Dziękuję za komentarze :D
Ignorując
ból w krzyżu i fakt, że jego ubrania szorujące podłogę zaraz
się zabrudzą i pogniotą – nienawidził obydwu tych rzeczy –
wpatrywał się w rozwścieczonego Ivana. Nie zdejmując maski
obojętności, zachowując pełen spokój i opanowanie złapał za
drobniejsze, mógłby rzecz kobiece, ramiona i odsunął od siebie
mężczyznę. Ich usta dzielące do niedawna milimetry teraz były
daleko od siebie. Dłonie nie dotykały szaleńczo jego ciała,
pragnąc uwolnić je od zbędnych ubrań. Zielone oczy biły chęcią
mordu, a równocześnie można było zaobserwować w nich zdziwienie,
czy nawet zawód. Dając jasno do zrozumienia, że do niczego więcej
nie dojdzie skinieniem głowy prosił Ivana, by zszedł z jego
bioder. Uczynił to niechętnie, co nie umknęło uwadze Keitha.
Podpierając się wstał z podłogi, której w tym momencie w ogóle
nie uważał za wygodną. Otrzepawszy spodnie i marynarkę zrównał
się z blondynem, choć nie do końca było to możliwe, ponieważ
był niższy od niego o kilka centymetrów. Nie trudno sobie w takim
razie wyobrazić jak wysoki był Ivan w szpilkach, kiedy teraz
przerastał nawet jego.
Zamknięta
postawa ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami, spuszczona
głowa zapewniały go, że przez najbliższe minuty nie nabawi się
siniaków, które Bard z przyjemnością by mu sprzedał. Żałował,
że nie mógł zobaczyć jego jasnej twarzy i zielonych oczu. Robiąc
kilka kroków do przodu sprawił, że mężczyzna całkowicie
zrezygnował i znalazł się na fotelu. Chciałby z nim porozmawiać,
dać szansę na wyjaśnienie ordynarnego zachowanie, ale sam go
przecież sprowokował niestosownymi pytaniami. Powinien przewidzieć,
że tak osobisty i intymny temat nie powinien być poruszany, w końcu
on również czułby się podle, gdyby ktoś zaczął wypytywać o
życie intymne jego i Andrei. Niemniej jednak zrobił to z troki i
chęci pomocy. Zagalopował się w tych poczynaniach, wszakże byli
dla siebie obcymi, nie miało znaczenia, że spędzili wspólnie
kilka miłych chwil. Obiecując sobie poprawę i naprostowanie ich
relacji zajął miejsce obok niego, na wolnym fotelu. Jednak odwrócił
go tak, by mogli na siebie patrzeć. Pochylił się do przodu
opierając na łokciach i splatając palce.
-
Przepraszam za niedorzeczne pytania. Nie jestem odpowiednią osobą,
którą powinny obchodzić takie rzeczy ani tym bardziej je oceniać.
Mimo tego martwię się. Zapytałem z troski. Po prostu przestań
się tak zachowywać. Twój wybuch był wymuszony, nie jesteś takim
człowiekiem, to do ciebie nie podobne – Ivan prychnął wyniośle
jakby mówił „Pozjadałeś wszystkie rozumy”. To było do niego
podobne i bardzo mu się to podobało.
-
A skąd ty wiesz, co jest do mnie podobne, a co nie? – warknął
zaczynając bawić się długimi włosami, wcześniej pozbywając
się małej fioletowej gumki. Zrobiło mu się żal bardzo młodo
wyglądającego mężczyzny. Przypominał w tym momencie
skrzywdzone, zranione zwierzę, które ponownie doznało cierpienia
i bólu. Wiedział to. Bard miał dobre serce, ale człowiek, który
w przeszłości doznał krzywdy, w przyszłości nigdy nie będzie
taki sam. Będzie się bał, nie angażował, żył na uboczu, nie
przejmował się niczym, gdyż uzna, że nie ma nic do stracenia.
Taki był właśnie Ivan.
-
Dostrzegam to. Brakuje ci czegoś, na czym mogłoby ci zależeć,
nie doznałeś prawdziwej bliskości, serdeczności i czułości
drugiej osoby – użył spokojnego i łagodnego tonu głosu,
próbując uspokoić siedzącego obok. Niewiele to jednak pomogło,
chyba tylko go zdenerwował.
-
Co ty pierdolisz, Keith! Dobra wróżka się, kurwa, znalazła. Jak
będę chciał bliskości to wystarczy mi piętnaście minut w
barze, żeby sobie kogoś załatwić. Nic prostszego. Wystarczy
pokazać, że śpi się na forsie. W końcu ona rządzi światem.
-
Odpowiada ci każdy? – postrzegał go, jak zranione dziecko, które
straciło zaufanie do całego świata. Żyło dla siebie, nie mając
nikogo, kto okazałby mu uczucie. Dlatego za wszelką cenę pragnął
pomóc Ivanowi, teraz to zrozumiał. On nie chce pomocy, woli żyć
po swojemu. I robił błąd.
-
Owszem – przyznał, a na jego twarzy pojawił się grymas
zamyślania. Nie minęło pięć sekund kiedy wybuchnął szyderczym
śmiechem. – Jak mi tu zaraz jebniesz tekstem w stylu „Więc ja
też jestem dobry” po tym, jak mnie odepchnąłeś, to wiedz, że
ci przypierdolę. – wiedział, że pod pozorami niegroźnego
słabego chłopaka czai się dorosły silny mężczyzna, który ma
pary w rękach jak mało kto. Nikt by mu tego nie zarzucił, gdyby
go nie znał.
-
Nigdy nie zamierzałem tego mówić – przyznał, czego po chwili
pożałował, orientując się, jaki wyraz przybrała twarz Ivana. W
mgnieniu oka ukrył rozczarowanie, przysłaniając je nadmierną
pewnością siebie i nonszalancją. – Wolę kobiety – po co on
się jeszcze odzywa?
-
Kotku, to dlatego, że nie zaznałeś przyjemności z bycia z
mężczyzną.
Mając
serdecznie dość tej ożywionej wymiany zdań, by nie nazwać tego
kłótnią, zmienił przebieg rozmowy na inny tor. Przyszło mu do
głowy, że jest na świecie osoba, potrafiąca przemówić upartemu
osłowi do rozumu. Musiał tylko pociągnąć ten temat. Tracąc
energię na bezskuteczne próby zapomnienia o ty, co przed chwilą
dotarło do jego świadomości powiedział:
-
Jeżeli nie chcesz mojej pomocy, to może skontaktuj się z
przyjacielem, on na pewno cię wysłucha, wesprze.
-
Gdybym mógł.
-
Coś cię powstrzymuje?
-
Owszem, skontaktowanie się z nim oznacza zerwanie z dotychczasowym
życiem! – poderwał się wyrzucając ręce na boki, jakby mówił
o rzeczach oczywistych. – Nie jeszcze tego zrobić! Najpierw
zniszczę sukinsyna, który urządził z życia mojej matki piekło!
*
* *
Czując
na twarzy ciepłe promienie słoneczne przeciągnął się mrucząc
pod nosem, jak zwykle. Usłyszawszy burczenie wydobywające się z
brzucha stwierdził, że to wystarczająco dobry powód, by wstać z
łóżka. Przekręcił się po kołdrą i nie minęła sekunda, kiedy
większe ramiona zakleszczyły go w swoich objęciach. Jego policzek
z dwudniowym zarostem ocierał się o gładką klatkę piersiową.
Umięśnioną, szeroką, dobrze zbudowaną, taką jak lubił
najbardziej. Podnosząc głowę, na tyle, na ile mu powalał uścisk
ujrzał śpiącą twarz Charliego, którego dłonie głaskały jego
plecy. Dziwne ciepło zalało mu serce, sprawiając, że uśmiechnął
się i wtulił w miejsce między obojczykiem a barkiem. Prawą rękę
przybliżył do swojego torsu, natomiast lewą przeczesał przydługie
już czarne włosy. Odgarniał niesforne kosmyki spadające na czoło
i uszy. Przeszedł go dreszcz przyjemności, kiedy zewnętrzną
stronę dłoni przesunął po zarośniętym policzku. Pierwszy raz w
życiu mógł obserwować śpiącego w swoim łóżku mężczyznę i
było mu z tym niesamowicie dobrze. Nie odmawiając sobie czerpania
przyjemności z dotykania jego ciała palcami, wędrował w stronę
szyi, którą pieścił dotykiem, nie pominął ramion, silnych
bioder, które swoimi ruchami sprawiały mu od jakiegoś czasu
niesłychaną rozkosz. Żałował, że się tak załatwił i nie mógł
ich teraz poczuć. Zaśmiał się na widok krzywiącego się Deakina,
czującego łaskotanie. Bacznie obserwując każdy grymas rysujący
się na przystojnym obliczu, niezbyt mocno na początek, wbił
paznokcie w plecy drapiąc je w każdym dostępnym miejscu. Czerpiąc
ogromną satysfakcję z drażnienia się z Charliem zapragnął
zawładnąć sprawnymi w całowaniu ustami. Niestety jego co raz
mocniejszy uścisk utrudniał to zadanie, a bolące żebra od czasu
do czasu dawały o sobie znać. Mimo że od wyjścia ze szpitala
minął miesiąc niektóre miejsca wciąż mu przypominały, dlaczego
został uziemiony i nie wziął udziału w tak ważnych dla niego
Mistrzostwach. Odpędzając te myśli, jak to robił od czterech
tygodni, spróbował podnieść się, by móc spojrzeć kochankowi w
oczy, kiedy się obudzi. Udało się, gdy zaczął go łaskotać po
szyi – właśnie się dowiedział, że ten fragment ciała u
Deakina był bardzo wrażliwy – był zmuszony do zabrania z niego
ręki. Druga znajdowała się tam, gdzie do tej pory, w dodatku
robiła mu za poduszkę.
-
Ktoś tu twierdził, że cierpi na bezsenność – westchnął
słysząc ciche chrapanie, gdyby robił to przez całą noc to on
poszedłby spać do salonu. Nie wytrzymałby hałasu. Z drugiej
strony, jeśli w zamian za nieprzespane pół nocy mógłby dostać
fantastyczny seks, to zastanowiłby się nad tym dłużej.
Mając
nadzieję, że mężczyzna wkrótce się obudzi przesunął dłoń na
biodra, a potem pod materiał majtek. Zgryzł wargi, gdy pod palcami
pojawiły się gęste włosy, a małymi kroczkami zbliżał się do
porannej erekcji. Czuł ją wcześniej na swoim udzie i postanowił
coś z tym zrobić. Hamując chęci sprawienia przyjemności samemu
sobie – był w podobnej Charliemu sytuacji – przejechał palcem
całej długości prężącej się męskości. Czynność powtórzył
kilkukrotnie. Nieudolnie obsunął materiał bielizny z bioder, a
przynajmniej z jednej ich strony, ułatwiając sobie dostęp.
Elektryzujące podniecenie przebiegało co chwilę po całym jego
ciele, a dreszcze nie dawały spokoju, jednak największym problemem
była krew odpływająca do członka. Miał ochotę wbić się w dłoń
Deakina, a jeszcze większą, by to on wbił się w niego.
Przełykając z trudem ślinę pozostał jednak przy muskaniu
wrażliwego żołędzia. Postukał palcem jego czubek oraz dziurkę,
z której wydobywał się preejakulat. Rozsmarował wydzielinę,
sekundę później zlizując ją z palca. Oczyma wyobraźni widział
siebie robiącego Charliemu dobrze ustami. Nim się zorientował, że
takimi obrazami tylko się katuje znaczne ilości krwi znalazły się
na dole, wzniecając jedynie podniecenie. Zacisnął zęby na wardze
mocniej, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Musiał się
uspokoić i odgonić wyobrażenia niegrzecznych zabaw. Nie było to
jednak łatwe, chciał mieć w ustach jego grubego mięsistego
kutasa. Chciał być osobą, która sprawiłaby, że wykrzywiałby
się w rozkoszy, wzdychał i mówił, że nikt wcześniej tak
cudownie mu nie obciągał. Zakleszczył dłoń na członku i
poruszył nią na całej długości, robił to na tyle sprawnie,
mając do dyspozycji tak mało miejsca, że obsunął bez problemów
napletek.
Uśmiechnął
się, słysząc głębokie długie westchnięcia. Dodało mu to sił,
do trzymania swojego pożądania na wodzy, skupiając się na
dogadzaniu Deakinowi. Serce niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy
zielone oczy tak blisko jego niespodziewanie się otworzyły. Był
pewien, że kochanek doskonale czuje mocne szybkie uderzenia przy
swojej klatce piersiowej.
-
Co robisz? – jęknął zaspany wpatrując się zszokowany w jego
zadowolony uśmieszek.
-
Molestuję cię seksualnie – prychnął i nie czekając dłużej
ucałował kuszące od kilku minut usta.
Zmieniając
miejsce dotychczasowej zabawy na jądra, które ugniatał i miętosił
niczym gumową piłeczkę, nieprzerwanie muskał wargi dostarczając
im oraz sobie przyjemności. Brunet nie do końca jeszcze rozbudzony,
pomijając stojącego na baczność penisa, zareagował z pieszczotę
warg z opóźnieniem. Kiedy już się jednak zorientował, chwycił
go za kark i wtargnął językiem do jego wnętrza. Pozwolił mu na
to i na jeszcze więcej, czerpiąc radość z porannych igraszek.
Cieszył się, że partner nareszcie wstał, bo jego ciało również
domagało się dotyku, a głupio było wybudzać ze snu Charliego,
wiele razy skarżył się na bezsenność.
Pieszcząc
go na dole, dając pełen dostęp do ust, którymi natychmiast
zawładnął czuł się wspaniale. Pozwolił na pełną dominację i
bardzo mu się to podobało. Brakowało mu tylko pieprzącego go
kutasa. Wiedział, że na pełny seks nie wchodzi w rachubę, bo nie
będzie w stanie wytrzymać w jakiejkolwiek pozycji z gipsem na
nodze. Podniecenie wzrastało z każdą chwilą, kiedy przypominał
sobie co ściska w dłoni. Mokry język wyprawiał z nim cuda i choć
wolał pocałunki pełne pasji, szaleństwa, agresji, jak to robił
Charlie kiedyś, tak z wdzięcznością przyjmował gesty pełne
czułości, troski. Od czasu do czasu próbował sprowokować go do
czegoś mocniejszego, poddał się jednak, gdy mężczyzna przejmował
kontrolę nad jego ruchami.
-
Kutas mnie boli – wychrypiał, zdoławszy uwolnić się na moment
od namiętnych napierających ust. – Jeśli chcesz mnie dotknąć
to się nie krępuj – dodał dając partnerowi do zrozumienia
czego potrzebuje. Lecz Deakin doskonale to wiedział i droczył się
z nim. – Gdyby nie moje noga to obciągnąłbym ci – przyznał,
co spotkało się ze zdziwioną miną i wielkimi jak spodki
zielonymi oczami.
-
Lubisz to robić?
-
Tobie chętnie zrobię, jestem w tym świetny – idąc za
przykładem, złożył pocałunek na zarośniętej szczęce, potem
na wrażliwej szyi skubiąc ją zębami. Zostawił tam nawet kilka
śladów, które zniknął dopiero za kilka dni.
-
Gdyby nie twoja noga to wziąłbym cię ostro tak jak ostatnim razem
– szepnął mu do ucha. – Pamiętasz? Było ci kurewsko dobrze w
łazience pizzerii.
-
Prawie nas nakryli – akurat to nie należało do
najprzyjemniejszych wspomnień. Musiał się niesamowicie
kontrolować, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. To było
niewykonalne.
-
Podobało ci się. Uwielbiasz seks ze mną – stęknął czując
uściska na nadgarstku. Deakin zabrał jego rękę i zgiął ją za
plecami. Nie potrafił zaprzeczyć, a nawet jeśli, skłamałby. –
Od kiedy cię poznałem, wydawało mi się, że jesteś typem, który
uwielbia patrzeć na innych z góry i dominować. Tymczasem odkrywam
coś, czego się zupełnie nie spodziewałem.
-
W łóżku zrobię wszystko. Absolutnie wszystko – pokazał mu
zadziorny uśmiech podkreślając, że jeśli tylko będzie mu to
sprawiało radość, jest w stanie spróbować każdego rodzaju
seksu. Przestudiowanie całej kamasutry też nie będzie kłopotem
-
Kurwa, kiedy w końcu zdejmą ci ten jebany gips – warknął
wściekły i do granic rozpalony.
Przyciągnął
go do swojego torsu i mimo iż tego nie planował, puścił go, by
mogli trzymać się nawzajem. Rozumiejąc, co ma zrobić, przylgnął
do większego ciała łapiąc go za biodra. Nie minęła sekunda, a
kręciły one kółka pozwalając, by twarde jak skała penisy
ocierały się o siebie. Bielizna potęgowała uczucia rozkoszy
drażniąc wrażliwe i delikatne okolice. Obaj odczuwali wilgoć
pomiędzy nogami, a za chwilę miało być jej tam jeszcze więcej.
Dyszeli ciężko błądząc dłońmi po spragnionych dotyku ciałach.
Nie omieszkał ugryźć szyi Charliego czy zostawić ślad paznokci
na jego plecach, świadczący o ekstazy jakiej właśnie doświadcza.
Brakowało mu rozpychającego odbyt członka, ale musiał zadowolić
się na razie takim stosunkiem. Nie mogąc sobie darować
fantazjowania o ich przyszłym seksie krzyknął odrywając się od
maltretujących go ust.
-
Dochodzę – jedną rękę wbił w skórę, zostawiając na plecach
czerwone wstęgi. Drugą przytrzymywał się wciąż pracujących
bioder. Jemu było trudno utrzymać to tempo i po prostu zdał się
na kochanka. Wstrząsnął nim dreszcz, a sekundę później poczuł
ciepłą spermę w majtkach.
-
Szybko ci poszło – rzucił kpiąco, mimo że sam był u kresu
wytrzymałości. Niespełna pół minuty później szedł w jego
ślady bezceremonialnie gryząc ucho.
Leżeli
spleceni, spoceni i wykończeni. Chyba żadnemu z nich nie podobało
się uczucie klejącej się i brudnej bielizny, ale na chwilę obecną
nie zamierzali nic z tym robić. Przez dziesięć minut nie odrywali
się od siebie, obaj przymknęli oczy, jakby chcąc zachować ten
moment na całą wieczność. Dopiero brzuch Rene domagający się
jedzenia zmusił ich do reakcji. Obsypywali się pocałunkami jeszcze
przez kilka minut, aż starszy z nich podniósł się i przeciągnął.
Castella zrobił to samo siedząc na łóżku, choć skrzywił się
przypominając sobie z zasychającym w majtkach płynie.
-
Muszę się umyć.
-
To jest nas dwóch – podając mu kule, z ust padło pytanie. –
Co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc „wszystko”? Jeżeli
chodziło o to, żebyś ty mnie...
-
Dobra, dobra – uniósł ręce w geście obronnym – Może
niezupełnie „wszystko”, bo nie mam zamiaru dobierać się do
twojego tyłka, a i ty się nie palisz od zamiany, ponadto orgia i
seks w kilku odpada, ale reszty chętnie spróbuję. Zabawkami nie
pogardzę – puścił Deakinowi oczko i skierował się powoli do
łazienki. Nabrał już wprawy w poruszaniu się przy pomocy kul. –
Zrobisz śniadanie?
-
Pewnie – dobiegł go stłumiony głos z sypialni, którą już
opuścił. Lecz kochanek szybko pojawił się obok z czystą
bielizną dla niego i siebie oraz z ubraniami. – Ty co najwyżej
zrobisz płatki na mleku z sokiem pomarańczowym.
-
Przecież to też smaczne. Nigdy nie jadłeś płatek z mlekiem?
-
Jadłem, jak miałem dziesięć lat. Nazywasz to pełnowartościowym
posiłkiem? Sportowiec odżywiający się jak dziecko.
-
Ale zbyt kaloryczne potrawy także szkodzą – weszli obaj do
łazienki, a po chwili do wanny wypełnionej gorącą wodą i
pachnącym żelem.
Nigdy
nie sądziłby, że Rene potrafi zachowywać się jak normalny
człowiek. Przy ich pierwszym spotkaniu był skończonym chamem i
upierdliwym dupkiem, ponadto homofobem, z którym nie chciał mieć
nic wspólnego. Obaj potrzebowali czasu, by się przed sobą
otworzyć. Cieszył się, że pomylił się w osądzie łyżwiarza,
żyjącego w stresie i strachu przed odkryciem jego prawdziwych
preferencji. Do dzisiaj pytał siebie, czy bycie homoseksualistą
jest czymś złym. Zawsze w jego głowie pojawiała się jedna
odpowiedź „Oczywiście, że nie”, nie krzywdzi tym nikogo, jest
sobą, kocha mężczyzn, sypia z nimi i nie ma w tym nic niezwykłego.
Żyją w dwudziestym pierwszym wieku, wierzył, że fani wielkiego
pana Castelli nie mieliby nic przeciwko jego orientacji. Przecież
podziwiają jego talent, umiejętności, a nie pikantne fakty z jego
życia intymnego. Od kilku lat w Stanach pary tej samej płci mogą
brać legalne śluby, być spostrzegane jako normalne małżeństwa,
adoptować dzieci. Czym Rene się tak zadręcza? Jego strach był
nieuzasadniony. On się ujawnił mając szesnaście lat i poczuł
jakby wielki kamień spadł mu z serca, od tamtej pory żyło mu się
niesłychanie lekko. Zwierzając się rodzicom pozbył się poczucia
winy wobec nich i samego siebie. Co zabawne, oni nigdy nie pytali go
za czasów nastoletnich o dziewczyny lub bardziej dyskretnie
„specjalne koleżanki”. A kiedy zapraszał kolegów do domu, nie
tylko w celach nauki czy spędzenia czasu na grach ani ojciec, ani
matka nie wchodzili do jego pokoju. Czasami podejrzewał, że oni
wiedzieli od samego początku i czekali cierpliwie, aż nabierze
odwagi i sam przyjdzie porozmawiać.
Po
kąpieli, podczas której obaj mieli ochotę na drugą rundę, ale
ograniczone miejsce i gips w worku to utrudniał, zjedli śniadanie.
Późniejszy czas zmarnowali na oglądaniu najnowszej bajki
animowanej. Tym samym dowiedział się, że Rene nie przepada za
filmami, nie ma ulubionego gatunku muzycznego, ale kocha kreskówki i
wielkie kinowe produkcje dla dzieci.
-
Nie wszystkie są dla dzieci – warknął. – Dorośli też mogą
je oglądać, baranie. Akurat Pixar jest mistrzem w poruszaniu
ważnych tematów, które prędzej dostrzeże osoba dorosła niż
dziecko. Nie widzę w tym nic złego. Tym bardziej, że to moja
ulubione wytwórnia.
-
Niech ci będzie. Ale później oglądamy to, co ja wybiorę – już
szukał w myślach interesującej pozycji, obejrzał wiele dobrych
filmów, dlatego wybór jednego był trudnym zadaniem. Na pewno coś
z masą akcji, wybuchów, trzymające w napięciu. – A popołudniu
wybieramy się do moich rodziców.
-
Po co? – zdziwił się. Odłożył pudełko ciastek z marmoladą
na stół.
-
Na obiad. Nie będziesz w nieskończoność unikał wizyty w moim
domu, moi rodzice setki razy cię zapraszali, ale zawsze odmawiałeś.
Koniec z tym.
-
Nie chciałem przeszkadzać – przewrócił oczami. Domyślał się,
że to nie był prawdziwy powód, przez który Rene unikał
spotkania.
-
Gwiazdeczka nie chciała gwiazdorzy. Niesłychane – zaśmiał się
zabierając pudełko z ciastkami.
-
Przestaniesz mnie tak nazywać? Wkurza mnie to.
-
Wiec będę nazywał cię tak częściej – pochylił się muskając
wargami te drugie, zadziorne i tak chętne. Poza dzisiejszymi
pieszczotami ostatni raz uprawiali seks miesiąc temu, obaj
potrzebowali czegoś więcej.
*
* *
Czekając,
aż Rene wygrzebie się z samochodu machał mamie stojącej przy
oknie. Odpowiadała tym samym i promiennym uśmiechem. Odsuwała
zasłony, wyczekując ich przybycia. Mógł dostrzec jej rozpuszczone
włosy, żółtą sukienkę oraz elegancki fartuszek w granatowe
kwiaty. Była zachwycona wizytą, nic dziwnego nie dość, że jej
syn marnotrawny w końcu zjawił się w domu, to przyprowadził
gościa, którego od dawna wyczekiwała. Nie widział się z
rodzicami od ponad dwóch tygodni. Każdą wolną chwilę spędzał z
Gwiazdeczką i bardzo podobała mu się perspektywa mieszkania i
życia razem. Jednak to, że teraz jest poza miastem, nie zwalniało
go z obowiązku odwiedzania rodziny, dlatego zobaczenie ich po długim
jak nigdy czasie napawało go radością.
Podając
kule kochankowi zamknął za nim drzwi białego samochodu sportowego,
którego nigdy więcej nie zamierzał prowadzić. Jechało mu się
nim okropnie i zdecydowanie wolał zostać przy swoim motocyklu, sęk
w tym, że jego Gwiazdeczka jest bardzo wybredna i nie wsiadłaby na
to, tym bardziej teraz. Samochód pozostawi Rene, lecz dzisiaj nie
było innego wyjścia, musiał usiąść za kółkiem.
Im
bliżej drzwi byli, tym szybciej biło jego serce. Jakoś bał się
zobaczyć wnętrze rodzinnego domu Charliego. Domyślał się jak
mógł wyglądać. Pomimo dużych pomieszczeń ogólnie było mało
miejsca, bo każdy kąt zagracały jakieś rzeczy, ściany pomalowane
na ostre, intensywne kolory, w każdym pomieszczeniu inny dywan,
przyciemnione żółte światło, intensywne zapachy, w końcu
przyjechali na obiad. Po przekroczeniu progu sprawdziło się
wszystko, czego się spodziewał. Styl zupełnie oderwany od jego
upodobań do jasnych barw i minimalizmu. Wszędzie wszystkiego było
pełno. Na przedpokoju przywitał ich Arkady zadowolony, że jego
stan się poprawia, co powiedział na wstępie.
-
Musieliśmy mieć po prostu pecha. Najpierw ja, potem ty, ale –
machnął ręką – najważniejsze, że wracasz co zdrowia. Jeszcze
tylko rehabilitacja i zabieramy się za przygotowania do Grand Prix.
-
O ile mnie szlag nie trafi – mruknął obawiając się
nadchodzącej imprezy, mimo tego, do niej było daleko.
-
A ty jak zwykle tylko o pracy – przed nimi pojawiła się dosyć
krągła, niewysoka, ale bardzo ładna z ogromnym uśmiechem i
pewnie jeszcze większym sercem brunetka. Przywitała się z synem
uściskiem, a z nim... – Cieszę się bardzo, że nareszcie mam
okazję pana poznać – chwyciła go przyciągając do siebie.
Spodziewał się uścisku dłoni, ale nie przytulania i zachowywania
się niczym jego matka.
-
Niech mówi mi pani po imieniu, dziwnie się czuję, kiedy nazywa
się mnie per „pan”.
-
W porządku, ale to samo tyczy się ciebie, słoneczko. Mów mi
Eleanor – gdyby mogła to wyściskałaby go za wszystkie czasy, co
było swoją drogą bardzo miłe. Właśnie dlatego nigdy nie chciał
przyjmować tego cholernego zaproszenia! Irytowała go rodzinna
atmosfera, bliskość całkowite otwarcie. Czuł, że nie pasował
do tego miejsca, był obcym, dlaczego traktuje się go jak członka
rodziny?
-
Rene – ciepły oddech owiał jego ucho. Ocknął się i zwrócił
w stronę wyczekującego Charliego. – Idziemy do kuchni, obiad już
czeka, rodzice zresztą też.
Stół
przykryty błękitnym obrusem we wzory był suto zastawiony. Na
środku królowała zapiekanka z kurczakiem, warzywami, makaronem i
serem, obok znajdowała się mięsna rolada z jajkiem, nie zabrakło
także sałatki greckiej. Do picia była lemoniada z lodem. Nie
pamiętał kiedy ostatnio widział tyle jedzenia. Chyba tylko w
hotelu na szwedzkim stole.
Czułby
się bardziej nieswojo w tym towarzystwie, gdyby zabrakło Charlesa.
On w pewien sposób dodawał mu otuchy, a początkowa niechęć
znikała. Nie był w stanie odmówić gospodyni niesamowitych
zdolności kulinarnych, które chciałby, żeby jego matka posiadała.
Ona miała do tego dwie lewe ręce. Podobnie jak ojciec, dlatego w
domu zawsze gotowała kucharka. Chłonąc jak najwięcej informacji o
młodszym Deakinie przysłuchiwał się z ciekawością rozmowie o
jego latach szkolnych, którą rozpoczęli jego rodzice. Zabawnie
było słuchać, że od czasu do czasu zdarzyło mu się coś
przeskrobać.
-
A wy? Jak tam żyjecie pod jednym dachem? – rzucił ze śmiechem
Arkady. – Sądziłem, że po pierwszych godzinach razem rzucicie
się sobie do gardeł. Jestem zadziwiony, że obaj jesteście cali i
zdrowi.
-
Och, kochanie – westchnęła Eleanor. – Nie wszyscy lubią się
od razu. Dla niektórych potrzeba czasu, by się dogadać, przełamać
lody. Przyjaźń nie przychodzi z czasem. Tak jak miłość. W
końcu, jak to się mówi, od nienawiści do miłości jeden krok. Z
przyjaźnią jest podobnie.
Nie
słuchał dalej, ponieważ utkwiło mu w głowie jedno zdanie.
Zrobiło mu się cieplej na twarzy, a w brzuchu jakby pojawiło się
stado motylów łaskoczących go. Wrócił na ziemię słysząc głos
kochanka.
-
Nazywa się Lupo. Jest fantastyczny – uświadomił sobie, że
mężczyzna mówi o ich pupilu, który notabene rano dobijał się
im do drzwi. Później nawet do nich nie podszedł, bo obraził się,
że nie chcieli go wpuścić. Charlie powiedział wtedy, że szybko
upodobnił się do właściciela; strzelił focha i chodził
obrażony.
-
Przynajmniej macie tam jakieś zajęcie – skomentowała kobieta,
miała uczulenie na sierść, więc nie zabrali tu psiaka, mimo iż
obaj chcieli. – Smakuje?
Obydwaj
mając pełne usta pokiwali zgodnie głowami, by zapewnić panią
domu, że jest rewelacyjną kucharką. Rene zaczął się obawiać,
że jak tak dalej pójdzie to przybędzie mu kilka kilo. Jednak
odmówienie sobie posiłku było niemożliwe, wszystko wręcz
rozpływało się w ustach. Kiedy niespodziewanie poczuł głaskanie
na udzie mógł się odprężyć i bardziej zrelaksować, dotyk
Deakina był jak lekarstwo na stres. Następnie rozmowa spłynęła
na zupełnie inny tor. Kobieta poinformowała męża, że w magazynie
widziała wspaniałą sukienkę, którą zachwycały się ostatnio
jej przyjaciółki, a którą ona pragnęła mieć. Arkady zwrócił
uwagę na cenę kawałka szmatki i fakt, że większość z
produkowanych ubrań z magazynu modowego jest szyta na wieszaki;
kobiety pozbawione piersi, bioder i pośladków. Innymi słowy
próbował w delikatny sposób uświadomić żonę, że taka odzież
nie leżałaby na niej dobrze.
-
Ale ostatnio udało mi się kupić sukienkę od Blanche La Brun.
Była dobra – drgnął mimowolnie słysząc tak znajome nazwisko.
Nie dał jednak poznać po sobie, że temat go zaintrygował.
-
Cena też była niezła. Znajdź sobie jakąś tańszą
projektantkę, której ubrania chciałabyś mieć.
Eleanor
nie ustępowała, co prowadziło niechybnie do kłótni i jej się
spodziewał. Lecz w końcu Arkady powiedział, że jeśli uda im się
odłożyć odpowiednią sumę, to kupi wymarzony ciuch. Zaskoczył
tym nie tylko jego, ale i Charliego, który pokręcił tylko ze
zrezygnowaniem głową. Doszedł do wniosku, że rozmowa, w której
mąż ulegał żonie nie była pierwsza i nie ostatnia.
-
Powiedz mi Rene... Oglądałeś Mistrzostwa? – wiedział, że
prędzej czy później te pytanie się pojawi, czekał tylko kiedy
dokładnie. Każdy wiedział, że temat był drażliwy.
-
Nie, nie miałem czasu – odpowiedział zgodnie z prawdą. Kochanek
i Lupo zabierali mu cały czas. Nawet się nie obejrzał, a mijał
cały dzień, przynajmniej się nie nudził i nie zastanawiał co ze
sobą zrobić. Mimo tego, nawet gdyby ten czas posiadał i tak
odpuściłby sobie dobijanie samego siebie. Nie był masochistą. –
Ale ty z pewnością oglądałeś. Olśnij mnie.
-
Jesteś pewny?
-
Tak, po prostu powiedz, które miejsce zajęli tamci idioci –
machnął ręką.
-
Mistrzostwa Europy z początku lipca wygrał Javier
Fernández López1,
Ty pewnie nie znasz, ale to jeden z ulubionych łyżwiarzy
Charliego. Wiem, że bardziej niż to, interesują cię Owenowie –
oczywiście, że go bardziej interesowali. Jeśli zdobyli kolejne
złoto, a on kolejny raz zjebał wszystko... – Kilka dni temu
zajęli trzecie miejsce, byli zbyt pewni siebie. Myśleli, że kiedy
ty i Melinda, a później Susan odeszliście pozbyli się wrogów.
Nie docenili innych.
-
Następnym razem to ja zdobędę złoto.
-
Nie wątpię – odparł starszy Deakin pewny tego, co mówi.
Wierzył w niego.
Był
szczęśliwy jak chyba jeszcze nigdy. Obiad z rodziną i Rene minął
w spokoju, atmosfera była miła, widział, że kochanek się dobrze
bawił. Wiele to dla niego znaczyło, pragnął, aby się przełamał
i częściej wpadał z nim do rodziców. Zwłaszcza, że swojego
trenera doskonale znał. Po czterech godzinach zaczęli się zbierać
do domu. Mama wcisnęła im resztę jedzenia, bo szkoda wyrzucić, a
oni będą mogli sobie zjeść jutro, a ukrywając to przed tatą
podała mu ukradkiem blachę tatry z brzoskwiniami. Zapewne, gdyby
jej mąż wiedział, że w domu jest ciasto zjadłby sam pół. Po
zaniesieniu rzeczy do samochodu wrócił na przedpokój, aby pożegnać
się z rodziną. Tak jakby zamierzał ich przez najbliższy czas nie
odwiedzać. Mama zaznaczyła, że to wykluczone. Rene opierał się o
framugę już wyściskany i ucałowany przez mamę. Kiedy podszedł
do rodzicielki ta wpierw spojrzała się na niego jakoś dziwnie.
-
Co? Stało się coś? – nie rozumiejąc z czego wynika jej mina
odwrócił się do ojca. Ten, wyrwany z letargu także się w niego
intensywnie wpatrywał. Śmiał nawet podejrzewać, że od dłuższego
czasu. Podczas jedzenia zarejestrował jak rodzic co chwilę zerka w
jego stronę.
-
Nie, nie, Charlie – zaśmiał się ojciec klepiąc go po ramieniu.
– Wszystko w najlepszym porządku. Wpadnij do nas niedługo. Ty
też – krzyknął do oddalającego się Castelli. W odpowiedzi
dostał „Niech ci będzie”.
Ignorując
przeczucie, że oni czegoś mi nie mówią albo nie chcą skierował
się do pojazdu. Jak przy wysiadaniu, tak i teraz pomógł
Gwiazdeczce. Dwie minuty później byli w drodze, a jemu dalej
kotłowało się po umyśle przeczucie, że rodzice zachowywali się
nieswojo. A zwłaszcza ojciec. Przy obiedzie zwrócił na niego uwagę
parę razy, a wtedy jego twarz wyrażała głębokie zamyślenie,
jakby rozważał jakieś sprawy. Zachowanie rodziców odeszło w
niepamięć w momencie, kiedy doszło do niego ciche:
-
Świetnie się dzisiaj bawiłem.
*
* *
Zmęczenie,
stres, złość, wszystko dawało o sobie znać. Najdrobniejszy
dźwięk wprawiał Mirandę w furię. Nawet zakupy na ostatni dzień
pobytu w Tokio nie poprawiły podłego humoru. Jemu także nie było
łatwo, zwłaszcza, że w taksówce nie było przyciemnianych szyb, a
promienie słoneczne dostawały się przez nie z łatwością.
Dostawał oczopląsu za każdym razem, gdy słońce było po jego
stronie. Brak poduszki i ciągłe obijanie głową o zagłówek
uniemożliwiało zaśnięcie. Podobnie było w samolocie, gdzie oboje
siedzieli przed irytującymi dzieciakami. Znalazły sobie
fantastyczną zabawę na cała podróż z Tokio do Filadelfii, która
polegała na jak najmocniejszym kopnięciu w fotel przed nimi. Jak na
złość trafiła się jedna z tych wkurwiających matek, mówiących
„To przecież tylko dzieci”. Na szczęście wtedy przydał mu się
cięty język siostry, która natychmiast rzuciła „Jeśli te
dzieciaki zaraz nie przestaną to ja dołączę się do ich zabawy.
Usiądę za panią i tak pierdolnę w siedzenie nogą, że znajdzie
się pani kilka foteli dalej!” Nie przestały kopać w ich
siedzenia, ale matka przynajmniej starała się je uspokoić. Nie
dość, że zajęli trzecie miejsce, choć oboje liczyli na pierwsze,
to w pierwszej klasie i biznesowej zabrakło wolnych miejsc. Lecz
chcąc znaleźć się szybko w domu wzięli to, co dali na lotnisku i
polecieli.
-
Dajcie mi łóżko i poduszkę. Więcej do szczęścia nie
potrzebuję – stęknęła Miranda poprawiająca fryzurę, która
dawno zdążyła opaść, potargać się.
Trochę
jej zazdrościł, tyle do szczęścia to niewiele. On pragnął
czegoś, a raczej kogoś. Pragnął porozmawiać z Ivanem i spróbować
naprawić to, co zepsuł. Po ty, jak został mężczyzna opuścił
jego apartament więcej się nie widzieli. Żałował, że wypalił z
osobistymi tematami tak nagle. Zrobił z siebie durnia. Chciał
pomóc, a tylko spierdolił robotę. Ponadto odrzucenie propozycji
seksu od Barda równało się wściekłością tego kusiciela. Ślepy
nie był, to nie tylko wściekłość, ale i rozczarowanie. W domu,
po przespaniu całego dnia musi wymyślić sposób, aby się spotkać.
A raczej wymówkę dla rodziny. W końcu za dwa dni jego ślub. Nadal
w to nie wierzył. To już za dwa dni. Czas mu uciekał, a on nie
wiedział gdzie i kiedy. Obiecując sobie, że stanie na wysokości
zadania i stworzy z Andreą i ich dzieckiem cudowną rodzinę oparł
się o zgiętą rękę zamykając oczy. W drodze do domu musieli
pokonać jeszcze gigantyczny korek, ciągnący się niemiłosiernie.
Niby zostało piętnaście kilometrów, a jechali jakby dom był
oddalony o trzy godziny. Ani trąbiące auta nie pomagały, ani
siostra, która potrząsała jego ramieniem.
-
Czego chcesz? Daj człowiekowi się zdrzemnąć – kiedy odsuwanie
jej dłoni i odpychanie od siebie nie dawało rezultatu, wyprostował
się i spojrzał na nią z chęcią mordu w oczach.
-
Czy mam zwidy, czy to Andrea?
Imię
narzeczonej, niebawem żony, zwróciło jego uwagę. Powędrował
wzrokiem za wskazującym palcem Mirandy. To, co zobaczył w parku,
obok którego właśnie stali, wywiercało mu dziurę w piersi.
Znajdowali się wystarczająco blisko, by móc rozpoznać Andreę
Johnson bez najmniejszego trudu. Problem tkwił tylko w tym, że nie
potrafili podać z imienia i nazwiska wysokiego mężczyzny ubranego
w garnitur, z którym się migdaliła i pozwalała dotykać brzucha
ciążowego.
1Hiszpański
łyżwiarz figurowy.
Uczestnik
Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2010)
w
Vancouver
oraz
Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2014) w Soczi,
mistrz Hiszpanii, sześciokrotny złoty medalista Mistrzostw Europy(2013-2018)
Ah, szara czcioneczka i od razu ulga dla oczu, dziekuję <3
OdpowiedzUsuńWidzę, że ten gips to niezła przeszkoda jest. Tutaj niby nie było zawodów i tak dalej, ale wciąż się ma ochotę na jakieś harce, no ładnie B) Jestem ciekawa jak zamierzasz skończyć to opowiadanie. W końcu coraz bliżej, a ja naprawdę nie mam pojęcia, w którą stronę pójdziesz. Ciekawa jestem, czekam dalej :D
Wiedziałam, że z tej A jest zdzira, od początku oszukiwała K, jak mogla to zrobić? Pewnie chciała się wżenić w pieniądze, dobrze, że ją zobaczył, bo popełnił by największy błąd w swoim życiu, niech teraz idzie do A i jej wszystko wygarnie, choć może K jest na to zaspokojny i zrobi to za niego siostra ;) Trzymam za nią kciuki ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że K nie dał się uwieść I, ale na to nie jest jeszcze za późno xD
R i Ch wspaniale się dogadują, już dominuje czułość w ich "związku", oby tak dalej.
Myślę, że rodzice Ch zauważyli malinki i dodali dwa do dwóch xD Ciekawe, czy Ch na to wpanie :)
Wydaje mi się, że ta słynna projektantka to matka R, ciekawe czy rodzice R pojawią się w którymś z rozdziałów?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńporanek cudowny, ciekawe o co chodziło rodzicom, o tak zajęli trzecie miejsce, zdjęcie zrobić, właśnie takie miałam podejrzenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńrozdział jest fantastyczny, a poranek cudowny... o co chodziło rodzicom? o tak zajęli trzecie miejsce...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga