Powered By Blogger

niedziela, 17 kwietnia 2016

Światła wskażą drogę- Rozdział 1


Zapraszam na nowe opowiadanie :D I dziękuję za komentarze.


Dawno, dawno temu w odległej krainie zwanej Mercivo, gdzie zawsze panował ład i porządek mieszkały dwa szanujące się rody. Pierwszym z nich był Letora, ród chwalebny podziwiany przez mieszczan, wierzących i arystokrację ze wszystkich zakątków świata. Prowadząc bardzo rozwiniętą politykę i kształtując kulturę rodzina wzbijała się na wyżyny i zdobywała uznanie. Działo się tak dzięki surowemu i zimnemu usposobieniu pana domu, przed którym nawet żona i dorosły już syn czuli respekt. Nikt nigdy nie odważyłby się zakwestionować jego działań czy to interesów, czy ingerencji w wychowanie potomka. A prawdą było, że pomimo wielu zajęć potrafił znaleźć czas na kilkugodzinne spotkania z synem. Podczas nich sprawdzał głównie jego wiedzę, którą wcześniej przekazali mu uczeni i szkolił w fechtunku, gdyż uważał, że mężczyzna słaby to mężczyzna przegrany. Lutios nieraz czuł się spętany łańcuchami, które założył mu własny ojciec tylko po to, by wyrósł na idealną kopię niego samego. Pan Letora zamarzył sobie bowiem, że po jego śmierci opiekę nad rodziną przejmie pierworodny. Jednak nie wiedział jaką krzywdę wyrządza takim zachowaniem młodemu mężczyźnie.

Ich konkurentami była rodzina Irsus. Pan tegoż oto rodu sławił się przede wszystkim świetną znajomością świata zewnętrznego, tego który wychodził poza obręb Mercivo. Choć był mężczyzną w podeszłym wieku kochał podróże i wiążące się z nimi przywileje oraz wykorzystywał je jako idealną okazję do interesów. Właśnie przez liczne wyjazdy z kraju zdobył taki rozgłos i sławę. Jego małżonka uważała, iż dama jej pokroju nie spędzi ani godziny, a co dopiero kilku tygodni na statku odcięta od luksusów, więc siedziała w posiadłości i tam zajmowała się synem. Była bardzo uczulona na jego punkcie. Bała się gdy wychodził sam z domu i nie pokazywał się długi czas. Gdy w dzieciństwie podczas zabawy wpadł do rzeki podniosła alarm w całej posiadłości, panikowała i płakała, że jej dziecko nie żyje, a w rzeczywistości wrócił cały przemoczony i był tylko trochę brudny od gęstej warstwy mułu, który osiadł na dnie. Od tamtej pory zabrania mu dosłownie wszystkiego. Obecnie jest dorosły, ale nadal nie pozwala mu opuszczać miejsca zamieszkania bez obstawy, dwadzieścia cztery godziny na dobę ktoś go obserwuje, matka chodzi za nim krok w krok, a przez nieobecność ojca, który woli wolność i rozległość oceanu od rodziny nie może nic na to poradzić. To, iż jest jej jedynym synem, a z powodu ciężkiego porodu nie może mieć więcej dzieci nie usprawiedliwia obsesyjnego zachowania. Nadopiekuńczość nie jest troską, to wręcz krzywda dla zamkniętego w czterech ścianach młodzieńca.
Takie zachowanie najbliższych sprawiało, że dwaj mężczyźni byli zamknięci w złotych klatkach, nad którymi pieczę sprawowali rodzice nie mający pojęcia jak czują się ich dzieci. Los chciał by potomkowie rodów, które pałają do siebie jawną nienawiścią stanęli twarzą w twarz.


* * *


Pewnego słonecznego dnia o świcie, gdy matka Selento pogrążona była w głębokim śnie on wyglądał przez okno pokazujące to czego tak najbardziej pragnął: czyste, błękitne niebo, ogród pełen różnorodnej roślinności, ciepłe powietrze i promienie słońca podające na jego bladą twarz. Tylko ze swoich komnat mógł podziwiać piękno otaczającego go świata. Bolał nad postanowieniem rodzicielki, która kazała mieć go cały czas na oku. Miał przecież dwadzieścia lat, był już wystarczająco dojrzały by móc samemu wybrać się na przechadzkę. Pragnął by pan domu wrócił jak najszybciej, choć ledwo tydzień temu znów wyruszył w morze.

    - Dlaczego muszę tu tkwić? Ta posiadłość jest moim więzieniem- oparł się na ramie okna i obserwował pracujących w ogrodzie.

Usłyszał jak do komnaty otwierają się drzwi, a do środka wchodzi jego osobisty służący i powiernik najskrytszych tajemnic- Rivius. Mężczyzna dwa lata młodszy od swojego pana bez jakiegokolwiek odzewu podszedł do szafy i wyjąwszy czyste szaty ułożył je na łożu.

    - Może by tak dzień dobry?
    - Wybacz panie, ale nie chciałem ci przeszkadzać w kontemplowaniu. Twoja matka wstała i zaprasza na śniadanie. Już nie może się doczekać by cię zobaczyć.
    - Widziała mnie zaledwie wczoraj. Czy ja nie mogę dostać odrobiny wolności?- wziął w dłoń przyszykowany ubiór i skierował się do łaźni.
    - Być może pani Irsus czuje się samotna z powodu braku małżonka?
    - To nie moja wina, iż mój ojciec poświęca jej tak mało czasu, ale równie dobrze mogłaby wypłynąć z nim. Wszyscy by na tym skorzystali- służący skupił się by wyraźnie usłyszeć przytłumiony głos.
    - A najbardziej ty, mój panie- zaśmiał się cicho.
    - Ależ oczywiści- Selento wyszedł ubrany w przepasaną czarnym pasem beżową tunikę z rozcięciami po bokach i podobnego koloru lniane spodnie.

Jakiś czas później zszedł do zastawionej jedzeniem jadalni, w której już miejsce zajmowała rodzicielka. Przywitał się i usiadł naprzeciwko. Kobieta, której wiek zdradzały nieliczne zmarszczki przyglądała mu się z uwagą. Mężczyzna zły na matkę ignorował ją i jej zachowanie. Nie chciał wdawać się z nią w żadne dyskusje. Nie minęło dużo czasu a zaczęła go wypytywać o naukę i inne rzeczy, jednak on zupełnie nie zawracał nią sobie głowy.

    - Widzisz synu, dziś dzień moja przyjaciółka wyprawia bal z okazji urodzin swego małżonka i zaprosiła mnie na niego- nagle wizja matki opuszczającej posiadłość niezmiernie go zainteresowała i przysłuchiwał się jej uważniej tym razem patrząc kobiecie w twarz. Jej jasne, gęste włosy okalały młodo wyglądającą twarz.
    - Ach tak?
    - Właśnie tak, toteż jako dama muszę się pokazać z jak najlepszej strony i nie wypada mi odmówić.
    - Mam rozumieć, że dzisiejszego wieczoru nie będzie cię w domu?

Gdy przytaknęła mężczyzna z ledwością powstrzymywał cisnący mu się na usta uśmiech. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, ta kobieta od lat nie opuszczała go na krok, a teraz prawie całą noc nie zawita do posiadłości. Czyżby to była jego jedna jedyna szansa? Jeśli wszystko dobrze rozegra może tej nocy wymknie się z komnaty. Będzie mógł sam pospacerować, powdychać letnie powietrze bez trzymającej go za ramię matki jak to bywało na co dzień. Upragnione obrazy szybko umknęły z umysłu gdy przypomniał sobie o pilnujących go służących wynajętych przez kobietę.
Po posiłku pani pociągnęła mężczyznę za sobą do swojej ulubionej części ogrodu gdzie często była zdolna spędzać długie godziny. Był to niewielki fragment, w którym kwitły same kwiaty. Ten kilkunastoletni widok przyprawiał go o zawroty i ból głowy. Rozsiadli się wygodnie na miękkiej, bujnej trawie obrysowując wzrokiem całą dostępną powierzchnię.


* * *


Dwa miecze stukały o siebie dając pokaz niezmierzonej siły i potęgi. Młodszy z mężczyzn odskoczył w bok unikając zadanego w jego stronę kolejnego ciosu. Trzymał w ręce broń, jednak napastnik nie pozwolił wykonać żadnego ataku samemu napierając. Czarnowłosy ciężko sapał zmęczony porannym treningiem, który wydawał mu się nie mieć końca. Otarł pot z czoła przygotowując się do natarcia. Uderzał za każdym razem pod innym kątem by zmęczyć agresora i już po chwili wytrącił mu z dłoni miecz, który wbił się w ziemię.

    - Dobrze ci idzie mój synu, będą z ciebie ludzie- pierwszy raz od dawna usłyszał od ojca pochwałę i zrobiło mu się ciepło na sercu, gdyż miesięcy ciężko pracował na, choćby najmniejsze słowa uznania.
    - Dziękuję- otarł pot z czoła.

Syn i ojciec skończywszy pojedynek pomaszerowali do głównej sali, miejsca gdzie jego matka zwykła nader często przesiadywać. Zastali kobietę czytającą jakiś skrawek pergaminu. Zapytana co to takiego, odparła, iż jest to zaproszenie dla niej i jej męża od pewnej hrabiny. Miała zamiar poinformować małżonka o wieczornym wyjściu.

    - Chętnie pójdę, skarbie- powiedział i pochylił się, by pocałować w różowy policzek żonę.
    - Ja nie muszę prawda? Nie popełnię tym faux pas, ponieważ to wy zostaliście zaproszeni, mam rację?- zapytał ukrywając rodzącą się w sercu nadzieję na wolny wieczór.

Zdaniem Lutiosa miał za dużo obowiązków. Pan Letora ganił go za nieprzykładanie się do nauki, brak zainteresowania ćwiczeniami i ogólnym brakiem odpowiedniego zachowania się w towarzystwie, do którego powinien się przyzwyczajać zawłaszcza na zajmowane w przyszłości stanowisko. Jakże on nie znosił tych rozmów na temat tego co będzie. Co będzie? Zapewne rodzice znajdą mu jakąś kobietę, weźmie z nią ślub, zostanie głową rodu i spłodzi jej dziecko, to był jego obowiązek. Nie może odmówić nawet jeśli będzie pewny, że nigdy nie pokocha małżonki. Od najmłodszych lat zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji.

    - Niech będzie- powiedział po dość długiej chwili milczenia Griwals. - Jednakże, masz nie opuszczać swoich pokoi, skoro jak twierdziłeś kilka dni temu, masz za dużo na głowie, położysz się wcześniej i odpoczniesz, bo w niedługim okresie przybędzie ci zajęć.
    - Tak jest- odparł kłaniając się nisko ukrywając przy tym smutek w oczach. Był pewny, iż gorzej być nie może, jak się okazało, może. Powrócił do ogromnej komnaty i rzucił się zrezygnowany na posłane łoże. Czuł się fatalnie, nie był w stanie się nawet zezłościć mając przed oczami listę zadań długą jak stąd do wodospadu w środku lasu w górach.


* * *


Ubrany w czarny płaszcz z kapturem przygotowywał się do nocnej wędrówki. Fresta wybyła z posiadłości pół godziny temu, a on nie zamierzał zaprzepaścić takiej szansy i siedzieć z założonymi rękoma narzekając jak to czuje się źle zamknięty w środku. Jego jedyny przyjaciel Rivius z niemałą obawą zgodził się pomóc Selento. Miał dać znać czy przejście za domem jest dostępne, czy strzeżone. Strażników pilnujących jego pana unieszkodliwił podając im napar z liści bardzo zdradliwego, aczkolwiek pomocnego kwiatka.

    - Gotowy?- zadał pytanie sługa.
    - Na ucieczkę stąd? Zawsze- potwierdził szeptem.
    - Pamiętaj, że musisz wrócić przed świtem, bo jeśli pani się dowie to ja mogę nawet stracić życie, a ty panie, zostaniesz zakuty w kajdany i do końca życia uwięziony w tym domu.
    - Nie musisz mi tego mówić, znam swoją sytuację. Dlaczego mego ojca tu nie ma gdy jest mi tak potrzebny?

Najciszej jak się dało otworzył okno i kładąc delikatnie stopę na drabince podtrzymującej pnącą się w górę białą różę wymknął się z domu. Rivius przyglądał się mu z góry modląc się w duchu, by jego pan nie spotkał żadnego z służących, jeśli by tak było natychmiast zawiadomiliby panią Frestę. Po kilku minutach postać w czarnym płaszczu zniknęła za ogrodzeniem terenu należącego do rodu Irsus. Młodzieniec sprawnie przeskoczył mur okalający tereny i czym prędzej pobiegł w stronę znajdującego się nieopodal Świetlistego Lasu. W dzieciństwie gdy mógł jeszcze wychodzić samemu często się tam bawił, gdyż to miejsce było wręcz magiczne. Pamiętał jak wokół zawsze latały kolorowe, świecące się motyle. Czytał księgi na ich temat i dowiedział się, iż każdy kolor owego stworzenia oznacza coś innego. Żółty symbolizował bogactwo, błękitny niezwykłą podróż, fioletowy szczęśliwą rodzinę, a jego ulubiony czerwony wielką miłość.
Przedzierał się przez gęste, kolczaste zarośla co chwila klnąc pod nosem gdy ręka zahaczała o ostre jak brzytwa kolce. Musiał uważać na twarz, bo pani domu od razu zorientowałaby się, że coś jest nie tak. Kierował się do swojego ulubionego miejsca w całym lesie. A było nim Kryształowe Jezioro, przy którym latało najwięcej motyli. Kryjówka znajdowała się dość daleko od posiadłości, ale nic go nie powstrzyma przed odwiedzeniem jej skoro zaszedł już tak daleko. Godzinę później wspinał się na wysokie skały, które oznaczały, że jezioro znajduje się tuż tuż.


* * *


Mimo złożonej ojcu obietnicy nie potrafił zmrużyć oka. Para za kilka chwil miała udać się na spotkanie towarzyskie do hrabiny Deodry, która przygotowywała swojemu mężczyźnie niespodziankę. Przyjemne powietrze wlatujące przez otwarte okno uspokajało go, ale zamiast nużyć pobudzało jego wyobraźnię o rozległych terenach, na których z chęcią pojeździłby konno, lecz z braku czasu mógł jedynie o tym pomarzyć. Leżał nieruchomo na łożu i zapatrzony w sufit nie usłyszał otwierających się wrót. Ile on by dał, by choć na chwilę zapomnieć o swoich obowiązkach i odpocząć z daleka, od wszystkich i wszystkiego. Nagle coś przysłoniło wpadające do komnaty światło księżyca, więc mimowolnie otworzył oczy. Przed sobą zobaczył mężczyznę o żółtych włosach związanych w kucyk tuż nad szyją. Stał w rozkroku i miną wyrażającą jawną kpinę.

    - Co ty tu jeszcze robisz?- niski ton głosu rozszedł się po wielkim pomieszczeniu.
    - Devor?- podniósł się i staną naprzeciw hrabiego.
    - Za każdym razem będziesz robił to co ci każe ten starzec? Okaż trochę stanowczości i udowodnij ojcu, że nie będziesz tańczył jak ci zagra.
    - Co ty mi insynuujesz?- on i Devon byli sobie bliscy, więc jemu jedynemu pozwalał na ostre zachowanie względem jego osoby.
    - Nie chcę po prostu patrzeć jak mój przyjaciel, który jest dla mnie jak brat był nieszczęśliwy. Doskonale wiem ile oczekuje od ciebie Griwals, jednakowoż jesteś młody i powinieneś żyć pełnią życia. Zarzuca cię od stóp do głów obowiązkami, by przygotować cię na przyszłość, ale ty wykończysz się nim zostaniesz panem domu- musiał przyznać mu rację. Czuł się tym wszystkim zmęczony. Ojciec nie był taki zły, matka także, dawali mu swobodę, jednak zarzucali sprawami i wychodziło, że tego czasu dla siebie nie zostawało dużo.
    - Więc może powiedziałbyś mi hrabio, jak miałbym postąpić? Doskonale zdajesz sobie sprawę, że z moim ojcem nie ma żartów.
    - Boisz się go- stwierdził- ale postaw się mu. Udowodnij, że nie jesteś marionetką. a on wcale nie pociąga za twoje sznurki. Proszę- podał mu długą, skórzaną pelerynę.
    - Po cóż mi to?- obracał i przeglądał ją trzymając w dłoniach.
    - Dzięki temu możesz niezauważenie opuścić mury domostwa i wrócić zanim zostaniesz przyłapany.

Wieloletni przyjaciel przedstawił mu plan działania, który miał na celu odrobinę oswobodzić Lutiosa z kajdan. Szmaragdowe oczy błyszczały ze szczęścia na samo wyobrażenie tej cudownej nocy, gdy będzie mógł poczuć nikły smak upragnionej niezależności. Założywszy płaszcz uzgodnił szczegóły z Devorem i założył najgorszy możliwy scenariusz, w którym to ojciec i matka wracają wcześniej z balu i nie zastają go w komnacie. Gdyby tak się stało hrabia miał grać na zwłokę i robić wszystko byle nie dopuścić do odkrycia prawdy.
Z powodu kręcących się po korytarzach straży, bezgranicznie oddanych małżeństwu, czarnowłosy postanowił użyć jako drogi ucieczki balkonu, znajdującego się na jego pokojach. Gdy już tam był, na dole spostrzegł swojego białego ogiera, osiodłanego i gotowego do przejażdżki.

    - Pomyślałeś o wszystkim- posłał szczery uśmiech do przyjaciela, ten ciągle go zadziwiał. - Jak ja ci się odwdzięczę?
    - Jakiś sposób znajdzie się na pewno, tymczasem ruszaj bo tylko tracisz czas na rozmowę.
    - Racja, z takim sztywnym gościem jak ty nie powinienem mieć nic wspólnego- zażartował i ostrożnie stanął na balustradzie balkonowej. Modląc się w duchu by spaść dokładnie na grzbiet konia zrobił krok do przodu. Po chwili siedział wygodnie w siodle i nie wierzył, że mu się to udało. Zwierzę zarżało radośnie, a on pochwycił lejce i wyjechał tylną braną, która na szczęście nie była zamknięta. Gdy oddalił się dostatecznie od domu popędził wierzchowca i z kłusa przeszedł na szybki galop. To było jego życie, to co kochał ponad wszystko inne. Podczas jazdy konnej czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, wiatr we włosach szum drzew i głuchy odgłos kopyt był nie do zastąpienia. Gdyby tylko mógł oderwać się od otaczającej go rzeczywistości i udać się do innej krainy, gdzie nikt nie wydawałby mu rozkazów.

Jeździł przez dobre dwie godziny aż dotarł do skraju Lasu Świetlistego. Nigdy tam nie był, jednak słyszał krążące o nim legendy i opowieści. Nie wiedział czy pokrywają się z prawdę, czy są tylko wymysłami starców spędzających całe dnie w karczmie popijając zbyt mocne trunki. Wiedział jedno, był zbyt ciekawski by odpuścić sobie wycieczkę w głąb tajemniczego lasu. Zszedł z konia i prowadząc go za lejce przedzierał się przez wysokie krzaki, które nie miały w sobie za grosz delikatności. Walczył z grubymi konarami olbrzymich drzew i grząskimi mułami powstałymi na skutek licznych opadów. W końcu po stoczonym boju dotarł w samo centrum, którym ku jego zaskoczeniu okazało się być Kryształowe Jeziorko. Ten niecodzienny widok zaparł mu dech w piersiach. Oniemiał gdy przed oczami mignęło mu coś kolorowego. Zaczął uważnie rozglądać się dokoła i podziwiać dziwne, latające i świecące w mroku istotki. To miejsce było tak niesłychane, że nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Po przyzwyczajeniu się do otaczającego go świata przywiązał wierzchowca do potężnej gałęzi, a sam podszedł do wody i zaczął się rozkoszować widokiem. Błyszczała się jak diamenty. Nagle usłyszał jak coś szeleści w krzakach tuż obok niego, odgłos stawianych kroków także wyraźnie do niego docierał. Jakiż był głupi, że nie wziął żadnej broni, nie miał przy sobie kompletnie nic. Był bezbronny. Po cóż on tu przyjeżdżał? Ciągnęła go wrodzona ciekawość, a teraz będą tego konsekwencje! Stanął nieruchomo przygotowując się na najgorsze, jeśli był to osobnik niebezpieczny, nawet jeśli od najmłodszych lat był doskonały w walce nie ma szans z uzbrojonym przeciwnikiem. Raptem zza dużych liści wyłoniła się postać odziana czarną peleryną z kapturem na głowie. Kątem oka spostrzegł jak wiele świecących stworzonek do niej podlatuje, a nie robiłyby tego gdyby człowiek okazał się zły. Chyba.
    - No już, już. Hej, przestańcie tak latać- osoba zdjęła kaptur przysłaniający jej twarz, a podnosząc głowę oczy momentalnie znalazły się na oddalonym o kilka kroków Lutiosie. Stojąc jak słup soli czarnowłosy nie wiedział jak zareagować ujrzawszy obcego, który okazał się bardzo urodziwym mężczyzną. Pierwszy raz widział taką istotę. Światło jeziorka oświetlało jego sylwetkę, wokół białych niczym księżyc włosów latały jak płatki kwiatów wielobarwne stworki. Podziwiał jego bladą, ale jakże cudowną cerę i błękitne, przypominające bezchmurne niebo, źrenice. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. Uważał bowiem, iż to najpiękniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek spotkał.


* * *


Wybierając się nad Kryształowe Jezioro bynajmniej nie spodziewał się zastać tam żadnego człowieka, a tymczasem oczy jakiegoś mężczyzny obrysowywały jego sylwetkę dokładnie się przyglądając. Czuł się wspaniale na samą myśl spędzenia pogodnej nocy w swoim ulubionym zacisznym zakątku, lecz teraz nie był już tego taki pewien. Speszył się gdy wzrok nowo spotkanego cały czas się na nim znajdował. Nie wiedząc gdzie podziać oczy zrobił tak jak obcy. Patrzył na jego krótkie krucze włosy, twarz o kolorze kości słoniowej i ciemny ubiór. Nieopodal dostrzegł białego rumaka i to na nim skupił wzrok najdłużej.
    - Kim jesteś?- zapytał w końcu nieznajomy robiąc krok na przód.
    - Nazywam się Selento- rzekł po chwili wahania, on również podszedł i skłonił się lekko. - A ty?
    - Mów mi Lutios- powtórzył gest podobnie jak srebrnowłosy.
Mężczyźni mimo iż się sobie przedstawili nie potrafili rozładować napiętej atmosfery, gdyż ani jeden, ani drugi nie spodziewał się takiego nieoczekiwanego spotkania. Niepewny zachowania Lutiosa był czujny i obserwował każdy jego ruch. Nauczony przez matkę, by trzymać się z daleka od niebezpieczeństwa teraz jeszcze bardziej go kusiło aby o wszystkim zapomnieć, mężczyzna nie wydawał się mu nikim podejrzanym zwłaszcza, że motyle się go nie bały, ale czujność zachować trzeba.

    - Wiesz może co to za stworki? - zrobił nieokreślony ruch dłoni w powietrzu. Selento najwyraźniej się go obawiał, więc postanowił rozładować napięcie.
    - Stworki? Chodzi ci może o motyle?
    - Ach, więc to motyle. Nie wpadłbym na to- zaśmiał się i podszedł do jeziorka siadając na brzegu. - Dołączysz?- poklepał miejsce obok siebie.

Irsus wahał się, jednak koniec końców usiadł przy nowo poznanym. Obserwowali razem latające wokół motyle i mieniącą się, falującą wodę. Długi czas nie zamienili ze sobą słowa pogrążeni we własnych przemyśleniach i problemach. Niespodziewanie srebrnowłosy założył ręce za głowę i powoli opad na gęstą trawę zamykając w trakcie oczy. Mimowolnie uśmiechnął się, gdyż choć teraz nie był zupełnie sam to czuł się nad wyraz dobrze. Letora patrzył na niego ze zdziwieniem, ale nie śmiał się odezwać. Poszedł w jego ślady i także się położył, jednak on miał oczy otwarte, pragnął wiecznie obserwować magiczny krajobraz.

    - Jak się tu dostałeś?- doszedł go delikatny i miękki głos.
    - Jeździłem konno jak się możesz domyślać. Dotarłem na skraj lasu, a przez swą wrodzoną ciekawość nie mogłem się powstrzymać by tu nie wjechać. Pierwszy raz jestem w tym tajemniczym lesie, a już spotkało mnie coś niesłychanego.
    - Co takiego?- podniósł się do siadu i skrzyżował nogi.
    - Ty. Za nic w świecie bym nie przypuszczał, iż ujrzę tu człowieka.
    - Rozumiem, ja poznałem to miejsce w dzieciństwie, choć od wielu lat tu nie byłem. A jak twoje wrażenia?
    - Brak mi słów- rozłożył ręce na boki.
    - Ha ha podobnie było ze mną. Jednak od zawsze wierzyłem w magię i baśniowe historie nie z tego świata. A jak jest z tobą Lutiosie?
    - Nigdy nie miałem czasu na takie dziecinne wyobrażenia o magicznej krainie, lecz teraz zmieniłem zdanie. Nie potrafię opisać tego co czuję przebywając tutaj. To niczym sen.

Patrzyli sobie głęboko w oczy. Szmaragdowe i lazurowe tęczówki nie mogły się od siebie oderwać, wydawać się mogło, że zaraz stanie się coś magicznego. Nagle przed ich twarzami przemknął czerwony motyl. Wirował nad czarną głową, a po chwili przeniósł się nad Irsusa. Mężczyzna z białymi włosami podążał wzrokiem na każde miejsce gdzie siadał niezwykle rzadki okaz motyla. Czerwone istotki nie były spotykane często, wręcz przeciwnie, a symbolizowały one wieczną miłość. Spotkanie jednego przez parę mogło jedynie oznaczać, że są sobie przeznaczeni. Nic nigdy, prócz śmierci, ich nie rozdzieli, a wiedzieli o tym wszyscy, którzy kiedykolwiek spotkali ten okaz. Raptem małe, czerwone światełko przysiadło na jego białej głowie.
    - Piękny- odezwał się Letora patrząc na Selento.
    - Słucham?
    - Ach, to znaczy... motyl piękny. Mówię o motylu- szybko zastrzegł, choć tym określeniem mógłby nazwać również błękitnookiego, gdyż nie odejmował mu urody. - Słyszałem kiedyś, że magiczne przedmioty lub zwierzęta mają jakieś znaczenie dla nas ludzi, ale czy to prawda?
    - Naturalnie- odparł.
    - Więc co oznacza ten, wiesz?- wskazał siedzącego malucha na włosach młodzieńca.

Mężczyzna speszył się. Cóż miałby mu powiedzieć, że jeśli dwie osoby spotkają go to oznacza, iż są sobie przeznaczone? Będą się kochać nieskończoną miłością, choć wcześniej mogły nigdy ze sobą nie rozmawiać? Taka magiczna i przesłodzona bajka? Weźmie go za obłąkanego albo gorzej, woli nie zrażać do siebie zielonookiego, gdyż wydawał mu się interesującą postacią.

    - Nie powiem, musisz dowiedzieć się sam, jeżeli ci zależy- odpowiedział wymijająco, miał skrytą nadzieję, że ten nie będzie więcej się dopytywał.
    - Dobrze. Dowiem się- popatrzył na jego bladą twarz i uśmiechnął się, co zbiło nieco Selento z tropu. Jaki w rzeczywistości jest siedzący naprzeciwko czarnowłosy?

Obaj znów leżeli i przyglądali się gwiazdą, by zapomnieć o otaczającym ich świecie, obowiązkach, rodzicach, zakazach i nakazach. Wdychali rześkie powietrze i wsłuchiwali się w szum wody. Głos ponownie zabrał Letora.

    - Jak myślisz, jak długo może trwać bal?- zapytał, bo trochę się obawiał najgorszego scenariusza, mimo że był na niego przygotowany.
    - Ach, no tak!- chłopak nagle się poderwał na równe nogi. - Ile myśmy już przesiedzieli? Muszę wracać, bo jeśli matka odkryje, że mnie nie ma...- na wypowiedziane w panice oświadczenie do Lutiosa dotarło, iż jego nowy znajomy także się wymknął pod nieobecność rodziców.
    - Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Gdy pragniemy coś zrobić, choć nam nie wolno, robimy to gdy nadarza się okazja- dodał widząc zdziwioną minę. - Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zawiozę cię do domu.
    - Nie możesz! Gdyby cię ktoś zobaczył natychmiast doniósłby mojej matce, a w konsekwencji nigdy więcej...
    - Dobrze, rozumiem- złapał go za ramiona próbując uspokoić. Delikatnie przeczesał dłonią jego księżycowe włosy. Od dawna zastanawiał się jakie to uczucie dotykać ich. Były bardzo miękkie i gładkie. Dopiero teraz zauważył, że część z nich jest schowana w płaszczu.
    - Uprzedzając twoje pytanie, gdy są splecione w warkocz sięgają mi do pasa.
    - Niesamowite...- złapał włosy tuż nad szyją i spod ubrania wyciągnął resztę. W mgnieniu oka opały na ramiona i plecy chłopaka. Wyglądały na bardzo zadbane. Cudowne.
    - To moja chluba. No i pani domu je kocha.
    - Pani domu?
    - Chodzi o moją matkę.
    - Więc twoja rodzina jest majętna, zgadza się?- z reguły mianem „pani domu” określa się bogatą żonę jakiegoś mężczyzny. - Zaiste, jesteśmy bardzo podobni. Nazwisko mego ojca to Letora- na to niespodziewane oświadczenie błękitnooki zrobił duże oczy a szczęka opadła mu na ziemię. Dlaczego pierwsza osoba, którą tu poznał i polubił musi być konkurentem jego rodziny? - Coś nie tak?
    - Nie jestem pewien co powiedzieć, gdyż mój ojciec to Irsus. Zapewne wiesz jak ci dwaj się nienawidzą?- takich rewelacji Lutios się nie spodziewał. Po zobaczeniu Świetlistego Lasu mógłby uwierzyć we wszystko, lecz nie chciało mu się wierzyć, iż ktoś taki jak Selento jest potomkiem wroga numer jeden jego ojca. Przykre.
    - Cóż, to wielkie zaskoczenie muszę przyznać. Jednakowoż my chyba nie musimy być wrogami jak ci głupcy?
    - W pełni się zgadzam- odparł pewnie mężczyzna.
    - Wiesz, zapytałbym się ciebie, czy się jeszcze spotkamy, ale będę miał tyle obowiązków, że z pewnością nie wrócę tu, nad czym szczerze ubolewam.
    - Moja matka mnie nie wypuści z posiadłości samego, dlatego ja także więcej tu nie przyjdę- spuścił głowę. Po powrocie znów zacznie się trzymanie pod kluczem w złotej klatce przez rodzicielkę.

Ani jeden, ani drugi nie wiedział co się stanie kiedy wrócą do domów. Nie byli czarnoksiężnikami, nie wiedzieli, czy rodzice właśnie przeżywają szok spowodowany brakiem ich obecności, czy też świetnie się bawią na balu. Mogli mieć jedynie nadzieję, iż nie zostali zdemaskowani. Przed rozstaniem, które musiało nadejść obiecali sobie, że gdy tylko trafi się odpowiednia okazja ponownie się spotkają przed Kryształowym Jeziorem. Będą czekać na tego drugiego choćby do rana, nie narażając się opiekunom.


* * *


Selento dzięki pomocy Riviusa wspiął się po ogrodzeniu i zdyszany wszedł do komnaty. Kiedy był przed posiadłością zaczęło świtać, więc biegł ile sił w nogach. Na swoje szczęście nie spotkał żadnego strażnika. Przyjaciel idealnie się wszystkim zajął. Sługa przygotowywał swojemu panu ciepłą kąpiel, który siedział teraz na podłodze a na ubraniu oraz we włosach miał liście i dużo błyszczącego się pyłku. Młodzieniec martwił się o Lutiosa, bał się, że ten nie zdążył na czas i państwo Letora dowiedzieli się o przygodzie ich syna. Co prawda miał konia i był szybszy niż on, jednak obawa gdzieś się czaiła.

    - Po twojej minie widzę, że jesteś wniebowzięty tą krótką chwilą wolności, panie- powiedział zamykając okno i wskazując na wrota do łaźni.
    - Masz absolutną racje, ta noc będzie dla mnie niezapomniana. Dla niego pewnie także- dodał ciszej, ale wprawne ucho Riviusa uchwyciło informację.
    - Niego? Kogo? Kogóż to spotkałeś?

Długowłosy niechętnie opowiedział o swoim spotkaniu z potomkiem rodu Letora. Starał się unikać wgłębiania w szczegóły, ale to był jego jedyny przyjaciel i pragnął się komuś wyspowiadać. Chłopak podczas gdy Irsus brał kąpiel i zdawał relację z przebiegu schadzki rozczesywał jego białe pasma. To czego się dowiedział wprawiło go w osłupienie. A na wieść, że obaj równocześnie zobaczyli czerwonego motyla w szoku upuścił grzebień. Całym sercem wierzył w legendy i przypowieści na temat rzadkiego, ale jakże cennego okazu. Kiedy jego matka jeszcze żyła opowiadała mu niezwykłe historie, których treści zna na pamięć.

    - Czyżby to przeznaczenie? Losowy wypadek? Zbieg okoliczności?
    - Nie wiem i chyba nie chcę się tego dowiadywać- usłyszał dźwięk trąbki oznaczający przybycie kogoś do posiadłości. - Moja matka wróciła- powiedział przygnębiony.
    - Nie inaczej.

* * *


Wpadł jak strzała na tereny domu ojca przez cały czas otwartą bramę. Będąc przed balkonem zeskoczył z ogiera i puściwszy go wolno na plac dał sygnał przyjacielowi. Ten natychmiast rzucił mu związany materiał, przy pomocy którego wspiął się do komnaty. Devor migiem zatrzasnął szklane wejście do środka i rzucił się z pięściami na Lutiosa.
    - Czyś ty do reszty zgłupiał?! Kilka minut temu zabrzmiała trąba! Gdybyś był o minutę za późno byłoby po nas!
    - Spokojnie wyprzedziłem karetę na rogu tylnego wjazdu, nikt mnie nie widział. Pędziłem jak szalony od samego lasu- siedząc na podłodze przeczesał mokre od potu włosy.
    - Dobrze... Zaraz, zaraz. Jakiego lasu?- podparł się w boki i przyjrzał się z uwagą sapiącemu mężczyźnie.
    - Spotkałem kogoś w Świetlistym Lesie. Ach właśnie byłbym zapomniał, poszukaj mi księgi opowiadającej o magicznych kolorowych motylach- słysząc to szczęka mu opadła na ziemię. Jego przyjaciel oszalał! Przecież magia nie istnieje, prawda? Ani jeden, ani drugi nigdy nie wierzył w bajeczki opowiadane przez naiwnych i głupich ludzi, a teraz tak nagle zmienił zdanie? Z dnia na dzień?
    - Lutios, coś ty widział w tym lesie lub raczej czego się tam nawdychałeś? Coś ci zaszkodziło? Martwię się o ciebie bracie.


No tak, mógł się domyślać, że taki trzeźwo myślący człowiek jak Devor za nic w świecie nie uwierzy w takie bajki. Postawił sobie za cel przekonanie hrabiego co do magicznych stworzeń. Nagle usłyszał potężne kroki zbliżające się coraz szybciej do jego komnaty. Obaj mężczyźni znajdujący się w pomieszczeniu wiedzieli co to oznacza, nadciąga burza z piorunami w postaci Griwalsa. Przerażony zielonooki zatrzasnął się w łaźni i ani myślał stamtąd wychodzić. Kazał hrabiemu pilnować drzwi, by ojcu czasem nie zamarzyło się wejść tam. Jeśli chodziło o jego pierworodnego to nie miał skrupułów. Czy to dzień, czy noc wpadał jak burza do jego pokoi i przekazywał mu różne zadania. Jeśli zobaczy go we wczorajszych szatach szybko dojdzie gdzie syn spędził noc. A tym miejscem z pewnością nie była komnata. Tak jak się tego spodziewał ojciec miał mu do przekazania jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, ale dowiedziawszy się od przyjaciela syna, że ten właśnie bierze kąpiel skapitulował. Nakazał mu bezzwłocznie przyjść na plac bojowy, gdzie odbywały się treningi. Tak, w środku nocy.




niedziela, 10 kwietnia 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 11 Ostatni


Hej Wam :D No więc dotrwaliście do końca Gwiazdki. W przyszłym tygodniu planowałam wrzucić nowe opowiadanie, ale pojawiły się małe komplikacje. Mianowicie takie, że gdy czytałam całość, żeby popoprawiać niektóre rzeczy doszłam do wniosku, że już mi się to nie podoba. A jeśli mi się nie podoba to, jak tekst napisałam, to nie mogę dać Wam go do przeczytania. Koniec końców planuję (gdy ktoś podaruje mi więcej czasu) napisać wszystko od nowa tak, że będę usatysfakcjonowana. A trochę tego jest i musicie poczekać. Zamiast tego dam Wam inne, żeby kupić sobie trochę czasu. Opowiadanie nosi tytuł "Światła wskażą drogę". Coś czuję, że nie każdemu coś takiego może się spodobać, ale trudno się mówi. W sumie, to nie miał być tekst do publikacji, tylko pisałam go ot tak. Bo miałam ochotę  na jakąś baśniową historię z romansem M/M. Tekst ma 3 rozdziały i będą się ukazywały co dwa tygodnie w niedzielę. Do końca Świateł powinnam się wyrobić z czymś innym. Piszę na raz cztery opowiadania, więc nie myślcie sobie, że się lenię :D 

Dziękuję za komentarze :)





Leżał nieruchowo na czymś miękkim. Czuł jakby unosił się w górę i latał na miękkiej puchowej chmurce. W głowie mu okropnie szumiało i kręciło się. Z początku nie wiedział co się z nim dzieje, gdzie jest, co robi. W ustach miał dziwnie sucho, bardzo chciało mu się pić, ale wstanie z tego miękkiego czegoś graniczyło z cudem. Było mu zbyt wygodnie, żeby gdziekolwiek się ruszać. Kaszlnął kilka razy zasłaniając przy tym usta. Po chwili jego przedramię opadło bezwładnie na czoło. Ogólnie mógł stwierdzić, że gdyby nie rozsadzający ból czaszki było by mu przyjemnie. Mruknął coś niezrozumiale, nawet dla samego siebie, pod nosem. Nagle poczuł jak to na czym leży ugina się z jednej strony pod wpływem jakiegoś ciężaru. Ale zaraz, tak właściwie gdzie on jest? Coś niecoś pamiętał, głównie to jak siedział w barze i upijał się do nieprzytomności, a potem... kompletna pustaka. Przemknęło mu przez myśl, że może ktoś mu czegoś dosypał do alkoholu i dlatego nic nie kojarzy, co akurat w tamtym klubie było wielce prawdopodobne, ale nie brał pod uwagę, że to właśnie przez dużej ilości trunek, który w siebie wlewał z własnej głupoty.

    - Gorąco- jęknął cicho. Mógłby przysiąc, że zamiast krwi w żyłach miał lawę. Zdawało mu się, że słyszał krążący z nią alkohol.
    - Oczywiście, że gorąco. Dee, już drugi raz udowadniasz mi, że alkohol ci nie służy.
    - Hmm... Co?

Chyba się przesłyszał, ten nadmiar promili chyba zatkał mu też uszy albo jego niedotleniony mózg zaczynał świrować. Głos, który usłyszał, ten cudowny głos, którego uwielbiał słuchać i mógłby to robić godzinami musiał mu się przyśnić. W życiu nie uwierzy, że osoba siedząca obok niego to Randy. Nie ma mowy.
Niespodziewanie jego ręka spoczywająca na czole uniosła się, ale nie z jego woli, i została położona na chmurkę, na której właśnie szybował. Chłodna dłoń dotknęła jego głowy i pogłaskała po czarnych, zmierzwionych włosach. Czuł na sobie intensywny wzrok. Jakoś nie mógł znieść tego dziwnego uczucia niepewności, które pojawiło się w umyśle. Postanowił się zmusić, choćby musiał skorzystać z całej swojej silnej woli, i podnieść ciężkie powieki. Szło mu niestety opornie. Ostre światło przeszkadzało mu w tej czynności. Powoli otworzył oczy, a nim ukazała się zamazana za mgłą sylwetka dobrze zbudowanego mężczyzny. Chyba zaraz dostanie oczopląsu od tego światła.

    - Cholera... Yh...- stękał chcąc jak najszybciej dokładnie dojrzeć siedzącą przy nim osobę.
    - Poczekaj, bo będzie cię boleć. Nigdzie ci nie ucieknę. Już nie.

Mimo rad nie zamierzał słuchać. Chciał go dostrzec! Musiał! Teraz! Natychmiast! Jeżeli upewni się co do swoich przypuszczeń to oszaleje. Codziennie słyszał ten głos, prawie codziennie o nim śnił i o jego właścicielu, tak bardzo pragnął, żeby jego marzenia się urzeczywistniły, ale za każdym razem gdy się budził okazywało się, że to co widział to tylko senna mara. Wtedy jego serce po raz kolejny rozpadało się na kawałki, i jeszcze raz, od nowa. Udawał sam przed sobą, że musi skończyć z tą niezdrową i chorą miłością, ale nie potrafił. Czasami myślał, że już do końca życia wolałby być sam niż mieć w sercu kogoś innego. Nie było takiej osoby na świecie, która mogłaby zastąpić Rana.
W końcu jego oczy się otworzyły ku jego uciesze. Zamrugał kilka razy i przetarł je rękoma. Chciał się od razu podnieść, ale silna dłoń położona na klatce piersiowej go zatrzymała i zmusiła do dalszego leżenia. Powędrował więc wzrokiem do siedzącego przy nim mężczyzny. Ten tylko uśmiechnął się w sposób, którego jeszcze nigdy nie widział. Znaczy widział, ale tylko w swoich wyobrażeniach. Nigdy nie został nim obdarowany w rzeczywistości. Jego serce dostawało skrzydeł i wzbijało się w powietrze.

    - Ja chyba umarłem i jestem w niebie- wymamrotał patrząc prosto w kasztanowe tęczówki.
    - Dlaczego?
    - Bo widzę anioła.

Nie obchodziło go jak bardzo kiczowato to brzmi, mówi to co myśli. Poza tym to i tak wymysł jego fantazji, więc nie musi się kontrolować jak przy prawdziwym Randy'm. Podniósł się ostrożnie do siadu. Zatrzymał się na sekundkę, żeby uspokoić wirujący przed oczami obraz. Gdy to zrobił zwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego do niego bokiem i podpierającego się na jednej ręce. Położył na nią swoją i pogładził kciukiem jej zewnętrzną stronę. Zatopił spojrzenie w kasztanowych oczach. Wyrażały coś niesamowitego. Jakby szczęście i... coś czego nie był pewien. Drugą dłoń wczepił w miękkie loki i pozwolił by przelatywały mu przez palce.

    - Nie spodziewałem się, że będziesz mnie tak bez krępacji dotykać jak ci się podoba. Ostatnim razem to był impuls, ale teraz?
    - Robię to co zawsze. A alkohol dodaje mi odwagi. Gdybym nie był pewien, że to sen, bałbym się cokolwiek zrobić.
    - Bo boisz się, że cię odepchnę?
    - Gdy o tobie myślę, wyobrażam sobie ciebie i mnie, to ty nigdy mnie nie odpychasz.
    - Nie mam wtedy żadnych obaw?
    - A dlaczego miałbyś mieć, kochanie?

Zbliżył się i pocałował te cholernie kuszące usta. Musnął je delikatnie zupełnie jak ostatnim razem. Były tak przerażająco prawdziwe, miękkie, ciepłe, dosłownie czuł ich strukturę. Na chwilę zabrał swoje wargi z jego, by złapać twarz w dłonie i przysunąć do siebie. Zmusił go do uchylenia ust i wpił się w nie zaborczo, choć jeszcze sekundy temu robił to jakby bojąc się, żeby czasem one nie zniknęły. Zamknął oczy chcąc jedynie czuć. Trzymał jego twarz nie pozwalając mu uciec. Nie wiedział, że mężczyzna nie zamierzał uciekać. Gorący język wsunął się do środka i zaczął penetrować wnętrze ust. Badał zęby, dziąsła i podniebienie łaskocząc przy tym McLane'a, którego śliski organ odnalazł jego i złączył się w pasjonującym tańcu. Po jego ciele przebiegł ekscytujący dreszcz. Zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco o ile było to w ogóle możliwe. Serce przyspieszyło swój rytm waląc jak oszalałe. Nie zauważył jak ukochany spoglądał na niego oczami pełnymi miłości, której w końcu udało się uwolnić. W kasztanowych oczach pojawił się ten błysk, który posiadał on, w dniu, w którym zakochał się w szatynie. Szalał z radości i uśmiechał się do siebie w duchu jakby wygrał życie na loterii. W pewnym sensie tak właśnie było. Nie potrafił oderwać się od tych ust, ich smak był tak upajający, że na powrót kręciło mu się w głowie. Nagle poczuł jakby mógł zrobić wszystko, jakby wstąpiły w niego nowe siły i był w stanie, dzięki współpracy a alkoholem, zrobić coś o czym zawsze marzył.
Wsuwał mu język niemal do gardła pochylając się cały czas w jego stronę. Śliski organ zatracił się wraz z nim w tańcu pełnym zmysłów. Ich gorące oddechy się ze sobą mieszały. Władał niczym król ustami szatyna nadając pocałunkom tempa i intensywności. Tamten nie pozostawał bierny i wciąż walczył z nim o dominację. Poczuł jak mężczyzna ciągnie go za włosy jeszcze bardziej przyciskając go do siebie. Niespodziewanie pieszczota dająca mu tyle rozkoszy została przerwana. Otworzył zamglone pożądaniem oczy i ujrzał jak mężczyzna usiłuje dostać się do jego guzików w koszuli. Oparł się rękami o łóżko, bo w końcu zdał sobie sprawę na czym leży i z mocno bijącym sercem obserwował poczynania Randy'ego. Szatyn, gdy w końcu rozpiął wszystkie guziki postanowił przejąć kontrolę i wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu kazał mu nie ruszać się. Tak więc zrobił. Poczuł na szyi gorący oddech a potem muśnięcie warg. Chłodne ręce mężczyzny na jego rozgrzanym ciele sprawiły, że przeszedł go dreszcz. Dłonie błądziły po brzuchu poruszającym się w spazmach, szybko unoszącej się klatki piersiowej, McLane robił to wszystko nie odrywając warg od jego szyi. Chwytał ją zębami, ciągnął i podgryzał zostawiając w ten sposób bordowe plamki. Syknął z bólu, gdy Ran złapał zębami skórę na obojczyku i ugryzł ją na tyle mocno, że powstała mała ranka, z której pociekło kilka kropelek krwi. To go cholernie bolało. Alkohol może i zaćmiewał mu pełne korzystanie z mózgu, ale ból przecież czuł. Usta zjechały niżej wytaczając sobie ścieżkę w dół. Język, który chwilę temu splątany był z jego teraz lizał go po napiętym, umięśnionym brzuchu. Czuł jakby penis miał mu zaraz zrobić dziurę w spodniach. Penis stał mu od dłuższego czasu, jak tylko zaczął całować Randy'ego. W pokoju rozeszło się głębokie westchnięcie świadczące o przeżywanej rozkoszy. Było mu niewyobrażalnie dobrze z tymi dłońmi badającymi każdy kawalątek jego ciała, z tymi ustami obcałowującymi pierś. Miał ochotę wyjąć penisa z spodni z zacząć się masturbować, chciał przeżyć orgazm, lecz równocześnie nie zamierzał się spieszyć czerpiąc jak najwięcej i jak najdłużej z serwowanych pieszczot. Raptownie poczuł ściskające jego krocze rękę. Ta przyciskała i gładziła sporych rozmiarów wypukłość. Myślał, że oszaleje. Przymknął oczy i odchylił głowę opierając ją na ramieniu. Ach, ile on by dał, żeby kochać się z tym mężczyzną.

    - Zdejmij- usłyszał.

Zmusił się do powrócenia z krainy rozkoszy i spojrzenia na szatyna. Zamierzał zdjąć mu koszulę, więc mu z tym pomógł unosząc ręce i wyjmując je z rękawów. Zarejestrował, że jego górna część garderoby wędruje gdzieś na podłodze. Podniósł wzrok napotykając roziskrzone spojrzenie. Pocałował szybko różowe usta, a po chwili pieszczota została odwzajemniona i zakończyła się gdy mężczyzna polizał jego wargi.

    - Tak bardzo mam na to ochotę- wymamrotał.
    - Na co masz ochotę, kochanie?- zapytał zaczepnie zachrypnięty głos.
    - Na ciebie, pragnę cię wziąć, tu i teraz.
    - To na co czekasz?- zaśmiał się cicho.

Usłyszawszy to jego serce wywinęło chyba z tysiąc koziołków i prawie podskoczyło do gardła. Myślał, że ono zaraz wybuchnie od nadmiaru kumulujących się w nim emocji. Najwyraźniej dostał pozwolenie na to, że może robić co zechce, no więc nie będzie się hamował. Jego ręce dorwały grubą bluzę i szybko oraz chaotycznie zdjęły ją przez głowę przyszłemu kochankowi. Rzucił ją nie patrząc gdzie leci. Nie zastanawiając się dłużej popchnął McLane'a na podłogę. Mężczyzna zdezorientowany popatrzył na niego z byka. Zszedł z łóżka i klęknął przez podpierającym się na rękach brunecie. Położył mu dłonie na kolanach i rozsunął je. Miał przy tam tak niesamowicie zmysłowy wzrok, który widział tylko mężczyzna pod nim. Pochylił się nad jego brzuchem i tym razem on wytaczał morkę ścieżkę. Podskubywał płatki bladej skóry, którą tak uwielbiał, i oznaczał swój teren poprzez robienie pokaźnej wielkości malinek. Dotarł do granicy spodni, których zamierzał się jak najprędzej pozbyć. Odpiął guzik, kazał unieść tyłek Ranowi do góry i ostrym szarpnięciem zdjął je z niego. Pożerał wzrokiem to blade ciało, które w lato jest pięknie opalone. Miał ochotę od razu się na niego rzucić, ale nie przyniosłoby mu to żadnej satysfakcji, pragnął go pieścić, doprowadzać na granice rozkoszy, bawić się jego ciałem, które było tak spragnione dotyku jak jego. Mężczyzna leżący na plecach oddychał gwałtownie, zaciskał pięści i z oblizywał kształtne usta przygryzając dolną wargę. Nadal miał rozsunięte uda gotowe go przyjąć. Prawie kładąc się na jego ciele, przyciskając go do zimnej podłogi, będąc samemu w spodniach zaczął ocierać się o jego nabrzmiałe krocze. Najpierw robił to powoli zataczając okręgi, wciąż podpierając się na przedramionach. Wyrywał tym ciche, acz przeciągłe westchnięcia z szatyna. Sam sapnął kilka razy chcąc znaleźć się już w ciasnym, zaciskającym się na nim tunelu. Na samo wyobrażenie jak w niego wchodzi zadrżał z przyjemności i przyspieszył ruchu bioder. Poruszał się szybciej mocniej przyciskając się do niego. Nie odrywał błękitnych oczu od tych piwnych. Były takie cudowne, mógłby patrzeć na nie godzinami, a i tak wątpił czy kiedykolwiek by mu się znudziły. Zauważył usta uchylające się nieco jak zaproszenie do ponownego tańca ich warg i języków.
Od ścian zaczęły odbijać się westchnięcia i jęki rozkoszujących się sobą mężczyzn. Jasna lampa oświetlała całe wnętrze oraz dwie postacie, spocone tulące się do siebie i niezamierzające puścić.
    - Jeśli chcesz mnie przelecieć to lepiej już to zrób, bo dojdę nim we mnie wejdziesz- powiedział na jednym wdechu Randy, na bokserkach którego widniała już duża plama po sączącym się z niego preejakulacie.- Rozbieraj się, już- zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
    - Ta, ja też jestem na granicy.

Podniósł się ze spoconego ciała drżącego w konwulsjach. Obrysował je jeszcze raz wzrokiem uważnie badając, zapamiętując każdy jej skrawek, spoglądając na sterczące, różowe sutki, których miał nieodpartą ochotę dotknąć, przygryźć, ale nie teraz. Skupił się na szybkim zdjęciu spodni i bielizny, co Randy również zrobił. Teraz obaj byli nadzy, spoceni i spragnieni bliskości. Ten sen jest cholernie realistyczny, przemknęło mu przez myśl, ale postanowił nie rozmyślać nad tym długo, ma coś ważnego do roboty. Odrzucił ubranie gdzieś za siebie i na powrót znalazł się w rozsuniętych szeroko udach, które aż się prosiły o dotyk. Klęknął, pochylił się i łapiąc mężczyznę za biodra przysunął do siebie kładąc jego tyłek na swoich udach. Całe to ciało było takie niesamowite i odurzające, że mógłby dojść od samego patrzenia na nie, lecz nie zamierzał kończyć za pomocą własnej ręki.
Zamiast jego dłoni pomiędzy ich rozgrzanymi do czerwoności ciałami pojawiła się ta należąca do McLane'a. Złapała oba członki i zaczęła nimi poruszać szybko dążąc do spełnienia.

    - Jak dobrze... mmm...- jęknął, nie wstydząc się swojego głosu, Randy.

Przyspieszył ruch, lecz został natychmiast zatrzymany. Jego dłoń została odsunięta od nich. Spojrzał z pytaniem w oczach na kochanka. Ten w odpowiedzi podniósł jego jedną nogę i zarzucił sobie na przedramię. Pochylił się obsypując czułymi pocałunkami szczękę oraz przystawiając jeden palec do odbytu. Wszystko co robił, robił pod wpływem instynktu, ledwo co kojarzył fakty, gdyż te, mimo odczuwalnych przeżyć, były przysłonięte mgłą z alkoholu.
Rozsunął kciukiem dziurkę i zarejestrował, że jest ona, co dziwne, mokra i rozciągnięta. Ze zdziwieniem popatrzył na rumieniącego się ostro Randy'ego. Żaden nie odrywał wzroku, ale McLane peszył się pod jego.

    - No co? Coś ci nie pasuje? Jestem gotowy więc wsadź w końcu we mnie swojego kutasa bo go potrzebuję! I ciebie też teraz potrzebuje!- syczał wściekły i niemal kipiący ze złości.
    - Tylko teraz?- co on wygaduje, zamiast po prostu go posunąć, jak tego pragnie wszczyna z nim dyskusję.
    - Nie, jesteś mi potrzebny cały czas. Przez całe moje życie, aż do końca. Dopóki śmierć nas nie rozłączy! Pasuje?!- warknął.
    - Owszem, pasuje- zaśmiał się radośnie.

Mając jako taką świadomość, że nie skrzywdzi kochanka, zrzucił z siebie nogę i przysunął bliżej, od razu nabijając na śliską i bordową główkę. Gdy cieniutka i wrażliwa skóra na samym czubku poczuła otwierający się na nią odbyt, po jego kręgosłupie przebiegła fala elektryzujących dreszczy. Resztkami sił kontrolował się, żeby nie dojść w tej właśnie chwili. To było dla niego za dobre. Cholernie bolące, napięte jądra oraz gorący w chcący wystrzelić penis pomimo bólu sprawiały mu przyjemność. Było mu dobrze jak jeszcze nigdy. Powiedział na głos jak się cudownie czuje mimo że w tej chwili się torturował zwlekając z pchnięciami. Randy nic nie mówił tylko stękał wił się pod nim, czując na dziurce pulsującą rzecz. Z jego twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Twarz wykrzywiała się w przyjemności jaka mu była dostarczana. Mężczyzna owinął swoje długie nogi wokół pasa kochanka.

    - Dee- jęknął głośno gdy przez rozluźnione kręgi mięśni przeszedł długi i dość gruby, gorący jak diabli, kutas.
    - No?
    - Więcej... Chcę więcej...
    - Dostaniesz wszystko- pochylił się i pocałował, już nie pamiętał który raz dziś, kształtne usta, które co rusz oblizywał język. Wsunął koniuszek swojego organu w rozchylone wargi i odnalazłszy kolegę złączył się z nim we francuskim pocałunku. Uwielbiał w ten sposób to robić.
    - Rusz wreszcie tymi seksownymi bioderkami, koteczku- poklepał go biodrach dopraszając się interakcji.

Pchnął mocno i gwałtownie wchodząc w odbyt po same nabrzmiałe jądra uderzając nimi o zgrabne i miłe w dotyku pośladki, wyrywając tym samym symfonię dźwięków z pieszczonych ust. Nie zatrzymał swoich ruchów nawet na chwilę, nie dając kochankowi czasu na oddech, czy przyzwyczajenie się do jego, nie takich małych, rozmiarów. Wychodził z niego i wychodził prawie do samego końca. Ciasny tunel przyjemnie się na nim zakleszczał. Silne pięty wbijały się w jego pośladki. Z początku ich ruchy, bo Randy w żadnym wypadku nie pozostawał bierny, były chaotyczne i nie potrafił się zgrać ze sobą, ale po kilku pierwszych minutach unormowali je i już poruszali się zgodnie ze sobą. Po całym pomieszczeniu latały niekontrolowane westchnienia, jęki, błaganie o więcej i ciche zapewnienia, że więcej z pewnością będzie.

    - Nyy... szybciej, Dee... Chce już... dojść- wysapał prosto w jego usta.
    - Randy, wiem...Ja też

Słyszał swoje imię w ustach Randy'ego nie raz, lecz teraz ono nabierało takiej mocy, że czuł jakby mógł zrobić wszystko. Słyszał je podczas stosunku z nim i było tak fantastycznie wypowiadane, z takim błaganiem, że w jego sercu rozlewało się ciepło. Podczas całego aktu starał się zapamiętać jak, w jaki sposób, gdzie lubi być dotykany McLane, i chyba mógł stwierdzić, że w czasie jednej nocy dużo się dowiedział. Zawsze zastanawiał się jaki jest ten mężczyzna w łóżku. Gorący i bardzo chętny.
Wbijał swojego kutasa w jego tyłek szybko, mocno nie przestając pieścić go w innych miejscach. Czują w końcu, że nie może wiecznie balansować na granicy orgazmu pochwycił w dłoń napuchniętego członka szatyna i zaczął poruszać po nim ręką w takt swoich pchnięć kierując ich obu na szczyt. Spostrzegł jak Randy wijąc się w rozkoszy i biegnąc ku satysfakcjonującemu spełnieniu drapie i wbija paznokcie w panele na podłodze, wygina się w łuk, mocno odchyla głowę do tyłu i wytryskuje w końcu spermą na ich brzuchy i klatki piersiowe. On za to czując jak odbyt zaciska się nie nim jak imadło, zmienił pchnięcia na szybkie i płytkie intensywnie dochodząc głęboko w jego wnętrzu. Nawet po spuszczeniu poruszał się w nim jeszcze chwilę. Później zamroczony niesamowitymi doznaniami opadł wykończony na spocone, podobnie jak jego, ciało. Obaj oddychali głośno dochodząc powoli do siebie. Nie liczyło się dla nich, że leżą na podłodze, że się pobrudzeni nasieniem. Jedyne co się teraz mogło liczyć to bliskość i wspomnienia, które ze sobą dzielą.
Miękki członek sam się wysunął i opuścił ciało kochanka. Zaraz z jego wnętrza zaczęła wyciekać biała maź, a on na to odczucie gwałtownie się zarumienił.
Nogi mężczyzny jednak nie puszczały jego bioder. Zamiast tego poczuł ja wyciąga na przód ręce i obejmuje nimi jego plecy. On wsunął swoje pod ramiona Rana i położył głowę przy szyi, i obaj trwali dłuższą chwilę w tym uścisku nie odzywając się. W pomieszczeniu unosiły się tylko ich miarowe oddechy.

    - Kocham cię, Dee.
    - Randy, ja ciebie też.


~*~


Otworzył powoli oczy, doznając niemiłosiernego i rozsadzającego bólu czaszki. W ustach czuł pustynię, a w głowie się kręciło. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był biały sufit. Na razie nie zamierzał zmieniać obiektu zainteresowania dopóki jego oczy się nie przyzwyczają. Leżąc tak bez ruchu zastanawiał się gdzie właściwie jest. Ostatnie co pamięta to popijawę w tym barze niedaleko mieszkania przyjaciela, a później kompletna pustka. Co on robił jak się uchlał? Miał tylko nadzieję, że nie zrobił nic głupiego. No i że nikt nie dosypał mu niczego do wódki. Jeśli znów odwalił jakiś numer, to począwszy od dzisiaj nigdy więcej nie pije. Nagle poczuł jak jego skóra zaczyna piec w kilku miejscach. Poszukał opuszkami palców tych miejsc nie podnosząc się na razie. Dziwne. Naprawdę zaczął się zastanawiać co zrobił zeszłej nocy. Raptem, jak na zawołanie do jego umysłu zaczęły docierać pewne obrazki, ale nie po kolei, tylko chaotycznie i nie zrozumiale dla niego. Głowa pulsowała mu coraz bardziej, chętnie by się też czegoś napił, ale tak mu się nie chce wstawać.

    - Matko...- jęknął.- Aż mi się nie chce wierzyć w ten chory sen. Był realistyczny jak cholera.
    - Opowiesz mi o nim?- doszedł go czyjś rozbawiony głos, a on zapominając o bólu głowy poderwał się z łóżka i szukał wzrokiem jego właściciela. Jednak szybko przypomniał sobie, że wypił za dużo i jest mu niedobrze.

Usilnie powstrzymywał się, żeby nie zwymiotować. Nie chce tak powitać nowego dnia, zwłaszcza, że jest nie w swoim domu. Tak, tylko kogo?
Kontrolując swoje ruchy i wykonując je powoli i spokojnie nadal będąc zakrytym kołdrą, odwrócił się w stronę gospodarza, u którego zalega zajmując łóżko. Myślał, że ma przywidzenia. Przed nim, w sportowych spodniach, rozciągniętej, granatowej koszulce na krótki rękaw z kubkiem w dłoni stał nie kto inny jak Randy. Wprost nie wierzy. Wytrzeszczył oczy, które prawie wyleciały z orbit, a szczęka trzasnęła o ziemię. To jest kolejny sen, czy on wciąż śni? Przecież się pokłócili. McLane w kawiarni jasno dał mu do zrozumienia, że między nimi nic nigdy nie będzie. Z resztą, jak on się tu znalazł? O własnych siłach to by nie przyszedł, za dużo w siebie wlał.
Przyjaciel podszedł do niego i podał mu trzymany, kubek i nakazał wypić to co jest w nim przygotowane. Zrobił więc to domyślając się, że nie tylko zaspokoi pragnienie, ale jest to też jakiś płyn wzmacniający.

    - Już kolejny raz pokazałeś, że nie powinieneś pić alkoholi. Nie służą ci- prychnął najwyraźniej rozbawiony jego marnym stanem.
    - Dobra, dobra. Ty mało pijesz, więc nie widzisz jakie to fajne- fajne zapewne.
    - Ja przynajmniej nie upijam się do nieprzytomności, tak jak ty. I lepiej podziękuj za moje dobre serce, bo przez ciebie musiałem wziąć wolne w pracy.
    - Co?
    - Ktoś chyba musiał cię zabrać z tego głupiego baru i przywlec tu, nie?- stanął w rozkroku i podparł się w boki.- Nikt nie mógł się do ciebie dodzwonić całą noc. Ja i twoi rodzice się martwiliśmy, jak cię tu przywiozłem to od razu dałem im znać, że z tobą wszystko dobrze. A dziś rano poinformowałem przełożonego, że zdarzył mi się nagły wypadek i z pewnego powodu nie mogę przyjechać do pracy. Odtrącą mi to z pensji, wiesz?
    - Przepraszam cię- podrapał się z załopotaniem po karku.- Wiesz, że nie chciałem. Poza tym, teraz mi jest jakoś niezręcznie z tobą gadać, przez to co się stało w Gwiazdce. Chyba oczekiwałem zbyt wiele- spuścił wzrok na trzymany w dłoni kubek.



~*~


A jednak Dee jest idiotą, pomyślał. Od dziś, jeśli choćby pomyśli o wódce to on już mu ją wybije z głowy na dobre. Czy można się upić aż tak bardzo, żeby nie pamiętać co się robiło zaledwie kilka godzin temu?
W pierw myślał, że Laytner się z nim zgrywa, udaje, ale on naprawdę nie pamięta, że zeszłej nocy się kochali. On wyznał mu miłość, a Dee tego nie pamięta! Po prostu nie wierzy! Raptownie zaczęło się w nim gotować, a ciśnienie mu się podnosiło. Wczoraj przeżył najlepszy stosunek w życiu! Jeszcze nikt go nie dotykał w ten sposób co mężczyzna, na którego właśnie patrzył. Z taką wielką miłością i czułością! Nawet teraz czuje na swoim ciele jego dłonie, gorący język! A ten drań nic nie pamięta! Nawet jeśli, to nie zaprzeczy, że to się nie stało!
Ta noc była niesamowita. Rano gdy się obudził obok Laytnera pragnął powtórzyć ją jeszcze miliony razy, zapragnął, tak jak dzisiaj obudzić się obok niego w łóżku. Gdy to zrobił przez dłuższą chwilę przyglądał się jego śpiącej twarzy, która wyglądała bardzo pociągająco. Głaskał go po miękkich, lśniących włosach, policzku i obiecał sobie, że już więcej nie będzie uciekał od jego oraz swoich uczuć. Taka noc była mu potrzebna by zrozumieć co sam czuje. A teraz miałby go stracić? Po jego trupie! Przysiągł sobie być z nim zawsze szczery, tak jak to było do tej pory. Przecież nawet jeśli zaczęliby się spotykać, to nie musi zaraz znaczyć, że on straci przyjaciela. Przyjaciel nadal będzie a tylko zyska na tym partnera.
Ból w sercu jest nieznośny, więc to Dee czuł gdy ja go ciągle odtrącałem, racja? Cholera, ja miałbym się poddać? Teraz? Zdradził moje zaufanie po akcji a Crowe, ale w końcu go kocham. Wybaczyłem mu już ten wyskok. A on wybaczy mi moje zachowanie? Nawet jeśli w przyszłości miałby mi zrobić podobną rzecz to i tak chcę z nim być. Ale wątpię czy zrobiłby coś takiego. W końcu kocha mnie od lat. Już nie mam się czego bać. Obawy odeszły gdy Dee wziął mnie w ramiona.
A poza tym, czy on nie umie kojarzyć faktów? Gdyby tylko spojrzał na siebie w lustrze i zobaczyłby te malinki, nawet teraz leżąc w łóżku jest nagi. Tak jak on był gdy kładł się razem z nim spać. Nawet się nie kąpali, byli za bardzo zmęczeni, wytarli się tylko chusteczkami nawilżającymi i poszli się położyć. On wziął prysznic rano, bo w jego tyłku zaschnięta sperma nie była jakimś specjalnie miłym uczuciem, ale dało się przeżyć. Gorzej było z tym uczuciem rozciągnięcia i napierania czegoś. W życiu by się nie spodziewał, że Dee ma taki sprzęt. Dalej go trochę tyłek boli. Teraz stał jak kołek gapiąc się na tego mężczyznę. Zaraz coś go trafi. Co ma mu powiedzieć albo raczej jak mu to powiedzieć? Przecież nie uwierzy albo co gorsza pomyśli, że był seks z litości. Może poczeka i coś wymyśli?

    - Idź się umyć, śmierdzisz wódą- wczoraj jakoś mu to nie przeszkadzało gdy się z nim całował, ale powiedział to po czym poszedł do kuchni przygotować coś do jedzenia, chociaż wątpił, żeby żołądek Laytnera miał na cokolwiek ochotę.
    - A tak właściwie gdzie są moje ubrania i czemu jestem goły?- zapytał gdy zdał sobie sprawę, że nie ma nawet bielizny.
    - Sam się wczoraj rozbierałeś, poszukaj sobie- przecież nie skłamał. Dee sam się pozbył swoich spodni, chciał mu z tym pomóc, ale został popchnięty na podłogę. Dobrze, że nie miał od niej podrapanych pleców. Za to trochę teraz żałował, że nie dane mu było podrapać pleców Laytnera, ale wszystko przed nimi, jeszcze zdąży to zrobić.


Sam się rozebrał? Do naga? Był aż tak pijany i tego nie pamięta? Znaczy, coś mu tam świta, jak zdejmuje spodnie, ale robiąc to ma przez sobą rozłożone nogi Randy'ego, więc to musiało mu się przyśnić. Dał sobie spokój z szukaniem odzieży. Odstawiwszy opróżniony kubek na szafkę nocną wstał i podreptał, podtrzymując się ściany, do łazienki. Wszedł pod prysznic zamykając kabinę i puścił letnią wodę, która szybko go otrzeźwiła, kiedy był już wystarczająco zziębnięty uregulował kurki. Nagle usłyszał pukanie i jak drzwi do łazienki się otwierają. Przez, jeszcze nie zaparowane szyby kabiny zobaczył rozbierającego się Rana.

    - Hej, co ty odwalasz?- zapytał gdy kabina została otworzona przez mężczyznę.
    - Chcę się z tobą wykąpać, kochanie- powiedział rozbawionym głosem, co z tego, że już to robił?
    - Czekaj, nie rozumiem cię- to dopiero teraz miał pustkę w głowie. McLane specjalnie go drażni czy co?!

Spostrzegł, że Randy wchodzi do kabiny i zaraz ją zamyka. Odsunął się pod samą ścinę odtykając zimnych kafelków, aż nim wstrząsnęło. Mężczyzna odwrócił się w jego stronę. Spotkali się twarzą w twarz. Widział jak woda spływa po jego głowie i ciele. Serce niebezpiecznie przyspieszyło. Oderwał intensywny i zaskoczony wzrok od jego uśmiechniętej twarzy i przeniósł go na ciało, które było pokryte czerwonymi plamkami. Na torsie i brzuchu była ich cała masa. Nie potrafił przestać się na nie patrzeć. Czyżby...

    - Nie martw się, ciebie też sobie oznaczyłem- przejechał palcem wskazującym szyję i obojczyki.

Przysunął się bliżej niego tak, że prawie dotykali się torsami. Ignorując lecącą wodę zarzucił mu ręce na szyję i pocałował tak jak Dee jego zeszłej nocy, odbierając mu oddech i pobudzając zmysły.


Po jego kręgosłupie przeszedł dreszcz ekscytacji. Miał ochotę skakać z radości. Więc ten piękny sen to wcale nie sen. To co się wydarzyło, co widział myśląc, iż to mara, było prawdą. Jest najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Teraz już nie chce niczego. Po prostu być przy ukochanym, którego również mocno objął obawiając się, że zaraz może zniknąć. To było tak cudowne uczucie, że aż wręcz nierealne.

    - Jednak warto było czekać- wydusił w końcu.
    - Przeze mnie i mój głupi strach czekałeś za długo.
    - Czego się bałeś? Nie skrzywdziłbym osoby, którą kocham.
    - Bałem się, że pewnego dnia stanie się coś i mnie zostawisz tak jak każdy poprzedni.
    - Nie jestem jak goście, z którymi się zadawałeś. Byłbym w stanie czekać na ciebie wieczność. Kocham cię, jesteś całym moim światem.
    - Ja też cię kocham, Dee- ponownie złączyli się w pieszczocie warg.- Ale następny raz ma być w łóżku, i to ja będę posuwał ciebie, bo chyba zapomniałeś jakie to niesamowite uczucie- w odpowiedzi usłyszał jak sobie życzysz poprzedzone cichym śmiechem.


~*~

Kilka minut temu wyszli spod prysznica. Laytner odnalazł swoje ubrania, które McLane z samego rana poskładał i włożył do szafki. Obaj leżeli właśnie na łóżku oglądając powtórkę jakiegoś hitu kinowego, który leciał kilka dni temu. Za plecami miał przyklejonego do siebie Randy'ego, który podpierał się na dłoni by dojrzeć ekran telewizora. Usłyszał jak kochanek przyznaje, iż te święta nie były takie złe jak ich początek mógł na to wskazywać. Przytaknął mu, bo faktycznie sam ich początek nie był zbyt przyjemny, na szczęście jakoś wszystko odwróciła się na ich korzyść.
Poczuł jak partner, uwielbiał tak o nim mówić, kładzie dłoń na jego włosy i przeczesuje je palcami. Wczepiał je w czarne kudełki i od czasu do czasu delikatnie pociągnął.

    - Ran- powiedział nie odrywając wzroku z telewizora.
    - Hm?
    - Może nie pamiętam wszystkiego dokładnie, ale to akurat zapadło mi w pamięć. Kiedy się kochaliśmy i chciałem cię na siebie przygotować ty byłeś już mokry. Zaplanowałeś to i zrobiłeś sobie wcześniej palcówkę?
    - Zamknij się- pacnął go w głowę- wcale nie musiałeś tego mówić.

Odwrócił się na drugi bok by znaleźć się z McLane'm twarzą w twarz. Ujrzał ogniste rumieńce i patrzące na niego wściekłe kasztanowe oczy. Cmoknął go szybko w usta i zaśmiał się gdy mężczyzna chciał go zrzucić z łóżka.

    - Nigdy więcej mnie o to nie pytaj, bo pożałujesz- warknął.
    - Oj nie złość się, tylko następnym razem daj mi zobaczyć ten pociągający obrazek- uchylił się gdy poduszka przypadkiem wyleciała z rąk szatyna i chciała go zaatakować.
    - Następnym razem to ty będziesz się wił pode mną. Gdy jeszcze się kąpaliśmy zgodziłeś się.
    - I dotrzymam słowa, kochanie.
    - No ja myślę. Zastanawiam się jak zareaguje reszta gdy się dowie. Kiedy im powiemy?
    - Pewnie nic nie będziemy musieli mówić, bo sami to zobaczą. Już słyszę słowa Samy.
    - „A nie mówiłam”- powiedzieli równocześnie imitując głos kobiety.
    - Ale przynajmniej tym razem nie będzie mi suszyć głowy, że jestem idiotą, bo związałem się z jakimś dupkiem.
    - Myślę, że mnie przy twoim boku zaakceptuje.

Nagle obaj usłyszeli dzwoniący telefon należący do McLane'a. Z niemałym trudem odsunął się od kochanka, wyszedł z łóżka i odszukał grający telefon. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się wrednie.

    - O wilku mowa. Siema. Mam nadzieję, że dzwonisz, aby mnie przeprosić za to jak mnie wczoraj opierdoliłaś z góry na dół.
    - Tylko dlatego, że Derek mi kazał. No w dalszym ciągu jesteśmy przyjaciółmi- dodała po chwili.
    - To zabolało. Ale nie gniewam się. Może spotkamy się na przyszły weekend? Wtedy wszyscy będą mieli wolne.
    - Dobry pomysł. Może wtedy pogodzicie się z Dee.
    - Już to zrobiliśmy- mówił patrząc na mężczyznę.

Porozmawiali jeszcze chwilę i rozłączyli się. Odłożywszy komórkę usiadł na rogu łóżka i nie wiele myśląc zaproponował, żeby Laytner z nim zamieszkał. Już drugi raz to robił i miał nadzieję, że tym razem jego propozycja nie zostanie odrzucona, bo się wkurzy.

    - Znajdzie się tu dla mnie miejsce?
    - Dla ciebie zawsze. Naprawdę już nie mogę się doczekać miny Riggs, a muszę poczekać jeszcze z cztery dni. A swoją drogą zauważyłeś, że Tony w obecności Cassidy coraz rzadziej skupia się na swoim telefonie?
    - Dał się usadzić przyszłej żonie. Ale to mu wyjdzie na dobre. Chodź do mnie- wyciągnął ręce i porwał Randy'ego w swoje ramiona. Z których nigdy go nie wypuści.



Obaj zgodnie uznali, że między nimi wcale nie musi się nic zmieniać. Są po prostu długoletnimi przyjaciółmi, których łączy wzajemna miłość. Przekomarzać będą się jak zawsze, ale jak szybko się pokłócą tak szybko się pogodzą. Znają siebie lepiej niż ktokolwiek inny, więc ze wszystkim dadzą sobie radę. Oni wszyscy mają siebie i to jest najważniejsze. By mieć tą szczególną dla siebie osobę. W ich przypadku trochę trwało zanim w pełni mogli zacząć cieszyć się sobą. Ale jak i Dee tak i Randy wierzą, że nie bez przyczyny kilkanaście lat tamu los postawił ich na swojej drodze.





~* KONIEC *~