Powered By Blogger

niedziela, 22 lipca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 23


Dziękuję za komentarze :D




Ignorując ból w krzyżu i fakt, że jego ubrania szorujące podłogę zaraz się zabrudzą i pogniotą – nienawidził obydwu tych rzeczy – wpatrywał się w rozwścieczonego Ivana. Nie zdejmując maski obojętności, zachowując pełen spokój i opanowanie złapał za drobniejsze, mógłby rzecz kobiece, ramiona i odsunął od siebie mężczyznę. Ich usta dzielące do niedawna milimetry teraz były daleko od siebie. Dłonie nie dotykały szaleńczo jego ciała, pragnąc uwolnić je od zbędnych ubrań. Zielone oczy biły chęcią mordu, a równocześnie można było zaobserwować w nich zdziwienie, czy nawet zawód. Dając jasno do zrozumienia, że do niczego więcej nie dojdzie skinieniem głowy prosił Ivana, by zszedł z jego bioder. Uczynił to niechętnie, co nie umknęło uwadze Keitha. Podpierając się wstał z podłogi, której w tym momencie w ogóle nie uważał za wygodną. Otrzepawszy spodnie i marynarkę zrównał się z blondynem, choć nie do końca było to możliwe, ponieważ był niższy od niego o kilka centymetrów. Nie trudno sobie w takim razie wyobrazić jak wysoki był Ivan w szpilkach, kiedy teraz przerastał nawet jego.
Zamknięta postawa ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami, spuszczona głowa zapewniały go, że przez najbliższe minuty nie nabawi się siniaków, które Bard z przyjemnością by mu sprzedał. Żałował, że nie mógł zobaczyć jego jasnej twarzy i zielonych oczu. Robiąc kilka kroków do przodu sprawił, że mężczyzna całkowicie zrezygnował i znalazł się na fotelu. Chciałby z nim porozmawiać, dać szansę na wyjaśnienie ordynarnego zachowanie, ale sam go przecież sprowokował niestosownymi pytaniami. Powinien przewidzieć, że tak osobisty i intymny temat nie powinien być poruszany, w końcu on również czułby się podle, gdyby ktoś zaczął wypytywać o życie intymne jego i Andrei. Niemniej jednak zrobił to z troki i chęci pomocy. Zagalopował się w tych poczynaniach, wszakże byli dla siebie obcymi, nie miało znaczenia, że spędzili wspólnie kilka miłych chwil. Obiecując sobie poprawę i naprostowanie ich relacji zajął miejsce obok niego, na wolnym fotelu. Jednak odwrócił go tak, by mogli na siebie patrzeć. Pochylił się do przodu opierając na łokciach i splatając palce.

    - Przepraszam za niedorzeczne pytania. Nie jestem odpowiednią osobą, którą powinny obchodzić takie rzeczy ani tym bardziej je oceniać. Mimo tego martwię się. Zapytałem z troski. Po prostu przestań się tak zachowywać. Twój wybuch był wymuszony, nie jesteś takim człowiekiem, to do ciebie nie podobne – Ivan prychnął wyniośle jakby mówił „Pozjadałeś wszystkie rozumy”. To było do niego podobne i bardzo mu się to podobało.
    - A skąd ty wiesz, co jest do mnie podobne, a co nie? – warknął zaczynając bawić się długimi włosami, wcześniej pozbywając się małej fioletowej gumki. Zrobiło mu się żal bardzo młodo wyglądającego mężczyzny. Przypominał w tym momencie skrzywdzone, zranione zwierzę, które ponownie doznało cierpienia i bólu. Wiedział to. Bard miał dobre serce, ale człowiek, który w przeszłości doznał krzywdy, w przyszłości nigdy nie będzie taki sam. Będzie się bał, nie angażował, żył na uboczu, nie przejmował się niczym, gdyż uzna, że nie ma nic do stracenia. Taki był właśnie Ivan.
    - Dostrzegam to. Brakuje ci czegoś, na czym mogłoby ci zależeć, nie doznałeś prawdziwej bliskości, serdeczności i czułości drugiej osoby – użył spokojnego i łagodnego tonu głosu, próbując uspokoić siedzącego obok. Niewiele to jednak pomogło, chyba tylko go zdenerwował.
    - Co ty pierdolisz, Keith! Dobra wróżka się, kurwa, znalazła. Jak będę chciał bliskości to wystarczy mi piętnaście minut w barze, żeby sobie kogoś załatwić. Nic prostszego. Wystarczy pokazać, że śpi się na forsie. W końcu ona rządzi światem.
    - Odpowiada ci każdy? – postrzegał go, jak zranione dziecko, które straciło zaufanie do całego świata. Żyło dla siebie, nie mając nikogo, kto okazałby mu uczucie. Dlatego za wszelką cenę pragnął pomóc Ivanowi, teraz to zrozumiał. On nie chce pomocy, woli żyć po swojemu. I robił błąd.
    - Owszem – przyznał, a na jego twarzy pojawił się grymas zamyślania. Nie minęło pięć sekund kiedy wybuchnął szyderczym śmiechem. – Jak mi tu zaraz jebniesz tekstem w stylu „Więc ja też jestem dobry” po tym, jak mnie odepchnąłeś, to wiedz, że ci przypierdolę. – wiedział, że pod pozorami niegroźnego słabego chłopaka czai się dorosły silny mężczyzna, który ma pary w rękach jak mało kto. Nikt by mu tego nie zarzucił, gdyby go nie znał.
    - Nigdy nie zamierzałem tego mówić – przyznał, czego po chwili pożałował, orientując się, jaki wyraz przybrała twarz Ivana. W mgnieniu oka ukrył rozczarowanie, przysłaniając je nadmierną pewnością siebie i nonszalancją. – Wolę kobiety – po co on się jeszcze odzywa?
    - Kotku, to dlatego, że nie zaznałeś przyjemności z bycia z mężczyzną.

Mając serdecznie dość tej ożywionej wymiany zdań, by nie nazwać tego kłótnią, zmienił przebieg rozmowy na inny tor. Przyszło mu do głowy, że jest na świecie osoba, potrafiąca przemówić upartemu osłowi do rozumu. Musiał tylko pociągnąć ten temat. Tracąc energię na bezskuteczne próby zapomnienia o ty, co przed chwilą dotarło do jego świadomości powiedział:

    - Jeżeli nie chcesz mojej pomocy, to może skontaktuj się z przyjacielem, on na pewno cię wysłucha, wesprze.
    - Gdybym mógł.
    - Coś cię powstrzymuje?
    - Owszem, skontaktowanie się z nim oznacza zerwanie z dotychczasowym życiem! – poderwał się wyrzucając ręce na boki, jakby mówił o rzeczach oczywistych. – Nie jeszcze tego zrobić! Najpierw zniszczę sukinsyna, który urządził z życia mojej matki piekło!

* * *

Czując na twarzy ciepłe promienie słoneczne przeciągnął się mrucząc pod nosem, jak zwykle. Usłyszawszy burczenie wydobywające się z brzucha stwierdził, że to wystarczająco dobry powód, by wstać z łóżka. Przekręcił się po kołdrą i nie minęła sekunda, kiedy większe ramiona zakleszczyły go w swoich objęciach. Jego policzek z dwudniowym zarostem ocierał się o gładką klatkę piersiową. Umięśnioną, szeroką, dobrze zbudowaną, taką jak lubił najbardziej. Podnosząc głowę, na tyle, na ile mu powalał uścisk ujrzał śpiącą twarz Charliego, którego dłonie głaskały jego plecy. Dziwne ciepło zalało mu serce, sprawiając, że uśmiechnął się i wtulił w miejsce między obojczykiem a barkiem. Prawą rękę przybliżył do swojego torsu, natomiast lewą przeczesał przydługie już czarne włosy. Odgarniał niesforne kosmyki spadające na czoło i uszy. Przeszedł go dreszcz przyjemności, kiedy zewnętrzną stronę dłoni przesunął po zarośniętym policzku. Pierwszy raz w życiu mógł obserwować śpiącego w swoim łóżku mężczyznę i było mu z tym niesamowicie dobrze. Nie odmawiając sobie czerpania przyjemności z dotykania jego ciała palcami, wędrował w stronę szyi, którą pieścił dotykiem, nie pominął ramion, silnych bioder, które swoimi ruchami sprawiały mu od jakiegoś czasu niesłychaną rozkosz. Żałował, że się tak załatwił i nie mógł ich teraz poczuć. Zaśmiał się na widok krzywiącego się Deakina, czującego łaskotanie. Bacznie obserwując każdy grymas rysujący się na przystojnym obliczu, niezbyt mocno na początek, wbił paznokcie w plecy drapiąc je w każdym dostępnym miejscu. Czerpiąc ogromną satysfakcję z drażnienia się z Charliem zapragnął zawładnąć sprawnymi w całowaniu ustami. Niestety jego co raz mocniejszy uścisk utrudniał to zadanie, a bolące żebra od czasu do czasu dawały o sobie znać. Mimo że od wyjścia ze szpitala minął miesiąc niektóre miejsca wciąż mu przypominały, dlaczego został uziemiony i nie wziął udziału w tak ważnych dla niego Mistrzostwach. Odpędzając te myśli, jak to robił od czterech tygodni, spróbował podnieść się, by móc spojrzeć kochankowi w oczy, kiedy się obudzi. Udało się, gdy zaczął go łaskotać po szyi – właśnie się dowiedział, że ten fragment ciała u Deakina był bardzo wrażliwy – był zmuszony do zabrania z niego ręki. Druga znajdowała się tam, gdzie do tej pory, w dodatku robiła mu za poduszkę.

    - Ktoś tu twierdził, że cierpi na bezsenność – westchnął słysząc ciche chrapanie, gdyby robił to przez całą noc to on poszedłby spać do salonu. Nie wytrzymałby hałasu. Z drugiej strony, jeśli w zamian za nieprzespane pół nocy mógłby dostać fantastyczny seks, to zastanowiłby się nad tym dłużej.

Mając nadzieję, że mężczyzna wkrótce się obudzi przesunął dłoń na biodra, a potem pod materiał majtek. Zgryzł wargi, gdy pod palcami pojawiły się gęste włosy, a małymi kroczkami zbliżał się do porannej erekcji. Czuł ją wcześniej na swoim udzie i postanowił coś z tym zrobić. Hamując chęci sprawienia przyjemności samemu sobie – był w podobnej Charliemu sytuacji – przejechał palcem całej długości prężącej się męskości. Czynność powtórzył kilkukrotnie. Nieudolnie obsunął materiał bielizny z bioder, a przynajmniej z jednej ich strony, ułatwiając sobie dostęp. Elektryzujące podniecenie przebiegało co chwilę po całym jego ciele, a dreszcze nie dawały spokoju, jednak największym problemem była krew odpływająca do członka. Miał ochotę wbić się w dłoń Deakina, a jeszcze większą, by to on wbił się w niego. Przełykając z trudem ślinę pozostał jednak przy muskaniu wrażliwego żołędzia. Postukał palcem jego czubek oraz dziurkę, z której wydobywał się preejakulat. Rozsmarował wydzielinę, sekundę później zlizując ją z palca. Oczyma wyobraźni widział siebie robiącego Charliemu dobrze ustami. Nim się zorientował, że takimi obrazami tylko się katuje znaczne ilości krwi znalazły się na dole, wzniecając jedynie podniecenie. Zacisnął zęby na wardze mocniej, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Musiał się uspokoić i odgonić wyobrażenia niegrzecznych zabaw. Nie było to jednak łatwe, chciał mieć w ustach jego grubego mięsistego kutasa. Chciał być osobą, która sprawiłaby, że wykrzywiałby się w rozkoszy, wzdychał i mówił, że nikt wcześniej tak cudownie mu nie obciągał. Zakleszczył dłoń na członku i poruszył nią na całej długości, robił to na tyle sprawnie, mając do dyspozycji tak mało miejsca, że obsunął bez problemów napletek.
Uśmiechnął się, słysząc głębokie długie westchnięcia. Dodało mu to sił, do trzymania swojego pożądania na wodzy, skupiając się na dogadzaniu Deakinowi. Serce niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy zielone oczy tak blisko jego niespodziewanie się otworzyły. Był pewien, że kochanek doskonale czuje mocne szybkie uderzenia przy swojej klatce piersiowej.

    - Co robisz? – jęknął zaspany wpatrując się zszokowany w jego zadowolony uśmieszek.
    - Molestuję cię seksualnie – prychnął i nie czekając dłużej ucałował kuszące od kilku minut usta.

Zmieniając miejsce dotychczasowej zabawy na jądra, które ugniatał i miętosił niczym gumową piłeczkę, nieprzerwanie muskał wargi dostarczając im oraz sobie przyjemności. Brunet nie do końca jeszcze rozbudzony, pomijając stojącego na baczność penisa, zareagował z pieszczotę warg z opóźnieniem. Kiedy już się jednak zorientował, chwycił go za kark i wtargnął językiem do jego wnętrza. Pozwolił mu na to i na jeszcze więcej, czerpiąc radość z porannych igraszek. Cieszył się, że partner nareszcie wstał, bo jego ciało również domagało się dotyku, a głupio było wybudzać ze snu Charliego, wiele razy skarżył się na bezsenność.
Pieszcząc go na dole, dając pełen dostęp do ust, którymi natychmiast zawładnął czuł się wspaniale. Pozwolił na pełną dominację i bardzo mu się to podobało. Brakowało mu tylko pieprzącego go kutasa. Wiedział, że na pełny seks nie wchodzi w rachubę, bo nie będzie w stanie wytrzymać w jakiejkolwiek pozycji z gipsem na nodze. Podniecenie wzrastało z każdą chwilą, kiedy przypominał sobie co ściska w dłoni. Mokry język wyprawiał z nim cuda i choć wolał pocałunki pełne pasji, szaleństwa, agresji, jak to robił Charlie kiedyś, tak z wdzięcznością przyjmował gesty pełne czułości, troski. Od czasu do czasu próbował sprowokować go do czegoś mocniejszego, poddał się jednak, gdy mężczyzna przejmował kontrolę nad jego ruchami.

    - Kutas mnie boli – wychrypiał, zdoławszy uwolnić się na moment od namiętnych napierających ust. – Jeśli chcesz mnie dotknąć to się nie krępuj – dodał dając partnerowi do zrozumienia czego potrzebuje. Lecz Deakin doskonale to wiedział i droczył się z nim. – Gdyby nie moje noga to obciągnąłbym ci – przyznał, co spotkało się ze zdziwioną miną i wielkimi jak spodki zielonymi oczami.
    - Lubisz to robić?
    - Tobie chętnie zrobię, jestem w tym świetny – idąc za przykładem, złożył pocałunek na zarośniętej szczęce, potem na wrażliwej szyi skubiąc ją zębami. Zostawił tam nawet kilka śladów, które zniknął dopiero za kilka dni.
    - Gdyby nie twoja noga to wziąłbym cię ostro tak jak ostatnim razem – szepnął mu do ucha. – Pamiętasz? Było ci kurewsko dobrze w łazience pizzerii.
    - Prawie nas nakryli – akurat to nie należało do najprzyjemniejszych wspomnień. Musiał się niesamowicie kontrolować, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. To było niewykonalne.
    - Podobało ci się. Uwielbiasz seks ze mną – stęknął czując uściska na nadgarstku. Deakin zabrał jego rękę i zgiął ją za plecami. Nie potrafił zaprzeczyć, a nawet jeśli, skłamałby. – Od kiedy cię poznałem, wydawało mi się, że jesteś typem, który uwielbia patrzeć na innych z góry i dominować. Tymczasem odkrywam coś, czego się zupełnie nie spodziewałem.
    - W łóżku zrobię wszystko. Absolutnie wszystko – pokazał mu zadziorny uśmiech podkreślając, że jeśli tylko będzie mu to sprawiało radość, jest w stanie spróbować każdego rodzaju seksu. Przestudiowanie całej kamasutry też nie będzie kłopotem
    - Kurwa, kiedy w końcu zdejmą ci ten jebany gips – warknął wściekły i do granic rozpalony.

Przyciągnął go do swojego torsu i mimo iż tego nie planował, puścił go, by mogli trzymać się nawzajem. Rozumiejąc, co ma zrobić, przylgnął do większego ciała łapiąc go za biodra. Nie minęła sekunda, a kręciły one kółka pozwalając, by twarde jak skała penisy ocierały się o siebie. Bielizna potęgowała uczucia rozkoszy drażniąc wrażliwe i delikatne okolice. Obaj odczuwali wilgoć pomiędzy nogami, a za chwilę miało być jej tam jeszcze więcej. Dyszeli ciężko błądząc dłońmi po spragnionych dotyku ciałach. Nie omieszkał ugryźć szyi Charliego czy zostawić ślad paznokci na jego plecach, świadczący o ekstazy jakiej właśnie doświadcza. Brakowało mu rozpychającego odbyt członka, ale musiał zadowolić się na razie takim stosunkiem. Nie mogąc sobie darować fantazjowania o ich przyszłym seksie krzyknął odrywając się od maltretujących go ust.

    - Dochodzę – jedną rękę wbił w skórę, zostawiając na plecach czerwone wstęgi. Drugą przytrzymywał się wciąż pracujących bioder. Jemu było trudno utrzymać to tempo i po prostu zdał się na kochanka. Wstrząsnął nim dreszcz, a sekundę później poczuł ciepłą spermę w majtkach.
    - Szybko ci poszło – rzucił kpiąco, mimo że sam był u kresu wytrzymałości. Niespełna pół minuty później szedł w jego ślady bezceremonialnie gryząc ucho.

Leżeli spleceni, spoceni i wykończeni. Chyba żadnemu z nich nie podobało się uczucie klejącej się i brudnej bielizny, ale na chwilę obecną nie zamierzali nic z tym robić. Przez dziesięć minut nie odrywali się od siebie, obaj przymknęli oczy, jakby chcąc zachować ten moment na całą wieczność. Dopiero brzuch Rene domagający się jedzenia zmusił ich do reakcji. Obsypywali się pocałunkami jeszcze przez kilka minut, aż starszy z nich podniósł się i przeciągnął. Castella zrobił to samo siedząc na łóżku, choć skrzywił się przypominając sobie z zasychającym w majtkach płynie.

    - Muszę się umyć.
    - To jest nas dwóch – podając mu kule, z ust padło pytanie. – Co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc „wszystko”? Jeżeli chodziło o to, żebyś ty mnie...
    - Dobra, dobra – uniósł ręce w geście obronnym – Może niezupełnie „wszystko”, bo nie mam zamiaru dobierać się do twojego tyłka, a i ty się nie palisz od zamiany, ponadto orgia i seks w kilku odpada, ale reszty chętnie spróbuję. Zabawkami nie pogardzę – puścił Deakinowi oczko i skierował się powoli do łazienki. Nabrał już wprawy w poruszaniu się przy pomocy kul. – Zrobisz śniadanie?
    - Pewnie – dobiegł go stłumiony głos z sypialni, którą już opuścił. Lecz kochanek szybko pojawił się obok z czystą bielizną dla niego i siebie oraz z ubraniami. – Ty co najwyżej zrobisz płatki na mleku z sokiem pomarańczowym.
    - Przecież to też smaczne. Nigdy nie jadłeś płatek z mlekiem?
    - Jadłem, jak miałem dziesięć lat. Nazywasz to pełnowartościowym posiłkiem? Sportowiec odżywiający się jak dziecko.
    - Ale zbyt kaloryczne potrawy także szkodzą – weszli obaj do łazienki, a po chwili do wanny wypełnionej gorącą wodą i pachnącym żelem.

Nigdy nie sądziłby, że Rene potrafi zachowywać się jak normalny człowiek. Przy ich pierwszym spotkaniu był skończonym chamem i upierdliwym dupkiem, ponadto homofobem, z którym nie chciał mieć nic wspólnego. Obaj potrzebowali czasu, by się przed sobą otworzyć. Cieszył się, że pomylił się w osądzie łyżwiarza, żyjącego w stresie i strachu przed odkryciem jego prawdziwych preferencji. Do dzisiaj pytał siebie, czy bycie homoseksualistą jest czymś złym. Zawsze w jego głowie pojawiała się jedna odpowiedź „Oczywiście, że nie”, nie krzywdzi tym nikogo, jest sobą, kocha mężczyzn, sypia z nimi i nie ma w tym nic niezwykłego. Żyją w dwudziestym pierwszym wieku, wierzył, że fani wielkiego pana Castelli nie mieliby nic przeciwko jego orientacji. Przecież podziwiają jego talent, umiejętności, a nie pikantne fakty z jego życia intymnego. Od kilku lat w Stanach pary tej samej płci mogą brać legalne śluby, być spostrzegane jako normalne małżeństwa, adoptować dzieci. Czym Rene się tak zadręcza? Jego strach był nieuzasadniony. On się ujawnił mając szesnaście lat i poczuł jakby wielki kamień spadł mu z serca, od tamtej pory żyło mu się niesłychanie lekko. Zwierzając się rodzicom pozbył się poczucia winy wobec nich i samego siebie. Co zabawne, oni nigdy nie pytali go za czasów nastoletnich o dziewczyny lub bardziej dyskretnie „specjalne koleżanki”. A kiedy zapraszał kolegów do domu, nie tylko w celach nauki czy spędzenia czasu na grach ani ojciec, ani matka nie wchodzili do jego pokoju. Czasami podejrzewał, że oni wiedzieli od samego początku i czekali cierpliwie, aż nabierze odwagi i sam przyjdzie porozmawiać.
Po kąpieli, podczas której obaj mieli ochotę na drugą rundę, ale ograniczone miejsce i gips w worku to utrudniał, zjedli śniadanie. Późniejszy czas zmarnowali na oglądaniu najnowszej bajki animowanej. Tym samym dowiedział się, że Rene nie przepada za filmami, nie ma ulubionego gatunku muzycznego, ale kocha kreskówki i wielkie kinowe produkcje dla dzieci.

    - Nie wszystkie są dla dzieci – warknął. – Dorośli też mogą je oglądać, baranie. Akurat Pixar jest mistrzem w poruszaniu ważnych tematów, które prędzej dostrzeże osoba dorosła niż dziecko. Nie widzę w tym nic złego. Tym bardziej, że to moja ulubione wytwórnia.
    - Niech ci będzie. Ale później oglądamy to, co ja wybiorę – już szukał w myślach interesującej pozycji, obejrzał wiele dobrych filmów, dlatego wybór jednego był trudnym zadaniem. Na pewno coś z masą akcji, wybuchów, trzymające w napięciu. – A popołudniu wybieramy się do moich rodziców.
    - Po co? – zdziwił się. Odłożył pudełko ciastek z marmoladą na stół.
    - Na obiad. Nie będziesz w nieskończoność unikał wizyty w moim domu, moi rodzice setki razy cię zapraszali, ale zawsze odmawiałeś. Koniec z tym.
    - Nie chciałem przeszkadzać – przewrócił oczami. Domyślał się, że to nie był prawdziwy powód, przez który Rene unikał spotkania.
    - Gwiazdeczka nie chciała gwiazdorzy. Niesłychane – zaśmiał się zabierając pudełko z ciastkami.
    - Przestaniesz mnie tak nazywać? Wkurza mnie to.
    - Wiec będę nazywał cię tak częściej – pochylił się muskając wargami te drugie, zadziorne i tak chętne. Poza dzisiejszymi pieszczotami ostatni raz uprawiali seks miesiąc temu, obaj potrzebowali czegoś więcej.

* * *

Czekając, aż Rene wygrzebie się z samochodu machał mamie stojącej przy oknie. Odpowiadała tym samym i promiennym uśmiechem. Odsuwała zasłony, wyczekując ich przybycia. Mógł dostrzec jej rozpuszczone włosy, żółtą sukienkę oraz elegancki fartuszek w granatowe kwiaty. Była zachwycona wizytą, nic dziwnego nie dość, że jej syn marnotrawny w końcu zjawił się w domu, to przyprowadził gościa, którego od dawna wyczekiwała. Nie widział się z rodzicami od ponad dwóch tygodni. Każdą wolną chwilę spędzał z Gwiazdeczką i bardzo podobała mu się perspektywa mieszkania i życia razem. Jednak to, że teraz jest poza miastem, nie zwalniało go z obowiązku odwiedzania rodziny, dlatego zobaczenie ich po długim jak nigdy czasie napawało go radością.
Podając kule kochankowi zamknął za nim drzwi białego samochodu sportowego, którego nigdy więcej nie zamierzał prowadzić. Jechało mu się nim okropnie i zdecydowanie wolał zostać przy swoim motocyklu, sęk w tym, że jego Gwiazdeczka jest bardzo wybredna i nie wsiadłaby na to, tym bardziej teraz. Samochód pozostawi Rene, lecz dzisiaj nie było innego wyjścia, musiał usiąść za kółkiem.

Im bliżej drzwi byli, tym szybciej biło jego serce. Jakoś bał się zobaczyć wnętrze rodzinnego domu Charliego. Domyślał się jak mógł wyglądać. Pomimo dużych pomieszczeń ogólnie było mało miejsca, bo każdy kąt zagracały jakieś rzeczy, ściany pomalowane na ostre, intensywne kolory, w każdym pomieszczeniu inny dywan, przyciemnione żółte światło, intensywne zapachy, w końcu przyjechali na obiad. Po przekroczeniu progu sprawdziło się wszystko, czego się spodziewał. Styl zupełnie oderwany od jego upodobań do jasnych barw i minimalizmu. Wszędzie wszystkiego było pełno. Na przedpokoju przywitał ich Arkady zadowolony, że jego stan się poprawia, co powiedział na wstępie.

    - Musieliśmy mieć po prostu pecha. Najpierw ja, potem ty, ale – machnął ręką – najważniejsze, że wracasz co zdrowia. Jeszcze tylko rehabilitacja i zabieramy się za przygotowania do Grand Prix.
    - O ile mnie szlag nie trafi – mruknął obawiając się nadchodzącej imprezy, mimo tego, do niej było daleko.
    - A ty jak zwykle tylko o pracy – przed nimi pojawiła się dosyć krągła, niewysoka, ale bardzo ładna z ogromnym uśmiechem i pewnie jeszcze większym sercem brunetka. Przywitała się z synem uściskiem, a z nim... – Cieszę się bardzo, że nareszcie mam okazję pana poznać – chwyciła go przyciągając do siebie. Spodziewał się uścisku dłoni, ale nie przytulania i zachowywania się niczym jego matka.
    - Niech mówi mi pani po imieniu, dziwnie się czuję, kiedy nazywa się mnie per „pan”.
    - W porządku, ale to samo tyczy się ciebie, słoneczko. Mów mi Eleanor – gdyby mogła to wyściskałaby go za wszystkie czasy, co było swoją drogą bardzo miłe. Właśnie dlatego nigdy nie chciał przyjmować tego cholernego zaproszenia! Irytowała go rodzinna atmosfera, bliskość całkowite otwarcie. Czuł, że nie pasował do tego miejsca, był obcym, dlaczego traktuje się go jak członka rodziny?
    - Rene – ciepły oddech owiał jego ucho. Ocknął się i zwrócił w stronę wyczekującego Charliego. – Idziemy do kuchni, obiad już czeka, rodzice zresztą też.

Stół przykryty błękitnym obrusem we wzory był suto zastawiony. Na środku królowała zapiekanka z kurczakiem, warzywami, makaronem i serem, obok znajdowała się mięsna rolada z jajkiem, nie zabrakło także sałatki greckiej. Do picia była lemoniada z lodem. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział tyle jedzenia. Chyba tylko w hotelu na szwedzkim stole.
Czułby się bardziej nieswojo w tym towarzystwie, gdyby zabrakło Charlesa. On w pewien sposób dodawał mu otuchy, a początkowa niechęć znikała. Nie był w stanie odmówić gospodyni niesamowitych zdolności kulinarnych, które chciałby, żeby jego matka posiadała. Ona miała do tego dwie lewe ręce. Podobnie jak ojciec, dlatego w domu zawsze gotowała kucharka. Chłonąc jak najwięcej informacji o młodszym Deakinie przysłuchiwał się z ciekawością rozmowie o jego latach szkolnych, którą rozpoczęli jego rodzice. Zabawnie było słuchać, że od czasu do czasu zdarzyło mu się coś przeskrobać.

    - A wy? Jak tam żyjecie pod jednym dachem? – rzucił ze śmiechem Arkady. – Sądziłem, że po pierwszych godzinach razem rzucicie się sobie do gardeł. Jestem zadziwiony, że obaj jesteście cali i zdrowi.
    - Och, kochanie – westchnęła Eleanor. – Nie wszyscy lubią się od razu. Dla niektórych potrzeba czasu, by się dogadać, przełamać lody. Przyjaźń nie przychodzi z czasem. Tak jak miłość. W końcu, jak to się mówi, od nienawiści do miłości jeden krok. Z przyjaźnią jest podobnie.

Nie słuchał dalej, ponieważ utkwiło mu w głowie jedno zdanie. Zrobiło mu się cieplej na twarzy, a w brzuchu jakby pojawiło się stado motylów łaskoczących go. Wrócił na ziemię słysząc głos kochanka.

    - Nazywa się Lupo. Jest fantastyczny – uświadomił sobie, że mężczyzna mówi o ich pupilu, który notabene rano dobijał się im do drzwi. Później nawet do nich nie podszedł, bo obraził się, że nie chcieli go wpuścić. Charlie powiedział wtedy, że szybko upodobnił się do właściciela; strzelił focha i chodził obrażony.
    - Przynajmniej macie tam jakieś zajęcie – skomentowała kobieta, miała uczulenie na sierść, więc nie zabrali tu psiaka, mimo iż obaj chcieli. – Smakuje?

Obydwaj mając pełne usta pokiwali zgodnie głowami, by zapewnić panią domu, że jest rewelacyjną kucharką. Rene zaczął się obawiać, że jak tak dalej pójdzie to przybędzie mu kilka kilo. Jednak odmówienie sobie posiłku było niemożliwe, wszystko wręcz rozpływało się w ustach. Kiedy niespodziewanie poczuł głaskanie na udzie mógł się odprężyć i bardziej zrelaksować, dotyk Deakina był jak lekarstwo na stres. Następnie rozmowa spłynęła na zupełnie inny tor. Kobieta poinformowała męża, że w magazynie widziała wspaniałą sukienkę, którą zachwycały się ostatnio jej przyjaciółki, a którą ona pragnęła mieć. Arkady zwrócił uwagę na cenę kawałka szmatki i fakt, że większość z produkowanych ubrań z magazynu modowego jest szyta na wieszaki; kobiety pozbawione piersi, bioder i pośladków. Innymi słowy próbował w delikatny sposób uświadomić żonę, że taka odzież nie leżałaby na niej dobrze.

    - Ale ostatnio udało mi się kupić sukienkę od Blanche La Brun. Była dobra – drgnął mimowolnie słysząc tak znajome nazwisko. Nie dał jednak poznać po sobie, że temat go zaintrygował.
    - Cena też była niezła. Znajdź sobie jakąś tańszą projektantkę, której ubrania chciałabyś mieć.

Eleanor nie ustępowała, co prowadziło niechybnie do kłótni i jej się spodziewał. Lecz w końcu Arkady powiedział, że jeśli uda im się odłożyć odpowiednią sumę, to kupi wymarzony ciuch. Zaskoczył tym nie tylko jego, ale i Charliego, który pokręcił tylko ze zrezygnowaniem głową. Doszedł do wniosku, że rozmowa, w której mąż ulegał żonie nie była pierwsza i nie ostatnia.

    - Powiedz mi Rene... Oglądałeś Mistrzostwa? – wiedział, że prędzej czy później te pytanie się pojawi, czekał tylko kiedy dokładnie. Każdy wiedział, że temat był drażliwy.
    - Nie, nie miałem czasu – odpowiedział zgodnie z prawdą. Kochanek i Lupo zabierali mu cały czas. Nawet się nie obejrzał, a mijał cały dzień, przynajmniej się nie nudził i nie zastanawiał co ze sobą zrobić. Mimo tego, nawet gdyby ten czas posiadał i tak odpuściłby sobie dobijanie samego siebie. Nie był masochistą. – Ale ty z pewnością oglądałeś. Olśnij mnie.
    - Jesteś pewny?
    - Tak, po prostu powiedz, które miejsce zajęli tamci idioci – machnął ręką.
    - Mistrzostwa Europy z początku lipca wygrał Javier Fernández López1, Ty pewnie nie znasz, ale to jeden z ulubionych łyżwiarzy Charliego. Wiem, że bardziej niż to, interesują cię Owenowie – oczywiście, że go bardziej interesowali. Jeśli zdobyli kolejne złoto, a on kolejny raz zjebał wszystko... – Kilka dni temu zajęli trzecie miejsce, byli zbyt pewni siebie. Myśleli, że kiedy ty i Melinda, a później Susan odeszliście pozbyli się wrogów. Nie docenili innych.
    - Następnym razem to ja zdobędę złoto.
    - Nie wątpię – odparł starszy Deakin pewny tego, co mówi. Wierzył w niego.

Był szczęśliwy jak chyba jeszcze nigdy. Obiad z rodziną i Rene minął w spokoju, atmosfera była miła, widział, że kochanek się dobrze bawił. Wiele to dla niego znaczyło, pragnął, aby się przełamał i częściej wpadał z nim do rodziców. Zwłaszcza, że swojego trenera doskonale znał. Po czterech godzinach zaczęli się zbierać do domu. Mama wcisnęła im resztę jedzenia, bo szkoda wyrzucić, a oni będą mogli sobie zjeść jutro, a ukrywając to przed tatą podała mu ukradkiem blachę tatry z brzoskwiniami. Zapewne, gdyby jej mąż wiedział, że w domu jest ciasto zjadłby sam pół. Po zaniesieniu rzeczy do samochodu wrócił na przedpokój, aby pożegnać się z rodziną. Tak jakby zamierzał ich przez najbliższy czas nie odwiedzać. Mama zaznaczyła, że to wykluczone. Rene opierał się o framugę już wyściskany i ucałowany przez mamę. Kiedy podszedł do rodzicielki ta wpierw spojrzała się na niego jakoś dziwnie.

    - Co? Stało się coś? – nie rozumiejąc z czego wynika jej mina odwrócił się do ojca. Ten, wyrwany z letargu także się w niego intensywnie wpatrywał. Śmiał nawet podejrzewać, że od dłuższego czasu. Podczas jedzenia zarejestrował jak rodzic co chwilę zerka w jego stronę.
    - Nie, nie, Charlie – zaśmiał się ojciec klepiąc go po ramieniu. – Wszystko w najlepszym porządku. Wpadnij do nas niedługo. Ty też – krzyknął do oddalającego się Castelli. W odpowiedzi dostał „Niech ci będzie”.

Ignorując przeczucie, że oni czegoś mi nie mówią albo nie chcą skierował się do pojazdu. Jak przy wysiadaniu, tak i teraz pomógł Gwiazdeczce. Dwie minuty później byli w drodze, a jemu dalej kotłowało się po umyśle przeczucie, że rodzice zachowywali się nieswojo. A zwłaszcza ojciec. Przy obiedzie zwrócił na niego uwagę parę razy, a wtedy jego twarz wyrażała głębokie zamyślenie, jakby rozważał jakieś sprawy. Zachowanie rodziców odeszło w niepamięć w momencie, kiedy doszło do niego ciche:

    - Świetnie się dzisiaj bawiłem.

* * *

Zmęczenie, stres, złość, wszystko dawało o sobie znać. Najdrobniejszy dźwięk wprawiał Mirandę w furię. Nawet zakupy na ostatni dzień pobytu w Tokio nie poprawiły podłego humoru. Jemu także nie było łatwo, zwłaszcza, że w taksówce nie było przyciemnianych szyb, a promienie słoneczne dostawały się przez nie z łatwością. Dostawał oczopląsu za każdym razem, gdy słońce było po jego stronie. Brak poduszki i ciągłe obijanie głową o zagłówek uniemożliwiało zaśnięcie. Podobnie było w samolocie, gdzie oboje siedzieli przed irytującymi dzieciakami. Znalazły sobie fantastyczną zabawę na cała podróż z Tokio do Filadelfii, która polegała na jak najmocniejszym kopnięciu w fotel przed nimi. Jak na złość trafiła się jedna z tych wkurwiających matek, mówiących „To przecież tylko dzieci”. Na szczęście wtedy przydał mu się cięty język siostry, która natychmiast rzuciła „Jeśli te dzieciaki zaraz nie przestaną to ja dołączę się do ich zabawy. Usiądę za panią i tak pierdolnę w siedzenie nogą, że znajdzie się pani kilka foteli dalej!” Nie przestały kopać w ich siedzenia, ale matka przynajmniej starała się je uspokoić. Nie dość, że zajęli trzecie miejsce, choć oboje liczyli na pierwsze, to w pierwszej klasie i biznesowej zabrakło wolnych miejsc. Lecz chcąc znaleźć się szybko w domu wzięli to, co dali na lotnisku i polecieli.

    - Dajcie mi łóżko i poduszkę. Więcej do szczęścia nie potrzebuję – stęknęła Miranda poprawiająca fryzurę, która dawno zdążyła opaść, potargać się.

Trochę jej zazdrościł, tyle do szczęścia to niewiele. On pragnął czegoś, a raczej kogoś. Pragnął porozmawiać z Ivanem i spróbować naprawić to, co zepsuł. Po ty, jak został mężczyzna opuścił jego apartament więcej się nie widzieli. Żałował, że wypalił z osobistymi tematami tak nagle. Zrobił z siebie durnia. Chciał pomóc, a tylko spierdolił robotę. Ponadto odrzucenie propozycji seksu od Barda równało się wściekłością tego kusiciela. Ślepy nie był, to nie tylko wściekłość, ale i rozczarowanie. W domu, po przespaniu całego dnia musi wymyślić sposób, aby się spotkać. A raczej wymówkę dla rodziny. W końcu za dwa dni jego ślub. Nadal w to nie wierzył. To już za dwa dni. Czas mu uciekał, a on nie wiedział gdzie i kiedy. Obiecując sobie, że stanie na wysokości zadania i stworzy z Andreą i ich dzieckiem cudowną rodzinę oparł się o zgiętą rękę zamykając oczy. W drodze do domu musieli pokonać jeszcze gigantyczny korek, ciągnący się niemiłosiernie. Niby zostało piętnaście kilometrów, a jechali jakby dom był oddalony o trzy godziny. Ani trąbiące auta nie pomagały, ani siostra, która potrząsała jego ramieniem.

    - Czego chcesz? Daj człowiekowi się zdrzemnąć – kiedy odsuwanie jej dłoni i odpychanie od siebie nie dawało rezultatu, wyprostował się i spojrzał na nią z chęcią mordu w oczach.
    - Czy mam zwidy, czy to Andrea?

Imię narzeczonej, niebawem żony, zwróciło jego uwagę. Powędrował wzrokiem za wskazującym palcem Mirandy. To, co zobaczył w parku, obok którego właśnie stali, wywiercało mu dziurę w piersi. Znajdowali się wystarczająco blisko, by móc rozpoznać Andreę Johnson bez najmniejszego trudu. Problem tkwił tylko w tym, że nie potrafili podać z imienia i nazwiska wysokiego mężczyzny ubranego w garnitur, z którym się migdaliła i pozwalała dotykać brzucha ciążowego.



1Hiszpański łyżwiarz figurowy. Uczestnik Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2010) w Vancouver oraz Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2014) w Soczi, mistrz Hiszpanii, sześciokrotny złoty medalista Mistrzostw Europy(2013-2018)

niedziela, 15 lipca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 22

Hej, Kochani. Wybaczcie, jeśli gdzieś pojawią się błędy i za lichy rozdział. Kiepsko się czułam i dzisiaj to wszystko, na co mnie stać. Za tydzień, mam nadzieję, będzie lepiej :). Tymczasem dziękuję za każdy komentarz, zachęcają mnie do pracy.



Charlie, nie odrywając od blondyna wzroku czekał cierpliwie na odpowiedź. W tym momencie pragnął usłyszeć ją bardziej niż cokolwiek innego. Zastanawiał się, czy możliwym było... Głupoty się go trzymają. Gwiazdeczka nie ma tyle odwagi, by przyznać się do bycia zazdrosnym. Skoro ukrywa nawet, przed wyjściem na światło dzienne, swoją orientację seksualną. Tak jakby w tych czasach w Ameryce było to coś złego. Widział, że boi się opinii fanów i ich rozczarowania, ale bycie sobą powinno być dla człowieka najważniejsze. Dlaczego ktoś miałby udawać kogoś kim nie jest?

    - Denerwuje mnie po prostu, że masz faceta, którego kochasz, a mimo to bzykasz się ze mną – rzucił nie spoglądając na niego. Wpatrywał się w biegającego w tę i z powrotem Lupo. – Nie rozumiem dlaczego.
    - Chwileczkę – uniósł ręce w geście obronnym – powiedziałem kiedykolwiek, że spotykam się z kimś? To wcześniej, w wiadomości... To tylko żarty. Z tamtym gościem nie sypiam od dwóch lat. Czasami tylko wyskoczymy na piwo. Nie jestem osobą, która mając partnera mogłaby go zdradzić. Dotrzymuję wierności.
    - Nie o niego mi chodzi, młotku – warknął. Pies niespodziewanie wbiegł do domu, co sprawiło, że obejrzeli się za nim. Chwilę później stanął naprzeciwko Rene z piszczącą gumową piłką. Mężczyzna wyrwał zabawkę z uścisku i rzucił daleko, Lupo nie czekając na pozwolenie pognał za nią.
    - No dobra, był jeszcze ktoś, ale jakieś pół roku temu zakończyłem ten związek. Nie widziałem się ze swoim ex od tamtego czasu, zresztą nigdy nie zamierzałem. Wpakowałem się wtedy w bagno.
    - Kurwa, idioto – krzyknął wściekły. Charlie już nie musiał pytać, czy Gwiazdeczka była zazdrosna, wyraźnie widział to na jej twarzy. Nie ukrywał, że spodobało mu się to. – Rozmawiałeś kiedyś z Melindą i wtedy powiedziałeś, że go kochasz. Mówię o facecie, do którego tak pędziłeś, kiedy do ciebie zadzwonił. Wystarczył jeden telefon i byłeś na jego zawołanie.

Przez moment myślał, że Castella robi sobie z niego jaja, lecz im dłużej przyglądał się naburmuszonej minie, rękom skrzyżowanym na klatce piersiowej i napiętej postawie ciała tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że Rene jest zazdrosny o Ivana. O „mężczyznę, którego on kochał”. Zanim zdążył się powstrzymać, zatkać usta dłonią, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Wprawiło to blondyna w jeszcze gorszy humor, toteż złapał za kule – do tej pory opierał się o ścianę domu – i skierował się do środka. Zwierzę, widząc to z daleka popędziło za swoim właścicielem. Charlie dołączył do nich w połowie drogi do salonu zatrzymując mężczyznę.

    - Odwal się – syknął, próbując się wyrwać z uścisku, nie było to jednak proste zważywszy na siłę napastnika i jego obolałe ciało.
    - Muszę przyznać, że twoja zazdrości mi schlebia – szepnął mu na ucho pochylając się. – Daj mi coś sprostować. Po pierwsze, podsłuchiwanie to zły nawyk. Po drugie, facet, o którym mówisz nazywa się Ivan. Po trzecie, nigdy nie twierdziłem, że czuję do niego romantyczną miłość.
    - Wiec jaką? Myślałem... – dwukolorowe oczy zwróciły się do niego, jeśli się nie mylił, wyrażały równocześnie zakłopotanie i radość. Choć to drugie było lepiej ukrywane.

Wskazał kanapę, na której obaj usiedli. Rene odłożył kule na bok i oparł się powoli o poduszkę. Żebra wciąż nie dawały mu spokoju, do nogi w gipsie zaczął się przyzwyczajać. Uśmiechnął się do niego pogodnie, by wiedział, że nie wyśmiewał go. Słowa mężczyzny go rozśmieszyły, co nie oznaczało, że było w tym coś złego. Usiadł do niego bokiem podwijając nogę pod tyłek. Tak siedziało mu się najwygodniej. Naszła go ochota ma objęcie blondyna, ale ten pewnie tego nie chciał. Wolał nie ryzykować, atmosfera sprzyjała rozmowie, nie zamierzał tego spierdolić. Nie widział problemu w opowiedzeniu o Bardzie kochankowi.

    - Poznałem Ivana kilka lat temu – powziął zwracając na siebie uwagę słuchacza. – Już wtedy miałem duże problemy z bezsennością, co przekładało się na moją naukę na studiach. Mimo że głupi nie byłem, dorównać poziomem innym było trudno. Raz wróciłem do domu wściekły, z wielu powodów, więc stwierdziłem, że muszę się wyszaleć, odprężyć. Jazda motocyklem mnie relaksuje. Pojechałem aż do Tennessee, nie wiem dokładnie dlaczego, coś mnie tam ciągnęło. Chciałem szybkiej niebezpiecznej jazdy, chociaż zdawałem sobie sprawę, że postępuję idiotycznie. Gdyby tata albo mama się o tym dowiedzieli skonfiskowaliby mi motocykl do końca życia – zaśmiał się ironicznie. – Nie zdawałem sobie sprawy, że zaczynam zasypiać przed kierownicą. Nie czułem nawet jak pojazd sam skręca na różne strony. Niczego nie pamiętam, ale Ivan twierdził, że brakowało kilku metrów, żebym się rozpierdolił o skały. Jedyne co zostałoby po mnie to szczątki motocyklu i czerwona plama. Czasami myślę sobie, że los nie przypadkiem postawił nas na tamtej drodze w tym samym miejscu i czasie. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale zatrzymał mnie i tym samym uratował życie. Rzecz jasna, rodzice nie mają pojęcia jak się poznaliśmy. Po prostu wiedzą, że się przyjaźnimy. Kocham Ivana jak brata, o którego stale muszę się martwić. On jest... specyficzny – westchnął ciężko. Mógłby wymienić wiele jego wad, ale po co? Nie lubił mówić o nim źle, choć bywały momenty, w których aż sam się o to prosił. – Ma problemy, mimo że nie chce się do nich przyznać, dlatego zawsze czekam na telefon. W każdej chwili jestem gotowy, żeby do niego pojechać. Jednak zwykle nie jest to zaproszenie na kawę czy miłe spędzenie czasu.
    - Chyba długo nie gadaliście.
    - Taa... Powiedziałem mu, że jeżeli się nie zmieni, to niech do mnie nie dzwoni – zamyślił się. Z pewnych względów cieszył się, że mógł to z siebie wyrzucić. Mimo tego, czekał, aż przyjaciel się z nim skontaktuje.

Przenieśli wzrok na psa, który usiadł naprzeciwko i machał radośnie ogonem jakby słuchając wywody Charliego. Przymierzał się do skoku na sofę, przez moment nie wiedział, czy nie spotka się to ze zdenerwowaniem Rene. Lecz kiedy mężczyzna nie skomentował zachowania psa, przesunął się i zrobił dla zwierzaka miejsce pomiędzy nimi dwoma. Lupo, nie czekając na komendę wskoczył i wiercił się szukając wygodnej pozycji do ułożenia się. Pogłaskał go energicznie zaczynając się z nim droczyć. W pewnej chwili zerknął na przyglądającego im się Rene.

    - Zachowałeś się niesamowicie. Większość osób albo nie miałaby odwagi, by go zabrać z lasu, albo zostawiłaby w schronisku.
    - Nie pozwoliłbym na to – również poklepał psiaka wprawiając go w doskonały nastrój. Lupo stanął przednimi łapami na jego udach i wypiął się dumnie. – No, co chcesz? No co? – Odchylił się nieco kiedy do nosa doszedł nieprzyjemny oddech. – Fiołkami nie pachniesz. Zawsze lubiłem zwierzęta – rzucił jakby w przestrzeń, dopiero potem zwrócił twarz do Deakina. – Moi rodzice nigdy się nie zgadzali na trzymanie żadnego w domu. Nawet rybki w akwarium nie mogłem mieć. Nie przeszkadza mi sierść, przecież można ją posprzątać. I tak nigdzie teraz nie wyjeżdżam, a jeśli nawet to jest jeszcze Melinda – zaśmiał się.
    - Moja mama ma uczulenie na każdy rodzaj sierści, więc trzymanie jakiegoś zwierzaka w domu było wykluczone – odparł z żalem. Nie odrywał wzroku od blondyna uśmiechającego promiennie. Gdybyś tylko częściej się takim pokazywał, pomyślał. Rene nie wyglądał dobrze ze skwaszoną miną na twarzy, uśmiech od ucha do ucha bardziej mu pasował.

Niespodziewanie dla samego siebie, uniósłszy dłoń wtopił ją blond włosy. Przeczesał między palcami jasną przydługą grzywkę, wydawała mu się delikatna i lekka. Dotknął bladego policzka muskając kciukiem jego powierzchnię. Podpierając się na drugiej ręce zbliżył się do łyżwiarza. Uświadamiając sobie, że ten przymyka oczy pozwalając na odrobinę czułości, śmielej postępował. Niemal dotknął rozchylonych chętnych warg, przyjmujących z przyjemnością pocałunki, jak to bywało wcześniej. Zdążył słabo musnąć usta, a potem został uderzony pyskiem przez Lupo, myślącego, że to kolejna zabawa.

    - Popsułeś miłą atmosferę – mruknął masując brodę.
    - Daj biedakowi spokój – zaśmiał się Castella. – Nawet jeśli utrzymałaby się, to i tak nie mogę uprawiać seksu.
    - Wiem – skwitował wstając i przeciągając się. Wolał zamilknąć, niż powiedzieć, że nie chodziło mu o seks, tylko o trochę pieszczot nie prowadzących do stosunku. Owszem, Rene był świetny w łóżku, chętny, uległy, perwersyjny, taki jak lubił, aby kochanek był. Jednak czerpałby satysfakcję również z romantycznie spędzonych chwil, nie koniecznie kończących się namiętnym, zwierzęcym seksem. Przypuszczał, że dla łyżwiarza nie miały znaczenia uczucia, a jedynie przyjemność płynąca z dotykania drugiego ciała. Aby nie wyjść na mięczaka – z jakichś powodów nie chciał być tak postrzegany – zmienił temat. – Dlaczego akurat „Lupo”? Skąd przyszło ci to imię do głowy?
    - Słyszałem, że o psach tej rasy mówi się często, iż mają w sobie jakieś geny wilka, są typem wilkowatym. Po włosku „Lupo” oznacza wilka.
    - Sprytne, właściwie pasuje mu.

* * *

Trzeci dzień z rzędu zastanawiał się, jak mógł postąpić tak skrajnie nieodpowiedzialnie. Zwariował, to jedyne wyjaśnienie. Nie powinien wyjeżdżać z domu przed samymi zawodami. A jednak zrobił to, choć najpóźniej za tydzień powinien być w Japonii. Miranda i Marisa wyjechały tam w tym samym czasie, kiedy on wyruszał do Pittsburgha. Mieli spotkać się wkrótce w Tokio w wiosce dla sportowców.
Ostatni raz zagościł tutaj ponad miesiąc temu, gdy został zmuszony do załatwienia lekarza dla Andrei. Od tamtego czasu dużo się wydarzyło. Wrócił do domu, uczestniczył w przyjęciu, które organizowali bliscy przyjaciele rodziców, wtedy też oficjalnie, przy ponad dwóch tysiącach gości, ogłosił zbliżający się ślub. Przez resztę nocy zbierał gratulacje i rozmawiał z wieloma osobistościami mającymi nadzieję na zaproszenie. Oprócz tego codziennie odbywały się wykańczające treningi z Marisą, siostra nabawiła się opuchlizny na skaleczonej dloni, co skutkowało kilkudniowym uziemieniem. Wybrali odpowiednie stroje, szalone, kolorowe i bardzo oddające nastrój piosenki „Come Alive”. Spędził kilka chwil w łóżku z narzeczoną, co nie znaczyło, że dzięki temu zrelaksował się i pozbył stresu narastającego wprost proporcjonalnie do zbliżających się Mistrzostw Świata. Nadal nie rozumiał własnego zrywu, bo przyjazd do Pittsburgha był spontaniczny. Kiedy stwierdził, że nie dane mu będzie odwiedzenie Ivana zawiódł się, gdyż naprawdę liczył na spotkanie. Dostał do niego jedyną okazję dopiero na lotnisku w Filadelfii, kiedy to zamiast zakupić bilet do Tokio, pod wpływem chwili wziął ten do Pittsburgha.
Zatrzymał się w „Hermesie” licząc, że mężczyzna wciąż tam mieszka. Na szczęście szybko się okazało, że nie będzie musiał szukać blondyna po całym Stanie. Nadal wynajmował jeden z apartamentów. Trzy dni temu przypadkiem natknęli się na siebie w restauracji hotelowej. Od tamtego dnia z chęcią spędzali ze sobą każdy dzień. Nigdy nie sądziłby, że czas w towarzystwie tego szaleńca upłynie szybko jak mrugnięcie oka i tak miło. U boku Barda – w końcu się dowiedział jak ma na nazwisko – zwiedził wiele fascynujących miejsc, poszedł do filharmonii, kina lecz chyba najlepiej bawił się w barze szybkiej obsługi, gdzie pierwszy raz od dawna pozwolił sobie na spożycie fast foodów. Uzgodnili, że na finałowy dzień pobytu w mieście wyskoczą gdzieś, gdzie jeszcze nie byli. Oznaczało to, że restauracja, klub, kino, park i jeszcze kilka podobnych miejsc nie wchodziło w rachubę. Zastanawiał się, co też Ivan mu zaproponuje.
Pogrążony we własnych myślach nie zauważył zbliżającego się mężczyzny. Wzdrygnął się, a po ciele przeszedł mu lodowaty dreszcz słysząc przy uchu wypowiedziane szeptem „Cześć, kotku”. Odwrócił się powoli rejestrując wyższego do siebie blondyna, ubranego w pomarańczową bluzkę w serek, jeansowe spodnie i trampki. Włosy związał w niedbałą kitkę. Na twarz przykleił swój typowy uśmiech, który – jak dla Keitha – bił sztucznością na kilometr. Postanowił jednak nie komentować tego. Była mała szansa, że tylko mu się wydawało, a Bard ma po prostu taką twarz. Po warknięciu i zdenerwowaniu się na niego za przyprawienie o mini zawał serca, znaleźli się w windzie. Jadąc na dół zapytał towarzysza jakie mają plany. Odparł mu tajemniczy uśmiech sugerujący, że ma więcej nie pytać, dowie się na miejscu. I rzeczywiście się tego dowiedział. Po godzinie dreptali w stronę wielkiej hali. Domyślał się gdzie spędzą tę część dnia. W międzyczasie prowadzili ożywioną konwersację na temat kiepskiego filmu, z którego wczoraj wrócili do hotelu. Wybrali się na komedię niskich lotów, z małym budżetem i fatalną obsadą. Aktorzy wydawali się męczyć z przydzielonymi im rolami.

    - Tamta kobieta cierpiała, wypowiadając kwestię – zapewnił Ivan.
    - Tylko wtedy? – zarechotał. – Wydaj mi się, że zmuszała się do każdego gestu. Znawcą filmowym nie jestem, ale ślepy też nie. Nie było to ambitne kino, ale przynajmniej mogliśmy wyśmiać absurdy, których reżyser i montażysta nie zauważyli.
    - O! Jesteśmy na miejscu. Ta – da! – wskoczył przed niego i rozłożył zadowolony ręce. – Od wieków nie byłem na łyżwach. Mam nadzieję, że lubisz aktywny wypoczynek. Zwykle odpoczywam siedząc w domu, ewentualnie jeżdżąc motocyklem, ale z tego co pamiętam, jazda ze mną nie przypadła ci do gustu.
    - Bo kierujesz jak wariat – skwitował, po czym uśmiechnął się pod nosem. Był skłonny przypuszczać, że Ivan nie interesuje się łyżwiarstwem do tego stopnia, by wiedzieć, z kim ma do czynienia. Lecz nie przeszkadzało mu to. Cieszył się na możliwość wykorzystania czasu jaki im został w każdy sposób.
    - I jak, koteczku? Odpowiada? Czy mogłem wymyślić coś lepszego?
    - Jest w porządku – uśmiechnął się. – Ja też od wieków nie miałem łyżew na nogach – czasami mu się zdaje, że nigdy ich tak naprawdę nie zdejmuje.

W szatni przebrali obuwie, kurtek nie musieli zostawiać, na dworze było wystarczająco ciepło, by się bez nich obejść. Dostrzegał podekscytowanie mężczyzny, który nie kłamał, mówiąc, że dawno go na lodzie nie było. Przyszło mu na myśl, że gdyby mu na to pozwolił, z przyjemnością go podszkoli.
Nie żeby przeszkadzało mu używanie łyżew z wypożyczalni, w końcu wszystkie pary się czyszczone za każdym razem, jednak wolał jeździć na własnym sprzęcie. Mógłby go wziąć, gdyby Ivan go poinformował, gdzie idą. W końcu początkowo miał lecieć do Tokio na Mistrzostwa, a że w ostatniej chwili zmienił zdanie to inna bajka. W hotelu w walizce wszystkie niezbędne rzeczy używane do treningów czekały cierpliwie, aż znów ich użyje.
Zaobserwował pokaźną grupę ludzi opuszczającą lodowisko. Była to głównie młodzież z kilkoma dorosłymi, przypuszczał, że wycieczka licealna. Właściwie to wprawiło go to w zadowolenie, ponieważ nie musiał uważać gdzie jedzie i czy na kogoś nie wpadnie. Na oko znajdowało się tu piętnaście osób. Pierwotnym przeznaczeniem tego lodowiska były mecze hokejowe, czego dowodziły kolorowe oznaczenia liniowe oraz przezroczysta szyba chroniąca widownię przed uderzeniem krążka. Ivan stanął na lodzie pierwszy. Keith starał się ukryć rozbawienie i nie śmiać się z nieporadności mężczyzny. Ten trzymał się barierki i powoli przystawał z nogi na nogę. Zaś Owen wkroczył, mając łyżwiarstwo we krwi. Złapał blondyna za rękę, która nie ściskała z całej siły poręczy. Panując nad sytuacją chwycił go za drugą, wymachująca na wszystkie strony w panice.

    - Uspokój się, trzymam cię – jadąc tyłem, co nie sprawiało mu żadnych trudności, znaleźli się na środku lodowiska.
    - Kumam, chcesz się odegrać za szybką jazdę motocyklem – Bard rzucił mu oskarżycielskie spojrzenie. Sekundę później zmieniło się one w pełne przerażenia, kiedy został pozostawiony samemu sobie. – Wracaj tu, draniu! – stał nieruchomo bojąc się upadku.
    - Poważnie kiedyś jeździłeś? – Keith uniósł jedną brew splatając ręce na torsie. Poddawał w wątpliwość szczerość wcześniej wypowiedzianych słów przez znajomego.
    - Ależ oczywiście, kotku, ale dosyć dawno. Byłem jeszcze w podstawówce. No co robisz taką minę? – oburzył się, gdy zauważył jego wywracanie oczami. – Mówiłem, że to było dawno.
    - Zatem, pozwolisz jeśli nauczę cię tego i owego?

Nie czekając na odpowiedź podjechał do niego łapiąc oburącz. Zmusił Ivana do jazdy bez przytrzymywania się poręczy. Jadąc tyłek kontrolował ich szybkość poruszania się i kierunek. Instruował mężczyznę jak postępować, co dokładnie i po kolei robić, aby nie zaliczyć upadku. W olbrzymim pomieszczeniu rozbrzmiewała melodia „Time After Time”. To było dziwne przemyślenie, ale taka muzyka dodawała klimatu. Podobało mu się uczenie Ivana, mógł obserwować małe postępy, polepszenie umiejętności, oderwać się od typowych dla siebie ćwiczeń i co najważniejsze w przyjemnym towarzystwie dotrwać do końca dnia.

    - Wytłumacz mi, jak to możliwe, że na szpilkach radzisz sobie lepiej niż na łyżwach? – zrobili już drugie kółko, w międzyczasie rozmawiającą. Owenowi przeszło przez myśl, że wizja bliższej znajomości nie jest zła i będzie zadowolony, jeśli ze „znajomych” przejdą do czegoś więcej.
    - Kwestia przyzwyczajenia – wzruszył ramionami. – Za to ty radzisz sobie świetnie – usłyszał podejrzliwy głos, który sprawił, że się uśmiechnął. Powinien mu powiedzieć.
    - Bo jeżdżę na łyżwach nieprzerwanie do dzieciństwa – puścił mu oczko. – Jestem łyżwiarzem figurowym. Występuję w parach tanecznych ze starszą siostrą.
    - Heh – mruknął – a ja głupi zaproponowałem lodowisko jako coś, co miało zrobić na tobie wrażenie.
    - Liczy się gest, wiesz?

Nie pamiętał jak wiele czasu zleciało na tej formie rozrywki. Nie spoglądał na zegarek, kiedy zaczynali. Dopiero po opuszczeniu obiektu aktywności fizycznej dowiedział się, że dochodziła dwudziesta. Bez ogródek przyznał, że wszystkie chwile spędzone z Ivanem są ważne, co więcej, powiedział to na głos. Co miał poradzić? Tak właśnie się czuł. Zrelaksowany, spokojny, odprężony przed Mistrzostwami Świata. Zdawało mu się, że może zwojować świat. Niesamowity dla niego był fakt, jak potrafił się przez Bardem otworzyć. Ich pierwsze spotkanie postanowił puścić w niepamięć, choć od tego nieoczekiwanego zajścia się zaczęło. Zaczną ponownie, poznają się, a może któregoś dnia będą w stanie nazwać siebie przyjaciółmi. Pragnął odseparować go także od wszelkich kłopotów związanych z „Red Walls”. To miejsce nie było dla normalnych ludzi, nie chciał się dowidzieć o śmierci Ivana. Wierzył, że ma dobre serce, nie potrafiłby skrzywdzić żadnego człowieka, z wyjątkiem siebie. Dowiedział się o jego lekkim podejściu do życia i jeszcze lżejszym lub lekceważącym do śmierci. Miał ochotę wypytać go o mnóstwo rzeczy, ale w mógł zostać zignorowany albo uznany za natrętnego. Mimo początkowych oporów obiecał sobie skorzystać z okazji i poznać go lepiej. Będąc w „Hermesie” – powrót zajął im dwa razy więcej czasu niż droga do ośrodka rekreacyjnego, ponieważ po drodze zatrzymali się na piwo – zaproponował, by Ivan wstąpił do niego.

    - Nie miałeś przypadkiem jutro wyjeżdżać? Powinieneś się wyspać – odparł kierując się do swojego apartamentu. Owen postanowił improwizować.
    - Owszem, jednak są rzeczy, o których chciałbym porozmawiać – złapał go za nadgarstek. Nie wyrywał się. Posłusznie poszedł za nim na koniec czerwonego korytarza. Odblokował kartą magnetyczną drzwi i weszli do środka.

Ivan obrysowując wzrokiem kolejne pomieszczenia mógł stwierdzić, że ten apartament nie był tak bogato zdobiony i luksusowy jak jego, lecz nie brakowało mu klasy. Mimo braku elektronicznego kominka miał piękne zdobienia na ścianach, a widok z ogromnego okna wychodził na park. Kolorowe lampy także zrobiły na nim wrażenie, u siebie takich nie miał. Zresztą preferował jasne kolory, przeważnie biały lub beżowy, u Keitha wszystko tonęło w intensywnych barwach.
Zaproponowaną mu lampkę białego wina z ochotą przyjął. Usiedli naprzeciwko siebie, w dwóch wygodnych fotelach. Zauważył zdenerwowanie swojego towarzysza, więc powziął pierwszy.

    - Znów chciałeś zapytać o „Red Walls”? Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat. Wiesz tyle ile wiem ja. Resztę trzymają w tajemnicy właściciele.
    - Nie, o coś prywatnego. O twoje przygody z mężczyznami – wypuścił ciężko powietrze, na co prychnął.
    - Pytasz mnie o seks? – założył nogę na nogę i odchylił się nieznacznie, aby oprzeć się na wygodnym fotelu. Zamieszał lampką z winem, kątem oka rzucił na Keitha, aż w końcu upił połowę trunku. Nie było go dużo, ale był mocny, co uświadomił sobie sekundę później.
    - Pojawiasz się w tamtym przeklętym klubie, uwodzisz mężczyzn i sypiasz z nimi. Dlaczego to robisz? Nie stać się na kogoś lepszego? Porządniejszego?
    - Koteczku, mam powody, by robić to, co robię. A tobie nic do tego, czyż nie? Jeśli chcę zakładać damskie ubrania i udawać kobietę, to będę to robił, aż do skutków.
    - Jakich? – nie dawał za wygraną.

Miał dosyć innych ludzi wtrącających wścibski nos tam, gdzie nie trzeba. Gówno mieli do jego życia, nic nie wiedzieli!

    - Nie chciałem cię w żadne sposób urazić. Martwię się. Nie zamierzam pozwolić ci doprowadzić się do tak opłakanego stanu, w jakim widziałem cię poprzednim razem.
    - Cholera, Ketih, żeby cię szlag trafił! Naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłem, teraz wszystko zjebałeś.
    - Chciałem wiedzieć. Pomóc ci.
    - Następny, kurwa, obrońca i wybawiciel ludzkości – warknął podnosząc się gwałtownie. – Seks ze staruchami nie sprawia mi problemu dopóki mają kasę. Wiesz, co jest zabawne? Oni zawsze myślą, że wyrwali młodziutką, atrakcyjną dupę, która w rzeczywistości okazuje się facetem. Masz pojęcie jak wyglądają ich przerażone twarze, gdy zdają sobie sprawę, w co się wpakowali? Zwłaszcza, kiedy większość z nich to grube ryby, politycy albo biznesmeni? Uwielbiam wtedy patrzeć na tych skurwysynów. Im zależy tylko na pieprzeniu, a mnie na forsie. Idealnie się dopełniamy!

Lepiej, żeby Owen wziął na sobie odpowiedzialność za doprowadzenie go do furii. Jakim prawem ten drań wpierdala się nieswoje sprawy? Zupełnie jak Charlie! Obaj go wkurwiali, ale Deakin to przyjaciel, ten drugi to pierwszy lepszy facet, który się zlitował i pomógł mu. Skoro był taki ciekawy, to dostanie próbkę jego zdolności!
Pewnym siebie krokiem zbliżył się do siedzącego mężczyzny i z całej siły zepchnął go z fotela. Widząc, że upada na bok, a potem odwraca się na plecy złapał energicznie za ramiona i przygwoździł do podłogi. Usiadł na jego biodrach unieruchamiając ręce. Pochylił się, wpatrując się głęboko w jego jasne oczy.

    - Od wieków nie bzykałem się z młodym i przystojnym facetem, na którym można zawiesić oko. Koteczku, co powiesz na odrobinę szaleństwa? – na jasne usta wpełzł nonszalancki prowokacyjny uśmieszek. Był bardzo pewny siebie, jak zwykle, kiedy chodziło o seks.

niedziela, 8 lipca 2018

Lodowa Powłoka - Rozdział 21


Dziękuję za komentarze :)





Wyszedłszy z łazienki, której drzwi znajdowały się w jego pokoju, założył puchaty zielony szlafrok i usiadł na łóżku. Posiadanie przez każdego członka rodziny własnej łazienki uważał za doskonały pomysł. Nikt nikogo nie popędzał, każdy mógł tam siedzieć ile dusza zapragnie, a co najważniejsze, nie musiał przejmować się ukrywaniem prywatnych rzeczy, których reszta rodziny nie powinna widzieć. Nie było problemu w zostawieniu otwartej paczki prezerwatyw na blacie obok umywalki czy żelu intymnego na toaletce. Sam zajmował się sprzątaniem tej części domu, ponadto nie był zmuszony do zabierania ze sobą ubrań na zmianę lub uważania na kręcącą się po korytarzach służbę. Gdyby toaleta znajdowała się w innej części ogromnej posiadłości, nie było możliwości, by nago beztrosko wrócić do sypialni. Dla rodziny pracowało ponad dwadzieścia osób: kilka pokojówek, sprzątaczek, kucharzy, ogrodników i szoferów, uniknięcie spotkania z każdą osobą było mission impossible. Pogładził mokre długie włosy pozwalając, by pasma przelewały się przez palce. Matowa struktura uniemożliwiała bawienie się włosami, przesuwały się z oporem, w dodatku były roztrzepane. Obrysował wzrokiem jej nagie ramiona, plecy, pośladki, długie nogi. Oddychała równomiernie z zamkniętymi oczami, co potrafił dostrzec w odbiciu lustra wiszącego na przeciwnej ścianie. Spojrzał na brzuch. Każdy z daleka bez wahania potrafiłby stwierdzić, że kobieta jest brzemienna. Na usta wpłynął mu kwaśny uśmiech. Następnych kilka miesięcy minie zanim zdąży się obejrzeć. Wkrótce potem będzie trzymał swojego syna lub córkę na rękach. Na chwilę obecną czuł jedynie jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Miał nadzieję, że później mu przejdzie i będzie zdolny zajmować się maleństwem. Pracował nad własną postawą i przekonywał się, że stanie się fantastycznym ojcem.
Zorientował się, że narzeczona właśnie się obudziła, bo doszedł do niego ledwie słyszalny szept. Nie zrozumiał ani słowa z jej mamrotania. Odsunął się minimalnie, by mogła się odwrócić. Gdy to zrobiła ujrzał niewielkie piersi, które pieścił jeszcze piętnaście minut temu. Znów mimowolnie spuścił wzrok na jej brzuch, jednak nie zatrzymał go tam na długo. Andrea uśmiechnęła się szelmowsko i bez skrępowania – od kilkunastu minut leżała na łóżku kompletnie naga – rozsunęła nogi. Delikatna dłoń dotknęła krocza ukrytego pod materiałem szlafroka.
    - Chcesz jeszcze?
    - Nie byłaś przypadkiem śpiąca?
    - Dobierasz się do mnie pod prysznicem, potem wkładasz tego koleżkę przez półtorej godziny, a jest dopiero ósma rano i dziwisz się, że chce mi się spać? – po dłuższej chwili milczenia znów się odzywa. – Weź mnie w ten sposób jeszcze raz – mruczy jak zadowolona z siebie kotka.
    - Mam trening z Marisą.
Zignorował jej obrażoną minę i narzekanie pod nosem, którego celowo nie ukrywała. Chciała, by wiedział, jakim jest okropnym człowiekiem i jak bardzo ją rani. Ona mu tu proponuje kolejną rundkę, a ten odmawia. Może i by nie odmówił, gdyby Andrea nie wkurzała go w czasie seksu. Po dzisiejszym miał dosyć na co najmniej tydzień. Jeszcze raz usłyszy: to boli, nie tak mocno, w ten sposób, chcę w innej pozycji, jest mi niewygodnie, moje włosy są poplątane, muszę zrobić makijaż, uważaj na moje biodra, paznokieć mi się złamie, pospiesz się, teraz zwolnij... to zacznie krzyczeć. Andreę było trudno zadowolić w każdym znaczeniu tego słowa.
Ubrał się i opuścił sypialnię pięć minut później. W jadalni zastał matkę rozmawiającą z kucharką, której kazała przygotować wystawny obiad. Podała przy tym kilka nazw dań, które koniecznie muszą znaleźć się na suto zastawionym stole. Przypuszczał, że rodzice spodziewają się jakichś ważnych gości, ale co by się nie działo, nie zamierzał uczestniczyć w obiedzie. Wykręci się z niego jakąś niecierpiąca zwłoki sprawą. Na ten moment był umówiony z siostrą i trenerką w mieście, treningi idą pełną parą od kiedy wrócił z Pittsburgha. Mimo że spotkanie miało się odbyć o dziesiątej, z przyjemnością opuści miejsce zamieszkania dwie godziny wcześniej. Poprosił wolnego szofera – drugi był z ojcem w trasie od dwóch dni, dzisiaj dopiero mieli wrócić – aby zawiózł go do wyznaczonego celu.
Postanowił zatrzymać się przy restauracji francuskiej, notabene jednej z najlepszych w Filadelfii i nie było to tylko jego zdanie, ale także krytyka kulinarnego, z pomocą którego restauracja dostała specjalne wyróżnienie. Przeglądał menu wyszukując w pamięci potraw, których już kiedyś tutaj próbował, by wyeliminować je przy wyborze. Lubił próbować nowych rzeczy w kontekście jedzenia, toteż przy każdej wizycie w restauracji starał się zamawiać inną potrawę. O ile go pamięć nie myliła, nigdy nie brał dwa razy tego samego. Był to całkiem dobry sposób, by poznać coś nowego, nawet jeśli poprzednie dania mu bardzo smakowały. Po dwudziestu minutach kelnerka postawiła przed nim talerz z małżami w kremowym sosie. Poczęstował się także lampką czerwonego wina.
W pewnej chwili przebrnęło mu przez myśl wspomnienie o wycieczce motocyklem. Wzdrygnął się bez udziału woli. Pierwszy i ostatni raz wsiadł na tę maszynę i pozwolił potworowi się wywieść za miasto. Do dnia dzisiejszego nie wiedział, co kierowało Ivanem, jaki cel miała ich przejażdżka, dlaczego zabrał go ze sobą. W domu planował zabrać się za snucie różnych teorii, nawet jeśli prawdę mógł poznać tylko od Barda, lecz czas zabierały mu treningi i Andrea. Jak tylko udało mu się uwolnić od wszystkiego i wszystkich, i zamknąć w sypialni z nadzieją, że będzie mógł w końcu pomyśleć, narzeczona pojawiała się natychmiast obok niego. Podążała za nim jak cień, od którego nie sposób było uciec. Wreszcie zyskał odrobinę wolności, a ona i czas jaki mu pozostał zaprowadziły go do wysokiego, długowłosego, blond mężczyzny o zadziornych zielonych oczach i jasnoróżowych ustach. Odtwarzając w pamięci jego wygląd, posturę, delikatne rysy twarzy, z przekonaniem mógłby stwierdzić, że od kobiety wiele go nie różniło. Z daleka, nawet bez makijaż i przebrania, uchodziłby za płeć piękna. Nie żeby go to specjalnie dziwiło, w telewizji słyszało się różne rzeczy, a na ulicy w rozrywkowej dzielnicy można by zobaczyć wiele więcej, jednak pierwszy raz miał kontakt z taką personą. Obaj są dla siebie kompletnie obcy, tyle, że znają swoje imiona. A mimo tego zależy mu, by Ivan omijał „Red Walls” szerokim łukiem. Nikt nie doświadczy tam żadnych miłych rzeczy, uważał, że to śmiertelna pułapka, do której ludzie pakują się z własnej ciekawości, głupoty i woli. A przynajmniej na początku, bo z czasem uzależnienie puka do drzwi i człowiek przestaje być wolny, staje się marionetka, która potrzebuje wizyt w klubie, gdyż nie jest w stanie bez niego żyć. Nie chciałby, żeby Ivan kroczył tą drogą i któregoś dnia skończył martwy na brudnej opustoszałej ulicy omijanej z daleka. Lecz mężczyzna wydawał się beztroski, nie brał pod uwagę, że swoje zachowanie może przypłacić życiem. Albo brał, jednak nie obchodziło go to. To właściwie wiele by tłumaczyło. Życie miało dla niego tyle znaczenia co dla muszki owocówki. Keith obiecał sobie to zmienić, gdyż życie jakie Ivan prowadzi niebawem zapędzi go do grobu. Najbardziej przerażające dla niego było zakładanie na twarz uśmiechu i bagatelizowanie śmierci. Wydawało mu się, że mottem Barda jest „Skoro kiedyś na pewno umrę, to co za różnica czy teraz, czy później?” Wkurzało go takie podejście, więc je zmieni, choćby siłą umieścił mężczyznę w szpitalu psychiatrycznym. Nie pozwoli mu umrzeć. Wyglądał na młodego człowieka, ma przed sobą przyszłość, marzenia, cele... Jak każdy.
    - Musimy się spotkać – mruknął pod nosem żałując, że nie wymienił się z nim numerami.
Zerknąwszy na wyświetlacz telefonu uświadomił sobie, że zbliża się dziesiąta, co oznaczało, że czas się zbierać. Miał do przejścia cztery ulice i piętnaście minut. Zapłacił za jedzenie pożegnał się z kelnerką, która przyniosła rachunek i doliczony do niego napiwek i wyszedł.
Słońce roztaczało na niebie swój blask, delikatny wietrzyk kołysał drzewami w parku naprzeciwko restauracji, na których pojawiało się coraz więcej kwiatów. Jeśli ktoś się skupił i wyparł ze świadomości unoszący się nad ulicami dym i smród spalin, mógł poczuć słodki owocowy zapach dobiegający z parku. Starając się ignorować i zagłuszyć własnymi myślami dźwięki klaksonów, pisk opon, wrzeszczących na chodniku ludzi szedł przed siebie, kilka razy skręcając, znów idąc prosto, przechodząc przez pasy.
    - Jak zwykle punktualny – Marisa mówiąc to, spoglądała na nadgarstek z zegarkiem.
    - Chociaż wyszedł z domu dużo wcześniej. Gdzie byłeś? – Miranda podeszła do niego i poczochrała jego włosy burząc idealną fryzurę. Gdy spojrzeli sobie w oczy mógł bez przeszkód zorientować się, że nie pytała tylko z własnej ciekawości, po prostu jej przyjaciółka chciała wiedzieć.
    - Musiałem przemyśleć pewne rzeczy – odparł szczerze, nie miał potrzeby okłamywania siostry. Jednak mimo odpowiedzi ciągnęła.
    - Jest coś czego mi nie mówisz?
    - Tylko bez sprzeczki, dzieciaki – krzyknęła Marisa otwierając wejście do hali, w której mieściło się lodowisko służące im od lat jako centrum treningowe. – Możecie porozmawiać w trakcie szykowania się, a nie na zewnątrz. Pospieszcie się.
    - Mam do załatwienia ważną sprawę – urwał widząc jej niezadowoloną minę. Nie musiał być jasnowidzem, by zorientować się, że jest zła. Brak jego obecności skutkował przerwanymi ćwiczeniami, a to mogło się odbić na ich występie. – Jutro wyjeżdżam.
Przez moment zdawało mu się, że Miranda zacznie wrzeszczeć i urządzi burdę. Miała prawo być zła, kolejny raz miga się od obowiązków. Tym razem była to sprawa życia i śmierci. Udając, że nie widział irytacji i przewracania oczami skręcił w stronę szatni. Po chwili oboje byli przebrani i gotowi. Po piętnastu minutach rozgrzewki trenerka przywołała ich do siebie. Upewniła się, iż rozumieją powagę sytuacji. Wygrali Letnie Igrzyska, co nie znaczyło, że Mistrzostwa Europy również przebiegną gładko. Lecz nad tym czuwała Marisa i jej niezwykłe zdolności, wydobywała z nich więcej niż sto procent.
    - Skoro wyryliście już w głowach krok po kroku choreografię przejdziemy dalej – to miał być pierwszy raz, gdy zatańczą swój taniec na lodzie, do tej pory robili to w studio. Teraz wystarczy dodać do tego jazdę na łyżwach. Jednak tu zaczynały się problemy, gdyż układ był skomplikowany, a oni musieli włożyć więcej wysiłku niż zwykle w taniec na ziemi.
Z głośników popłynęła niewinnie zaczynająca się piosenka „Come Alive”, zaczęło się. Złapali się gwałtowanie za ręce i ruszyli natychmiast podchwytując rytm. Miranda jadąc tyłem prowadziła go, jechali widząc z naprzeciwka swoje twarze. Spostrzegł, że siostra naprawdę się wczuła, całe jej ciało było niczym z plasteliny, którą w takt melodii lepili śpiewający bohaterowie. Przyznał w myślach, że wybranie utworu z nowego musicalu, który stał się ulubionym Mirandy było strzałem w dziesiątkę. Z biegiem czasu, gdy tempo przyspieszało, a jemu zaczęło robić się coraz goręcej umysł skupił całkowitą uwagę na tańcu. Dźwięki wsiąkały w mięśnie, kości, umysły nie pozwalając myśleć o niczym innym. Szybowali jak ptaki wysoko na błękitnym niebie, nie oglądając się za siebie, będąc podziwianym. Wszystko wyglądało wspaniale, aż do pewnego momentu. Upadła. Źle złapał rękę kobiety podnosząc ją i wykonując wyrzut. Muzyka natychmiast ucichła, a on spanikowany szybciej niż światło znalazł się obok niej.
    - Miraś, jesteś ranna?– wrzasnął przerażony klękając nad nią. Złapał ją i przyciągnął do torsu.
    - Miranda, w porządku? – zapytała trenerka wchodząc na lód w butach.
    - Jest dobrze – odparła, jednak oboje dostrzegli jej czerwone, pocięte dłonie.
Pomogli usiąść jej na ławce, mimo iż protestowała. Natychmiast zdezynfekowali jej ręce i założyli bandaże. Twierdziła, że ich nie potrzebuje, ale w ich przypadku nie mogą sobie pozwolić, na choćby najmniejszy uszczerbek na zdrowiu. Mają kilka figur, w których łapią się za ręce, ponadto jest przez niego podnoszona i podrzucana, więc tym bardziej musi uważać. Mieli nadzieję, że nie wystąpi opuchlizna i jutro będzie lepiej.
    - Wygląda na to, że na dzisiaj skończyliście. Nie trwało to zbyt długo.
    - Przesadzacie, może jestem kobietą, ale nie słabą. Mogę dalej – ucięła widząc karcący wzrok młodszego brata. – No dobrze, boli, bardzo boli – jęknęła. – Co nie znaczy, że to ma jakieś znaczenie. Nie pozwolę, by taka głupota zaprzepaściła naszą wygraną.
    - Rozumiemy, dla każdego z nas wasz występ jest priorytetem, jednak zdrowie to podstawa. Po tym, co stało się ostatnio nie będę ryzykować, że i któremuś z was coś się stanie. Miranda, Keith, następne spotkanie dopiero za dwa dni. A ty – spojrzała na mężczyznę – dopilnuj, by nie nadwyrężała rąk.
    - Jasne – przytaknął, a w głowie wykiełkowało pytanie „Kiedy zatem będzie mógł zobaczyć się z Ivanem?”
    - Po tym, co stało się ostatnio? O czym mówisz? – zainteresowała się.
    - Słyszałam z dobrego źródła, że Rene Castella nie weźmie udziału w Mistrzostwach, bo skończył ze złamaną nogą i połamanymi żebrami.
Oboje zamilkli na dłuższą chwilę kompletnie oszołomieni. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Lecz siostrze szok przeszedł bardzo szybko, o dziwo. Na jej twarz wstąpił pełen kpiny uśmiech, którym nierzadko obdarowywała, swego czasu, ich największego wroga. Zaśmiewała się przy tym i powtarzała jaka to jest dumna z bufona, który nie dość, że oddał im pierwsze miejsce w parach tanecznych, to jeszcze został uziemiony i jego kariera solisty skończy się szybciej niż się zaczęła. Najwyraźniej błyskawicznie zapomniała o bolących dłoniach, gdyż problemu nie sprawiało jej ironiczne klaskanie, którym obdarzała nieobecnego Castellę. Bez skrępowania wyrażała swoją wyższość nad mężczyzną, uważając, że kwestią czasu jest jego wypalenie zawodowe. Nie wątpiła, że jeszcze w tym sezonie łyżwiarz wycofa się z uczestnictwa we wszelkich zawodach, od dłuższego czasu widać było, że ma dosyć wszystkiego. Jakby stracił pasję, chęć walki, przyjemność z łyżwiarstwa.
Był w stanie przyznać jej rację, jednak tylko co do ostatniego. Rzeczywiście w Salt Lake City się nie popisał. Wrócił do domu bez żadnej nagrody, zapewne zdruzgotany, wściekły. Nawet jeśli działo się z nim coś niepokojącego to poddawał w wątpliwość jego rezygnację. Znał Castellę. Od lat rywalizowali o złoto i dominację w świecie sportu. Dlatego był pewny, że prędzej czy później ten przeklęty drań pokaże na co go stać. Jak się na coś uprze to nie ma przebacz. Szczerze nie znosił Rene, zresztą z wzajemnością, lecz musiał przyznać, że do niedawna był jedynym zagrożeniem dla niego i Mirandy. Tylko tego sportowca traktowali poważnie, obawiając się, że może sprzątnąć im zwycięstwo sprzed nosa. Był do tego zdolny i każdy o tym wiedział. Mimo tego z pewnych przyczyn czuł się rozczarowany. Byli zaciekłymi rywalami, wzajemnie napędzali siebie do dalszej pracy nad sobą. Jedyna dobra rzecz z tej ich przymusowej znajomości.
    - Myślisz, że się pozbiera? – zapytał, co spotkało się z śmiechem siostry.
    - Martwisz się o naszego kochanego Rene?
    - Jeśli nie popadnie w depresję, a na moje oko ma do tego kilka powodów, to wyliże się. Co wam zawsze powtarzałam? Walczcie do samego końca, nie poddawajcie się, choćby sytuacja była beznadziejna nie odpuszczajcie. Trener Deakin i ja mamy takie samo podejście do podopiecznych.
    - Utrzymujesz z nim kontakt? – zdziwiła się kobieta ściągając z nóg łyżwy. Powoli zaczęli się pakować, dziś nic tu po nich.
    - Co cię tak dziwi, moja droga? Kontaktuję się z wieloma trenerami.

* * *

Chłodny figlarny wiatr bawił się jego długimi blond włosami, których dzisiaj nie związywał. Z czasem, im dalej i dłużej szedł zdał sobie sprawę, iż był to błąd. Pasma wpadały mu do budzi, utrudniały widoczność, nie chciały po prostu opadać na ramiona i dobrze wyglądać. Po godzinnym spacerze głowa przypominała gniazdo dla ptaków, brakowało tylko gałęzi i liści, chociaż te drugie pewnie znalazłyby się tam, gdyby nie strzepywał ich ręką. Orzeźwiający wietrzyk był prawdziwym ukojeniem i błogosławieństwem dla Pittsburgha, w którym temperatura sięgała trzydziestu stopni. Cieszył się, że parę dni temu wybrał się na zakupy i sprezentował sobie samemu nowe letnie ubrania. Zbliżywszy się do olbrzymiego parku przekroczył wysoką metalową bramę. Sięgające niemal do nieba zielone drzewa tworzyły ochronę przez błazeńskimi podmuchami, więc mógł poprawić nieco fryzurę. Obrysował wzrokiem rozpościerającą się wokół soczystą zieleń, dodające uroki otoczeniu kolorowe krzewy, na których kwitły, żółte, fioletowe i czerwone kwiaty. Nie był na tyle blisko nich, żeby móc powiedzieć jaki to gatunek, a na kwiatach się odrobinę znał. Może trochę bardziej niż odrobinę, ale i tak był za daleko. Krocząc szerokim kamiennym chodnikiem spoglądał w strony, z których dochodziły do niego śmiechy dzieci, szmaragdowym oczom ukazywały się wtedy dzieciaki w różnym wieku bawiące się z rodzicami. Niektórzy siedzieli na drewnianych ławkach, których było wszędzie od groma, inni dotrzymywali towarzystwa pociechom, od drzew odbijały się piłki, ktoś siedział na kocu i rozmawiał, z innej strony dostrzegł skupisko ludzi urządzających piknik. Pogoda sprzyjała aktywnemu wypoczynkowi, na niebie od rana nie pojawiła się najmniejsza nawet chmurka. Dziwnie zatem było w tak piękną pogodę odwiedzać miejsce takie jak to. Przekroczył kolejną bramę. Po drogiej stronie również zastał ludzi, cieszących się dniem, spędzających czas z obecną rodziną jak i tą, która już odeszła. Idąc kamienną ścieżką, która tutaj zmieniła kolor z szarego na czerwony, mijał takich podobnych jemu. Z reklamówkami w ręce, gdzie w jednej znajdował się mały znicz, a w drugiej kwiaty w doniczce. U niego były to bratki, jej ulubione. Minął po drodze kilka masywnych, grubych, długich, białych ścian, które przywodziły na myśl mieszkania w bloku. Przy każdej z takich ścian znajdowały się trzy ławki. Usiadł na środkowej, podparł się na łokciach i pochylił. W tym miejscu nie było chwilowo nikogo, więc mógł sobie na to pozwolić.
    - Cześć – rzucił cicho. – Przepraszam, że dawno nie przychodziłem. Trochę dziwnie być tutaj w tak piękny dzień, nie uważasz? Zawsze wydawało mi się, że cmentarz odwiedza się tylko podczas ulewy, kiedy na dworze jest brzydko, zimno, a ponura atmosfera może wpędzić do grobu. Przyniosłem twoje ulubione kwiaty – uśmiechnął się delikatnie.
Wyjął z reklamówki doniczkę, pilnując, by żadnemu kwiatkowi nic się nie stało. To samo poczynił z małym zniczem. Niewielki kawałek miejsca, na którym obydwie te rzeczy mogły być ustawione nie pozwalał na kupno okazałych zniczy lub wielkich bukietów kwiatów. Gdyby miał na to miejsce z pewnością taki by jej podarował. Zdjął z półki zwiędłą i źle wyglądającą wiązankę oraz wypaloną świeczkę. Ukucnął przed tabliczką z datą urodzenia i śmierci skupiając wzrok na „Anneliesa Bard”. Wymienił stare i zniszczone na nowe i ładne ponownie siadając na ławce. Obejrzał się ze siebie upewniając się, że ludzie przechodzą gdzieś obok, ale nie w pobliżu niego. Chciał trochę prywatności. Zdawał sobie sprawę, że dziś wiele osób przyjdzie odwiedzić kolumbarium, ale wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, najprawdopodobniej gdyby dzisiaj się tu nie pojawił, nie zrobiłby tego przez kolejny miesiąc.
    - Jak ci minął dzień? – zapytał z uśmiechem na jasnych ustach. – Wiem, nie odpowiesz mi. No to, tylko ja będę mówił, dobra? Ostatnio chorowałem. Źle się czułem. Kiedyś powiedziałabyś, że to przez te śliwki, które ciągle zrywałem z drzew i popijałem wodą z kranu. Później spędzałem czas z przyjaciółmi. Taa... – zamyślił się. – Przyjaciółmi. A tydzień temu poznałem jakiegoś dziwaka. Ale dziwaka w pozytywnym znaczeniu. Przypominał Charliego, znaczy z zachowania, nie z wyglądu. Pamiętasz Charliego, prawda? Dużo ci o nim opowiadałem. Pokłóciliśmy się, od naszego ostatniego spotkania minęło dużo czasu. Powinienem go przeprosić? Ty pewnie powiedziałabyś, że tak. I miałabyś rację jak zwykle – na usta ponownie wpełzł ciepły uśmiech.
Zamilkł, widząc zbliżającą się parę. Na szczęście tylko obok niego przeszli, a potem zniknęli za białymi blokami. Zwróciwszy się na granitową płytę przeczytał w myślach imię i nazwisko, co teleportowało go dwanaście lat w przeszłość.

Związał błyszczącą wstążką jedenaście czerwonych tulipanów, podciął po centymetrze łodygi każdemu z nich, wieńcząc pracę złotym sprayem, którym ozdobił powierzchnię płatków. Podał bukiet mamie, która doczepiła do niego podpisaną karteczkę. Odłożyła go na stół.
    - Tak jest dobrze? – zmartwił się, że mogło mu coś nie wyjść i mama będzie musiała robić wszystko od początku. Wbrew swoim obawom został szczerze pochwalony.
    - Nie słoneczko, lepiej bym tego nie zrobiła – blond włosa, drobna, niska kobieta pogłaskała go po głowie, a potem pocałowała czule w czoło.
Oboje siedzieli na podłodze, wiele różnych odmian kwiatów leżało wokół nich, przez co musieli wyjątkowo uważać przemieszczając się po niewielkim pokoju. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien iść znów do ogrodu i zebrać więcej roślin. Powstrzymał się przed tym dostrzegając matkę podającą mu koszyk z różami.
    - To na komunię, musimy zrobić z tego wiązanki. Dasz radę, słoneczko?
    - Pewnie – potwierdził i zabrał się do pracy. Kątem oka zauważył czerwone, trzęsące się dłonie. – Zostaw, ja zrobię resztę. Idź odpocząć.
W odpowiedzi dostał kolejnego całusa. Oczywiście, że jej pomoże. Słyszał jak bladym świtem wstała, by pozrywać najlepsze okazy z ogrodu, już o szóstej rano zaczęła przygotowywać pierwsze zamówienia, których swoją drogą było jak na lekarstwo. Najbliższe sąsiadki zamawiały bukiety, wiedząc, że oni potrzebują pieniędzy, a mamę zwolniono z jedynego sklepu w okolicy. Jak na złość synowa właściciela przeprowadziła się do Putneyville i poprosiła go o jakieś zajęcie, żeby się nie nudzić. Teraz jedynym źródłem dochodów były hodowane w ogrodzie kwiaty. Wielokrotnie musiała się trudzić, by zdobyć sadzonkę jakiegoś rzadkiego okazu, który spodobałby się klientką.
Wziął pierwszą różę do ręki, po czy zaczął odcinać kolce znajdujące się niżej, w miejscu, gdzie będzie materiał przyjmujący rolę grubszej wstążki. Po dwóch godzinach prezent komunijny był gotowy. Lubił pomagać mamie i nie żałował, że nie może bawić się z kolegami. Ci zresztą zwykle jeździli na rowerach w okolicach miasteczka, a on nie miał ani roweru, ani deskorolki. Później może wyjdzie przespacerować się, chętnie zajrzy na most. Był ulubionym miejscem do myślenia, no i lubił patrzeć na płynącą wodę. Uspokajało go to.
Czasami bywało, że w środku nocy słyszał płacz mamy. Zwykle wtedy leżała odwrócona twarzą do ściany, by niczego nie słyszał. Lecz był świadomy wszystkiego. Jak na trzynastolatka doskonale rozumiał ich położenie. Udając, że śpi po drugiej stronie pokoju, na swoim łóżku patrzył na mamę i obiecywał sobie w myślach, że kiedyś ich życie zmieni się na lepsze. Nie będą musieli martwić się o pieniądze, będą mogli kupić górę słodyczy, dostanie nowiutki rower, zamieszkają w pięknym dużym domu, każdy będzie miał na wyłączność wspaniały pokój, a mama spełni swoje największe marzenie. Zostanie aktorką i wystąpi w Nowym Jorku na Broadway'u. Będą wiedli szczęśliwe życie.
Nie będą musieli patrzeć na odpadającą farbę, popękane ściany, podłogę, z której odchodziły panele, niebezpieczne schody prowadzące na strych. Znikną ciągłe zamartwiania się, czy podczas zimy nie zamarzną w domu, bo okna były nieszczelne. Problem jakim była duża dziura w dachu na strychu bezpowrotnie ich opuści. Pleśń w łazience i kuchni także przestanie istnieć. Wszytko się ułoży.

Zamrugał szybko powiekami unosząc głowę. Przełknął grzęznącą w gardle ślinę. Rozejrzał się, a kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi pozwolił kilku łzom spłynąć po jasnym poliku. Nie potrafił dłużej się powstrzymywać.
    - Potwornie za tobą tęsknię – wychrypiał przez zaciśnięte zęby. Spuścił głowę pomiędzy nogi, a dłonie zwinął w pięści i zacisnął je na fioletowych szortach. – Zabiję go – syknął. – Zabiję go za to, co ci zrobił. Bardzo cię kocham.
Został w kolumbarium do późnego wieczora, kiedy zegarek na telefonie wskazywał piętnaście po dziewiątej. Świecące kolorowe znicze pięknie wyglądały, gdy słońce zaszło za horyzont. Dzisiejszy dzień był pierwszym od bardzo dawna, gdy udało mu się odwiedzić mamę w ładną pogodę. Zwykle padało, ale i tak zostawał do późna. Chciałby z nią porozmawiać, ale mu nie odpowie, prowadziłby głupi monolog, a przecież kobieta wiedziała o wszystkim co robił. Widziała go z góry. I zapewne załamywała ręce, gdyby jej ciało leżało w grobie, najpewniej by się w nim przewracała. Nigdy nie będzie potrafił spojrzeć jej w oczy z wielu powodów. Jednym z nich był sposób w jaki zarabiał pieniądze, drugi polegał na okropnym traktowaniu mężczyzn oraz beztroskim stylu życia, za który ona... zmyłaby mu głowę to mało powiedziane.
Po wyjściu z opustoszałego parku zatrzymał taksówkę. Dotrze do „Hermesa” w ciągu piętnastu minut, a nie godziny. Poza tym, będzie bezpieczniej. W skokach pokonał schody dzielące go od wejścia do lobby. Przywitał się krótko z pracownicą i powędrował do swojego apartamentu. Kodując w głowie, że trzeba zrobić kilkudniową przerwę od „Red Walls” użył karty magnetycznej, by otworzyć drzwi. Pierwszym, co uchwycił jego wzrok była szklana ściana, której widok rozpościerał się na nocny Pittsburgh. Pilotem leżącym zawsze w części kuchennej uruchomił kilka świateł oraz kominek elektryczny. Uwielbiał go, wyglądał jak prawdziwy, podobało mu się patrzenie na niego. Zdejmując buty dopiero w części salonowej rzucił się na białą trzymetrową sofę. Przez moment wpatrywał się w żółty od światła sufit, lecz szybko mu się znudziło. Zadzwonił po service room i zamówił kosz owoców, kolację, na którą składały się dwa duże dania i butelka białego musującego wina. Miał poprosić jeszcze o jakiegoś przystojnego kelnera, który dostarczy mu posiłek, ale ugryzł się w język. Z chęcią zapozna się bliżej z kimś, kto nie jest starym, obleśnym, zboczonym facetem z obrzydliwym ciałem, kilogramem żelu na znikomej ilości włosów i tabletkami na potencję z obsesją na punkcie seksownych młodych blondynek.
    - Pieprzyć to – mruknął do siebie. – Kasa jest najważniejsza. Moje cierpienie się zwróci. Szkoda, że nigdy nie udało mi się uwieść jakiegoś młodego, bogatego przystojniaka, który byłby w moim typie. Ale tacy nie chodzą do „Red Walls”.
Choć rzadko miał czas na oglądanie telewizji, postanowił teraz się odmóżdżyć i zrelaksować właśnie przed nią. Włączył pierwszy lepszy kanał, którym okazał się jakiś program informacyjny, a przynajmniej na początku tak myślał. Po zobaczeniu znajomej mordy zorientował się, że jest to polityka. Co do tego nie miał wątpliwości, pan Nr.1 oraz pan Nr.2 potwierdzili to. Paskudne stare gęby tej dwójki rozpoznałby wszędzie, wszakże mieli ze sobą do czynienia.
Czekając na service room rozsiadł się wygodnie na sofie i skakał po kanałach, nie mając zamiaru wywoływać u siebie odruchów wymiotnych na widok ohydnych zboczeńców, którzy przywodzili na myśl tylko brudny odrażający seks. Po półgodzinie odezwał się dzwonek, co oznaczało dotarcie jego jedzonka. Otworzył w nadziei, że ujrzy przystojnego faceta, zawiódł się ogromnie po zobaczeniu piersi i spódnicy za kolano.
Usiadłszy przy stole w pewnym momencie posiłku spojrzał na komórkę. Błyskawicznie przeszło mu przez myśl, że powinien zadzwonić do Charliego. Wszedł w zakładkę Kontakty i poszukał numeru podpisanego jako „Koteczek”. Bardzo pragnął zatelefonować do najlepszego i jedynego zarazem przyjaciela, jednakże w ostatniej chwili, gdy już naciskał zieloną słuchawkę odezwał się głos Deakina: „Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, dopóki nie zmienisz swojego życia”. To prześladowało go od czasu ich kłótni.

* * *
    - Ty cholerny brutalu! – krzyknął odpychając Deakina od siebie. – Wkładaj go delikatniej, to boli! Podoba ci się moje cierpienie?
    - Gdybyś się nie wiercił, to nie bolałoby, nie pomagasz mi ciągłym darciem się.
    - Podnieca cię sadyzm?
    - Może się przekonamy, co? Przywalę ci, a jak mi się spodoba, to będzie oznaczało, że tak – brunet przewrócił oczyma, wziął głęboki oddech, by odsunąć od siebie chęci uduszenia Gwiazdeczki. Teraz gwiazdorzy jeszcze bardziej niż zwykle. – Rozumiem, że żebra cię bolą, ale podnieś tę cholerną rękę wyżej, bo nawet przy najszczerszych chęciach nie będę w stanie założyć ci tej głupiej bluzy.
Nie miał wyjścia, musiał się dostosować, gdyż był na łasce i niełasce Deakina. Spróbował podnieść rękę, by mężczyźnie udało się ją przełożyć przez rękaw. Ku uldze ich obu w końcu się udało. Wyszli z sypialni i zeszli na parter. Rene schodzenie wciąż sprawiało problemy, obawiał się tego bardziej niż wchodzenia. Zdawało mu się, że wystarczy jeden fałszywy ruch, a spadnie ze schodów. Na szczęście kochanek obiecał być tak użyteczny jak tylko będzie trzeba. Po chwili cała ich trójka, bo Lupo oczywiście wraz z nimi, wyszła na dwór. Pies natychmiast pobiegł do tych samych miejsc, do których biegał od kiedy trafił do jego domu. Szalał sobie w najlepsze, kiedy oni stali na podjeździe obserwując te szaleńcze wyczyny. Rene ukradkiem zerknął na bruneta. Do końca życia nie zapomni jego skruszonej miny mówiącej jak bardzo mu przykro i żałuje.
    - Rene, masz gościa – zakomunikowała Melinda. – Właściwie dobrze się składa. Przypomniałam sobie, że mam do zrobienia coś niecierpiącego zwłoki.
Mówiąc to, ubierała się i pakowała swoje rzeczy. Dziwił się jej zachowaniu, dopiero ujrzawszy Deakina zrozumiał, co próbowała osiągnąć. Pożegnawszy się wypadła z domu niczym tornado. Nie minęło dziesięć sekund, a dało się słyszeć odgłos odpalanego silnika. Nie wierzył. Zostawiła go, żeby mógł być sam na sam z podłym draniem, którego miał ochotę skręcić kark.
    - Czego? – warknął wściekły, nie zamierzał ukrywać swojego podłego humoru, tym bardziej, że gdyby nie ten facet mógłby wziąć udział w Mistrzostwach.
    - Przepraszam – wypalił nagle – przykro mi. Gdybym mógł cofnąć czas...
    - Ale nie możesz, prawda?!
Nie był ślepy, widział, że Charlesowi naprawdę przykro, nie mógł przewidzieć jak potoczy się tamta noc, on sam planował ją inaczej. Niestety plany nie zawsze skutkują powodzeniem. Wierzył, że przeprosiny były szczere, jednak co mu po nich? Czy dzięki nim weźmie udział w zawodach? Wątpliwe szanse. Zmierzył go krytycznym morderczym wzrokiem.
    - Gdybym wiedział, bez wahania zamieniłbym się z tobą
Nie wiedział czy to te słowa tak zadziałały na niego, czy wymizerniała twarz mężczyzny. Wyglądał koszmarnie, jakby od długiego czasu nie spał, nie jadł i nie pił. Przez chwilę kłócił się z własnymi myślami. Ostatecznym postanowieniem zadziwił samego siebie. Gdyby parę miesięcy temu ktoś mu powiedział, że ogromnym, jak na niego, spokojem przyjmie wykluczenie z zawodów zabiłby na miejscu. Jednak coś mu podpowiadało, że robił dobrze. Wszakże samego siebie obarczał winą, jeśli nie dałby się podpuścić do niczego złego by nie doszło. Lecz uległ Charlesowi, pierwszy raz w życiu uległ mężczyźnie. I nie chodziło tu o strefę seksualną.
    - Z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale potrzebuję pomocy... we wszystkim. Nie zrobię samodzielnie wielu rzeczy. Jeśli w końcu znalazłeś odwagę, by tu przyjechać to chociaż się do czegoś przydaj.
Prędzej skona, niż przyzna, że cieszy się z obecności Deakina. Mimo pomocy Melindy musiał sam radzić sobie z kąpielą, przecież nie będzie się przed nią rozbierać. Są jakieś granice, jednak z brunetem nie miał takiego problemu. Widzieli siebie w bardziej żenujących i intymniejszych chwilach, niż kąpiel. Od dwóch dni mieszkają razem, tak to można nazwać, ponieważ Charles przywiózł do niego torbę wypełnioną ubraniami, rzeczami, których używał na co dzień. Tego samego dnia, kiedy wprowadzili w życie pewne postanowienia kochanek uprzedził go, że ma problemy ze snem, a raczej, że cierpi na bezsenność. Nie było mu szczególnie trudno przyjąć to do wiadomości, aczkolwiek zdziwił się. Za każdym razem, gdy miał taką możliwość, widział go śpiącego smacznie w sypialni na górze. Nie wspomniał mu jednak o tym. Za to coś innego krążyło po jego głowie. Dręcząca myśl przyczepiła się do niego już dawno i nie dawała o sobie zapomnieć. Czuł się idiotycznie chcąc poruszyć temat, lecz jeśli tego nie zrobi... Zwariuje.
    - Twój facet nie ma nic przeciwko, byś mieszkał z innym i go zdradzał przy okazji? – wypalił niespodziewanie, czego pożałował. Mógł ugryźć się w język, lecz nie zdążył, a na cofnięcie lub przekręcenie pytania było już za późno.
    - Czemu pytasz, kochanie? – wyszczerzył się łapiąc go za brodę. – Zazdrosny?