Dziękuję za komentarze :)
EDIT: Rozdział 25 jutro (20.08) w godzinach popołudniowych. Dzisiaj nie dam rady. Wybaczcie.
- Na
początku byłam zła, że rodzice wyjechali do pracy przed naszym
powrotem, ale teraz jestem zdania, że lepszego momentu nie mogli
wybrać.
Miranda
zajęła miejsce obok niego. Młoda dziewczyna z rudym warkoczem,
ubrana w niebieski strój z białym fartuchem z falbankami postawiła
przed nimi tacę z pysznościami na upalne chwile. Ta była jedną z
nich, dlatego był zadowolony, że przynajmniej siostra myślała, bo
on od trzech godzin nie potrafił zebrać myśli. Służka – jak
mówiła pieszczotliwe Miranda podała dzbanek lemoniady z lodem oraz
dwa pucharki lodów orzechowych z polewą toffi i posiekanymi
orzeszkami. Kobieta, której włosy były spięte, aby nie
przyklejały się do szyi zabrała się za pałaszowanie ich
ulubionego deseru. Tylko upodobania kulinarne mieli identyczne, poza
tym różniło ich wszystko.
Siedzieli w
białej altanie, którą ojciec kazał wybudować w stylu
skandynawskim kilka lat temu. Nie podobało mu się połączenie
szkła i drewna, zwłaszcza w nowoczesnej aranżacji. Był
staroświecki, czego nie omieszkała mu często wypominać kochana
siostra. Idealnym miejscem do leniuchowania i spędzania wolnego
czasu z najbliższymi, które uderzało w jego gusta była drewniana
pergola obrośnięta przez pnącza winogrona albo fioletowej
glicynii. Zbuduje taką po wyprowadzce od rodziców, urządzi ogromny
ogród pełen wszystkich odmian kwiatów, a wcześniej postawi
nieduży dom jednorodzinny z czerwonej cegły, z prawdziwym
kominkiem. Zrobiłby to wszystko już dawno, w końcu ma już
dwadzieścia sześć lat, ale rodzice nie wypuszczali ani jego, ani
Miraś z domu, chcąc mieć ich pod kontrolą. Łatwiej kierować
rodziną mając ją zebraną w jednym miejscu.
- Skręcę
kark tej ździrze – uderzyła pięścią o stół, przez co
naczynia się zatrzęsły. Odłożyła pusty pucharek. Nalała im
obojgu zimnej lemoniady, od razu wypili całą szklankę. –
Uważałam ją za przyjaciółkę. A co zrobiła ta pizda?! Puściła
się, w dodatku dała się zapylić.
- Daj
spokój – jęknął przecierając zewnętrzną stroną dłoni
spocone czoło. – Nie mam ochoty o tym mówić. Oszczędź mi
tego.
- Z drugiej
strony, kamień powinien spaść ci z serce. Czułam, że Andrea nie
znaczy dla ciebie wiele, nie chciałeś ślubu z nią. Nie kochałeś - kontynuowała nie zważając na prośbę.
- Nie
chciałem. Ale przyzwyczaiłem się do myśli, że zostanę ojcem.
Przygotowywałem się do tego mentalnie od dawna i ta wizja zaczęła
mi się nawet podobać. Nie kocham Johnson, ale nie mam nic
przeciwko dzieciom. I nie mów źle o tym dzieciaku. Nie zrobiło
nic złego, jaki ma wpływ na zachowanie swojej matki? Ono się po
prostu urodzi, nie wybierze sobie rodziny, w której spędzi
następne lata.
Zamilkł,
ponieważ nagle zaschło w mu ustach. Nawet orzeźwiający napój nie
potrafił zlikwidować tej pustyni. Niczego nie mógł być pewien.
Mimo wszystko zdrada kobiety, która pojutrze miała stanąć z nim
na ślubnym kobiercu przyprawiała o niezbyt przyjemne uczucia.
Doprawiła mu rogi, choć starał się wpasować w przydzielone mu
role, spełniał oczekiwania matki i ojca, lecz co z tego miał?
Chwilę uznania, dumy, a później wszystko zaczynało się od nowa.
Znów musiał pracować ciężko na choćby jedno słowo pochwały.
Liczył, że małżeństwo i dziecko sprawią, że rodzice zaczną
postrzegać go jako dorosłego, odpowiedzialnego człowieka, który
potrafi zatroszczyć się o wszystko bez pomocy.
Do tej pory
wykonywał każde zadanie, jakie ojciec zapisał na długiej,
ciągnącej się przez wieki liście. Odhaczał w głowie osiągnięte
cele. Wiódł szczęśliwe dzieciństwo, w wieku dziesięciu lat stał
się znanym łyżwiarzem, podziwianym ze względu na wielkie
umiejętności i niewielki wiek. Występował w telewizji,
przynależał do szanowanej rodziny, pojawiał się na bankietach,
przyjęciach, poznawał znamienitych ludzi sukcesu, zaręczył się.
I zatrzymał się w połowie listy. Kolejnymi niesłychanie ważnymi
punktami na liście był między innymi ślub, spłodzenie dziecka,
zrezygnowanie z łyżwiarstwa w wieku trzydziestu lat i przejęcie
fotelu prezesa w znanej w całym kraju firmie budowlanej należącej
do rodziny. Do tego ostatniego bardzo niecierpliwił się rodzic,
który chciał mieć pewność, że dziedzicem jego fortuny i dzieła
życia zostanie odpowiedni człowiek. Dla ojca ukończył trzyletnie
studia zaoczne, uczęszczał na praktyki w innych firmach, aby
podszkolić swoje umiejętności. Nie miało znaczenia, że zajęcie
to nie sprawiało mu radości, musiał to zrobić dla dobra własnego
i reszty. Czasami żałował, że nikt nie brał pod uwagę Mirandy
przy kreowaniu przyszłego życia. Ona się do tego nadawała, a na
pewno byłaby lepsza niż on.
Zerknął w
jej stronę, czego nie powinien robić. Wyglądała jak chmura
gradowa, lecz zamiast gradem rzucała sztyletami ostrymi jak brzytwa.
Oboje się zawiedli, zostali oszukani. Osoba, której mimo wszystko
ufali, potraktowała ich niczym naiwniaków, którzy nigdy nie
odkryją prawdy i całe życie spędzą w błogiej nieświadomości.
Miał sobie za złe, że nie podejrzewał tego wcześniej, ale nie
posiadał podstaw do tego. Każdemu przecież mogła zdarzyć się
wpadka. Żadne zabezpieczenie nie daje stu procent gwarancji. Żal,
gorycz, poczucie, że ktoś zamydlił mu oczy, zabawił się jego
kosztem było przebiciem serca zatrutym ostrzem. Wiedział, że z
czasem się pozbiera, wszakże Andrea nie miała znaczenia. Jednak martwił się o nienarodzone jeszcze dziecko. Naprawdę uważał, że
sprawdziłby się jako tata. Jak miał pokładać zaufanie w
następnej kobiecie, w kolejnym związku? Miałby stać się pustą
skorupą, udającą, że wszystko jest w porządku, a rzeczywiście
coś niszczyło ją od środka? Miałby stać się Ivanem?
Stukające
o blat długie paznokcie rozpraszały go, ale nie zwrócił uwagi
siostrze. Siedziała odwrócona bokiem do niego z jedną nogą
nałożoną na drugą. Przypominała zniecierpliwioną nauczycielkę,
która czekała na ucznia w swoim gabinecie, aby dać ostrą
reprymendę. Oboje byli świadomi, że na zwykłym pouczeniu się nie
skończy. Wściekła Miranda jest zdolna do kłótni z Castellą
przed kamerami, potrafi uprzykrzać życie służbie, która musiała
znosić jej kaprysy, więc obawiał się co z tego wyniknie, gdy
dojdzie do konfrontacji tych dwóch. Miał nadzieję, że nikt do
szpitala nie trafi. Stukanie paznokci z minuty na minutę coraz
bardziej dawało mu się we znaki. Otworzył usta, by ostatecznie
zwrócił na siebie uwagę, kiedy oboje spostrzegli wysoką kobietę
kroczącą radośnie w ich stronę. Szpilki uderzały o kamienny
chodnik, niebieska sukienka opinała ciasno ciało od piersi do
miejsca kilka centymetrów poniżej pupy, a seksowne biodra kołysały
się ponętnie. Odrzuciła przeszkadzające pasmo włosów na plecy.
Oparła się o stół wypinając pośladki w jego stronę, a jej mina
wskazywała, że oczekiwała klepnięcia i zainteresowanie pięknym
ciałem. Chciała być adorowana od pierwszej chwili.
- Wreszcie
jesteście. Tęskniłam pysiaczku. Stanęliście na podium, moje
gratulacje – zaświergotała. - Dzieciątko też tęskniło –
pochwyciła jego rękę, by położyć ją na swoim brzuchu.
- Mało ci
męskich dłoni? Każdemu facetowi pozwalasz dotykać się po
brzuchu? Po cipie też się dajesz dotykać? – syknęła cięta
jak osa Miranda.
Dostrzegając
jak siostra wstaje gwałtownie, wyrwał rękę z uścisku i
natychmiast złapał blondynkę za ramiona. Oberwał jednak łokciem
w skroń, co go uziemiło, raptownie zakręciło mu się w głowie.
Gdyby nie oparł się z desperacją o blat runąłby na ziemię. Dwie
sekundy później z ust niedoszłej żony wydobył się okropny,
raniący uszy wrzask połączony z piskiem.
- Pieprzona
ździro! – starsza z kobiet szarpnęła młodszą za włosy.
Trzymała je w stalowym uścisku, uderzając jej głową o stół. –
Twoja cipa pewnie jest większa niż otwór w słoiku, skoro tylu
już ci wkładało!
Nie
zważając na nic, Miranda obszedłszy mebel pociągnęła za sobą
Johnson jakby była workiem ziemniaków. Tamta próbowała się
bronić, lecz na niewiele jej się to zdało. Nie miała w sobie aż
takich pokładów sił. Usiłowała uwolnić włosy, jednak tylko
sprawiała sobie większy i dotkliwszy ból.
- Miranda!
– krzyknął spanikowany.
Łapiąc
się za głowę, gdyż wciąż gwiazdki wirowały mu przed oczami, w
kilku wolniejszych chwiejnych krokach znalazł się przy leżącej
Andrei. Wykręcił siostrze rękę za plecy, dzięki czemu puściła
włosy wyrywając ich niemal garść. Chwytając ją w pasie
odciągnął od zalewającej się łzami kobiety.
- Idź do
domu – rzucił nie odrywając wzroku od narzeczonej.
- Cholerna
sikso! Miałam cię za przyjaciółkę!
Wyrywająca
się i wierzgająca siostra jedynie pogłębiła ból jego głowy,
lecz nic do niej nie docierało. Była jeszcze bardziej rozwścieczona
niż przypuszczał, że będzie. Wiedział, dlaczego Miraś gardziła
łatwymi i prostackimi kobietami. Sądziła, że wszystkie
prostytutki, które z własnej woli rozkładają nogi przed wieloma
facetami są warte tyle, co zużyty kondom. Jednak Johnson była w
ciąży, nie obchodziło go, że jej mogło coś się stać, ale
dziecku. Otrzepawszy się z ziemi i trawy ze złami w oczach
dotyczyła się do domu.
- Odpuść
sobie! – warknął.
- Trzy
godziny temu dawała dupy temu facetowi z parku, a teraz przyłazi i
chce tego samego z tobą! Gdzie twoja duma, do kurwy nędzy?!
- Gdzie się
podziało twoje zachowanie godne damy dworu? – widząc, że powoli
jej złość przechodzi powoli ją puszczał, lecz nadal nie
pozwalał zbliżyć się do domu.
- Jestem
damą – zreflektowała się wypinając dumnie pierś. Poprawiła
kok, który stracił swój pierwotny kształt. – Ale nie pozwolę,
żeby jakaś baba dotykała cię swoimi brudnymi łapskami.
Próbowała wrobić cię w bachora!
- Miranda!
Już ci mówiłem, tamto dziecko nie ma nic do rzeczy. Sam to
załatwię.
- Jestem
starsza, więc...
- O dwa
lata, kobieto. Nie musisz się non stop martwić o młodszego
braciszka, bo jest już dorosłym mężczyzną! Poradzę sobie.
Zabraniając
jej zbliżać się do jego pokoju, w ciągu kilku następnych chwil
pojawił się tam bez obstawy. Niedoszła żona właśnie wyszła z
łazienki, w której poprawiała fryzurę i makijaż. Gdy pojawił
się przed nią nieoczekiwanie wpadła mu w ramiona obejmując mocno.
Nie odwzajemnił tego, nie miał zamiaru. Nie wiedząc jak zedrzeć z
twarzy rozczarowanie, smutek, żal, poczucie zdrady, stał z rękoma
ułożonymi wzdłuż ciała.
- Miranda
zwariowała? Wyrwała mi garść włosów! – szlochała
beznadziejnie, jak gdyby był jedyną bezpieczną ostoją.
Pozbawiając ją złudzeń odsunął się na stosowną odległość.
Jej zdziwienie przybrało formę niejakiej pretensji. – Twoja
siostra robiła mi takie rzeczy, a ty jako mój mąż nawet palcem
nie kiwnąłeś.
- Nie
jestem twoim mężem i nigdy nie będę. Zdradziłaś mnie – rzekł
chłodno. – Widzieliśmy cię w parku z mężczyzną.
- Do parku
chodzi mnóstwo mężczyzn. Nie mogę z innymi rozmawiać? – miała
wrażenie, że on nie mówi poważnie. Próbowała wywołać w nim
zazdrość. Nie rozumiała w jakiej sytuacji się znajduje. Była
pewna, że wszystko ujdzie jej na sucho.
- Rozmowa a
obściskiwanie się to co innego. Nie potrzebuję twoich wyjaśnień,
wiem co widziałem. Więcej nie muszę wiedzieć. Ślubu nie będzie,
a ty wyprowadzisz się z tego domu. Nie chcę cię tutaj.
- Nie! –
wykrzyknęła nagle jakby cały świat się zawalił. – Błagam!
Nie zostawiaj mnie! To twoje dziecko! Przysięgam. Rodzice... –
przerwał jej.
- Więc
zróbmy test DNA – zażądał twardo. Lecz żaden test był
zbędny, bo mina Andrei pokazała mu prawdopodobny wynik. Wiedział
to, zawsze pamiętał o zabezpieczeniu.
- Rodzice!
Wyrzucą mnie z domu jeśli się dowiedzą. Keith, błagam. Keith! –
płakała coraz rzewniej. W tym momencie nie miała w sobie nic
uroczej, pełnej wdzięku i powabu młodej kobiety. Przypominała
małą trzęsącą się kulkę wypełnioną przerażeniem. –
Mówił, że mnie kocha. Obiecał, że rozwiedzie się z żoną.
Miał zostawić ją i ich dzieci, żeby być ze mną. A potem
zmienił zdanie. Kiedy powiedziałam mu o dziecku wściekł się!
Uderzył mnie! – krzyknęła na całe gardło.
- Ale dziś
znów z nim byłaś – skrzyżował ręce na torsie.
- Przysiągł
mi, że będzie mnie kochał, zajmie się mną i naszym dzieckiem i
rozwiedzie się jeśli pojadę z nim do hotelu.
Wierzyć
mu się nie chciało w to, co dochodziło do jego uszu. Andrea nie
mogła być aż tak naiwna. Podrapał się po karku mając serdecznie
dość wszystkiego. Czuł, że nagle wszelkie siły witalne go
opuściły, coś wysysało z niego energię i chęci do życia.
Przyszła mu do głowy zaskakująca myśl. Skoro zdradzała go od
jakiegoś czasu to nic nie stało na przeszkodzie, żeby i on
poprzebywał z kimś innym. Mógł wtedy ulec Ivanowi, a gdyby to
zrobił mężczyzna odzywałby się do niego normalnie, nie urwał
kontaktów i nie wykrzyczał, że nie chce go więcej widzieć na
oczy.
- O czym ja
myślę. To nie wchodzi w grę – szepnął do siebie zakrywając
napełniającą się wstydem twarz dłońmi.
* * *
- Nie
wierzę, że leciałem na złamanie karku do Nowego Jorku ze złamaną
nogą! Melinda mi za to zapłaci.
- Jak długo
masz zamiera marudzić? Rzygać mi się od tego chce – stęknął
siadając na sofie. Odgonił psa czającego się, aby wskoczyć na
niego i polizać po twarzy. – Przez całą noc słuchałem twojego
narzekania. Dosyć się już wycierpiałem. Zamknij się.
- Obwiniaj
za to Mel – Rene zbliżył się do mężczyzny i uderzył go w
nogę kulą, a potem powędrował do sypialni. Marzył tylko o
położeniu się spać. Charlie wkrótce do niego dołączył.
Pomógł mu się przebrać i oboje położyli się na łóżku.
- Wyłącz
to gówno! – ryknął na kochanka, którego budzik w telefonie
zaczął dzwonić, dając sygnał, że pora wstawać.
Mimo iż
była godzina dziewiąta, żaden z nich nie zamierzał podnosić się
z wygodnego materaca. Nakryli się chłodną pościelą i zanim
minęło dziesięć minut odpłynęli do krainy Morfeusza. Poprzedni
dzień jak i początek dzisiejszego był zbyt męczący, żeby mogli
tak po prostu wstać i wykonywać codzienne czynności. Nie mieli
nawet ochoty za zabawę z Lupo, który leżał na dywanie przed
łóżkiem. Melinda zasługiwała na ostry opierdziel za swoją
sklerozę.
Zadzwoniła
wczoraj popołudniu do Rene, by zacząć wrzeszczeć do słuchawki,
że dwa lata temu zarezerwowała dwa bilety na „Hamiltona”,
musical wystawiany na Broadwayu, a nie może na niego pojechać, bo w
pracy nikt nie chce dać jej wolnego. Wraz z Elay'em miała zamiar
się na niego wybrać już dawno, lecz bilety były zarezerwowane z
wielomiesięcznym wyprzedzeniem, więc musiała poczekać niemal dwa
lata. A dlatego, że naszła ją skleroza kompletnie zapomniała o
tym wydarzeniu i nie było możliwości, aby dostała chociaż dwa
dni wolnego. Zresztą z jej mężem było podobnie. Szkoda było
zmarnować taką okazję, więc skontaktowała się z przyjacielem na
kilka godzin przed rozpoczęciem musicalu i o wszystkim opowiedziała.
Z szybkością błyskawicy zaczęli szukać wolnych lotów do Nowego
Jorku, gdyż taka podróż zajęłaby niewiele ponad godzinę, a
jazda samochodem aż siedem. Trzeba było dodać do tego czas na
dojechanie na lotnisko i przemieszczenie się w zatłoczonej
metropolii. Ostatecznie wyjeżdżali z domu o siedemnastej, a dopiero
po ósmej rano byli z powrotem w Akron. Można powiedzieć, że nie
zmrużyli oka przez dwadzieścia cztery godziny.
Castella
musiał wytrzymać cały nudny spektakl, który według niego
niepotrzebnie się dłużył. Nie specjalnie zainteresowała go sama
historia, choć musiał przyznać, że stroje z epoki wpadły mu w
oko. Dziwił się, że Charlie bawił się doskonale. Wsłuchiwał
się w piękne utwory i z uwagą śledził następujące po sobie
wydarzenia. Nie spodziewał się, że ktoś, kto lubi rockowe
brzmienie może gustować także w musicalach. Powiedział to na
głos, kiedy opuścili miejsce tortur, a sekundę później został
nazwany ignorantem, który nie widzi świata poza łyżwiarstwem. Nie
mógł się nie zgodzić, ale przyznać się też było głupio. Rene
uważał, że nie warto zawracać sobie czymś takim głowy. Mimo
tego, poza jazdą na lodzie kiedyś zainteresował się pracą matki.
Trwało to może rok, a później zdał sobie sprawę, że brakuje mu
talentu do tego zajęcia, więc wrócił na tory łyżwiarstwa.
Ostre
nieprzyjemne dźwięki wybudziły go z błogiego snu. Natychmiast
otworzył zaspane oczy i klął pod nosem podnosząc się w
poszukiwaniu źródła jazgotu. Przeklinając Charlesa, że nie
był tak łaskawy, żeby wyciszyć komórkę, wstał przenosząc
ciężar ciała na zdrową nogę – nie chciało mu się sięgać
kul. Doczłapał się do rzuconych na fotel ubrań i wygrzebał z
nich czarne jeansowe spodnie. Z kieszeni wybrzmiewała rockowa muzyka
informująca, że ktoś próbuję się skontaktować z właścicielem.
Aktualnie leżał on sobie w najlepsze w łóżku nawet nie
drgnąwszy, pomimo głośnej muzyki. Wylegując się na brzuchu z
twarzą wklejoną w poduszkę nie zwracał najmniejszej uwagi na
otaczający go świat. Nie wykazywał również chęci do
pofatygowania się po urządzenie. Postanawiając ukrócić swoje
męczarnie odebrał nawet nie zerknąwszy na wyświetlacz, który
swoim mocnym światłem wypalał mu gałki oczne. Nie przejmując się
rozrzuconymi ubraniami wrócił do łóżka trzymając przy uchu
telefon.
- Charlie
nie może odebrać, śpi. Zadzwoń później jeśli czegoś chcesz –
już miał się rozłączyć, kiedy usłyszał głos Eleanor. W
jednej sekundzie zmroziło go całego, a szok spowodował, że
wypowiedzenie jednego słowa graniczyło z cudem.
- Dzień
dobry, Rene – przywitała się radosnym głosem jakby nie słysząc
jego nieprzyjemnego powitania.
- Dzień
dobry – mruknął zażenowany własnym zachowaniem oraz faktem, że
odebrał telefon jej syna, który notabene leży niemal nagi
trzydzieści centymetrów od niego.
Zerknąwszy
na okno zorientował się, że słońce jest już wysoko na niebie,
zegar na ścianie potwierdził tylko przypuszczenia, że spali przez
kilka godzin. Przecierając twarz słuchał uważnie kobiety po
drugiej stronie. Wciąż był zmęczony, chyba nigdy nie odeśpi tej
zarwanej nocy. Z monologu Eleanor wynikało, że mieli wszystko
przygotować godzinę wcześniej, by nie robić tego na ostatnią
chwilę, a oni będą o piętnastej. Nie wiedział, o co chodzi, ale
tylko przytakiwał potrząsając przy tym głową, mimo iż ona tego
nie widziała. Po piętnastominutowej rozmowie rozłączyła się.
Odłożywszy
urządzenie na stolik wpełzł na łóżko i pacnął kochanka w
głowę. A kiedy to nie zadziałało pociągnął go za ucho. Nie
było to zbyt subtelne, więc mężczyzna w końcu się obudził i
warknął rozzłoszczony.
- Nie masz
lepszego zajęcia?! – chciał ponownie się przekręcić i
odlecieć do krainy snów, lecz Rene mu na to nie pozwolił. Zerwał
z niego kołdrę i rzucił.
-
Wyłączyłeś budzik, a wyciszyć tego cholerstwa nie mogłeś?
Musiałem gadać z twoją mamą.
- Nie
zginąłeś od tego, więc się ucisz i daj spać.
- O czym
ona mówiła? Co mamy niby przygotować?
Dowiedział
się tego dopiero po jakimś czasie, gdy Deakin był zdolny do życia.
Wstał, wziął prysznic i wypił kawę, a w kuchni, kiedy oboje byli
odświeżeni przypomniał o spotkaniu ze swoimi rodzicami oraz
McCartney'ami. Ich zadaniem było przygotowanie ogrodu, przyniesienie
krzeseł, stołu i dwóch leżaków, bo tylko tyle ich było, hamak
też mogli powiesić. Po wprowadzeniu w szczegóły przypomniał
sobie, że kilka dni temu ustalili, że urządzą barbecue, na którym
mieli się pojawić rodzice Charlesa jak i Melinda z rodziną.
Kompletnie wyleciało mu to z głowy.
- O
piętnastej będą. Elay na nockę, a Melinda akurat wróci z roboty
– powtórzył, co powiedziała mu matka kochanka, ona z kolei
musiała się tego dowiedzieć od swojego męża.
Nabrał
ostatnią łyżkę płatków z mlekiem i włożył miskę do zlewu.
To samo spotkało szklankę po soku pomarańczowym, kiedy ją
opróżnił. Od dłuższego czasu nie jadł swojego zwyczajowego
specjału i zatęsknił za tym dziełem sztuki kulinarnej. Pomagając
sobie kulami doczłapał się do ogrodu, w którym już pracował
Charlie. Zrobił wszystko o co prosiła Eleanor w ciągu zaledwie
dziesięciu minut, więc kończąc pracę położył się wygodnie w
hamaku. Zbliżył się do bruneta i podziękował, a także
przeprosił, że nie mógł mu pomóc.
- Mam
nadzieję, że jutro zdejmą ten cholerny gips, tylko przeszkadza.
Gdyby nie on, mógłbyś się teraz ze mną tutaj wylegiwać –
rzucił spoglądając w górę, musiał zasłaniać ręką słońce,
by dostrzec cokolwiek.
- Hamak
zarwałby się pod nami. Wygodnie? – zaśmiał się rzeczywiście
mając ochotę dołączyć do partnera.
- Czuję
się jak w niebie. Brakuje tylko poduszki. A jeśli chodzi o takie
spotkania, to brakuje wielu rzeczy. Krzeseł masz za mało, stół z
kuchni czy salonu nie nadaje się. Poza tym przydałby się jakiś
grill do pieczenia. Ojciec ma przywieźć jakiś, ale pokaźnych
rozmiarów to on nie będzie. Zawsze powtarzał, że jak oszczędzi
to zbuduje taki z prawdziwego zdarzenia, ale oszczędzanie i moja
mama nie chodzą w parze, więc do dzisiaj nie zrealizował swoich
planów.
Kiedy
Charlie wspomniał o pracy swojego rodzica, przyszło mu do głowy,
że przecież trenerem jest Arkady, a jego syn tylko tymczasowym
zastępcą. Co oznaczało, że do kolejnych zawodów przygotowywać
go będzie starszy z Deakinów. Pytanie tylko, co z młodszym? Nie
wyobrażał sobie, że Charles wyprowadziłby się i zaczął pracę
u boku innego łyżwiarza. O tym nie mogło być mowy. Z drugiej
strony żaden z nich się nie zgodzi na pracę dla tej samej osoby,
tym bardziej, że dwóch opiekunów nie potrzebuje. Nie miał prawa
wtrącać się w pracę kochanka, lecz zastanawiało go, jak dalej
potoczy się ich życie. Skoro Arkady wróci na swoje miejsce i
będzie dostawał normalną pensję, gdyż teraz dostaje jedną
trzecią z tego co wcześniej, to gdzie zacznie pracować jego syn?
Usiłował trzymać język za zębami i nie poruszać tego tematu,
jednak ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Zwykłe pytanie chyba go
nie zabije, prawda?
- Co będę
robił później? – zasępił się nie rezygnując ze swojej
dotychczasowej pozycji. Wygrzewał się w słońcu, którego
promienie przebijały korony drzew. Natomiast on opierał się pień
wybielony wapnem zerkając na bruneta. Kochanek od kiedy się
wprowadził pomagał mu w codziennych czynnościach, wychodził na
spacer z Lupo, z którym biegał po lesie, robił zakupy, dbał o
dom, gotował, pielęgnował ogród, do czego on nie miał wcześniej
ani czasu, ani głowy. Deakin był niezastąpiony. Czasami się
obawiał, co będzie kiedy wróci do pełni zdrowia. Ich drogi się
rozejdą, jak to pierwotnie miało mieć miejsce? W czasach, w
których pałali do siebie nienawiścią. Stronił od ludzi,
ponieważ spędzanie z nimi czasu było tylko jego marnowaniem i
uciążliwym zajęciem, ale temu mężczyźnie pozwoliłby zostać
obok siebie na dłużej niż parę miesięcy. Jednakże jak miał o
to zapytać, wyrwać się jak Filip z konopi? – Kiedyś byłem
instruktorem na kursie łyżwiarstwa figurowego w szkółce dla
dzieci, byłeś tam ze mną. Mógłbym otworzyć własną szkołę i
trenować tych ambitniejszych, by sięgali po więcej niż tylko
zawody międzyszkolne czy miastowe.
- Będziesz
starał się stworzyć kogoś na miarę Grand Prix? – uniósł
brwi w zdziwieniu. Jeśli ta szkoła miałaby powstać w Akron to
istniała szansa, że...
-
Oczywiście – odparł mocnym niskim głosem, który w trybie
rozkazującym brzmiał w łóżku fantastycznie. – Ale zanim to
nastąpi, to ty musisz dać z siebie wszystko na rehabilitacji, a
potem na pierwszych eliminacjach. Każdy z nas będzie harował
dzień i noc, żeby podnieść twoje szanse. Dopilnuję tego
osobiście – nigdy nie sądził, że zwyczajny uśmiech, który
pośle kochanek przyprawi go o szybsze bicie serca i nagłe
uderzenie gorąca.
Spotkanie
z rodziną i przyjaciółmi przebiegło w przyjemnej atmosferze,
wszyscy w towarzystwie dobrze się bawili. On, mama i Melinda
przyrządzili mięso, szaszłyki, ziemniaki z boczkiem i czosnkiem,
kilka rodzajów sałatek i dwa ciasta z galaretką. Jedzenia było
jak dla całej armii wojska, ale w jego domu zawsze było tyle
żarcia, mimo iż mama twierdziła, że ona jest na diecie i zmienia
rodzaj swoich posiłków, tak jemu i tacie gotowała te same dania co
zwykle. Śmiał się wtedy, że chce ich podtuczyć, ale ona po
prostu dbała, by niczego im nie zabrakło. Tata był zadowolony z
zajmowania się grillem, musiał świetnie się bawić obserwując
jak każde z nich ze smakiem zjada to, co usmażył. Czuło się
rodzinną atmosferę, która sprzyjała rozmową i miłemu spędzeniu
czasu. Melinda nie odrywała się od jego mamy i Rene, któremu
najwyraźniej przypadła do gustu taka forma odpoczynku. Cieszył
się, że złapał bliższy kontakt z Eleanor, która od dawna
chciała go poznać. Zaś on wymieniał się informacjami na temat
motocykli z Elay'em. Nie spodziewał się po nim zbyt rozległej
wiedzy w tym temacie, lecz w mgnieniu oka zdał sobie sprawę jak
bardzo się mylił. Mała Bridgette przechodziła kolejno z rąk do
rąk chcąc poznać nową osobę. Mała była ciekawa świata,
wszędzie było jej pełno, ale takie są dzieci. Czasami zakręciła
się komuś pod nogami, a wtedy Melinda lub jej mąż interweniowali.
Próbowali nauczyć ją odpowiedniego zachowania, nawet jeśli miała
dopiero dwa lata wychowywanie dziecka trzeba zacząć jak
najwcześniej, a nie gdy ma sześć czy siedem lat. Dla małej
Bridgette największa atrakcją okazał się oczywiście psiak,
którego mogła głaskać i rzucać mu piłkę, problemem było
późniejsze zabranie mu jej, ale któryś z dorosłych się tym
zajmował. Mama musiała wytrzymać obecność zwierzaka, w końcu
jest jednym z mieszkańców. Kiedy w końcu córka Elay'a znalazła
się w jego ramionach uświadomił sobie, że czuł zazdrość
względem mężczyzny. Gdyby nie był gejem, na pewno miałby chociaż
jedno dziecko.
Dzień
zbliżał się ku końcowi, reszta jedzenia, która nie zniknęła z
talerzy została rozdzielona, aby każdy wziął coś do domu. Ogród
został wysprzątany, meble wniesione z powrotem do domu. Goście
zbierali się powoli do wyjścia. Na szczęście pogoda dopisywała
od świtu do zmierzchu, temperatura była optymalna do posiedzenia na
świeżym powietrzu, a lekki wiaterek okazał się niezastąpiony
podczas grillowania, gdy dym leciał w nieodpowiednią stronę.
Charliemu ten dzień przysporzył dużo radości, choć żałował,
że wśród grona znajomych brakowało jednej osoby. Do rodziny
zaliczał także Ivana, a przyjaciel nie był obecny na spotkaniu.
Żałował tego jaki i własnych słów, które zabraniały
mężczyźnie kontaktować się z nim dopóki nie zechce zmienić
stylu życia. Postąpił głupio unikając rozmowy z nim w cztery
oczy, nie wiedział, co się z nim działo, gdzie był, czy był
bezpieczny. Mógł siedzieć w którymś z hoteli w Pittsburghu albo
innym Stanie, istniało ryzyko, że brał udział w nielegalnym
wyścigu, co było jego druga formą zarabiania pieniędzy, a
najgorsze miejsce, w którym mógł przebywać mieściło się w
pewnym klubie. Ivan mimo próśb, gróźb nigdy się nie zmieni, ma w
sobie zbyt wiele nienawiści do tamtego człowieka. Osiągnie cel za
wszelką cenę, liczy się tylko zemsta. A on jak ostatni kretyn
tylko stał z boku obserwując jak człowiek, który uratował mu
życie niszczy swoje własne.
Wpatrywał
się rozkochanym spojrzeniem w Rene idącego powoli w stronę domu.
Uwielbiał go obserwować, a jeszcze bardziej rozmawiać z nim,
przytulać, całować, kochać się. Westchnął ciężko zdając
sobie sprawę, co oznaczają wszystkie te uczucia, nie łudził się
dłużej, że łączył ich tylko dobry seks. To było coś więcej,
dużo więcej, a przynajmniej z jego strony. Przebywał z tą
irytującą zarazą wystarczająco dużo czasu, by móc powiedzieć,
że z żadnym mężczyzną nie zaznał tyle szczęścia, radości i
miłości. Nie mógł wypuścić go z rąk lub pozwolić, by uczucia,
którymi się obdarowują zniknęły. Myśląc o jednych z
najmilszych chwil związanych z kochankiem pragnął, by Ivan również
zaznał czegoś takiego. Aby miłość wypełniła jego serce, a nie
nienawiść. Idąc w ślady ukochanego obiecał sobie, że zbierze
się na odwagę i w najbliższym czasie pojedzie do Barda, musieli
wyjaśnić parę rzeczy, a do tego odpowiedniejsza będzie rozmowa w
cztery oczy, niż przez telefon.
Dziękuję za kolejny rozdział i mam nadzieję że następny nie będzie ostatnim. Weny życzę i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńHejo :3
OdpowiedzUsuńJak czytam ten rozdział, to czuję, że opowiadanie zbliża się końcowi, a dopiero co zaczęłam czytać. Miło w ten letni skwar poczytać sobie coś o lodzie, strasznie miło kojarzy mi się to opowiadanie.
Podoba mi się jak tutaj tworzy się prawdziwe uczucie. Wszystko tak trochę poważnieje i zaczyna się klarować. Jestem ciekawa jak to wszystko zakończysz, choć z drugiej strony nie chcę tego... No ale nic, każda opowieść kiedyś zawsze się kończy ;-;
Dużo weny Ci życzę i chęci oraz sił do edycji treści.
Super rozdział!! :) :) :)
OdpowiedzUsuńWielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że już wkrótce R i Ch wyznają sobie miłość i zrozumią, że nie potrafią żyć bez siebie :)
K niech znajdzie I, myślę, że wówczas odnajdą swoje szczęście :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńdobrze, że Charlie chce spotkać się z Ivanem ocho Rene chce Charliego na dłużej to miód ba me serce ;) i dobrze tak Andrei...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, jak dobrze, że Charlie chce się jednak spotkać z Iva'em, o tak Rene chce Charliego na dłużej, to po prostu miód na me serce ;) dobrze tak Andrei nie jest mi jej wcale żal... ;)
Wesołych Świąt życzę...
weny, multum weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga