Powered By Blogger

piątek, 24 czerwca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 3


W związku z moją przeprowadzką i brakiem Internetu przez najbliższe dni postanowiłam wstawić niedzielny rozdział dzisiaj. Miałam do wyboru dwie opcje. Albo dzisiaj, albo dopiero za tydzień. Stanęło na piątku. W takim razie, bardzo dziękuję za komentarze :)




    - Wiesz, Kaylor, tego po twoim ojcu w życiu bym się nie spodziewał - Dann oblizał usta i zrobił maślany wzrok, gdy obok ich stolika przechodziła zgrabna kobieta hojnie obdarowana przez naturę, jak i z tyłu tak i z przodu. - Moim skromnym zdaniem, masz fajnego starego, ale nie potrafisz tego docenić. Na pewno jest lepszy niż twoja mamuśka.
    - Na starość zwariował. Myślałem, że spadnę z krzesła jak mi to wszystko mówił, powtarzałem sobie w głowie, że chce się zemścić za dzisiaj, ale gdy dotarło do mnie, że to wcale nie żart, miałem ochotę coś rozwalić. A najlepiej twarz idioty co to wymyślił.

Ojciec w gabinecie, tuż po wyjściu Antrosy poinformował go o pomyśle, który jemu się wcale nie spodobał. I ten staruch śmiał mu powiedzieć, że nie wtrąca się w jego życie? Ingeruje w nie aż za bardzo! Ile on ma lat? Przecież nie jest dzieckiem tylko dorosłym mężczyzną!

    - Powiedział, że chcę, żebym wziął ślub z siostrzeńcem jego przyjaciółki. Naprawdę, chyba kompletnie go popierdoliło - przeczesał dłonią czarne włosy i ścisnął je przez chwilę usiłując wszystkie powyrywać.
    - Czemu tak ni z gruszki, ni z pietruszki?
    - Nie wiem, chciał mi powiedzieć, ale wkurwiłem się i wyszedłem z jego gabinetu - przyjaciel spojrzał na niego jak na ostatniego debila. - No a ty co byś zrobił na moim miejscu? Powiedział sakramentalne „tak”? Kurwa, Callaway!
    - Nie zachowywałbym się jak ty. Najpierw zrobiłbym rozpoznanie, dlaczego ktoś chce żebym się ożenił, z kim i po co? Później bym ocenił czy warto pakować się w związek, a następnie podjąłbym decyzję. W przeciwieństwie do ciebie nie działam bezmyślnie i bez zastanowienia. I nie jestem impulsywny- popatrzył na niego z pół przymkniętych powiek i zobaczył, że w oczach Ledwooda czają się sztylety rzucane w jego stronę. Zaśmiał się w duchu, bo gdyby zrobił to na głos Kaylor najprawdopodobniej by go zabił.
    - Mówisz tak, ale nie wiesz jakbyś zareagował będąc rzeczywiście na moim miejscu.
    - Możliwe - zamoczył usta w wytrawnym martini - ale zrobiłbym wszystko, żeby czerpać z tego jak najwięcej korzyści. Jesteś chciwy, zaborczy, zapatrzony w siebie, egoistyczny, uwielbiasz stawiać na swoim i mógłbym jeszcze długo wymieniać, ale nie o to mi chodzi.
    - Jak ja miałbym to zrobić? I właściwie po cholerę?
    - Ojciec powiedział ci, żebyś wziął ślub, a ty jako że wolisz jednonocnych kochanków i swobodę, a charakter mówi sam za siebie, w życiu byś się nie zgodził. A powinieneś. To byłaby taka chwilowa odskocznia od twojej rutyny. A poza tym chodziłoby gównie o zabawę. Kochasz się bawić, zwłaszcza ludźmi, co nie? - uniósł wysoko brwi, ale wcale nie musiał pytać, odpowiedź znał doskonale.
    - Taką zabawę kocham najbardziej. Ale twoim zdaniem małżeństwo jest interesem chwilowym? - za cholerę go nie rozumiał.
    - Może się stać. Ktoś powiedział, że nie możesz wziąć z nim rozwodu? Bez względu na to kim właściwie jest ten „on”.
    - Dann co ty właściwie chcesz mi powiedzieć? - zmrużył podejrzliwie oczy, a na usta wkradł się zadziorny i przenikliwy uśmieszek przepełniony ciekawością.
    - Wpadłem na pewien pomysł, więc słuchaj.


~~* * *~~


Otworzył szeroko oczy a usta niczym kopara opadły w dół. W pierwszej chwili sądził, że się przesłyszał, później, że ciocia sobie z niego żary stroi, ale teraz jej poważna mina go przerażała. Był w ukrytej kamerze? Kilka razy otwierał usta, lecz żaden dźwięk się z nich nie wydostał. W gardle ugrzęzła gula rosnąca z każdą mijającą chwilą milczenia. Co miało niby znaczyć „Caleb, weźmiesz ślub”. O co tu chodzi!? Serce waliło mu niczym dzwon, ręce zaczęły się nagle pocić, a po kręgosłupie co chwila przechodził mu nieprzyjemny i lodowaty dreszcz. Zacisnął dłonie na rączkach wózka wpatrując się równocześnie zdziwionym i przerażonym wzrokiem na Abi.

    - Ach, tak myślałam, że zareagujesz podobnie - westchnęła ciężko. - Co ja sobie wyobrażałam? Zapomnij o czym przed chwilą powiedziałam. To był błąd, nie powinnam w ogóle mówić czegoś takiego nawet w żartach - mówiła już bardziej do siebie, niż do niego.

Wyszła z pomieszczenia kierując swoje kroki do kuchni. Wstawiła wodę a do swojego ulubionego kubka włożyła torebeczkę zwykłej herbaty. Zachowała się okropnie, jak mogła przypuszczać, że jej siostrzeniec zareaguje na taką nowinkę „Tak bardzo się cieszę, jesteś najlepszą kobietą na świecie”. Nie pomyślała o tym wcześniej podczas rozmowy z Banerem, uważała, że pomysł, który jej przedstawił będzie idealny i zapewni wspaniałe życie jej Calebowi.



Siedział nieruchomo, jego ciało wciąż było sztywne i ani drgnęło. W głowie miał kompletną pustkę. Tylko jedno słowo tłukło się w jego umyśle – ślub. Co ono właściwie oznaczało i co znaczyło dla niego? O jaki ślub jej chodziło? Ta kobieta chyba postradała zmysły. Nie chciał tego, ale jego ciekawość zwyciężyła i przywołany odgłosem wyłączającego się czajnika elektrycznego postanowił pojechać do kuchni i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, bo zachowanie i słowa ciotki niewiele wyjaśniały.
Kobieta akurat zalewała wrzątkiem truskawkową herbatę, wiedział to przez unoszący się w powietrzu owocowy zapach. Miała smętną minę i była czymś zmartwiona. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy wszedł do domu i ja zobaczył. Co gorsza zachowywała się lub próbowała jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Nie wiedział do końca o co chciał zapytać, więc stał obok i tylko się przyglądał jak wsypuje do szklanki dwie łyżeczki cukru. Rozpuszczone blond włosy swobodnie opadały jej na czoło i ramiona. Zarejestrował jak zamyka oczy, by po chwili znów spojrzeć na blat kuchenny. Nie miała odwagi spojrzeć na niego? Głupio je za swoje wcześniejsze słowa?

    - Tak się cieszyłam, a nie wzięłam pod uwagę twoich uczuć. Zachowałam się...
    - Dlaczego? - przerwał jej wypowiedź.
    - Pomyślałam, że tak będzie najlepiej. Ja będę spokojniejsza, a ty...
    - Przecież znasz prawdę o mnie, a mimo to chciałaś żebym wziął ślub?! Przecież doskonale wiesz, że nie interesują mnie kobiety, ale to nawet nie o moje upodobania chodzi! - rzekł z pretensją w głosie.
    - Jesteś dorosły, a ja wciąż traktuję cię jak małego chłopca, którym mi się wydaje że jesteś. Powinnam ci mówić o wszystkim - zakryła twarz dłońmi mając sobie za złe traktowanie siostrzeńca. Było jej wstyd.
    - To w końcu zacznij. Wiem, że coś ukrywasz, tylko nie wiem co.
    - Mamy duże problemy finansowe. Nawet moja i twoja pensja to za mało na tak drogie mieszkanie. Kosztuje prawdziwą fortunę, a jest w nim ciasno jak w klatce. Z mieszkaniami w centrum tak to już jest, wszędzie blisko, ale za horrendalną cenę. Za to na dom na przedmieściach nas nie stać. I tak źle i tak niedobrze. Mój przyjaciel, którego znasz, ma syna i...
    - Tak? I co z tego? Miałbym niby wziąć z tym jego synem ślub?! - teraz to się wściekł. Tak, nawet jemu to się zdarza.

Chwyciwszy kubek do ręki skierowała się do pokoju Caleba i usiadła na rozłożonej sofie. Nie musiała na niego długo czekać, kilka sekund potem znajdował się obok. Przyglądał się jej z pretensją i zawodem wymalowanym w zielonych oczach. Doszła w końcu do wniosku, że jemu należy się prawda, nie może traktować go jak kogoś chorego, nie chciała, by myślał, że tak właśnie go postrzega. On po prostu nie mógł chodzić, głowę miał zdrową. Zresztą ona wie to najlepiej, wychowuje go od przeszło dwudziestu czterech lat. Chłopak od dziecka różnił się od rówieśników nie tylko tym, że nie mógł ruszać nogami. Od dzieciństwa był bardzo sprytną i bystrą bestią. Rozumiał wiele rzeczy, z którymi jego koledzy nie musieli się mierzyć. Nie musieli ich znać, wiedzieć o co chodzi, bo byli tylko dziećmi. Nie obchodziło ich to. No bo po co? Rodzice dawali im wszystko czego chcieli, nie musieli się o nic martwić. On miał inaczej. Jego życie powędrowało w innym kierunku, tym trudniejszym. Ale o dziwo Abigail, mały chłopiec sprostał zadaniom i przykrością, które go spotykały w każdym wieku. Miał tylko ją, a ona tylko jego. Chciała mu rzucić cały świat do stup, sprawić, żeby jego życie stało się prostsze i łatwiejsze do przejścia, żeby nie spotkały go rozczarowania, ale to nie było możliwe. Nie można dziecku zabierać kłód spod nóg, bo wtedy potknie się o najmniejszą gałązkę. To, że był kaleką nie usprawiedliwiało go. Robił to co inni, próbował sprostać wymaganiom i dokonał tego. Ona była tylko po to by nadstawić ramienia, wysłuchać i przytulić, radzić musiał sobie sam. No tak, ale to chodziło o umysł, a co z ciałem? Nie było dnia żeby nie ubolewała nad Calebem. Pragnęła żeby postawił stopę na ziemi, bez niczyjej pomocy chodził, biegał, skakał, by nie musiał korzystać z czyjejś łaski. Wiedziała, że tego nienawidził. Prosić się o cokolwiek. Do niej też miał takie podejście, przecież ona nie robi tego bo musi, tylko chce. A zresztą zawsze powtarzała, że kocha go jakby był jej synem. Powtarzała, że wujek go widzi i jest z niego dumny, mimo że nie zdążyli się poznać.
Opowiedziała mu całą historię. Zaczęła od poinformowania go, z kim wpadła na taki plan. Pana Bannera znał całkiem nieźle, w końcu był jego szefem, to w jego wydawnictwie wydawał swoje książki i powieści. Później rozmowa przeszła w kierunku jego syna – rzeczonego „męża”. Abigail obserwowała uważnie każdy, nawet najdrobniejszy gest siostrzeńca, każde drgnięcie twarzy. Próbowała wyczytać cokolwiek z tej jego kamiennej i często obojętnej miny. Chciałaby wiedzieć co sobie myśli. Często nie potrafiła nawet zgadnąć jak on się w danej chwili czuje. Zero uśmiechu, zero złości, jakby przeżywał i radość i smutek tak samo. Chwilami ją to irytowało, teraz też tak było. Jak jakiś czas wcześniej zareagował i pokazał jakieś uczucia tak teraz znajdował się przed nią posąg. Dlaczego on nie mógł się uśmiechnąć tak jak wtedy gdy miał te parenaście lat? Wręcz kochała jego uroczy, niewinny uśmiech, ale kiedy to było? Dwie dekady temu?

    - Caleb, praktykujesz stoicyzm? - gdy wyjaśniła wszystko co miała do powiedzenia, musiała zwrócić mu na to uwagę bo zwariuje.
    - Skąd takie dziwne pytanie?
    - Słońce, zdaję sobie sprawę, że jesteś stoikiem, ale okaż że trochę uczuć.
    - A nie robię tego? Przecież nie jestem jakimś robotem.
    - Czasami błędnie myślę, że tak właśnie jest. Co mi odpowiesz? Wiesz dlaczego spodobał mi się pomysł Bannera. Ja wyjadę do Francji a ty będziesz miał pomoc i kto wie? Może ten ślub wyszedł by ci na dobre? - uśmiechnęła się tak, jakby faktycznie to małżeństwo miało go cudownie uzdrowić.
    - Primo: To idiotyzm galopujący. Secundo: Skoro musisz jechać, jedź, ale nie mieszaj mnie w coś na co sam się nie pisałem. Tertio: Nie znam gościa, on nie zna mnie, a ty i pan Ledwood chcecie stworzyć coś nierealnego. Quatro: Mam jedyną przyjaciółkę, która zechce mi pomóc, w razie czego. Quinto: Ślub? Obaj jesteśmy mężczyznami, jak wyście to sobie wyobrażali?
    - Nie popisuj mi się tu łaciną. A poza tym, mój drogi, zawsze moglibyście się poznać. A jeśli nie słyszałeś o tym to z chęcią cię uświadomię, otóż w Kansas zalegalizowano śluby cywilne osób jednej płci.
    - To... i tak nic nie zmienia. Nie zamierzam się pakować z butami do czyjegoś życia, i sam nie chcę, żeby ktoś ingerował w moje. Jest mi dobrze tak jak jest.
    - Chcesz do końca życia być sam? Ja chcę mieć wnuki - jęknęła teatralnie i uniosła kąciki ust na widok miny blondyna.
    - Przepraszam, co chcesz mieć?!
    - A co usłyszałeś? - podparła się w boku stając w rozkroku.
    - … Nieważne - machnął ręką, nie miał do niej dzisiaj sił.
    - Caleb, ale powiedz mi, ja to wszystko mówiłam poważnie - mężczyzna przetarł znużoną twarz dłońmi.

Poważnie? On na poważnie poszedłby spać, a zamiast tego musi z nią rozmawiać. Czego ona od niego oczekiwała? To wariactwo, a on nie ma zamiaru brać w nim udziału.


~~* * *~~



Po spędzeniu trzech godzin w zatłoczonym, dusznym barze z ulgą przyjął wyjście na zewnątrz. Było o wiele chłodniej niż za dnia i o wiele przyjemniej. W tej części miasta o tej porze samochody prawie nie jeździły, więc było spokojnie i cicho. Przyjrzał się krajobrazowi, który miał przed oczyma. Dzielnicę, w której teraz byli można by nazwać małym osiedlem, gdyż poza dwoma pubami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie, były również rzędy bloków, kilka placów zabaw i parę niedużych marketów. Tylko tyle wiedział o tym miejscu, bo więcej, poza znajomością drogi do „Lust”, nie musiał znać, choć przyjeżdżał tu średnio sześć razy w tygodniu. Można powiedzieć, że w swoim ulubionym barze był bardzo rozpoznawany.
Podniósł głowę aby spojrzeć na czyste, rozgwieżdżone niebo. Wyglądało naprawdę pięknie. Patrząc się na nie nieco się zamyślił. Świetnie się dzisiaj bawił, spędził czas z przyjacielem, wyluzował się i odstresował. Chociaż właściwie nie było po czym. Dziś nie zrobił nic produktywnego, nic co wpędziłoby go w stres lub zmęczenie. W zeszłą noc nieźle się zabawił, spał do popołudnia, a tego wieczoru znów balował. Z resztą, co mu tam? Może robić co mu się żywnie podoba. Nikt nie będzie mu mówić jak ma żyć. Jednak jest pewna osoba, która najwyraźniej tego nie rozumie albo po prostu udaje, że nie słyszy tego co on mówi. Nie brał nawet pod uwagę, że ojciec się zwyczajnie o niego martwi. Boi się o przyszłość swojego syna, któremu w głowie tylko zabawa, i zamiast szkolić się na prezesa wydawnictwa, ten nic nie robi. Przecież ktoś musi przejąć interes, a prawda była niestety smutna, bo Kaylor nie miał rodzeństwa i nikt nie mógłby zająć jego miejsca.
Odwrócił się w stronę Callaway'a, który właśnie pisał coś na swoim telefonie. Zapytany o czynność odpowiedział, że po prostu naszła go ochota na seks i pisze do jednej ze swoich kochanek mieszkających w okolicy.
I ten mężczyzna próbował go pouczać? Dobre sobie. Sam nie był lepszy i zabawiał się na prawo i lewo. Kto by pomyślał, że syn szanowanego prawnika, przyjaciela jego ojca, jest taką napaloną gnidą, że musi mieć kilka kochanek? Mężczyzna pochwalił mu się kiedyś, że zawsze zapisuje sobie ich numery i nigdy nie usuwa. Jak mu się nagle zachce to dzwoni do tej, do której ma bliżej, i idzie, bo zazwyczaj się zgadzają. On robi zupełnie odwrotnie. Nigdy nie bierze numerów, nigdy nie śpi z jednym facetem dwa razy, bo za każdym razem kochanek jest inny, i zabiera ich do swojego domu, w przeciwieństwie do Danna, który ani razu nie zaprosił kobiety do swojego mieszkania.
Spostrzegł, że mężczyzna uśmiecha się od ucha do ucha. Z jego twarz odczytał, że nie musi pytać czy kobieta się zgodziła, no bo która by tego nie zrobiła?

    - Jak widzę jesteś wniebowzięty. Aż tak chce ci się ruchać?
    - Jakoś naszła mnie ochota. Ale dziwię się, że dzisiaj ty nikogo nie wyrwałeś. Prawie zawsze wracasz z jakimś facetem do domu. Po rozmowie ze mną i zaakceptowaniu mojego planu zamierzasz zmienić się w wiernego, kochającego, troskliwego mężusia? - zaśmiał się i kpiną w głosie.
    - Jestem facetem, nie cudotwórcą - wyciągnął z kieszeni czarnych spodni komórkę, by zadzwonić po taksówkę. Gdy mieli zamiar spotykać się w pubie nigdy nie jechał samochodem tylko zamawiał taryfę, nie był aż taki głupi, żeby jechać pod wpływem alkoholu. Nie miał zamiaru stać się odpowiedzialny za wypadek.
    - Chcesz czy nie, musisz się nim stać. Przecież zgodziłeś się na zasady naszej małej umowy - zaakcentował ostatni wyraz i puścił do przyjaciela oczko. - No to ja się zbieram. Moja ukochana mieszka w tym bloku - pokazał palcem w tamtym kierunku- i nie chcę kazać jej zbyt długo czekać. Zwłaszcza, że nie wie kiedy wróci jej mąż.
    - Dann, jesteś dupkiem. Chcesz rozbić facetowi małżeństwo? - zapytał z obojętnym wyrazem twarzy, bo bak naprawdę nic go to nie obchodziło, wybierając odpowiedni numer.
    - Dziwne, że teraz nasz główny temat to małżeństwo. Najpierw twoje teraz mojej laleczki. Niedługo i mnie się zaczną czepiać, że skaczę z kwiatka na kwiatek zamiast się ustatkować. Matka zacznie gadać, że chce mieć wnuki. Przynajmniej ojciec nie może na mnie narzekać. Bo ja w odróżnieniu od kogoś, nie będę sypał nazwiskami, nie mam swojej pracy w głębokim poważaniu. Ale to nieistotne. Ważniejsze jest, żebyś pamiętał co ustaliliśmy. Spotkaj się ze staruszkiem powiedz mu co i jak. I najważniejsze – nie kantuj. Jeśli zaczniesz oszukiwać i naruszać zasady to ja się dowiem i z automatu wygrywam. Jasne?
    - Tak, tak, przecież już w barze ci powiedziałem. Ale teraz ty zapamiętaj, Callaway - powiedział z przenikliwym uśmiechem goszczącym na twarzy. - Ja nigdy nie przegrywam.

niedziela, 19 czerwca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 2


Dziękuję za komentarze i zapraszam do czytania :D




Przekręciwszy się na drugi bok wyczuł błądzącą tam dłonią, że druga połowa jego łóżka jest zimna. Musiała być pusta już od dłuższego czasu. Skoro tak, nie pozostaje mu nic innego jak naciągnięcie na siebie reszty kołdry i zrobienie z niej kokonu owijającego jego całego. Wiedział, że jak tylko spróbuje podnieść się wczorajsza noc da o sobie znać. Do pracy nie zamierzał dziś wstawać zostawiając wszystko w rękach ojca. Świat się nie zawali jeśli jeden czy dwa razy zrobi sobie wolne. Umknął mu jednak fakt, iż nie poinformował prezesa o swojej nieobecności. Łóżko było takie wygodne, że postanowił nie wychodzić z niego przez cały dzień.
Jego plany poszły się paść w momencie, gdy zadzwoniła komórka. Gdyby miał ja pod ręką rzuciłby nią o ścianę lub podłogę, zależy co bliżej się znajdowało, ponieważ przez dużą ilość alkoholu stracił orientację, a w głowie wciąż szumiało i wirowało. Zanim usadowił się na skraju materaca urządzenie przestało wydawać z siebie dźwięki. To dało mu czas na powleczenie się do łazienki i zrobienie ze sobą porządku. Puścił do wanny gorącej wody, przemył twarz nad umywalką i wrócił do sypialni, w czasie, gdy komórka znów go wołała. Odgłos dochodził spod kupki wczorajszych ubrań. Zgiął się powoli w pół sięgając po zdobycz. Nie spoglądając na wyświetlacz nacisnął zieloną słuchawkę. Nie musiał długo się zastanawiać kto próbuje się do niego dobić.

    - Jeśli myślisz, że możesz zaniedbywać swoje obowiązki to się grubo mylisz! - rozległ się wściekły głos, który uderzył w niego z siłą huraganu i sprawił, że promile z jego krwi nagle wyparowały.
    - Ciszej! Czy ty zawsze musisz się tak wydzierać! Nie jestem niedosłyszącym starcem. W przeciwieństwie do ciebie - dodał ostatnie zdanie w myślach. - Poza tym po cholerę dzwonisz do mnie z samego rana? Do pracy nie przyjadę na silnym kacu, więc mógłbyś dać mi pospać - podrapał się po głowie i skierował do łazienki. Zakręcił gorącą wodę i puścił zimną.
    - Rano?! Kpisz sobie ze mnie, Kaylor?! Jest wpół do czwartej! Popołudniu, jeśli miałbyś jeszcze jakieś obiekcje!
Wytrzeszczył szeroko oczy. Niemożliwe żeby przespał cały Boży dzień. Przeszedł z powrotem do sypialni ignorując bajzel w całym pomieszczeniu. Skierował się do dużego, prostokątnego okna, które pełniło również funkcję drzwi na dwumetrowy balkon. Odsłonił granatową zasłonę, a w jednej chwili uderzyły w niego oślepiające promienie słońca. Zacisnął mocno oczy i jęknął w niezadowoleniu. Nie zdawał sobie sprawy, że jest tak późno.

    - Teraz tym bardziej mi się nie opłaca nigdzie jechać.
    - Już ja ci dam nie opłaca! Wszystko się opłaca! Masz godzinę na doprowadzenie siebie do stanu używalności, wsadzenie tego leniwego tyłka do taksówki – a tylko spróbuj przyjechać swoim samochodem – i na stawienie się w moim gabinecie. Rozumiemy się!?
    - Tak, tak. Będę za trzy godziny - machnął lekceważąco ręką.

Zakończył połączenie i rzucił telefon na skołtunioną pościel. Poduszki leżały po obu stronach łóżka, prześcieradła nie było na większości materaca, a kołdra wychodziła z poszwy. Zatrzymał na tym obrazie wzrok i mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Nieźle musieli wczoraj poszaleć – on i osoba, którą gościł. Patrząc na to nawet trochę żałował, że nic z tego nie pamięta, zastanawiał się także jak, w takim stanie, dotarli do jego domu. Możliwe, że w tamtej chwili pożądanie wzięło górę i kontrolował to co robił, a raczej jego ciało zadziałało instynktownie chcąc znaleźć się w miejscu, gdzie ciekawskie pary oczu go nie dosięgnął. Nie miał najmniejszego zamiaru robić tego w dark roomie w klubie. Teraz jednak cieszył się, że kimkolwiek był jego kochanek, ulotnił się zanim on wstał.
Wyjął z szafy czysty zestaw ubrań, a brudne chwycił w rękę i wchodząc do pomieszczenia wrzucił je do kosza na pranie. Zamoczył się w przyjemnej wodzie, do której chwile wcześniej wlał płyn do kąpania i różany olejek, będący jego ulubiona i nieodłączną częścią kąpieli. Co z tego, że jest facetem, uwielbiał ten zapach. Odchylił głowę i zamknął oczy, znów będzie się musiał użerać z irytującymi go ludźmi, ojcem, który będzie gadał wciąż o jednym i tym samym. Jedyne co może jeszcze go spotkać dobrego w tym dniu to Dann i kieliszek whisky, niestety będzie musiał poczekać do wieczora aż obaj skończą pracę.
Całe pomieszczenie było kształtu dużego kwadratu, obłożone niebieskimi płytkami na ścianach, a na podłodze czarno białymi. Po jednej stronie stała duża wanna, a po drugiej unowocześniony prysznic. Toaleta była połączona z łazienką. Na ścianie przeciwległej do tej, przy której znajdowała się wanna uchylone było okno wpuszczające do środka ciepłe powietrze.
Po odprężającym odpoczynku po całym dniu spania wytarł się i ubrał na naszykowany strój, na który składała się błękitna koszula, granatowy garnitur i krawat w kropki. Szybko zgolił trzydniowy zarost i zaczesał czarne włosy sięgające mu do karku. Po wszystkich niezbędnych czynnościach przeszedł do kuchni i zrobił sobie mocną kawę. Nie spieszył się na spotkanie z ojcem, ponieważ ten zamiast dać mu święty spokój jakiego sobie życzył, postanowił zrobić mu na złość i specjalnie kazał przyjechać do firmy, doskonale wiedząc w jakim stanie się znajduje, a nawet jeśli nie, to i tak powinien zająć się wszystkim sam.
Dwie godziny później zamawiał telefonicznie taksówkę, która miała podjechać pod apartamentowiec za kwadrans.



~~* * *~~



Abigail dzwoniąc do Bannera w zamiarze miała porozmawiać z mężczyzną przez telefon, chciała się go tylko poradzić w niektórych kwestiach, nie spodziewała się jednak, że ten, pomimo napiętego grafiku zaprosi ja na spotkanie w swoim wydawnictwie. Zdawała sobie sprawę, że gdy ona do niego zadzwoni przyjaciel będzie zajęty, ale i tak zrobiła to co chciała. Stała właśnie przed wysokim na kilkanaście pięter szklanym wieżowcem. Weszła do środka i bez chwili wahania skierowała się na poziom, na którym urzędował Ledwood. Przywitawszy się z sekretarką zapukała do drzwi gabinetu i zeszła gdy głos mężczyzny ja zaprosił.
W czarnym fotelu, za biurkiem siedział pięćdziesięcioletni mężczyzna. Gdy tylko zobaczył gościa wstał ze swojego miejsca i podszedł do kobiety pokazując, że cieszy się z ich spotkania i powinni widywać się częściej. Banner był postawnym mężczyzna, nieco przy kości i siwymi włosami na głowie. Ubrany był w białą koszulę i ciemne, długie spodnie. Marynarka wisiała na krześle. Zaprosił kobietę gestem ręki żeby usiadła na niewielkiej sofie znajdującej się prostopadle do jego biurka. Kazał jeszcze sekretarce zaparzyć dwie herbaty i przysiadł się.

    - Wymogłeś ma mnie tę wizytę, mimo że masz pracę.
    - Zrobiłem to, ponieważ dawno się nie widzieliśmy, a ty zdawałaś się mnie unikać.
Wcale tego nie robiła, przynajmniej nie umyślnie. Nie chciała dzielić się z nikim swoimi problemami, choć teraz potrzebowała się wygadać.

    - Nie wiem co robić - na to stwierdzenie Ledwood nie ukrywał swojego zdziwienia.
    - Co cię gryzie? - zamoczył usta w gorzkiej herbacie przyniesionej przed chwilą przez panią Dorothy będącą jego sekretarką od wielu lat.
    - Wiesz, że pracuję jako guwernantka. Problem w tym, że moja firma nie ma dla mnie stałego zatrudnienia. Mój szef kontaktował się z dwoma przedstawicielami takich spółek w Europie. Dostałam obiecującą ofertę. Wysłaliby mnie do Francji do rodziny u której miałbym zamieszkać. Z tego co wiem mają szóstkę dzieci, więc miałabym co robić, a płaca jest świetna.
    - Więc o co chodzi? - spojrzał się na nią zatroskany.
    - O Caleba. Nie mogę zabrać go ze sobą.

Jak tylko Abigail wypowiedziała imię siostrzeńca, zrozumiał o co się martwiła. Poznał tego chłopca lata temu, gdy przyjaciółka zdecydowała się go adoptować. Ostatni raz miał z nim do czynienia podczas zawierania kontraktu, na mocy którego jego książki miało wydawać wydawnictwo „ToK” - Treasury of Knowledge

    - Boisz się, że sobie nie poradzi - stwierdził.
    - Nie chcę robić z niego nie wiadomo jak niedołężnego, ale prawda jest taka, że on sam w domu... Potrzebujemy pieniędzy, więc oczywistym jest, że pojechałbym do Francji, nie tylko z powodu pracy, bo zawsze chciałam zwiedzić ten kraj. Jest piękny i ciekawy, posiada również wiele zabytków, a kuchnia jest...
    - Tak, wiem - zaśmiał się unosząc ręce w geście obronnym. Nie on jedyny znał zamiłowanie Antrosy do potraw z całego świata.
    - Właśnie. Gdyby miał kogoś kto mógłby się nim odpowiednio zająć.
    - Zająć mówisz... - prezes zamyślił się i postukał się palcem po brodzie.

Nagle do jego głowy wkradł się znakomity pomysł, a pokazując kobiecie szczery uśmiech upewnił ją, że coś wymyślił. W momencie gdy miał powiedzieć o co chodzi drzwi do jego gabinetu otworzyły się z rozmachem, a do wnętrza wparował wysoki, przystojny i elegancki mężczyzna najwyraźniej niezbyt zadowolony. Baner poderwał się z sofy i podszedł do – jak mniemała – swojego syna.

    - Mówiłem, że masz być w ciągu godziny, a ty przyjechałeś o wiele później! Wstyd mi przynosi taki potomek! Gdyby nie obecność Abigail, nie kontrolowałbym się!
    - To twoja wina, że ściągasz mnie do pracy kiedy mógłbym nadal spać.

Abigail Antrosa przysłuchiwała się tej głośnej rozmowie z irytacją. Czy mężczyźni muszą się tak wydzierać?!

    - Myślę, że już czas na mnie - dopiła chłodny już napój i wstała.
    - Moja droga, nie skończyliśmy rozmowy, racja? Co zrobisz z wyjazdem?
    - Oczywiście nigdzie się nie wybieram - poczuła na sobie przewiercający na wpół wzrok młodego Ledwooda. - Jeśli nic się nie zmieni po prostu odejdę z pracy i znajdę inną. Mogę nawet sprzątać komuś mieszkania, byle mi płacili.

Kaylor idąc na spotkanie nie spodziewał się zastać elegancko ubranej kobiety z włosami związanymi w niedługi warkocz wraz z ojcem. Zastanawiał się co ci dwoje mają wspólnego. Czyżby ojciec sobie kogoś znalazł? Z resztą to nie jego sprawa. Podszedł do biurka i oparł się o nie tyłkiem krzyżując ręce na piersi. Spostrzegł jak prezes wychodzi wraz ze swoim gościem na korytarz każąc jemu czekać.

    - Abi, zaczekaj. Mam pomysł - szepnął tak żeby sekretarka nie słyszała ich krótkiej dyskusji. Ufał swoim ludziom, tą kobietę lubił, ale nie chciał by jakieś niepowołane osoby dowiedziały się o tym, co zrodziło się w jego głowie.
    - Bannerze, doceniam to, że mnie wysłuchałeś i chcesz mi pomóc, ale...
    - Znalazłem rozwiązanie twojego problemu i mojego problemu z synem - posłał jej intrygujący uśmiech po czym złapał za ramię i nachylając się do jej ucha opowiedział o wszystkim.

Ojciec wrócił dobre dziesięć minut później wyraźnie szczęśliwy z jakiegoś powodu. Zasiadł za swoim miejscem pracy wskazując miejsce do siedzenia jemu. Spodziewał się ostrego opierdolu. Przyjechał do koncernu na kacu, spóźniony cały dzień, nie okazywał nawet przejawów skruchy, w dodatku zrobił ojcu na złość. Tata zachowywał się tak jakby głośna i niezbyt przyjemna wymiana zdań sprzed chwili nie istniała.

    - Zakochałeś się czy jak? - zadrwił Kaylor przyglądając się nieobecnemu wzrokowi mężczyzny. - To twoja kochanka?
    - Nie - znów spojrzał na syna siląc się na spokój. - Stara przyjaciółka.
    - Ale chciałbyś żeby była kimś więcej, co? - pochylił się do przodu opierając łokcie na kolanach próbując odwlekać ich rozmowę w nieskończoność.
    - Nie - warknął. - Poza tym Kaylor, co cię to obchodzi? Ja nie dopytuje się ciebie czy kogoś masz albo kiedy i z kim sypiasz.
    - Nie no, wcale! Za każdym razem jak się widzimy ty zaczynasz temat małżeństwa i mówisz, że powinienem stworzyć stały związek! Rzygam już tym! O takich sprawach nie będziesz decydować. Nie potrzebuję problemów związanych z byciem w związku.
    - Jak mogłem zapomnieć. Przecież ty wolisz przygodny seks jak twoja matka.
    - Nie zaczynaj. Gdybyś częściej bywał w domu mama by cię nie zostawiła.
    - Co ty mówisz? Od dawna wiedziałem, że zdradzała mnie na prawo i lewo, nie było po powiązane z pracą czy czymś innym. Jaka szkoda, że charakter masz po niej.
    - Masz mi coś ważnego do powiedzenia czy ściągnąłeś mnie tu na darmo?


Nic sobie nie robił z tych słów. Miał rację, ale prędzej piekło zamarznie niż on powie to na głos. Mama była bardzo urodziwą kobietą i doskonale zdawał sobie sprawę z tego co robiła. Zdradzała jego tatę od wielu lat, lecz dowiedział się o tym gdy przyłapał ją na gorącym uczynku w wielu dwudziestu lat. Prosiła żeby zachował to w tajemnicy, nie przychodziło mu to łatwo, ale zrobił jak go o to prosiła. Jak zawsze miał dobre kontakty z rodzicielką, tak od tamtego incydentu unikał konfrontacji z nią. Obwiał się, że mógłby powiedzieć coś czego później zapewne by żałował. Z biegiem lat jego stosunki z matka uległy dużej zmianie na gorsze. Jego rodzice wzięli rozwód. Nie było mu szkoda żadnej ze stron. Z matką sam urwał kontakt nie chcąc mieć z nią do czynienia, zresztą ona także nie kwapiła się do jakiejkolwiek poważnej rozmowy z nim. A z ojcem od zawsze się kłócił, przeważnie o błahostki, które przeradzały się w poważne konflikty i potrafiły trwać kilka tygodni. Lecz nawet jeśli próbował się tego wypierać tata zawsze był dla niego wsparciem, którego potrzebował jako młody mężczyzna. A gdy dowiedział się o jego pociągu do mężczyzn zaakceptował to szybciej niż Kaylor sobie to wyobrażał.

    -Akurat do pewnej sprawy jesteś mi potrzebny. Chodzi o dział sprzedaży...


~~* * *~~


W taksówce, którą musiała zamówić zastanawiała się nad pomysłem przyjaciela. Był szalony. Nieodpowiedni, idiotyczny, niepoważny, zdumiewający i bardzo intrygujący. Musiała przyznać, że w życiu by na coś takiego nie wpadła, ale sama idea i cel uświęcała środki. Musi koniecznie porozmawiać z Calebem i jeśli oboje dobrze to rozegrają, ona i Ledwood upieką dwie pieczenie na jednym ogniu.


~~* * *~~


Do domu wrócił późno, gdy niebo było już kompletnie ciemne, a na jego tle migotały gwiazdy. Wieczorny spacer z Lilith dobrze mu zrobił po całym dniu stresu jakiego się nabawił. Na dworze wiał chłodny wiaterek dający wytchnienie od panującego od kilku dniu upału. Niebo było prawie bezchmurne, jeśli nie liczyć kilku obłoczków wędrujących po nim. Prawie puste ulice oświetlało mnóstwo lamp ulicznych oraz świateł wydobywających się z okien budynków naokoło nich.
W drodze powrotnej Lilith zadzwoniła do pana Ravezy, ponieważ nie chciała późnią nocą wracać sama do domu, w dużym mieście nigdy nic nie wiadomo. Caleb był tego samego zdania, gdyby był sprawny zadbał by o jej bezpieczeństwo, lecz w stanie, którym się znajdował niewiele mógł zdziałać.
Jego zdaniem to był główny powód do wstydu, bo nie miały znaczenia relacje jakie ich łączyły, choć była to czysta bratersko – siostrzana miłość, ale to czy jest w stanie zadbać o osobę słabszą. Niestety to on był tą słabszą osobą. Mógł być odważny, silny w rękach, dobrze zbudowany i gotowy na wszystko, ale gdyby przyszło co do czego to nie miałby najmniejszych szans. Nie może ruszyć się z wózka, bardzo mu to uwłaczało.
Po dostaniu się na górę do mieszkania, co zrobił za pomocą windy, zastał ciotkę w swoim pokoju przygotowującą mu łóżko do spania. Rozłożyła je, po czym naścieliła białe prześcieradło. Zasłała mebel dużą poduszką i kołdrą ubraną w pościel ze statkami pływającymi po granatowym morzu. Zajęta czynnością i cichym nuceniem pod nosem jakiejś nieznanej mu piosenki nie zauważyła go. Chyba była w dobrym humorze co wnioskował po uśmiechniętej twarzy i kołysaniu jej bioder w takt melodii, którą nuciła. Nie mógł powstrzymać śmiechu, dopiero wtedy zorientowała się, że wrócił.

    - Patrzenie na ciebie w takim stanie to sama przyjemność.
    - Tak, bo dla młodego mężczyzny nie ma nic lepszego od podstarzałej babki kręcącej dupą to w prawo to w lewo.
Pokręcił z rezygnacją głową, choć miał ochotę znów się roześmiać.
    - Ty podstarzała? Zabawne ciociu. Wydarzyło się coś dobrego?
    - W zasadzie to tak - jej twarz przybrała tajemniczego wyrazu. Czekał aż kobieta powie mu co się takiego stało, lecz ona udawała jakby nie widziała jego ciekawskiego wzroku, zamiast odpowiadać na pytania siostrzeńca zajęła się układaniem równo kołdry na łóżku.



~~* * *~~


W barze „Lust”, do którego Kaylor od lat uczęszczał jak zwykle były tłumy. Miejsce miało bardzo dobrą reputację i wiele do zaoferowana. Muzyka, którą tu puszczano różniła się od tej w typowych pubach. Miała podobać się różnym klientom, do tego oni sami mogli decydować czego chcą słuchać zamawiając miejsce w kolejce do odtwarzacza i dzielić swoimi ulubionymi utworami z innymi. Jedzenie było dobre a picie jeszcze lepsze. „Lust” miało kilku utalentowanych barmanów, którzy posiadali prawdziwą smykałkę w tym co robili.
Po jednej stronie dużego pomieszczenia znajdował się bar, przy którym ustawionych było siedem wysokich krzeseł. Po drugiej, przy czarnych szybach stały stoły dla gości. Środkiem był ogromny parkiet, na którym przewijało się od groma ludzi. Zawsze było tam głośno, ale dla Ledwooda właśnie to miejsce było jego oazą spokoju. Przychodził tam od rozpoczęcia studiów, później pokazał to miejsce Dannowi. Najlepsze jednak co mogło tu być to to, że bar odwiedzały osoby różnych orientacji seksualnych. Były tu pary hetero i homo, zdarzali się nawet transwestyci, ale nikomu nie przeszkadzała obecność tych drugich. I właśnie dlatego – jego zdaniem – było tu tak wspaniale.
Przyglądał się morderczym wzrokiem Callaway'owi, który przed chwilą zakrztusił się swoim drinkiem wysłuchawszy opisu jego całego dnia. Kretynowi było do śmiechu, lecz jemu nie. Był jak chmura gradowa, gdy wypadł z gabinetu ojca. Wszyscy schodzili mu z drogi z obawą, że zostaną przez niego zgromieni. Wtedy miał szczególną ochotę na obrzucenie potokiem przekleństw osoby, które najczęściej grały mu na nerwach. Panował nad sobą ostatkami sił. Samochód posłałby na złom a idiotę, który prawie w niego wjechał wyklął. Cały dzień, a w zasadzie to co z niego zostało, gdyż większą część dnia przespał, był nie do zniesienia. Żałował, ze zaczął szukać rano tego cholernego telefonu.
Zamoczył usta w swoim ulubionym ballantine's próbując zignorować irytujący uśmiech wieloletniego przyjaciela.


~~* * *~~


    - Możesz mi w końcu wyjaśnić o co chodzi? - zaczynał się denerwować, podczas gdy ciotka najwyraźniej świetnie się bawiła. Robiła mu na złość kręcąc się po całym domu wiedząc, że jemu trudno się w nim poruszać. Podejrzewał, że unikała z nim rozmowy bo coś ukrywała. Ciekawiło go, czy informacja, którą ukrywa Antrosa była dobra, czy zła.

Od powrotu do domu dużo myślała nad tym co wymyślił Banner. Była jak najbardziej za. Cały ten czas uważała, że świetnie to wymyślił i to z obopólną korzyścią dla nich oboje. Jednak gdy Caleb wrócił do domu pewność, że robią dobrze zniknęła jak bańka mydlana. Przecież to chodzi głównie o dobro jej siostrzeńca, a to ona mu tu ustawia życie jakby miała pewność, iż mężczyzna zgodzi się na wszystko co mu zaproponuje. Ogarnęła ja panika i jak chciała mu wszystko wyjaśnić jeszcze parę minut temu, tak teraz zamierzała milczeć, choć zdawała sobie sprawę, że Caleb szybko wyczuwa gdy ktoś kłamie. Miał jakby szósty zmysł. Po głosie, mimice twarzy ułożeniu kończyn i kilku innych czynników potrafił świetnie rozszyfrować to, czy ktoś w danym momencie mówi prawdę, kłamie lub zataja przed pewne fakty.

    - Dobra, ja muszę się umyć bo jestem cały spocony i śmierdzę. Ale zawsze mogłabyś mi powiedzieć to podczas kąpieli.
    - Cierpliwości trochę, Calebie - założyła na siebie te bardziej znoszone ciuchy, w których chodziła po domu, bo nie przebrała się w nie odkąd wróciła ze spotkania z Banerem. Wcisnęła się w dresowe spodnie na trzy czwarte, koloru pomarańczy i tegoż samego koloru bluzkę na krótki rękaw. Jak i w domu tak i na dworze nadal było bardzo ciepło, a ona nie może w takich warunkach nic robić. Zawsze gdy nastawało lato coś wysysało z niej wszystkie siły. Często bywała marudna i senna.

Wróciwszy ze swojego pokoju na korytarzu zobaczyła zamykającego drzwi frontowe blondyna. Na kolanach miał już przygotowaną piżamę czyli malachitową bluzkę na ramiączka i czarne spodenki z sięgające do kolan z cienkiego materiału oraz bokserki. Kobieta podeszła do niego i chwyciwszy za rączki od wózka zawiozła go do niedużej łazienki, w której ledwo się mieścił. Ustawiła jego „pojazd” tak, aby móc go później z niego swobodnie wyciągnąć nie siłując się z tą maszynerią. Zaczęła napuszczać do wanny wodę mieszając ze sobą jej temperaturę. Nie wlewała jej dużo, lecz na tyle by piana, gdy ją zrobi wlewając płyn do kąpieli, zasłaniała kroczę mężczyzny. On w międzyczasie zaczął się pozbywać koszuli oraz spodni siłując się z nimi dłuższą chwilę, ale w końcu dał sobie radę. Został jedynie w majtkach. Zakręciła oba kurki sprawdziwszy temperaturę cieczy. Była w sam raz, Cal się nie poparzy i nie będzie mu zimno jak tylko chwile dużej tam posiedzi.
Nachyliwszy się nad mężczyzną złapała go pod ramionami i ścisnęła mocno starając się go utrzymać choć na krótką chwilę. Jęknęła pod wpływem jego ciężaru, gdyż za lekki to on nie był ale kobiety tak drobnej jak ona.
Nie miał pojęcia jak ona to robi. Dzień w dzień od kiedy się urodził ona podnosiła go z wózka, co z wpływem lat robiło się coraz cięższe, zważywszy na jego wiek, i sadzała na brzegu wanny by on potem przy jej pomocy mógł się tam zsunąć. Podziwiał tą kobietę, był jej wdzięczny i nawet do końca życia nie będzie w stanie spłacić długu za tak bardzo potrzebną przy podobnych czynnościach pomoc. Przyzwyczajeni do ciężkich zmagań z rzeczywistością oboje nie mieli już więcej problemów. Wanna nie była jakaś specjalnie duża, jednak mieścił się w niej.
Obserwując ciotkę, która odkręciła wodę tym razem puszczając ją do rączki od prysznica, chciał żeby to jak najszybciej się skończyło. Nienawidził tego! Miał dwadzieścia cztery lata, a jego ciocia musi mu pomagać nawet w umyciu się bo sam nie dałby sobie rady, w korzystaniu z ubikacji tez był zmuszony prosić ją o pomoc. A w zasadzie to on jej o to nie prosił bo prędzej spaliłby się ze wstydu tak jak teraz to robi. Wiedział, że gdy był mały to ona zmieniała mu pieluchy a później myła jak teraz, lecz wtedy był dzieciakiem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tak właściwie dzieje i dlaczego powinien się wstydzić. Od kiedy zaczął dojrzewać takie rzeczy przychodziły mu bardzo trudno. I co z tego, że ciotka wie, co on ma pomiędzy nogami i że mężczyźni nie używają tego tylko do sikania, niemniej zawsze był zażenowany. Już chyba by wolał, żeby robił to mężczyzna. Ta, gdyby jakiegoś miał, a nie ma i mieć nigdy nie będzie.
W pełni rozumiała go, był dorosły, to że ona musi go szorować uwłaczało mu. Starała się robić to najszybciej jak mogła, aby siostrzeniec nie musiał modlić się, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła go całego. Głupio się czuła patrząc na niego siedzącego w wannie w majtkach, i zabawnie to wyglądało jak również cała czerwona twarz blondyna, nie protestowała. Skoro on nie chce żeby go widziała, nie będzie go do tego zmuszać, ma pełne prawo do wstydu, lecz w jej mniemaniu powinien wyluzować, przecież oboje przechodzili przez to tak wiele razy, że już nawet nie pamięta.
Pochwyciwszy gąbkę nalała na jej szorstką stronę żelu do ciała dla mężczyzn i zaczęła szorować wpierw plecy mężczyzny garbiącego się, żeby dać jej swobodę ruchów i dotarcie do samego dołu gdzie resztę ciała zakrywały majtki. Później przeniosła się na ramiona, ręce, brzuch.
Oparł się plecami o zimną ścianę dającą ukojenie od panującej w łazience sauny. Czuła jak cała twarz go pali. Miał ochotę zakryć sobie ją dłońmi, ale wiedział, że zaraz dostał by opiernicz, bo jest przewrażliwiony na punkcie swoich intymnych części ciała. Uważnie obserwował jak blondynka z ciemnymi odrostami siada twarzą do niego wyciągając jedną jego nogę i kładzie ją sobie na kolanach. Widzi jak jej dotyka, widzi gąbkę na nich i widzi jak się porusza, jednak nic nie czuje. Ani dotyku, ani zimna gdyż wyciągnęła ją z ciepłej wody. Nic. Kompletnie nic. Gdyby nie widział tego wszystkiego nie zdawałby sobie sprawy, że ktoś mu coś robi z nogami. Przerażało go to od kiedy zdał sobie sprawę w dzieciństwie, że jednak powinien coś czuć. Bolało, bardzo bolało. Przyglądając się czynności kobiety powróciły myśli, od których starał się uciekać, lecz te zawsze go doganiały. Jak to jest gdyby uderzył się o coś albo złamał nogę, albo poparzył się czymś, albo czuł szorstkość tej gąbki na nich tak jak odczuwał to w innych miejscach ciała. Jak to byłoby chodzić, stąpać po piasku, trawie, poruszać się samemu. Jak zwykle zaraz odgonił nieprzyjemne myśli i zastąpił je innymi.
Kiedyś nie miał wyćwiczonego ciała, przez co był słaby i nie umiał nawet podnieść się z wózka. Od kiedy skończył piętnaście lat wziął się za trenowanie go. To mu bardzo pomogło, ponieważ dzięki temu, że ma siłę w mięśniach, lecz tylko tych w ramionach i barkach oraz brzuchu, niektóre czynności może wykonywać sam. Tak jak z wstaniem z łóżka i wsiąściem na wózek, czy też zejście z niego.
Abigail bardzo żałowała, że nie stać jej było na usprawnienie łazienki, zamontowanie tam specjalnych rączek, dzięki którym mężczyzna doskonale poradziłby sobie sam, nawet w toalecie, przytrzymując się i wstając z wózka. To potrafił, ramiona miał dobrze wyćwiczone.

    - Skoro jesteś aż tak wstydliwy resztę zrób sam, zawołaj mnie gdy się do końca umyjesz - rzuciła, na podłodze położyła mu ręcznik, tak aby go na pewno dosięgnął, do wytarcia się i przykrycia, gdy ona tu wróci aby znów posadzić go na wózek. Westchnęła i wyszła zostawiając go tam z chwilą prywatności, której i tak miał minimum. Nie raz mu mówiła, że tym zakrywaniem się sprawia sobie jeszcze więcej kłopotów i trudności niż jest to tego warte, ale nic nie poradzi, taki ma charakter i nijak się nie oduczy tej nadmiernej wstydliwości. A może przez to, że jest jego ciotką?


Nareszcie mógł się zrelaksować. Naprawdę nienawidził swojej bezradności. Gdy ciocia go myła przez myśl mu przeszło, że nie wstydziłby się tak bardzo gdyby to był mężczyzna. Chociaż teraz po głębszym zastanowieniu się nie wiedział czy to zaraz byłoby lepiej. Myśl, że jakiś mężczyzna miałby go zobaczyć nagim, dotykać... To sprawiło, że po jego kręgosłupie przebiegł elektryzujący dreszcz, stwierdził, że mu się podobał, był bardzo przyjemny, ale z drugiej strony jego żołądek zawiązał się w supeł i przeszyły go wątpliwości.
Jak zwykle ze zdjęciem mokrych opinających ciało bokserek były problemy, najwięcej z podniesieniem bioder, co musiał zrobić podpierając się na rękach, i zdjęciem jedną z nich ubrania. Później kolejne ze ściągnięciem ich z nóg, musiał pochylić się do przodu dotykając umięśnioną klatką piersiową nieruchomych kolan.
W końcu zabrał się do umycia ud, penisa i tyłka. Dotykał swoich „martwych” ud ignorując kłucie w piersi.
Gdy skończył codzienną tak ciężką czynność zawołał ciotkę, która używając całej swojej siły wyciągnęła go z wanny i znów posadziła na jej brzegu. Wytarła go ręcznikiem jak zwykle unikając intymnych okolic. Prawie palił się ze wstydu. I pomyśleć, że do końca życia będzie tak egzystował. Był żałosny. Do niczego. Nie był prawdziwym mężczyzną, lecz nic nieumiejącym zrobić nieudacznikiem. Ile on jeszcze będzie musiał przysparzać cioci problemów i zmartwień? Jest tylko ciężarem. Dla niego i dla niej było by najlepiej gdyby umarł przy porodzie, wszyscy byliby szczęśliwi. Gdyby Abigail usłyszała jego myśli to by go prześwięciła. Ale co miał poradzić, skoro to prawda? Obejrzał się na swoje odbicie w lustrze, na którym skraplała się woda. Zobaczył młodego mężczyznę z krótkimi oklapniętymi na czoło blond włosami oraz nic niezdradzającymi, zielonymi oczami. Wyglądał całkiem normalnie, ale wystarczyło skierować swój wzrok niżej, na tę część jego ciała, która była niewidoczna w tafli, by zrozumieć dlaczego jest do niczego. Posłał widzącej postaci posmutniały uśmiech, który wrócił do niego.


Po dobrej godzinie kobieta otworzyła u drzwi a on wyjechał z łazienki, w której czuł się bardzo ciasno jakby ściany miały go zaraz zmiażdżyć. Pod bluzką rysowały się mięśnie naprężające się za każdym razem gdy poruszał kółkami od wózka. Zaraz za nim wyszła Abi gasząc światło w pomieszczeniu, złapała za rączki od pojazdu i skierowała się do kuchni. Westchnąwszy jakby na jej barkach spoczywał ciężar całego świata, a poniekąd tak było, zostawiła siostrzeńca przy stole a sama zajęła miejsce naprzeciwko. Nie potrafił odczytać nic z zagadkowego wyrazu twarzy ciotki. Chciał zacząć rozmowę, ale ta mu szybko przerwała uciszając go gestem ręki, po czym powiedziała.

    - Caleb, wziąłbyś ślub?

niedziela, 12 czerwca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 1


Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze jak i tym, którzy po prostu czytają :D Bez Was nie byłoby sensu prowadzić tego bloga. Mam nadzieję, że polubicie ten tekst. Nie przedłużając, zapraszam na rozdział :)




    - Jak ci idzie, skarbie? - zapytał kobiecy głos.

Kobieta wychyliła się zza framugi, wycierała dłonie w trzymaną ściereczkę i przyjrzała się siostrzeńcowi. Rzuciła ją niedbale na blat w kuchni. Zdjęła z nadgarstka gumkę recepturkę i związała nią jasne włosy tuż nad karkiem. Poprawiła jeszcze sterczącą grzywkę i wkroczyła do małego pokoju Caleba, który oficjalnie, przy zakupie mieszkania był salonikiem. Oparła się o twarde plecy mężczyzny i położyła mu brodę na barku. Zastanawiała się kiedy ten mały chłopiec tak bardzo wyrósł i kiedy to się właściwie stało.

    - Lepiej nie pytaj - odpowiedział ponuro przecierając twarz dłońmi.

Westchnęła tylko i wróciła do swojego małego królestwa kończąc zawijać ryż w wodorosty. Szło jej to całkiem sprawnie, choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z kuchnią orientalną. Niedawno próbowała dania, którego nazwy nie potrafiła zapamiętać, u swojej znajomej z pracy i obiecała sobie poszperać w internecie na stronie kulinarnej, i za wszelką cenę znaleźć odpowiedni przepis. Po wielu próbach w końcu go znalazła i od razu chciała go wypróbować. Tworzenie skomplikowanych potraw tak bardzo przypadło jej do gustu, że od tamtego czasu, choćby miała stawać na głowie znajdzie pieniądze na zakup potrzebnej ilości składników. Wypróbowała różne przepisy, z różnych stron świata, choć nie zawsze jej wychodziły, Caleb jadł wszystko bez marudzenia i narzekania. Wiedziała, że często się zmuszał, żeby przełknąć jakąś niedogotowaną łodygę, śliską i obrzydliwą krewetkę lub przerażające i przeszywające na wskroś oko ośmiornicy. Choć sztukę kulinarną traktowała bardziej jak hobby, aniżeli ważną pracę. Usłyszał jak ciotka mówi, że ma wyłączać komputer, bo zaraz poda mu obiad i nie życzy sobie by pracował i jadł jednocześnie.
Zrobił jak kazała aż w pewnym momencie usłyszał dzwonek do drzwi. Gość nie czekając na zaproszenie po chwili otworzył drzwi i wchodząc do środka powiedział głośne „Dzień dobry” by domownicy usłyszeli.

    - Przyszłaś w samą porę, właśnie mamy obiad.
    - Serio? Co tym razem? - młoda, rudowłosa kobieta przekroczyła próg i stanęła między kuchnią, z której wypływał intensywny zapach... czegoś, a pokojem przyjaciela.
    - Sushi! - odpowiedziała dumna z siebie gospodyni, bo wyglądało na to, że wszystko poszło zgodnie z planem.

Obie usiadły na złożonej sofie, na której zwykł sypiać mężczyzna, trzymając w rękach talerze z potrawą. Caleb i Lilith spojrzeli po sobie niepewnie i z pewną dozą wątpliwości. Oboje doskonale znali umiejętności drogiej Abigail i jej skłonności do różnego rodzaju eksperymentów i improwizacji. Nie chcieli urazić kobiety, która bardzo się napracowała, swoim zachowaniem, więc po chwili przyglądania się podejrzliwie na kilka krokiecików z ryżu złapali w dłonie widelce i nabił na nie obiad. Blondyn ostrożnie gryzł i smakował potrawę, i musiał przyznać sam przed sobą, że wszystko było pyszne, nawet warzywa w środku ruloniku i wodorosty.

    - Pani Abigail, to po prostu niebo w gębie - oblizała usta.
    - Cieszę się, że posmakowało, kochanie. Caleb?

Pokazał kciuk w górę nie mogąc otworzyć zapchanych jedzeniem ust. Po kilku kęsach wszystko zniknęło z talerzy. Gospodyni była uradowana gdy zobaczyła ich błogie miny świadczące, że obiad naprawdę im posmakował. Wróciła do kuchni i zaczęła zmywać oraz sprzątać pobojowisko, które powstało prawdopodobnie wtedy gdy brała się do roboty. Szum wody i stukające o siebie naczynia nie pozwalały słyszeć rozmowy w pomieszczeniu obok.

    - Masz podkrążone i zaczerwienione oczy - stwierdziła Lilith.
    - Zarwałem nockę, miałem trochę do nadrobienia. To jak, idziemy?
    - Ach! Prawie wyleciało mi z głowy, że mieliśmy iść do galerii! - krzyknęła i poderwała się raptownie z miejsca.
    - Gdybym wiedział, że zapomniałaś siedziałbym cicho - westchnął męczeńsko.
    - Musisz wychodzić do ludzi. Przecież nie możesz siedzieć całe życie w domu i obserwować świata zza okna! To nie jest życie! - jej przyjaciel chyba nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie się bał ludzkiego wzroku skierowanego w swoją stronę.
    - Jestem przykuty do wózka. Jak miałbym niby chodzić? - rozłożył ręce na boki posyłając jej ponury uśmiech. Popatrzył w błękitne oczy, które wyglądały jakby należały do anioła, choć w rzeczywistości, mimo niewinnego wyglądu były w posiadaniu diabła.
    - Ty nie możesz chodzić, ale twój wózek ma kółka, racja? - obrysowała wzrokiem szare i unowocześnione coś, co pomagało takim jak Antrosa w poruszaniu się. Posłała mu promienny wyraz twarzy, który towarzyszył jej prawie zawsze. - Wiem, że nie lubisz wychodzić z domu i gdybyś mógł, to czas spędzałbyś we własnym towarzystwie, ale na twoje nieszczęście pojawiła się pewna dziewczyna, która zamierza wyciągnąć cię z tej chaty choćby siłą.

Skoro ona użyła określenia „wyciągnąć siłą” to nie ma przebacz. Nawet jeśliby zapierał się wszystkim co miał, błagał, żeby zostawiła go w spokoju to tak czy inaczej postawiłaby na swoim i zrobiłaby z nim co tylko chciała. Dziewczyna zawsze powtarzała, że uwielbia wychodzić z nim na spacery i iść prowadząc go. On wręcz przeciwnie, nienawidził wychodzić z domu, nie ważne czy osobą, z którą szedł była ciocia, czy Lilith. Musiał znosić wtedy wzrok innych, który peszył go i przerażał. Ze względu na kalectwo nie mógł robić wielu czynności, między innymi stanąć o własnych siłach na nogach tak jak inni zdrowi mężczyźni. Wstyd mu było, bo jest zależny od innych i skazany na ich pomoc, z której najchętniej nigdy by nie korzystał. Od kiedy zdiagnozowano u niego paraliż kończyn dolnych zabrano się za rehabilitację, a było to kilka miesięcy po jego narodzinach. Od tamtej pory aż do końca życia będzie skazany na odwiedziny w ośrodku rehabilitacyjnym. Jeździł tam, ale sam do końca nie wiedział po co? Na co? Paraliż jest zbyt silny, żeby go leczyć. Mógłby ćwiczyć, starać się, wyciskać z siebie siódme poty a na nogi i tak nie stanie. Od lat wiedział, że tak czy inaczej będzie uwięziony w wózku.
Nie potrafił chodzić po schodach, nie mógł sięgnąć niczego co znajdowało się wyżej niż sięgała jego ręka, a sport uprawiał tylko wtedy, gdy przychodził czas na odwiedziny w ośrodku rehabilitacyjnym trzy – cztery razy w tygodniu. Pływał, grał w siatkówkę, podnosił ciężarki i to też wszystko pod obserwacją ludzi, którzy w każdej chwili byli gotowi mu pomóc. Nie jest w stanie wykonywać podstawowych czynności i nigdy nie będzie, bo przez resztę życia ktoś musi się nim zajmować jakby był małym dzieckiem. Każdego ranka gdy tylko się budzi przez kilka minut, patrzy się w biały sufit i powtarza sobie w myślach, że taki już jego los i nie zmieni tego, nawet jeśliby bardzo tego pragnął. Przez dwadzieścia cztery lata zdążył się już przyzwyczaić do trudnej otaczającej go rzeczywistości. Nie będzie marzył o niemożliwym, patrzył chłodno na świat, ponieważ z doświadczenia wiedział, że to czego on by pragnął nigdy się nie spełni.

    - Pani Abigail, zabieram tego nolifa na atak na galerię! Wrócimy późno i proszę nie czekać z kolacją, zje na mieście! - zakomunikowała i chwyciwszy rączki od wózka przejechała przez drzwi na klatkę schodową w kierunku windy.
    - Nie przypominam sobie, żebym mówił, iż zamierzam spędzić z tobą cały Boży dzień. Ja mam pracę, wiesz? I o ile się nie mylę, to ty także.
    - Jestem dziennikarką, ale nie jedną z tych świrusek, które zrobią wszystko, by pstryknąć zdjęcie jakiejś nagiej celebrytki, przeprowadzić wywiad z super przystojnym modelem, przyłapać jakiegoś aktorzynę na zdradzie, czy...
    - Dobra, dobra zrozumiałem - podniósł ręce w geście obronnym, by przerwać jej ten wywód. I tak znał to gadanie na pamięć.

Po godzinnej jeździe autobusem dotarli na miejsce. Tłukli się tym przeklętym pojazdem przez ulice zatłoczonego Kansas w godzinach szczytu. Wszystko tylko po to, by przyzwyczaić go do wychodzenia z czterech przytłaczających ścian mieszkania. Tego był pewien, że ta wycieczka miała właśnie to na celu. On wcale nie uważał ich za przytłaczające. Było dokładnie na odwrót: czuł się tam bezpiecznie, swobodnie, nikt nie patrzył na niego krzywo, no i nikt nic nie wiedział. Gdy byli w pojeździe myślał, że dostanie ataku serca, biło potwornie szybko i gwałtownie. Jakby tego było mało gdy wsiadali do autobusu Lilith chwilę się siłowała z wjechaniem do środka, a i jakiś mężczyzna musiał jej pomóc. Problemem było także miejsce, którego prawie w ogóle nie było dla normalnych ludzi, a co dopiero dla niego i wózka. Wszystko wina tej upartej kobiety, która na siłę chciała pozbyć się jego lęku.
    - To na dobry początek idziemy do sklepu z bielizną - popchała wózek w tamtą stroną i wbrew protestom przyjaciela zmusiła go do doradzenia jej w czym lepiej wygląda.
Przestrzeń przeznaczona na sklep „Loving Beauty”, którego nazwa w jego mniemaniu była kiczowata, była mniej więcej wielkości mieszkania jego i ciotki, możliwe, że nawet większa. Po obu stronach wejścia, przy szybie były ustawione manekiny ubrane w koronkową bieliznę, która z tego co mówiła Lilith ostatnimi czasy stała się bardzo modna i popularna wśród damskiej część klientów. Na wystawie znajdowała się również bielizna męska, która interesowała Caleba bardziej niż ta, którą kupić chciała przyjaciółka. Ściany wewnątrz były w kolorze błękitu, meble i wieszaki, na których towar był wywieszony były białe. Taka kolorystyka miała przyciągać i podobać się mężczyznom i kobietom, choć faceci nie za bardzo zwracają uwagę na szczegóły, przynajmniej nie wszyscy. On był inny. Właśnie szczegóły były dla niego najważniejsze. Na przykład jego praca. Jeśli coś zaczynał kończył to dopięte i dopracowane na ostatni guzik, poprawiając wszystko wcześniej kilka razy, aż będzie zadowolony z efektów. Nie lubił robić niczego po łebkach, jak już coś zaczyna i kończy to porządnie.
Czuł się obco i nie na miejscu znajdując się pomiędzy wieszakami z koronkowymi biustonoszami w różnych kolorach, które miał na wysokości twarz. Przyjaciółka zostawiła go obok przymierzalni a sama wzięła kilka rzeczy i weszła do środka. Starał się ignorować przerażający wzrok innych klientów, lecz nie było to takie łatwe, gdyż swoim wyglądem a raczej wózkiem przyciągał ciekawskie spojrzenia.

    - Jak wyglądam, słoneczko?

Odwrócił głowę w stronę kobiety o bladym i smukłym ciele. Jej figura wyglądała jakby należała do nastolatki, miała niewielkie piersi i niezbyt duże wcięcie w talii, za to jej atutem były długie i ładne nogi, które uważał za wspaniały dar.
Zawsze powtarzała, że nie obchodzi ją opinia innych i nie przejmowała się komentarzami znajomych na studiach odnośnie jej dziecinnego wyglądu. Kobiety, które zostały hojnie obdarowane przez naturę wyglądem, ale rozumem już nie grzeszyły, plotkowały na jej temat, mówiąc, iż nigdy nie znajdzie się mężczyzna, któremu by się spodobała. Bo jak dorosła kobieta może podobać się komukolwiek z takim ciałem? Gdy usłyszała jedną z takich opinii obrzuciła ich autorów kpiącym uśmiechem i wymierzyła siarczystego policzka kretynowi, który rzucił do niej „Przestań marzyć, że cię ktoś zechce desko, ale jeśli jesteś zdesperowana mogę się z tobą przespać. Oczywiście jeśli mi zapłacisz”. Myślał, że po tym co ten gość powiedział ona go zabije. Może nie miała tego seksapilu co inne, ale wiedział, że podoba się za to jaka jest naturalna. Facetowi poza podrapanym policzkiem, bólu w kroczu, którego nabawił się od mocnego kopnięcia i wstydu na cały kampus nic więcej się nie stało, ale był pewny, że do końca życia zapamięta sobie lekcję, której mu udzieliła.
Obrysował całą sylwetkę a wzrok zostawił dłużej na zielonym staniku z koronkowymi ramiączkami, który uważał za idealny wybór. Jego zdaniem pasował do jej karnacji i ogólnie wyglądała dobrze. Nagle rozległ się gwizd i oboje odwrócili się w stronę trójki młodych chłopaków, którzy nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat. Patrzyli się na Ravezę jak drapieżnik na swoją ofiarę, którą zamierzają schwytać.
    - Ładnie - powiedział z lekkim uśmiechem od razu odwracając głowę w przeciwną stronę. Cały czas był speszony, o dziwo nie przez nią, a klientów, którzy ich obserwowali.
    - Wiedziałam, że ci się spodoba.
    - Przepraszam panią - zagadała ekspedientka podchodząc bliżej nich- dziś w promocji mamy ten zestaw - pokazała czerwonoczarną, przezroczystą, tunikę do spania, którą oboje mogli zaliczyć do tzw. „seksownej bielizny”.
    - Ach całkiem ładna. A ty co myślisz? - wzięła ją w ręce i przystawiła do siebie sprawdzając na oko czy pasuje.
    - Boże, Lilith, nie wiem. Podoba ci się to weź, przecież ty będziesz w tym chodzić, nie ja - warknął zarumieniony po końce uszu, czy ona nie widzi jak pali się ze wstydu!?
Był coraz bardziej zirytowany, niech ona przestanie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że są parą. Nie przeszkadzałoby mu to, mimo że nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło podniecać się na widok kobiet, ale jej tak, z tego względu, iż od dawna twierdziła, że powinien mieć faceta, który się nim zaopiekuje, będzie mógł na niego liczyć, dobry, wyrozumiały i przede wszystkim będzie go szanował i kochał. Za każdym razem jak mu opowiadała o swoich wyobrażeniach o nim i o „tym kimś” kogo jeszcze nie ma, zastanawiał się skąd takie pomysły przychodzą jej do głowy. Naoglądała się za dużo telenowel? Co prawda to prawda: W liceum chciał wyznać uczucia chłopakowi z jego klasy, który zawsze przychodził do szkoły z gitarą. Był typem popularnego, zabawnego i towarzyskiego gościa, który miał względy u dziewczyn. Lilith zmęczona wysłuchiwaniem narzekań przyjaciela pchnęła go w stronę podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Doszedł do wniosku, że miała rację i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce mówiąc, iż chłopak mu się podoba... Był to dla niego wielki błąd. Największy jaki w życiu popełnił.

    - Nie denerwuj się! Wyciągnęłam cię z chaty, bo chciałam spędzić z tobą czas, a ty mi tak dziękujesz! Jak możesz być taki zimny i nieczuły! I przestań krzyczeć na mnie! Mogę nic nie brać jak tak bardzo ci się nie podobam! - biadoliła.
Nie rozumiał co ona mówiła. Nazwała go zimnym i nieczułym? Jego?! I to ona przecież krzyczy. A jak chciała iść na zakupy to mogła wyciągnąć ciotkę. Dwie baby na buszowaniu po sklepach, ale nie on. Jak i Raveza tak i Antrosa wszędzie go ze sobą ciągały. Do butików, centrów handlowych, na pasaże, galerii, parku, gdzie tylko się dało wjechać jego wózkiem. Miał tego szczerze dosyć. Nikt nie rozumie, że najlepiej czuje się w domu przed komputerem pracując?


~~* * *~~


Po zakupach, na których kobieta kupiła komplet zielonej bielizny przymierzany przez nią, nowe, czerwone jeansowe spodnie i dwa topy o intensywnym kolorze fioletu i błękitu poszli do pobliskiej kawiarni, która była ich ulubioną w centrum. Dawali tam przepyszną, aromatyczną kawę, wielbioną przez oboje. Do tego nie zdzierali tam z człowieka. Bez tego napoju żadne nie potrafiło wstać rano z łóżka i należycie funkcjonować. Poranna, popołudniowa i wieczorna porcja była jakby rytuałem, przez który musieli przejść, a robili to z przyjemnością. W wielu rzeczach byli do siebie bardzo podobni, możliwe, że to właśnie dlatego tak szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. Mieli podobne pasje, poglądy na wiele spraw, choć nie zawsze się zgadzali przez co nieraz się kłócili, tylko po to żeby za godzinę czy dwie rozmawiać jak gdyby nigdy nic. Byli ze sobą związani w dziwnym związku, dla niektórych mogłoby to wyglądać jakby byli parą i bardzo się kochali, lecz tylko nieliczni znali prawdę. Traktowali się jak rodzeństwo, bo poniekąd nim byli. Caleb doskonale rozumiał Lilith jak i ona jego. Przez ich podobne, choć nie identyczne sytuacje rozumieli się bardzo dobrze. Z tą różnicą, że ich charaktery było od siebie oddalone podobieństwem o lata świetlne.
Raveza wyciągnęła z torby jedną z bluzek, obróciła ją kilka razy w dłoni i zamyśliła się przez chwilę. Zastanawiała się czy dokonała właściwego wyboru, nie chciała później żałować wydanych na darmo pieniędzy. A przecież w takich galeriach sumy są kosmiczne, choć często tu przychodzą to zazwyczaj tylko przymierzają, a raczej ona przymierza. W tym czasie jej przyjaciel popijał zamówione wcześniej cafe valdostano, które ona także dostała. Był to rodzaj czarnej kawy mieszanej z czekoladą, winem lub wódką. Jej była z czekoladą, do której od dzieciństwa miała słabość, zaś jego z mocnym likierem. Bardzo się cieszyła z tego wspólnego wyjścia, ponieważ wiedziała lepiej niż kto inny, że Caleb nie jest typem rozrywkowego faceta, choć czasem w kwestii zachowania zaskakiwał nawet ją.

    - Dzięki, że jednak zdecydowałeś się tu ze mną przyjść- powiedziała niespodziewanie. - To wiele dla mnie znaczy.
    - To ty mnie do tego zmusiłaś, ale nie ma sprawy. Przynajmniej mogę nieco odpocząć od pracy.
    - Uważaj, bo popsujesz sobie wzrok tym ciągłym ślęczeniem przed kompem.
    - Taką mam pracę - przewrócił oczami, ona znów zaczyna mu matkować i prawić kazania, jest taka sama jak ciotka. - Nie wiesz jak jest mi ciężko siedzieć cały czas w tym wózku i nie wykonać ani jednego kroku, przyjdzie czas, że moje mięśnie się zastaną i nawet palcem nie kiwnę.
    - Niesłychane, ty narzekasz - powiedziała z otwartymi ustami pokazując mu oczy wylatujące z orbit. Dawno się jej z niczego nie zwierzał. A i tak robił to tylko wtedy gdy go czuł się przez nią osaczony i przyciskany do muru.
Kolejny już raz przewrócił oczami i ignorując jej zaczepki dopił swój napój. Chociaż ona miała prawie pełną filiżanką kilkoma głębszymi łykami dotrzymała mu tempa.

    - Cal, może pójdziemy jeszcze gdzieś?
    - Nie, chciałbym już wrócić do domu. Muszę dokończyć tekst. Wiesz, że termin mnie goni a pomimo tego i tak mnie zmusiłaś żebym tu z tobą przyszedł.
    - Ach no tak, jakbym mogła zapomnieć! Przecież twoi bohaterowie są najważniejsi! To im poświęcasz najwięcej czasu, zwierzasz się i tylko im ufasz! Mówiłam: jesteś zimnym draniem!
    - To prawda, że postacie z moich książek to jedyni ludzie, przy których czuję się w pełni swobodnie, ale chyba mi nie powiesz, że jesteś zazdrosna o fikcję, prawda? - nie dowierzał własnym uszom, ta kobieta nie jest normalna. Zaskakuje samą siebie.
    - Mi tylko chodzi o to, iż nawet mnie i Abigail trzymasz na dystans. Musi stać się cud żebyś porozmawiał z nami o czymś co cię gryzie. Co to za postawa? Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie?
    - Zakończmy ten temat.
Po kilku próbach wznowienia rozmowy postanowiła spasować, gdyż wiedziała jaki jest Caleb i czasami się jej zdawało, że nie zmieni się nigdy. Łapała się na myśleniu, że gdyby miał idealnego dla niego kochanka otworzyłby się na świat i innych, lecz ideały nie istniały, nie istnieją i nie będę istniały. On potrzebuje kogoś, kto pokocha go całego z wadami i zaletami. Potrafiłby „postawić go na nogi”. Ich spotkanie, uczucia, którymi by siebie obdarowywali wyobrażała sobie jak wpisywanie poprawnego szyfru do komputera przyjaciela, który umożliwia przejście na pulpitu, a w tym przypadku do jego serca. Przynajmniej ona tak to widziała.


~~* * *~~


Zirytowana Abigail klęła pod nosem na dzwoniący od dobrej godziny telefon komórkowy, na wyświetlaczu którego napisany był złowieszczy napis PRACA. Jej przełożony najwyraźniej nie zamierzał rezygnować i próbował ją zmusić do odebrania.
Jakiś czas temu postanowiła się zdrzemnąć czując niewytłumaczalne zmęczenie i ból głowy. Spała zaledwie dwie godziny, gdyż później dał znać o swoim istnieniu aparat. Podeszła do komody, na której leżało urządzenie szatana.
Szczerze ich nienawidziła, tych komórek, telewizorów i innych nowoczesnych sprzętów elektronicznych. Do szczęścia była jej tylko potrzebna dobra książka i światło żeby mogła siedzieć nad nią w nocy. To ona pierwsza przeczytała rękopis napisany przez Caleba stwierdzając, że chłopak ma talent pisarski. Oczywiście później pokierowała go tą drogą przekonując, że powinien iść na studia dziennikarskie i zacząć pisać profesjonalnie. Idealnie się złożyło, ponieważ jej stary przyjaciel był właścicielem jednego z najlepszych wydawnictw w Kansas, a ona jako idealny „rodzic” poleciła go prezesowi, który bez oporów podpisał z nim kontrakt dostrzegając w blondynie to samo co jego ciotka - rzadki talent.
Mimo wszystko nie wiedziała jak siostrzeniec może siedzieć przed oślepiającym ekranem od rana do wieczora i często zarywając nocki. Nie była kobietą starej daty, wręcz przeciwnie uważała się za młodą, dlatego jej znajomi dziwili się takiemu sceptycznemu zachowaniu co do postępu elektroniki. Ona miała na to jedną odpowiedź: Nie, bo ja tak mówię. I na tym koniec. Wyznawała taką zasadę od zawsze i tak pozostało do dziś. Co się jej nie podobało, czego nie znosiła, nawet za sowitą zapłatę nie zrobiłaby nic wbrew swojej woli.
Wzięła do ręki biały prostokątny gadżet i jeszcze po chwili wahania, w której miała nadzieję, że Leo zrezygnuje co się oczywiście nie stało, nacisnęła zieloną słuchawkę.

    - Proszę przemyśleć.... - odezwał się głos należący do młodego mężczyzny. Starał się szybko mówić, by mu nie przerwano, jednak i tak się to stało.
    - Czego ty, do jasnej cholery, nie rozumiesz? Nie, znaczy nie i koniec dyskusji kotku! - nie kontrolując własnego ciała uderzyła pięścią w blat.
    - Nich pani przemyśli ich ofertę. To świetna okazja. Dużo będzie pani zarabiać, mieszkać w miłej okolicy...
    - Słuchaj, synku - potarła nasadę nosa próbując dojść do siebie po szybkim zerwania się z łóżka. - Jeśli pojadę do Europy to tylko z Calebem. Te zgrzybiałe dziady się na to nie zgodziły, wiem to.
    - Przecież powiedzieli, że opłacą pani podróż, mieszkanie i wszystko inne, bo zdają sobie sprawę z pańskich możliwości finansowych. Gdyby pani się zgodziła na tą korzystną propozycję to nie musiałaby pani - cytuję: klepać biedy.
    - Naturalnie Leonardzie, chcę więcej zarabiać, jak każdy normalny człowiek żeby żyć na przyzwoitym poziomie, ale tylko jeśli będzie ze mną rodzina!
    - Martwi się pani o niego... Ja to w pełni rozumiem, ale pani siostrzeniec jest dorosły. Nie można mu za bardzo matkować.
    - Za bardzo?! Gdyby nie ja to wylądowałby w przytułku i w życiu by rodzicielskiej miłości nie dostał. Jest dla mnie niczym syn! Miałabym kalekiego syna zostawić samego sobie do końca życia?! On sobie sam nie poradzi! Przypomnę ci, że nie może chodzić! Potrzebuje pomocy drugiej osoby nawet jeśli nie chce o nią prosić to jest niezbędna. Jeśli coś ci nie pasuje to mogę dostarczyć wymówienie w trybie natychmiastowym!
    - Tak?! I co później pani zrobi?! Pójdziecie mieszkać pod most, bo nie będziecie mieli na opłaty? Zastanów się kobieto! - ostatnie zdanie wykrzyczał jej ze złością jakiej jeszcze nigdy nie była ofiarą i rozłączył się.
Mężczyzna, z którym rozmawiała był co prawda szefem w firmie, ale nie zwracała się do niego na per „pan”, gdyż mimo wszystko był młodszy i nie widziała takiej potrzeby. Zaś on okazywał kobiecie należyty szacunek. Tym razem rzeczywiście musiał się na nią wściec skoro aż podniósł na głos.
Odłożyła komórkę na swoje miejsce a sama zapaliwszy światło, które odgoniło ciemność z pomieszczenia usiadła na sofie. Dlaczego on musiał zadzwonić akurat teraz? Wiedziała, że Leonard miał rację, ale nie chciała tego przyznać przed sobą. Zamiast się uspokoić i przespać krew jej wrzała gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Gdy sięgała po paczkę papierosów i zapalniczkę leżące na stole ręce jej drżały z nerwów. Jest dorosłą kobieta a nie wie co powinna zrobić. Odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła. Teraz to już na pewno nie zaśnie. Oparła się o zagłówek mebla i obrysowała wzrokiem mały pokoik, w którym mieściła się jedynie sofa służąca za jej łóżko od przeszło dwudziestu lat, szafka na ubrania i komoda, na której stał niewielkich rozmiarów płaski telewizor. Drugi pokój wcale nie był dużo większy. Tam także stało łóżko Caleba, biurko i szafa. Nie było wiele mebli a jednak miejsca było bardzo mało co uniemożliwiało mu swobodne poruszanie się po mieszkaniu. Gdyby tylko mogła zmienić ten stan rzeczy. Może jednak powinnam skorzystać z propozycji inwestorów w Europie i zwyczajnie się tam przeprowadzić. Pytanie tylko co z Calebem? Przecież nie stać nas na to przedsięwzięcie...Inna sprawa jeśli tylko ja pojadę. To z kolei będzie znaczyło, że muszę go tu zostawić, myślała.

Nie wiedziała co powinna zrobić. Czuła się taka rozdarta i bezradna. Miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła sobie na to pozwolić, gdyż w każdej chwili Cal mógłby wrócić, a nie chciała by ktokolwiek widział ją w takim stanie. Nie powinna oszukiwać siebie wiecznie, była tylko kobietą. Potrzebowała męskiego wsparcia, ramienia do wypłakania, pocieszenia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, pomimo że świat mógł się walić. Chciałaby mieć go teraz przy sobie. Męża, który był całym jej światem do czasu... A oprócz niego na Ziemi istniała jedna osoba potrafiąca dać jej wsparcie. Koniecznie musi porozmawiać z Banerem Ledwoodem, jeszcze dzisiaj.




***

To znów ja, tak na koniec. Kiedy konsultowałam się z przyjaciółką w sprawie tytułu opowiadania miałyśmy dwa pomysły. Mój to "Nieznane uczucie" a ona rzuciła: Przecież ten tekst aż się prosi, żeby nazwać to "Miłość na kółkach". Kiedy to usłyszałam myślałam, że padnę ze śmiechu. Oczywiście, nie wykorzystałabym tego, bo głupawo to brzmi, ale za każdym razem, gdy z nią rozmawiam na temat tego opowiadania to to jest Miłość na kółkach. Ech... nawet ja zaczęłam to tak nazywać :D