, który może absolutnie wszystko, czasami zapominał, że jest tylko człowiekiem, śmiertelną, starzejącą się istotą i pewnego dnia zniknie.
Godziny mijały, a rywalizacja była coraz bardziej zacięta, trzy osoby go wyprzedziły kiedy wpadł w poślizg, jak się okazało noc w Ohio – Stanie kończącym wyścig, nie należała do pogodnych. Jeszcze piętnaście minut temu szalała ulewa, zostawiła po sobie mokrą drogę, połamane gałęzie i korek na jednej z głównych ulic. Zestresował się, widząc doganiających go rywali, którzy w kilka sekund znaleźli się przed nim, z własnej nieuwagi skręcił w złą ulicę i był zmuszony zawracać. Niewiele brakowało, by dołączył do tej drugiej grupy, czyli tych z dalekich tyłów. Wściekły, mając przed sobą groźbę utraty dwudziestu pięciu tysięcy dolców, a te przydałby się, wyłączył wszelkie ograniczenia. Mknąc przez nie zawsze opustoszałe ulice miał na liczniku ponad trzysta sześćdziesiąt mil na godzinę. Nadrabiał w szaleńczym tempie dystans, a krew mu w żyłach buzowała. Od jakiegoś czasu nie miał ochoty na seks z pieprzonymi staruchami z „Red Walls”, a pieniądze na życie skądś musiał wziąć. Nowy hotel sam za siebie nie zapłaci. Sprawę utrudniała policja, która dowiedziała się, że w okolicy odbywa się nielegalny wyścig, a takie wydarzenia starała się tępić za wszelką cenę. W innych okolicznościach uznałby to za ciekawe wyzwanie i dodatkowe atrakcje, nie zależałoby mu wtedy aż tak bardzo na kasie, a dobrej zabawie, jednak dziś wszystko rozgrywało się o sporą sumę.
Ostatnich trzydzieści mil do Columbus dłużyło mu się, potrzeba snu była coraz bardziej odczuwalna, a brak przerwy od kilku godzin i niedobór kofeiny spowalniały jego reakcję na trasie. Oczyma wyobraźni dostrzegał uciekające pliki banknotów i przymusowe wyjście do klubu. Nie miał na to ani siły, ani ochoty, a po rozmowie z wkurwiającym Keithem sama myśl o „Red Walls” przyprawiała go o ból głowy i żołądka, ponadto nie obeszłoby się bez wymiotów następnego dnia, niby nic nadzwyczajnego, zdążył przywyknąć. Stawiając wszystko na jedną kartę przyspieszył, o ile było to jeszcze możliwe, kompletnie zapominając o przestrogach Charliego ruszył na pełnym gazie. Zdawało się, że koła ledwie trzymają się jezdni, wystarczyłaby nierówna powierzchnia, a wyleci w powietrze i nie dość, że rozbije ukochany pojazd, to połamie sobie wszystkie kości, w najlepszym wypadku oczywiście. Gdyby przyjaciel go tera widział wyrywałby sobie włosy z głowy, a później pierdolnąłby go i powiedział, że jak idiota znów bawi się w życie.
Równocześnie podekscytowany i zdenerwowany wyprzedził trójkę kierowców wchodząc w zakręt bardzo ryzykownie z zupełnie innej strony, niż powinien. O mały włos nie zderzając się z czarnym motocyklem przejechał tuż przed jego przednim kołem dodając gazu. Żałował, że nie był w stanie pokazać tamtej trójce środkowego palca i krzyknąć Fuck you. Postara się dokonać tego na mecie, do której zostało sześć mil. Usiłując nie dekoncentrować się, utrzymywał wzrok na jezdni oświetlanej teraz przez lampy drogowe, wjechali do Columbus. W promieniu niemal kilku mil dało się słyszeć ostre hamowanie w długim ciemnym tunelu. Zanim pojazd na dobre się zatrzymał przejechał jeszcze wiele metrów, docierając do dwóch rywali, których od jakiegoś czasu próbował dogonić. Serce prawie wyskoczyło mu z piersi, gdy jadąc ponad trzy stówy z oddali zaobserwował brak światła w tunelu, a to mogło skończyć się wypadkiem drogowym, bo nie miał pewności czy przejazd był czysty. Jak się okazało po paru sekundach jednak nie był, ciężarówka z beczką zablokowała wyjazd, a kilka samochodów osobowych uderzyło w nią podczas poślizgu, a przynajmniej tak to wyglądało. Stanął i zdjął kask dołączając do kobiety i mężczyzny.

    - Ty ciulu robiony miękkim chujem! – wrzasnął mężczyzna na kierowcę tira. Rzecz jasna nie słyszał tego, bo krzyki innych go zagłuszyły. Niebieskowłosy uderzył w kierownicę, zaś kobieta o krótkich kasztanowych włosach zarządziła.
    - Poszukajmy innej drogi, tędy nigdzie się nie dostaniemy.
    - Ty kurwo jebana! Ślepa jesteś?! Mieliśmy jechać tędy! Nie znam tego pierdolonego miasta! – pociągnął ją za włosy. Ivan był już gotów, by zejść z motocykla i powstrzymać kretyna przed używaniem siły na kobiecie, lecz nim zdążył zareagować szatynka uderzyła go w głowę kaskiem, po czym błyskawicznie zeskoczyła z maszyny i kopnęła gościa między nogi. Wysoki pisk poprzedził upadek na kolana i złapanie się za krocze.
    - Łapy przy sobie albo pozbędziesz się fiuta! – nie omieszkała sprzedać mu kolejnego kopniaka. Nie powstrzymywał jej, facetowi się należało, naskoczył na obcą laskę bez powodu. – Pytanie, gdzie teraz – podparła się w boki. – Reszta niedługo tu będzie.

Znał odpowiedź na to pytanie. Mnóstwo razy szalał z Charliem po Ohio, więc znał niemal wszystkie główne ulice, którymi można było dotrzeć do centrum różnych miast. Zdążył zaznajomić się z wieloma okolicami, a dlatego, że niedaleko znajdowało się Akron wiedział o nich jeszcze więcej. Przez moment zastanawiał się, czy powinien podzielić się z kobietą swoją wiedzą, gdyby to był tamten obolały facet to wolałby milczeć, jednak...

    - Hej – pociągnął ją za ramię w swoją stronę, szepcząc – kieruj się siedemdziesiątą pierwszą ulicą, a dotrzesz do Mapfre Stadium, czyli do celu.
    - Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać? – parsknęła.
    - Wcale nie musisz, koteczku – wzruszył ramionami. – Spadam, wolę się nie dowiedzieć co tamta ciężarówka ma w beczce.

Założył kask i po kilku sekundach znów był w drodze, jadąc ulicą siedemdziesiąt jeden. Kiedy w jego głowie pojawiło się pytanie, czy mu uwierzyła, czy nie, w mgnieniu oka otrzymał odpowiedź. Słyszał za sobą odgłos silnika o dużej mocy, a lusterka pokazywały kto siedzi mu na ogonie. Uśmiechając się dodał gazu. Skoro jest na prowadzeniu to nie zmarnuje takiej okazji. Zajeżdżał kobiecie ulicę ilekroć porywała się na próby wyprzedzenia. Nie pozwoli jej na to. Potrzebuje tych pieniędzy.

* * *

Kolejne miejsce, w którym będą urzędować przez najbliższe dni nie przypadło mu do gustu w kontekście wizualnym. Jak zwykle nowoczesne, oszklone, biało – szare pomieszczenia, dużo małych lamp ledowych w kształcie figur geometrycznych. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby spodobał mu się jakikolwiek hotel, w którym zatrzymują się podczas zawodów. Wydawać się mogło, że nigdy nie uwolni się od tego okropnego stylu minimalistycznego. Już rzyga tymi paskudnymi bladymi kolorami, brzydkimi meblami i wielkimi pomieszczeniami, w których nierzadko jest góra szafa, łóżko i stół z kilkoma krzesłami. Brakowało mu ozdób i drobiazgów, jakie mógłby poustawiać na półkach, ściany świecące pustkami także go dobijały. Jednak musiał to znieść. Mimo tego żałował, że nie mogli się zameldować w Hermesie, wtedy byłaby szansa na spotkanie z Ivanem, nie myślałby o okropnym apartamencie.
Przy czytaniu ogłoszeń, dotyczących przydziału jego oraz Mirandy na Grand Prix zaśmiał się pod nosem przyznając, że przeznaczenie jednak istnieje i te jest jego stronie. Nie dość, że mogli wraz z siostrą i trenerką zostać dłużej w Ameryce, to miał wsparcie od losu i jacyś fantastyczni ludzie zdecydowali, że Skate America odbędzie się w tym roku w Pittsburghu.

    - Wychodzimy, Keith – Miranda wzięła go pod rękę wyciągając z pokoju, a potem apartamentu. Rzuciła przelotnie do Marisy, że wybierają się na zakupy i wrócą wieczorem. Zajęta kobieta nie zwróciła na nich większej uwagi, pomachała tylko ręką, że słyszy i się zgadza.

Nie miał ochoty na nic, czasami nawet na życie, ale starsza siostra ciągała go ze sobą wszędzie, gdzie tylko miała plany pójść. Od pewnego czasu nie opuszczała go na krok i niezmiernie działało mu to na nerwy, o dziwo nawet rodzice przechodzili obok niego na palcach, unikali tematu Andrei jak ognia. Wyglądało na to, że w ich rodzinie nikt nie weźmie ślubu do końca życia. Miało to także swoje plusy, żadnych ograniczeń, wyrzeczeń, kłótni, problemów z mieszkaniem, brak kompromisów. Nigdy nie kochał Johnson, lecz zdążył przywyknąć do myśli o ojcostwie i kiedy mu to zabrano zamknął się w sobie, pogrążył się w żalu, smutku, nie zauważał pędzącego naprzód życia, czas dla niego jakby się zatrzymał. Wszystko gnało zapominając o przeszłości, a on stał w miejscu nie wiedząc, co dalej zrobić ze swoim życiem. Miał tak dużo pytań, a na żadne nikt nie znał odpowiedzi, nie wiedział co mogłoby dalej pokierować jego egzystencją. W dodatku wspomnienia o Ivanie nie pomagały w podjęciu decyzji, czuł się jak skończony idiota wyobrażając sobie, że pomiędzy nimi mogłoby zaiskrzyć. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że przez głowę są w stanie przemknąć mu takie bezeceństwa rozszarpaliby go na strzępy.
Ponieważ ktoś uniemożliwił mu rozpakowanie walizki, postanowił zająć się tym zaraz po powrocie. Lubił mieć porządek, ale skoro nie dane mu było uprzątnięcie swoich rzeczy spędzi miło czas. Nie miał chęci do towarzyszenia Mirandzie na buszowaniu po galeriach, ale sprzeciwienie się jej nie należało do najłatwiejszych i trwało wieczność zanim sobie odpuściła, dał za wygraną. Pobliskie sklepy z ubraniami nie miały tajemnic przed siostrą, przymierzyła chyba piętnaście par butów, masę sukienek, płaszczy z wiosennej kolekcji, które jeszcze jakimś cudem się ostały na wieszakach, potem zaproponowała przechadzkę po parku. A wieczorem, po powrocie do hotelu wybrali się do kawiarni nieopodal „Red Walls”. Na wspomnienie tego koszmarnego miejsca i posiniaczonego Ivana ciarki przebiegały po całym jego ciele. Momentami łapał się na oglądaniu się na ulicy, czy przypadkiem nie wpadnie na Barda. Bardzo by tego chciał, nawet pomyślał, żeby pojechać do Hermesa, ale nie miał wytłumaczenia, dlaczego miałby się tam pojawić. W końcu mężczyzna wyraźnie mu powiedział, że ich znajomość dobiegła końca. Gdyby tylko Ivan był kobietą, wszystko stałoby się prostsze. Mógłby zostać u jego boku, by się troszczyć, otoczyć opieką, przyjaźnią, miłością, nawet nie przeszkadzałoby mu specjalnie zajęcie, którym się trudnił w tamtym klubie. Broniłby delikatną osobę przed złem tego świata, lecz fakt, że to mężczyzna zabierał mu takie możliwości. Jest głupcem, Ivan to facet i zawsze nim pozostanie, pomimo swojego mylącego wyglądu.

    - Keith – łagodny głos i dotyk ciepłej dłoni sprowadził go na Ziemię. – Wiem, że rozstanie z Andreą było dla ciebie ciosem, ale wszystko się ułoży. Tamta szmata nie zasługiwała na ciebie. Pewnego dnia... – mówiła, a on nie zdawał sobie sprawy, co jej nagle odbiło. Siedzieli sobie spokojnie jedząc lody, a ta wyskakuje ni stąd ni zowąd.
    - O czym ty mówisz? Ona mnie nie obchodzi, jeśli ktoś miał coś dla mnie znaczyć to dziecko, które uważałem za swoje. Tylko to sprawia mi ból.
    - Wpatrywałeś się w przestrzeń tępym wzrokiem, wyglądałeś na przygnębionego, więc byłam pewna, że myślisz o tej zdradzieckiej suce. Albo coś ukrywasz przed własną siostrą – zmarszczyła brwi.
    - Miałem kiedykolwiek jakąś tajemnicę przed tobą?
    - Po prostu – westchnęła – martwiłam się. Od jakiegoś czasu przypominasz człowieka wyprutego z emocji. Jeśli to cię pocieszy – zawahała się – powinieneś znaleźć sobie osobę, która da ci prawdziwe szczęście i się z nią ożenić.
    - Jak wiele minie jeszcze czasu, aż ty przyprowadzisz do domu kawalera, hm? – zaakcentował przedostatni wyraz mówiąc jak ich świętej pamięci babcia. Jemu zawsze mówiła o miłej i dobrej pannicy. Zadał głupie pytanie, wszakże doskonale wiedział, że Andrea trzyma mężczyzn na dystans.
    - Nie chcę obok siebie żadnego faceta – syknęła. – Wszyscy to skurwiele, który chcą tylko – urwała na moment. – Nie wszyscy – zreflektowała się dostrzegając jego minę – ale znaczna większość. – Kupię sobie kota albo kilka. Na starość dotrzymają mi towarzystwa – machnęła rozpuszczonymi włosami.
    - Seks jest przyjemny, wiesz? – pochylił się i szepnął jej na ucho. Z prędkością światła został postawiony do piony przez kopnięcie w piszczel. Nie lubiła mówić o takich rzeczach publicznie, choć jako rodzeństwo często rozmawiali na podobne tematy. Dla niektórych mogłoby się wydawać to dziwne lub wręcz odrzucające, ale oni rozmawiali o sprawach intymnych w swoim towarzystwie jak o pogodzie.
    - Masturbacja także – tym razem ona się zbliżyła i wyszeptała.

Zastanawiało go, czy nadejdzie chwila, kiedy Miranda stwierdzi, że pora się zmienić. Po tym co działo się od dziewięciu lat był niestety stwierdzenia, że nawet profesjonalna pomoc nie jest w stanie nic zdziałać, dopóki sama tego nie zechce. Rodzice to wiedzieli, ona wiedziała, on również. Ale nikt nie zamierzał jej zmuszać czy przekonywać. W pewnym sensie matka i ojciec pogodzili się z faktem, że psychika Mirandy nie wróci do normalności, był jedynym, który się łudził.

    - Pozostają jeszcze kobiety – rzucił obojętnie, na co zareagowała, jak się spodziewał.
    - Fuj!


* * *

    - Na jaką cholerę nam dwa łóżka? – oburzył się Charles rozglądając się po apartamencie składającym się z dwóch sypialni, kuchni, jadalni, łazienki i salonu. Niewielkie torby zostały kilka chwil wcześniej ustawione w pokojach przez boya hotelowego.
    - Przyjechałeś tu jako mój trener, a nie kochanek. Spadaj spać do siebie – odepchnął mężczyznę usiłując uwolnić się z jego uścisku, robił to jednak na tyle nieumiejętnie, że wciąż był trzymany w szerokich ramionach. Nie żeby mu to przeszkadzało.
    - Bo uwierzę, że wytrzymasz beze mnie w łóżku – niesforna dłoń zakradła się pod białą koszulę przykrytą granatową marynarką. – Jest dwudziesta, idealna godzina na ognisty seks – płatek jego ucha został ugryziony, jak zwykle w tym samym miejscu został czerwony ślad.

W kwestii seksu Charliemu było niezmiernie trudno odmówić, robił i mówił takie rzeczy, że na już na wstępie gorąco nachodziło całą twarz i rozochocone ciało. Domagało się pieszczot nader często, wiedział, że tak będzie. Gdy przez lata odmawiał sobie przyjemności, a w końcu ma do tego możliwości nie będzie potrafił przestać, pragnął go tu i teraz. Lecz dopiero przekroczyli próg nowego mieszkania, mogli chociaż się umyć. Po chwili usłyszał, że dla Deakina nie jest to problem, brali kąpiel przed wyjazdem, a w samochodzie nie spędzili dużo czasu. Jednak dziś nie potrafił się skupić, jego myśli i wszelkie wyobrażenia krążyły po umyśle i nie dawały spokoju. Trzy dni temu dowiedział się, że jakaś siła zmusza go do wyjazdu do Francji. Od tamtej pory nie umiał przenieść uwagi na nic innego. Prawdą było, że jakiś czas go dzielił od nieuniknionego, ale fakt, że musi się tam pojawić nie napawał go optymizmem. Nie przyznał się kochankowi, dlaczego tak jest pragnąc zachować to dla siebie na jak najdłużej. Zabrzmiał dziwnie, ale powiedział mężczyźnie, że nie ma ochoty na nic więcej poza zwykłymi pieszczotami, przytulankami czy pocałunkami.

    - Nie zmuszam cię, ale chciałbym wiedzieć co jest powodem – nie wypuszczał go z objęć, chyba partner zdał sobie sprawę, że właśnie takiego wsparcia w tym momencie potrzebował.
    - Innym razem o tym porozmawiamy – mruknął opierając czoło o jego bark, a ręce owijając w pasie czarnych skórzanych spodni. – Powiedz lepiej kiedy zamierzasz do niego pójść – rzucił oskarżycielsko.
    - Jesteś zazdrosny o przyjaciela? – brunet zdecydował się w końcu spotkać z Ivanem, kimkolwiek ten człowiek był. Dowiedział się, że żaden nie zrobił pierwszego kroku, ale prędzej czy później ktoś musiał ustąpić. – Znajdę go, co łatwe nie będzie, bo często zmienia miejsce zamieszkania, porozmawiam, wyjaśnię parę spraw i wrócę.
    - Jak często? Żyje wiecznie na walizkach i w hotelach? – parsknął śmiechem nie uświadamiając sobie, że trafił w dziesiątkę.
    - Niedługo się z nim spotkam, najpierw załatwimy twoje sprawy.

Wielki powrót Rene Castelli. Marzył o tym od miesięcy. Udowodni, że może zajść daleko dzięki ciężkiej pracy i naprawie własnych błędów. Dzięki bliskim mu ludziom potrafił podnieść się z dna, na które – według siebie – trafił po druzgocącej przegranej w Salt Lake City. Po wypadku przyjaciele wspierali go nieustannie i był im za to dozgonnie wdzięczny. Zarówno całej rodzinie Deakinów, McCartney'ów i Augustinie. Jeżeli coś osiągnie w cyklu Grand Prix to będzie to zasługa wielu osób, kochających i bliskich. Czasami żałował, że nie było z nim rodziców, bywały momenty, gdy odczuwał samotność i rozczarowanie z tego powodu, lecz był dorosły, wiedział, że rodzina jest zapracowana. Wychodził z założenia, że skoro wcześniej nie mieli dla niego czasu to teraz nagle terminarz im się nie zmieni. A jednak wkrótce ich spotka, nie wątpił, że wiedzą o jego udziale w „Internationaux de France”.

    - Więc? Kolacja, prysznic i spać? – odparł brunet. Cieszył się, że kochanek przyjechał z nim, był pewny, że jego praca się kończy, a resztą wyjazdów i Grand Prix zajmie się Arkady. Bardzo się zdziwił, że słysząc od starszego z Deakinów, że do Pittsburgha powinien pojechać z jego synem. Przypuszczał, że ojciec Charliego po prostu musiał iść znów do szpitala na kontrolę lub nie czuje się jeszcze pewnie na dłuższe podróże. Innego wytłumaczenia nie potrafił znaleźć.
    - Prysznic, kolacja przy telewizji, dopiero potem spać.
    - Świetnie się składa, wreszcie ci pokażę porządne filmy – zaśmiał się dostrzegając grymas niezadowolenia na jego twarzy.

* * *

Gdy został wywołany na lód rozległy się głośne okrzyki, oklaski gwizdy pełne zadowolenia, podziwu. Brakowało mu tego, uczucie towarzyszące łyżwiarzowi wychodzącemu na środek lodowiska pod obstrzałem setek par oczu jednocześnie mroziło krew z żyłach jak i napawało niesłychaną ekscytacją. Przyzwyczaił się, lecz przerwa sprawiła, że odczuwał to zupełnie inaczej, niż zwykle. Motyle w brzuchu znów się pojawiły, pragnienie wygranej było równie mocne chęć pokazanie swoich umiejętności i dobrej zabawy. Serce opuszczało kilka uderzeń, żołądek skręcał się ze stresu, ale nie zamieniłby tych emocji na nic innego. Uwielbiał krążącą w nim adrenalinę i liczył, że utrzyma się ona dostatecznie długo, by dał radę wykonać każdą figurę perfekcyjnie, a miał kilka sekwencji, których spieprzenie groziło brakiem miejsca na podium. Okrzyki zafascynowanych nim ludzi ucichły jak tylko słychać było pierwsze dźwięki „Time To Say Goodbye”. Wyróżniał się na tle białego otoczenia będąc ubranym w granatową koszulę, lekką marynarkę tegoż samego koloru ze złotymi mankietami oraz spodniami nie różniącymi się barwą od reszty. Wyjątkiem był czarne łyżwy. Ustawił się w przećwiczony już sposób. Muzyka uderzyła w niego z cała mocą, której bez wahania się poddał, umysł wypełniały tylko poszczególne figury, skoki i spirale, jakie musiał wykonać w programie krótkim. Za kilka dni zaprezentuje program dowolny i tam będzie miał więcej możliwości do popisów. Dla wszystkich było zaskoczeniem, że pierwszą figurą jaką wykonał nie był axel, jego specjalności, w której był mistrzem, lecz kombinacja dwóch Toeloopów i jednego Lutza. Kolejne była sekwencja, czyli połączenie kilku skoków innymi elementami lub krokami łączącymi. W jego przypadku był to Salchow i Stag – w najprostszy sposób można by go określić jako szpagat z przednią nogą zgiętą w kolanie, a tą z tyłu wyprostowaną. Melodia brzęcząca w uszach pomagała mu dostosować tempo i rytm do utworu, jechał powoli, acz zdecydowanie, z pewnością siebie bijącą z piersi. Był obserwowany przed setki ludzi, nawet miliony, skoro pokazują go właśnie w telewizji, ale najważniejszymi obserwatorami byli ludzie, który doprowadzili go do tego miejsca, nie mógł ich zawieść i zniszczyć ich ciężkiej pracy. Oddychał, z trudem łapiąc powietrze, po dwóch minutach był wykończony, a postało jeszcze sześćdziesiąt sekund. Skoczył kolejną sekwencję, kombinację, szpagat, łączone spirale, przeraził się, gdy podczas skakania Rittbergera coś przeskoczyło mu w nodze. Z bólu miał ochotę się popłakać, odbierając to jakby ktoś przyłożył mu wielkim młotem po kościach i je roztrzaskał. Nie był w stanie wylądować na obolałej kończynie, jego ciało przeżyło brutalne spotkanie z lodem. Punkty odjęte za upadek są gwarantowane, następne dostanie jeśli nie podniesie się w ciągu dziesięciu sekund. Utrata każdej cennej sekundy groziła niewykonaniem całego układu. Deakin wiedział, że coś jest nie tak i że dobrze się to nie skończy. On także miał tę świadomość, lecz nie mógł się poddać. Już widział te pierdolone nagłówki „Lata świetności Castelli skończone przez kontuzję”. Miał dopiero dwadzieścia trzy lata! Emerytura daleko przed nim. Mając na uwadze, że jeszcze kilka chwil dzieli go od odjęcia kolejnych punktów podniósł się podpierając dłońmi o lód. Ledwie utrzymując równowagę usiłował ponownie wpaść w rytm muzyki, która rychło miała się zakończyć. Przekształcając w głowie resztę układu, którego już nie było szans zatańczyć ruszył i od razu wykonał perfekcyjnego potrójnego axla. Próbując wymyślić coś na poczekaniu, aby miało ład i skład wybił się korzystając z ząbków łyżwy skacząc Flipa w kombinacji z podwójnymi Waltzami. Ostatnim elementem, który przyszedł mu do głowy był Falling Leaf, polegający na najeździe po kole, tyłem z zewnętrznej krawędzi łyżwy przy odwróceniu ciała do koła, później trzeba wykonać wyskok i pół obrotu. Lądowanie było dzisiaj najgorszym koszmarem, jaki mógł sobie wyobrazić. Wiedząc, że to już koniec odetchnął cały spocony. Muzyka ucichła, stanął do pozy końcowej, a kiedy posypały się oklaski, wiwaty i brawa runął na ziemię zwijając się z bólu. Na lodowisko została wezwana pomoc, do akcji wkroczył także Charlie, który na pewno nie mógł patrzeć na jego cierpienie. Nastolatki w kolorowych strojach wkroczyły na lodowisko zbierając kwiaty i maskotki. Zamiast pojawić się w „Kiss and Cry”, czyli w miejscu, do którego idzie łyżwiarz wraz z trenerem po wykonanym programie czekając na wyniki, dotarli do izby z personelem medycznym.

    - Kiepsko to wygląda – mruknął lekarz tak, aby pacjent nie usłyszał. Jednak Rene był świadomy swojego stanu. Obchodziło go tylko jedno.
    - Wystartuję w programie dowolnym?


* * *

Miranda zdecydowanie była zwolenniczką tańca dowolnego, w której każda para mogła puścić wodzę fantazji, nie musząc dopasowywać się do wymagań komisji. Dziś jednak prezentowali taniec rytmiczny, czyli połączenie polegające na zasadach tańca obowiązkowego i oryginalnego. W tym roku motywem przewodnim, do którego musiała się odnieść każda para był Ravensburger Waltz. Ich ulubionym tańcem był właśnie walc, w nim sprawiali się wspaniale, tak też się czuli. Przytuleni do siebie niemalże klęcząc na tafli czekali na „Perfect” Eda Sheerana. Mimo tego były figury i sekwencje, które musieli pokazać czy chcieli, czy nie. Najgorsze były wyrzuty, kobieta zawsze obawiała się, że zrobi coś źle i Keith nie będzie w stanie wykonać odpowiednich ruchów, w konsekwencji nie wylądowałaby czysto. Oprócz tego istniało zagrożenia życia, w końcu kilka lat temu zawodniczka, która spadła z ramion partnera uszkodziła sobie kręgi szyjne, co jej zagwarantowała pobyt w szpitalu. Nie chciała skończyć podobnie, mimo iż ufała bratu bezgranicznie tańców rytmicznych zawsze się obawiała. Pierwsze sekwencje nie były złe, wszystko wychodziło im równocześnie i dokładnie co do sekundy. Następne figury i skoki takie jak podnoszenie rotacyjne długie trwające do dwunastu sekund sprawiały jej niewielkie trudności. Lecz brat wydawał się niesamowicie skupiony na każdym ruchu. Później nastąpił piruet siadany, obowiązkowo wykonywany równocześnie przez oboje partnerów w różnych pozycjach. Poświęcili zbyt dużo czasu, aby dać się wykopać do domu bez medalu. Prawda była jednak taka, że oboje sprawdzali się w programie dowolnym, w którym zwykle zdobywali najwyższe noty. Dzięki temu nadrabiali spieprzony rytmiczny. Wykonanie dokładnych Twizzli, czyli szybkich obrotów na jednej nodze w tym samym czasie wymagało ogromnych pokładów siły, zwłaszcza pod koniec występu. Ważną rolę grała odpowiednia odległość między zawodnikami. Ballada wciąż zachwycała, a taniec jeszcze bardziej co nie uchodziło ich uwadze słysząc po każdej figurze gorące brawa. Skończyli wyczerpani, ale szczęśliwi, gdyż dali z siebie wszystko. Keith ze stoickim spokojem uśmiechał się do kamer, licząc w duchu, że być może pewna osoba siedzi właśnie przed telewizorem i go ogląda. Ukłonili się, gdy muzyka się skończyła, a brawa przybrały na sile. Pozbierali kilka pluszaków i kwiatów, co należało do jednego z bardziej lubianych zajęć po występie. Tym gorszym było udzielanie wywiadów, w których siostra wywyższała się i patrzyła na resztę konkurentów z góry. Odwrócił się gwałtowanie w chwili, gdy bukiet różnobarwnych mieczyków uderzył go z impetem w głowę, a potem spadła na lód. Podnosząc pięknie zawinięte kwiaty ozdobione złotą tasiemką, szukał w tłumie sprawcy niegrzecznego zachowania. Ujrzawszy tę osobę szczęka w pierwszym momencie uderzyła o ziemię, w drugiej usta pokazywały uśmiech lśniących białych zębów, a zachwyt zalał go na nowo. Stojący na schodach blondwłosy mężczyzna z kpiną wypisaną na twarzy, w jeansowych spodniach, beżowym golfie i brązowym płaszczu przyprawił go o lepszy nastrój w mniej niż sekundę. Nigdy nie spodziewałby się, że Ivan przyjdzie go zobaczyć, wszakże mówił mu, kim jest, lecz nie sądził, że nowego znajomego będzie to obchodziło w najmniejszym stopniu.

    - Keith, co jest? – zapytała zdziwiona kobieta.
    - Ależ nic, kochana siostro – każdy głupi dostrzegłby bijące od niego szczęście i zachwyt. Trzymał kurczowo kwiaty nie zamierzając się z nimi rozstać do powrotu do hotelu. Jak tylko znajdzie chwilę wolnego pojedzie do Ivana. Wykręcając się jakoś z treningu programu dowolnego, który miał się odbyć niebawem.

* * *

Popełnił błąd wychodząc z domu, jednak mając świadomość, że kilka kilometrów dalej przeklęty Owen tańcuje sobie na lodowisku po prostu nie potrafił wysiedzieć spokojnie przed telewizorem. Jakaś część niego pragnęła oglądać mężczyznę do końca życia, druga natomiast zamierzała się go pozbyć i wyrzucić z pamięci, w końcu nadzieję na coś więcej były płonne. Keith był zdeklarowanym hetero, nawet najseksowniejszy facet na świecie nie odciągnie go od kobiet.

    - Kogo nie odciągniesz od kobiet? Ivan się zakochał? Niemożliwe – stanął jak wryty parę metrów od mieszkania, gdy do jego uszu doszedł znajomy głos. Uniósł lekko głowę, ale nie chciało mu się wierzyć w to, co widział.

Drań podpierający ścianę przed drzwiami wejściowymi miał wymalowany na przystojnej mordzie zadziorny uśmiech. Przyznał sobie w myślach, że wieki go już nie uświadczył. Czyż Charlie nie powiedział mu, że nie chce go widzieć dopóki nie zmieni swojego popapranego życia? Podszedł bliżej nie odrywając wzroku od zielonych tęczówek. Ignorując go przez moment przyłożył kartę magnetyczną do zamka od wejścia, by je odblokować. Zamykając drzwi przed nosem bruneta, do środka wśliznęła się noga uniemożliwiająca mu pozbycie się intruza.

    - Jestem według ciebie aż tak seksowny, że mogę uwieść każdego? I nie, nie zakochałem się.

Odszedł od wejścia wpuszczając przyjaciela, od początku zamierzał to zrobić i Deakin to wiedział. Rozebrawszy się podreptał do kuchni zagotowując wodę na kawę.

    - Gdzieś ty się szwendał? Sterczałem tam już czwartą godzinę – usiadł na fotelu mając dobry widok na Ivana.
    - Mogłeś zadzwonić i zapytać czy jestem – zajął miejsce naprzeciwko.
    - Wolałem przeprowadzić pierwszą rozmowę od miesięcy twarzą w twarz. I przestań zachowywać się jakbym był dla ciebie obcy. Gdzie jest „Kotku”, „Kochanie”, „Słoneczko”?
    - Po co przyjechałeś? Powiedziałeś, że dopóki...
    - Pamiętam, dobra! Pamiętam każde pierdolone słowo, które wykrzyczałem w złości. – warknął unosząc ręce w geście obronnym. – Ale nie mogłem dłużej wytrzymać, w ostatnim czasie wiele się wydarzyło, ilekroć myślałem o szczęściu, które mnie spotkało, nie potrafiłem zapomnieć o szczęściu, jakie obiecywałem tobie.
    - Kotku, to brzmi jak wyznanie miłosne – westchnął teatralnie kładąc obydwie ręce na piersi.
    - Miałem ci pomóc, a odtrąciłem, czego do początku żałuję – odparł skruszony spuszczając głowę. – Grasz silnego i wytrwałego od wieków, a w rzeczywistości...
    - Nic się nie zmieniłeś, koteczku, jak zwykle obrażasz mnie w ten sam sposób – zakpił wracając do części kuchennej.
    - Chcę pomóc! Ile razy w tym tygodniu już wisiałeś nad kiblem i rzygałeś? Jeżeli ja cię nie upilnuję to nikt tego, kurwa, nie zrobi! – poderwał się z fotela zirytowany obojętnością Barda na jego obecność.
    - Nie wkurwiaj się tak, a przy okazji i mnie. Już mam jestem podminowany. Poza tym – uciął na chwilę – nie byłem tam od trzech tygodni. I czuję się z tym faktem całkiem dobrze.

Był świadomy, że Charlie mu nie uwierzy, ale mówił prawdę. Miał dosyć smrodu narkotyków i alkoholu. Od kilku tygodni bierze udział w nielegalnych wyścigach, co mu się bardzo opłaca, a „Red Walls” mija z daleka. Bella powoli odchodzi w niepamięć. Przyjaciel zarzucił mu już setny raz, że życie traktuje jak grę, która się prędzej czy później znudzi i można ją skończyć. Rzeczywiście tak uważał, bo co miał do stracenia? Matka nie żyje, ojciec... chuj wie kim on jest, a tamten sukinsyn zapłaci za to, co zrobił najwyższą cenę.

    - Tylko nienawiści do tamtego faceta trzyma cię przy życiu, jednak im więcej czasu stracisz na jego poszukiwania tym gorsze okaże się twoje życie. Odpuści, masz bogatą sieć kontaktów, ale odszukanie jednego człowieka wśród ośmiu miliardów jest niemożliwe. Zmarnujesz całą młodość, by zemścić się na tym człowieku? To jedyny cel w twoim życiu?!
    - Dokładnie! Przecież wiesz, co zrobił mojej matce! Obiecywał złote góry, a zmienił jej życie w piekło! Więc tak skończy, choćbym miał własnymi rękoma go tam wysłać! Ta sprawa ciebie nie dotyczy, więc nie musi się obchodzić – odparł już spokojniej podając brunetowi kubek z gorącym napojem.
    - Zamierzałem wybić ci ten pomysł z głowy, ale skoro to nie skutkuje, pomogę ci go odnaleźć. Pod jednym warunkiem.
    - Jakim? – zainteresował się zszokowany, że Deakin zaproponował swój udział. Pamiętał jak wiele razy powtarzał, że jest idiotą i powinien zacząć normalnie funkcjonować.
    - Załatwisz z nim te sprawę, a potem wyrzucisz go z pamięci. Koniec z tamtym pierdolonym barem, koniec z nielegalnymi wyścigami. I przeprowadzasz się bliżej mnie, aby mógł mieć cię na oku. Normalne, przeciętne życie, bez szaleństw i niebezpieczeństw. To moje warunki – rozłożył ręce czekając na jego reakcję. Nie miał nic do stracenia, jeśli przyjaciel poda mu pomocną dłoń to może kiedyś dopnie swego. A potem... Będzie jak Charlie chce.
    - Dziękuję – rzucił, a na twarzy malował się radosny uśmiech. Odzyskał jedyną żyjącą osobę, która coś dla niego znaczyła. – Dziękuję, że w końcu mnie zrozumiałeś.

Podszedł do Deakina pozwalając siebie przytulić. Wtedy poczuł, że nie tylko jemu brakowało przyjaciela, brunet też go potrzebował. Czuł, że w jego życiu zaszły pewne zmiany, o których musiał z kimś pomówić. Nie widzieli się kilka miesięcy, ale między nimi tak naprawdę pozostało po staremu. Przenosząc czas na wspominanie Keitha na inny moment postanowił spędzić z Charliem miło czas. Obiecał sobie zacząć go od przepytania mężczyzny o jego życie prywatne i o źródło pochodzenia śladów zębów na jego szyi.


* * *

Dawno nie czuł się tak lekko na duszy. Zdecydowanie musiał częściej ucinać sobie pełne szczerości pogawędki. Wcale nie było mu głupio, że brzmi jak kobieta, tak jakby faceci nie powinni się uzewnętrzniać, zwierzać lub płakać. Nie sądził, że otrzyma tak smakowite ploteczki o jakiejś gwieździe. Oczywiście nie znał żadnego Castelli, nie interesował się – do tej pory – łyżwiarstwem, więc nie miał pełnego obrazu, kim jest partner Charliego. On go nazywał kochankiem, lecz sposób w jaki mówił o „seks kumplu” bardziej dawał do myślenia, że są dla siebie kimś znacznie ważniejszym. A Deakin jego nazywał głupcem, samemu nie zauważając, że jest zakochany po uszy. Mógł się założyć, że z wzajemnością, ponieważ rzeczy, o których mówił, że Rene robi wyraźnie na to wskazywały. Choć pewnie brunetowi nie przyszło to do głowy. Chciałby być z nimi w momencie, gdy ci dwaj uświadomią sobie, że nie potrafią bez siebie żyć. Będzie śmiał się z idiotów, którym wieki zajmuje dojście do pewnych wniosków. Mężczyzna był od dwóch dni bardzo zestresowany, gdyż jego ukochany miał poważny wypadek na lodzie i jeśli opuchlizna nie zejdzie za dwa dni z następnym występem może się pożegnać. Życzył partnerowi przyjaciela jak najszybszego powrotu do zdrowia, choć nie był pewny czy ryzykowanie kolejnym uszczerbkiem na zdrowiu podczas kolejnego programu było dobrym pomysłem.
Przełączył na program o ogrodach w wielkich posiadłościach. Lubił patrzeć na kwiaty, ozdabiać mini każde pomieszczenie, co zaszczepiła w nim mama. Jednak kobieta prowadząca program była nieudolna, bredziła jak potłuczona, a on w żadnym stopniu się z nią nie zgadzał. Doszedł do wniosku, że sam lepiej urządziłby ogród w stylu francuskim lub angielskim. Nie mając zamiaru dłużej się denerwować wyłączył telewizor i odrzucił pilota na bok. Przygotowawszy czyste ubrania skręcił do łazienki. Nie zdążył się rozebrać, a pukanie wywabiło go na korytarz. Jeśli to osoba, której oczekiwał przez cały dzień...

    - Dlaczego zmieniłeś hotel? Masz pojęcie jak długo cię szukałem?!
    - Ale znalazłeś, kotku – zaśmiał się. – Pytanie: po co?


* * *

    - Jak wielkie trzeba mieć szczęścia, żeby wylizać się z kontuzji i wziąć udział w kolejnym programie?
    - Trzeba być mną – odparł Rene pakując niewielką walizkę.

Zaprezentował swój układ, ponadto suma z programu krótkiego i dowolnego dała mu przepustkę na podium, trzecie miejsce co prawda, ale jak na okoliczności to cieszył się nawet z tego. Pozostawała jeszcze wizyta w Kanadzie i Francji.

    - Jesteś pewny, że nie chcesz zostać dłużej? Co z tamtym gościem?
    - Ivanem? W porządku – posłał mu promienne spojrzenie. – Mogę spotkać się z nim w każdej chwili. Nie pozwolę, żeby nasza kłótnia się powtórzyła. W końcu doszliśmy do porozumienia. Lepiej skup się na sobie, wyjątkowo teraz ci na to pozwolę. Więc gdzie teraz? Lotnisko, dom, znów lotnisko i Francja?
    - Nie wkurwiaj mnie!


poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 25


Hej Kochani! Jak mówiłam rozdział miał być "w godzinach popołudniowych", ale pewna scena zajęła mi kilka ostatnich godzin. Mówiłam to już? Nienawidzę pisać opisów stosunków seksualnych! To właśnie powód, dla którego cały cholerny rozdział się przesunął. Jeszcze raz przepraszam, ale jestem wykończona psychicznie i fizycznie. Wiem, że kiepsko u mnie z systematycznością, ale jak się pojawia seks to myślę sobie "Kurde, znowu to samo". Ale mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzicie.

Dziękuję za komentarze :)






Naciągając na biodra pomarańczową długą bluzkę opinająca jego ciało podciągnął spodnie i stanął naprzeciwko ogromnego lustra. Widząc niezadowoloną wysoką postać skrzywił się. Obrysował dokładnie wzrokiem swoje odbicie stwierdzając, że kolor pomarańczowy już wyszedł z mody i strój przeznaczony specjalnie na zajęcia gimnastyczne trzeba koniecznie zmienić. Nie spodobały mu się dłuższe niż zwykle blond włosy sięgające niemalże do ramion. Powinien rozpatrzyć w niedalekiej przyszłości wizytę u fryzjera, nie pamiętał kiedy ostatnim razem odwiedzał salon, by poprawić wygląd. Jednak odkładał to od jakiejś pory, bo Charlie uważał, że dłuższe włosy mu pasują. Nie przyznał tego, ale chciał się podobać kochankowi, inną sprawą było, że Deakin doskonale o tym wiedział i nie szczędził komplementów. Czasami były one ironiczne, innym razem płynące z głębi serca, mimo tego nie miał najmniejszych problemów z rozpoznaniem które są które. Przez czas jaki ze sobą spędzili nauczył się rozpoznawać humory Charliego, jego myśli, pragnienia, najłatwiej było w łóżku, kiedy byli razem bardzo szybko potrafił się zorientować czego mężczyzna potrzebuje i chce, by mu zrobił. Rzadko rozmawiali podczas seksu, nie musieli się instruować, jak postępować w danej chwili, to działo się samo, bez własnej świadomości umieli sprawić przyjemność temu drugiemu tak, by było mu naprawdę dobrze. Od kiedy zdjęli mu gips tydzień temu, a tego samego dnia zaczęła się intensywna rehabilitacja, w której uczestniczyło kilka osób, pieprzyli się dziewięć razy. Kilka numerków odbyło się tego samego dnia, gdy żaden z nich nie potrafił dłużej hamować swoich żądzy. Pomijając fakt, że bolały go biodra i tyłek od ostrego seksu, czuł się jak w niebie.
Odganiając natrętne myśli o Deakinie siedzącym w domu, rozłożył trzymaną do tej pory w dłoni zieloną gumową matę. Zgodnie z instrukcjami Augustiny usiadł na niej po turecku twarzą skierowaną do lustra. Dostrzegając kobiece odbicie dwa metry od niego skrzywił się. Wysoka szczupła kobieta ubrana w czerwoną sukienkę na grubych ramiączkach o intensywnym odcieniu stała za nim z rękami skrzyżowanymi na piersi. Słysząc stukanie jej obcasów pomyślał, że brakuje tylko pisku paznokci rysujących tablicę. Znów znajdował się w piekle pani Julii, tym razem był z nią sam na sam i to stanowiło problem. Żałował, że kochanek nie zdecydował się dotrzymać mu towarzystwa tylko wybrał psa. Przypominała czasami Cruellę de Vil, sam szatan mógłby się od niej uczyć. Mógł się założyć, że gdyby przefarbowała się na czarno – biało wyglądałaby jak czarny charakter ze 101 Dalmatyńczyków.
Wykonując pierwsze z ćwiczeń kręcił kółka ramionami. Robił to powoli, dokładnie rozciągając ciało. Następnie zrobił to samo, lecz głową, rozluźniając się przy tym i uwalniając umysł od niepotrzebnych przemyśleń. Pod cienką bluzką rysowały się obojczyki, które dotkliwie poznały spragnionego seksu Deakina i jego zamiłowanie do zostawiania śladów upojnych nocy. Skarcił siebie za ciągłe wracanie do mężczyzny, będącego przyczyną gotującej się krwi w żyłach i fantastycznego ciepła zalewającego serce.
Zmieniając pozycję tak, by siedzieć bokiem do lustra podpierał się z tyłu rękoma. Napinał nogi i palce starając się sięgnąć nimi jak najdalej. Takie ćwiczenia pomagały uszkodzonej kończynie, którą musiał na nowo wytrenować. Początkowo sprawiało mu to ból, czuł nieprzyjemne uczucie kłucia, lecz im częściej się gimnastykował, tym noga lepiej to znosiła.

    - Skup się! – szorstki głos przypomniał mu, po co tu jest. Przez moment wyrzucił obecność Augustiny ze świadomości i nie przykładał się do poprawnego wykonania ćwiczenia. Nie odzywając się słuchał cierpliwie komend. – A teraz litera „L”. Połóż się na plecach, ciało ma tworzyć kąt dziewięćdziesięciu stopni. Ani drgnij. Wytrzymaj w tej pozycji dopóki nie pozwolę ci jej zmienić.

Trwało pewien czas zanim zmieniła komendę, do tej chwili biodra zdążyły mu zesztywnieć, a plecy boleć. Utrzymując się tak przez dziesięć minut kończyny zaczęły odmawiać posłuszeństwa i same opadły na podłogę, nie był w stanie dłużej wytrwać. Kolejne potworności nie były aż tak potworne jak przypuszczał, choć ponownie go dekoncentrowały, gdyż przypominały pozycje seksualne, a tak się składało, że tę, którą właśnie wykonywał upodobał sobie Charlie jakiś czas temu. Leżał bokiem podpierając głowę na dłoni, drugą miał blisko ciała, natomiast nogi pracowały. Jedna leżała nieruchomo, a druga unosiła się stopniowo, obie tworzyły jak we wcześniejszym przypadku kąt prosty. Później zmienił stronę ciała, na której leżał, aby obie miały ruch. Wykonał jeszcze wiele ćwiczeń rozciągających, by małymi kroczkami przechodzić do rzeczy poważniejszych i wymagających większych pokładów energii i umiejętności. Po dwóch godzinach złożył matę i stanął przy poręczy. Figury typowo podchodzące pod balet, robienie szpagatu, wyskoki i wytrzymanie kilka minut w jednej pozycji w jego obecnym stanie nie należały do najłatwiejszych, ale i je pokazał, udowadniając obserwującej go kobiecie, że bardzo mu zależy na powrocie do dawnej formy, a nawet lepszej.

    - Mam rozumieć, że na następne zawody zostajemy z tym, co uprzednio zaplanowaliśmy? Oficjalnie „Time to say goodbye”
    - Tak, nie ma potrzeby niczego zmieniać, skoro nawet nie wziąłem udziału w pokazach – przywykł do myśli, że nie stawił się na tak ważnych dla siebie wydarzeniach, lecz nie miał na to większego wpływu. Tym razem będzie zupełnie inaczej. – Kończmy na dzisiaj. Jestem wyczerpany – jęknął opierając się o ścianę.
    - Cztery godziny dały ci w kość? – zbulwersowała się Augustina, jednak chwilę później przewróciła oczami i dała mu pozwolenie na powrót do domu. Pod warunkiem, oczywiście, że następnego dnia zjawi się znowu o tej samej porze na pięć godzin. Nie miał wyjścia, musiał na to przystać.

Zmieniwszy ubranie na swoje zwyczajowe, czyli jeansowe spodnie, koszulkę i marynarkę opuścił studio Julii z torbą na ramieniu w doskonałym humorze. Pozostało mu tylko wsiąść do samochodu stojącego na parkingu. Nie spodziewał się ujrzeć na miejscu obok zielonego motocyklu, którego właściciela doskonale znał. Upewniwszy się, że jest to pojazd Deakina spoglądając na rejestrację zatrzymał się obok niego i czekał. Nie trwało to długo, gdyż już po dziecięciu minutach mężczyzna zjawił się z jakąś papierową torbą w ręku. Zadając sobie w głowie pytanie, po co poszedł na zakupy, skoro w domu niczego im nie brakowało odpowiedział na uśmiech. Przez moment kompletnie zapomniał, że znajdowali się w miejscu publicznym i każdy mógł ich zobaczyć. Nie trudno było odgadnąć, iż byli dla siebie kimś więcej niż znajomymi, a on nie chciał, by ktokolwiek na to wpadł, dlatego mimo wszystko usiłował zachowywać pozory normalności. Kochanek tego nie komentował, lecz zdawał sobie sprawę, że denerwuje go to, w końcu Charlie nigdy się nie ukrywał z orientacją i nie zamierzał tego robić.

    - Co to? – zainteresował się spoglądając na pakunek.
    - Zakupy – odpowiedź go nie zadowoliła, ale nie drążył. Bardziej zastanawiało go co mężczyzna robił akurat tutaj, więc zapytał. – Nie chciało mi się gotować, pomyślałem, że moglibyśmy zjeść na mieście. Przyjechałem po ciebie.
    - Co proponujesz? – nie przeszkadzało mu spędzenie czasu z nim, nawet ucieszył się z takiego obrotu spraw.
    - Możemy wpaść do pizzeri, w której mojej Gwiazdeczce było tak dobrze – mówiąc to pochylił się nad jego uchem, jakby rozumiejąc, że nie powinien poruszać takich tematów publicznie w jego towarzystwie.
    - Jeśli myślisz, że tam wrócę to chyba masz nie po kolei w głowie – warknął odpychając go od siebie. – Idziemy do restauracji na porządne jedzenie. Skończyła się wolność i jedzenie byle czego. Fast foody odpadają, zjemy coś smacznego, ale zdrowego.

Charlie załadował niewielki pakunek do bagażnika samochodu, to samo zrobił Rene z torbą z ubraniami. Prowadząc do jadłodajni, w której kiedyś jadał, gdy był zdesperowany, a płatki z mlekiem już go nie zadowalały, odezwał się z pretensją.

    - Ile musi minąć czasu, żebyś przestał mnie tak nazywać. Ostatnio używałeś tego sformułowania rzadziej, co nie zmienia faktu, że mnie wkurwia ta „Gwiazdeczka”.
    - Ciebie? Wyobraź sobie co ja musiałem przejść z tą wkurwiającą Gwiazdeczką. Czasami myślałem sobie, że nie wytrzymam i jej przyłożę. Ale szkoda byłoby takiej ładnej buźki – złapał jego brodę w dwa palce i przyciągnął do siebie. Z prędkością światła został odepchnięty i obrzucony lodowatym spojrzeniem. Zdawał sobie sprawę, że to mogło zaboleć Deakina i nawet miał go przeprosić, ale właściwie z jakiej racji? Nie będzie się zachowywał jakby byli parą. Seks to jedno, ale w ich przypadku na więcej nie było szans. – A odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nigdy!

Udając, że odrzucenie kolejny raz z rzędu wcale go nie ruszyło kierował się za blondynem. Z kilkunastu metrów widział dosyć elegancki budynek, w którym Rene zamierzał zjeść obiad. Wolał sobie nie wyobrażać ile kosztowała tam najmniejsza porcja żarcia. Może Castella mógł sobie pozwolić na wydawanie kasy, ale on wolał zapłacić niedużo i pochłonąć cały talerz pieczeni mamy, zupy albo steku. Niechętnie wchodził do lokalu. Wyglądał na pełen przepychu i na taki, do którego powinno zakładać się wyjściowy strój. Zajęli miejsce przy oknie, po czym do razu dostali do rąk menu. Niesłychanie zdziwiło go, że ceny w karcie nie są kosmiczne, a nawet całkiem na poziomie, przynajmniej mógł tyle zapłacić za niektóre dania. Potrawy wyglądały zachęcająco, być może mała odmiana nie była taka zła.

    - Ta restauracja tylko wygląda na taką dla snobów – łyżwiarz zwrócił jego uwagę. – Gdyby kazali tu płacić jak za złoto, to bym nie przychodził. Ale nie jest źle. Żarcie też mają dobre.
    - Byłem pewny, że zabierzesz mnie do jakiejś ekskluzywnej knajpy, gdzie za porcję płaci się tysiąc dolców. Rozczarowałem się – zażartował, ciesząc się, że kochanek pomyślał o nim, że czułby się niekomfortowo.
    - Wyolbrzymiasz – zaśmiał się wybierając z karty najlepsze danie. – Chodź ze mną później do fryzjera, muszę w końcu coś zrobić z włosami.
    - Jednak je obcinasz? – kelner odebrał od nich menu i zamówienia, które miały być gotowe za dziesięć minut. – Za co będę ciągnął w nocy? – puścił mu oczko nie mogąc się powstrzymać przed poruszeniem tego tematu, pokusa była zbyt wielka. Spodziewał się kopniaka w nogę, którego sekundę później dostał. Chciałby jakoś przekonać Rene do wyjścia z szafy, do normalnego życia bez ukrywania się. Dlaczego miałby to robić, powinien być sobą, a jeśli komuś to nie odpowiadałoby to nie byłby problem Castelli. Żył w nieuzasadnionym strachu. Nawet jeżeli spróbuje go otworzyć na świat i ludzi nie dostanie gwarancji, że w swoim życiu coś zmieni, a on nigdy nie zamierzał żyć z kimś zamknięty w czterech ścianach uciekając od ciekawskiego wzroku innych. Związek z blondynem byłby trudny dla niego, gdyż nie mógłby nikomu powiedzieć, że są razem, nawet rodzinie, przyjaciołom, a to było niewykonalne.

Posiłek przebiegł w miłej atmosferze, jak na nich to rzadkie, ale o dziwo wytrzymali dłuższy czas bez kłótni o byle pierdołę. Można było to zrzucić na fakt, że są poza domem i nie wypadało w miejscach publicznych robić rzeczy, które powinny dziać się bez udziału osób trzecich, a tym przypadku innych gości restauracji. Minęła godzina, podczas której rozmawiali głównie o sprawach zawodowych, przyszłych zawodach i co na nich mogłoby spotkać Rene.
Charlie nie mógł skończyć zachwycać się cudowna pogodą, jaka postanowiła na dłużej zagościć w ich mieście. Nie było się czemu dziwić, od kilku dni temperatury pokazywały ponad dwadzieścia pięć stopni, słońce bez towarzystwa chmur utrzymywało się na błękitnym niebie, nie zapowiadało się na jakiekolwiek opady lub zmianę pogody. Dostarczało to okazji do aktywnego wypoczynku, choć w ich przypadku oznaczało to przerwę w codziennym kąpaniu Lupo, który po ulewach wracał ze spaceru z błotem przylepionym do łap. Zatarganie go do łazienki już stanowiło problem, kolejnym było utrzymanie psa w brodziku prysznica, a innym latanie po całym mieszkaniu z mopem. Stwierdzili zgodnie, a właściwie Charles to powiedział, a Rene przytaknął, że miło będzie spędzić parę chwil poza domem. Bardzo rzadko to robili, a Deakin miał dosyć siedzenia w czterech ścianach, a przynajmniej do wieczora. Nie mając nic lepszego do roboty, a chcieli przecież zostać w mieście do dziewiętnastej, wybrali się na zakupy do pobliskiego marketu. Uzupełnili lodówkę o sześciopak ulubionego piwa Charliego i słodkie wino, które było przysmakiem Castelli. Przechodząc obok sklepu ze słodyczami sprowadzonymi z każdego zakątka świata nie uszło jego uwadze, jakim tęsknym wzrokiem kochanek na nie zerka. Logicznym było, że wraca do zdrowia, treningów, więc musiał trzymać ścisłą dietę. Chipsy, napoje gazowane z olbrzymią ilością cukru i chemii odeszły w niepamięć, fast foody i dania odgrzewane w mikrofali także musiały zniknąć. Z jednej strony bawiło go, że partner zachowuje się jak spragnione łakoci dziecko, choć nie było to podobne do jego charakteru, z drugiej zaś zrobiło mu się go żal. Mężczyzna musiał odmawiać sobie wielu rzeczy przez lata swojego życia, co nie było sprawiedliwe, inni nie przejmowali się czymś takim. Spuszczając nieco z rygorystycznego tonu jako tymczasowy trener zaciągnął go do sklepu i pozwolił wybrać dziesięć produktów, które będzie mógł jeść do jakiś czas. Mimo początkowego zaskoczenia błyskawicznie ruszył między półki wybierając co lepsze słodkości. Charlie zdał sobie wtedy sprawę, że widok szczęśliwego Rene sprawia mu wiele radości. Sam do końca nie wiedział, w którym momencie zakochał się w tym nerwowym, gwałtownym, irytującym i zadziornym mężczyźnie. Lecz nie żałował, obserwowanie go każdego dnia było czystą przyjemnością.
Po zapłaceniu wyszli ze sklepu, słońce z godziny na godzinę chyliło się ku zachodowi, błękitne niebo przybrało różowo – pomarańczową barwę. Kiedy jasne promienie spadły na głowę Rene Charlie bez pardonu pociągnął go za blond kosmyk.

    - Zaczepki szukasz na środku ulicy? – warknął zirytowany, liczył na chwile spokoju, a okazuje się, że ktoś mu ten spokój zakłóca.
    - Wspomniałeś o fryzjerze. Poszukajmy jakiegoś otwartego salonu – pociągnął go łapiąc chłodną dłoń. Castella miał to do siebie, że jego dłonie często bywało zimne, właściwie nie wiadomo z jakiego powodu.

Przyspieszył kroku jakby nie było chwili do stracenia, a znalezienie otwartego salonu było najważniejszą misją. Przebiegli przez ulicę kiedy zielone światło już mrugało informując, że za moment dla pieszych zapali się czerwone. Nie zwracał uwagi, że torby z zakupami uderzają innych przechodniów. Liczyło się tylko to, że miał pretekst do trzymania kochanka publicznie za rękę. W odmiennych okolicznościach Castella w życiu nie zgodziłby się na to.

    - Zwolnij trochę, jak nie dziś to jutro.
    - Skoro już tu jesteśmy to pójdziemy do fryzjera. Chciałeś przecież skrócić włosy. I mnie nie denerwuj. Jutro mogę nie mieć czasu – skwitował starając się zakończyć temat.
    - Nie mieć czasu? Masz mnie za idiotę? – prychnął.
    - Dobre pytanie – mocne szarpnięcie wyrwało rękę z jego uścisku.

Został spiorunowany wzrokiem co, musiał przyznać, podniecało go w Gwiazdeczce. Wojownicze i zadziorne spojrzenie działało na niego odurzająco i niesamowicie prowokująco.

    - Wkurwiasz mnie – syknął ruszając przed siebie.
    - Nic nowego.

Finalnie dotarli do jakiegoś salonu. Wkroczyli do pierwszego lepszego w nadziei, że personel będzie w stanie sprostać wymagającemu klientowi. Pomimo że cała wizyta miała się opierać na lekkim skróceniu włosów wiedział, że jeśli Castelli się nie spodoba to urządzi im piekło na Ziemi. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Okazało się, że ponad sześćdziesięcioletnia kobiecina miała dryg w rękach, a wiek nie przeszkadzał jej w znajomości najnowszych trendów. Zdawała sobie sprawę, że należy iść z duchem czasu. Proponowała mu kompletną zmianę wygladu, jednak nie wyraził na to zgody i grzecznie – co niesłychanie zdziwiło Deakina – poinstruował ją w jaki sposób ma go obciąć i ułożyć włosy. Był zadowolony, chociaż pani chyba poczuła się urażona, gdyż nie pozwolono jej na improwizację i zaprezentowanie swojego wszechstronnego talentu. Gdy wychodzili rzuciła coś, przez co jemu zrobiło się ciepło na sercu, a Rene dostałby zapewne ataku. Usłyszał „Ten pana chłopak nadąsany jakiś, może relaksu potrzebuje”, po czym zobaczył jak kobieta puszcza mu oczko. Zabawnie było słyszeć coś takiego od starszej osoby, mimo tego wiedział, że kochankowi ani trochę by się to nie spodobało. Lecz on cieszył się, że dla niektórych wyglądają jak para, nawet jeśli nie okazują sobie czułości. Snuł także przypuszczenia, że doświadczona życiem po prostu bez trudu dostrzegła to w spojrzeniu, którym nieustannie obdarzał Castellę.

    - To co? Do domu? – zagadnął do blondyna. Wrzucili zakupy do bagażnika samochodu. Gdy łyżwiarz dał mu potwierdzenie obaj wsiedli do pojazdów i ruszyli w stronę wyjazdu z Akron.

Sprzątanie i rozpakowywanie rzeczy z auta zajęło im trochę czasu, tym bardziej, że rozmawiali o jutrzejszym, bardzo ważnym wydarzeniu. Wszyscy łyżwiarze bowiem mieli się dowiedzieć, w którym miejscu będą się odbywały ich pierwsze kwalifikacje do wielkiego finału Grand Prix. Każdy bez wyjątku wyczekiwał tej chwili, a już jutro Unia Łyżwiarska miała rozwiać tajemnicę.

    - Zdenerwowany? – usłyszał tak dobrze znany głos z nutą troski. Brunet zbliżył się do niego siadając na skraju łóżka po swojej stronie, czyli tej od drzwi. Siedząc do niego plecami po stronie okna i ustawiając budzik na siódmą rano odparł.
    - Ani trochę. Pokażę zakałom jak wygląda prawdziwy mistrz łyżwiarstwa. A nim mogę być tylko ja.
    - Jak zwykle pewny siebie, a może zadufany w sobie?
    - Czep się rzepa – syknął odkładając urządzenie na szafkę nocną. – Czy to źle, że chcę wygrać? Zwycięstwo z trzech imprez spierdoliło mi sprzed nosa. Nie pozwolę, żeby cokolwiek stanęło mi na drodze do złota.
    - Spójrz na mnie – pokonując drogę przez łóżko usiadł obok niego i pochwycił brodę w dwa palce. – Owszem, jesteś niesamowity, zasługujesz na wygraną. Ale nie zapominaj, że dobra zabawa i fakt, że w ogóle udało ci się dojść tak daleko są ważniejsze niż wygrana po trupach. W Grand Prix biorą udział najlepsi z najlepszych, a już stawałeś tam na podium, więc pamiętaj, że...
    - Tak, tak, czerp radość z tego co robisz. Twój ojciec mówił mi to za każdym razem. Nie chcę kolejny raz czegoś spierdolić. To dla mnie bardzo ważne.
    - Wiem to, dlatego, aby uchronić cię przed presją i stresem, a będziesz miał ich dużo w nadchodzącym czasie, przygotowałem coś, co sprawi, że stracisz głowę i przestaniesz myśleć – jego spokojny dotąd głos nabrał drapieżności, a świdrujące jego ciało zielone oczy sprawiały, że elektryzujące dreszcze przebiegły go od stóp do głowy.
    - Nie lubię niespodzianek. Chcę wiedzieć czego powinienem się spodziewać – spodobała mu się ręka duża męska dłoń zakradająca się pomiędzy uda ukryte jeszcze pod szlafrokiem sięgającym do kolan.

Uprawiali seks od jakiegoś czasu, a jednak za każdym razem czuł cholerną ekscytację, kiedy do jego głowy napływała myśl, że już niedługo Charlie będzie go pieprzył. Mężczyzna był w łóżku niesamowity, władczy, dominujący, ostry, a zarazem bardzo troskliwy, pilnujący, by jemu też było przyjemnie. Uwielbiał czuć go w sobie i za żadne skarby świata nie zamieniłby go na innego faceta. Nie miało znaczenia, że kilka lat wstecz posiadał w ukryciu kilku seks kumpli, żaden nie nie dorównywał Deakinowi, żaden nie dawał mu tego, czego potrzebował. Wieli z nich oczekiwało, że również będzie ich brać i odgrywać obydwie role, dominującą i pasywną, jednak jemu nie było to potrzebne. Był całkowitym pasywem i nie lubił tego zmieniać, zadowalało go więc, że trafił na faceta, który go do niczego nie zmuszał. Domyślał się, że to działało w obie strony, Charlie nie palił się, żeby oddać komuś swój tyłek.
Rozkładając szerzej nogi podpierał się z tyłu rękoma, by z tego wszystkiego nie runąć na materac. Spoglądał prosto w zielone oczy, pieszczące go roziskrzonym wzrokiem. Zgryzał wargę ilekroć brunet oblizywał z lubością usta. Pozwalając mu dotykać swojego członka odprężał się i relaksował, jakby świat wokół przestał mieć znaczenie, bo oni właśnie zaczynają noc pełna ekscesów. Zdawało mu się, że stado motyli zagnieździło się w jego żołądku. Serce niemal skoczyło do gardła, gdy sprawny język smakujący miętową pastą do zębów wkradł się gwałtownie do jego ust. Z rozkoszą ocierał się i ssał drugi organ dając do siebie pełen dostęp. Trzepiąca mu dłoń doprowadzała do szaleństwa co rusz wyrywając przeciągłe westchnięcia lub jęki. Nie wstydził się własnych reakcji, wiedział, że gdyby Charlie nie chciał ich słuchać, nie zajmowałby się nim w ten sposób. Ponadto był świadomy, że swoim zachowaniem podniecał kochanka. Jeszcze jedna rzecz działała na niego niesamowicie pobudzająco i miał ochotę ją zrobić.

    - Wiesz czego teraz chcę? – zapytał zaczepnie rozdzielając ich spragnione wargi.
    - Zapewne dość – mruknął niskim głosem. Zmienił miejsce urzędowania przenosząc się na płatek ucha, liżąc go i podgryzając. Zostawiał na nim czerwone ślady.
    - Tak, ale to później. Teraz chcę possać twojego kutasa.

Oblizując lubieżnie wargi uklęknął przed kochankiem odsłaniając jego prężącego się członka. Uwolnił go spod materiału szlafroka rozwiązując jego pasek. Mokry, gruby, czerwony stał tuż przed nosem Rene, choć nie długo. Po kilku chwilach, gdy przestał się nim zachwycać owiał go gorącym powietrzem, przejechał językiem po całej jego długości i objął swoimi ustami. Wypełniło je ciepło i uczucie posiadania w ustach czegoś żywego, ruszającego, wciąż powiększającego się. Uwielbiał te uczucie, ilekroć mu obciągał czuł się jakby wzlatywał w powietrze. Był dumny z siebie, iż potrafi sprawić Deakinowi w ten sposób przyjemność, w dodatku nie musiał go o to prosić, robił to sam z siebie, bo chciał i lubił. Mając ogromne doświadczenie i wprawę postępował jak zwykle dogadzając Charliemu. Postępował z nim powoli zmuszając, by jego twarz zmieniała miny na te wypełnione przyjemnością. Przełykał ostrożnie ślinę, aby nie zakrztusić się, wciąż mając go głęboko w ustach. Poruszając głową w górę i dół dotykał nosem włosów łonowych, których mężczyzna chyba nigdy nie golił. Ale nie odrzucało go to, wręcz przeciwnie, wciągał jego zapach jakby był najlepszym odurzającym narkotykiem na świecie.
Zaciskając usta u nasady zaczął pocierać dłonią jądra domagające się zainteresowania, im też zamierzał poświęcić odpowiednio dużo czasu. Zanim jednak się za nie zabrał wypuścił twardego jak skała penisa. Zmieniając taktykę użył samego języka, aby doprowadzić Deakina na szczyt przyjemności. Czubkiem śliskiego organu pieścił męskość na całej długości. Dłoń obciągała napletek odsłaniając purpurową główkę, która zaczęła sączyć swoje soki. W ruchach było wiele zmysłowości, co w pewnym momencie kochanek sam przyznał. Zwracając uwagę na wyciekający z dziurki preejakulat zlizał go próbując gorzkiego smaku. Język łaskotał wrażliwego i silnie unerwionego żołędzia. Ciche „O kurwa” sprawiło mu dużo satysfakcji i zapewniło, że jest na dobrej drodze. Powtarzał tę samą czynność kilka razy wyrywając z mężczyzny coraz głośniejsze przekleństwa. Obdarzając dotykiem również wnętrze ud wiedział, że idzie w dobrą stronę. W końcu wziął w obroty jadra, co spotkało się z warknięciem przepełnionym niezadowoleniem i pretensją. Brunet oczekiwał, że doprowadzi go do spełnienia wygłodniałymi, doświadczonymi ustami i tak planował zrobić, ale powoli, małymi kroczkami zbliżając się do upragnionego momentu. Z aprobatą przyjął rękę ciągnącą jego włosy i kierującą ruchami głowy. Charlie lubił mieć władzę i bardzo dobrze, bo on kochał się takiej męskiej dominacji poddawać. Nie minęło wiele czasu, jak powrócił do pieszczenia spragnionego ust kutasa, przeciągając po nim językiem.

    - Jeżeli tak kochasz mojego chuja, to go w końcu wsadź i pozwól mi dojść – warknął zniecierpliwiony, nie wypuszczając z uścisku blond włosów.
    - Twojego chuja lubię też w innym miejscu. Tam mógłbyś dojść – zadziorne spojrzenie dwukolorowych oczu sprawiło, że miał ochotę zaatakować i wgryźć się w soczyste usta łyżwiarza przygryzane od czasu do czasu zębami.

Chciał skończyć w ich wnętrz, bo dla seksownego tyłeczka i nienasyconej w ruchaniu dziurki miał inne plany. Oczywiście Rene jeszcze o nich nie wiedział, ale to tylko kwestia czasu. Rozchylając palcami jego wargi wtargnął w nie bez pardonu, nie przejmując się, że zrobienie tego nagle sprawi, że Castella się zakrztusi. Stanął na nogi przed klęczącą Gwiazdeczką wbijając się energicznie w słodkie usta. Złapał go za głowę unieruchamiając ją. Teraz nareszcie sprawował nad nim pełną kontrolę i musiał przyznać, że było mu z tym kurewsko dobrze. Kilka pchnięć biodrami wystarczyło, aby osiągnąć wyczekiwane spełnienie. Dwie sekundy później gęsta sperma kapała z brody Rene na podłogę. Całą resztę połknął skupiając na nim swój wzrok. Wyglądał niesamowicie erotycznie jakby występował w filmie pornograficznym. Głębokie spojrzenia, jakimi siebie obdarzali przez pewien czas zaciskały intymną więź między nimi.

    - Nie mogłeś się powstrzymać, nie? – odparł blondyn prostując się. – Co masz dla mnie? – mówiąc to zdjął biały szlafrok odrzucając go na fotel. – Też zrobisz mi loda?
    - Nie będziemy resztę nocy jechać no oralu. Dla ciebie przygotowałem coś lepszego – rzucił tajemniczo opuszczając sypialnię na moment.

Korzystając z okazji zwilżył gardło chłodną herbatą owocową, po czym rozłożył się na środku łóżka. Stwierdził, że zamiast kolejny raz w tygodniu przebierać brudną pościel po prostu odrzuci kołdrę na bok. Wygodniej będzie zmienić tylko prześcieradło, niż poszwę z pościeli, tym bardziej, że z jakiegoś powodu nie znosił tego. Zachodził w głowę, jaką niespodziankę Charlie mu przygotował. Owszem, nie lubił zaskakujących sytuacji, lecz w tym przypadku ciekawość zżerała go od środka. Nawet korciło go, żeby iść za kochankiem, jednak nim się na to zdecydował mężczyzna był z powrotem. Przyniósł ze sobą papierową reklamówkę, którą miał w chwili, gdy spotkali się na mieście. Przeleciał go podniecający dreszcz na myśl, co może kryć się w środku.

    - To są te twoje zakupy z popołudnia?

W odpowiedzi dostał uśmiech, a potem niewinny głos dodał.

    - Twierdziłeś, że w łóżku nie ograniczasz się do zwykłego seksu. Postanowiłem sprawdzić na ile twoje słowa są prawdą.

Kiedy partner odwrócił reklamówkę do góry dnem, a tajemnica została rozwiana szczęka opadła mu z łoskotem na podłogę. Przez moment nie wierzył własnym oczom, lecz im dłużej się wpatrywał w „przybory” nabierał świadomości na co patrzy. Zerkając raz na zawartość torby, a raz na Deakina wypalił z niedowierzaniem.

    - Naprawdę wszedłeś do sklepu i to kupiłeś?
    - Bez najmniejszego problemu – zaśmiał się. – To prezent dla ciebie. Co chciałbyś wypróbować najpierw? Może to?

Złapał rzucone przez Charlesa fioletowe urządzenie na oko mające dziesięć centymetrów. Obracał niewielkie silikonowe jajko w dłoniach ponownie czując atak motyli w brzuchu. Podskoczył, gdy sprzęt zaczął niespodziewanie wibrować. Pilot trzymany przez mężczyznę co rusz zmieniał częstotliwość, siłę i rodzaj wibracji. Łapiąc za kabelek przyjrzał mu się z bliska i parsknął.

    - Zapowiada się... ciekawa noc – skwitował, a jego słowa najwyraźniej ucieszyły partnera.

Widząc zakupione urządzenia podniecenie wcale nie zniknęło mimo chwilowej przerwy. Wizualizował sobie w głowie jak używają razem każdej z erotycznych zabawek i wprost nie mógł się doczekać. Nie wstydząc się nagości, w końcu nie miał z tym kłopotów przed Charliem, usiadł na rogu łóżka zapoznając się z nowymi towarzyszami nocnych igraszek. Na widok srebrnych kajdanek przełknął z trudem ślinę nadal się uśmiechając. Chwycił coś, co przypominało gumowy pierścionek, ale w którym zamiast jednego palca mogły pomieścić się nawet dwa. Nacisnąwszy jego górną część poczuł bardzo mocne wibracje. Przyznał na głos, że niebieski stymulator prostaty mógł być nie głupim pomysłem i że chętnie go wypróbuje. Nie był pewien, czy wszystkie gadżety, które się „wkłada” były tylko dla niego.

    - Nie włożę sobie w tyłek absolutnie żadnej z tych rzeczy, wszystkie są dla ciebie.

Mimo tego wydawało mu się, że brunet również powinien z czegoś skorzystać. Może kiedyś go przekona, chociaż do wibratora, w końcu to mogło być cholernie przyjemne. Właściwie może użyć czegoś ruchomego dotykając jego penisa. Zafascynowany prezentem, jak to nazwał Deakin, układał w głowie jak i z czego na wstępie. Z całego zakupu zdziwił go nieco sztuczny penis imitujący prawdziwy.

    - Mówiąc, że masz małego żartowałem. Chcesz wsadzić we mnie to bydle? – złapał za ponad dwudziestocentymetrowego członka wymachując nim na prawo i lewo. Ten gibał się jakby był z gumy.
    - Kochanie – wyszeptał dotykając go po udzie – założę ci kajdanki, wsadzę w ciebie wibrator, a potem tego kutasa, usiądę obok na krześle i wszystko nagram.
    - Nie sądziłem, że takie zabawy cię podniecają.
    - Obudziłeś we mnie te uczucia, bierz na siebie winę za to, jaki się stałem – rzekł uśmiechając się nonszalancko i podrzucając butelkę olejku wiśniowego do masażu intymnego.

Głośne niekontrolowane jęki dobijały się od ścian dużej sypialni. Odgłosy wzmacniało wiele pustej przestrzeni, w końcu mebli było tylko kilka, poza szafą, łóżkiem, komodą i fotelem nie było tam praktycznie nic. Owocowy zapach nęcący nozdrza unosił się w powietrzu. Postanowienie, że pościel nie będzie ponownie zmieniana przez najbliższe dni poszło się paść, gdy na jego ciele rozlany został olejek, a on co chwile tarzał się po łóżku, nie potrafiąc zapanować nad własnym ciałem. Dostawało właśnie wspaniałą rozkosz i nie myślało o jej zakończeniu. Pulsujące jajko dotarło do prostaty i uderzało w nią ilekroć brunet wkładał palce z drgającym pierścionkiem w jego odbyt. Miał już dość powolnej gry, którą sam wcześniej ofiarował kochankowi. Pragnął dojść, mimo że zdarzyło się to już kilka razy, a unoszący się w spazmach brzuch pokryty był spermą od trzech godzin. Krzyczał, by te tortury zakończyły się, ale Charlie się do tego nie palił. Godzinę zajęła kolejna kra wstępna, mająca za zadanie pobudzić Rene. Masaż sutków nowo zakupionymi narzędziami przyniósł pożądany efekt. Jego męskość stała na baczność, w pewnym momencie uwalniając biały płyn, który był w tych trudnych chwilach prawdziwym ukojeniem. Spocone, poklejone, śliskie ciało domagało się więcej, a łzy spływające z kącików oczu w żadnym razie nie były rezultatem czegoś niemiłego.

    - Kurwa mać! – wygiął się w łuk dając kilka następnych minut wytchnienia. – Rozkuj mnie – szarpnął się blondyn, mając utrudniony dostęp do materiału, który mógłby ścisnąć szczytując.
    - Kluczyk jest za daleko – zakpił.
    - Masz go na szafce, metr dalej!
    - No mówię, że za daleko.

Zatkał mu usta namiętnym pocałunkiem nie rezygnując z penetrowania odbytu palcami. Nawet przez sekundę nie dotknął jego członka, a mimo to doszedł tak wiele razy. Patrzenie na rozochoconego Rene potrafiło doprowadzić do orgazmu, więc nie będąc w stanie dłużej się hamować zdjął gadżet z palców odkładając go na bok. Zmienił ustawienia w jajku, które Castella wciąż miał w sobie na powolne pulsacje. Pragnąc spuścić się głęboko w nim zapomniał o bezpiecznym seksie, który zawsze praktykował i bez trudu przebił się przez rozluźnione mięśnie. Objęło go z każdej strony ciepło, przez co musiał wstrzymywać orgazm. Pracując energicznie biodrami wykonywał szybkie płytkie ruchy. Kilkukrotnie główka zderzała się z wibratorem, który również jemu dostarczał masę doznań. Wrażliwy żołądź posyłał dreszcze do każdej części penisa. Czując, że przekroczył dopuszczalną granicę nie zatrzymywał się już, przyspieszył chaotyczne ruchy mocno się wbijając w zakleszczający się odbyt. Jak przez mgłę widział moment, w którym sięgnął na oślep po kluczyk i z trudem uwolnił ręce kochanka. Pot leciał z nich ciurkiem, obaj mieli mokre włosy jakby dopiero wyszli spod prysznica. Wykonał jedno z ostatnich pchnięć i rozlał gorącą spermę w odbycie Castelli. Blondyn w chwili szczytowania zarzucił mu ręce na plecy i wbił w nie paznokcie szorując nimi po skórze. Nie potrafił utrzymać się na rękach, więc opadł bezsilnie na mniejsze ciało. Obydwaj dyszeli ciężko wykończeni cudownym seksem, z którym żaden nie miał nigdy wcześniej styczności.

    - To było – stęknął brunet łapiąc hausty powietrza.
    - Tak kurewsko niesamowite.

* * *

Komputer leżał na stole od dwóch godzin czekając, aż ktoś się nim zainteresuje. Z niebieskiego ekranu zniknął już napis „Aktualizacja”, więc można było z niego spokojnie skorzystać. Oczywiście urządzenie ledwo przeżyło spotkanie z wściekłym Castellą, który chciał wiedzieć od razu, w jakich miejscach będzie występował, lecz z planów jak najszybszego zdobycia informacji nic nie wyszło. Na wiadomości sportowe zaspali, nie pomógł nawet budzik, gdyż zmęczenie nocnymi wyczynami dało o sobie znać. Alarm został wyłączony o siódmej, jednak nikt się nie pofatygował, aby wyjść z łóżka, obejrzeć wiadomości czy wypuścić Lupo na dwór. Dopiero Deakin wygramolił się spod kołdry po dziewiątej, wyszedł na spacer z psem i przygotował śniadanie. Następnie obudził jego i razem przymierzali się do informacji pierwszych kwalifikacji. W międzyczasie aktualizacji komputera zlew został opróżniony, śmieci wyniesione, a ubrania z poprzedniego dnia włożone do pralki i wyprane.

    - Chodź tu! – krzyknął zadowolony do blondyna. – Zaraz się wszystkiego dowiemy.

Rene pojawił się w salonie z prędkością światła cudem nie wylewając gorących napojów. Usadowił się obok niego wcześniej odkładając parzące w dłonie naczynia na stół i składając pocałunek na nieogolony policzku. Jakoś się ostatnimi czasy zdarzało, że łyżwiarz często obdarowywał go takimi czułościami nawet nie znając sobie z tego sprawy. Deakin żałował, że działo się to tylko w domu, ale nie miał prawa narzekać. Po przeszukaniu strony internetowej ich oczom ukazała się zakładka „Grand Prix” z aktualną datą. Natychmiast zaczęli przekopywać się przez nazwiska sportowców z całego świata. Dla Charliego nie było specjalnej różnicy, gdzie miałaby się odbyć impreza, gdziekolwiek, byle Castella stanął na podium. To na pewno by go zmotywowało. Nie wiedział, że Rene odbierał to zupełnie inaczej. Dla niego to była niemal sprawa życia i śmierci. Zaciskał zęby, a ręce trzymał ułożone jak do modlitwy. Błagał w myślach, by nie musieć jechać do tego kraju. Wszelkie nadzieje i błagania zostały rozwiane, gdy zobaczył swoje nazwisko na „Skate America”, „Skate Canada International” oraz ku swojej największej rozpaczy „Internationaux de France”.