Powered By Blogger

niedziela, 26 sierpnia 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 26


Dziękuję za komentarze :)





Gwieździsta noc w Stanie Tennessee nie miała w sobie nic ze spokojnego, cichego czasu, służącego do odpoczynku po męczącym dniu pełnym pracy. Od czasu do czasu zdarzało się, że ludzie, którzy osiedlili się poza hałaśliwymi, pełnymi zgiełku miastami również w otoczeniu lasu nie mogli zaznać upragnionego relaksu. Budzili się rozwścieczeni, gdyż w odległości kilku metrów od ich domów rozgrywał się istny koszmar dla osób pragnących niezmąconego niczym ukojenia. Ryk kilkudziesięciu silników o niepojętej mocy rozprzestrzeniał się na pół mili. W większości świadkami pościgu rozpędzonych maszyn były drzewa obserwujące jak jeden motocykl wyprzedza drugi lub jest wyprzedzany. Mogły zobaczyć niesamowite umiejętności każdego kierowcy wchodzącego w zakręt z prędkością stu sześćdziesięciu mil na godzinę, godną podziwu kontrolę nad potworem o niesłychanej mocy. Zawodnicy mogli dziękować Bogu, że nie sprowadził na nich ulewy w połowie drogi, gdyż niewielu z nich wyszłoby wtedy z życiem. Niektórzy chcąc się pokazać i popisać, a wielu ulegało swojemu ego, wykonywali niebezpieczne popisy, które mogły skończyć się tragedią. Wystarczyłoby pół sekundy nieuwagi, a jeden wypadek mógłby powalić na drogę całą resztę, jadącą w tyle.
Był w pierwszej dziesiątce, jak miał w zwyczaju, nie spoglądał na licznik nabijający prędkość powyżej dwustu pięćdziesięciu mil na godzinę. Nie ulegając emocjom, bez najmniejszego problemu kontrolował swój pojazd wyprzedzający inny, którego właściciel z pewnością przeklinał go w myślach. Nie tracąc z oczu czarnej nawierzchni oświetlonej wyłącznie przez białe lampy motocykli, gnał przez cały Stan. Nie mógł sobie pozwolić na podziwianie widoczków rozglądając się na boki, zresztą wątpliwym było czy cokolwiek by zobaczył. Z tą szybkością wszystko wokół się rozmywało, oko ledwo było w stanie uchwycić kolor, a co dopiero kształt, wielkości domów, obok których przejeżdżał. Nie zwalniał nawet mając pewność, że znalazł się poza zasięgiem konkurentów. Jechał w czołowej piątce, jak na razie, bo przed nimi jeszcze wiele mil do pokonania, lecz miał czym się chełpić. Taki wyczyn należy tylko do najlepszych, a on jechał wśród nich. Pilnując, by nie odczepić się od pozostałej czwórki i nie zwiększyć między nimi a sobą dystansu opróżnił głowę z wszelkich niepotrzebnych myśli. Wizja wygranej i otrzymania dużej sumy pieniędzy była zbyt kusząca, by przepuścić rywali i pozwolić im zwiać.
Minęli znak informujący, że wjeżdżają do innego Stanu. Kolejnym po Nashville w Tennessee było miasto Louisville w Kentucky, a od celu dzieliło ich jeszcze około stu dziewięćdziesięciu mil. W każdej chwili prowadzenie mógł objąć ktoś inny, nie mógł do tego dopuścić. Adrenalina krążąca w jego żyłach od startu nadal się utrzymywała, serce fikało koziołki ilekroć przegonił konkurenta, pokonując ostre zakręty czuł niewyobrażalną władzę nad maszyną, bo nie potrafiła mu się sprzeciwić. Czuł się niczym Bóg, któremu nic nie jest straszne, który może absolutnie wszystko, czasami zapominał, że jest tylko człowiekiem, śmiertelną, starzejącą się istotą i pewnego dnia zniknie.
Godziny mijały, a rywalizacja była coraz bardziej zacięta, trzy osoby go wyprzedziły kiedy wpadł w poślizg, jak się okazało noc w Ohio – Stanie kończącym wyścig, nie należała do pogodnych. Jeszcze piętnaście minut temu szalała ulewa, zostawiła po sobie mokrą drogę, połamane gałęzie i korek na jednej z głównych ulic. Zestresował się, widząc doganiających go rywali, którzy w kilka sekund znaleźli się przed nim, z własnej nieuwagi skręcił w złą ulicę i był zmuszony zawracać. Niewiele brakowało, by dołączył do tej drugiej grupy, czyli tych z dalekich tyłów. Wściekły, mając przed sobą groźbę utraty dwudziestu pięciu tysięcy dolców, a te przydałby się, wyłączył wszelkie ograniczenia. Mknąc przez nie zawsze opustoszałe ulice miał na liczniku ponad trzysta sześćdziesiąt mil na godzinę. Nadrabiał w szaleńczym tempie dystans, a krew mu w żyłach buzowała. Od jakiegoś czasu nie miał ochoty na seks z pieprzonymi staruchami z „Red Walls”, a pieniądze na życie skądś musiał wziąć. Nowy hotel sam za siebie nie zapłaci. Sprawę utrudniała policja, która dowiedziała się, że w okolicy odbywa się nielegalny wyścig, a takie wydarzenia starała się tępić za wszelką cenę. W innych okolicznościach uznałby to za ciekawe wyzwanie i dodatkowe atrakcje, nie zależałoby mu wtedy aż tak bardzo na kasie, a dobrej zabawie, jednak dziś wszystko rozgrywało się o sporą sumę.
Ostatnich trzydzieści mil do Columbus dłużyło mu się, potrzeba snu była coraz bardziej odczuwalna, a brak przerwy od kilku godzin i niedobór kofeiny spowalniały jego reakcję na trasie. Oczyma wyobraźni dostrzegał uciekające pliki banknotów i przymusowe wyjście do klubu. Nie miał na to ani siły, ani ochoty, a po rozmowie z wkurwiającym Keithem sama myśl o „Red Walls” przyprawiała go o ból głowy i żołądka, ponadto nie obeszłoby się bez wymiotów następnego dnia, niby nic nadzwyczajnego, zdążył przywyknąć. Stawiając wszystko na jedną kartę przyspieszył, o ile było to jeszcze możliwe, kompletnie zapominając o przestrogach Charliego ruszył na pełnym gazie. Zdawało się, że koła ledwie trzymają się jezdni, wystarczyłaby nierówna powierzchnia, a wyleci w powietrze i nie dość, że rozbije ukochany pojazd, to połamie sobie wszystkie kości, w najlepszym wypadku oczywiście. Gdyby przyjaciel go tera widział wyrywałby sobie włosy z głowy, a później pierdolnąłby go i powiedział, że jak idiota znów bawi się w życie.
Równocześnie podekscytowany i zdenerwowany wyprzedził trójkę kierowców wchodząc w zakręt bardzo ryzykownie z zupełnie innej strony, niż powinien. O mały włos nie zderzając się z czarnym motocyklem przejechał tuż przed jego przednim kołem dodając gazu. Żałował, że nie był w stanie pokazać tamtej trójce środkowego palca i krzyknąć Fuck you. Postara się dokonać tego na mecie, do której zostało sześć mil. Usiłując nie dekoncentrować się, utrzymywał wzrok na jezdni oświetlanej teraz przez lampy drogowe, wjechali do Columbus. W promieniu niemal kilku mil dało się słyszeć ostre hamowanie w długim ciemnym tunelu. Zanim pojazd na dobre się zatrzymał przejechał jeszcze wiele metrów, docierając do dwóch rywali, których od jakiegoś czasu próbował dogonić. Serce prawie wyskoczyło mu z piersi, gdy jadąc ponad trzy stówy z oddali zaobserwował brak światła w tunelu, a to mogło skończyć się wypadkiem drogowym, bo nie miał pewności czy przejazd był czysty. Jak się okazało po paru sekundach jednak nie był, ciężarówka z beczką zablokowała wyjazd, a kilka samochodów osobowych uderzyło w nią podczas poślizgu, a przynajmniej tak to wyglądało. Stanął i zdjął kask dołączając do kobiety i mężczyzny.

    - Ty ciulu robiony miękkim chujem! – wrzasnął mężczyzna na kierowcę tira. Rzecz jasna nie słyszał tego, bo krzyki innych go zagłuszyły. Niebieskowłosy uderzył w kierownicę, zaś kobieta o krótkich kasztanowych włosach zarządziła.
    - Poszukajmy innej drogi, tędy nigdzie się nie dostaniemy.
    - Ty kurwo jebana! Ślepa jesteś?! Mieliśmy jechać tędy! Nie znam tego pierdolonego miasta! – pociągnął ją za włosy. Ivan był już gotów, by zejść z motocykla i powstrzymać kretyna przed używaniem siły na kobiecie, lecz nim zdążył zareagować szatynka uderzyła go w głowę kaskiem, po czym błyskawicznie zeskoczyła z maszyny i kopnęła gościa między nogi. Wysoki pisk poprzedził upadek na kolana i złapanie się za krocze.
    - Łapy przy sobie albo pozbędziesz się fiuta! – nie omieszkała sprzedać mu kolejnego kopniaka. Nie powstrzymywał jej, facetowi się należało, naskoczył na obcą laskę bez powodu. – Pytanie, gdzie teraz – podparła się w boki. – Reszta niedługo tu będzie.

Znał odpowiedź na to pytanie. Mnóstwo razy szalał z Charliem po Ohio, więc znał niemal wszystkie główne ulice, którymi można było dotrzeć do centrum różnych miast. Zdążył zaznajomić się z wieloma okolicami, a dlatego, że niedaleko znajdowało się Akron wiedział o nich jeszcze więcej. Przez moment zastanawiał się, czy powinien podzielić się z kobietą swoją wiedzą, gdyby to był tamten obolały facet to wolałby milczeć, jednak...

    - Hej – pociągnął ją za ramię w swoją stronę, szepcząc – kieruj się siedemdziesiątą pierwszą ulicą, a dotrzesz do Mapfre Stadium, czyli do celu.
    - Skąd mam wiedzieć, że mogę ci zaufać? – parsknęła.
    - Wcale nie musisz, koteczku – wzruszył ramionami. – Spadam, wolę się nie dowiedzieć co tamta ciężarówka ma w beczce.

Założył kask i po kilku sekundach znów był w drodze, jadąc ulicą siedemdziesiąt jeden. Kiedy w jego głowie pojawiło się pytanie, czy mu uwierzyła, czy nie, w mgnieniu oka otrzymał odpowiedź. Słyszał za sobą odgłos silnika o dużej mocy, a lusterka pokazywały kto siedzi mu na ogonie. Uśmiechając się dodał gazu. Skoro jest na prowadzeniu to nie zmarnuje takiej okazji. Zajeżdżał kobiecie ulicę ilekroć porywała się na próby wyprzedzenia. Nie pozwoli jej na to. Potrzebuje tych pieniędzy.

* * *

Kolejne miejsce, w którym będą urzędować przez najbliższe dni nie przypadło mu do gustu w kontekście wizualnym. Jak zwykle nowoczesne, oszklone, biało – szare pomieszczenia, dużo małych lamp ledowych w kształcie figur geometrycznych. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby spodobał mu się jakikolwiek hotel, w którym zatrzymują się podczas zawodów. Wydawać się mogło, że nigdy nie uwolni się od tego okropnego stylu minimalistycznego. Już rzyga tymi paskudnymi bladymi kolorami, brzydkimi meblami i wielkimi pomieszczeniami, w których nierzadko jest góra szafa, łóżko i stół z kilkoma krzesłami. Brakowało mu ozdób i drobiazgów, jakie mógłby poustawiać na półkach, ściany świecące pustkami także go dobijały. Jednak musiał to znieść. Mimo tego żałował, że nie mogli się zameldować w Hermesie, wtedy byłaby szansa na spotkanie z Ivanem, nie myślałby o okropnym apartamencie.
Przy czytaniu ogłoszeń, dotyczących przydziału jego oraz Mirandy na Grand Prix zaśmiał się pod nosem przyznając, że przeznaczenie jednak istnieje i te jest jego stronie. Nie dość, że mogli wraz z siostrą i trenerką zostać dłużej w Ameryce, to miał wsparcie od losu i jacyś fantastyczni ludzie zdecydowali, że Skate America odbędzie się w tym roku w Pittsburghu.

    - Wychodzimy, Keith – Miranda wzięła go pod rękę wyciągając z pokoju, a potem apartamentu. Rzuciła przelotnie do Marisy, że wybierają się na zakupy i wrócą wieczorem. Zajęta kobieta nie zwróciła na nich większej uwagi, pomachała tylko ręką, że słyszy i się zgadza.

Nie miał ochoty na nic, czasami nawet na życie, ale starsza siostra ciągała go ze sobą wszędzie, gdzie tylko miała plany pójść. Od pewnego czasu nie opuszczała go na krok i niezmiernie działało mu to na nerwy, o dziwo nawet rodzice przechodzili obok niego na palcach, unikali tematu Andrei jak ognia. Wyglądało na to, że w ich rodzinie nikt nie weźmie ślubu do końca życia. Miało to także swoje plusy, żadnych ograniczeń, wyrzeczeń, kłótni, problemów z mieszkaniem, brak kompromisów. Nigdy nie kochał Johnson, lecz zdążył przywyknąć do myśli o ojcostwie i kiedy mu to zabrano zamknął się w sobie, pogrążył się w żalu, smutku, nie zauważał pędzącego naprzód życia, czas dla niego jakby się zatrzymał. Wszystko gnało zapominając o przeszłości, a on stał w miejscu nie wiedząc, co dalej zrobić ze swoim życiem. Miał tak dużo pytań, a na żadne nikt nie znał odpowiedzi, nie wiedział co mogłoby dalej pokierować jego egzystencją. W dodatku wspomnienia o Ivanie nie pomagały w podjęciu decyzji, czuł się jak skończony idiota wyobrażając sobie, że pomiędzy nimi mogłoby zaiskrzyć. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że przez głowę są w stanie przemknąć mu takie bezeceństwa rozszarpaliby go na strzępy.
Ponieważ ktoś uniemożliwił mu rozpakowanie walizki, postanowił zająć się tym zaraz po powrocie. Lubił mieć porządek, ale skoro nie dane mu było uprzątnięcie swoich rzeczy spędzi miło czas. Nie miał chęci do towarzyszenia Mirandzie na buszowaniu po galeriach, ale sprzeciwienie się jej nie należało do najłatwiejszych i trwało wieczność zanim sobie odpuściła, dał za wygraną. Pobliskie sklepy z ubraniami nie miały tajemnic przed siostrą, przymierzyła chyba piętnaście par butów, masę sukienek, płaszczy z wiosennej kolekcji, które jeszcze jakimś cudem się ostały na wieszakach, potem zaproponowała przechadzkę po parku. A wieczorem, po powrocie do hotelu wybrali się do kawiarni nieopodal „Red Walls”. Na wspomnienie tego koszmarnego miejsca i posiniaczonego Ivana ciarki przebiegały po całym jego ciele. Momentami łapał się na oglądaniu się na ulicy, czy przypadkiem nie wpadnie na Barda. Bardzo by tego chciał, nawet pomyślał, żeby pojechać do Hermesa, ale nie miał wytłumaczenia, dlaczego miałby się tam pojawić. W końcu mężczyzna wyraźnie mu powiedział, że ich znajomość dobiegła końca. Gdyby tylko Ivan był kobietą, wszystko stałoby się prostsze. Mógłby zostać u jego boku, by się troszczyć, otoczyć opieką, przyjaźnią, miłością, nawet nie przeszkadzałoby mu specjalnie zajęcie, którym się trudnił w tamtym klubie. Broniłby delikatną osobę przed złem tego świata, lecz fakt, że to mężczyzna zabierał mu takie możliwości. Jest głupcem, Ivan to facet i zawsze nim pozostanie, pomimo swojego mylącego wyglądu.

    - Keith – łagodny głos i dotyk ciepłej dłoni sprowadził go na Ziemię. – Wiem, że rozstanie z Andreą było dla ciebie ciosem, ale wszystko się ułoży. Tamta szmata nie zasługiwała na ciebie. Pewnego dnia... – mówiła, a on nie zdawał sobie sprawy, co jej nagle odbiło. Siedzieli sobie spokojnie jedząc lody, a ta wyskakuje ni stąd ni zowąd.
    - O czym ty mówisz? Ona mnie nie obchodzi, jeśli ktoś miał coś dla mnie znaczyć to dziecko, które uważałem za swoje. Tylko to sprawia mi ból.
    - Wpatrywałeś się w przestrzeń tępym wzrokiem, wyglądałeś na przygnębionego, więc byłam pewna, że myślisz o tej zdradzieckiej suce. Albo coś ukrywasz przed własną siostrą – zmarszczyła brwi.
    - Miałem kiedykolwiek jakąś tajemnicę przed tobą?
    - Po prostu – westchnęła – martwiłam się. Od jakiegoś czasu przypominasz człowieka wyprutego z emocji. Jeśli to cię pocieszy – zawahała się – powinieneś znaleźć sobie osobę, która da ci prawdziwe szczęście i się z nią ożenić.
    - Jak wiele minie jeszcze czasu, aż ty przyprowadzisz do domu kawalera, hm? – zaakcentował przedostatni wyraz mówiąc jak ich świętej pamięci babcia. Jemu zawsze mówiła o miłej i dobrej pannicy. Zadał głupie pytanie, wszakże doskonale wiedział, że Andrea trzyma mężczyzn na dystans.
    - Nie chcę obok siebie żadnego faceta – syknęła. – Wszyscy to skurwiele, który chcą tylko – urwała na moment. – Nie wszyscy – zreflektowała się dostrzegając jego minę – ale znaczna większość. – Kupię sobie kota albo kilka. Na starość dotrzymają mi towarzystwa – machnęła rozpuszczonymi włosami.
    - Seks jest przyjemny, wiesz? – pochylił się i szepnął jej na ucho. Z prędkością światła został postawiony do piony przez kopnięcie w piszczel. Nie lubiła mówić o takich rzeczach publicznie, choć jako rodzeństwo często rozmawiali na podobne tematy. Dla niektórych mogłoby się wydawać to dziwne lub wręcz odrzucające, ale oni rozmawiali o sprawach intymnych w swoim towarzystwie jak o pogodzie.
    - Masturbacja także – tym razem ona się zbliżyła i wyszeptała.

Zastanawiało go, czy nadejdzie chwila, kiedy Miranda stwierdzi, że pora się zmienić. Po tym co działo się od dziewięciu lat był niestety stwierdzenia, że nawet profesjonalna pomoc nie jest w stanie nic zdziałać, dopóki sama tego nie zechce. Rodzice to wiedzieli, ona wiedziała, on również. Ale nikt nie zamierzał jej zmuszać czy przekonywać. W pewnym sensie matka i ojciec pogodzili się z faktem, że psychika Mirandy nie wróci do normalności, był jedynym, który się łudził.

    - Pozostają jeszcze kobiety – rzucił obojętnie, na co zareagowała, jak się spodziewał.
    - Fuj!


* * *

    - Na jaką cholerę nam dwa łóżka? – oburzył się Charles rozglądając się po apartamencie składającym się z dwóch sypialni, kuchni, jadalni, łazienki i salonu. Niewielkie torby zostały kilka chwil wcześniej ustawione w pokojach przez boya hotelowego.
    - Przyjechałeś tu jako mój trener, a nie kochanek. Spadaj spać do siebie – odepchnął mężczyznę usiłując uwolnić się z jego uścisku, robił to jednak na tyle nieumiejętnie, że wciąż był trzymany w szerokich ramionach. Nie żeby mu to przeszkadzało.
    - Bo uwierzę, że wytrzymasz beze mnie w łóżku – niesforna dłoń zakradła się pod białą koszulę przykrytą granatową marynarką. – Jest dwudziesta, idealna godzina na ognisty seks – płatek jego ucha został ugryziony, jak zwykle w tym samym miejscu został czerwony ślad.

W kwestii seksu Charliemu było niezmiernie trudno odmówić, robił i mówił takie rzeczy, że na już na wstępie gorąco nachodziło całą twarz i rozochocone ciało. Domagało się pieszczot nader często, wiedział, że tak będzie. Gdy przez lata odmawiał sobie przyjemności, a w końcu ma do tego możliwości nie będzie potrafił przestać, pragnął go tu i teraz. Lecz dopiero przekroczyli próg nowego mieszkania, mogli chociaż się umyć. Po chwili usłyszał, że dla Deakina nie jest to problem, brali kąpiel przed wyjazdem, a w samochodzie nie spędzili dużo czasu. Jednak dziś nie potrafił się skupić, jego myśli i wszelkie wyobrażenia krążyły po umyśle i nie dawały spokoju. Trzy dni temu dowiedział się, że jakaś siła zmusza go do wyjazdu do Francji. Od tamtej pory nie umiał przenieść uwagi na nic innego. Prawdą było, że jakiś czas go dzielił od nieuniknionego, ale fakt, że musi się tam pojawić nie napawał go optymizmem. Nie przyznał się kochankowi, dlaczego tak jest pragnąc zachować to dla siebie na jak najdłużej. Zabrzmiał dziwnie, ale powiedział mężczyźnie, że nie ma ochoty na nic więcej poza zwykłymi pieszczotami, przytulankami czy pocałunkami.

    - Nie zmuszam cię, ale chciałbym wiedzieć co jest powodem – nie wypuszczał go z objęć, chyba partner zdał sobie sprawę, że właśnie takiego wsparcia w tym momencie potrzebował.
    - Innym razem o tym porozmawiamy – mruknął opierając czoło o jego bark, a ręce owijając w pasie czarnych skórzanych spodni. – Powiedz lepiej kiedy zamierzasz do niego pójść – rzucił oskarżycielsko.
    - Jesteś zazdrosny o przyjaciela? – brunet zdecydował się w końcu spotkać z Ivanem, kimkolwiek ten człowiek był. Dowiedział się, że żaden nie zrobił pierwszego kroku, ale prędzej czy później ktoś musiał ustąpić. – Znajdę go, co łatwe nie będzie, bo często zmienia miejsce zamieszkania, porozmawiam, wyjaśnię parę spraw i wrócę.
    - Jak często? Żyje wiecznie na walizkach i w hotelach? – parsknął śmiechem nie uświadamiając sobie, że trafił w dziesiątkę.
    - Niedługo się z nim spotkam, najpierw załatwimy twoje sprawy.

Wielki powrót Rene Castelli. Marzył o tym od miesięcy. Udowodni, że może zajść daleko dzięki ciężkiej pracy i naprawie własnych błędów. Dzięki bliskim mu ludziom potrafił podnieść się z dna, na które – według siebie – trafił po druzgocącej przegranej w Salt Lake City. Po wypadku przyjaciele wspierali go nieustannie i był im za to dozgonnie wdzięczny. Zarówno całej rodzinie Deakinów, McCartney'ów i Augustinie. Jeżeli coś osiągnie w cyklu Grand Prix to będzie to zasługa wielu osób, kochających i bliskich. Czasami żałował, że nie było z nim rodziców, bywały momenty, gdy odczuwał samotność i rozczarowanie z tego powodu, lecz był dorosły, wiedział, że rodzina jest zapracowana. Wychodził z założenia, że skoro wcześniej nie mieli dla niego czasu to teraz nagle terminarz im się nie zmieni. A jednak wkrótce ich spotka, nie wątpił, że wiedzą o jego udziale w „Internationaux de France”.

    - Więc? Kolacja, prysznic i spać? – odparł brunet. Cieszył się, że kochanek przyjechał z nim, był pewny, że jego praca się kończy, a resztą wyjazdów i Grand Prix zajmie się Arkady. Bardzo się zdziwił, że słysząc od starszego z Deakinów, że do Pittsburgha powinien pojechać z jego synem. Przypuszczał, że ojciec Charliego po prostu musiał iść znów do szpitala na kontrolę lub nie czuje się jeszcze pewnie na dłuższe podróże. Innego wytłumaczenia nie potrafił znaleźć.
    - Prysznic, kolacja przy telewizji, dopiero potem spać.
    - Świetnie się składa, wreszcie ci pokażę porządne filmy – zaśmiał się dostrzegając grymas niezadowolenia na jego twarzy.

* * *

Gdy został wywołany na lód rozległy się głośne okrzyki, oklaski gwizdy pełne zadowolenia, podziwu. Brakowało mu tego, uczucie towarzyszące łyżwiarzowi wychodzącemu na środek lodowiska pod obstrzałem setek par oczu jednocześnie mroziło krew z żyłach jak i napawało niesłychaną ekscytacją. Przyzwyczaił się, lecz przerwa sprawiła, że odczuwał to zupełnie inaczej, niż zwykle. Motyle w brzuchu znów się pojawiły, pragnienie wygranej było równie mocne chęć pokazanie swoich umiejętności i dobrej zabawy. Serce opuszczało kilka uderzeń, żołądek skręcał się ze stresu, ale nie zamieniłby tych emocji na nic innego. Uwielbiał krążącą w nim adrenalinę i liczył, że utrzyma się ona dostatecznie długo, by dał radę wykonać każdą figurę perfekcyjnie, a miał kilka sekwencji, których spieprzenie groziło brakiem miejsca na podium. Okrzyki zafascynowanych nim ludzi ucichły jak tylko słychać było pierwsze dźwięki „Time To Say Goodbye”. Wyróżniał się na tle białego otoczenia będąc ubranym w granatową koszulę, lekką marynarkę tegoż samego koloru ze złotymi mankietami oraz spodniami nie różniącymi się barwą od reszty. Wyjątkiem był czarne łyżwy. Ustawił się w przećwiczony już sposób. Muzyka uderzyła w niego z cała mocą, której bez wahania się poddał, umysł wypełniały tylko poszczególne figury, skoki i spirale, jakie musiał wykonać w programie krótkim. Za kilka dni zaprezentuje program dowolny i tam będzie miał więcej możliwości do popisów. Dla wszystkich było zaskoczeniem, że pierwszą figurą jaką wykonał nie był axel, jego specjalności, w której był mistrzem, lecz kombinacja dwóch Toeloopów i jednego Lutza. Kolejne była sekwencja, czyli połączenie kilku skoków innymi elementami lub krokami łączącymi. W jego przypadku był to Salchow i Stag – w najprostszy sposób można by go określić jako szpagat z przednią nogą zgiętą w kolanie, a tą z tyłu wyprostowaną. Melodia brzęcząca w uszach pomagała mu dostosować tempo i rytm do utworu, jechał powoli, acz zdecydowanie, z pewnością siebie bijącą z piersi. Był obserwowany przed setki ludzi, nawet miliony, skoro pokazują go właśnie w telewizji, ale najważniejszymi obserwatorami byli ludzie, który doprowadzili go do tego miejsca, nie mógł ich zawieść i zniszczyć ich ciężkiej pracy. Oddychał, z trudem łapiąc powietrze, po dwóch minutach był wykończony, a postało jeszcze sześćdziesiąt sekund. Skoczył kolejną sekwencję, kombinację, szpagat, łączone spirale, przeraził się, gdy podczas skakania Rittbergera coś przeskoczyło mu w nodze. Z bólu miał ochotę się popłakać, odbierając to jakby ktoś przyłożył mu wielkim młotem po kościach i je roztrzaskał. Nie był w stanie wylądować na obolałej kończynie, jego ciało przeżyło brutalne spotkanie z lodem. Punkty odjęte za upadek są gwarantowane, następne dostanie jeśli nie podniesie się w ciągu dziesięciu sekund. Utrata każdej cennej sekundy groziła niewykonaniem całego układu. Deakin wiedział, że coś jest nie tak i że dobrze się to nie skończy. On także miał tę świadomość, lecz nie mógł się poddać. Już widział te pierdolone nagłówki „Lata świetności Castelli skończone przez kontuzję”. Miał dopiero dwadzieścia trzy lata! Emerytura daleko przed nim. Mając na uwadze, że jeszcze kilka chwil dzieli go od odjęcia kolejnych punktów podniósł się podpierając dłońmi o lód. Ledwie utrzymując równowagę usiłował ponownie wpaść w rytm muzyki, która rychło miała się zakończyć. Przekształcając w głowie resztę układu, którego już nie było szans zatańczyć ruszył i od razu wykonał perfekcyjnego potrójnego axla. Próbując wymyślić coś na poczekaniu, aby miało ład i skład wybił się korzystając z ząbków łyżwy skacząc Flipa w kombinacji z podwójnymi Waltzami. Ostatnim elementem, który przyszedł mu do głowy był Falling Leaf, polegający na najeździe po kole, tyłem z zewnętrznej krawędzi łyżwy przy odwróceniu ciała do koła, później trzeba wykonać wyskok i pół obrotu. Lądowanie było dzisiaj najgorszym koszmarem, jaki mógł sobie wyobrazić. Wiedząc, że to już koniec odetchnął cały spocony. Muzyka ucichła, stanął do pozy końcowej, a kiedy posypały się oklaski, wiwaty i brawa runął na ziemię zwijając się z bólu. Na lodowisko została wezwana pomoc, do akcji wkroczył także Charlie, który na pewno nie mógł patrzeć na jego cierpienie. Nastolatki w kolorowych strojach wkroczyły na lodowisko zbierając kwiaty i maskotki. Zamiast pojawić się w „Kiss and Cry”, czyli w miejscu, do którego idzie łyżwiarz wraz z trenerem po wykonanym programie czekając na wyniki, dotarli do izby z personelem medycznym.

    - Kiepsko to wygląda – mruknął lekarz tak, aby pacjent nie usłyszał. Jednak Rene był świadomy swojego stanu. Obchodziło go tylko jedno.
    - Wystartuję w programie dowolnym?


* * *

Miranda zdecydowanie była zwolenniczką tańca dowolnego, w której każda para mogła puścić wodzę fantazji, nie musząc dopasowywać się do wymagań komisji. Dziś jednak prezentowali taniec rytmiczny, czyli połączenie polegające na zasadach tańca obowiązkowego i oryginalnego. W tym roku motywem przewodnim, do którego musiała się odnieść każda para był Ravensburger Waltz. Ich ulubionym tańcem był właśnie walc, w nim sprawiali się wspaniale, tak też się czuli. Przytuleni do siebie niemalże klęcząc na tafli czekali na „Perfect” Eda Sheerana. Mimo tego były figury i sekwencje, które musieli pokazać czy chcieli, czy nie. Najgorsze były wyrzuty, kobieta zawsze obawiała się, że zrobi coś źle i Keith nie będzie w stanie wykonać odpowiednich ruchów, w konsekwencji nie wylądowałaby czysto. Oprócz tego istniało zagrożenia życia, w końcu kilka lat temu zawodniczka, która spadła z ramion partnera uszkodziła sobie kręgi szyjne, co jej zagwarantowała pobyt w szpitalu. Nie chciała skończyć podobnie, mimo iż ufała bratu bezgranicznie tańców rytmicznych zawsze się obawiała. Pierwsze sekwencje nie były złe, wszystko wychodziło im równocześnie i dokładnie co do sekundy. Następne figury i skoki takie jak podnoszenie rotacyjne długie trwające do dwunastu sekund sprawiały jej niewielkie trudności. Lecz brat wydawał się niesamowicie skupiony na każdym ruchu. Później nastąpił piruet siadany, obowiązkowo wykonywany równocześnie przez oboje partnerów w różnych pozycjach. Poświęcili zbyt dużo czasu, aby dać się wykopać do domu bez medalu. Prawda była jednak taka, że oboje sprawdzali się w programie dowolnym, w którym zwykle zdobywali najwyższe noty. Dzięki temu nadrabiali spieprzony rytmiczny. Wykonanie dokładnych Twizzli, czyli szybkich obrotów na jednej nodze w tym samym czasie wymagało ogromnych pokładów siły, zwłaszcza pod koniec występu. Ważną rolę grała odpowiednia odległość między zawodnikami. Ballada wciąż zachwycała, a taniec jeszcze bardziej co nie uchodziło ich uwadze słysząc po każdej figurze gorące brawa. Skończyli wyczerpani, ale szczęśliwi, gdyż dali z siebie wszystko. Keith ze stoickim spokojem uśmiechał się do kamer, licząc w duchu, że być może pewna osoba siedzi właśnie przed telewizorem i go ogląda. Ukłonili się, gdy muzyka się skończyła, a brawa przybrały na sile. Pozbierali kilka pluszaków i kwiatów, co należało do jednego z bardziej lubianych zajęć po występie. Tym gorszym było udzielanie wywiadów, w których siostra wywyższała się i patrzyła na resztę konkurentów z góry. Odwrócił się gwałtowanie w chwili, gdy bukiet różnobarwnych mieczyków uderzył go z impetem w głowę, a potem spadła na lód. Podnosząc pięknie zawinięte kwiaty ozdobione złotą tasiemką, szukał w tłumie sprawcy niegrzecznego zachowania. Ujrzawszy tę osobę szczęka w pierwszym momencie uderzyła o ziemię, w drugiej usta pokazywały uśmiech lśniących białych zębów, a zachwyt zalał go na nowo. Stojący na schodach blondwłosy mężczyzna z kpiną wypisaną na twarzy, w jeansowych spodniach, beżowym golfie i brązowym płaszczu przyprawił go o lepszy nastrój w mniej niż sekundę. Nigdy nie spodziewałby się, że Ivan przyjdzie go zobaczyć, wszakże mówił mu, kim jest, lecz nie sądził, że nowego znajomego będzie to obchodziło w najmniejszym stopniu.

    - Keith, co jest? – zapytała zdziwiona kobieta.
    - Ależ nic, kochana siostro – każdy głupi dostrzegłby bijące od niego szczęście i zachwyt. Trzymał kurczowo kwiaty nie zamierzając się z nimi rozstać do powrotu do hotelu. Jak tylko znajdzie chwilę wolnego pojedzie do Ivana. Wykręcając się jakoś z treningu programu dowolnego, który miał się odbyć niebawem.

* * *

Popełnił błąd wychodząc z domu, jednak mając świadomość, że kilka kilometrów dalej przeklęty Owen tańcuje sobie na lodowisku po prostu nie potrafił wysiedzieć spokojnie przed telewizorem. Jakaś część niego pragnęła oglądać mężczyznę do końca życia, druga natomiast zamierzała się go pozbyć i wyrzucić z pamięci, w końcu nadzieję na coś więcej były płonne. Keith był zdeklarowanym hetero, nawet najseksowniejszy facet na świecie nie odciągnie go od kobiet.

    - Kogo nie odciągniesz od kobiet? Ivan się zakochał? Niemożliwe – stanął jak wryty parę metrów od mieszkania, gdy do jego uszu doszedł znajomy głos. Uniósł lekko głowę, ale nie chciało mu się wierzyć w to, co widział.

Drań podpierający ścianę przed drzwiami wejściowymi miał wymalowany na przystojnej mordzie zadziorny uśmiech. Przyznał sobie w myślach, że wieki go już nie uświadczył. Czyż Charlie nie powiedział mu, że nie chce go widzieć dopóki nie zmieni swojego popapranego życia? Podszedł bliżej nie odrywając wzroku od zielonych tęczówek. Ignorując go przez moment przyłożył kartę magnetyczną do zamka od wejścia, by je odblokować. Zamykając drzwi przed nosem bruneta, do środka wśliznęła się noga uniemożliwiająca mu pozbycie się intruza.

    - Jestem według ciebie aż tak seksowny, że mogę uwieść każdego? I nie, nie zakochałem się.

Odszedł od wejścia wpuszczając przyjaciela, od początku zamierzał to zrobić i Deakin to wiedział. Rozebrawszy się podreptał do kuchni zagotowując wodę na kawę.

    - Gdzieś ty się szwendał? Sterczałem tam już czwartą godzinę – usiadł na fotelu mając dobry widok na Ivana.
    - Mogłeś zadzwonić i zapytać czy jestem – zajął miejsce naprzeciwko.
    - Wolałem przeprowadzić pierwszą rozmowę od miesięcy twarzą w twarz. I przestań zachowywać się jakbym był dla ciebie obcy. Gdzie jest „Kotku”, „Kochanie”, „Słoneczko”?
    - Po co przyjechałeś? Powiedziałeś, że dopóki...
    - Pamiętam, dobra! Pamiętam każde pierdolone słowo, które wykrzyczałem w złości. – warknął unosząc ręce w geście obronnym. – Ale nie mogłem dłużej wytrzymać, w ostatnim czasie wiele się wydarzyło, ilekroć myślałem o szczęściu, które mnie spotkało, nie potrafiłem zapomnieć o szczęściu, jakie obiecywałem tobie.
    - Kotku, to brzmi jak wyznanie miłosne – westchnął teatralnie kładąc obydwie ręce na piersi.
    - Miałem ci pomóc, a odtrąciłem, czego do początku żałuję – odparł skruszony spuszczając głowę. – Grasz silnego i wytrwałego od wieków, a w rzeczywistości...
    - Nic się nie zmieniłeś, koteczku, jak zwykle obrażasz mnie w ten sam sposób – zakpił wracając do części kuchennej.
    - Chcę pomóc! Ile razy w tym tygodniu już wisiałeś nad kiblem i rzygałeś? Jeżeli ja cię nie upilnuję to nikt tego, kurwa, nie zrobi! – poderwał się z fotela zirytowany obojętnością Barda na jego obecność.
    - Nie wkurwiaj się tak, a przy okazji i mnie. Już mam jestem podminowany. Poza tym – uciął na chwilę – nie byłem tam od trzech tygodni. I czuję się z tym faktem całkiem dobrze.

Był świadomy, że Charlie mu nie uwierzy, ale mówił prawdę. Miał dosyć smrodu narkotyków i alkoholu. Od kilku tygodni bierze udział w nielegalnych wyścigach, co mu się bardzo opłaca, a „Red Walls” mija z daleka. Bella powoli odchodzi w niepamięć. Przyjaciel zarzucił mu już setny raz, że życie traktuje jak grę, która się prędzej czy później znudzi i można ją skończyć. Rzeczywiście tak uważał, bo co miał do stracenia? Matka nie żyje, ojciec... chuj wie kim on jest, a tamten sukinsyn zapłaci za to, co zrobił najwyższą cenę.

    - Tylko nienawiści do tamtego faceta trzyma cię przy życiu, jednak im więcej czasu stracisz na jego poszukiwania tym gorsze okaże się twoje życie. Odpuści, masz bogatą sieć kontaktów, ale odszukanie jednego człowieka wśród ośmiu miliardów jest niemożliwe. Zmarnujesz całą młodość, by zemścić się na tym człowieku? To jedyny cel w twoim życiu?!
    - Dokładnie! Przecież wiesz, co zrobił mojej matce! Obiecywał złote góry, a zmienił jej życie w piekło! Więc tak skończy, choćbym miał własnymi rękoma go tam wysłać! Ta sprawa ciebie nie dotyczy, więc nie musi się obchodzić – odparł już spokojniej podając brunetowi kubek z gorącym napojem.
    - Zamierzałem wybić ci ten pomysł z głowy, ale skoro to nie skutkuje, pomogę ci go odnaleźć. Pod jednym warunkiem.
    - Jakim? – zainteresował się zszokowany, że Deakin zaproponował swój udział. Pamiętał jak wiele razy powtarzał, że jest idiotą i powinien zacząć normalnie funkcjonować.
    - Załatwisz z nim te sprawę, a potem wyrzucisz go z pamięci. Koniec z tamtym pierdolonym barem, koniec z nielegalnymi wyścigami. I przeprowadzasz się bliżej mnie, aby mógł mieć cię na oku. Normalne, przeciętne życie, bez szaleństw i niebezpieczeństw. To moje warunki – rozłożył ręce czekając na jego reakcję. Nie miał nic do stracenia, jeśli przyjaciel poda mu pomocną dłoń to może kiedyś dopnie swego. A potem... Będzie jak Charlie chce.
    - Dziękuję – rzucił, a na twarzy malował się radosny uśmiech. Odzyskał jedyną żyjącą osobę, która coś dla niego znaczyła. – Dziękuję, że w końcu mnie zrozumiałeś.

Podszedł do Deakina pozwalając siebie przytulić. Wtedy poczuł, że nie tylko jemu brakowało przyjaciela, brunet też go potrzebował. Czuł, że w jego życiu zaszły pewne zmiany, o których musiał z kimś pomówić. Nie widzieli się kilka miesięcy, ale między nimi tak naprawdę pozostało po staremu. Przenosząc czas na wspominanie Keitha na inny moment postanowił spędzić z Charliem miło czas. Obiecał sobie zacząć go od przepytania mężczyzny o jego życie prywatne i o źródło pochodzenia śladów zębów na jego szyi.


* * *

Dawno nie czuł się tak lekko na duszy. Zdecydowanie musiał częściej ucinać sobie pełne szczerości pogawędki. Wcale nie było mu głupio, że brzmi jak kobieta, tak jakby faceci nie powinni się uzewnętrzniać, zwierzać lub płakać. Nie sądził, że otrzyma tak smakowite ploteczki o jakiejś gwieździe. Oczywiście nie znał żadnego Castelli, nie interesował się – do tej pory – łyżwiarstwem, więc nie miał pełnego obrazu, kim jest partner Charliego. On go nazywał kochankiem, lecz sposób w jaki mówił o „seks kumplu” bardziej dawał do myślenia, że są dla siebie kimś znacznie ważniejszym. A Deakin jego nazywał głupcem, samemu nie zauważając, że jest zakochany po uszy. Mógł się założyć, że z wzajemnością, ponieważ rzeczy, o których mówił, że Rene robi wyraźnie na to wskazywały. Choć pewnie brunetowi nie przyszło to do głowy. Chciałby być z nimi w momencie, gdy ci dwaj uświadomią sobie, że nie potrafią bez siebie żyć. Będzie śmiał się z idiotów, którym wieki zajmuje dojście do pewnych wniosków. Mężczyzna był od dwóch dni bardzo zestresowany, gdyż jego ukochany miał poważny wypadek na lodzie i jeśli opuchlizna nie zejdzie za dwa dni z następnym występem może się pożegnać. Życzył partnerowi przyjaciela jak najszybszego powrotu do zdrowia, choć nie był pewny czy ryzykowanie kolejnym uszczerbkiem na zdrowiu podczas kolejnego programu było dobrym pomysłem.
Przełączył na program o ogrodach w wielkich posiadłościach. Lubił patrzeć na kwiaty, ozdabiać mini każde pomieszczenie, co zaszczepiła w nim mama. Jednak kobieta prowadząca program była nieudolna, bredziła jak potłuczona, a on w żadnym stopniu się z nią nie zgadzał. Doszedł do wniosku, że sam lepiej urządziłby ogród w stylu francuskim lub angielskim. Nie mając zamiaru dłużej się denerwować wyłączył telewizor i odrzucił pilota na bok. Przygotowawszy czyste ubrania skręcił do łazienki. Nie zdążył się rozebrać, a pukanie wywabiło go na korytarz. Jeśli to osoba, której oczekiwał przez cały dzień...

    - Dlaczego zmieniłeś hotel? Masz pojęcie jak długo cię szukałem?!
    - Ale znalazłeś, kotku – zaśmiał się. – Pytanie: po co?


* * *

    - Jak wielkie trzeba mieć szczęścia, żeby wylizać się z kontuzji i wziąć udział w kolejnym programie?
    - Trzeba być mną – odparł Rene pakując niewielką walizkę.

Zaprezentował swój układ, ponadto suma z programu krótkiego i dowolnego dała mu przepustkę na podium, trzecie miejsce co prawda, ale jak na okoliczności to cieszył się nawet z tego. Pozostawała jeszcze wizyta w Kanadzie i Francji.

    - Jesteś pewny, że nie chcesz zostać dłużej? Co z tamtym gościem?
    - Ivanem? W porządku – posłał mu promienne spojrzenie. – Mogę spotkać się z nim w każdej chwili. Nie pozwolę, żeby nasza kłótnia się powtórzyła. W końcu doszliśmy do porozumienia. Lepiej skup się na sobie, wyjątkowo teraz ci na to pozwolę. Więc gdzie teraz? Lotnisko, dom, znów lotnisko i Francja?
    - Nie wkurwiaj mnie!


9 komentarzy:

  1. -Gdzieś ty się szwędał?, chyba powinno być: szwendał. Bardzo lubię twój styl pisania. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam i życzę dużo weny. Iwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pośpiech -.-"... Nawet nie zwróciłam uwagi jak to napisałam :D Dziękuję, już poprawiam.

      Usuń
  2. Dziękuję za koljeny rozdział :)
    Akcja teraz toczy się bardzo szybko, ale mam nadzieję, że w kluczowych momentach(wyznawanie uczuć) zwolni :)
    R i Ch są słodcy :)
    K i I w końcu się spotkali :) Czy coś z tego będzie?
    Co się stało M, że ma taki uraz do mężczyzn?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za kolejny rozdział i z niecierpliwością oczekuję na kolejny. Weny życzę i pozdrawiam serdecznie! Twój fan.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekamy, czekamy..... czekamy i czekamy, pozdrawiamy! I dalej czekamy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, jest tu ktoś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś tu jest :). A już na pewno będzie w tę niedzielę :D

      Usuń
  6. Hej,
    cieszę się że Keithbi Ian w końcu się spotkali, mam nadzieję że jednak coś z tego będzie, musze to powiedzieć Charlie, Rene są ślady... i Mandy co takiego się wydarzylo, że ma taki uraz do mężczyzn...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniale, cudownie, wyszło naprawę wspaniale, wielka szkoda, że Rene odrzuca Charliego i uważa, że tylko seks ich łączy, ale po tych gestach widać coś zupełnie innego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń