Dziękuję za komentarze :)
Gwieździsta
noc w Stanie Tennessee nie miała w sobie nic ze spokojnego, cichego
czasu, służącego do odpoczynku po męczącym dniu pełnym pracy.
Od czasu do czasu zdarzało się, że ludzie, którzy osiedlili się
poza hałaśliwymi, pełnymi zgiełku miastami również w otoczeniu
lasu nie mogli zaznać upragnionego relaksu. Budzili się
rozwścieczeni, gdyż w odległości kilku metrów od ich domów
rozgrywał się istny koszmar dla osób pragnących niezmąconego
niczym ukojenia. Ryk kilkudziesięciu silników o niepojętej mocy
rozprzestrzeniał się na pół mili. W większości świadkami
pościgu rozpędzonych maszyn były drzewa obserwujące jak jeden
motocykl wyprzedza drugi lub jest wyprzedzany. Mogły zobaczyć
niesamowite umiejętności każdego kierowcy wchodzącego w zakręt z
prędkością stu sześćdziesięciu mil na godzinę, godną podziwu
kontrolę nad potworem o niesłychanej mocy. Zawodnicy mogli
dziękować Bogu, że nie sprowadził na nich ulewy w połowie drogi,
gdyż niewielu z nich wyszłoby wtedy z życiem. Niektórzy chcąc
się pokazać i popisać, a wielu ulegało swojemu ego, wykonywali
niebezpieczne popisy, które mogły skończyć się tragedią.
Wystarczyłoby pół sekundy nieuwagi, a jeden wypadek mógłby
powalić na drogę całą resztę, jadącą w tyle.
Był
w pierwszej dziesiątce, jak miał w zwyczaju, nie spoglądał na
licznik nabijający prędkość powyżej dwustu pięćdziesięciu mil
na godzinę. Nie ulegając emocjom, bez najmniejszego problemu
kontrolował swój pojazd wyprzedzający inny, którego właściciel
z pewnością przeklinał go w myślach. Nie tracąc z oczu czarnej
nawierzchni oświetlonej wyłącznie przez białe lampy motocykli,
gnał przez cały Stan. Nie mógł sobie pozwolić na podziwianie
widoczków rozglądając się na boki, zresztą wątpliwym było czy
cokolwiek by zobaczył. Z tą szybkością wszystko wokół się
rozmywało, oko ledwo było w stanie uchwycić kolor, a co dopiero
kształt, wielkości domów, obok których przejeżdżał. Nie
zwalniał nawet mając pewność, że znalazł się poza zasięgiem
konkurentów. Jechał w czołowej piątce, jak na razie, bo przed
nimi jeszcze wiele mil do pokonania, lecz miał czym się chełpić.
Taki wyczyn należy tylko do najlepszych, a on jechał wśród nich.
Pilnując, by nie odczepić się od pozostałej czwórki i nie
zwiększyć między nimi a sobą dystansu opróżnił głowę z
wszelkich niepotrzebnych myśli. Wizja wygranej i otrzymania dużej
sumy pieniędzy była zbyt kusząca, by przepuścić rywali i
pozwolić im zwiać.
Minęli
znak informujący, że wjeżdżają do innego Stanu. Kolejnym po
Nashville w Tennessee było miasto Louisville w Kentucky, a od celu
dzieliło ich jeszcze około stu dziewięćdziesięciu mil. W każdej
chwili prowadzenie mógł objąć ktoś inny, nie mógł do tego
dopuścić. Adrenalina krążąca w jego żyłach od startu nadal się
utrzymywała, serce fikało koziołki ilekroć przegonił konkurenta,
pokonując ostre zakręty czuł niewyobrażalną władzę nad
maszyną, bo nie potrafiła mu się sprzeciwić. Czuł się niczym
Bóg, któremu nic nie jest straszne, który może absolutnie
wszystko, czasami zapominał, że jest tylko człowiekiem,
śmiertelną, starzejącą się istotą i pewnego dnia zniknie.
Godziny
mijały, a rywalizacja była coraz bardziej zacięta, trzy osoby go
wyprzedziły kiedy wpadł w poślizg, jak się okazało noc w Ohio –
Stanie kończącym wyścig, nie należała do pogodnych. Jeszcze
piętnaście minut temu szalała ulewa, zostawiła po sobie mokrą
drogę, połamane gałęzie i korek na jednej z głównych ulic.
Zestresował się, widząc doganiających go rywali, którzy w kilka
sekund znaleźli się przed nim, z własnej nieuwagi skręcił w złą
ulicę i był zmuszony zawracać. Niewiele brakowało, by dołączył
do tej drugiej grupy, czyli tych z dalekich tyłów. Wściekły,
mając przed sobą groźbę utraty dwudziestu pięciu tysięcy
dolców, a te przydałby się, wyłączył wszelkie ograniczenia.
Mknąc przez nie zawsze opustoszałe ulice miał na liczniku ponad
trzysta sześćdziesiąt mil na godzinę. Nadrabiał w szaleńczym
tempie dystans, a krew mu w żyłach buzowała. Od jakiegoś czasu
nie miał ochoty na seks z pieprzonymi staruchami z „Red Walls”,
a pieniądze na życie skądś musiał wziąć. Nowy hotel sam za
siebie nie zapłaci. Sprawę utrudniała policja, która dowiedziała
się, że w okolicy odbywa się nielegalny wyścig, a takie
wydarzenia starała się tępić za wszelką cenę. W innych
okolicznościach uznałby to za ciekawe wyzwanie i dodatkowe
atrakcje, nie zależałoby mu wtedy aż tak bardzo na kasie, a dobrej
zabawie, jednak dziś wszystko rozgrywało się o sporą sumę.
Ostatnich
trzydzieści mil do Columbus dłużyło mu się, potrzeba snu była
coraz bardziej odczuwalna, a brak przerwy od kilku godzin i niedobór
kofeiny spowalniały jego reakcję na trasie. Oczyma wyobraźni
dostrzegał uciekające pliki banknotów i przymusowe wyjście do
klubu. Nie miał na to ani siły, ani ochoty, a po rozmowie z
wkurwiającym Keithem sama myśl o „Red Walls” przyprawiała go o
ból głowy i żołądka, ponadto nie obeszłoby się bez wymiotów
następnego dnia, niby nic nadzwyczajnego, zdążył przywyknąć.
Stawiając wszystko na jedną kartę przyspieszył, o ile było to
jeszcze możliwe, kompletnie zapominając o przestrogach Charliego
ruszył na pełnym gazie. Zdawało się, że koła ledwie trzymają
się jezdni, wystarczyłaby nierówna powierzchnia, a wyleci w
powietrze i nie dość, że rozbije ukochany pojazd, to połamie
sobie wszystkie kości, w najlepszym wypadku oczywiście. Gdyby
przyjaciel go tera widział wyrywałby sobie włosy z głowy, a
później pierdolnąłby go i powiedział, że jak idiota znów bawi
się w życie.
Równocześnie
podekscytowany i zdenerwowany wyprzedził trójkę kierowców
wchodząc w zakręt bardzo ryzykownie z zupełnie innej strony, niż
powinien. O mały włos nie zderzając się z czarnym motocyklem
przejechał tuż przed jego przednim kołem dodając gazu. Żałował,
że nie był w stanie pokazać tamtej trójce środkowego palca i
krzyknąć Fuck you. Postara
się dokonać tego na mecie, do której zostało sześć mil.
Usiłując nie dekoncentrować się, utrzymywał wzrok na jezdni
oświetlanej teraz przez lampy drogowe, wjechali do Columbus. W
promieniu niemal kilku mil dało się słyszeć ostre hamowanie w
długim ciemnym tunelu. Zanim pojazd na dobre się zatrzymał
przejechał jeszcze wiele metrów, docierając do dwóch rywali,
których od jakiegoś czasu próbował dogonić. Serce prawie
wyskoczyło mu z piersi, gdy jadąc ponad trzy stówy z oddali
zaobserwował brak światła w tunelu, a to mogło skończyć się
wypadkiem drogowym, bo nie miał pewności czy przejazd był czysty.
Jak się okazało po paru sekundach jednak nie był, ciężarówka z
beczką zablokowała wyjazd, a kilka samochodów osobowych uderzyło
w nią podczas poślizgu, a przynajmniej tak to wyglądało. Stanął
i zdjął kask dołączając do kobiety i mężczyzny.
-
Ty ciulu robiony miękkim chujem! – wrzasnął mężczyzna na
kierowcę tira. Rzecz jasna nie słyszał tego, bo krzyki innych go
zagłuszyły. Niebieskowłosy uderzył w kierownicę, zaś kobieta o
krótkich kasztanowych włosach zarządziła.
-
Poszukajmy innej drogi, tędy nigdzie się nie dostaniemy.
-
Ty kurwo jebana! Ślepa jesteś?! Mieliśmy jechać tędy! Nie znam
tego pierdolonego miasta! – pociągnął ją za włosy. Ivan był
już gotów, by zejść z motocykla i powstrzymać kretyna przed
używaniem siły na kobiecie, lecz nim zdążył zareagować
szatynka uderzyła go w głowę kaskiem, po czym błyskawicznie
zeskoczyła z maszyny i kopnęła gościa między nogi. Wysoki pisk
poprzedził upadek na kolana i złapanie się za krocze.
-
Łapy przy sobie albo pozbędziesz się fiuta! – nie omieszkała
sprzedać mu kolejnego kopniaka. Nie powstrzymywał jej, facetowi
się należało, naskoczył na obcą laskę bez powodu. – Pytanie,
gdzie teraz – podparła się w boki. – Reszta niedługo tu
będzie.
Znał
odpowiedź na to pytanie. Mnóstwo razy szalał z Charliem po Ohio,
więc znał niemal wszystkie główne ulice, którymi można było
dotrzeć do centrum różnych miast. Zdążył zaznajomić się z
wieloma okolicami, a dlatego, że niedaleko znajdowało się Akron
wiedział o nich jeszcze więcej. Przez moment zastanawiał się, czy
powinien podzielić się z kobietą swoją wiedzą, gdyby to był
tamten obolały facet to wolałby milczeć, jednak...
-
Hej – pociągnął ją za ramię w swoją stronę, szepcząc –
kieruj się siedemdziesiątą pierwszą ulicą, a dotrzesz do Mapfre
Stadium, czyli do celu.
-
Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać? – parsknęła.
-
Wcale nie musisz, koteczku – wzruszył ramionami. – Spadam, wolę
się nie dowiedzieć co tamta ciężarówka ma w beczce.
Założył
kask i po kilku sekundach znów był w drodze, jadąc ulicą
siedemdziesiąt jeden. Kiedy w jego głowie pojawiło się pytanie,
czy mu uwierzyła, czy nie, w mgnieniu oka otrzymał odpowiedź.
Słyszał za sobą odgłos silnika o dużej mocy, a lusterka
pokazywały kto siedzi mu na ogonie. Uśmiechając się dodał gazu.
Skoro jest na prowadzeniu to nie zmarnuje takiej okazji. Zajeżdżał
kobiecie ulicę ilekroć porywała się na próby wyprzedzenia. Nie
pozwoli jej na to. Potrzebuje tych pieniędzy.
* * *
Kolejne
miejsce, w którym będą urzędować przez najbliższe dni nie
przypadło mu do gustu w kontekście wizualnym. Jak zwykle
nowoczesne, oszklone, biało – szare pomieszczenia, dużo małych
lamp ledowych w kształcie figur geometrycznych. Jeszcze się nie
zdarzyło, żeby spodobał mu się jakikolwiek hotel, w którym
zatrzymują się podczas zawodów. Wydawać się mogło, że nigdy
nie uwolni się od tego okropnego stylu minimalistycznego. Już rzyga
tymi paskudnymi bladymi kolorami, brzydkimi meblami i wielkimi
pomieszczeniami, w których nierzadko jest góra szafa, łóżko i
stół z kilkoma krzesłami. Brakowało mu ozdób i drobiazgów,
jakie mógłby poustawiać na półkach, ściany świecące pustkami
także go dobijały. Jednak musiał to znieść. Mimo tego żałował,
że nie mogli się zameldować w Hermesie, wtedy byłaby szansa na
spotkanie z Ivanem, nie myślałby o okropnym apartamencie.
Przy
czytaniu ogłoszeń, dotyczących przydziału jego oraz Mirandy na
Grand Prix zaśmiał się pod nosem przyznając, że przeznaczenie
jednak istnieje i te jest jego stronie. Nie dość, że mogli wraz z
siostrą i trenerką zostać dłużej w Ameryce, to miał wsparcie od
losu i jacyś fantastyczni ludzie zdecydowali, że Skate America
odbędzie się w tym roku w Pittsburghu.
-
Wychodzimy, Keith – Miranda wzięła go pod rękę wyciągając z
pokoju, a potem apartamentu. Rzuciła przelotnie do Marisy, że
wybierają się na zakupy i wrócą wieczorem. Zajęta kobieta nie
zwróciła na nich większej uwagi, pomachała tylko ręką, że
słyszy i się zgadza.
Nie miał
ochoty na nic, czasami nawet na życie, ale starsza siostra ciągała
go ze sobą wszędzie, gdzie tylko miała plany pójść. Od pewnego
czasu nie opuszczała go na krok i niezmiernie działało mu to na
nerwy, o dziwo nawet rodzice przechodzili obok niego na palcach,
unikali tematu Andrei jak ognia. Wyglądało na to, że w ich
rodzinie nikt nie weźmie ślubu do końca życia. Miało to także
swoje plusy, żadnych ograniczeń, wyrzeczeń, kłótni, problemów z
mieszkaniem, brak kompromisów. Nigdy nie kochał Johnson, lecz
zdążył przywyknąć do myśli o ojcostwie i kiedy mu to zabrano
zamknął się w sobie, pogrążył się w żalu, smutku, nie
zauważał pędzącego naprzód życia, czas dla niego jakby się
zatrzymał. Wszystko gnało zapominając o przeszłości, a on stał
w miejscu nie wiedząc, co dalej zrobić ze swoim życiem. Miał tak
dużo pytań, a na żadne nikt nie znał odpowiedzi, nie wiedział co
mogłoby dalej pokierować jego egzystencją. W dodatku wspomnienia o
Ivanie nie pomagały w podjęciu decyzji, czuł się jak skończony
idiota wyobrażając sobie, że pomiędzy nimi mogłoby zaiskrzyć.
Gdyby rodzice dowiedzieli się, że przez głowę są w stanie
przemknąć mu takie bezeceństwa rozszarpaliby go na strzępy.
Ponieważ
ktoś uniemożliwił mu rozpakowanie walizki, postanowił zająć się
tym zaraz po powrocie. Lubił mieć porządek, ale skoro nie dane mu
było uprzątnięcie swoich rzeczy spędzi miło czas. Nie miał
chęci do towarzyszenia Mirandzie na buszowaniu po galeriach, ale
sprzeciwienie się jej nie należało do najłatwiejszych i trwało
wieczność zanim sobie odpuściła, dał za wygraną. Pobliskie
sklepy z ubraniami nie miały tajemnic przed siostrą, przymierzyła
chyba piętnaście par butów, masę sukienek, płaszczy z wiosennej
kolekcji, które jeszcze jakimś cudem się ostały na wieszakach,
potem zaproponowała przechadzkę po parku. A wieczorem, po powrocie
do hotelu wybrali się do kawiarni nieopodal „Red Walls”. Na
wspomnienie tego koszmarnego miejsca i posiniaczonego Ivana ciarki
przebiegały po całym jego ciele. Momentami łapał się na
oglądaniu się na ulicy, czy przypadkiem nie wpadnie na Barda.
Bardzo by tego chciał, nawet pomyślał, żeby pojechać do Hermesa,
ale nie miał wytłumaczenia, dlaczego miałby się tam pojawić. W
końcu mężczyzna wyraźnie mu powiedział, że ich znajomość
dobiegła końca. Gdyby tylko Ivan był kobietą, wszystko stałoby
się prostsze. Mógłby zostać u jego boku, by się troszczyć,
otoczyć opieką, przyjaźnią, miłością, nawet nie
przeszkadzałoby mu specjalnie zajęcie, którym się trudnił w
tamtym klubie. Broniłby delikatną osobę przed złem tego świata,
lecz fakt, że to mężczyzna zabierał mu takie możliwości. Jest
głupcem, Ivan to facet i zawsze nim pozostanie, pomimo swojego
mylącego wyglądu.
- Keith –
łagodny głos i dotyk ciepłej dłoni sprowadził go na Ziemię. –
Wiem, że rozstanie z Andreą było dla ciebie ciosem, ale wszystko
się ułoży. Tamta szmata nie zasługiwała na ciebie. Pewnego
dnia... – mówiła, a on nie zdawał sobie sprawy, co jej nagle
odbiło. Siedzieli sobie spokojnie jedząc lody, a ta wyskakuje ni
stąd ni zowąd.
- O czym ty
mówisz? Ona mnie nie obchodzi, jeśli ktoś miał coś dla mnie
znaczyć to dziecko, które uważałem za swoje. Tylko to sprawia mi
ból.
-
Wpatrywałeś się w przestrzeń tępym wzrokiem, wyglądałeś na
przygnębionego, więc byłam pewna, że myślisz o tej
zdradzieckiej suce. Albo coś ukrywasz przed własną siostrą –
zmarszczyła brwi.
- Miałem
kiedykolwiek jakąś tajemnicę przed tobą?
- Po prostu
– westchnęła – martwiłam się. Od jakiegoś czasu
przypominasz człowieka wyprutego z emocji. Jeśli to cię pocieszy
– zawahała się – powinieneś znaleźć sobie osobę, która da
ci prawdziwe szczęście i się z nią ożenić.
- Jak wiele
minie jeszcze czasu, aż ty przyprowadzisz do domu kawalera, hm? –
zaakcentował przedostatni wyraz mówiąc jak ich świętej pamięci
babcia. Jemu zawsze mówiła o miłej i dobrej pannicy. Zadał
głupie pytanie, wszakże doskonale wiedział, że Andrea trzyma
mężczyzn na dystans.
- Nie chcę
obok siebie żadnego faceta – syknęła. – Wszyscy to skurwiele,
który chcą tylko – urwała na moment. – Nie wszyscy –
zreflektowała się dostrzegając jego minę – ale znaczna
większość. – Kupię sobie kota albo kilka. Na starość
dotrzymają mi towarzystwa – machnęła rozpuszczonymi włosami.
- Seks jest
przyjemny, wiesz? – pochylił się i szepnął jej na ucho. Z
prędkością światła został postawiony do piony przez kopnięcie
w piszczel. Nie lubiła mówić o takich rzeczach publicznie, choć
jako rodzeństwo często rozmawiali na podobne tematy. Dla
niektórych mogłoby się wydawać to dziwne lub wręcz odrzucające,
ale oni rozmawiali o sprawach intymnych w swoim towarzystwie jak o
pogodzie.
-
Masturbacja także – tym razem ona się zbliżyła i wyszeptała.
Zastanawiało
go, czy nadejdzie chwila, kiedy Miranda stwierdzi, że pora się
zmienić. Po tym co działo się od dziewięciu lat był niestety
stwierdzenia, że nawet profesjonalna pomoc nie jest w stanie nic
zdziałać, dopóki sama tego nie zechce. Rodzice to wiedzieli, ona
wiedziała, on również. Ale nikt nie zamierzał jej zmuszać czy
przekonywać. W pewnym sensie matka i ojciec pogodzili się z faktem,
że psychika Mirandy nie wróci do normalności, był jedynym, który
się łudził.
- Pozostają
jeszcze kobiety – rzucił obojętnie, na co zareagowała, jak się
spodziewał.
- Fuj!
* * *
- Na jaką
cholerę nam dwa łóżka? – oburzył się Charles rozglądając
się po apartamencie składającym się z dwóch sypialni, kuchni,
jadalni, łazienki i salonu. Niewielkie torby zostały kilka chwil
wcześniej ustawione w pokojach przez boya hotelowego.
-
Przyjechałeś tu jako mój trener, a nie kochanek. Spadaj spać do
siebie – odepchnął mężczyznę usiłując uwolnić się z jego
uścisku, robił to jednak na tyle nieumiejętnie, że wciąż był
trzymany w szerokich ramionach. Nie żeby mu to przeszkadzało.
- Bo
uwierzę, że wytrzymasz beze mnie w łóżku – niesforna dłoń
zakradła się pod białą koszulę przykrytą granatową marynarką.
– Jest dwudziesta, idealna godzina na ognisty seks – płatek
jego ucha został ugryziony, jak zwykle w tym samym miejscu został
czerwony ślad.
W kwestii
seksu Charliemu było niezmiernie trudno odmówić, robił i mówił
takie rzeczy, że na już na wstępie gorąco nachodziło całą
twarz i rozochocone ciało. Domagało się pieszczot nader często,
wiedział, że tak będzie. Gdy przez lata odmawiał sobie
przyjemności, a w końcu ma do tego możliwości nie będzie
potrafił przestać, pragnął go tu i teraz. Lecz dopiero
przekroczyli próg nowego mieszkania, mogli chociaż się umyć. Po
chwili usłyszał, że dla Deakina nie jest to problem, brali kąpiel
przed wyjazdem, a w samochodzie nie spędzili dużo czasu. Jednak
dziś nie potrafił się skupić, jego myśli i wszelkie wyobrażenia
krążyły po umyśle i nie dawały spokoju. Trzy dni temu dowiedział
się, że jakaś siła zmusza go do wyjazdu do Francji. Od tamtej
pory nie umiał przenieść uwagi na nic innego. Prawdą było, że
jakiś czas go dzielił od nieuniknionego, ale fakt, że musi się
tam pojawić nie napawał go optymizmem. Nie przyznał się
kochankowi, dlaczego tak jest pragnąc zachować to dla siebie na jak
najdłużej. Zabrzmiał dziwnie, ale powiedział mężczyźnie, że
nie ma ochoty na nic więcej poza zwykłymi pieszczotami,
przytulankami czy pocałunkami.
- Nie
zmuszam cię, ale chciałbym wiedzieć co jest powodem – nie
wypuszczał go z objęć, chyba partner zdał sobie sprawę, że
właśnie takiego wsparcia w tym momencie potrzebował.
- Innym
razem o tym porozmawiamy – mruknął opierając czoło o jego
bark, a ręce owijając w pasie czarnych skórzanych spodni. –
Powiedz lepiej kiedy zamierzasz do niego pójść – rzucił
oskarżycielsko.
- Jesteś
zazdrosny o przyjaciela? – brunet zdecydował się w końcu
spotkać z Ivanem, kimkolwiek ten człowiek był. Dowiedział się,
że żaden nie zrobił pierwszego kroku, ale prędzej czy później
ktoś musiał ustąpić. – Znajdę go, co łatwe nie będzie, bo
często zmienia miejsce zamieszkania, porozmawiam, wyjaśnię parę
spraw i wrócę.
- Jak
często? Żyje wiecznie na walizkach i w hotelach? – parsknął
śmiechem nie uświadamiając sobie, że trafił w dziesiątkę.
- Niedługo
się z nim spotkam, najpierw załatwimy twoje sprawy.
Wielki
powrót Rene Castelli. Marzył o tym od miesięcy. Udowodni, że może
zajść daleko dzięki ciężkiej pracy i naprawie własnych błędów.
Dzięki bliskim mu ludziom potrafił podnieść się z dna, na które
– według siebie – trafił po druzgocącej przegranej w Salt Lake
City. Po wypadku przyjaciele wspierali go nieustannie i był im za to
dozgonnie wdzięczny. Zarówno całej rodzinie Deakinów,
McCartney'ów i Augustinie. Jeżeli coś osiągnie w cyklu Grand Prix
to będzie to zasługa wielu osób, kochających i bliskich. Czasami
żałował, że nie było z nim rodziców, bywały momenty, gdy
odczuwał samotność i rozczarowanie z tego powodu, lecz był
dorosły, wiedział, że rodzina jest zapracowana. Wychodził z
założenia, że skoro wcześniej nie mieli dla niego czasu to teraz
nagle terminarz im się nie zmieni. A jednak wkrótce ich spotka, nie
wątpił, że wiedzą o jego udziale w „Internationaux de France”.
- Więc?
Kolacja, prysznic i spać? – odparł brunet. Cieszył się, że
kochanek przyjechał z nim, był pewny, że jego praca się kończy,
a resztą wyjazdów i Grand Prix zajmie się Arkady. Bardzo się
zdziwił, że słysząc od starszego z Deakinów, że do Pittsburgha
powinien pojechać z jego synem. Przypuszczał, że ojciec Charliego
po prostu musiał iść znów do szpitala na kontrolę lub nie czuje
się jeszcze pewnie na dłuższe podróże. Innego wytłumaczenia
nie potrafił znaleźć.
- Prysznic,
kolacja przy telewizji, dopiero potem spać.
- Świetnie
się składa, wreszcie ci pokażę porządne filmy – zaśmiał się
dostrzegając grymas niezadowolenia na jego twarzy.
* * *
Gdy został
wywołany na lód rozległy się głośne okrzyki, oklaski gwizdy
pełne zadowolenia, podziwu. Brakowało mu tego, uczucie towarzyszące
łyżwiarzowi wychodzącemu na środek lodowiska pod obstrzałem
setek par oczu jednocześnie mroziło krew z żyłach jak i napawało
niesłychaną ekscytacją. Przyzwyczaił się, lecz przerwa sprawiła,
że odczuwał to zupełnie inaczej, niż zwykle. Motyle w brzuchu
znów się pojawiły, pragnienie wygranej było równie mocne chęć
pokazanie swoich umiejętności i dobrej zabawy. Serce opuszczało
kilka uderzeń, żołądek skręcał się ze stresu, ale nie
zamieniłby tych emocji na nic innego. Uwielbiał krążącą w nim
adrenalinę i liczył, że utrzyma się ona dostatecznie długo, by
dał radę wykonać każdą figurę perfekcyjnie, a miał kilka
sekwencji, których spieprzenie groziło brakiem miejsca na podium.
Okrzyki zafascynowanych nim ludzi ucichły jak tylko słychać było
pierwsze dźwięki „Time To Say Goodbye”. Wyróżniał się na
tle białego otoczenia będąc ubranym w granatową koszulę, lekką
marynarkę tegoż samego koloru ze złotymi mankietami oraz spodniami
nie różniącymi się barwą od reszty. Wyjątkiem był czarne
łyżwy. Ustawił się w przećwiczony już sposób. Muzyka uderzyła
w niego z cała mocą, której bez wahania się poddał, umysł
wypełniały tylko poszczególne figury, skoki i spirale, jakie
musiał wykonać w programie krótkim. Za kilka dni zaprezentuje
program dowolny i tam będzie miał więcej możliwości do popisów.
Dla wszystkich było zaskoczeniem, że pierwszą figurą jaką
wykonał nie był axel, jego specjalności, w której był mistrzem,
lecz kombinacja dwóch Toeloopów i jednego Lutza. Kolejne była
sekwencja, czyli połączenie kilku skoków innymi elementami lub
krokami łączącymi. W jego przypadku był to Salchow i Stag – w
najprostszy sposób można by go określić jako szpagat z przednią
nogą zgiętą w kolanie, a tą z tyłu wyprostowaną. Melodia
brzęcząca w uszach pomagała mu dostosować tempo i rytm do utworu,
jechał powoli, acz zdecydowanie, z pewnością siebie bijącą z
piersi. Był obserwowany przed setki ludzi, nawet miliony, skoro
pokazują go właśnie w telewizji, ale najważniejszymi
obserwatorami byli ludzie, który doprowadzili go do tego miejsca,
nie mógł ich zawieść i zniszczyć ich ciężkiej pracy. Oddychał,
z trudem łapiąc powietrze, po dwóch minutach był wykończony, a
postało jeszcze sześćdziesiąt sekund. Skoczył kolejną
sekwencję, kombinację, szpagat, łączone spirale, przeraził się,
gdy podczas skakania Rittbergera coś przeskoczyło mu w nodze. Z
bólu miał ochotę się popłakać, odbierając to jakby ktoś
przyłożył mu wielkim młotem po kościach i je roztrzaskał. Nie
był w stanie wylądować na obolałej kończynie, jego ciało
przeżyło brutalne spotkanie z lodem. Punkty odjęte za upadek są
gwarantowane, następne dostanie jeśli nie podniesie się w ciągu
dziesięciu sekund. Utrata każdej cennej sekundy groziła
niewykonaniem całego układu. Deakin wiedział, że coś jest nie
tak i że dobrze się to nie skończy. On także miał tę
świadomość, lecz nie mógł się poddać. Już widział te
pierdolone nagłówki „Lata świetności Castelli skończone przez
kontuzję”. Miał dopiero dwadzieścia trzy lata! Emerytura daleko
przed nim. Mając na uwadze, że jeszcze kilka chwil dzieli go od
odjęcia kolejnych punktów podniósł się podpierając dłońmi o
lód. Ledwie utrzymując równowagę usiłował ponownie wpaść w
rytm muzyki, która rychło miała się zakończyć. Przekształcając
w głowie resztę układu, którego już nie było szans zatańczyć
ruszył i od razu wykonał perfekcyjnego potrójnego axla. Próbując
wymyślić coś na poczekaniu, aby miało ład i skład wybił się
korzystając z ząbków łyżwy skacząc Flipa w kombinacji z
podwójnymi Waltzami. Ostatnim elementem, który przyszedł mu do
głowy był Falling Leaf, polegający na najeździe po kole, tyłem z
zewnętrznej krawędzi łyżwy przy odwróceniu ciała do koła,
później trzeba wykonać wyskok i pół obrotu. Lądowanie było
dzisiaj najgorszym koszmarem, jaki mógł sobie wyobrazić. Wiedząc,
że to już koniec odetchnął cały spocony. Muzyka ucichła, stanął
do pozy końcowej, a kiedy posypały się oklaski, wiwaty i brawa
runął na ziemię zwijając się z bólu. Na lodowisko została
wezwana pomoc, do akcji wkroczył także Charlie, który na pewno nie
mógł patrzeć na jego cierpienie. Nastolatki w kolorowych strojach
wkroczyły na lodowisko zbierając kwiaty i maskotki. Zamiast pojawić
się w „Kiss and Cry”, czyli w miejscu, do którego idzie
łyżwiarz wraz z trenerem po wykonanym programie czekając na
wyniki, dotarli do izby z personelem medycznym.
- Kiepsko
to wygląda – mruknął lekarz tak, aby pacjent nie usłyszał.
Jednak Rene był świadomy swojego stanu. Obchodziło go tylko
jedno.
-
Wystartuję w programie dowolnym?
* * *
Miranda
zdecydowanie była zwolenniczką tańca dowolnego, w której każda
para mogła puścić wodzę fantazji, nie musząc dopasowywać się
do wymagań komisji. Dziś jednak prezentowali taniec rytmiczny,
czyli połączenie polegające na zasadach tańca obowiązkowego i
oryginalnego. W tym roku motywem przewodnim, do którego musiała się
odnieść każda para był Ravensburger
Waltz. Ich ulubionym tańcem był właśnie walc, w nim sprawiali się
wspaniale, tak też się czuli. Przytuleni do siebie niemalże
klęcząc na tafli czekali na „Perfect” Eda Sheerana. Mimo tego
były figury i sekwencje, które musieli pokazać czy chcieli, czy
nie. Najgorsze były wyrzuty, kobieta zawsze obawiała się, że
zrobi coś źle i Keith nie będzie w stanie wykonać odpowiednich
ruchów, w konsekwencji nie wylądowałaby czysto. Oprócz tego
istniało zagrożenia życia, w końcu kilka lat temu zawodniczka,
która spadła z ramion partnera uszkodziła sobie kręgi szyjne, co
jej zagwarantowała pobyt w szpitalu. Nie chciała skończyć
podobnie, mimo iż ufała bratu bezgranicznie tańców rytmicznych
zawsze się obawiała. Pierwsze sekwencje nie były złe, wszystko
wychodziło im równocześnie i dokładnie co do sekundy. Następne
figury i skoki takie jak podnoszenie rotacyjne długie trwające do
dwunastu sekund sprawiały jej niewielkie trudności. Lecz brat
wydawał się niesamowicie skupiony na każdym ruchu. Później
nastąpił piruet siadany, obowiązkowo wykonywany równocześnie
przez oboje partnerów w różnych pozycjach. Poświęcili zbyt dużo
czasu, aby dać się wykopać do domu bez medalu. Prawda była jednak
taka, że oboje sprawdzali się w programie dowolnym, w którym
zwykle zdobywali najwyższe noty. Dzięki temu nadrabiali spieprzony
rytmiczny. Wykonanie dokładnych Twizzli, czyli szybkich obrotów na
jednej nodze w tym samym czasie wymagało ogromnych pokładów siły,
zwłaszcza pod koniec występu. Ważną rolę grała odpowiednia
odległość między zawodnikami. Ballada wciąż zachwycała, a
taniec jeszcze bardziej co nie uchodziło ich uwadze słysząc po
każdej figurze gorące brawa. Skończyli wyczerpani, ale szczęśliwi,
gdyż dali z siebie wszystko. Keith ze stoickim spokojem uśmiechał
się do kamer, licząc w duchu, że być może pewna osoba siedzi
właśnie przed telewizorem i go ogląda. Ukłonili się, gdy muzyka
się skończyła, a brawa przybrały na sile. Pozbierali kilka
pluszaków i kwiatów, co należało do jednego z bardziej lubianych
zajęć po występie. Tym gorszym było udzielanie wywiadów, w
których siostra wywyższała się i patrzyła na resztę konkurentów
z góry. Odwrócił się gwałtowanie w chwili, gdy bukiet
różnobarwnych mieczyków uderzył go z impetem w głowę, a potem
spadła na lód. Podnosząc pięknie zawinięte kwiaty ozdobione
złotą tasiemką, szukał w tłumie sprawcy niegrzecznego
zachowania. Ujrzawszy tę osobę szczęka w pierwszym momencie
uderzyła o ziemię, w drugiej usta pokazywały uśmiech lśniących
białych zębów, a zachwyt zalał go na nowo. Stojący na schodach
blondwłosy mężczyzna z kpiną wypisaną na twarzy, w jeansowych
spodniach, beżowym golfie i brązowym płaszczu przyprawił go o
lepszy nastrój w mniej niż sekundę. Nigdy nie spodziewałby się,
że Ivan przyjdzie go zobaczyć, wszakże mówił mu, kim jest, lecz
nie sądził, że nowego znajomego będzie to obchodziło w
najmniejszym stopniu.
-
Keith, co jest? – zapytała zdziwiona kobieta.
-
Ależ nic, kochana siostro – każdy głupi dostrzegłby bijące od
niego szczęście i zachwyt. Trzymał kurczowo kwiaty nie
zamierzając się z nimi rozstać do powrotu do hotelu. Jak tylko
znajdzie chwilę wolnego pojedzie do Ivana. Wykręcając się jakoś
z treningu programu dowolnego, który miał się odbyć niebawem.
*
* *
Popełnił
błąd wychodząc z domu, jednak mając świadomość, że kilka
kilometrów dalej przeklęty Owen tańcuje sobie na lodowisku po
prostu nie potrafił wysiedzieć spokojnie przed telewizorem. Jakaś
część niego pragnęła oglądać mężczyznę do końca życia,
druga natomiast zamierzała się go pozbyć i wyrzucić z pamięci, w
końcu nadzieję na coś więcej były płonne. Keith był
zdeklarowanym hetero, nawet najseksowniejszy facet na świecie nie
odciągnie go od kobiet.
-
Kogo nie odciągniesz od kobiet? Ivan się zakochał? Niemożliwe –
stanął jak wryty parę metrów od mieszkania, gdy do jego uszu
doszedł znajomy głos. Uniósł lekko głowę, ale nie chciało mu
się wierzyć w to, co widział.
Drań
podpierający ścianę przed drzwiami wejściowymi miał wymalowany
na przystojnej mordzie zadziorny uśmiech. Przyznał sobie w myślach,
że wieki go już nie uświadczył. Czyż Charlie nie powiedział mu,
że nie chce go widzieć dopóki nie zmieni swojego popapranego
życia? Podszedł bliżej nie odrywając wzroku od zielonych
tęczówek. Ignorując go przez moment przyłożył kartę
magnetyczną do zamka od wejścia, by je odblokować. Zamykając
drzwi przed nosem bruneta, do środka wśliznęła się noga
uniemożliwiająca mu pozbycie się intruza.
-
Jestem według ciebie aż tak seksowny, że mogę uwieść każdego?
I nie, nie zakochałem się.
Odszedł
od wejścia wpuszczając przyjaciela, od początku zamierzał to
zrobić i Deakin to wiedział. Rozebrawszy się podreptał do kuchni
zagotowując wodę na kawę.
-
Gdzieś ty się szwendał? Sterczałem tam już czwartą godzinę –
usiadł na fotelu mając dobry widok na Ivana.
-
Mogłeś zadzwonić i zapytać czy jestem – zajął miejsce
naprzeciwko.
-
Wolałem przeprowadzić pierwszą rozmowę od miesięcy twarzą w
twarz. I przestań zachowywać się jakbym był dla ciebie obcy.
Gdzie jest „Kotku”, „Kochanie”, „Słoneczko”?
-
Po co przyjechałeś? Powiedziałeś, że dopóki...
-
Pamiętam, dobra! Pamiętam każde pierdolone słowo, które
wykrzyczałem w złości. – warknął unosząc ręce w geście
obronnym. – Ale nie mogłem dłużej wytrzymać, w ostatnim czasie
wiele się wydarzyło, ilekroć myślałem o szczęściu, które
mnie spotkało, nie potrafiłem zapomnieć o szczęściu, jakie
obiecywałem tobie.
-
Kotku, to brzmi jak wyznanie miłosne – westchnął teatralnie
kładąc obydwie ręce na piersi.
-
Miałem ci pomóc, a odtrąciłem, czego do początku żałuję –
odparł skruszony spuszczając głowę. – Grasz silnego i
wytrwałego od wieków, a w rzeczywistości...
-
Nic się nie zmieniłeś, koteczku, jak zwykle obrażasz mnie w ten
sam sposób – zakpił wracając do części kuchennej.
-
Chcę pomóc! Ile razy w tym tygodniu już wisiałeś nad kiblem i
rzygałeś? Jeżeli ja cię nie upilnuję to nikt tego, kurwa, nie
zrobi! – poderwał się z fotela zirytowany obojętnością Barda
na jego obecność.
-
Nie wkurwiaj się tak, a przy okazji i mnie. Już mam jestem
podminowany. Poza tym – uciął na chwilę – nie byłem tam
od trzech tygodni. I czuję się z tym faktem całkiem dobrze.
Był
świadomy, że Charlie mu nie uwierzy, ale mówił prawdę. Miał
dosyć smrodu narkotyków i alkoholu. Od kilku tygodni bierze udział
w nielegalnych wyścigach, co mu się bardzo opłaca, a „Red Walls”
mija z daleka. Bella powoli odchodzi w niepamięć. Przyjaciel
zarzucił mu już setny raz, że życie traktuje jak grę, która się
prędzej czy później znudzi i można ją skończyć. Rzeczywiście
tak uważał, bo co miał do stracenia? Matka nie żyje, ojciec...
chuj wie kim on jest, a tamten sukinsyn zapłaci za to, co zrobił
najwyższą cenę.
-
Tylko nienawiści do tamtego faceta trzyma cię przy życiu, jednak
im więcej czasu stracisz na jego poszukiwania tym gorsze okaże się
twoje życie. Odpuści, masz bogatą sieć kontaktów, ale
odszukanie jednego człowieka wśród ośmiu miliardów jest
niemożliwe. Zmarnujesz całą młodość, by zemścić się na tym
człowieku? To jedyny cel w twoim życiu?!
-
Dokładnie! Przecież wiesz, co zrobił mojej matce! Obiecywał
złote góry, a zmienił jej życie w piekło! Więc tak skończy,
choćbym miał własnymi rękoma go tam wysłać! Ta sprawa ciebie
nie dotyczy, więc nie musi się obchodzić – odparł już
spokojniej podając brunetowi kubek z gorącym napojem.
-
Zamierzałem wybić ci ten pomysł z głowy, ale skoro to nie
skutkuje, pomogę ci go odnaleźć. Pod jednym warunkiem.
-
Jakim? – zainteresował się zszokowany, że Deakin zaproponował
swój udział. Pamiętał jak wiele razy powtarzał, że jest idiotą
i powinien zacząć normalnie funkcjonować.
-
Załatwisz z nim te sprawę, a potem wyrzucisz go z pamięci. Koniec
z tamtym pierdolonym barem, koniec z nielegalnymi wyścigami. I
przeprowadzasz się bliżej mnie, aby mógł mieć cię na oku.
Normalne, przeciętne życie, bez szaleństw i niebezpieczeństw. To
moje warunki – rozłożył ręce czekając na jego reakcję. Nie
miał nic do stracenia, jeśli przyjaciel poda mu pomocną dłoń to
może kiedyś dopnie swego. A potem... Będzie jak Charlie chce.
-
Dziękuję – rzucił, a na twarzy malował się radosny uśmiech.
Odzyskał jedyną żyjącą osobę, która coś dla niego znaczyła.
– Dziękuję, że w końcu mnie zrozumiałeś.
Podszedł
do Deakina pozwalając siebie przytulić. Wtedy poczuł, że nie
tylko jemu brakowało przyjaciela, brunet też go potrzebował. Czuł,
że w jego życiu zaszły pewne zmiany, o których musiał z kimś
pomówić. Nie widzieli się kilka miesięcy, ale między nimi tak
naprawdę pozostało po staremu. Przenosząc czas na wspominanie
Keitha na inny moment postanowił spędzić z Charliem miło czas.
Obiecał sobie zacząć go od przepytania mężczyzny o jego życie
prywatne i o źródło pochodzenia śladów zębów na jego szyi.
*
* *
Dawno
nie czuł się tak lekko na duszy. Zdecydowanie musiał częściej
ucinać sobie pełne szczerości pogawędki. Wcale nie było mu
głupio, że brzmi jak kobieta, tak jakby faceci nie powinni się
uzewnętrzniać, zwierzać lub płakać. Nie sądził, że otrzyma
tak smakowite ploteczki o jakiejś gwieździe. Oczywiście nie znał
żadnego Castelli, nie interesował się – do tej pory –
łyżwiarstwem, więc nie miał pełnego obrazu, kim jest partner
Charliego. On go nazywał kochankiem, lecz sposób w jaki mówił o
„seks kumplu” bardziej dawał do myślenia, że są dla siebie
kimś znacznie ważniejszym. A Deakin jego nazywał głupcem, samemu
nie zauważając, że jest zakochany po uszy. Mógł się założyć,
że z wzajemnością, ponieważ rzeczy, o których mówił, że Rene
robi wyraźnie na to wskazywały. Choć pewnie brunetowi nie przyszło
to do głowy. Chciałby być z nimi w momencie, gdy ci dwaj
uświadomią sobie, że nie potrafią bez siebie żyć. Będzie śmiał
się z idiotów, którym wieki zajmuje dojście do pewnych wniosków.
Mężczyzna był od dwóch dni bardzo zestresowany, gdyż jego
ukochany miał poważny wypadek na lodzie i jeśli opuchlizna nie
zejdzie za dwa dni z następnym występem może się pożegnać.
Życzył partnerowi przyjaciela jak najszybszego powrotu do zdrowia,
choć nie był pewny czy ryzykowanie kolejnym uszczerbkiem na zdrowiu
podczas kolejnego programu było dobrym pomysłem.
Przełączył
na program o ogrodach w wielkich posiadłościach. Lubił patrzeć na
kwiaty, ozdabiać mini każde pomieszczenie, co zaszczepiła w nim
mama. Jednak kobieta prowadząca program była nieudolna, bredziła
jak potłuczona, a on w żadnym stopniu się z nią nie zgadzał.
Doszedł do wniosku, że sam lepiej urządziłby ogród w stylu
francuskim lub angielskim. Nie mając zamiaru dłużej się
denerwować wyłączył telewizor i odrzucił pilota na bok.
Przygotowawszy czyste ubrania skręcił do łazienki. Nie zdążył
się rozebrać, a pukanie wywabiło go na korytarz. Jeśli to osoba,
której oczekiwał przez cały dzień...
-
Dlaczego zmieniłeś hotel? Masz pojęcie jak długo cię szukałem?!
-
Ale znalazłeś, kotku – zaśmiał się. – Pytanie: po co?
*
* *
- Jak
wielkie trzeba mieć szczęścia, żeby wylizać się z kontuzji i
wziąć udział w kolejnym programie?
- Trzeba
być mną – odparł Rene pakując niewielką walizkę.
Zaprezentował
swój układ, ponadto suma z programu krótkiego i dowolnego dała mu
przepustkę na podium, trzecie miejsce co prawda, ale jak na
okoliczności to cieszył się nawet z tego. Pozostawała jeszcze
wizyta w Kanadzie i Francji.
- Jesteś
pewny, że nie chcesz zostać dłużej? Co z tamtym gościem?
- Ivanem? W
porządku – posłał mu promienne spojrzenie. – Mogę spotkać
się z nim w każdej chwili. Nie pozwolę, żeby nasza kłótnia się
powtórzyła. W końcu doszliśmy do porozumienia. Lepiej skup się
na sobie, wyjątkowo teraz ci na to pozwolę. Więc gdzie teraz?
Lotnisko, dom, znów lotnisko i Francja?
- Nie
wkurwiaj mnie!
-Gdzieś ty się szwędał?, chyba powinno być: szwendał. Bardzo lubię twój styl pisania. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam i życzę dużo weny. Iwa
OdpowiedzUsuńPośpiech -.-"... Nawet nie zwróciłam uwagi jak to napisałam :D Dziękuję, już poprawiam.
UsuńDziękuję za koljeny rozdział :)
OdpowiedzUsuńAkcja teraz toczy się bardzo szybko, ale mam nadzieję, że w kluczowych momentach(wyznawanie uczuć) zwolni :)
R i Ch są słodcy :)
K i I w końcu się spotkali :) Czy coś z tego będzie?
Co się stało M, że ma taki uraz do mężczyzn?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Dziękuję za kolejny rozdział i z niecierpliwością oczekuję na kolejny. Weny życzę i pozdrawiam serdecznie! Twój fan.
OdpowiedzUsuńCzekamy, czekamy..... czekamy i czekamy, pozdrawiamy! I dalej czekamy...
OdpowiedzUsuńHej, jest tu ktoś?
OdpowiedzUsuńKtoś tu jest :). A już na pewno będzie w tę niedzielę :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńcieszę się że Keithbi Ian w końcu się spotkali, mam nadzieję że jednak coś z tego będzie, musze to powiedzieć Charlie, Rene są ślady... i Mandy co takiego się wydarzylo, że ma taki uraz do mężczyzn...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, cudownie, wyszło naprawę wspaniale, wielka szkoda, że Rene odrzuca Charliego i uważa, że tylko seks ich łączy, ale po tych gestach widać coś zupełnie innego...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga