Powered By Blogger

niedziela, 5 sierpnia 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 24


Dziękuję za komentarze :)

EDIT: Rozdział 25 jutro (20.08) w godzinach popołudniowych. Dzisiaj nie dam rady. Wybaczcie.

    - Na początku byłam zła, że rodzice wyjechali do pracy przed naszym powrotem, ale teraz jestem zdania, że lepszego momentu nie mogli wybrać.

Miranda zajęła miejsce obok niego. Młoda dziewczyna z rudym warkoczem, ubrana w niebieski strój z białym fartuchem z falbankami postawiła przed nimi tacę z pysznościami na upalne chwile. Ta była jedną z nich, dlatego był zadowolony, że przynajmniej siostra myślała, bo on od trzech godzin nie potrafił zebrać myśli. Służka – jak mówiła pieszczotliwe Miranda podała dzbanek lemoniady z lodem oraz dwa pucharki lodów orzechowych z polewą toffi i posiekanymi orzeszkami. Kobieta, której włosy były spięte, aby nie przyklejały się do szyi zabrała się za pałaszowanie ich ulubionego deseru. Tylko upodobania kulinarne mieli identyczne, poza tym różniło ich wszystko.
Siedzieli w białej altanie, którą ojciec kazał wybudować w stylu skandynawskim kilka lat temu. Nie podobało mu się połączenie szkła i drewna, zwłaszcza w nowoczesnej aranżacji. Był staroświecki, czego nie omieszkała mu często wypominać kochana siostra. Idealnym miejscem do leniuchowania i spędzania wolnego czasu z najbliższymi, które uderzało w jego gusta była drewniana pergola obrośnięta przez pnącza winogrona albo fioletowej glicynii. Zbuduje taką po wyprowadzce od rodziców, urządzi ogromny ogród pełen wszystkich odmian kwiatów, a wcześniej postawi nieduży dom jednorodzinny z czerwonej cegły, z prawdziwym kominkiem. Zrobiłby to wszystko już dawno, w końcu ma już dwadzieścia sześć lat, ale rodzice nie wypuszczali ani jego, ani Miraś z domu, chcąc mieć ich pod kontrolą. Łatwiej kierować rodziną mając ją zebraną w jednym miejscu.

    - Skręcę kark tej ździrze – uderzyła pięścią o stół, przez co naczynia się zatrzęsły. Odłożyła pusty pucharek. Nalała im obojgu zimnej lemoniady, od razu wypili całą szklankę. – Uważałam ją za przyjaciółkę. A co zrobiła ta pizda?! Puściła się, w dodatku dała się zapylić.
    - Daj spokój – jęknął przecierając zewnętrzną stroną dłoni spocone czoło. – Nie mam ochoty o tym mówić. Oszczędź mi tego.
    - Z drugiej strony, kamień powinien spaść ci z serce. Czułam, że Andrea nie znaczy dla ciebie wiele, nie chciałeś ślubu z nią. Nie kochałeś - kontynuowała nie zważając na prośbę.
    - Nie chciałem. Ale przyzwyczaiłem się do myśli, że zostanę ojcem. Przygotowywałem się do tego mentalnie od dawna i ta wizja zaczęła mi się nawet podobać. Nie kocham Johnson, ale nie mam nic przeciwko dzieciom. I nie mów źle o tym dzieciaku. Nie zrobiło nic złego, jaki ma wpływ na zachowanie swojej matki? Ono się po prostu urodzi, nie wybierze sobie rodziny, w której spędzi następne lata.

Zamilkł, ponieważ nagle zaschło w mu ustach. Nawet orzeźwiający napój nie potrafił zlikwidować tej pustyni. Niczego nie mógł być pewien. Mimo wszystko zdrada kobiety, która pojutrze miała stanąć z nim na ślubnym kobiercu przyprawiała o niezbyt przyjemne uczucia. Doprawiła mu rogi, choć starał się wpasować w przydzielone mu role, spełniał oczekiwania matki i ojca, lecz co z tego miał? Chwilę uznania, dumy, a później wszystko zaczynało się od nowa. Znów musiał pracować ciężko na choćby jedno słowo pochwały. Liczył, że małżeństwo i dziecko sprawią, że rodzice zaczną postrzegać go jako dorosłego, odpowiedzialnego człowieka, który potrafi zatroszczyć się o wszystko bez pomocy.
Do tej pory wykonywał każde zadanie, jakie ojciec zapisał na długiej, ciągnącej się przez wieki liście. Odhaczał w głowie osiągnięte cele. Wiódł szczęśliwe dzieciństwo, w wieku dziesięciu lat stał się znanym łyżwiarzem, podziwianym ze względu na wielkie umiejętności i niewielki wiek. Występował w telewizji, przynależał do szanowanej rodziny, pojawiał się na bankietach, przyjęciach, poznawał znamienitych ludzi sukcesu, zaręczył się. I zatrzymał się w połowie listy. Kolejnymi niesłychanie ważnymi punktami na liście był między innymi ślub, spłodzenie dziecka, zrezygnowanie z łyżwiarstwa w wieku trzydziestu lat i przejęcie fotelu prezesa w znanej w całym kraju firmie budowlanej należącej do rodziny. Do tego ostatniego bardzo niecierpliwił się rodzic, który chciał mieć pewność, że dziedzicem jego fortuny i dzieła życia zostanie odpowiedni człowiek. Dla ojca ukończył trzyletnie studia zaoczne, uczęszczał na praktyki w innych firmach, aby podszkolić swoje umiejętności. Nie miało znaczenia, że zajęcie to nie sprawiało mu radości, musiał to zrobić dla dobra własnego i reszty. Czasami żałował, że nikt nie brał pod uwagę Mirandy przy kreowaniu przyszłego życia. Ona się do tego nadawała, a na pewno byłaby lepsza niż on.
Zerknął w jej stronę, czego nie powinien robić. Wyglądała jak chmura gradowa, lecz zamiast gradem rzucała sztyletami ostrymi jak brzytwa. Oboje się zawiedli, zostali oszukani. Osoba, której mimo wszystko ufali, potraktowała ich niczym naiwniaków, którzy nigdy nie odkryją prawdy i całe życie spędzą w błogiej nieświadomości. Miał sobie za złe, że nie podejrzewał tego wcześniej, ale nie posiadał podstaw do tego. Każdemu przecież mogła zdarzyć się wpadka. Żadne zabezpieczenie nie daje stu procent gwarancji. Żal, gorycz, poczucie, że ktoś zamydlił mu oczy, zabawił się jego kosztem było przebiciem serca zatrutym ostrzem. Wiedział, że z czasem się pozbiera, wszakże Andrea nie miała znaczenia. Jednak martwił się o nienarodzone jeszcze dziecko. Naprawdę uważał, że sprawdziłby się jako tata. Jak miał pokładać zaufanie w następnej kobiecie, w kolejnym związku? Miałby stać się pustą skorupą, udającą, że wszystko jest w porządku, a rzeczywiście coś niszczyło ją od środka? Miałby stać się Ivanem?
Stukające o blat długie paznokcie rozpraszały go, ale nie zwrócił uwagi siostrze. Siedziała odwrócona bokiem do niego z jedną nogą nałożoną na drugą. Przypominała zniecierpliwioną nauczycielkę, która czekała na ucznia w swoim gabinecie, aby dać ostrą reprymendę. Oboje byli świadomi, że na zwykłym pouczeniu się nie skończy. Wściekła Miranda jest zdolna do kłótni z Castellą przed kamerami, potrafi uprzykrzać życie służbie, która musiała znosić jej kaprysy, więc obawiał się co z tego wyniknie, gdy dojdzie do konfrontacji tych dwóch. Miał nadzieję, że nikt do szpitala nie trafi. Stukanie paznokci z minuty na minutę coraz bardziej dawało mu się we znaki. Otworzył usta, by ostatecznie zwrócił na siebie uwagę, kiedy oboje spostrzegli wysoką kobietę kroczącą radośnie w ich stronę. Szpilki uderzały o kamienny chodnik, niebieska sukienka opinała ciasno ciało od piersi do miejsca kilka centymetrów poniżej pupy, a seksowne biodra kołysały się ponętnie. Odrzuciła przeszkadzające pasmo włosów na plecy. Oparła się o stół wypinając pośladki w jego stronę, a jej mina wskazywała, że oczekiwała klepnięcia i zainteresowanie pięknym ciałem. Chciała być adorowana od pierwszej chwili.

    - Wreszcie jesteście. Tęskniłam pysiaczku. Stanęliście na podium, moje gratulacje – zaświergotała. - Dzieciątko też tęskniło – pochwyciła jego rękę, by położyć ją na swoim brzuchu.
    - Mało ci męskich dłoni? Każdemu facetowi pozwalasz dotykać się po brzuchu? Po cipie też się dajesz dotykać? – syknęła cięta jak osa Miranda.

Dostrzegając jak siostra wstaje gwałtownie, wyrwał rękę z uścisku i natychmiast złapał blondynkę za ramiona. Oberwał jednak łokciem w skroń, co go uziemiło, raptownie zakręciło mu się w głowie. Gdyby nie oparł się z desperacją o blat runąłby na ziemię. Dwie sekundy później z ust niedoszłej żony wydobył się okropny, raniący uszy wrzask połączony z piskiem.

    - Pieprzona ździro! – starsza z kobiet szarpnęła młodszą za włosy. Trzymała je w stalowym uścisku, uderzając jej głową o stół. – Twoja cipa pewnie jest większa niż otwór w słoiku, skoro tylu już ci wkładało!

Nie zważając na nic, Miranda obszedłszy mebel pociągnęła za sobą Johnson jakby była workiem ziemniaków. Tamta próbowała się bronić, lecz na niewiele jej się to zdało. Nie miała w sobie aż takich pokładów sił. Usiłowała uwolnić włosy, jednak tylko sprawiała sobie większy i dotkliwszy ból.

    - Miranda! – krzyknął spanikowany.

Łapiąc się za głowę, gdyż wciąż gwiazdki wirowały mu przed oczami, w kilku wolniejszych chwiejnych krokach znalazł się przy leżącej Andrei. Wykręcił siostrze rękę za plecy, dzięki czemu puściła włosy wyrywając ich niemal garść. Chwytając ją w pasie odciągnął od zalewającej się łzami kobiety.

    - Idź do domu – rzucił nie odrywając wzroku od narzeczonej.
    - Cholerna sikso! Miałam cię za przyjaciółkę!

Wyrywająca się i wierzgająca siostra jedynie pogłębiła ból jego głowy, lecz nic do niej nie docierało. Była jeszcze bardziej rozwścieczona niż przypuszczał, że będzie. Wiedział, dlaczego Miraś gardziła łatwymi i prostackimi kobietami. Sądziła, że wszystkie prostytutki, które z własnej woli rozkładają nogi przed wieloma facetami są warte tyle, co zużyty kondom. Jednak Johnson była w ciąży, nie obchodziło go, że jej mogło coś się stać, ale dziecku. Otrzepawszy się z ziemi i trawy ze złami w oczach dotyczyła się do domu.

    - Odpuść sobie! – warknął.
    - Trzy godziny temu dawała dupy temu facetowi z parku, a teraz przyłazi i chce tego samego z tobą! Gdzie twoja duma, do kurwy nędzy?!
    - Gdzie się podziało twoje zachowanie godne damy dworu? – widząc, że powoli jej złość przechodzi powoli ją puszczał, lecz nadal nie pozwalał zbliżyć się do domu.
    - Jestem damą – zreflektowała się wypinając dumnie pierś. Poprawiła kok, który stracił swój pierwotny kształt. – Ale nie pozwolę, żeby jakaś baba dotykała cię swoimi brudnymi łapskami. Próbowała wrobić cię w bachora!
    - Miranda! Już ci mówiłem, tamto dziecko nie ma nic do rzeczy. Sam to załatwię.
    - Jestem starsza, więc...
    - O dwa lata, kobieto. Nie musisz się non stop martwić o młodszego braciszka, bo jest już dorosłym mężczyzną! Poradzę sobie.

Zabraniając jej zbliżać się do jego pokoju, w ciągu kilku następnych chwil pojawił się tam bez obstawy. Niedoszła żona właśnie wyszła z łazienki, w której poprawiała fryzurę i makijaż. Gdy pojawił się przed nią nieoczekiwanie wpadła mu w ramiona obejmując mocno. Nie odwzajemnił tego, nie miał zamiaru. Nie wiedząc jak zedrzeć z twarzy rozczarowanie, smutek, żal, poczucie zdrady, stał z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała.

    - Miranda zwariowała? Wyrwała mi garść włosów! – szlochała beznadziejnie, jak gdyby był jedyną bezpieczną ostoją. Pozbawiając ją złudzeń odsunął się na stosowną odległość. Jej zdziwienie przybrało formę niejakiej pretensji. – Twoja siostra robiła mi takie rzeczy, a ty jako mój mąż nawet palcem nie kiwnąłeś.
    - Nie jestem twoim mężem i nigdy nie będę. Zdradziłaś mnie – rzekł chłodno. – Widzieliśmy cię w parku z mężczyzną.
    - Do parku chodzi mnóstwo mężczyzn. Nie mogę z innymi rozmawiać? – miała wrażenie, że on nie mówi poważnie. Próbowała wywołać w nim zazdrość. Nie rozumiała w jakiej sytuacji się znajduje. Była pewna, że wszystko ujdzie jej na sucho.
    - Rozmowa a obściskiwanie się to co innego. Nie potrzebuję twoich wyjaśnień, wiem co widziałem. Więcej nie muszę wiedzieć. Ślubu nie będzie, a ty wyprowadzisz się z tego domu. Nie chcę cię tutaj.
    - Nie! – wykrzyknęła nagle jakby cały świat się zawalił. – Błagam! Nie zostawiaj mnie! To twoje dziecko! Przysięgam. Rodzice... – przerwał jej.
    - Więc zróbmy test DNA – zażądał twardo. Lecz żaden test był zbędny, bo mina Andrei pokazała mu prawdopodobny wynik. Wiedział to, zawsze pamiętał o zabezpieczeniu.
    - Rodzice! Wyrzucą mnie z domu jeśli się dowiedzą. Keith, błagam. Keith! – płakała coraz rzewniej. W tym momencie nie miała w sobie nic uroczej, pełnej wdzięku i powabu młodej kobiety. Przypominała małą trzęsącą się kulkę wypełnioną przerażeniem. – Mówił, że mnie kocha. Obiecał, że rozwiedzie się z żoną. Miał zostawić ją i ich dzieci, żeby być ze mną. A potem zmienił zdanie. Kiedy powiedziałam mu o dziecku wściekł się! Uderzył mnie! – krzyknęła na całe gardło.
    - Ale dziś znów z nim byłaś – skrzyżował ręce na torsie.
    - Przysiągł mi, że będzie mnie kochał, zajmie się mną i naszym dzieckiem i rozwiedzie się jeśli pojadę z nim do hotelu.

Wierzyć mu się nie chciało w to, co dochodziło do jego uszu. Andrea nie mogła być aż tak naiwna. Podrapał się po karku mając serdecznie dość wszystkiego. Czuł, że nagle wszelkie siły witalne go opuściły, coś wysysało z niego energię i chęci do życia. Przyszła mu do głowy zaskakująca myśl. Skoro zdradzała go od jakiegoś czasu to nic nie stało na przeszkodzie, żeby i on poprzebywał z kimś innym. Mógł wtedy ulec Ivanowi, a gdyby to zrobił mężczyzna odzywałby się do niego normalnie, nie urwał kontaktów i nie wykrzyczał, że nie chce go więcej widzieć na oczy.

    - O czym ja myślę. To nie wchodzi w grę – szepnął do siebie zakrywając napełniającą się wstydem twarz dłońmi.

* * *

    - Nie wierzę, że leciałem na złamanie karku do Nowego Jorku ze złamaną nogą! Melinda mi za to zapłaci.
    - Jak długo masz zamiera marudzić? Rzygać mi się od tego chce – stęknął siadając na sofie. Odgonił psa czającego się, aby wskoczyć na niego i polizać po twarzy. – Przez całą noc słuchałem twojego narzekania. Dosyć się już wycierpiałem. Zamknij się.
    - Obwiniaj za to Mel – Rene zbliżył się do mężczyzny i uderzył go w nogę kulą, a potem powędrował do sypialni. Marzył tylko o położeniu się spać. Charlie wkrótce do niego dołączył. Pomógł mu się przebrać i oboje położyli się na łóżku.
    - Wyłącz to gówno! – ryknął na kochanka, którego budzik w telefonie zaczął dzwonić, dając sygnał, że pora wstawać.

Mimo iż była godzina dziewiąta, żaden z nich nie zamierzał podnosić się z wygodnego materaca. Nakryli się chłodną pościelą i zanim minęło dziesięć minut odpłynęli do krainy Morfeusza. Poprzedni dzień jak i początek dzisiejszego był zbyt męczący, żeby mogli tak po prostu wstać i wykonywać codzienne czynności. Nie mieli nawet ochoty za zabawę z Lupo, który leżał na dywanie przed łóżkiem. Melinda zasługiwała na ostry opierdziel za swoją sklerozę.
Zadzwoniła wczoraj popołudniu do Rene, by zacząć wrzeszczeć do słuchawki, że dwa lata temu zarezerwowała dwa bilety na „Hamiltona”, musical wystawiany na Broadwayu, a nie może na niego pojechać, bo w pracy nikt nie chce dać jej wolnego. Wraz z Elay'em miała zamiar się na niego wybrać już dawno, lecz bilety były zarezerwowane z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, więc musiała poczekać niemal dwa lata. A dlatego, że naszła ją skleroza kompletnie zapomniała o tym wydarzeniu i nie było możliwości, aby dostała chociaż dwa dni wolnego. Zresztą z jej mężem było podobnie. Szkoda było zmarnować taką okazję, więc skontaktowała się z przyjacielem na kilka godzin przed rozpoczęciem musicalu i o wszystkim opowiedziała. Z szybkością błyskawicy zaczęli szukać wolnych lotów do Nowego Jorku, gdyż taka podróż zajęłaby niewiele ponad godzinę, a jazda samochodem aż siedem. Trzeba było dodać do tego czas na dojechanie na lotnisko i przemieszczenie się w zatłoczonej metropolii. Ostatecznie wyjeżdżali z domu o siedemnastej, a dopiero po ósmej rano byli z powrotem w Akron. Można powiedzieć, że nie zmrużyli oka przez dwadzieścia cztery godziny.
Castella musiał wytrzymać cały nudny spektakl, który według niego niepotrzebnie się dłużył. Nie specjalnie zainteresowała go sama historia, choć musiał przyznać, że stroje z epoki wpadły mu w oko. Dziwił się, że Charlie bawił się doskonale. Wsłuchiwał się w piękne utwory i z uwagą śledził następujące po sobie wydarzenia. Nie spodziewał się, że ktoś, kto lubi rockowe brzmienie może gustować także w musicalach. Powiedział to na głos, kiedy opuścili miejsce tortur, a sekundę później został nazwany ignorantem, który nie widzi świata poza łyżwiarstwem. Nie mógł się nie zgodzić, ale przyznać się też było głupio. Rene uważał, że nie warto zawracać sobie czymś takim głowy. Mimo tego, poza jazdą na lodzie kiedyś zainteresował się pracą matki. Trwało to może rok, a później zdał sobie sprawę, że brakuje mu talentu do tego zajęcia, więc wrócił na tory łyżwiarstwa.
Ostre nieprzyjemne dźwięki wybudziły go z błogiego snu. Natychmiast otworzył zaspane oczy i klął pod nosem podnosząc się w poszukiwaniu źródła jazgotu. Przeklinając Charlesa, że nie był tak łaskawy, żeby wyciszyć komórkę, wstał przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę – nie chciało mu się sięgać kul. Doczłapał się do rzuconych na fotel ubrań i wygrzebał z nich czarne jeansowe spodnie. Z kieszeni wybrzmiewała rockowa muzyka informująca, że ktoś próbuję się skontaktować z właścicielem. Aktualnie leżał on sobie w najlepsze w łóżku nawet nie drgnąwszy, pomimo głośnej muzyki. Wylegując się na brzuchu z twarzą wklejoną w poduszkę nie zwracał najmniejszej uwagi na otaczający go świat. Nie wykazywał również chęci do pofatygowania się po urządzenie. Postanawiając ukrócić swoje męczarnie odebrał nawet nie zerknąwszy na wyświetlacz, który swoim mocnym światłem wypalał mu gałki oczne. Nie przejmując się rozrzuconymi ubraniami wrócił do łóżka trzymając przy uchu telefon.

    - Charlie nie może odebrać, śpi. Zadzwoń później jeśli czegoś chcesz – już miał się rozłączyć, kiedy usłyszał głos Eleanor. W jednej sekundzie zmroziło go całego, a szok spowodował, że wypowiedzenie jednego słowa graniczyło z cudem.
    - Dzień dobry, Rene – przywitała się radosnym głosem jakby nie słysząc jego nieprzyjemnego powitania.
    - Dzień dobry – mruknął zażenowany własnym zachowaniem oraz faktem, że odebrał telefon jej syna, który notabene leży niemal nagi trzydzieści centymetrów od niego.

Zerknąwszy na okno zorientował się, że słońce jest już wysoko na niebie, zegar na ścianie potwierdził tylko przypuszczenia, że spali przez kilka godzin. Przecierając twarz słuchał uważnie kobiety po drugiej stronie. Wciąż był zmęczony, chyba nigdy nie odeśpi tej zarwanej nocy. Z monologu Eleanor wynikało, że mieli wszystko przygotować godzinę wcześniej, by nie robić tego na ostatnią chwilę, a oni będą o piętnastej. Nie wiedział, o co chodzi, ale tylko przytakiwał potrząsając przy tym głową, mimo iż ona tego nie widziała. Po piętnastominutowej rozmowie rozłączyła się.
Odłożywszy urządzenie na stolik wpełzł na łóżko i pacnął kochanka w głowę. A kiedy to nie zadziałało pociągnął go za ucho. Nie było to zbyt subtelne, więc mężczyzna w końcu się obudził i warknął rozzłoszczony.

    - Nie masz lepszego zajęcia?! – chciał ponownie się przekręcić i odlecieć do krainy snów, lecz Rene mu na to nie pozwolił. Zerwał z niego kołdrę i rzucił.
    - Wyłączyłeś budzik, a wyciszyć tego cholerstwa nie mogłeś? Musiałem gadać z twoją mamą.
    - Nie zginąłeś od tego, więc się ucisz i daj spać.
    - O czym ona mówiła? Co mamy niby przygotować?

Dowiedział się tego dopiero po jakimś czasie, gdy Deakin był zdolny do życia. Wstał, wziął prysznic i wypił kawę, a w kuchni, kiedy oboje byli odświeżeni przypomniał o spotkaniu ze swoimi rodzicami oraz McCartney'ami. Ich zadaniem było przygotowanie ogrodu, przyniesienie krzeseł, stołu i dwóch leżaków, bo tylko tyle ich było, hamak też mogli powiesić. Po wprowadzeniu w szczegóły przypomniał sobie, że kilka dni temu ustalili, że urządzą barbecue, na którym mieli się pojawić rodzice Charlesa jak i Melinda z rodziną. Kompletnie wyleciało mu to z głowy.

    - O piętnastej będą. Elay na nockę, a Melinda akurat wróci z roboty – powtórzył, co powiedziała mu matka kochanka, ona z kolei musiała się tego dowiedzieć od swojego męża.

Nabrał ostatnią łyżkę płatków z mlekiem i włożył miskę do zlewu. To samo spotkało szklankę po soku pomarańczowym, kiedy ją opróżnił. Od dłuższego czasu nie jadł swojego zwyczajowego specjału i zatęsknił za tym dziełem sztuki kulinarnej. Pomagając sobie kulami doczłapał się do ogrodu, w którym już pracował Charlie. Zrobił wszystko o co prosiła Eleanor w ciągu zaledwie dziesięciu minut, więc kończąc pracę położył się wygodnie w hamaku. Zbliżył się do bruneta i podziękował, a także przeprosił, że nie mógł mu pomóc.

    - Mam nadzieję, że jutro zdejmą ten cholerny gips, tylko przeszkadza. Gdyby nie on, mógłbyś się teraz ze mną tutaj wylegiwać – rzucił spoglądając w górę, musiał zasłaniać ręką słońce, by dostrzec cokolwiek.
    - Hamak zarwałby się pod nami. Wygodnie? – zaśmiał się rzeczywiście mając ochotę dołączyć do partnera.
    - Czuję się jak w niebie. Brakuje tylko poduszki. A jeśli chodzi o takie spotkania, to brakuje wielu rzeczy. Krzeseł masz za mało, stół z kuchni czy salonu nie nadaje się. Poza tym przydałby się jakiś grill do pieczenia. Ojciec ma przywieźć jakiś, ale pokaźnych rozmiarów to on nie będzie. Zawsze powtarzał, że jak oszczędzi to zbuduje taki z prawdziwego zdarzenia, ale oszczędzanie i moja mama nie chodzą w parze, więc do dzisiaj nie zrealizował swoich planów.

Kiedy Charlie wspomniał o pracy swojego rodzica, przyszło mu do głowy, że przecież trenerem jest Arkady, a jego syn tylko tymczasowym zastępcą. Co oznaczało, że do kolejnych zawodów przygotowywać go będzie starszy z Deakinów. Pytanie tylko, co z młodszym? Nie wyobrażał sobie, że Charles wyprowadziłby się i zaczął pracę u boku innego łyżwiarza. O tym nie mogło być mowy. Z drugiej strony żaden z nich się nie zgodzi na pracę dla tej samej osoby, tym bardziej, że dwóch opiekunów nie potrzebuje. Nie miał prawa wtrącać się w pracę kochanka, lecz zastanawiało go, jak dalej potoczy się ich życie. Skoro Arkady wróci na swoje miejsce i będzie dostawał normalną pensję, gdyż teraz dostaje jedną trzecią z tego co wcześniej, to gdzie zacznie pracować jego syn? Usiłował trzymać język za zębami i nie poruszać tego tematu, jednak ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Zwykłe pytanie chyba go nie zabije, prawda?

    - Co będę robił później? – zasępił się nie rezygnując ze swojej dotychczasowej pozycji. Wygrzewał się w słońcu, którego promienie przebijały korony drzew. Natomiast on opierał się pień wybielony wapnem zerkając na bruneta. Kochanek od kiedy się wprowadził pomagał mu w codziennych czynnościach, wychodził na spacer z Lupo, z którym biegał po lesie, robił zakupy, dbał o dom, gotował, pielęgnował ogród, do czego on nie miał wcześniej ani czasu, ani głowy. Deakin był niezastąpiony. Czasami się obawiał, co będzie kiedy wróci do pełni zdrowia. Ich drogi się rozejdą, jak to pierwotnie miało mieć miejsce? W czasach, w których pałali do siebie nienawiścią. Stronił od ludzi, ponieważ spędzanie z nimi czasu było tylko jego marnowaniem i uciążliwym zajęciem, ale temu mężczyźnie pozwoliłby zostać obok siebie na dłużej niż parę miesięcy. Jednakże jak miał o to zapytać, wyrwać się jak Filip z konopi? – Kiedyś byłem instruktorem na kursie łyżwiarstwa figurowego w szkółce dla dzieci, byłeś tam ze mną. Mógłbym otworzyć własną szkołę i trenować tych ambitniejszych, by sięgali po więcej niż tylko zawody międzyszkolne czy miastowe.
    - Będziesz starał się stworzyć kogoś na miarę Grand Prix? – uniósł brwi w zdziwieniu. Jeśli ta szkoła miałaby powstać w Akron to istniała szansa, że...
    - Oczywiście – odparł mocnym niskim głosem, który w trybie rozkazującym brzmiał w łóżku fantastycznie. – Ale zanim to nastąpi, to ty musisz dać z siebie wszystko na rehabilitacji, a potem na pierwszych eliminacjach. Każdy z nas będzie harował dzień i noc, żeby podnieść twoje szanse. Dopilnuję tego osobiście – nigdy nie sądził, że zwyczajny uśmiech, który pośle kochanek przyprawi go o szybsze bicie serca i nagłe uderzenie gorąca.

Spotkanie z rodziną i przyjaciółmi przebiegło w przyjemnej atmosferze, wszyscy w towarzystwie dobrze się bawili. On, mama i Melinda przyrządzili mięso, szaszłyki, ziemniaki z boczkiem i czosnkiem, kilka rodzajów sałatek i dwa ciasta z galaretką. Jedzenia było jak dla całej armii wojska, ale w jego domu zawsze było tyle żarcia, mimo iż mama twierdziła, że ona jest na diecie i zmienia rodzaj swoich posiłków, tak jemu i tacie gotowała te same dania co zwykle. Śmiał się wtedy, że chce ich podtuczyć, ale ona po prostu dbała, by niczego im nie zabrakło. Tata był zadowolony z zajmowania się grillem, musiał świetnie się bawić obserwując jak każde z nich ze smakiem zjada to, co usmażył. Czuło się rodzinną atmosferę, która sprzyjała rozmową i miłemu spędzeniu czasu. Melinda nie odrywała się od jego mamy i Rene, któremu najwyraźniej przypadła do gustu taka forma odpoczynku. Cieszył się, że złapał bliższy kontakt z Eleanor, która od dawna chciała go poznać. Zaś on wymieniał się informacjami na temat motocykli z Elay'em. Nie spodziewał się po nim zbyt rozległej wiedzy w tym temacie, lecz w mgnieniu oka zdał sobie sprawę jak bardzo się mylił. Mała Bridgette przechodziła kolejno z rąk do rąk chcąc poznać nową osobę. Mała była ciekawa świata, wszędzie było jej pełno, ale takie są dzieci. Czasami zakręciła się komuś pod nogami, a wtedy Melinda lub jej mąż interweniowali. Próbowali nauczyć ją odpowiedniego zachowania, nawet jeśli miała dopiero dwa lata wychowywanie dziecka trzeba zacząć jak najwcześniej, a nie gdy ma sześć czy siedem lat. Dla małej Bridgette największa atrakcją okazał się oczywiście psiak, którego mogła głaskać i rzucać mu piłkę, problemem było późniejsze zabranie mu jej, ale któryś z dorosłych się tym zajmował. Mama musiała wytrzymać obecność zwierzaka, w końcu jest jednym z mieszkańców. Kiedy w końcu córka Elay'a znalazła się w jego ramionach uświadomił sobie, że czuł zazdrość względem mężczyzny. Gdyby nie był gejem, na pewno miałby chociaż jedno dziecko.
Dzień zbliżał się ku końcowi, reszta jedzenia, która nie zniknęła z talerzy została rozdzielona, aby każdy wziął coś do domu. Ogród został wysprzątany, meble wniesione z powrotem do domu. Goście zbierali się powoli do wyjścia. Na szczęście pogoda dopisywała od świtu do zmierzchu, temperatura była optymalna do posiedzenia na świeżym powietrzu, a lekki wiaterek okazał się niezastąpiony podczas grillowania, gdy dym leciał w nieodpowiednią stronę. Charliemu ten dzień przysporzył dużo radości, choć żałował, że wśród grona znajomych brakowało jednej osoby. Do rodziny zaliczał także Ivana, a przyjaciel nie był obecny na spotkaniu. Żałował tego jaki i własnych słów, które zabraniały mężczyźnie kontaktować się z nim dopóki nie zechce zmienić stylu życia. Postąpił głupio unikając rozmowy z nim w cztery oczy, nie wiedział, co się z nim działo, gdzie był, czy był bezpieczny. Mógł siedzieć w którymś z hoteli w Pittsburghu albo innym Stanie, istniało ryzyko, że brał udział w nielegalnym wyścigu, co było jego druga formą zarabiania pieniędzy, a najgorsze miejsce, w którym mógł przebywać mieściło się w pewnym klubie. Ivan mimo próśb, gróźb nigdy się nie zmieni, ma w sobie zbyt wiele nienawiści do tamtego człowieka. Osiągnie cel za wszelką cenę, liczy się tylko zemsta. A on jak ostatni kretyn tylko stał z boku obserwując jak człowiek, który uratował mu życie niszczy swoje własne.
Wpatrywał się rozkochanym spojrzeniem w Rene idącego powoli w stronę domu. Uwielbiał go obserwować, a jeszcze bardziej rozmawiać z nim, przytulać, całować, kochać się. Westchnął ciężko zdając sobie sprawę, co oznaczają wszystkie te uczucia, nie łudził się dłużej, że łączył ich tylko dobry seks. To było coś więcej, dużo więcej, a przynajmniej z jego strony. Przebywał z tą irytującą zarazą wystarczająco dużo czasu, by móc powiedzieć, że z żadnym mężczyzną nie zaznał tyle szczęścia, radości i miłości. Nie mógł wypuścić go z rąk lub pozwolić, by uczucia, którymi się obdarowują zniknęły. Myśląc o jednych z najmilszych chwil związanych z kochankiem pragnął, by Ivan również zaznał czegoś takiego. Aby miłość wypełniła jego serce, a nie nienawiść. Idąc w ślady ukochanego obiecał sobie, że zbierze się na odwagę i w najbliższym czasie pojedzie do Barda, musieli wyjaśnić parę rzeczy, a do tego odpowiedniejsza będzie rozmowa w cztery oczy, niż przez telefon.

6 komentarzy:

  1. Dziękuję za kolejny rozdział i mam nadzieję że następny nie będzie ostatnim. Weny życzę i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo :3

    Jak czytam ten rozdział, to czuję, że opowiadanie zbliża się końcowi, a dopiero co zaczęłam czytać. Miło w ten letni skwar poczytać sobie coś o lodzie, strasznie miło kojarzy mi się to opowiadanie.

    Podoba mi się jak tutaj tworzy się prawdziwe uczucie. Wszystko tak trochę poważnieje i zaczyna się klarować. Jestem ciekawa jak to wszystko zakończysz, choć z drugiej strony nie chcę tego... No ale nic, każda opowieść kiedyś zawsze się kończy ;-;

    Dużo weny Ci życzę i chęci oraz sił do edycji treści.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział!! :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania.
    Mam nadzieję, że już wkrótce R i Ch wyznają sobie miłość i zrozumią, że nie potrafią żyć bez siebie :)
    K niech znajdzie I, myślę, że wówczas odnajdą swoje szczęście :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    dobrze, że Charlie chce spotkać się z Ivanem ocho Rene chce Charliego na dłużej to miód ba me serce ;) i dobrze tak Andrei...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    fantastyczny rozdział, jak dobrze, że Charlie chce się jednak spotkać z Iva'em, o tak Rene chce Charliego na dłużej, to po prostu miód na me serce ;) dobrze tak Andrei nie jest mi jej wcale żal... ;)
    Wesołych Świąt życzę...
    weny, multum weny  życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń