Powered By Blogger

niedziela, 17 kwietnia 2016

Światła wskażą drogę- Rozdział 1


Zapraszam na nowe opowiadanie :D I dziękuję za komentarze.


Dawno, dawno temu w odległej krainie zwanej Mercivo, gdzie zawsze panował ład i porządek mieszkały dwa szanujące się rody. Pierwszym z nich był Letora, ród chwalebny podziwiany przez mieszczan, wierzących i arystokrację ze wszystkich zakątków świata. Prowadząc bardzo rozwiniętą politykę i kształtując kulturę rodzina wzbijała się na wyżyny i zdobywała uznanie. Działo się tak dzięki surowemu i zimnemu usposobieniu pana domu, przed którym nawet żona i dorosły już syn czuli respekt. Nikt nigdy nie odważyłby się zakwestionować jego działań czy to interesów, czy ingerencji w wychowanie potomka. A prawdą było, że pomimo wielu zajęć potrafił znaleźć czas na kilkugodzinne spotkania z synem. Podczas nich sprawdzał głównie jego wiedzę, którą wcześniej przekazali mu uczeni i szkolił w fechtunku, gdyż uważał, że mężczyzna słaby to mężczyzna przegrany. Lutios nieraz czuł się spętany łańcuchami, które założył mu własny ojciec tylko po to, by wyrósł na idealną kopię niego samego. Pan Letora zamarzył sobie bowiem, że po jego śmierci opiekę nad rodziną przejmie pierworodny. Jednak nie wiedział jaką krzywdę wyrządza takim zachowaniem młodemu mężczyźnie.

Ich konkurentami była rodzina Irsus. Pan tegoż oto rodu sławił się przede wszystkim świetną znajomością świata zewnętrznego, tego który wychodził poza obręb Mercivo. Choć był mężczyzną w podeszłym wieku kochał podróże i wiążące się z nimi przywileje oraz wykorzystywał je jako idealną okazję do interesów. Właśnie przez liczne wyjazdy z kraju zdobył taki rozgłos i sławę. Jego małżonka uważała, iż dama jej pokroju nie spędzi ani godziny, a co dopiero kilku tygodni na statku odcięta od luksusów, więc siedziała w posiadłości i tam zajmowała się synem. Była bardzo uczulona na jego punkcie. Bała się gdy wychodził sam z domu i nie pokazywał się długi czas. Gdy w dzieciństwie podczas zabawy wpadł do rzeki podniosła alarm w całej posiadłości, panikowała i płakała, że jej dziecko nie żyje, a w rzeczywistości wrócił cały przemoczony i był tylko trochę brudny od gęstej warstwy mułu, który osiadł na dnie. Od tamtej pory zabrania mu dosłownie wszystkiego. Obecnie jest dorosły, ale nadal nie pozwala mu opuszczać miejsca zamieszkania bez obstawy, dwadzieścia cztery godziny na dobę ktoś go obserwuje, matka chodzi za nim krok w krok, a przez nieobecność ojca, który woli wolność i rozległość oceanu od rodziny nie może nic na to poradzić. To, iż jest jej jedynym synem, a z powodu ciężkiego porodu nie może mieć więcej dzieci nie usprawiedliwia obsesyjnego zachowania. Nadopiekuńczość nie jest troską, to wręcz krzywda dla zamkniętego w czterech ścianach młodzieńca.
Takie zachowanie najbliższych sprawiało, że dwaj mężczyźni byli zamknięci w złotych klatkach, nad którymi pieczę sprawowali rodzice nie mający pojęcia jak czują się ich dzieci. Los chciał by potomkowie rodów, które pałają do siebie jawną nienawiścią stanęli twarzą w twarz.


* * *


Pewnego słonecznego dnia o świcie, gdy matka Selento pogrążona była w głębokim śnie on wyglądał przez okno pokazujące to czego tak najbardziej pragnął: czyste, błękitne niebo, ogród pełen różnorodnej roślinności, ciepłe powietrze i promienie słońca podające na jego bladą twarz. Tylko ze swoich komnat mógł podziwiać piękno otaczającego go świata. Bolał nad postanowieniem rodzicielki, która kazała mieć go cały czas na oku. Miał przecież dwadzieścia lat, był już wystarczająco dojrzały by móc samemu wybrać się na przechadzkę. Pragnął by pan domu wrócił jak najszybciej, choć ledwo tydzień temu znów wyruszył w morze.

    - Dlaczego muszę tu tkwić? Ta posiadłość jest moim więzieniem- oparł się na ramie okna i obserwował pracujących w ogrodzie.

Usłyszał jak do komnaty otwierają się drzwi, a do środka wchodzi jego osobisty służący i powiernik najskrytszych tajemnic- Rivius. Mężczyzna dwa lata młodszy od swojego pana bez jakiegokolwiek odzewu podszedł do szafy i wyjąwszy czyste szaty ułożył je na łożu.

    - Może by tak dzień dobry?
    - Wybacz panie, ale nie chciałem ci przeszkadzać w kontemplowaniu. Twoja matka wstała i zaprasza na śniadanie. Już nie może się doczekać by cię zobaczyć.
    - Widziała mnie zaledwie wczoraj. Czy ja nie mogę dostać odrobiny wolności?- wziął w dłoń przyszykowany ubiór i skierował się do łaźni.
    - Być może pani Irsus czuje się samotna z powodu braku małżonka?
    - To nie moja wina, iż mój ojciec poświęca jej tak mało czasu, ale równie dobrze mogłaby wypłynąć z nim. Wszyscy by na tym skorzystali- służący skupił się by wyraźnie usłyszeć przytłumiony głos.
    - A najbardziej ty, mój panie- zaśmiał się cicho.
    - Ależ oczywiści- Selento wyszedł ubrany w przepasaną czarnym pasem beżową tunikę z rozcięciami po bokach i podobnego koloru lniane spodnie.

Jakiś czas później zszedł do zastawionej jedzeniem jadalni, w której już miejsce zajmowała rodzicielka. Przywitał się i usiadł naprzeciwko. Kobieta, której wiek zdradzały nieliczne zmarszczki przyglądała mu się z uwagą. Mężczyzna zły na matkę ignorował ją i jej zachowanie. Nie chciał wdawać się z nią w żadne dyskusje. Nie minęło dużo czasu a zaczęła go wypytywać o naukę i inne rzeczy, jednak on zupełnie nie zawracał nią sobie głowy.

    - Widzisz synu, dziś dzień moja przyjaciółka wyprawia bal z okazji urodzin swego małżonka i zaprosiła mnie na niego- nagle wizja matki opuszczającej posiadłość niezmiernie go zainteresowała i przysłuchiwał się jej uważniej tym razem patrząc kobiecie w twarz. Jej jasne, gęste włosy okalały młodo wyglądającą twarz.
    - Ach tak?
    - Właśnie tak, toteż jako dama muszę się pokazać z jak najlepszej strony i nie wypada mi odmówić.
    - Mam rozumieć, że dzisiejszego wieczoru nie będzie cię w domu?

Gdy przytaknęła mężczyzna z ledwością powstrzymywał cisnący mu się na usta uśmiech. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście, ta kobieta od lat nie opuszczała go na krok, a teraz prawie całą noc nie zawita do posiadłości. Czyżby to była jego jedna jedyna szansa? Jeśli wszystko dobrze rozegra może tej nocy wymknie się z komnaty. Będzie mógł sam pospacerować, powdychać letnie powietrze bez trzymającej go za ramię matki jak to bywało na co dzień. Upragnione obrazy szybko umknęły z umysłu gdy przypomniał sobie o pilnujących go służących wynajętych przez kobietę.
Po posiłku pani pociągnęła mężczyznę za sobą do swojej ulubionej części ogrodu gdzie często była zdolna spędzać długie godziny. Był to niewielki fragment, w którym kwitły same kwiaty. Ten kilkunastoletni widok przyprawiał go o zawroty i ból głowy. Rozsiadli się wygodnie na miękkiej, bujnej trawie obrysowując wzrokiem całą dostępną powierzchnię.


* * *


Dwa miecze stukały o siebie dając pokaz niezmierzonej siły i potęgi. Młodszy z mężczyzn odskoczył w bok unikając zadanego w jego stronę kolejnego ciosu. Trzymał w ręce broń, jednak napastnik nie pozwolił wykonać żadnego ataku samemu napierając. Czarnowłosy ciężko sapał zmęczony porannym treningiem, który wydawał mu się nie mieć końca. Otarł pot z czoła przygotowując się do natarcia. Uderzał za każdym razem pod innym kątem by zmęczyć agresora i już po chwili wytrącił mu z dłoni miecz, który wbił się w ziemię.

    - Dobrze ci idzie mój synu, będą z ciebie ludzie- pierwszy raz od dawna usłyszał od ojca pochwałę i zrobiło mu się ciepło na sercu, gdyż miesięcy ciężko pracował na, choćby najmniejsze słowa uznania.
    - Dziękuję- otarł pot z czoła.

Syn i ojciec skończywszy pojedynek pomaszerowali do głównej sali, miejsca gdzie jego matka zwykła nader często przesiadywać. Zastali kobietę czytającą jakiś skrawek pergaminu. Zapytana co to takiego, odparła, iż jest to zaproszenie dla niej i jej męża od pewnej hrabiny. Miała zamiar poinformować małżonka o wieczornym wyjściu.

    - Chętnie pójdę, skarbie- powiedział i pochylił się, by pocałować w różowy policzek żonę.
    - Ja nie muszę prawda? Nie popełnię tym faux pas, ponieważ to wy zostaliście zaproszeni, mam rację?- zapytał ukrywając rodzącą się w sercu nadzieję na wolny wieczór.

Zdaniem Lutiosa miał za dużo obowiązków. Pan Letora ganił go za nieprzykładanie się do nauki, brak zainteresowania ćwiczeniami i ogólnym brakiem odpowiedniego zachowania się w towarzystwie, do którego powinien się przyzwyczajać zawłaszcza na zajmowane w przyszłości stanowisko. Jakże on nie znosił tych rozmów na temat tego co będzie. Co będzie? Zapewne rodzice znajdą mu jakąś kobietę, weźmie z nią ślub, zostanie głową rodu i spłodzi jej dziecko, to był jego obowiązek. Nie może odmówić nawet jeśli będzie pewny, że nigdy nie pokocha małżonki. Od najmłodszych lat zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji.

    - Niech będzie- powiedział po dość długiej chwili milczenia Griwals. - Jednakże, masz nie opuszczać swoich pokoi, skoro jak twierdziłeś kilka dni temu, masz za dużo na głowie, położysz się wcześniej i odpoczniesz, bo w niedługim okresie przybędzie ci zajęć.
    - Tak jest- odparł kłaniając się nisko ukrywając przy tym smutek w oczach. Był pewny, iż gorzej być nie może, jak się okazało, może. Powrócił do ogromnej komnaty i rzucił się zrezygnowany na posłane łoże. Czuł się fatalnie, nie był w stanie się nawet zezłościć mając przed oczami listę zadań długą jak stąd do wodospadu w środku lasu w górach.


* * *


Ubrany w czarny płaszcz z kapturem przygotowywał się do nocnej wędrówki. Fresta wybyła z posiadłości pół godziny temu, a on nie zamierzał zaprzepaścić takiej szansy i siedzieć z założonymi rękoma narzekając jak to czuje się źle zamknięty w środku. Jego jedyny przyjaciel Rivius z niemałą obawą zgodził się pomóc Selento. Miał dać znać czy przejście za domem jest dostępne, czy strzeżone. Strażników pilnujących jego pana unieszkodliwił podając im napar z liści bardzo zdradliwego, aczkolwiek pomocnego kwiatka.

    - Gotowy?- zadał pytanie sługa.
    - Na ucieczkę stąd? Zawsze- potwierdził szeptem.
    - Pamiętaj, że musisz wrócić przed świtem, bo jeśli pani się dowie to ja mogę nawet stracić życie, a ty panie, zostaniesz zakuty w kajdany i do końca życia uwięziony w tym domu.
    - Nie musisz mi tego mówić, znam swoją sytuację. Dlaczego mego ojca tu nie ma gdy jest mi tak potrzebny?

Najciszej jak się dało otworzył okno i kładąc delikatnie stopę na drabince podtrzymującej pnącą się w górę białą różę wymknął się z domu. Rivius przyglądał się mu z góry modląc się w duchu, by jego pan nie spotkał żadnego z służących, jeśli by tak było natychmiast zawiadomiliby panią Frestę. Po kilku minutach postać w czarnym płaszczu zniknęła za ogrodzeniem terenu należącego do rodu Irsus. Młodzieniec sprawnie przeskoczył mur okalający tereny i czym prędzej pobiegł w stronę znajdującego się nieopodal Świetlistego Lasu. W dzieciństwie gdy mógł jeszcze wychodzić samemu często się tam bawił, gdyż to miejsce było wręcz magiczne. Pamiętał jak wokół zawsze latały kolorowe, świecące się motyle. Czytał księgi na ich temat i dowiedział się, iż każdy kolor owego stworzenia oznacza coś innego. Żółty symbolizował bogactwo, błękitny niezwykłą podróż, fioletowy szczęśliwą rodzinę, a jego ulubiony czerwony wielką miłość.
Przedzierał się przez gęste, kolczaste zarośla co chwila klnąc pod nosem gdy ręka zahaczała o ostre jak brzytwa kolce. Musiał uważać na twarz, bo pani domu od razu zorientowałaby się, że coś jest nie tak. Kierował się do swojego ulubionego miejsca w całym lesie. A było nim Kryształowe Jezioro, przy którym latało najwięcej motyli. Kryjówka znajdowała się dość daleko od posiadłości, ale nic go nie powstrzyma przed odwiedzeniem jej skoro zaszedł już tak daleko. Godzinę później wspinał się na wysokie skały, które oznaczały, że jezioro znajduje się tuż tuż.


* * *


Mimo złożonej ojcu obietnicy nie potrafił zmrużyć oka. Para za kilka chwil miała udać się na spotkanie towarzyskie do hrabiny Deodry, która przygotowywała swojemu mężczyźnie niespodziankę. Przyjemne powietrze wlatujące przez otwarte okno uspokajało go, ale zamiast nużyć pobudzało jego wyobraźnię o rozległych terenach, na których z chęcią pojeździłby konno, lecz z braku czasu mógł jedynie o tym pomarzyć. Leżał nieruchomo na łożu i zapatrzony w sufit nie usłyszał otwierających się wrót. Ile on by dał, by choć na chwilę zapomnieć o swoich obowiązkach i odpocząć z daleka, od wszystkich i wszystkiego. Nagle coś przysłoniło wpadające do komnaty światło księżyca, więc mimowolnie otworzył oczy. Przed sobą zobaczył mężczyznę o żółtych włosach związanych w kucyk tuż nad szyją. Stał w rozkroku i miną wyrażającą jawną kpinę.

    - Co ty tu jeszcze robisz?- niski ton głosu rozszedł się po wielkim pomieszczeniu.
    - Devor?- podniósł się i staną naprzeciw hrabiego.
    - Za każdym razem będziesz robił to co ci każe ten starzec? Okaż trochę stanowczości i udowodnij ojcu, że nie będziesz tańczył jak ci zagra.
    - Co ty mi insynuujesz?- on i Devon byli sobie bliscy, więc jemu jedynemu pozwalał na ostre zachowanie względem jego osoby.
    - Nie chcę po prostu patrzeć jak mój przyjaciel, który jest dla mnie jak brat był nieszczęśliwy. Doskonale wiem ile oczekuje od ciebie Griwals, jednakowoż jesteś młody i powinieneś żyć pełnią życia. Zarzuca cię od stóp do głów obowiązkami, by przygotować cię na przyszłość, ale ty wykończysz się nim zostaniesz panem domu- musiał przyznać mu rację. Czuł się tym wszystkim zmęczony. Ojciec nie był taki zły, matka także, dawali mu swobodę, jednak zarzucali sprawami i wychodziło, że tego czasu dla siebie nie zostawało dużo.
    - Więc może powiedziałbyś mi hrabio, jak miałbym postąpić? Doskonale zdajesz sobie sprawę, że z moim ojcem nie ma żartów.
    - Boisz się go- stwierdził- ale postaw się mu. Udowodnij, że nie jesteś marionetką. a on wcale nie pociąga za twoje sznurki. Proszę- podał mu długą, skórzaną pelerynę.
    - Po cóż mi to?- obracał i przeglądał ją trzymając w dłoniach.
    - Dzięki temu możesz niezauważenie opuścić mury domostwa i wrócić zanim zostaniesz przyłapany.

Wieloletni przyjaciel przedstawił mu plan działania, który miał na celu odrobinę oswobodzić Lutiosa z kajdan. Szmaragdowe oczy błyszczały ze szczęścia na samo wyobrażenie tej cudownej nocy, gdy będzie mógł poczuć nikły smak upragnionej niezależności. Założywszy płaszcz uzgodnił szczegóły z Devorem i założył najgorszy możliwy scenariusz, w którym to ojciec i matka wracają wcześniej z balu i nie zastają go w komnacie. Gdyby tak się stało hrabia miał grać na zwłokę i robić wszystko byle nie dopuścić do odkrycia prawdy.
Z powodu kręcących się po korytarzach straży, bezgranicznie oddanych małżeństwu, czarnowłosy postanowił użyć jako drogi ucieczki balkonu, znajdującego się na jego pokojach. Gdy już tam był, na dole spostrzegł swojego białego ogiera, osiodłanego i gotowego do przejażdżki.

    - Pomyślałeś o wszystkim- posłał szczery uśmiech do przyjaciela, ten ciągle go zadziwiał. - Jak ja ci się odwdzięczę?
    - Jakiś sposób znajdzie się na pewno, tymczasem ruszaj bo tylko tracisz czas na rozmowę.
    - Racja, z takim sztywnym gościem jak ty nie powinienem mieć nic wspólnego- zażartował i ostrożnie stanął na balustradzie balkonowej. Modląc się w duchu by spaść dokładnie na grzbiet konia zrobił krok do przodu. Po chwili siedział wygodnie w siodle i nie wierzył, że mu się to udało. Zwierzę zarżało radośnie, a on pochwycił lejce i wyjechał tylną braną, która na szczęście nie była zamknięta. Gdy oddalił się dostatecznie od domu popędził wierzchowca i z kłusa przeszedł na szybki galop. To było jego życie, to co kochał ponad wszystko inne. Podczas jazdy konnej czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, wiatr we włosach szum drzew i głuchy odgłos kopyt był nie do zastąpienia. Gdyby tylko mógł oderwać się od otaczającej go rzeczywistości i udać się do innej krainy, gdzie nikt nie wydawałby mu rozkazów.

Jeździł przez dobre dwie godziny aż dotarł do skraju Lasu Świetlistego. Nigdy tam nie był, jednak słyszał krążące o nim legendy i opowieści. Nie wiedział czy pokrywają się z prawdę, czy są tylko wymysłami starców spędzających całe dnie w karczmie popijając zbyt mocne trunki. Wiedział jedno, był zbyt ciekawski by odpuścić sobie wycieczkę w głąb tajemniczego lasu. Zszedł z konia i prowadząc go za lejce przedzierał się przez wysokie krzaki, które nie miały w sobie za grosz delikatności. Walczył z grubymi konarami olbrzymich drzew i grząskimi mułami powstałymi na skutek licznych opadów. W końcu po stoczonym boju dotarł w samo centrum, którym ku jego zaskoczeniu okazało się być Kryształowe Jeziorko. Ten niecodzienny widok zaparł mu dech w piersiach. Oniemiał gdy przed oczami mignęło mu coś kolorowego. Zaczął uważnie rozglądać się dokoła i podziwiać dziwne, latające i świecące w mroku istotki. To miejsce było tak niesłychane, że nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Po przyzwyczajeniu się do otaczającego go świata przywiązał wierzchowca do potężnej gałęzi, a sam podszedł do wody i zaczął się rozkoszować widokiem. Błyszczała się jak diamenty. Nagle usłyszał jak coś szeleści w krzakach tuż obok niego, odgłos stawianych kroków także wyraźnie do niego docierał. Jakiż był głupi, że nie wziął żadnej broni, nie miał przy sobie kompletnie nic. Był bezbronny. Po cóż on tu przyjeżdżał? Ciągnęła go wrodzona ciekawość, a teraz będą tego konsekwencje! Stanął nieruchomo przygotowując się na najgorsze, jeśli był to osobnik niebezpieczny, nawet jeśli od najmłodszych lat był doskonały w walce nie ma szans z uzbrojonym przeciwnikiem. Raptem zza dużych liści wyłoniła się postać odziana czarną peleryną z kapturem na głowie. Kątem oka spostrzegł jak wiele świecących stworzonek do niej podlatuje, a nie robiłyby tego gdyby człowiek okazał się zły. Chyba.
    - No już, już. Hej, przestańcie tak latać- osoba zdjęła kaptur przysłaniający jej twarz, a podnosząc głowę oczy momentalnie znalazły się na oddalonym o kilka kroków Lutiosie. Stojąc jak słup soli czarnowłosy nie wiedział jak zareagować ujrzawszy obcego, który okazał się bardzo urodziwym mężczyzną. Pierwszy raz widział taką istotę. Światło jeziorka oświetlało jego sylwetkę, wokół białych niczym księżyc włosów latały jak płatki kwiatów wielobarwne stworki. Podziwiał jego bladą, ale jakże cudowną cerę i błękitne, przypominające bezchmurne niebo, źrenice. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. Uważał bowiem, iż to najpiękniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek spotkał.


* * *


Wybierając się nad Kryształowe Jezioro bynajmniej nie spodziewał się zastać tam żadnego człowieka, a tymczasem oczy jakiegoś mężczyzny obrysowywały jego sylwetkę dokładnie się przyglądając. Czuł się wspaniale na samą myśl spędzenia pogodnej nocy w swoim ulubionym zacisznym zakątku, lecz teraz nie był już tego taki pewien. Speszył się gdy wzrok nowo spotkanego cały czas się na nim znajdował. Nie wiedząc gdzie podziać oczy zrobił tak jak obcy. Patrzył na jego krótkie krucze włosy, twarz o kolorze kości słoniowej i ciemny ubiór. Nieopodal dostrzegł białego rumaka i to na nim skupił wzrok najdłużej.
    - Kim jesteś?- zapytał w końcu nieznajomy robiąc krok na przód.
    - Nazywam się Selento- rzekł po chwili wahania, on również podszedł i skłonił się lekko. - A ty?
    - Mów mi Lutios- powtórzył gest podobnie jak srebrnowłosy.
Mężczyźni mimo iż się sobie przedstawili nie potrafili rozładować napiętej atmosfery, gdyż ani jeden, ani drugi nie spodziewał się takiego nieoczekiwanego spotkania. Niepewny zachowania Lutiosa był czujny i obserwował każdy jego ruch. Nauczony przez matkę, by trzymać się z daleka od niebezpieczeństwa teraz jeszcze bardziej go kusiło aby o wszystkim zapomnieć, mężczyzna nie wydawał się mu nikim podejrzanym zwłaszcza, że motyle się go nie bały, ale czujność zachować trzeba.

    - Wiesz może co to za stworki? - zrobił nieokreślony ruch dłoni w powietrzu. Selento najwyraźniej się go obawiał, więc postanowił rozładować napięcie.
    - Stworki? Chodzi ci może o motyle?
    - Ach, więc to motyle. Nie wpadłbym na to- zaśmiał się i podszedł do jeziorka siadając na brzegu. - Dołączysz?- poklepał miejsce obok siebie.

Irsus wahał się, jednak koniec końców usiadł przy nowo poznanym. Obserwowali razem latające wokół motyle i mieniącą się, falującą wodę. Długi czas nie zamienili ze sobą słowa pogrążeni we własnych przemyśleniach i problemach. Niespodziewanie srebrnowłosy założył ręce za głowę i powoli opad na gęstą trawę zamykając w trakcie oczy. Mimowolnie uśmiechnął się, gdyż choć teraz nie był zupełnie sam to czuł się nad wyraz dobrze. Letora patrzył na niego ze zdziwieniem, ale nie śmiał się odezwać. Poszedł w jego ślady i także się położył, jednak on miał oczy otwarte, pragnął wiecznie obserwować magiczny krajobraz.

    - Jak się tu dostałeś?- doszedł go delikatny i miękki głos.
    - Jeździłem konno jak się możesz domyślać. Dotarłem na skraj lasu, a przez swą wrodzoną ciekawość nie mogłem się powstrzymać by tu nie wjechać. Pierwszy raz jestem w tym tajemniczym lesie, a już spotkało mnie coś niesłychanego.
    - Co takiego?- podniósł się do siadu i skrzyżował nogi.
    - Ty. Za nic w świecie bym nie przypuszczał, iż ujrzę tu człowieka.
    - Rozumiem, ja poznałem to miejsce w dzieciństwie, choć od wielu lat tu nie byłem. A jak twoje wrażenia?
    - Brak mi słów- rozłożył ręce na boki.
    - Ha ha podobnie było ze mną. Jednak od zawsze wierzyłem w magię i baśniowe historie nie z tego świata. A jak jest z tobą Lutiosie?
    - Nigdy nie miałem czasu na takie dziecinne wyobrażenia o magicznej krainie, lecz teraz zmieniłem zdanie. Nie potrafię opisać tego co czuję przebywając tutaj. To niczym sen.

Patrzyli sobie głęboko w oczy. Szmaragdowe i lazurowe tęczówki nie mogły się od siebie oderwać, wydawać się mogło, że zaraz stanie się coś magicznego. Nagle przed ich twarzami przemknął czerwony motyl. Wirował nad czarną głową, a po chwili przeniósł się nad Irsusa. Mężczyzna z białymi włosami podążał wzrokiem na każde miejsce gdzie siadał niezwykle rzadki okaz motyla. Czerwone istotki nie były spotykane często, wręcz przeciwnie, a symbolizowały one wieczną miłość. Spotkanie jednego przez parę mogło jedynie oznaczać, że są sobie przeznaczeni. Nic nigdy, prócz śmierci, ich nie rozdzieli, a wiedzieli o tym wszyscy, którzy kiedykolwiek spotkali ten okaz. Raptem małe, czerwone światełko przysiadło na jego białej głowie.
    - Piękny- odezwał się Letora patrząc na Selento.
    - Słucham?
    - Ach, to znaczy... motyl piękny. Mówię o motylu- szybko zastrzegł, choć tym określeniem mógłby nazwać również błękitnookiego, gdyż nie odejmował mu urody. - Słyszałem kiedyś, że magiczne przedmioty lub zwierzęta mają jakieś znaczenie dla nas ludzi, ale czy to prawda?
    - Naturalnie- odparł.
    - Więc co oznacza ten, wiesz?- wskazał siedzącego malucha na włosach młodzieńca.

Mężczyzna speszył się. Cóż miałby mu powiedzieć, że jeśli dwie osoby spotkają go to oznacza, iż są sobie przeznaczone? Będą się kochać nieskończoną miłością, choć wcześniej mogły nigdy ze sobą nie rozmawiać? Taka magiczna i przesłodzona bajka? Weźmie go za obłąkanego albo gorzej, woli nie zrażać do siebie zielonookiego, gdyż wydawał mu się interesującą postacią.

    - Nie powiem, musisz dowiedzieć się sam, jeżeli ci zależy- odpowiedział wymijająco, miał skrytą nadzieję, że ten nie będzie więcej się dopytywał.
    - Dobrze. Dowiem się- popatrzył na jego bladą twarz i uśmiechnął się, co zbiło nieco Selento z tropu. Jaki w rzeczywistości jest siedzący naprzeciwko czarnowłosy?

Obaj znów leżeli i przyglądali się gwiazdą, by zapomnieć o otaczającym ich świecie, obowiązkach, rodzicach, zakazach i nakazach. Wdychali rześkie powietrze i wsłuchiwali się w szum wody. Głos ponownie zabrał Letora.

    - Jak myślisz, jak długo może trwać bal?- zapytał, bo trochę się obawiał najgorszego scenariusza, mimo że był na niego przygotowany.
    - Ach, no tak!- chłopak nagle się poderwał na równe nogi. - Ile myśmy już przesiedzieli? Muszę wracać, bo jeśli matka odkryje, że mnie nie ma...- na wypowiedziane w panice oświadczenie do Lutiosa dotarło, iż jego nowy znajomy także się wymknął pod nieobecność rodziców.
    - Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Gdy pragniemy coś zrobić, choć nam nie wolno, robimy to gdy nadarza się okazja- dodał widząc zdziwioną minę. - Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zawiozę cię do domu.
    - Nie możesz! Gdyby cię ktoś zobaczył natychmiast doniósłby mojej matce, a w konsekwencji nigdy więcej...
    - Dobrze, rozumiem- złapał go za ramiona próbując uspokoić. Delikatnie przeczesał dłonią jego księżycowe włosy. Od dawna zastanawiał się jakie to uczucie dotykać ich. Były bardzo miękkie i gładkie. Dopiero teraz zauważył, że część z nich jest schowana w płaszczu.
    - Uprzedzając twoje pytanie, gdy są splecione w warkocz sięgają mi do pasa.
    - Niesamowite...- złapał włosy tuż nad szyją i spod ubrania wyciągnął resztę. W mgnieniu oka opały na ramiona i plecy chłopaka. Wyglądały na bardzo zadbane. Cudowne.
    - To moja chluba. No i pani domu je kocha.
    - Pani domu?
    - Chodzi o moją matkę.
    - Więc twoja rodzina jest majętna, zgadza się?- z reguły mianem „pani domu” określa się bogatą żonę jakiegoś mężczyzny. - Zaiste, jesteśmy bardzo podobni. Nazwisko mego ojca to Letora- na to niespodziewane oświadczenie błękitnooki zrobił duże oczy a szczęka opadła mu na ziemię. Dlaczego pierwsza osoba, którą tu poznał i polubił musi być konkurentem jego rodziny? - Coś nie tak?
    - Nie jestem pewien co powiedzieć, gdyż mój ojciec to Irsus. Zapewne wiesz jak ci dwaj się nienawidzą?- takich rewelacji Lutios się nie spodziewał. Po zobaczeniu Świetlistego Lasu mógłby uwierzyć we wszystko, lecz nie chciało mu się wierzyć, iż ktoś taki jak Selento jest potomkiem wroga numer jeden jego ojca. Przykre.
    - Cóż, to wielkie zaskoczenie muszę przyznać. Jednakowoż my chyba nie musimy być wrogami jak ci głupcy?
    - W pełni się zgadzam- odparł pewnie mężczyzna.
    - Wiesz, zapytałbym się ciebie, czy się jeszcze spotkamy, ale będę miał tyle obowiązków, że z pewnością nie wrócę tu, nad czym szczerze ubolewam.
    - Moja matka mnie nie wypuści z posiadłości samego, dlatego ja także więcej tu nie przyjdę- spuścił głowę. Po powrocie znów zacznie się trzymanie pod kluczem w złotej klatce przez rodzicielkę.

Ani jeden, ani drugi nie wiedział co się stanie kiedy wrócą do domów. Nie byli czarnoksiężnikami, nie wiedzieli, czy rodzice właśnie przeżywają szok spowodowany brakiem ich obecności, czy też świetnie się bawią na balu. Mogli mieć jedynie nadzieję, iż nie zostali zdemaskowani. Przed rozstaniem, które musiało nadejść obiecali sobie, że gdy tylko trafi się odpowiednia okazja ponownie się spotkają przed Kryształowym Jeziorem. Będą czekać na tego drugiego choćby do rana, nie narażając się opiekunom.


* * *


Selento dzięki pomocy Riviusa wspiął się po ogrodzeniu i zdyszany wszedł do komnaty. Kiedy był przed posiadłością zaczęło świtać, więc biegł ile sił w nogach. Na swoje szczęście nie spotkał żadnego strażnika. Przyjaciel idealnie się wszystkim zajął. Sługa przygotowywał swojemu panu ciepłą kąpiel, który siedział teraz na podłodze a na ubraniu oraz we włosach miał liście i dużo błyszczącego się pyłku. Młodzieniec martwił się o Lutiosa, bał się, że ten nie zdążył na czas i państwo Letora dowiedzieli się o przygodzie ich syna. Co prawda miał konia i był szybszy niż on, jednak obawa gdzieś się czaiła.

    - Po twojej minie widzę, że jesteś wniebowzięty tą krótką chwilą wolności, panie- powiedział zamykając okno i wskazując na wrota do łaźni.
    - Masz absolutną racje, ta noc będzie dla mnie niezapomniana. Dla niego pewnie także- dodał ciszej, ale wprawne ucho Riviusa uchwyciło informację.
    - Niego? Kogo? Kogóż to spotkałeś?

Długowłosy niechętnie opowiedział o swoim spotkaniu z potomkiem rodu Letora. Starał się unikać wgłębiania w szczegóły, ale to był jego jedyny przyjaciel i pragnął się komuś wyspowiadać. Chłopak podczas gdy Irsus brał kąpiel i zdawał relację z przebiegu schadzki rozczesywał jego białe pasma. To czego się dowiedział wprawiło go w osłupienie. A na wieść, że obaj równocześnie zobaczyli czerwonego motyla w szoku upuścił grzebień. Całym sercem wierzył w legendy i przypowieści na temat rzadkiego, ale jakże cennego okazu. Kiedy jego matka jeszcze żyła opowiadała mu niezwykłe historie, których treści zna na pamięć.

    - Czyżby to przeznaczenie? Losowy wypadek? Zbieg okoliczności?
    - Nie wiem i chyba nie chcę się tego dowiadywać- usłyszał dźwięk trąbki oznaczający przybycie kogoś do posiadłości. - Moja matka wróciła- powiedział przygnębiony.
    - Nie inaczej.

* * *


Wpadł jak strzała na tereny domu ojca przez cały czas otwartą bramę. Będąc przed balkonem zeskoczył z ogiera i puściwszy go wolno na plac dał sygnał przyjacielowi. Ten natychmiast rzucił mu związany materiał, przy pomocy którego wspiął się do komnaty. Devor migiem zatrzasnął szklane wejście do środka i rzucił się z pięściami na Lutiosa.
    - Czyś ty do reszty zgłupiał?! Kilka minut temu zabrzmiała trąba! Gdybyś był o minutę za późno byłoby po nas!
    - Spokojnie wyprzedziłem karetę na rogu tylnego wjazdu, nikt mnie nie widział. Pędziłem jak szalony od samego lasu- siedząc na podłodze przeczesał mokre od potu włosy.
    - Dobrze... Zaraz, zaraz. Jakiego lasu?- podparł się w boki i przyjrzał się z uwagą sapiącemu mężczyźnie.
    - Spotkałem kogoś w Świetlistym Lesie. Ach właśnie byłbym zapomniał, poszukaj mi księgi opowiadającej o magicznych kolorowych motylach- słysząc to szczęka mu opadła na ziemię. Jego przyjaciel oszalał! Przecież magia nie istnieje, prawda? Ani jeden, ani drugi nigdy nie wierzył w bajeczki opowiadane przez naiwnych i głupich ludzi, a teraz tak nagle zmienił zdanie? Z dnia na dzień?
    - Lutios, coś ty widział w tym lesie lub raczej czego się tam nawdychałeś? Coś ci zaszkodziło? Martwię się o ciebie bracie.


No tak, mógł się domyślać, że taki trzeźwo myślący człowiek jak Devor za nic w świecie nie uwierzy w takie bajki. Postawił sobie za cel przekonanie hrabiego co do magicznych stworzeń. Nagle usłyszał potężne kroki zbliżające się coraz szybciej do jego komnaty. Obaj mężczyźni znajdujący się w pomieszczeniu wiedzieli co to oznacza, nadciąga burza z piorunami w postaci Griwalsa. Przerażony zielonooki zatrzasnął się w łaźni i ani myślał stamtąd wychodzić. Kazał hrabiemu pilnować drzwi, by ojcu czasem nie zamarzyło się wejść tam. Jeśli chodziło o jego pierworodnego to nie miał skrupułów. Czy to dzień, czy noc wpadał jak burza do jego pokoi i przekazywał mu różne zadania. Jeśli zobaczy go we wczorajszych szatach szybko dojdzie gdzie syn spędził noc. A tym miejscem z pewnością nie była komnata. Tak jak się tego spodziewał ojciec miał mu do przekazania jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, ale dowiedziawszy się od przyjaciela syna, że ten właśnie bierze kąpiel skapitulował. Nakazał mu bezzwłocznie przyjść na plac bojowy, gdzie odbywały się treningi. Tak, w środku nocy.




1 komentarz:

  1. Hej,
    biedni, naprawdę są zamknięci dosłownie w złotych klatkach, tak miałam podejrzenia, że Irsus i Lutios się spotkaja, i co? latał nad nimi czerwony motyl...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń