Powered By Blogger

niedziela, 22 lipca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 23


Dziękuję za komentarze :D




Ignorując ból w krzyżu i fakt, że jego ubrania szorujące podłogę zaraz się zabrudzą i pogniotą – nienawidził obydwu tych rzeczy – wpatrywał się w rozwścieczonego Ivana. Nie zdejmując maski obojętności, zachowując pełen spokój i opanowanie złapał za drobniejsze, mógłby rzecz kobiece, ramiona i odsunął od siebie mężczyznę. Ich usta dzielące do niedawna milimetry teraz były daleko od siebie. Dłonie nie dotykały szaleńczo jego ciała, pragnąc uwolnić je od zbędnych ubrań. Zielone oczy biły chęcią mordu, a równocześnie można było zaobserwować w nich zdziwienie, czy nawet zawód. Dając jasno do zrozumienia, że do niczego więcej nie dojdzie skinieniem głowy prosił Ivana, by zszedł z jego bioder. Uczynił to niechętnie, co nie umknęło uwadze Keitha. Podpierając się wstał z podłogi, której w tym momencie w ogóle nie uważał za wygodną. Otrzepawszy spodnie i marynarkę zrównał się z blondynem, choć nie do końca było to możliwe, ponieważ był niższy od niego o kilka centymetrów. Nie trudno sobie w takim razie wyobrazić jak wysoki był Ivan w szpilkach, kiedy teraz przerastał nawet jego.
Zamknięta postawa ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami, spuszczona głowa zapewniały go, że przez najbliższe minuty nie nabawi się siniaków, które Bard z przyjemnością by mu sprzedał. Żałował, że nie mógł zobaczyć jego jasnej twarzy i zielonych oczu. Robiąc kilka kroków do przodu sprawił, że mężczyzna całkowicie zrezygnował i znalazł się na fotelu. Chciałby z nim porozmawiać, dać szansę na wyjaśnienie ordynarnego zachowanie, ale sam go przecież sprowokował niestosownymi pytaniami. Powinien przewidzieć, że tak osobisty i intymny temat nie powinien być poruszany, w końcu on również czułby się podle, gdyby ktoś zaczął wypytywać o życie intymne jego i Andrei. Niemniej jednak zrobił to z troki i chęci pomocy. Zagalopował się w tych poczynaniach, wszakże byli dla siebie obcymi, nie miało znaczenia, że spędzili wspólnie kilka miłych chwil. Obiecując sobie poprawę i naprostowanie ich relacji zajął miejsce obok niego, na wolnym fotelu. Jednak odwrócił go tak, by mogli na siebie patrzeć. Pochylił się do przodu opierając na łokciach i splatając palce.

    - Przepraszam za niedorzeczne pytania. Nie jestem odpowiednią osobą, którą powinny obchodzić takie rzeczy ani tym bardziej je oceniać. Mimo tego martwię się. Zapytałem z troski. Po prostu przestań się tak zachowywać. Twój wybuch był wymuszony, nie jesteś takim człowiekiem, to do ciebie nie podobne – Ivan prychnął wyniośle jakby mówił „Pozjadałeś wszystkie rozumy”. To było do niego podobne i bardzo mu się to podobało.
    - A skąd ty wiesz, co jest do mnie podobne, a co nie? – warknął zaczynając bawić się długimi włosami, wcześniej pozbywając się małej fioletowej gumki. Zrobiło mu się żal bardzo młodo wyglądającego mężczyzny. Przypominał w tym momencie skrzywdzone, zranione zwierzę, które ponownie doznało cierpienia i bólu. Wiedział to. Bard miał dobre serce, ale człowiek, który w przeszłości doznał krzywdy, w przyszłości nigdy nie będzie taki sam. Będzie się bał, nie angażował, żył na uboczu, nie przejmował się niczym, gdyż uzna, że nie ma nic do stracenia. Taki był właśnie Ivan.
    - Dostrzegam to. Brakuje ci czegoś, na czym mogłoby ci zależeć, nie doznałeś prawdziwej bliskości, serdeczności i czułości drugiej osoby – użył spokojnego i łagodnego tonu głosu, próbując uspokoić siedzącego obok. Niewiele to jednak pomogło, chyba tylko go zdenerwował.
    - Co ty pierdolisz, Keith! Dobra wróżka się, kurwa, znalazła. Jak będę chciał bliskości to wystarczy mi piętnaście minut w barze, żeby sobie kogoś załatwić. Nic prostszego. Wystarczy pokazać, że śpi się na forsie. W końcu ona rządzi światem.
    - Odpowiada ci każdy? – postrzegał go, jak zranione dziecko, które straciło zaufanie do całego świata. Żyło dla siebie, nie mając nikogo, kto okazałby mu uczucie. Dlatego za wszelką cenę pragnął pomóc Ivanowi, teraz to zrozumiał. On nie chce pomocy, woli żyć po swojemu. I robił błąd.
    - Owszem – przyznał, a na jego twarzy pojawił się grymas zamyślania. Nie minęło pięć sekund kiedy wybuchnął szyderczym śmiechem. – Jak mi tu zaraz jebniesz tekstem w stylu „Więc ja też jestem dobry” po tym, jak mnie odepchnąłeś, to wiedz, że ci przypierdolę. – wiedział, że pod pozorami niegroźnego słabego chłopaka czai się dorosły silny mężczyzna, który ma pary w rękach jak mało kto. Nikt by mu tego nie zarzucił, gdyby go nie znał.
    - Nigdy nie zamierzałem tego mówić – przyznał, czego po chwili pożałował, orientując się, jaki wyraz przybrała twarz Ivana. W mgnieniu oka ukrył rozczarowanie, przysłaniając je nadmierną pewnością siebie i nonszalancją. – Wolę kobiety – po co on się jeszcze odzywa?
    - Kotku, to dlatego, że nie zaznałeś przyjemności z bycia z mężczyzną.

Mając serdecznie dość tej ożywionej wymiany zdań, by nie nazwać tego kłótnią, zmienił przebieg rozmowy na inny tor. Przyszło mu do głowy, że jest na świecie osoba, potrafiąca przemówić upartemu osłowi do rozumu. Musiał tylko pociągnąć ten temat. Tracąc energię na bezskuteczne próby zapomnienia o ty, co przed chwilą dotarło do jego świadomości powiedział:

    - Jeżeli nie chcesz mojej pomocy, to może skontaktuj się z przyjacielem, on na pewno cię wysłucha, wesprze.
    - Gdybym mógł.
    - Coś cię powstrzymuje?
    - Owszem, skontaktowanie się z nim oznacza zerwanie z dotychczasowym życiem! – poderwał się wyrzucając ręce na boki, jakby mówił o rzeczach oczywistych. – Nie jeszcze tego zrobić! Najpierw zniszczę sukinsyna, który urządził z życia mojej matki piekło!

* * *

Czując na twarzy ciepłe promienie słoneczne przeciągnął się mrucząc pod nosem, jak zwykle. Usłyszawszy burczenie wydobywające się z brzucha stwierdził, że to wystarczająco dobry powód, by wstać z łóżka. Przekręcił się po kołdrą i nie minęła sekunda, kiedy większe ramiona zakleszczyły go w swoich objęciach. Jego policzek z dwudniowym zarostem ocierał się o gładką klatkę piersiową. Umięśnioną, szeroką, dobrze zbudowaną, taką jak lubił najbardziej. Podnosząc głowę, na tyle, na ile mu powalał uścisk ujrzał śpiącą twarz Charliego, którego dłonie głaskały jego plecy. Dziwne ciepło zalało mu serce, sprawiając, że uśmiechnął się i wtulił w miejsce między obojczykiem a barkiem. Prawą rękę przybliżył do swojego torsu, natomiast lewą przeczesał przydługie już czarne włosy. Odgarniał niesforne kosmyki spadające na czoło i uszy. Przeszedł go dreszcz przyjemności, kiedy zewnętrzną stronę dłoni przesunął po zarośniętym policzku. Pierwszy raz w życiu mógł obserwować śpiącego w swoim łóżku mężczyznę i było mu z tym niesamowicie dobrze. Nie odmawiając sobie czerpania przyjemności z dotykania jego ciała palcami, wędrował w stronę szyi, którą pieścił dotykiem, nie pominął ramion, silnych bioder, które swoimi ruchami sprawiały mu od jakiegoś czasu niesłychaną rozkosz. Żałował, że się tak załatwił i nie mógł ich teraz poczuć. Zaśmiał się na widok krzywiącego się Deakina, czującego łaskotanie. Bacznie obserwując każdy grymas rysujący się na przystojnym obliczu, niezbyt mocno na początek, wbił paznokcie w plecy drapiąc je w każdym dostępnym miejscu. Czerpiąc ogromną satysfakcję z drażnienia się z Charliem zapragnął zawładnąć sprawnymi w całowaniu ustami. Niestety jego co raz mocniejszy uścisk utrudniał to zadanie, a bolące żebra od czasu do czasu dawały o sobie znać. Mimo że od wyjścia ze szpitala minął miesiąc niektóre miejsca wciąż mu przypominały, dlaczego został uziemiony i nie wziął udziału w tak ważnych dla niego Mistrzostwach. Odpędzając te myśli, jak to robił od czterech tygodni, spróbował podnieść się, by móc spojrzeć kochankowi w oczy, kiedy się obudzi. Udało się, gdy zaczął go łaskotać po szyi – właśnie się dowiedział, że ten fragment ciała u Deakina był bardzo wrażliwy – był zmuszony do zabrania z niego ręki. Druga znajdowała się tam, gdzie do tej pory, w dodatku robiła mu za poduszkę.

    - Ktoś tu twierdził, że cierpi na bezsenność – westchnął słysząc ciche chrapanie, gdyby robił to przez całą noc to on poszedłby spać do salonu. Nie wytrzymałby hałasu. Z drugiej strony, jeśli w zamian za nieprzespane pół nocy mógłby dostać fantastyczny seks, to zastanowiłby się nad tym dłużej.

Mając nadzieję, że mężczyzna wkrótce się obudzi przesunął dłoń na biodra, a potem pod materiał majtek. Zgryzł wargi, gdy pod palcami pojawiły się gęste włosy, a małymi kroczkami zbliżał się do porannej erekcji. Czuł ją wcześniej na swoim udzie i postanowił coś z tym zrobić. Hamując chęci sprawienia przyjemności samemu sobie – był w podobnej Charliemu sytuacji – przejechał palcem całej długości prężącej się męskości. Czynność powtórzył kilkukrotnie. Nieudolnie obsunął materiał bielizny z bioder, a przynajmniej z jednej ich strony, ułatwiając sobie dostęp. Elektryzujące podniecenie przebiegało co chwilę po całym jego ciele, a dreszcze nie dawały spokoju, jednak największym problemem była krew odpływająca do członka. Miał ochotę wbić się w dłoń Deakina, a jeszcze większą, by to on wbił się w niego. Przełykając z trudem ślinę pozostał jednak przy muskaniu wrażliwego żołędzia. Postukał palcem jego czubek oraz dziurkę, z której wydobywał się preejakulat. Rozsmarował wydzielinę, sekundę później zlizując ją z palca. Oczyma wyobraźni widział siebie robiącego Charliemu dobrze ustami. Nim się zorientował, że takimi obrazami tylko się katuje znaczne ilości krwi znalazły się na dole, wzniecając jedynie podniecenie. Zacisnął zęby na wardze mocniej, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Musiał się uspokoić i odgonić wyobrażenia niegrzecznych zabaw. Nie było to jednak łatwe, chciał mieć w ustach jego grubego mięsistego kutasa. Chciał być osobą, która sprawiłaby, że wykrzywiałby się w rozkoszy, wzdychał i mówił, że nikt wcześniej tak cudownie mu nie obciągał. Zakleszczył dłoń na członku i poruszył nią na całej długości, robił to na tyle sprawnie, mając do dyspozycji tak mało miejsca, że obsunął bez problemów napletek.
Uśmiechnął się, słysząc głębokie długie westchnięcia. Dodało mu to sił, do trzymania swojego pożądania na wodzy, skupiając się na dogadzaniu Deakinowi. Serce niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy zielone oczy tak blisko jego niespodziewanie się otworzyły. Był pewien, że kochanek doskonale czuje mocne szybkie uderzenia przy swojej klatce piersiowej.

    - Co robisz? – jęknął zaspany wpatrując się zszokowany w jego zadowolony uśmieszek.
    - Molestuję cię seksualnie – prychnął i nie czekając dłużej ucałował kuszące od kilku minut usta.

Zmieniając miejsce dotychczasowej zabawy na jądra, które ugniatał i miętosił niczym gumową piłeczkę, nieprzerwanie muskał wargi dostarczając im oraz sobie przyjemności. Brunet nie do końca jeszcze rozbudzony, pomijając stojącego na baczność penisa, zareagował z pieszczotę warg z opóźnieniem. Kiedy już się jednak zorientował, chwycił go za kark i wtargnął językiem do jego wnętrza. Pozwolił mu na to i na jeszcze więcej, czerpiąc radość z porannych igraszek. Cieszył się, że partner nareszcie wstał, bo jego ciało również domagało się dotyku, a głupio było wybudzać ze snu Charliego, wiele razy skarżył się na bezsenność.
Pieszcząc go na dole, dając pełen dostęp do ust, którymi natychmiast zawładnął czuł się wspaniale. Pozwolił na pełną dominację i bardzo mu się to podobało. Brakowało mu tylko pieprzącego go kutasa. Wiedział, że na pełny seks nie wchodzi w rachubę, bo nie będzie w stanie wytrzymać w jakiejkolwiek pozycji z gipsem na nodze. Podniecenie wzrastało z każdą chwilą, kiedy przypominał sobie co ściska w dłoni. Mokry język wyprawiał z nim cuda i choć wolał pocałunki pełne pasji, szaleństwa, agresji, jak to robił Charlie kiedyś, tak z wdzięcznością przyjmował gesty pełne czułości, troski. Od czasu do czasu próbował sprowokować go do czegoś mocniejszego, poddał się jednak, gdy mężczyzna przejmował kontrolę nad jego ruchami.

    - Kutas mnie boli – wychrypiał, zdoławszy uwolnić się na moment od namiętnych napierających ust. – Jeśli chcesz mnie dotknąć to się nie krępuj – dodał dając partnerowi do zrozumienia czego potrzebuje. Lecz Deakin doskonale to wiedział i droczył się z nim. – Gdyby nie moje noga to obciągnąłbym ci – przyznał, co spotkało się ze zdziwioną miną i wielkimi jak spodki zielonymi oczami.
    - Lubisz to robić?
    - Tobie chętnie zrobię, jestem w tym świetny – idąc za przykładem, złożył pocałunek na zarośniętej szczęce, potem na wrażliwej szyi skubiąc ją zębami. Zostawił tam nawet kilka śladów, które zniknął dopiero za kilka dni.
    - Gdyby nie twoja noga to wziąłbym cię ostro tak jak ostatnim razem – szepnął mu do ucha. – Pamiętasz? Było ci kurewsko dobrze w łazience pizzerii.
    - Prawie nas nakryli – akurat to nie należało do najprzyjemniejszych wspomnień. Musiał się niesamowicie kontrolować, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. To było niewykonalne.
    - Podobało ci się. Uwielbiasz seks ze mną – stęknął czując uściska na nadgarstku. Deakin zabrał jego rękę i zgiął ją za plecami. Nie potrafił zaprzeczyć, a nawet jeśli, skłamałby. – Od kiedy cię poznałem, wydawało mi się, że jesteś typem, który uwielbia patrzeć na innych z góry i dominować. Tymczasem odkrywam coś, czego się zupełnie nie spodziewałem.
    - W łóżku zrobię wszystko. Absolutnie wszystko – pokazał mu zadziorny uśmiech podkreślając, że jeśli tylko będzie mu to sprawiało radość, jest w stanie spróbować każdego rodzaju seksu. Przestudiowanie całej kamasutry też nie będzie kłopotem
    - Kurwa, kiedy w końcu zdejmą ci ten jebany gips – warknął wściekły i do granic rozpalony.

Przyciągnął go do swojego torsu i mimo iż tego nie planował, puścił go, by mogli trzymać się nawzajem. Rozumiejąc, co ma zrobić, przylgnął do większego ciała łapiąc go za biodra. Nie minęła sekunda, a kręciły one kółka pozwalając, by twarde jak skała penisy ocierały się o siebie. Bielizna potęgowała uczucia rozkoszy drażniąc wrażliwe i delikatne okolice. Obaj odczuwali wilgoć pomiędzy nogami, a za chwilę miało być jej tam jeszcze więcej. Dyszeli ciężko błądząc dłońmi po spragnionych dotyku ciałach. Nie omieszkał ugryźć szyi Charliego czy zostawić ślad paznokci na jego plecach, świadczący o ekstazy jakiej właśnie doświadcza. Brakowało mu rozpychającego odbyt członka, ale musiał zadowolić się na razie takim stosunkiem. Nie mogąc sobie darować fantazjowania o ich przyszłym seksie krzyknął odrywając się od maltretujących go ust.

    - Dochodzę – jedną rękę wbił w skórę, zostawiając na plecach czerwone wstęgi. Drugą przytrzymywał się wciąż pracujących bioder. Jemu było trudno utrzymać to tempo i po prostu zdał się na kochanka. Wstrząsnął nim dreszcz, a sekundę później poczuł ciepłą spermę w majtkach.
    - Szybko ci poszło – rzucił kpiąco, mimo że sam był u kresu wytrzymałości. Niespełna pół minuty później szedł w jego ślady bezceremonialnie gryząc ucho.

Leżeli spleceni, spoceni i wykończeni. Chyba żadnemu z nich nie podobało się uczucie klejącej się i brudnej bielizny, ale na chwilę obecną nie zamierzali nic z tym robić. Przez dziesięć minut nie odrywali się od siebie, obaj przymknęli oczy, jakby chcąc zachować ten moment na całą wieczność. Dopiero brzuch Rene domagający się jedzenia zmusił ich do reakcji. Obsypywali się pocałunkami jeszcze przez kilka minut, aż starszy z nich podniósł się i przeciągnął. Castella zrobił to samo siedząc na łóżku, choć skrzywił się przypominając sobie z zasychającym w majtkach płynie.

    - Muszę się umyć.
    - To jest nas dwóch – podając mu kule, z ust padło pytanie. – Co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc „wszystko”? Jeżeli chodziło o to, żebyś ty mnie...
    - Dobra, dobra – uniósł ręce w geście obronnym – Może niezupełnie „wszystko”, bo nie mam zamiaru dobierać się do twojego tyłka, a i ty się nie palisz od zamiany, ponadto orgia i seks w kilku odpada, ale reszty chętnie spróbuję. Zabawkami nie pogardzę – puścił Deakinowi oczko i skierował się powoli do łazienki. Nabrał już wprawy w poruszaniu się przy pomocy kul. – Zrobisz śniadanie?
    - Pewnie – dobiegł go stłumiony głos z sypialni, którą już opuścił. Lecz kochanek szybko pojawił się obok z czystą bielizną dla niego i siebie oraz z ubraniami. – Ty co najwyżej zrobisz płatki na mleku z sokiem pomarańczowym.
    - Przecież to też smaczne. Nigdy nie jadłeś płatek z mlekiem?
    - Jadłem, jak miałem dziesięć lat. Nazywasz to pełnowartościowym posiłkiem? Sportowiec odżywiający się jak dziecko.
    - Ale zbyt kaloryczne potrawy także szkodzą – weszli obaj do łazienki, a po chwili do wanny wypełnionej gorącą wodą i pachnącym żelem.

Nigdy nie sądziłby, że Rene potrafi zachowywać się jak normalny człowiek. Przy ich pierwszym spotkaniu był skończonym chamem i upierdliwym dupkiem, ponadto homofobem, z którym nie chciał mieć nic wspólnego. Obaj potrzebowali czasu, by się przed sobą otworzyć. Cieszył się, że pomylił się w osądzie łyżwiarza, żyjącego w stresie i strachu przed odkryciem jego prawdziwych preferencji. Do dzisiaj pytał siebie, czy bycie homoseksualistą jest czymś złym. Zawsze w jego głowie pojawiała się jedna odpowiedź „Oczywiście, że nie”, nie krzywdzi tym nikogo, jest sobą, kocha mężczyzn, sypia z nimi i nie ma w tym nic niezwykłego. Żyją w dwudziestym pierwszym wieku, wierzył, że fani wielkiego pana Castelli nie mieliby nic przeciwko jego orientacji. Przecież podziwiają jego talent, umiejętności, a nie pikantne fakty z jego życia intymnego. Od kilku lat w Stanach pary tej samej płci mogą brać legalne śluby, być spostrzegane jako normalne małżeństwa, adoptować dzieci. Czym Rene się tak zadręcza? Jego strach był nieuzasadniony. On się ujawnił mając szesnaście lat i poczuł jakby wielki kamień spadł mu z serca, od tamtej pory żyło mu się niesłychanie lekko. Zwierzając się rodzicom pozbył się poczucia winy wobec nich i samego siebie. Co zabawne, oni nigdy nie pytali go za czasów nastoletnich o dziewczyny lub bardziej dyskretnie „specjalne koleżanki”. A kiedy zapraszał kolegów do domu, nie tylko w celach nauki czy spędzenia czasu na grach ani ojciec, ani matka nie wchodzili do jego pokoju. Czasami podejrzewał, że oni wiedzieli od samego początku i czekali cierpliwie, aż nabierze odwagi i sam przyjdzie porozmawiać.
Po kąpieli, podczas której obaj mieli ochotę na drugą rundę, ale ograniczone miejsce i gips w worku to utrudniał, zjedli śniadanie. Późniejszy czas zmarnowali na oglądaniu najnowszej bajki animowanej. Tym samym dowiedział się, że Rene nie przepada za filmami, nie ma ulubionego gatunku muzycznego, ale kocha kreskówki i wielkie kinowe produkcje dla dzieci.

    - Nie wszystkie są dla dzieci – warknął. – Dorośli też mogą je oglądać, baranie. Akurat Pixar jest mistrzem w poruszaniu ważnych tematów, które prędzej dostrzeże osoba dorosła niż dziecko. Nie widzę w tym nic złego. Tym bardziej, że to moja ulubione wytwórnia.
    - Niech ci będzie. Ale później oglądamy to, co ja wybiorę – już szukał w myślach interesującej pozycji, obejrzał wiele dobrych filmów, dlatego wybór jednego był trudnym zadaniem. Na pewno coś z masą akcji, wybuchów, trzymające w napięciu. – A popołudniu wybieramy się do moich rodziców.
    - Po co? – zdziwił się. Odłożył pudełko ciastek z marmoladą na stół.
    - Na obiad. Nie będziesz w nieskończoność unikał wizyty w moim domu, moi rodzice setki razy cię zapraszali, ale zawsze odmawiałeś. Koniec z tym.
    - Nie chciałem przeszkadzać – przewrócił oczami. Domyślał się, że to nie był prawdziwy powód, przez który Rene unikał spotkania.
    - Gwiazdeczka nie chciała gwiazdorzy. Niesłychane – zaśmiał się zabierając pudełko z ciastkami.
    - Przestaniesz mnie tak nazywać? Wkurza mnie to.
    - Wiec będę nazywał cię tak częściej – pochylił się muskając wargami te drugie, zadziorne i tak chętne. Poza dzisiejszymi pieszczotami ostatni raz uprawiali seks miesiąc temu, obaj potrzebowali czegoś więcej.

* * *

Czekając, aż Rene wygrzebie się z samochodu machał mamie stojącej przy oknie. Odpowiadała tym samym i promiennym uśmiechem. Odsuwała zasłony, wyczekując ich przybycia. Mógł dostrzec jej rozpuszczone włosy, żółtą sukienkę oraz elegancki fartuszek w granatowe kwiaty. Była zachwycona wizytą, nic dziwnego nie dość, że jej syn marnotrawny w końcu zjawił się w domu, to przyprowadził gościa, którego od dawna wyczekiwała. Nie widział się z rodzicami od ponad dwóch tygodni. Każdą wolną chwilę spędzał z Gwiazdeczką i bardzo podobała mu się perspektywa mieszkania i życia razem. Jednak to, że teraz jest poza miastem, nie zwalniało go z obowiązku odwiedzania rodziny, dlatego zobaczenie ich po długim jak nigdy czasie napawało go radością.
Podając kule kochankowi zamknął za nim drzwi białego samochodu sportowego, którego nigdy więcej nie zamierzał prowadzić. Jechało mu się nim okropnie i zdecydowanie wolał zostać przy swoim motocyklu, sęk w tym, że jego Gwiazdeczka jest bardzo wybredna i nie wsiadłaby na to, tym bardziej teraz. Samochód pozostawi Rene, lecz dzisiaj nie było innego wyjścia, musiał usiąść za kółkiem.

Im bliżej drzwi byli, tym szybciej biło jego serce. Jakoś bał się zobaczyć wnętrze rodzinnego domu Charliego. Domyślał się jak mógł wyglądać. Pomimo dużych pomieszczeń ogólnie było mało miejsca, bo każdy kąt zagracały jakieś rzeczy, ściany pomalowane na ostre, intensywne kolory, w każdym pomieszczeniu inny dywan, przyciemnione żółte światło, intensywne zapachy, w końcu przyjechali na obiad. Po przekroczeniu progu sprawdziło się wszystko, czego się spodziewał. Styl zupełnie oderwany od jego upodobań do jasnych barw i minimalizmu. Wszędzie wszystkiego było pełno. Na przedpokoju przywitał ich Arkady zadowolony, że jego stan się poprawia, co powiedział na wstępie.

    - Musieliśmy mieć po prostu pecha. Najpierw ja, potem ty, ale – machnął ręką – najważniejsze, że wracasz co zdrowia. Jeszcze tylko rehabilitacja i zabieramy się za przygotowania do Grand Prix.
    - O ile mnie szlag nie trafi – mruknął obawiając się nadchodzącej imprezy, mimo tego, do niej było daleko.
    - A ty jak zwykle tylko o pracy – przed nimi pojawiła się dosyć krągła, niewysoka, ale bardzo ładna z ogromnym uśmiechem i pewnie jeszcze większym sercem brunetka. Przywitała się z synem uściskiem, a z nim... – Cieszę się bardzo, że nareszcie mam okazję pana poznać – chwyciła go przyciągając do siebie. Spodziewał się uścisku dłoni, ale nie przytulania i zachowywania się niczym jego matka.
    - Niech mówi mi pani po imieniu, dziwnie się czuję, kiedy nazywa się mnie per „pan”.
    - W porządku, ale to samo tyczy się ciebie, słoneczko. Mów mi Eleanor – gdyby mogła to wyściskałaby go za wszystkie czasy, co było swoją drogą bardzo miłe. Właśnie dlatego nigdy nie chciał przyjmować tego cholernego zaproszenia! Irytowała go rodzinna atmosfera, bliskość całkowite otwarcie. Czuł, że nie pasował do tego miejsca, był obcym, dlaczego traktuje się go jak członka rodziny?
    - Rene – ciepły oddech owiał jego ucho. Ocknął się i zwrócił w stronę wyczekującego Charliego. – Idziemy do kuchni, obiad już czeka, rodzice zresztą też.

Stół przykryty błękitnym obrusem we wzory był suto zastawiony. Na środku królowała zapiekanka z kurczakiem, warzywami, makaronem i serem, obok znajdowała się mięsna rolada z jajkiem, nie zabrakło także sałatki greckiej. Do picia była lemoniada z lodem. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział tyle jedzenia. Chyba tylko w hotelu na szwedzkim stole.
Czułby się bardziej nieswojo w tym towarzystwie, gdyby zabrakło Charlesa. On w pewien sposób dodawał mu otuchy, a początkowa niechęć znikała. Nie był w stanie odmówić gospodyni niesamowitych zdolności kulinarnych, które chciałby, żeby jego matka posiadała. Ona miała do tego dwie lewe ręce. Podobnie jak ojciec, dlatego w domu zawsze gotowała kucharka. Chłonąc jak najwięcej informacji o młodszym Deakinie przysłuchiwał się z ciekawością rozmowie o jego latach szkolnych, którą rozpoczęli jego rodzice. Zabawnie było słuchać, że od czasu do czasu zdarzyło mu się coś przeskrobać.

    - A wy? Jak tam żyjecie pod jednym dachem? – rzucił ze śmiechem Arkady. – Sądziłem, że po pierwszych godzinach razem rzucicie się sobie do gardeł. Jestem zadziwiony, że obaj jesteście cali i zdrowi.
    - Och, kochanie – westchnęła Eleanor. – Nie wszyscy lubią się od razu. Dla niektórych potrzeba czasu, by się dogadać, przełamać lody. Przyjaźń nie przychodzi z czasem. Tak jak miłość. W końcu, jak to się mówi, od nienawiści do miłości jeden krok. Z przyjaźnią jest podobnie.

Nie słuchał dalej, ponieważ utkwiło mu w głowie jedno zdanie. Zrobiło mu się cieplej na twarzy, a w brzuchu jakby pojawiło się stado motylów łaskoczących go. Wrócił na ziemię słysząc głos kochanka.

    - Nazywa się Lupo. Jest fantastyczny – uświadomił sobie, że mężczyzna mówi o ich pupilu, który notabene rano dobijał się im do drzwi. Później nawet do nich nie podszedł, bo obraził się, że nie chcieli go wpuścić. Charlie powiedział wtedy, że szybko upodobnił się do właściciela; strzelił focha i chodził obrażony.
    - Przynajmniej macie tam jakieś zajęcie – skomentowała kobieta, miała uczulenie na sierść, więc nie zabrali tu psiaka, mimo iż obaj chcieli. – Smakuje?

Obydwaj mając pełne usta pokiwali zgodnie głowami, by zapewnić panią domu, że jest rewelacyjną kucharką. Rene zaczął się obawiać, że jak tak dalej pójdzie to przybędzie mu kilka kilo. Jednak odmówienie sobie posiłku było niemożliwe, wszystko wręcz rozpływało się w ustach. Kiedy niespodziewanie poczuł głaskanie na udzie mógł się odprężyć i bardziej zrelaksować, dotyk Deakina był jak lekarstwo na stres. Następnie rozmowa spłynęła na zupełnie inny tor. Kobieta poinformowała męża, że w magazynie widziała wspaniałą sukienkę, którą zachwycały się ostatnio jej przyjaciółki, a którą ona pragnęła mieć. Arkady zwrócił uwagę na cenę kawałka szmatki i fakt, że większość z produkowanych ubrań z magazynu modowego jest szyta na wieszaki; kobiety pozbawione piersi, bioder i pośladków. Innymi słowy próbował w delikatny sposób uświadomić żonę, że taka odzież nie leżałaby na niej dobrze.

    - Ale ostatnio udało mi się kupić sukienkę od Blanche La Brun. Była dobra – drgnął mimowolnie słysząc tak znajome nazwisko. Nie dał jednak poznać po sobie, że temat go zaintrygował.
    - Cena też była niezła. Znajdź sobie jakąś tańszą projektantkę, której ubrania chciałabyś mieć.

Eleanor nie ustępowała, co prowadziło niechybnie do kłótni i jej się spodziewał. Lecz w końcu Arkady powiedział, że jeśli uda im się odłożyć odpowiednią sumę, to kupi wymarzony ciuch. Zaskoczył tym nie tylko jego, ale i Charliego, który pokręcił tylko ze zrezygnowaniem głową. Doszedł do wniosku, że rozmowa, w której mąż ulegał żonie nie była pierwsza i nie ostatnia.

    - Powiedz mi Rene... Oglądałeś Mistrzostwa? – wiedział, że prędzej czy później te pytanie się pojawi, czekał tylko kiedy dokładnie. Każdy wiedział, że temat był drażliwy.
    - Nie, nie miałem czasu – odpowiedział zgodnie z prawdą. Kochanek i Lupo zabierali mu cały czas. Nawet się nie obejrzał, a mijał cały dzień, przynajmniej się nie nudził i nie zastanawiał co ze sobą zrobić. Mimo tego, nawet gdyby ten czas posiadał i tak odpuściłby sobie dobijanie samego siebie. Nie był masochistą. – Ale ty z pewnością oglądałeś. Olśnij mnie.
    - Jesteś pewny?
    - Tak, po prostu powiedz, które miejsce zajęli tamci idioci – machnął ręką.
    - Mistrzostwa Europy z początku lipca wygrał Javier Fernández López1, Ty pewnie nie znasz, ale to jeden z ulubionych łyżwiarzy Charliego. Wiem, że bardziej niż to, interesują cię Owenowie – oczywiście, że go bardziej interesowali. Jeśli zdobyli kolejne złoto, a on kolejny raz zjebał wszystko... – Kilka dni temu zajęli trzecie miejsce, byli zbyt pewni siebie. Myśleli, że kiedy ty i Melinda, a później Susan odeszliście pozbyli się wrogów. Nie docenili innych.
    - Następnym razem to ja zdobędę złoto.
    - Nie wątpię – odparł starszy Deakin pewny tego, co mówi. Wierzył w niego.

Był szczęśliwy jak chyba jeszcze nigdy. Obiad z rodziną i Rene minął w spokoju, atmosfera była miła, widział, że kochanek się dobrze bawił. Wiele to dla niego znaczyło, pragnął, aby się przełamał i częściej wpadał z nim do rodziców. Zwłaszcza, że swojego trenera doskonale znał. Po czterech godzinach zaczęli się zbierać do domu. Mama wcisnęła im resztę jedzenia, bo szkoda wyrzucić, a oni będą mogli sobie zjeść jutro, a ukrywając to przed tatą podała mu ukradkiem blachę tatry z brzoskwiniami. Zapewne, gdyby jej mąż wiedział, że w domu jest ciasto zjadłby sam pół. Po zaniesieniu rzeczy do samochodu wrócił na przedpokój, aby pożegnać się z rodziną. Tak jakby zamierzał ich przez najbliższy czas nie odwiedzać. Mama zaznaczyła, że to wykluczone. Rene opierał się o framugę już wyściskany i ucałowany przez mamę. Kiedy podszedł do rodzicielki ta wpierw spojrzała się na niego jakoś dziwnie.

    - Co? Stało się coś? – nie rozumiejąc z czego wynika jej mina odwrócił się do ojca. Ten, wyrwany z letargu także się w niego intensywnie wpatrywał. Śmiał nawet podejrzewać, że od dłuższego czasu. Podczas jedzenia zarejestrował jak rodzic co chwilę zerka w jego stronę.
    - Nie, nie, Charlie – zaśmiał się ojciec klepiąc go po ramieniu. – Wszystko w najlepszym porządku. Wpadnij do nas niedługo. Ty też – krzyknął do oddalającego się Castelli. W odpowiedzi dostał „Niech ci będzie”.

Ignorując przeczucie, że oni czegoś mi nie mówią albo nie chcą skierował się do pojazdu. Jak przy wysiadaniu, tak i teraz pomógł Gwiazdeczce. Dwie minuty później byli w drodze, a jemu dalej kotłowało się po umyśle przeczucie, że rodzice zachowywali się nieswojo. A zwłaszcza ojciec. Przy obiedzie zwrócił na niego uwagę parę razy, a wtedy jego twarz wyrażała głębokie zamyślenie, jakby rozważał jakieś sprawy. Zachowanie rodziców odeszło w niepamięć w momencie, kiedy doszło do niego ciche:

    - Świetnie się dzisiaj bawiłem.

* * *

Zmęczenie, stres, złość, wszystko dawało o sobie znać. Najdrobniejszy dźwięk wprawiał Mirandę w furię. Nawet zakupy na ostatni dzień pobytu w Tokio nie poprawiły podłego humoru. Jemu także nie było łatwo, zwłaszcza, że w taksówce nie było przyciemnianych szyb, a promienie słoneczne dostawały się przez nie z łatwością. Dostawał oczopląsu za każdym razem, gdy słońce było po jego stronie. Brak poduszki i ciągłe obijanie głową o zagłówek uniemożliwiało zaśnięcie. Podobnie było w samolocie, gdzie oboje siedzieli przed irytującymi dzieciakami. Znalazły sobie fantastyczną zabawę na cała podróż z Tokio do Filadelfii, która polegała na jak najmocniejszym kopnięciu w fotel przed nimi. Jak na złość trafiła się jedna z tych wkurwiających matek, mówiących „To przecież tylko dzieci”. Na szczęście wtedy przydał mu się cięty język siostry, która natychmiast rzuciła „Jeśli te dzieciaki zaraz nie przestaną to ja dołączę się do ich zabawy. Usiądę za panią i tak pierdolnę w siedzenie nogą, że znajdzie się pani kilka foteli dalej!” Nie przestały kopać w ich siedzenia, ale matka przynajmniej starała się je uspokoić. Nie dość, że zajęli trzecie miejsce, choć oboje liczyli na pierwsze, to w pierwszej klasie i biznesowej zabrakło wolnych miejsc. Lecz chcąc znaleźć się szybko w domu wzięli to, co dali na lotnisku i polecieli.

    - Dajcie mi łóżko i poduszkę. Więcej do szczęścia nie potrzebuję – stęknęła Miranda poprawiająca fryzurę, która dawno zdążyła opaść, potargać się.

Trochę jej zazdrościł, tyle do szczęścia to niewiele. On pragnął czegoś, a raczej kogoś. Pragnął porozmawiać z Ivanem i spróbować naprawić to, co zepsuł. Po ty, jak został mężczyzna opuścił jego apartament więcej się nie widzieli. Żałował, że wypalił z osobistymi tematami tak nagle. Zrobił z siebie durnia. Chciał pomóc, a tylko spierdolił robotę. Ponadto odrzucenie propozycji seksu od Barda równało się wściekłością tego kusiciela. Ślepy nie był, to nie tylko wściekłość, ale i rozczarowanie. W domu, po przespaniu całego dnia musi wymyślić sposób, aby się spotkać. A raczej wymówkę dla rodziny. W końcu za dwa dni jego ślub. Nadal w to nie wierzył. To już za dwa dni. Czas mu uciekał, a on nie wiedział gdzie i kiedy. Obiecując sobie, że stanie na wysokości zadania i stworzy z Andreą i ich dzieckiem cudowną rodzinę oparł się o zgiętą rękę zamykając oczy. W drodze do domu musieli pokonać jeszcze gigantyczny korek, ciągnący się niemiłosiernie. Niby zostało piętnaście kilometrów, a jechali jakby dom był oddalony o trzy godziny. Ani trąbiące auta nie pomagały, ani siostra, która potrząsała jego ramieniem.

    - Czego chcesz? Daj człowiekowi się zdrzemnąć – kiedy odsuwanie jej dłoni i odpychanie od siebie nie dawało rezultatu, wyprostował się i spojrzał na nią z chęcią mordu w oczach.
    - Czy mam zwidy, czy to Andrea?

Imię narzeczonej, niebawem żony, zwróciło jego uwagę. Powędrował wzrokiem za wskazującym palcem Mirandy. To, co zobaczył w parku, obok którego właśnie stali, wywiercało mu dziurę w piersi. Znajdowali się wystarczająco blisko, by móc rozpoznać Andreę Johnson bez najmniejszego trudu. Problem tkwił tylko w tym, że nie potrafili podać z imienia i nazwiska wysokiego mężczyzny ubranego w garnitur, z którym się migdaliła i pozwalała dotykać brzucha ciążowego.



1Hiszpański łyżwiarz figurowy. Uczestnik Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2010) w Vancouver oraz Zimowych Igrzysk Olimpijskich (2014) w Soczi, mistrz Hiszpanii, sześciokrotny złoty medalista Mistrzostw Europy(2013-2018)

4 komentarze:

  1. Ah, szara czcioneczka i od razu ulga dla oczu, dziekuję <3

    Widzę, że ten gips to niezła przeszkoda jest. Tutaj niby nie było zawodów i tak dalej, ale wciąż się ma ochotę na jakieś harce, no ładnie B) Jestem ciekawa jak zamierzasz skończyć to opowiadanie. W końcu coraz bliżej, a ja naprawdę nie mam pojęcia, w którą stronę pójdziesz. Ciekawa jestem, czekam dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że z tej A jest zdzira, od początku oszukiwała K, jak mogla to zrobić? Pewnie chciała się wżenić w pieniądze, dobrze, że ją zobaczył, bo popełnił by największy błąd w swoim życiu, niech teraz idzie do A i jej wszystko wygarnie, choć może K jest na to zaspokojny i zrobi to za niego siostra ;) Trzymam za nią kciuki ;)
    Szkoda, że K nie dał się uwieść I, ale na to nie jest jeszcze za późno xD
    R i Ch wspaniale się dogadują, już dominuje czułość w ich "związku", oby tak dalej.
    Myślę, że rodzice Ch zauważyli malinki i dodali dwa do dwóch xD Ciekawe, czy Ch na to wpanie :)
    Wydaje mi się, że ta słynna projektantka to matka R, ciekawe czy rodzice R pojawią się w którymś z rozdziałów?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    poranek cudowny, ciekawe o co chodziło rodzicom, o tak zajęli trzecie miejsce, zdjęcie zrobić, właśnie takie miałam podejrzenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    rozdział jest fantastyczny, a poranek cudowny... o co chodziło rodzicom? o tak zajęli trzecie miejsce...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń