Powered By Blogger

piątek, 24 czerwca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 3


W związku z moją przeprowadzką i brakiem Internetu przez najbliższe dni postanowiłam wstawić niedzielny rozdział dzisiaj. Miałam do wyboru dwie opcje. Albo dzisiaj, albo dopiero za tydzień. Stanęło na piątku. W takim razie, bardzo dziękuję za komentarze :)




    - Wiesz, Kaylor, tego po twoim ojcu w życiu bym się nie spodziewał - Dann oblizał usta i zrobił maślany wzrok, gdy obok ich stolika przechodziła zgrabna kobieta hojnie obdarowana przez naturę, jak i z tyłu tak i z przodu. - Moim skromnym zdaniem, masz fajnego starego, ale nie potrafisz tego docenić. Na pewno jest lepszy niż twoja mamuśka.
    - Na starość zwariował. Myślałem, że spadnę z krzesła jak mi to wszystko mówił, powtarzałem sobie w głowie, że chce się zemścić za dzisiaj, ale gdy dotarło do mnie, że to wcale nie żart, miałem ochotę coś rozwalić. A najlepiej twarz idioty co to wymyślił.

Ojciec w gabinecie, tuż po wyjściu Antrosy poinformował go o pomyśle, który jemu się wcale nie spodobał. I ten staruch śmiał mu powiedzieć, że nie wtrąca się w jego życie? Ingeruje w nie aż za bardzo! Ile on ma lat? Przecież nie jest dzieckiem tylko dorosłym mężczyzną!

    - Powiedział, że chcę, żebym wziął ślub z siostrzeńcem jego przyjaciółki. Naprawdę, chyba kompletnie go popierdoliło - przeczesał dłonią czarne włosy i ścisnął je przez chwilę usiłując wszystkie powyrywać.
    - Czemu tak ni z gruszki, ni z pietruszki?
    - Nie wiem, chciał mi powiedzieć, ale wkurwiłem się i wyszedłem z jego gabinetu - przyjaciel spojrzał na niego jak na ostatniego debila. - No a ty co byś zrobił na moim miejscu? Powiedział sakramentalne „tak”? Kurwa, Callaway!
    - Nie zachowywałbym się jak ty. Najpierw zrobiłbym rozpoznanie, dlaczego ktoś chce żebym się ożenił, z kim i po co? Później bym ocenił czy warto pakować się w związek, a następnie podjąłbym decyzję. W przeciwieństwie do ciebie nie działam bezmyślnie i bez zastanowienia. I nie jestem impulsywny- popatrzył na niego z pół przymkniętych powiek i zobaczył, że w oczach Ledwooda czają się sztylety rzucane w jego stronę. Zaśmiał się w duchu, bo gdyby zrobił to na głos Kaylor najprawdopodobniej by go zabił.
    - Mówisz tak, ale nie wiesz jakbyś zareagował będąc rzeczywiście na moim miejscu.
    - Możliwe - zamoczył usta w wytrawnym martini - ale zrobiłbym wszystko, żeby czerpać z tego jak najwięcej korzyści. Jesteś chciwy, zaborczy, zapatrzony w siebie, egoistyczny, uwielbiasz stawiać na swoim i mógłbym jeszcze długo wymieniać, ale nie o to mi chodzi.
    - Jak ja miałbym to zrobić? I właściwie po cholerę?
    - Ojciec powiedział ci, żebyś wziął ślub, a ty jako że wolisz jednonocnych kochanków i swobodę, a charakter mówi sam za siebie, w życiu byś się nie zgodził. A powinieneś. To byłaby taka chwilowa odskocznia od twojej rutyny. A poza tym chodziłoby gównie o zabawę. Kochasz się bawić, zwłaszcza ludźmi, co nie? - uniósł wysoko brwi, ale wcale nie musiał pytać, odpowiedź znał doskonale.
    - Taką zabawę kocham najbardziej. Ale twoim zdaniem małżeństwo jest interesem chwilowym? - za cholerę go nie rozumiał.
    - Może się stać. Ktoś powiedział, że nie możesz wziąć z nim rozwodu? Bez względu na to kim właściwie jest ten „on”.
    - Dann co ty właściwie chcesz mi powiedzieć? - zmrużył podejrzliwie oczy, a na usta wkradł się zadziorny i przenikliwy uśmieszek przepełniony ciekawością.
    - Wpadłem na pewien pomysł, więc słuchaj.


~~* * *~~


Otworzył szeroko oczy a usta niczym kopara opadły w dół. W pierwszej chwili sądził, że się przesłyszał, później, że ciocia sobie z niego żary stroi, ale teraz jej poważna mina go przerażała. Był w ukrytej kamerze? Kilka razy otwierał usta, lecz żaden dźwięk się z nich nie wydostał. W gardle ugrzęzła gula rosnąca z każdą mijającą chwilą milczenia. Co miało niby znaczyć „Caleb, weźmiesz ślub”. O co tu chodzi!? Serce waliło mu niczym dzwon, ręce zaczęły się nagle pocić, a po kręgosłupie co chwila przechodził mu nieprzyjemny i lodowaty dreszcz. Zacisnął dłonie na rączkach wózka wpatrując się równocześnie zdziwionym i przerażonym wzrokiem na Abi.

    - Ach, tak myślałam, że zareagujesz podobnie - westchnęła ciężko. - Co ja sobie wyobrażałam? Zapomnij o czym przed chwilą powiedziałam. To był błąd, nie powinnam w ogóle mówić czegoś takiego nawet w żartach - mówiła już bardziej do siebie, niż do niego.

Wyszła z pomieszczenia kierując swoje kroki do kuchni. Wstawiła wodę a do swojego ulubionego kubka włożyła torebeczkę zwykłej herbaty. Zachowała się okropnie, jak mogła przypuszczać, że jej siostrzeniec zareaguje na taką nowinkę „Tak bardzo się cieszę, jesteś najlepszą kobietą na świecie”. Nie pomyślała o tym wcześniej podczas rozmowy z Banerem, uważała, że pomysł, który jej przedstawił będzie idealny i zapewni wspaniałe życie jej Calebowi.



Siedział nieruchomo, jego ciało wciąż było sztywne i ani drgnęło. W głowie miał kompletną pustkę. Tylko jedno słowo tłukło się w jego umyśle – ślub. Co ono właściwie oznaczało i co znaczyło dla niego? O jaki ślub jej chodziło? Ta kobieta chyba postradała zmysły. Nie chciał tego, ale jego ciekawość zwyciężyła i przywołany odgłosem wyłączającego się czajnika elektrycznego postanowił pojechać do kuchni i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, bo zachowanie i słowa ciotki niewiele wyjaśniały.
Kobieta akurat zalewała wrzątkiem truskawkową herbatę, wiedział to przez unoszący się w powietrzu owocowy zapach. Miała smętną minę i była czymś zmartwiona. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy wszedł do domu i ja zobaczył. Co gorsza zachowywała się lub próbowała jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Nie wiedział do końca o co chciał zapytać, więc stał obok i tylko się przyglądał jak wsypuje do szklanki dwie łyżeczki cukru. Rozpuszczone blond włosy swobodnie opadały jej na czoło i ramiona. Zarejestrował jak zamyka oczy, by po chwili znów spojrzeć na blat kuchenny. Nie miała odwagi spojrzeć na niego? Głupio je za swoje wcześniejsze słowa?

    - Tak się cieszyłam, a nie wzięłam pod uwagę twoich uczuć. Zachowałam się...
    - Dlaczego? - przerwał jej wypowiedź.
    - Pomyślałam, że tak będzie najlepiej. Ja będę spokojniejsza, a ty...
    - Przecież znasz prawdę o mnie, a mimo to chciałaś żebym wziął ślub?! Przecież doskonale wiesz, że nie interesują mnie kobiety, ale to nawet nie o moje upodobania chodzi! - rzekł z pretensją w głosie.
    - Jesteś dorosły, a ja wciąż traktuję cię jak małego chłopca, którym mi się wydaje że jesteś. Powinnam ci mówić o wszystkim - zakryła twarz dłońmi mając sobie za złe traktowanie siostrzeńca. Było jej wstyd.
    - To w końcu zacznij. Wiem, że coś ukrywasz, tylko nie wiem co.
    - Mamy duże problemy finansowe. Nawet moja i twoja pensja to za mało na tak drogie mieszkanie. Kosztuje prawdziwą fortunę, a jest w nim ciasno jak w klatce. Z mieszkaniami w centrum tak to już jest, wszędzie blisko, ale za horrendalną cenę. Za to na dom na przedmieściach nas nie stać. I tak źle i tak niedobrze. Mój przyjaciel, którego znasz, ma syna i...
    - Tak? I co z tego? Miałbym niby wziąć z tym jego synem ślub?! - teraz to się wściekł. Tak, nawet jemu to się zdarza.

Chwyciwszy kubek do ręki skierowała się do pokoju Caleba i usiadła na rozłożonej sofie. Nie musiała na niego długo czekać, kilka sekund potem znajdował się obok. Przyglądał się jej z pretensją i zawodem wymalowanym w zielonych oczach. Doszła w końcu do wniosku, że jemu należy się prawda, nie może traktować go jak kogoś chorego, nie chciała, by myślał, że tak właśnie go postrzega. On po prostu nie mógł chodzić, głowę miał zdrową. Zresztą ona wie to najlepiej, wychowuje go od przeszło dwudziestu czterech lat. Chłopak od dziecka różnił się od rówieśników nie tylko tym, że nie mógł ruszać nogami. Od dzieciństwa był bardzo sprytną i bystrą bestią. Rozumiał wiele rzeczy, z którymi jego koledzy nie musieli się mierzyć. Nie musieli ich znać, wiedzieć o co chodzi, bo byli tylko dziećmi. Nie obchodziło ich to. No bo po co? Rodzice dawali im wszystko czego chcieli, nie musieli się o nic martwić. On miał inaczej. Jego życie powędrowało w innym kierunku, tym trudniejszym. Ale o dziwo Abigail, mały chłopiec sprostał zadaniom i przykrością, które go spotykały w każdym wieku. Miał tylko ją, a ona tylko jego. Chciała mu rzucić cały świat do stup, sprawić, żeby jego życie stało się prostsze i łatwiejsze do przejścia, żeby nie spotkały go rozczarowania, ale to nie było możliwe. Nie można dziecku zabierać kłód spod nóg, bo wtedy potknie się o najmniejszą gałązkę. To, że był kaleką nie usprawiedliwiało go. Robił to co inni, próbował sprostać wymaganiom i dokonał tego. Ona była tylko po to by nadstawić ramienia, wysłuchać i przytulić, radzić musiał sobie sam. No tak, ale to chodziło o umysł, a co z ciałem? Nie było dnia żeby nie ubolewała nad Calebem. Pragnęła żeby postawił stopę na ziemi, bez niczyjej pomocy chodził, biegał, skakał, by nie musiał korzystać z czyjejś łaski. Wiedziała, że tego nienawidził. Prosić się o cokolwiek. Do niej też miał takie podejście, przecież ona nie robi tego bo musi, tylko chce. A zresztą zawsze powtarzała, że kocha go jakby był jej synem. Powtarzała, że wujek go widzi i jest z niego dumny, mimo że nie zdążyli się poznać.
Opowiedziała mu całą historię. Zaczęła od poinformowania go, z kim wpadła na taki plan. Pana Bannera znał całkiem nieźle, w końcu był jego szefem, to w jego wydawnictwie wydawał swoje książki i powieści. Później rozmowa przeszła w kierunku jego syna – rzeczonego „męża”. Abigail obserwowała uważnie każdy, nawet najdrobniejszy gest siostrzeńca, każde drgnięcie twarzy. Próbowała wyczytać cokolwiek z tej jego kamiennej i często obojętnej miny. Chciałaby wiedzieć co sobie myśli. Często nie potrafiła nawet zgadnąć jak on się w danej chwili czuje. Zero uśmiechu, zero złości, jakby przeżywał i radość i smutek tak samo. Chwilami ją to irytowało, teraz też tak było. Jak jakiś czas wcześniej zareagował i pokazał jakieś uczucia tak teraz znajdował się przed nią posąg. Dlaczego on nie mógł się uśmiechnąć tak jak wtedy gdy miał te parenaście lat? Wręcz kochała jego uroczy, niewinny uśmiech, ale kiedy to było? Dwie dekady temu?

    - Caleb, praktykujesz stoicyzm? - gdy wyjaśniła wszystko co miała do powiedzenia, musiała zwrócić mu na to uwagę bo zwariuje.
    - Skąd takie dziwne pytanie?
    - Słońce, zdaję sobie sprawę, że jesteś stoikiem, ale okaż że trochę uczuć.
    - A nie robię tego? Przecież nie jestem jakimś robotem.
    - Czasami błędnie myślę, że tak właśnie jest. Co mi odpowiesz? Wiesz dlaczego spodobał mi się pomysł Bannera. Ja wyjadę do Francji a ty będziesz miał pomoc i kto wie? Może ten ślub wyszedł by ci na dobre? - uśmiechnęła się tak, jakby faktycznie to małżeństwo miało go cudownie uzdrowić.
    - Primo: To idiotyzm galopujący. Secundo: Skoro musisz jechać, jedź, ale nie mieszaj mnie w coś na co sam się nie pisałem. Tertio: Nie znam gościa, on nie zna mnie, a ty i pan Ledwood chcecie stworzyć coś nierealnego. Quatro: Mam jedyną przyjaciółkę, która zechce mi pomóc, w razie czego. Quinto: Ślub? Obaj jesteśmy mężczyznami, jak wyście to sobie wyobrażali?
    - Nie popisuj mi się tu łaciną. A poza tym, mój drogi, zawsze moglibyście się poznać. A jeśli nie słyszałeś o tym to z chęcią cię uświadomię, otóż w Kansas zalegalizowano śluby cywilne osób jednej płci.
    - To... i tak nic nie zmienia. Nie zamierzam się pakować z butami do czyjegoś życia, i sam nie chcę, żeby ktoś ingerował w moje. Jest mi dobrze tak jak jest.
    - Chcesz do końca życia być sam? Ja chcę mieć wnuki - jęknęła teatralnie i uniosła kąciki ust na widok miny blondyna.
    - Przepraszam, co chcesz mieć?!
    - A co usłyszałeś? - podparła się w boku stając w rozkroku.
    - … Nieważne - machnął ręką, nie miał do niej dzisiaj sił.
    - Caleb, ale powiedz mi, ja to wszystko mówiłam poważnie - mężczyzna przetarł znużoną twarz dłońmi.

Poważnie? On na poważnie poszedłby spać, a zamiast tego musi z nią rozmawiać. Czego ona od niego oczekiwała? To wariactwo, a on nie ma zamiaru brać w nim udziału.


~~* * *~~



Po spędzeniu trzech godzin w zatłoczonym, dusznym barze z ulgą przyjął wyjście na zewnątrz. Było o wiele chłodniej niż za dnia i o wiele przyjemniej. W tej części miasta o tej porze samochody prawie nie jeździły, więc było spokojnie i cicho. Przyjrzał się krajobrazowi, który miał przed oczyma. Dzielnicę, w której teraz byli można by nazwać małym osiedlem, gdyż poza dwoma pubami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie, były również rzędy bloków, kilka placów zabaw i parę niedużych marketów. Tylko tyle wiedział o tym miejscu, bo więcej, poza znajomością drogi do „Lust”, nie musiał znać, choć przyjeżdżał tu średnio sześć razy w tygodniu. Można powiedzieć, że w swoim ulubionym barze był bardzo rozpoznawany.
Podniósł głowę aby spojrzeć na czyste, rozgwieżdżone niebo. Wyglądało naprawdę pięknie. Patrząc się na nie nieco się zamyślił. Świetnie się dzisiaj bawił, spędził czas z przyjacielem, wyluzował się i odstresował. Chociaż właściwie nie było po czym. Dziś nie zrobił nic produktywnego, nic co wpędziłoby go w stres lub zmęczenie. W zeszłą noc nieźle się zabawił, spał do popołudnia, a tego wieczoru znów balował. Z resztą, co mu tam? Może robić co mu się żywnie podoba. Nikt nie będzie mu mówić jak ma żyć. Jednak jest pewna osoba, która najwyraźniej tego nie rozumie albo po prostu udaje, że nie słyszy tego co on mówi. Nie brał nawet pod uwagę, że ojciec się zwyczajnie o niego martwi. Boi się o przyszłość swojego syna, któremu w głowie tylko zabawa, i zamiast szkolić się na prezesa wydawnictwa, ten nic nie robi. Przecież ktoś musi przejąć interes, a prawda była niestety smutna, bo Kaylor nie miał rodzeństwa i nikt nie mógłby zająć jego miejsca.
Odwrócił się w stronę Callaway'a, który właśnie pisał coś na swoim telefonie. Zapytany o czynność odpowiedział, że po prostu naszła go ochota na seks i pisze do jednej ze swoich kochanek mieszkających w okolicy.
I ten mężczyzna próbował go pouczać? Dobre sobie. Sam nie był lepszy i zabawiał się na prawo i lewo. Kto by pomyślał, że syn szanowanego prawnika, przyjaciela jego ojca, jest taką napaloną gnidą, że musi mieć kilka kochanek? Mężczyzna pochwalił mu się kiedyś, że zawsze zapisuje sobie ich numery i nigdy nie usuwa. Jak mu się nagle zachce to dzwoni do tej, do której ma bliżej, i idzie, bo zazwyczaj się zgadzają. On robi zupełnie odwrotnie. Nigdy nie bierze numerów, nigdy nie śpi z jednym facetem dwa razy, bo za każdym razem kochanek jest inny, i zabiera ich do swojego domu, w przeciwieństwie do Danna, który ani razu nie zaprosił kobiety do swojego mieszkania.
Spostrzegł, że mężczyzna uśmiecha się od ucha do ucha. Z jego twarz odczytał, że nie musi pytać czy kobieta się zgodziła, no bo która by tego nie zrobiła?

    - Jak widzę jesteś wniebowzięty. Aż tak chce ci się ruchać?
    - Jakoś naszła mnie ochota. Ale dziwię się, że dzisiaj ty nikogo nie wyrwałeś. Prawie zawsze wracasz z jakimś facetem do domu. Po rozmowie ze mną i zaakceptowaniu mojego planu zamierzasz zmienić się w wiernego, kochającego, troskliwego mężusia? - zaśmiał się i kpiną w głosie.
    - Jestem facetem, nie cudotwórcą - wyciągnął z kieszeni czarnych spodni komórkę, by zadzwonić po taksówkę. Gdy mieli zamiar spotykać się w pubie nigdy nie jechał samochodem tylko zamawiał taryfę, nie był aż taki głupi, żeby jechać pod wpływem alkoholu. Nie miał zamiaru stać się odpowiedzialny za wypadek.
    - Chcesz czy nie, musisz się nim stać. Przecież zgodziłeś się na zasady naszej małej umowy - zaakcentował ostatni wyraz i puścił do przyjaciela oczko. - No to ja się zbieram. Moja ukochana mieszka w tym bloku - pokazał palcem w tamtym kierunku- i nie chcę kazać jej zbyt długo czekać. Zwłaszcza, że nie wie kiedy wróci jej mąż.
    - Dann, jesteś dupkiem. Chcesz rozbić facetowi małżeństwo? - zapytał z obojętnym wyrazem twarzy, bo bak naprawdę nic go to nie obchodziło, wybierając odpowiedni numer.
    - Dziwne, że teraz nasz główny temat to małżeństwo. Najpierw twoje teraz mojej laleczki. Niedługo i mnie się zaczną czepiać, że skaczę z kwiatka na kwiatek zamiast się ustatkować. Matka zacznie gadać, że chce mieć wnuki. Przynajmniej ojciec nie może na mnie narzekać. Bo ja w odróżnieniu od kogoś, nie będę sypał nazwiskami, nie mam swojej pracy w głębokim poważaniu. Ale to nieistotne. Ważniejsze jest, żebyś pamiętał co ustaliliśmy. Spotkaj się ze staruszkiem powiedz mu co i jak. I najważniejsze – nie kantuj. Jeśli zaczniesz oszukiwać i naruszać zasady to ja się dowiem i z automatu wygrywam. Jasne?
    - Tak, tak, przecież już w barze ci powiedziałem. Ale teraz ty zapamiętaj, Callaway - powiedział z przenikliwym uśmiechem goszczącym na twarzy. - Ja nigdy nie przegrywam.

7 komentarzy:

  1. Zakład??? Serio??? Chyba domyślam sie o co..... Lepiej żebyn nie miała racji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Och cudne, chcę więcej mam nadzieję na szybki dalszy ciąg:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Śeietny odcinek. Proszę o jak najszybszy next.
    Pozdrawiam Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakłady są najlepsze!!!!
    Zaaranżowane małżeństwa także!!!!
    To moje klimaty, więc już kocham to opowiadanie!!!!!!!!
    Z niecierpliwością czekam na next!!!
    Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!!!
    Nie mogę się już doczekać niedzieli za tydzień T.T *_*

    Katrina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uwielbiam aranżowane małżeństwa, właśnie dlatego chciałam napisać coś w tym stylu :D
      Podrawiam

      Usuń
  5. Zakład? No nie wierzę?
    Caleb ma niezły orzech do zgryzienia :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    no i pięknie... zakład, jak się okazuje Danny jest taki sam jak Kaylor, współczuję Celebowi, uważa że jest nikim, bezwartościowy.... a może jednak... Kaylor się zmieni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń