Powered By Blogger

niedziela, 25 września 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 16


Dziękuję za komentarze :)




Zasłonił usta dłonią i wsłuchiwał się w słowa doktora czując jak jego serce przeszywa sztylet nasączony trucizną. Nie chciało mu się wierzyć w to co słyszał. Pragnął myśleć, że to jest jakiś kiepski żart, lecz była to szczera prawda. Nie potrafił znieść wiadomości, którą przekazał mu lekarz.

    - Dowiedzieliśmy się, że jest pan jedynym krewnym, a w takich przypadkach musimy powiadomić bliskich. Przykro mi, że przekazuję taką wiadomość, gdy są państwo daleko od siebie – dosłownie widział oczyma wyobraźni jak mężczyzna przeciera spocone czoło.

Gdy doktor wykonał swoją powinność, z wielkim żalem w sercu pożegnał się i rozłączył. Jemu natomiast po skończonej rozmowie komórka wypadła z ręki i tocząc się po łóżku spadła na podłogę. Jego ciało było napięte jak struna. Dłonie ściskały spodnie na udach tak, że mu kostki bielały. Wzrok Caleba stał się nieobecny jakby tylko ciałem był w tym pokoju a duszą wywędrował gdzieś indziej. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Dosłownie czuł jak jego dusza jest rozrywana na kawałki. Przed sobą widział jedynie bezdenną pustkę, ciemność, która przesłoniła mu oczy. W głowie mu szumiało od najgorszych rzeczy, które kiedykolwiek spotkały go w życiu. Jedyną rzeczą, która nie pozwoliła mu się załamać w trudnych chwilach była miłość i troska Abigail. To dzięki niej miał tak wiele rzeczy. To dzięki tej najwspanialszej kobiecie pod słońcem żyje. Dostał od niej wszystko co najlepsze. Poświęciła dla niego swoje życie, zaopiekowała się, kochała bezwarunkowo, wychowywała niczym swoje syna. A świadomość, że ją traci, jedyna rodzinę, doszczętnie go druzgotała. Po takim ciosie nie będzie potrafił się podnieść. Zaczął się zastanawiać dlaczego Bóg jest taki okrutny. Zabrał mu wszystko, nawet władzę w nogach, być może by odpokutował za swoich rodziców, ale teraz zamierza pozbawić go ciotki? Nie zgadza się na to! Miał dość wszystkiego! Chciał mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafił. Życie nie ofiarowało mu zbyt wielu dobrych chwil, nie doświadczył wielkiego szczęścia, więc nie powinien się obwiniać, iż nie wierzy, że istnieje „szczęśliwe zakończenie”. Nawet większości jego książek go nie ma, bo nie potrafi sobie go wyobrazić. Przeważnie jest to neutralny koniec. Ale w jego słowniku nie istnieje coś tak absurdalnego jak happy end.
Pochylił się do przodu dotykając czołem dłoni wciąż ściskających spodnie. Jego ciało się zatrzęsło. Raz po raz z oczu Caleba zaczęły lecieć słone łzy spływające po zaczerwienionych policzkach. Najgorsze obrazy nie chciały opuścić jego umysłu. Zadawał sobie pytanie dlaczego to się musiało stać akurat teraz? Jeśli już musiało, to przynajmniej wtedy, gdy on byłby blisko niej. A obecnie są daleko od siebie, mimo że to ten sam kontynent. Nie potrafił powstrzymać swojego płaczu i szlochu, który rozchodząc się echem po pokoju było coraz bardzie słychać.


~~* * *~~


Wyszedł łazienki odświeżony i pachnący. Od razu poczuł się lepiej gdy założył na siebie czyste ubranie. Rzeczywiście dzisiejszy dzień był męczący. Ledwo wszedł do pokoju a zatrzymał się w progu zdziwiony widokiem Caleba zginającego się w pół. Zamierzał zignorować ten widok i powiedzieć mężowi, że zaraz pójdzie się umyć, jednak po wejściu w głąb spostrzegł, że blondyn się nie podnosi, a jego ciało drży. Poważnie się zaniepokoił. Podszedł do niego i pochylił się. Nagle usłyszał głośny jęk i pociąganie nosem.

    - Caleb, co jest? – nie wiedział co powinien zrobić. W jednej chwili poczuł się bezradny słysząc jak mąż płacze z nieznanego mu powodu. Usiadł przy nim na łóżku i łapiąc go za ramię i plecy próbował wyprostować. W końcu po paru próbach mu się to udało. Dotykając blondyna czuł jego spięte i drżące ciało. Oddech był szybki i płytki. – Powiedz mi...
    - Zostaw mnie!
    - Ciągle tylko powtarzasz „zostaw”, „puść”, „daj mi spokój”! Nagle zacząłeś płakać, a ja nie wiem do jest przyczyną! Martwię się! – w końcu odwrócił mężczyznę do przodem do siebie i spojrzał na jego czerwona twarz, i przekrwione od tarcia oczy. Jak zwykle wzrok miał wlepiony w podłogę.

Nie miał bladego pojęcia do robić. Pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją i był wobec niej bezradny, nie przygotowany. Pochwycił w dłonie twarz męża wbrew jego protestom. Trzymał ją dość mocno by Caleb zaraz mu się nie wyrwał. Uważnie obrysował wzrokiem jego zbolałą minę i zielone oczy, z których leciały łzy. Ten widok zmiękczył jego serce, a pretensje jakie kiedykolwiek miał do Antrosy w jednej sekundzie uleciały w niepamięć. Patrząc na zapłakanego męża i jemu zrobiło się ciężko na sercu. Wyciągnął ręce i łapiąc za ramiona przyciągnął go do siebie, przyciskając do swojego torsu. Tym razem mężczyzna nie stawiał oporu, i ku jego zaskoczeniu objął go z całych sił jakby desperacko łapał się ostatniej deski ratunku. Natomiast Kaylor położył swoją dłoń na jego plecach, a drugą dotknął jasnych włosów, które zaczął delikatnie gładzić. Czuł, że jedyne co może w takiej sytuacji zrobić to po prostu przytulić męża. Robiąc to sam poczuł ciepło rozlewające się po jego sercu. Jeszcze nie wiedział jak to uczucie opisać, ale mógł śmiało i bez obaw powiedzieć, że dobrze mu w ramionach Caleba. Na swojej koszulce poczuł mokre miejsce, które swoimi łzami zaznaczył blondyn.

    - Już dobrze.

Wyszeptał do jego ucha przez cały czas głaszcząc go uspokajająco po głowie. W takiej chwili, gdy z jakiegoś powody Caleb cierpi nie zamierzał zgrywać drania, którym był dla niego wcześniej. Nie puści go teraz choćby nie wie co. Tuląc blondyna do siebie zaczął się delikatnie kołysać w przód i w tył. Bardzo się zamartwiał, bo nigdy wcześniej nie widział takiej histerii w jego wykonani, a bez poważnego powodu nie zrobiłby czegoś takiego. To zachowanie nie było w stylu Antrosy.
Przez długi czas płacz nie chciał ustać, a on zastanawiał się o może jeszcze zrobić, by mąż się uspokoił. Wciąż czuł zaciskające się na jego bluzce pięści i mocny uchwyt. Cieszył się, że tak z nim postąpił i nie zignorował. Poza tym nawet jeśli tylko odrobinkę, to Caleb mu ufa, bo gdyby tak nie było, to chyba by się w niego tak nie wtulał, prawda? Zdawało mu się, że jest z zupełnie innym człowiekiem, niż przed kilkoma dniami. Siebie też ledwo poznawał. Wcześniej odepchnąłby go i nie zwracał najmniejszej uwagi pozostawiając samego sobie. Teraz ani o tym myślał. Pocałował go czule w czubek głowy. Gdy spojrzał na zegarek zarejestrował, że jest już po dwudziestej. Aż tyle czasu minęło? Ech, a ja wciąż nie wiem co wprawiło Caleba w taki stan. Co się musiało stać? Zdecydowanie wolałbym gdyby płakał ze szczęścia. Chciałbym go jakoś rozweselić. Sam jeszcze nie zdawał sobie sprawy, ale pomyślał o czymś więcej niż zwykłym sprawieniu, by mąż się uśmiechnął.

    - Cokolwiek się stało, wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Zauważył, że stopniowo oddech się reguluje i nie jest taki chaotyczny. Serce także spowolniło, gdyż wcześniej biło jak dzwon kościelny. Ciało blondyna rozluźniło się i teraz wydawało się bezwładne. Domyślał się co zaszło i odetchnął z ulgą. Powoli, starając się nie go nie obudzić, odsunął się od niego asekurując, by nie spadł. Kaylor wstał i sprawnym ruchem, łapiąc męża pod kolanami i pod rękę, podniósł go. Uważając by nie uderzyć się o coś przeszedł na drugą stronę łóżka, jakimś cudem odrzucił kołdrę na bok i położył na nim Caleba. Pochylił się nad mężczyzną przez chwilę przeczesując dłonią jego miękkie włosy. Potem złożył kolejny pocałunek na jego poliku, który był tak ulotny i delikatny, że nie mógł on obudzić męża.
Usiadł po przeciwnej stronie, opierając się plecami o ścianę przyglądał się spokojnemu i regularnemu oddechowi. Nim się spostrzegł on również zasnął.
Obudził go dopiero jakiś odgłos i wiercenie się Antrosy w łóżku. Podniósł leniwie powieki i przetarł oczy. Przez to, że spał na siedząco z rękoma złączonymi na brzuchu kark i tyłek niemiłosiernie go bolały. Chyba nadwyrężył szyję, bo nie może ruszać głową. Trzymając się z bolące miejsce Kaylor odwrócił się w stronę męża z głośnym sykiem.

    - Brzuch mnie boli – ledwo usłyszał cicho wymamrotane przez Caleba zdanie.
    - Nic dziwnego, skoro tyle płakałeś.

Widział jak blondyn natychmiast otwiera oczy i przygląda mu się zaskoczony i zdezorientowany. Wstał szybko i żeby nie polecieć na materac podtrzymywał się z tyłu rękoma.

    - Twój telefon leżał na ziemi, więc położyłem go na szafkę, gdybyś go szukał. Powiesz mi co cię tak wyprowadziło z równowagi? – zbliżył się do niego i dotknął dłonią jego policzka, na którym był odciśnięty ślad od poduszki. Głaskał go po nim kciukiem ścierając zaschnięte ślady po łzach. Widząc minę Caleba Kaylor zaczął się cicho podśmiechiwać.
    - Nie patrz się na mnie jak na wariata. Chcę, żebyś mi zaufał tak jak to zrobiłeś kilka godzin temu. Chcę znać powód, rozumiesz? Jednak najpierw muszę cię za wszystko przeprosić. Od samego początku nie byłem wobec ciebie fair. Gdy byłem pijany doprowadziłem do okropnej sytuacji i cię zraniłem. Później było to samo, przez moją niewyparzoną gębę. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia i chciałem się ich pozbyć składając ci nieszczere przeprosiny. Jednak nawet nie chciało mi się wtedy do ciebie pofatygować. Teraz to co mówię płynie z głębi serca – położył rękę w tamtym miejscu i kontynuował. – Zachowywałem się jak ostatni dupek. Nie traktowałem cię jak na to zasługujesz. Nie proszę cię, żebyś mi wybaczył i zapomniał, lecz daj mi drugą szansę. Zacznijmy od początku, a pokażę ci, że nie jestem taki zły. Postaram się, żebyśmy wiedli dobre życie jako małżeństwo. Nie obiecuję, że cię nie zranię, nie doprowadzę do płaczu. Nie wszystko da się przewidzieć, jednak nie zrobię tego umyślnie. Teraz wiem, że masz delikatną i kruchą duszę, na której łatwo zrobić rysy, zadry. Zrozumiałem swoje błędy i za wszystko przepraszam – uśmiechnął się smutno. – Pragnę być dla ciebie, i żebyś ty był dla mnie.


~~* * *~~


Czuł ciepło płynące od ciała Kaylora. Dotykali się ramionami i nagami, a w dodatku mąż trzymał dłoń na jego policzku. Po tym co usłyszał od doktora prawie się załamał. Lecz ktoś nie pozwolił mu pogrążyć się w ciemności na długo. Pomógł, wsparł, pocieszył i o dziwo tym kimś nie była ani ciocia, ani przyjaciółka. To osoba, o której nigdy by nie pomyślał, że zrobi coś takiego. Jakoś tak... dobrze mu z tym było. Wcześniej co prawda nie znosił bruneta, przez jego obcesowe a nawet chamskie zachowanie. Jednak tak jak podejrzewał nie było to jego prawdziwe „ja”. Czuł od słów Kaylora bijącą szczerość, widział to również w jego błękitnych, teraz już nie tak strasznych oczach.
W jednej chwili ten mężczyzna, dzięki temu co właśnie powiedział stał się dla mu bardzo bliski i mimo swojego zamkniętego charakteru i osobowości dopuścił go do siebie. Zaufał mu. Nawet swojej cioci próbował nie pokazywać swoich łez, a pozwolił by zobaczył je mąż. Powinien się wstydzić, bo od początku takie wywoływał w nim uczucia Ledwood, ale pewnie chwytał jego spojrzenie. Żaden z nich przez dłuższy czas nie spuszczał wzroku z drugiego. Kaylor się do niego uśmiechał. Pokazywał, że można na niego liczyć. Na tą chwilę ma tylko jego przy swoim boku.
Przełknął rosnącą w gardle gulę. Przysunął się bliżej męża i opadł głowę o jego tors zamykając oczy. Musi mu jakoś to powiedzieć, ale boi się, że znów się rozklei.

    - Jeśli pozwolisz mi się przytulić i pocieszyć to możesz płakać – gdy Kaylor to powiedział zorientował się, że on również głośno przed chwilą myślał. – Tak jak ciągle powtarza mój ojciec, mamy czas się poznać.
    - Możesz się bardzo rozczarować, gdy mnie poznasz.
    - Chyba sobie żartujesz – porwał go w ramiona i nie zamierzał już nigdy puszczać. Zdawało mu się, że Caleb jest tym czego mu potrzeba. Był szczęśliwy, że doszedł do tego.
    - Ciocia pracuje jako guwernantka w Paryżu, ale to wiesz. Dostałem telefon, że w trakcie pracy zemdlała. Sąsiedzi powiadomieni przez dzieci zawieźli ją do szpitala – w tym momencie jego głos wyraźnie zadrżał. Znów poczuł jak gula rośnie w jego gardle i nie potrafi przełknąć śliny. Lecz mąż cały czas dodawał mu otuchy przytulając go. Jeszcze dwa dni temu w życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że on i Kaylor w kilka chwil staną się sobie tacy bliscy. – Po badaniu lekarze wykryli u niej guza mózgu, który rozwijał się od lat. Nie wiedziała o tym. Ten lekarz powiedział, że dają jej mniej niż pięćdziesiąt procent na przeżycie. Żeby ją uratować muszą natychmiast operować, ale przez umiejscowienie i to, że jest złośliwy operacja jest bardzo ryzykowna. Jeśli ją przeprowadzą może umrzeć podczas, lub po operacji przez powikłania. Jeśli będą czekać z założonymi rękoma umrze. Kiedy to usłyszałem nie wytrzymałem. Ona jest moją jedyną rodziną – nie potrafił kontrolować swojego głosu. Znów emocje wzięły nad nim górę.
    - Co im poleciłeś?
    - Żeby brali się do roboty. Nie mamy nic do stracenia. Tak czy inaczej umarłaby. Jeżeli miałoby się to stać... To już wolę mieć świadomość, że nie zwlekałem i moja decyzja była słuszna.
    - Dobrze zrobiłeś. Postąpiłbym tak samo. Chociaż nie jestem na twoim miejscu i nie wiem jakbym na to zareagował na takie wieści. Ojciec jest jaki jest, denerwuje mnie od zawsze, ale nie chciałbym, by stało się mu coś złego.
    - A co z twoją mamą? Pamiętam, że nie było jej na ślubie ani na obiedzie. Czy ona...
    - Nie – od razu zaprzeczył wiedząc o co mężczyzna pyta. – Żyje, ale nie widziałem się z nią od lat. Właściwie nie spieszno mi do tego. I nie nazywaj jej proszę moją mamą. Może ty mówiłeś tak dobrze o swojej, ale ja mówię na nią Angelika. Nie zasłużyła na miano „mamy” ani nawet „matki” – słysząc jak ktoś wspomina o tej kobiecie ciśnienie mu się podniosło.
    - To witam w klubie – zauważył jak Caleb rzuca w przestrzeń kpiące spojrzenie. – Moi rodzice nie byli wzorem do naśladowania. Mogę powiedzieć, że to ciocia bardzie jest dla mnie matką.
    - Kiedyś o tym porozmawiamy. A teraz mi powiedz, czy chcesz lecieć do Paryża?


~~* * *~~


Kolejna podróż samolotem w ciągu czterdziestu ośmiu godzin to nic przyjemnego. Ciężko było zwłaszcza w środku nocy dostać się z powrotem do portu na Krecie, a stamtąd na lotnisko. Od jego błyskotliwego pomysłu minęło osiem godzin, w czasie których myślał, że się wykończy. Ich urlop nie obejmował wyjazdu do Francji, ale jak to z planami bywa. Nie można ich mieć, bo wszystko się prędzej czy później pierdzieli. Jednak wiedział, że to było dobre wyjście. Z ich zwiedzania Santorini nic by nie wyszło bo Caleb zadręczałby się stanem swojej cioci, a i on byłby podenerwowany. Uważał, że dla tej dwójki, która przez większość swojego życia miała jedynie siebie, było nie fair, gdyby nie mogli się zobaczyć biorąc pod uwagę najczarniejszy scenariusz. Więc nie zwlekając kupił przez Internet dwa bilety i modlił się, by zdążyli na najbliższy lot. Szczęście w nieszczęściu, że udało im się dotrzeć na lotnisko dziesięć minut przed odlotem. Kontrola bagażowa była zbędna, bo nie brali nic ze sobą poza telefonami i dokumentami.
Nie wiedział ile jeszcze potrwa lot i w sumie nie miał czasu zaprzątać sobie tym głowy. Jedyne co się teraz dla niego liczyło to Caleb, któremu przydałby się porządny wypoczynek. Mimo że wcześniej spał to jego sen nie był do końca spokojny. On również nie grzeszył energią. Położył na zimnej dłoni męża swoją i lekko ją ścisnął splatając ich palce. Widząc, że blondyn śpi opierając głowę o jego ramię doszedł do wniosku, że on również się zdrzemnie, choć na kilka chwil.


~~* * *~~


Zameldowali się w pierwszym lepszym hotelu. Obaj odczuli kolejną zmianę strefy czasowej zmęczeniem. Zdecydowanie nie byli przyzwyczajeni do takich dalekich wycieczek. Wynajęli jeden z ostatnich pokoi, które były dostępne, a te zapewniały tylko jedno łóżko w pokoju. Już mu to chyba nie robi różnicy. Marzy jedynie o pójściu spać. Caleb powinien zrobić to samo, choćby ze względu na stan, w którym się znajduje. Podróż była męcząca.

    - Z samego rana pójdziemy do tego szpitala i zapytamy o panią Abigail. Mam nadzieję, że dogadamy się po angielsku.
    - Znam podstawy francuskiego, może to niewiele, ale zawsze coś.
    - Skoro lekarz rozmawiał z tobą po angielsku to w porządku. Nie potrafię sobie wyobrazić jak się czujesz, ale będę cię spierać cały czas – ukucnął przed nim i położył ręce na jego kolanach.
    - Wiem – odpowiedział cicho łapiąc spojrzenie błękitnych oczu. Wyglądały zupełnie inaczej niż wcześniej. Przyjaźnie i miło.


~~* * *~~

Tak jak obiecał mężowi z samego rana znaleźli się w szpitalu, do którego przetransportowano Abigail. Gdy tam szli, dziękując niebiosom, że hotel był bardzo blisko tegoż budynku, Caleb zabronił mu kierować wózkiem i zachowywać się tak jak na obiedzie na wyspie. Powoli zaczynał myśleć, że Antrosa rzeczywiście nie chce pokazywać jakie ma upodobania i że ma męża. Z drugiej strony on nie chce ze mną spać. To chyba nie oznacza, że tak naprawdę lubi kobiety, a do małżeństwa z facetem został zmuszony, prawda? Zaczynał nabierać wątpliwości. Jego teoria nie może być prawdziwa. A co jeśli jednak?
Miał ochotę walić głową w mur. To absurd! Już kompletnie zaczyna mu się mieszać w głowie. Jak najszybciej musi porozmawiać z Calebam inaczej oszaleje. Lubi mieć wszystko czarno na białym, a nie bawić się w jakieś zgadywanki.
Po zdobyciu informacji w recepcji dotyczących gdzie dokładnie Abigail się znajduje skierowali się tam. Nie musiał nawet spoglądać na minę męża, by wiedzieć, że ten się bardzo denerwuje i jedzie przed salę z ciężkim sercem. Jeżeli jedyna krewna blondyna odejdzie on się załamie. Najbardziej bał się tego, że nie będzie wiedział ja mu pomóc, poza po prostu byciem przy nim. Prawdą było, że musieli przygotować się na najgorsze. Może nie miał z nią dużo styczności, ale mając świadomość, że była bliską przyjaciółką ojca musiała być dobrą kobietą. Po tym co zaplanowała z jego rodzicem czuł, że ze spokojnej kobiety potrafiła zmienić się w huragan Katrina. Jednak tata zawsze miał nosa do kobiet, to musiał mu przyznać. Znajome, koleżanki ze szkoły, o których mu opowiadał, z pracy, przyjaciółki, wszystkie były dobrymi kobietami. Lecz bez względu ile ich miał nigdy nie dał powodów do podejrzewania go o zdradę. Zawsze kończyło się tylko na przyjaźni. Ojciec nie był już pierwszej młodości, ale był mężczyzną, o którym mogła marzyć każda kobieta. W życiu zrobił tylko jeden błąd związany z kobietą. Największy jakiego mógł się dopuścić. Ożenił się z Angeliką i pokochał ją. Z jednej strony, gdyby tego nie zrobił to on by się nie urodził, a z drugiej...
Orientując się, że są już przed odpowiednią salą położył rękę na ramieniu Caleba. Na recepcji nic im nie powiedzieli poza piętrem i numerem pomieszczenia. Nawet nie wiedzieli co to za miejsce. Sala operacyjna, segregacji czy jakaś inna? To oczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość było okropne.

    - Myślisz, że ona... – głos blondyna się załamał.
    - Nic nie myślę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Właśnie tą chwilę wybrali sobie lekarze by otworzyć drzwi i wywieść kobietę na łóżku. Caleb zobaczywszy to chciał podjechać do niej, wołał ją lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Wtem podszedł do nich średniego wzrostu mężczyzna z włosami przyprószonymi obficie siwiznom i znużonym spojrzeniem.

    - Jak mniemam pan Antrosa – zwrócił się do Caleba.
    - Niech pan mi powie co z nią będzie?!
    - Operacja trwała wiele godzin. Wszyscy są bardzo zmęczeni. To co stało się pańskiej krewnej powstawało przez lata bez jej wiedzy. Cały zabieg był bardzo ryzykowny i ciężki do przeprowadzenia. Ale nie wie pan może czy kobieta miewała jakieś bóle głowy, występowały częste omdlenia?
    - Gdy mieszkałem z nią często skarżyła się na zawroty głowy, ale brała tabletki przeciwbólowe, szał spać i na drugi dzień było w porządku. Często tłumaczyła sobie, że to przez przepracowanie źle się czuła. Ale nigdy bym nie podejrzewał, że... – te słowa nie chciały przejść mu przez gardło.
    - Praca nie miała z tym nic wspólnego. To guz powoli dawał o sobie znać. Proszę być spokojnym – powiedział w końcu mężczyzna ku jego uldze. – Przeszła zabieg pomyślnie. Przez najbliższe godziny będzie pod narkozą, ale już teraz pielęgniarki zawożą ją do sali wybudzeń. Niech się pan nie martwi. Od razu mi wyglądała na silą kobietę. Dała radę.
    - Wiele przeszła w życiu. Może się uodporniła – mruknął ukrywając twarz w dłoniach, gdyż znów zbierało mu się na płacz.
    - Mówiłem ci, że wszystko się skończy dobrze.

Blondyn jedynie mruknął „tak” i ukrył twarz w dłoniach, gdyż znów zbierało mu się na płacz. Na swoim ramieniu wciąż czuł rękę męża. Cieszył się, że nie jest teraz sam. Że jednak ma Kaylora przy sobie. Nie słuchał już wyjaśnień lekarza jak dojść do sali, gdzie przewieźli kobietę. Zamiast niego z mężczyzną rozmawiał Ledwood. On nie dałby rady, zaraz by się rozkleił. Kiedy brunet zamierzał ich stąd zabrać wydukał najszczersze podziękowania dla pana Lacroix.


Jadąc do odpowiedniej salki według instrukcji doktora natknęli się rodzinę, u której pracowała Abigail. Porozmawiali z nimi trochę i doszli do wspólnego wniosku, który kobiecie z pewnością się nie spodoba, ale jest słuszny. Wydali się bardzo miłą rodziną, chociaż Kaylor i dzieci w jednym zdaniu to sprzeczność. Prędzej osiwiałby niż wytrzymał z gówniarzami w jednym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut. W dodatku biegające po domu, bałaganiące, wrzeszczące... Na samą myśl przeszły go ciarki.


~~* * *~~


Po czterech godzinach czekania pozwolono mu wejść do środka. Pielęgniarka mówiła, że powinna się już obudzić. Musiał założyć ochronne ubranie, z którym miał trochę problemów. W końcu mógł ją zobaczyć. Otworzył drzwi i wjechał powoli a za nim wszedł Kaylor, któremu również pozwolono na to, za zgodą Caleba. Pomieszczenia nie było specjalnie duże, w białym kolorze. Jego ciocia była jedyną pacjentką wewnątrz. Do jej łóżka podczepione były różne urządzenia, których nazwy nie potrafiłby pewnie wymówić. Zbliżył się do niej i przyjrzał twarzy nabierającej kolorów. Tak bardzo się o nią bał. Zdawało mu się, że naprawdę może ja stracić. Zauważył, że tam gdzie umiejscowił się guz jej włosy zostały obcięte i zgolone, a na skórze głowy ma już zszyte długie półkoliste rozcięcie. Uśmiechnął się do niej chwyciwszy jej dłoń uściskał ją.
Widząc to Kaylor stwierdził, że gdyby kobiety nie udałoby się uratować straciłby matkę, bo Abigail kimś takim była dla jego męża.


niedziela, 18 września 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 15


Dziękuję za komentarze :D






Słońce raziło go w oczy. Chciał jeszcze pospać, ale promienie mu to uniemożliwiały. Odwrócił się tyłem do okna by uciec przed oślepiającym światłem. Odrzucił od siebie kołdrę, bo zaczęło mu się robić za gorąco. Chciał rozłożyć zdrętwiałą rękę na drugą połowę łóżka, lecz gdy to zrobił natychmiast otworzył oczy czując coś pod kończyną. Zrobił kolejny błąd, bo zaledwie kilka centymetrów dzieliło jego twarz od twarzy bruneta. Gdyby mógł od razu odskoczyłby od męża jakby ten parzył. Tymczasem jego ciało w jednej chwili się napięło a serce niebezpiecznie przyspieszyło swój rytm. Bał się poruszyć, by nie czasem nie obudzić mężczyzny. Czuł jak czerwienieje na twarzy, a na całym ciele robi mu się okropnie gorąco jakby się gotował. Pierwszy raz śpi z Kaylorem w łóżku i to tak blisko siebie. Dosłownie czuł ciepło bijące od ciała Ledwooda. Materac może nie był mały, ale dwóch dorosłych mężczyzn, w dodatku dobrze zbudowanych mogło mieć odrobinę ciasno. Przez długi czas pozostawał napięty ja struna i zestresowany. Jednak im dłużej mąż się nie budził tym był w przekonaniu, że jakoś przeżyje te chwile bliskości. Zawsze się bał spojrzeć na bruneta przez jego oczy, lecz te obecnie zamknięte i pogrążone we śnie nie stanowiły żadnego problemu. Przypuszczał, że dostał szansę by mu się nieco przyjrzeć. Takim widokiem mało kto pogardzi. Najpierw obejrzał sobie twarz męża. Widział gęste czarne włosy, które nie wiedzieć czemu miał ochotę pogłaskać. Wstrząsnęło nim na samą myśl gdy uświadomił sobie kim i jaki jest Kaylor. Miał grube brwi i długie, okalające błękitne oczy, których tak się bał, rzęsy. Taksował go spojrzeniem po czym zjechał nim na jasne usta, które już kilka razy go całowały. Nagle poczuł ruch pod swoją ręką i zorientował się, że wciąż leży ona swobodnie na biodrze mężczyzny. Natychmiast ją zabrał i przycisnął do siebie. Po chwili, w której błagał by Ledwood spał dalej, uspokoił się, bo mąż nie wstał. Wwiercając w niego wzrok stwierdził, że Kaylor gdy śpi wygląda jak nieszkodliwe i niewinne dziecko. Nie przypomina siebie za dnia i nie pokazuje swojego charakteru. I nie rani słowami tak jak przed ich pójściem spać. Wcale do ciebie nie pasuje to ordynarne zachowanie jakie pokazujesz ludziom. Wygląda jakbyś stworzył fałszywego siebie, którego nie obchodzi nic poza własną osobą. Jakbyś pragnął by ludzie widzieli cię takiego jakiego zgrywasz a nie takiego jakim jesteś.
Chciał zamknąć oczy i przestać się na niego patrzeć, ale nie potrafił. Co by nie myślał i robił, gdy Kaylor ma zamknięte oczy, on nie może oderwać od niego wzroku. Mężczyzna z ostrymi i dobrze wyrzeźbionymi rysami twarzy, pod którego spojrzeniem każdy człowiek speszyłby się w tej sytuacji wyglądał niesamowicie przyjaźnie i bezbronnie.
Serce nadal biło mu szybko i żeby je uspokoić odsunął się trochę bardziej na swoją stronę łóżka i przekręcił się z boku na plecy. Rozejrzał się po sypialni. Dopiero teraz mógł podziwiać wystrój tego miejsca. Ściany były pomalowane na biało i niebiesko. W wielu miejscach wisiały różne ozdoby, błyszczące kamienie, muszle. Ładnie tu było, ale co z tego skoro nie może się tu poruszać swobodnie? To było denerwujące i uciążliwe. Znów musi się prosić o wszystko, bo zanim Kaylor zrozumie o co mu chodzi albo przestanie się z nim droczyć minie trochę czasu. Z każdym upływającym kwadransem czuł jak łóżko gryzie go w tyłek. Nie mógł więcej wytrzymać bezczynnego leżenia skoro nie spał i już nie zaśnie.
Wyczołgał się z łóżka starając się nie zbudzić bruneta. Przyciągnął do siebie wózek i w miarę sprawnie wsiadł na niego. Jednak na problemy nie musiał długo czekać. Jak tylko chciał przejechać przez próg pokoju kółka zaklinował się o futrynę i szafkę stojącą w dość niefortunnym dla niego miejscu. Usiłował sobie z tym poradzić i wyjechać z pułapki, ale nie potrafił. Schylił się i uderzył czołem o kolana wydając z siebie jęk zawodu. No i mąż już sobie nie pośpi. Miał tylko nadzieję, że nie będzie na niego zły.

    - Kaylor! – krzyknął od razu głośno pamiętając, że spokojne budzenie go nie daje rezultatów.

Musiał obrócić głowę o ponad dziewięćdziesiąt stopni by dojrzeć jak brunet raptownie zrywa się z łóżka i zdezorientowany rozgląda się wszędzie. W końcu po przetarciu oczu zwrócił się ku niemu. Kilka sekund się mu przyglądał aż nagle wybuchnął śmiechem.

    - Coś ty zrobił? – złapał się za brzuch i skulił. – Tylko mi nie mów, że się zaklinowałeś.
    - Nie muszę mówić, bo to widzisz.
    - Mam ci pomóc? – nadal nie potrafił się uspokoić widząc scenkę przed sobą z szarpiącym się na wszystkie strony Calebem. Aż stamtąd czuł irytację i zniecierpliwienie jakie uwalniał z siebie blondyn.
    - Gdybym tego nie potrzebował to dałbym ci spać.
    - Ale zabawnie się na to patrzy – skrzyżował nogi i opadł się o ręce ugięte w łokciach.


Podszedł do blondyna i przesunięciu szafki oraz odblokowaniu drugiego koła pociągnął Caleba do tyłu. Po ponownym spojrzeniu na męża Kaylor stwierdził, że jak zwykle odwraca od niego wzrok. Nawet na to nie zareagował, bo gdyby zaczął coś mówić na ten temat prędzej czy później wywiązałaby się z tego sprzeczka. Zostawiając go poszedł na korytarz po walizki, które przytargał do sypialni i położył je na łóżku bo na podłodze zagradzałby im drogę. Na dzień dobry miał dość tego małego metrażu i braku przestrzeni. Taki pensjonat byłby dobry dla jednej osoby, ewentualnie dwóch, ale nie gdyby jedna z nich była niepełnosprawna. Przecież tu nie da się swobodnie poruszać. Nawet on bał się, że coś straci lub zbije gdy nie będzie uważał na każdy ruch. Nie wiedział jakie hotele oferuje wyspa, ale chyba wszystko było lepsze niż to.

    - Gdybym nie znał swojego ojca to bym pomyślał, że poskąpił na hotel – powiedział wyciągając z walizki bieliznę, krótkie spodenki i czerwoną bokserkę.
    - Zamierzał poprawić nasze relacje przez zmniejszenie metrów kwadratowych do życia?
    - Na to wygląda. Czasem zaskakuje sam siebie.

Idąc do łazienki na sekundę zatrzymał się w progu i obrysował spojrzeniem sylwetkę Caleba. Naprawdę wyglądał świetnie. Miał piękne i zadbane ciało. Gdyby tylko nie był kaleką, pomyślał.
Gdy wszedł już ubrany do pokoju stwierdził, że teraz musi pomóc blondynowi. Pojawił się tylko jeden problem, o którym musi mu powiedzieć.

    - Wiesz, za rok ja wyślę tutaj ojca. Do tego samego pensjonatu – rozłożył ręce i pokazał mieszkanko. – Niech on tutaj sobie pomieszka. Nie dość, że mało miejsca to architekta projektującego łazienkę powinno się zasztyletować.
    - Aż tak źle? – zapytał wyjmując swoje ubrania.
    - Wózek się tam na pewno nie zmieści. A o kąpieli zapomnij. Jak dorosły facet ma umyć się w tak cholernie małej wannie. Już pół biedy gdyby był prysznic. Ale ani ty ani ja się nie zmieścimy do niej – był już wkurzony a teraz czuł, że Caleb również się rozzłości. Ojciec wysłał ich na wakacje i wszystko pięknie, ale chyba rozum postradał dając im do mieszkania taką klitkę. Nie wytrzymają w niej dwóch tygodni.
    - Trudno – wzruszył ramionami ukrywając swój zawód z zepsutego urlopu. Jednak nie ma co marudzić i dramatyzować. – Masz ochotę po śniadaniu się przejść?
    - A co jest tu ciekawego do zobaczenia? Są jakieś kluby? – zapytał energicznie.
    - Nie wiem czy są. Za to jest wiele rzeczy, których można się o wyspie dowiedzieć, pozwiedzać. Chyba po to przyjechaliśmy. Nie lubię wychodzić z domu, ale tutaj nie mam jak się ruszyć. I z dwojga złego już wolę pospacerować.
    - Ech – westchnął – jak tam chcesz. Ale nie proś, żebym się zachwycał tym co ty.
    - Nie śmiałbym – warknął czując narastającą irytację. Kaylorowi do szczęścia wystarczy bar i Dann, z którym może chlać.

Jak postanowili tak zrobili. Wyszli z pensjonatu i zaczęli zwiedzanie. Caleba zaskoczyło to jak pięknie prezentowała się wyspa. Gdzie tylko nie spojrzał widział wodę. Słońce rzucające na nią promienie sprawiało, że mieniła się, błyszczała. Szum fal słyszalny z daleka przyprawiał go o gęsią skórkę. Na dworze było bardzo gorąco, z tego co widział na termometrze przy jednej z knajpek w cieniu było ponad trzydzieści stopni. Ponoć lipiec i sierpień to tutaj najgorętsze miesiące. Podobało mu się oglądanie budowli, architektury Santorini. W tym czasie zupełnie zapomniał jak bardzo bał się wychodzić z domu, nie lubił rozmawiać z obcymi ludźmi i nie mając przy sobie Lilith lub Abigail wpadał w panikę. Wszystkie jego złe nawyki, obawy, strach zniknęły. Nie wiedział dlaczego czuje się tak dobrze i swobodnie. Jechał w pewnej odległości za Kaylorem, któremu chyba też przypadło do gustu podziwianie krajobrazu. Podczas rozmowy z innymi turystami, którzy przyjeżdżają tutaj co roku, dowiedzieli się, że charakterystyczny kształt wyspy, strome brzegi i urwiska powstały na wskutek ogromnej erupcji wulkanu, która miała miejsce prawdopodobnie w XVII w p.n.e. Ta informacja może się przydać Antrosie. Może do jakiejś powieści związanej z katastrofą, której przyczyną był drzemiący wulkan.
Zatrzymali się w uliczce znajdującej się najniżej do morza. Podeszli najbliżej ja to było możliwe. Nie było ryzyka, że mogą spaść, gdyż od tego uratowałby ich skalny murek sięgający Kaylorowi mniej więcej do ud. Nie potrafił przestać patrzeć na wody oblewające Santorini oraz na inne wyspy znajdujące się w pobliżu. Widok zapierał dech w piersiach.

    - Co z twoją rehabilitacją? – wyskoczył z pytaniem jak Filip z Konopii. Po chwilowej dezorientacji Caleb odpowiedział mu pytaniem.
    - Co masz na myśli?
    - Przez ostatnie tygodnie kilka razy w tygodniu zawoziłem cię do ośrodka. Od dawna tam uczęszczasz? Czy dzięki niej będziesz znowu chodzić? – sam do końca nie wiedział dlaczego wyskoczył z tym tematem właśnie teraz i dlaczego w ogóle to zrobił. Ostatnio dużo nad tym myślał i zastanawiał się, ale pytać go nie zamierzał.
    - Właściwie to ta rehabilitacja nie ma znaczenia – taka odpowiedź bardzo zaskoczyła bruneta. Zainteresował się tym i zamierzał posłuchać jak mąż mówi na ten temat. – Nieważne czy będę tam chodził czy nie. Ja nigdy nie chodziłem samodzielnie, więc nie rozumiem dlaczego zapytałeś czy znów będę chodzić. Taki się urodziłem. Do rehabilitacji w ośrodku zmusiła mnie ciocia zapisując mnie tam gdy byłem jeszcze dzieciakiem. Nie rozumiałem po co miałem to wszystko robić, ćwiczyć skoro to nigdy nie da żadnych efektów. Mogłem dawać z siebie wszystko, ale nogą nie poruszę, nigdy nic nie poczuję. Do końca życia utknąłem na wózku i to się nie zmieni, Kaylor.
    - Myślałem, że takie zabiegi pomagają ci. Ale jeśli nie to dlaczego w ogóle...
    - Dla satysfakcji. Mam poczucie, że próbowałem robić cokolwiek. Z jednej strony władzy w nogach mi to nie przywróci, ale ćwiczenia mi się przydają. Lubię sport i cieszę się, że tam mogę robić różne rzeczy z ludźmi podobnymi do siebie. W dodatku wyspecjalizowani ludzie tam są i pilnują, pomagają. Wiedzą co zrobić w każdym wypadku a osoby takie jak ja czują się bezpieczniej.

Słuchał uważnie jak Caleb opowiada o swoim problemie. On widział w takim życiu problem, ale mąż sobie jakoś radził. Gdy dowiedział się o nim prawdy znienawidził go, bo nie wyobrażał sobie życia a kaleką. Wciąż jakaś złość się w nim tliła, ale już chyba bardziej na ojca, który mu nic nie powiedział, niż na Antrosę. Skoro blondyn się taki urodził to jakim cudem może myśleć, że to jego wina? Wina dziecka, że urodziło się sparaliżowane? Nie miał na to wpływu. Teraz zaczął się wstydzić za swoje myśli, którym nie zamierzał pozwolić ujrzeć światła dziennego. Po tej rozmowie zrozumiał, że jego napady wściekłości nie miały prawa bytu. Czuł się oszukany gdy zobaczył Caleba na wózku, nie umiejącego się poruszać. A przecież mężczyzna sobie takiego życia nie wybrał. Tak było przesądzone z góry. Naprawdę czuł się okropnie przez własne myśli. Tak źle traktował blondyna w swojej głowie. Mimo że wiedział, iż zrobił źle, poznał wszystko z perspektywy męża to i tak nie potrafił się zmusić by go za cokolwiek przeprosić. Jak ty ze sobą wytrzymujesz, Kaylor? Zapytał samego siebie.
    - Nie wiedziałem o tym – przyznał. Ciekawe jak długo będzie czuł się jak ostatni kretyn?
    - No to teraz już wiesz. Założę się, że jest już popołudnie – zmienił temat. – Wiem, że zwykle jadasz sam albo w towarzystwie Kariny, ale może tym razem zjesz ze mną? – nie odważył się popatrzeć na męża, choć gdyby to zrobił zobaczyłby malujące się na jego twarzy zdziwienie, tylko patrzył się na morze i pływające po nim statki pasażerskie i nie tylko. – A jeśli wyskoczysz z tekstem „Nie chcę bo nie jestem głodny” to pójdę sam.
    - Chcę, pewnie że chce – roześmiał się. – Od śniadania nic nie jadłem. Poszukamy jakiejś restauracji czy coś.

Podszedł do wózka i złapał go za rączki prowadząc po drodze. Czuł się jakoś dziwnie kiedy on szedł sam z przodu, a Caleb jechał za nim. Teraz powinno być dobrze. Przeszli kilkanaście metrów rozglądając się za miejscem gdzie można coś zjeść. Jednak przez długi czas nie potrafili go znaleźć. W końcu w akcie desperacji Kaylor postanowił zapytać jakiegoś przechodnia o drogę do najbliższej restauracji. Na szczęście dostał zadowalającą odpowiedź i szczegółowe oraz łatwe w odbiorze instrukcje jak do jadłodajni dojść. Rozmawiając przez chwilę i dziękując dwóm kobietą za wskazanie drogi spostrzegł, całkiem przypadkiem, że jedna i druga pani mają na palcach dokładnie takie same pierścionki. Od razu przebiegło mu przez myśl, że one również są parą i spędzają tu swój urlop. Uśmiechnął się na to. Byłoby całkiem fajnie gdyby okazało się, że to o czym pomyślał było prawdą, a nie tym, że to tylko, całkiem niepodobne do siebie siostry, których więź jest tak silna, że noszą obrączki i są ze sobą niebywale blisko. Dla takich ludzi jak oni to, że mogą wziąć ślub ze swoją ukochaną lub ukochanym to prawdziwe szczęście. Kiedy był nastolatkiem i trzymały się go różne idiotyczne marzenia, kiedy głęboko wierzył, że miłość spotka każdego, że miłość jest najsilniejszym z uczuć i wyobrażał sobie swoje życie u boku tego jedynego, bardzo współczuł osobą, które żyjąc w konserwatywnych krajach nie mają możliwości związać się prawnie i okazywać swojej miłości. Dlatego on dorastając postanowił sobie nie ukrywać się ze swoją orientacją bo uważał, że jeśli komuś coś nie w nim nie pasuje to ta osoba ma problem, nie on. Jednak z upływem lat porzucił przynajmniej część swoich nastoletnich marzeń, które zostały zdruzgotane w ciągu kilku sekund.
Przypomniawszy sobie sytuację z wtedy, emocje, które czuł i mocno bijące serce zrobiło mu się niedobrze. Brakowało tylko by wspomnienia wróciły. Będąc dorosłym nienawidził siebie z tamtego okresu. Już nigdy nie chciał być taki jak kiedyś. A był naiwnym i głupim gówniarzem. Zamknął ten rozdział piętnaście lat temu.

    - Coś się stało? – melodyjny głos męża sprowadził go z powrotem na ziemię.
    - Dlaczego pytasz? – odwrócił się jego stronę, a zobaczywszy wgapiony w w talerz wzrok Caleba wcale się nie zdziwił.
    - Bo twoja dłoń zaraz zgniecie tą szklankę i szkło wbije ci się w ręce.

Spojrzał na swoją dłoń ściskającą szklankę z połową soku owocowego. Rzeczywiście wyglądało to jakby zaraz miał ją rozbić. Poluzował uchwyt i odstawił naczynie. Czyżby aż tak pogrążył się w myślach, że nie zdawał sobie sprawy co robi? Wziął się za ponowne jedzenie ryby z frytkami, którą jakiś czas temu zamówili w znalezionej dzięki pomocy restauracji. Z racji tego, że lokal był duży i mieścił się nad skarpą, z której był niesamowity widok na morze postanowili zjeść na zewnątrz. Od tamtego czasu się do siebie nie odzywali. To i tak dobrze, dziś się nagadali więcej niż przez ostatnie tygodnie będąc w domu. Kaylor stwierdził, że to miejsce jest niezwykłe. Nie potrafił do końca tego opisać, ale czuł się tu bardzo dobrze. Mógł nawet rzec, że lepiej niż w barze popijając z przyjacielem drinka za drinkiem.
Wiedział, że Antrosie także się tutaj bardzo podoba. Patrząc na niego nie potrafił zgadnąć o czym myśli. Był dla niego kompletną zagadkę. Czuł, że od tak niczego się nie dowie, musiałby z nim rozmawiać, poznawać się. Ale czy to ma sens skoro za rok już nic nie będzie ich łączyć? Mimo że ciekawość prowadzi do piekła to i tak wygrywa ona z każdym człowiekiem.

    - Dlaczego za każdym razem gdy na ciebie spojrzę ty odwracasz się od mnie? – podniósł krzesło, na którym siedział i przysunął się z nim bliżej Caleba.

Nie odpowiedział od razu. Poczuł się niekomfortowo będąc tak blisko Ledwooda, są w publicznym miejscu, a wygląda to jakby flirtowali.

    - Mógłbyś dać mi trochę przestrzeni?
    - Zapytałem cię o coś – trwał przy swoim, a kiedy Caleb nie odpowiadał przysuwał się bardziej i nachylał się do niego jakby miał go zaraz pocałować.
    - Przestań, tu są ludzie – szepnął cicho – nie rób tego co ci się żywnie podoba!
    - Nie obchodzi mnie, że ktoś się na mnie patrzy. Nie robię nic złego. Przytulam się jedynie do mojego męża. Nie wolno mi? – zapytał denerwując się, poprzez takie a nie inne zachowanie Antrosy zdał sobie sprawę, że on albo jest bardzo nieśmiały, albo w przeciwieństwie do niego ukrywa swoje upodobania głęboko pod skórą, by nikt nie wiedział. Jeśli prawdą jest to drugie to mąż ma problem, bo on nie zamierza się przejmować jakąś gównianą opinią.
    - Kaylor – odsunął się od bruneta i popatrzył się na niego.
    - No proszę. W końcu byłeś łaskaw na mnie spojrzeć? Dlaczego dopiero teraz?
    - Chcę spokojnie zjeść. Nagle zebrało ci się na rozmowy ze mną? Do tej pory prawie nigdy nie było cię w domu, bo albo zostawałeś w pracy nie mając nawet nic do roboty, albo wychodziłeś z Callaway'em – mówił półszeptem nie chcąc by ktokolwiek ich usłyszał.
    - Natomiast ty zamykałeś się w pokoju i udawałeś, że cię nie było. Od dnia naszego ślubu zastanawiałem się dlaczego się na mnie nie patrzysz – nie obchodziło go, że wokół są ludzie przysłuchujący się ich rozmowie. Udawali, że nie obchodzi ich ta dziwna z pozoru wymiana zdań, ale uszy mieli nadstawione, a Kaylor to dostrzegał. Jemu tam wszystko jedno. Nie zna tych osób, oni nie znają jego. Poza tym z jakiej racji miałby ukrywać to, że ma męża. Gdy ludzie wiedzą jest lepsza zabawa.

Wiedział, że powiedział za dużo gdy Antrosa odsunął się od stołu i odjechał. Znów naszło go to okropne uczucie w sercu. Zaciskało się i dudniło rozlewając w sobie poczucie winy. On jest zdecydowanie przewrażliwiony na swoim punkcie. Przynajmniej mam pewność, że daleko nie zajedzie beze mnie. Niech się poboczy. Przejdzie mu. Machnął ręką na fochy męża. Dokończył swój obiad i opróżnił szklankę z sokiem. Zamierzał pospacerować, ale stwierdził, że bez Caleba to już nie będzie takie fajne i straci swój urok. Na zegarku w telefonie widniała szesnasta pięćdziesiąt. Mijał czas a on tego nie odczuwał. Relaksował się i obiecał sobie, że będzie korzystać z wygód wyspy skoro i tak gdziekolwiek wyjeżdża raz na tysiąc lat.
Szukając męża już pół godziny stwierdził, że koniecznie muszą się wymienić numerami telefonów. Głupotą było to, że tego nie zrobili. Nagle przed oczami mignęła mu blond czupryna niedaleko stąd. Osoba była niska, więc mógł się domyślać, że był to mąż. I nie mylił się. Przy księgarni, jak zauważył, znajdował się mężczyzna przyglądając się wystawie.

    - Aż tak cię to zainteresowało? – pojawił się szybko za nim, a blondyn gwałtownie się odwrócił.
    - Kiedy przestaniesz?!
    - Chyba nigdy – posłał mu lekki denerwujący uśmieszek. – Chcesz wracać do pokoju? Wyglądasz na zmęczonego.
    - Rzadko wybieram się do miejsc gdzie jest multum ludzi. I nie przy trzydziestu stopniach.
    - Faktycznie pogoda lepsza niż u nas, ale potwornie gorąco – złapał za koszulkę i zaczął się wachlować.

Złapał za wózek, wbrew protestom Caleba, któremu ta czynność się nie spodobała, i skierował się do schodów, które musieli pokonać by dostać się do pensjonatu. Po jakimś czasie wreszcie dotarli na miejsce. Po wejściu do środka obaj zaczęli się denerwować.

    - Cholera! Tu nie ma jak się poruszać! Ojciec dostanie opierdol. Gdybym wiedział, że to coś, czego nie można nazwać domem jest taką klitką wynająłbym hotel.
    - Tutaj hotele są bardzo drogie – rzekł blondyn przesiadając się z wózka na łóżko, na którym znów będzie spał z mężem. Wcale mu się to nie uśmiechało.
    - Skąd wiesz?
    - Gdybyś trochę poczytał to byś wiedział, że wulkaniczne skały doskonale nadają się do „rzeźbienia”. Domki, hotele i pensjonaty wykute są właśnie w skałach. Panu Banerowi udało się wynająć ten pensjonat po niskiej cenie.
    - Wiemy dlaczego takiej niskiej.
    - Tak, ale przez atrakcyjny wygląd są bardzo drogie. I mówimy tu o takich miejscach ja to – rozłożył ręce i obrysował wnętrze. – A najdroższe hoteliki życzą sobie nawet kilkaset euro za dobę. Zwłaszcza z widokiem na morze.
    - Pieniędzy nam nie brakuje. Na wczasach nie można oszczędzać, bo będzie się tylko żałować.
    - Niech zgadnę należysz do osób, które co chcą to sobie kupują, prawda?
    - Pieniądze to dobra rzecz. A kłamstwem jest, że one szczęścia nie dają. Wszyscy tak mówią, a prawdą jest, że każdy chciałby je mieć. A właśnie, musisz mi podać swój numer telefonu. Przyda się w razie czego.
    - Wiem, ostatnio też o tym myślałem.
    - Nie do wiary. Ależ się rozmowny stałeś. To może mi w końcu odpowiesz na moje pytanie?
    - Zawsze się na mnie patrzysz jakbyś miał mi coś za złe. Jakbym cię czymś dotkliwie obraził. Masz wtedy przerażające spojrzenie, ono właściwie cię nie opuszcza, przynajmniej gdy jesteś w moim towarzystwie.
    - Naprawdę? – no to Antrosa go zaskoczył. Nie sądził, że jego wzrok mówi tak dużo. Ale przesadził i wiedział to. Od samego początku przesadzał. – Umówmy się, że ja przestanę się tak patrzeć, ale ty nie możesz odwracać się ode mnie. I nie chcę słuchać żadnego sprzeciwu. Jesteś młodszy, więc masz się słuchać.
    - Co? Dlaczego nagle z tym wyskoczyłeś?
    - Bo tak mi się podobało. Jaki plan mamy na jutro? Moja wiedza o tym miejscu jest zerowa, więc pójdziemy... pojedziemy gdziekolwiek będziesz chciał. Ciesz się – uśmiechnął się szczerze do męża.
    - A co z twoim wychodzeniem wieczorami? Nie zamierzasz szukać baru?
    - Koniec z piciem. Lubię mieć nad wszystkim kontrolę, a w piciu ją powoli tracę. Nie chcę dobitnie przekroczyć tej granicy.
    - Kontrolę mówisz? – nie wiedzieć czemu nie podobało mu się to słowo, brzmiało źle jak dominacja, nadzór. – Możemy zejść niżej i zobaczyć czerwoną plażę oraz port.
    - Masz pojęcie ile to będzie schodów? – aż się zląkł mając w głowie ile będą musieli schodzić i wchodzić. A Caleb z wózkiem wcale nie był lekki.
    - Możemy skorzystać z kolejki linowej w Firze, ale to kosztuje parę euro.
    - Wolę parę euro niż płacić miliony za operację kręgosłupa – nie żartował, ale to co powiedział sprawiło, że blondyn uśmiechnął się z rozbawienia. – Mogę iść umyć się pierwszy? Zajmie mi to krócej niż tobie. Potem ty pójdziesz, co?
    - W porządku.

Kiedy Kaylor wyszedł z sypialni odetchnął z ulgą. Ciężko mu było porozumieć się z takimi ludźmi jak on. Był zmęczony dzisiejszym dniem. Jeszcze nigdy w swoim życiu, nie licząc czasów liceum, nie był w takim dużym gronie ludzi. Nie było późno a on mógłby już się położyć spać. Chociaż przydałoby się później zjeść kolację. Lodówkę mają pełną. Nagle usłyszał swój telefon. Domyślając się, że to przyjaciółka wyciągnął go z kieszeni i rejestrując, że dzwoni, o dziwo, nieznany numer odebrał.

    - Słucham?
    - Pan Caleb Antrosa? Krewny pani Abigail Antrosy?
    - Zgadza się. O co chodzi? – chyba najbardziej denerwującą rzeczą jest gdy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie.
    - Moja godność Bruno Lacroix. Jestem chirurgiem w Centre Chirurgical Ambroise Parc. Pani Antrosa... – zaczął wzdychając niebezpiecznie. Ton jakim lekarz mówił nie świadczył o niczym dobrym, tego był pewien.




poniedziałek, 12 września 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 14


No i zapomniałam wstawić wczoraj rozdział. Przepraszam tych, którzy czekali aż łaskawie go wrzucę. Naprawdę, zapomniałam. Już kiedyś mi się to zdarzyło. Tak wyszło. Już to nadrabiam. Dziękuję za komentarze :)






Brunet składał letnie ubrania w kostkę i pakował je do zielonej torby podróżnej. Włożył na wierzch jeszcze jedną koszulę z krótkim rękawem i stwierdziwszy, że ma wszystko, co jeszcze i tak będzie sprawdzał dwadzieścia razy chcąc być pewnym, zapiął zamek. Przejechał wzrokiem po pokoju sprawdzając czy czegoś do wzięcia jeszcze nie spakował. Wtem spostrzegł leżącą na komodzie książkę. Westchnął wstając z podłogi. Podszedł po nią i od razu włożył ją do jednej z kilku bocznych kieszeni. Obiecał sobie, że ją przeczyta w miarę jak najkrótszym czasie. Odłożył torbę pod ścianę przy wejściu.

    - Koszmarna pogoda – powiedział odsłaniając okno.

Za nim rozpętała się prawdziwa wichura. Od rana pogoda nie dopisywała, ale pod wieczór znacznie się pogorszyło. Na własnej skórze odczuł jak potężna może być Matka Natura. Rano wychodząc z mieszkania by udać się na parę minut do pracy zanieść ojcu wypełnione dokumenty zmókł doszczętnie, a musiał jedynie wyjść z apartamentowca i przejść kilka kroków by zejść do podziemnego parkingu, gdyż winda na piętro -1 nie mogła dojechać z powodu awarii. Poza tym było niespodziewanie zimno niż dwa dni temu. Teraz było jeszcze gorzej. Wiatr wył sterując spadającym gradem wprost na okna jego mieszkania. Aż nim zatrząsnęło na myśl, że będzie musiał znów wyjść na dwór w taką pogodę.
Skierował się do pokoju męża sprawdzić, czy ten już wszystko przygotował. Otworzył drzwi i zauważył, że blondyn siedzi w swoim wózku, ale ma zamknięte oczy a głowę opiera na ramieniu. Najwyraźniej spał. Podszedł bliżej i pomachał mu ręką przed twarzą. Ani drgnął. Uśmiechnął się szeroko i zmrużył oczy. Po prostu nie mógł przegapić żadne okazji by sobie z niego nie pożartować. Nie wiedział dlaczego, ale lubił to robić. Denerwować Caleba, jednak nie w takie sposób, przez który mogliby się wiecznie kłócić. Do tej pory nie przeprosił męża za swoje zachowanie podczas ostatniej sprzeczki, i poprzedniej także. Nie specjalnie mu się spieszyło, a nawet zauważył, że im mniej o tym myśli i więcej czasu zwleka tym sumienie się uspokaja i powoli zapomina.
Podszedł blisko niego i ukucnął. W ten sposób był o kilka centymetrów niższy od Antrosy. Uważnie mu się przyjrzał. Po raz pierwszy miał okazję znaleźć się tak blisko niego i mieć czas by podziwiać widoki. Aż go skręcało przed przyznaniem tego, ale blondyn naprawdę był niczego sobie. I niestety, tak, niestety, był dokładnie w jego typie. Lubił mężczyzn, którzy wyglądali jak mężczyźni a nie jak dziewczyny. W barach wiele razy widział chłopców o tak delikatnej urodzie, iż wyglądem przypominali młode kobiety. Wcale mu się to nie podobało i nigdy by nie podniecił się na widok kogoś takiego. Dobrze, że Caleb jest taki jak jest. Z jednej strony oczywiście, bo drugą była ta, której nienawidził. Podniósł dłoń i położył ją na włosach męża.

    - Pobudka Śpiąca Królewno – szepnął mu na ucho.

Caleb wzdrygnął się i chciał go odgonić jakby był muchą. Nie zamierzał jednak przerwać swojej małej zabawy. Zacisnął pięść na blond kudełkach i pociągnął je, niezbyt mocno, w tył. Zdezorientowany mężczyzna natychmiast otworzył oczy. Bez słowa wpatrywał się w rozszerzające się w zaskoczeniu zielone ślepka. Jego za to wyglądał jakby się śmiały. Raptownie z impetem wpił się w usta odbierając Antrosie oddech. Jak poprzednim razem mu się nie udało, tak teraz korzystając z nierozbudzonego do końca umysłu męża wtargnął językiem do jego ust. Trzymając jego włosy i kontrolując ruchy jego głowy nie pozwolił mu się od siebie odsunąć. Z satysfakcją owijał swój język wokół nieruchomego języka Caleba. Jego organ ani drgnął podobnie jak całe jego ciało. Jednak wszystkie jego mięśnie się momentalnie spięły odczuwając strach przed tym atakiem. Za to Kaylor świetnie się bawił smakując soczystych warg i spijając z nich słodki nektar. Starał się nie zwracać uwagi na blondyna, którego ciało zaczęło się trząść.


~~* * *~~


Dlaczego nie zamknął drzwi na klucz? Dlaczego Kaylor znów mu to robi? Wpycha mu język niemal do gardła a on boi się poruszyć. Na swoich wargach czuł te należące do Ledwooda. Były gorące i dość szorstkie. Chwytały raz górną wargę, raz dolną. Zaciskały się na nich i podgryzały. Zacisnął powieki chcąc by ten koszmar jak najszybciej się skończył. Miał serdecznie dość takiego zachowania męża. Nie chciał być przez niego całowany! Nie w taki sposób! Bo Kaylor wszystko u niego wymuszał, robił siłą. Czuł uścisk na włosach i ciągnięcie swojej głowy w tył. Pragnął zacisnąć wargi by brunet się wycofał, ale mógłby to zrozumieć jakby on oddawał pocałunek i ten nabrałby na sile. I tak był już wystarczająco mocny. Mąż robił z jego ustami co zechciał. Muskał je intensywnie i ssał przyciskając do siebie. Nie wiedział jak miał dokładnie opisać to co czuł będąc całowanym przez mężczyznę. Już kilka razy Kaylor to robił, ale teraz to było jakieś inne. Tak czy inaczej nie zamierzał pozwalać mu zabawiać się sobą w nieskończoność. Podniósł powoli rękę i wziął mocny zamach by uderzyć bruneta w twarz, jednak w jednej chwili została ona pochwycona w silny uścisk przy nadgarstku. Kaylor musiał wyczuć jego intencje i zobaczyć unoszącą się rękę. Ledwood w przeciwieństwie do niego nie miał zamkniętych oczu. Doznał szoku kiedy szorstkie usta z całą mocą przyssały się do jego, a język w wewnątrz badał każdy zakamarek. Czuł ten śliski organ wszędzie. Już zamierzał dać mu w twarz z lewej ręki, którą miał wolną, lecz w końcu stało się to na co tak bardzo czekał. Kaylor odsunął się od niego wyciągając spomiędzy jego warg język. Odkleił się od niego. Zaczął łapać szybko powietrze. Miał zdrętwiałe i mokre usta. Gdy otworzył oczy omal nie został przyprawiony o palpitację serca. Dosłownie kilka centymetrów od niego znajdowały się błękitne, przewiercające go na wskroś oczy męża.

    - Śpiąca Królewna została obudzona pocałunkiem księcia – wyszczerzył się. – Ale nie przypominam sobie, aby w tej baśni Królewna chciała dać Księciu z liścia.

Caleb nic nie odpowiedział jedynie zacisnął mocno wargi i zacietrzewił się.

    - Nie musisz robić takiej miny. Żartowałem sobie i tyle. W sumie przyszedłem sprawdzić czy spakowałeś się, bo o drugiej musimy być na lotnisku, a o pierwszej wyjeżdżamy. Nie sądziłem, że będziesz spać.
    - Jest po północy. Byłem zmęczony i się zdrzemnąłem – wysyczał zupełnie jak nie on.
    - Więc jesteś w stu procentach gotowy?
    - Tak. Dlaczego tak się wobec mnie zachowujesz? Myślałem, że już ci powiedziałem abyś mnie nie całował i nie robił nic więcej. Powiedz mi dlaczego to robisz? – nie chciał by mąż owijał w bawełnę. Przecież wcześniej potwierdził, że do niczego między nimi nie dojdzie! Chciał poznać szczerą przyczynę.
    - A, czy ja wiem? Tak jakoś wyszło, że to zrobiłem. Nie roztrząsaj tego – zlekceważył go.
    - Ale ja tego nie chce! – krzyknął gdy Kaylor wychodził na przedpokój z czerwoną walizką. Mężczyzna udawał jakby go nie słyszał. To go denerwowało.




Pół godziny później znajdowali się w podziemnym parkingu, do którego musieli przyjść z zewnątrz, gdzie szalała burza. Żeby Ledwood nie musiał chodzić kilka razy i mieć kolejny powód do narzekania, wziął na kolana jego torbę, a brunet ciągnął za sobą jego walizkę na kółkach. Mąż otworzył bagażnik czarnego samochodu pożyczonego od pana Banera ze względu na właśnie wielkość bagażnika i zaczął wkładać do środka ich bagaże. On podjechał do siedzenia znajdującego się obok kierowcy i ustawił się tak, by dał radę samemu wsiąść do pojazdu. W ostatniej chwili gdy miał się podnosić został złapany przez Kaylora, który uniemożliwił mu samodzielną pracę.

    - Nie unoś się honorem – rzekł ozięble.



Jak zwykle wziął go na ręce i pomógł bezpiecznie usiąść. Wózek za to złożył, już wiedział jak to robić, i wsadził tak gdzie walizki. Następnie zajął miejsce kierowcy i po chwili zawahania odpalił silnik. Wyjeżdżając z podziemi w samochód zaczęły uderzać kulki gradowe. Wjechali na jezdnię, której żadne korki i zastoje nie blokowały, przeciwnie było za dnia. Kaylor kierując obrał najkrótszą drogę jaką dojada na lotnisko. Podejrzewał, że ich lot może być opóźniony przez złe warunki pogodowe.

    - Być może. Jednak akurat na lotnisku wolę być za wcześnie niż za późno. W pozostałych sytuacjach, które wymagają ode mnie punktualności mam to gdzieś – Caleb usłyszawszy to zdał sobie sprawę, że wyraził swoje obawy na głos

Brunet jechał autem ostrożnie i powoli. Widział, że mąż się denerwuje gdyż pogoda z każdą chwilą się pogarszała, o ile to było jeszcze możliwe, a deszcz zmieszany z gradem tak mocno uderzał o przednią szybę, że nawet wycieraczki chodzące na pełnych obrotach nie były w stanie zapewnić mu dobrego widoku na jezdnię. Powiedział na głos, iż boi się, że może nie zauważyć nadjeżdżającego samochodu i spowodować wypadek. Mimo włączonych przednich świateł w innych pojazdach niebezpieczeństwo zawsze jest realne. Wypadki zdarzają się codziennie, nawet przy pięknej pogodzie, lecz wtedy winni są kierowcy i debile, którzy się za nich podają. Spostrzegł, że Kaylor próbuje się skupić na jeździe i bezproblemowym dotarciu do celu. On rzadko wsiadał w takie cacko. Przeważnie korzystał z komunikacji miejskiej, dzięki uroczej małpie Lilith, która zaciągała go tam prawie że siłą. Cała podróż na najbliższe lotnisko przebiegła im w zupełnej ciszy przerywanej tylko przez burzę i grzmoty jakie pojawiały się co jakiś czas.
Do celu dotarli kwadrans przed drugą. Szybko ogarnęli się z wyjściem z samochodu i udaniem się do środka. Tam dowiedzieli się, że lot rzeczywiście został opóźniony o dwie godziny. Przeszli przez odprawę bagażową i resztę niezbędnych zabiegów pozwalających wsiąść pasażerowi na pokład samolotu, ale i tak zatrzymali się tymczasowo w jednej z niewielu czynnych kafejek. Ruch na lotnisku był bardzo duży, ale nie do przesady. Domyślał się, że gdyby nie przebudowali tego lotniska i nie otworzyli nowego, nowocześniejszego w sąsiednim mieście to tutaj nie dałoby rady pomieścić ludzi.


~~* * *~~


Kaylor zza szyby spoglądał na elektroniczny zegar wskazujący kwadrans po trzeciej. Westchnął męczeńsko, nudząc się i popijając smakująca jak brudne skarpety czarną kawę. Zamówił ją na małe rozbudzenie, które prędzej niż kofeina dałby mu alkohol. Oparł głowę o biały plastikowy stolik, przy którym siedzieli, i przykrył ją rękoma. Przymknął na chwilę oczy i momentalnie zaczął usypiać. Włączyło mu się ziewanie. Monotonny wygląd, szary kolor ścian w każdym pomieszczeniu na lotnisku i lecąca z radyjka lekka, odprężająca muzyczka ciągnęły go do krainy Morfeusza. Zeszłej nocy spał tyle co nic, gdyż po późnym wyjściu Danna musiał wziąć się za papiery zabrane z firmy. Zajęło mu to kilka godzin, bo ojciec sobie zażyczył mieć je następnego dnia w gabinecie. Tej nocy także nie zmrużył oka. Teraz uświadomił sobie, że mógł zrobić jak Caleb i chociaż się zdrzemnąć przez dwie, trzy godzinki. Błądził myślami wokół ich przymusowego miesiąca miodowego. To ostatnie czego chciał. Zastanawiał się co czuje w takiej sytuacji jego mąż. Gdy uświadomił sobie o czym, a właściwie o kim pomyślał zadziwił samego siebie. Że też przyszło mu do głowy by martwić się o blondyna. Wolne żarty.
Nagle poczuł coś na swojej głowie. Mógł stwierdzić, że była to dłoń. I nie mylił się, gdy zabrał swoje ręce i podniósł wzrok zauważył wpatrzonego w niego Caleba. To było dziwne bo blondyn zawsze uciekał wzrokiem od jego.

    - Obudziłeś się już? – usłyszał pytanie i wlepione w niego zielone oczy. Jego były zaspane i ledwo co kontaktował. – Przed chwilą mówili, że za parę minut odbędzie się nasz lot.
    - Co? A która godzina? – przetarł twarz, którą oparł z powrotem na stoliku.
    - Wpół do piątej. Zdrzemnąłeś się na ponad godzinę. W samolocie pośpisz, pod warunkiem, że w końcu się stąd zabierzemy.
    - Tak, już – ziewnął jeszcze myśląc, że już mógłby się położyć na podłodze byle móc znów odpłynąć.


Kolejne minuty ciągnęły się gdy przechodzili przez długi korytarz prowadzący do wnętrza samolotu. Nie był specjalnie duży, ale to przez małą ilość pasażerów lecących na Archipelag. Gdy znaleźli się przy siedzeniach pomógł Antosie usiąść a wózek złożył i położył na półkę, gdzie było miejsce na bagaż podręczny. W końcu i on mógł odpocząć rozsiadając się w fotelu. Ledwo rejestrował co się wokół niego działo. Słyszał jak stewardesy coś mówią do pasażerów, każą zapiąć pasy, a kilka minut potem wzbijają się w powietrze. W pewnej chwili kompletnie stracił czujność i zamknął oczy. Czuł ciepło drugiego ciała i musiał przyznać, że mu się to ciepło spodobało. Pozwolił tym myślą kierować sobą odpływając do krainy snów.



Po raz kolejny został obudzony przez dłoń męża tym razem znajdującą się na jego dłoni. Otworzył oczy i spojrzał na blondyna, który uciekł od niego wzrokiem, ale wyszeptał, że niedługo podchodzą do lądowania. Wcześniej w kafejce ich oczy się spotkały, mimo że trwało to zaledwie kilka sekund to utrzymali kontakt wzrokowy. Usilnie się zastanawiał dlaczego Caleb raz zachowuje się tak, zaś innym razem inaczej. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, jak na wiele innych dotyczących Antrosy. Czuł, że nie powinno go to obchodzić, bądź co bądź mąż miał być tylko jego zabawką, którą wyrzuci jak mu się znudzi. Wcale nie musiał znać jej instrukcji obsługi, ważne że ma rozrywkę. Lecz w tej chwili...


~~* * *~~


    - Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytał Caleba wyjeżdżając z lotniska, na którym jakiś czas temu wylądowali. Lot przebiegł spokojnie i bezproblemowo, on to usypiał to się budził. Nie potrafił zasnąć na długo mając poczucie gdzie się znajduje. Za to Kaylor spał jak niemowlę.
    - Pojechałeś w miejsce, o którym nie masz pojęcia? Z resztą u ciebie to chyba dość normalne dowiadywać się o czymś po fakcie – nie zwracał uwagi na zły humor męża. Gdyby to robił i jemu by się on udzielił. A nie miał zamiaru się z nim kłócić po raz kolejny. W ten sposób obaj zepsuliby sobie wakacje, a jemu akurat może się przydać wiedza nabyta na wyspie. Może nawet coś go zainspiruje do napisania książki? Chociaż nie brał laptopa chcąc nieco od niego odpocząć. W razie czego pisać może w zeszycie.
    - Tak, to mój cholerny talent pakować się w takie idiotyczne sytuacje – wliczając w to ich małżeństwo.
    - Jesteśmy na Krecie. To stąd będziemy płynąc promem przez cztery godziny, by znaleźć się na Santorini. Tam nie ma lotniska. To zbyt mała wyspa. Można też dostać się tam wodolotem, ale to jest droższe.
    - A co na wakacjach nie jest drogie? Żeby gdzieś jechać wszędzie musisz mieć pieniądze bo oszczędność na wczasach to głupota. Ani się nie zrelaksujesz bo ciągle będziesz liczyć ile zostało ci na koncie i ile straciłeś, ani nic nie kupisz bo będzie ci szkoda. A poza tym skąd wiesz tyle o Santorini?
    - Internet – rzucił krótko nie musząc wyjaśniać nic więcej.



Tak jak powiedział Caleb, u celu swojej podróży znaleźli się po czterech godzinach. Od razu skierowali się do pensjonatu, w którym mieli mieszkać przez dwa tygodnie. Szli nocą, bo na wyspie już był kolejny dzień po tym jak wyjechali z Kansas, pustymi uliczkami. Ledwood nie zwracał uwagi na nic poza tym po czym stąpał, a Caleb jechał wózkiem prowadzonym przez męża. Gdy znaleźli się przed drzwiami Kaylor wyjął z kieszeni klucz, który dostał na Krecie, zanim wypłynęli, przez opiekunkę pensjonatu. Kobieta zadbała by niczego gościom nie brakowało. Tłumaczyła się Ledwoodowi, że nie mogła przywitać ich w domu, gdyż w jej rodzinie pojawiły się pewne problemy i nie miała czasu do stracenia. Więc teraz wkraczali do pustego i ciemnego pomieszczenia, którym był wąski korytarz, w którym wózek ledwo się zmieścił. Odszukał ręką włącznik światła. Kiedy promienie lampy rozświetliły korytarz wreszcie mogli coś zobaczyć. Rozejrzał się po tymczasowym mieszkaniu. Było wąsko i mało przestronnie, jednak Kaylor stwierdził, że to miejsce miało coś w sobie. Patrząc na minę Caleba mógł śmiało stwierdzić, że mężczyzna nie czuje się tu dobrze i już mu się nie podoba.

    - Jakoś przeżyjesz – szturchnął go w ramię. Nie miał zamiaru słuchać narzekania i pretensji męża, że nie ma jak tu się poruszać. Tylko czekał na to, by mu przygadać za jego narzekanie, lecz nie doczekał się tego. Mimo że wiedział jak czuje się blondyn ten nic nie powiedział. Zdziwił się.
    - Zdajesz sobie sprawę, że przez to ty będziesz miał gorzej bo ja nie dam rady wszędzie przejechać? – brunet domyślał się tego, ale on także jakoś przeżyje. Nie był idiotą, wiedział, że ten wyjazd miał na celu polepszyć ich relacje i zbliżyć do siebie choćby poprzez mieszkanie na kilku metrach kwadratowych, gdzie unikanie siebie było niemożliwe.
    - Powoli przywykam do wszystkiego. Może zawiozę cie do twojej sypialni, a ja gdzieś ustawię te walizki?

Caleb mu przytaknął. Brunet chwycił za rączki i szukając wzrokiem pokoju z łóżkiem skierował się tam jak tylko go zobaczył. Wyciągnął męża z wózka i posadził na miękkim zaścielonym białą kołdrą materacu. Wrócił się do przedpokoju w ustawił walizki by nie zagradzały drogi. Potem zaczął otwierać drzwi różnych pomieszczeń sprawdzając co gdzie się znajduje. Odnalazł łazienkę, kuchnię, mały składzik, a nawet wyjście na wyrzeźbiony w skale balkon. Obejrzał wszystkie możliwe pokoje. Będąc przy głównych drzwiach oparł o nie głowę uświadamiając sobie co właśnie odkrył. Nie wiedział czy powinien się śmiać czy płakać. Chociaż jednego był pewien, chciał jak najszybciej poznać reakcję Caleba na to, bo był jej cholernie ciekaw, aż mu się oczy zaświeciły. Wrócił więc tam, gdzie zostawił blondyna.

    - Muszę ci coś powiedzieć – oparł się nonszalancko o ścinę dotykając ją plecami i skrzyżował ręce na piersi. – W pensjonacie, który dla nas wynajęto nie ma podwójnych pomieszczeń.
    - Nie za bardzo rozumiem – zrobił dziwną minę.
    - Oświecę cię, kochanie – prawie parsknął śmiechem na to ostatnie słowo wychodzące z jego własnych ust – przez następne dwa tygodnie będziemy dzielić to łóżko – wskazał na mebel przed sobą. Aż nagle przeszło mu przez głowę co musiała sobie pomyśleć ta kobieta mając świadomość, że tu jest tylko jedno łóżko, a gośćmi są dwaj mężczyźni. Chciałby widzieć jej minę, gdy poukładała do kupy wszystkie fakty. Przenosząc wzrok z jednej rzeczy w sypialni na drugą w końcu spojrzał na Antrosę. Ha! Takiej miny się nie spodziewał. To było zmieszanie szoku ze zdziwieniem i wołaniem o pomoc przeplatane ze złością i wstydem. Mąż być może nie jest tego świadomy, ale od dłuższego czasu dostarcza mu sporo rozrywki.
    - Nie mówisz poważnie – wyjęczał.
    - Aż tak bardzo cię wkurwia to, że miałbyś spać ze mną w jednym łóżku?
    - Po ty co zrobiłeś, owszem! – nagle podniósł głos bardziej niż zamierzał.
    - A co ja zrobiłem?
    - Siłą wziąłeś mnie z wózka i chciałeś... – zamilkł. Nie potrafił tego powiedzieć, ale czuł się przez niego okropnie.
    - Byłem pijany – machnął ręką lekceważąco. – Gdybym był trzeźwy ręką bym cię nie tknął.

Nie zdawał sobie sprawy dlaczego, ale te słowa bardzo go zabolały. To było silne ukłucie w piersi i rosnąca gula w gardle. Nie rozumiał tych uczuć. Nie wiedział co znaczyły i dlaczego tak bardzo go dotknęły.

Potem już więcej się nie odezwał do męża, który szybko się rozebrał, by położyć się spać przynajmniej na parę godzin. Sam marzył jedynie o śnie, ale jak miały spokojnie położyć się obok Kaylora? W ich domu spał w swojej sypialni, a tu muszą dzielić jedno łóżko. Nie chciał tego. Na początku dlatego, iż bał się, że mąż zacznie czegoś żądać albo tak jak wcześniej dobierać się do niego. Teraz po prostu nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Od kiedy się spotkali wiedział, że brunet jest tym rodzajem człowieka, z którym on nie potrafi się dogadać. Kaylor jest dokładnie taki jak Gabriel.