Powered By Blogger

sobota, 22 lipca 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 11


Hej Kochani! Przetrzymałam Was trochę, czego nie planowałam, tak wyszło. Ale może wzbudziło to w Was większy głód. Z tego powodu wrzucam rozdział dzień wcześniej, bo kto mi zabroni? :D
Dziękuję za komentarze :)




Wysokie szpilki wydawały z siebie głośne dźwięki stukając o posadzkę. Zgrabne nogi bez problemu utrzymywały się na eleganckich butach o śnieżnobiałym kolorze jakby żadne wysokości nie były im straszne. Kobieta kołysała zgrabnymi biodrami zwracając na siebie uwagę okolicznych mężczyzn. Jej brązowe faliste włosy utrzymywały się w ładzie za pomocą błękitnej spinki z kawałkami kryształków. Kolor ten odpowiadał sukience przed kolano, której gorset w kształcie serca nieco ciemniejszy od reszty ozdabiały lśniące kamyczki o odcieniu wzburzonego morza. Dumnie wyprostowana prezentowała się jak dama na włościach. Na różowych ustach gościł szeroki uśmiech. Nie trudno było się domyślić, iż promieniała szczęściem, a powodem tego było udane życie prywatne jak i zawodowe. Każde wydarzenie mające miejsce w ostatnim czasie dawało jej prawdziwą satysfakcję i radość, o które nikt z rodziny jej by nie podejrzewał. Bijąca na kilometr pewność siebie przeradzała się w arogancję, co z kolei tylko zachęcało Mirandę do patrzenia na nędznych śmiertelników z góry oraz pastwienia się nad służącymi i osobistą asystentką.
Żadna z tych osób nie miała z nią łatwo, a już na pewno nie młodziutka kobieta idąca za swoją pracodawczynią z podkulonym ogonem obładowana dwiema ciężkimi walizkami. Caroline, bo tak nazywała się osiemnastolatka, wyprzedziła kobietę i natychmiast otworzyła przed nią szklane drzwi prowadzące na postój taksówek przed lotniskiem. Przytrzymując drzwi musiała wytrzymać kujący ból w nadgarstku, który coraz częściej i dłużej dawał o sobie znać, zwłaszcza kiedy szatynka zwlekała z wyjściem testując wytrzymałość podwładnej. Ponadto jedna z walizek wypełniona po brzegi ubraniami, kosmetykami i wieloma innymi różnościami do pielęgnacji ciała nie posiadała kółek umożliwiających bezproblemowe prowadzenie, toteż zmuszona była przewiesić ją przez ramię. Wyglądem przypominała wielbłąda z dwoma garbami i tak też się czuła.
W ostatniej chwili, gdy boląca dłoń odmówiła jej posłuszeństwa i ześliznęła się z klamki zauważyła nad sobą ramię, które powstrzymało drzwi przed niechybnym uderzeniem Mirandy. Kiedy kobieta odeszła kilka kroków ona, podnosząc wzrok spostrzegła krótko obciętego blondyna o zielonych oczach pochylającego się nad nią. Świdrował ją wzrokiem parę chwil, po czym bez chwili wahania odebrał ciężką torbę którą musiała taszczyć. Skinieniem głowy dał jej do zrozumienia, że ma dotrzymać kroku jego siostrze, a o wściekle żółtą torbę ma się nie martwić. Poczuła jak kamień spada jej z serca, podziękowała Keithowi za pomoc ciepłym uśmiechem i szybko podreptała do pani Mirandy.

    - Co tak długo?! – wrzasnęła wściekła kobieta rozglądając się w poszukiwaniu pojazdu, który miał czekać na nich przed lotniskiem. Wynajęli specjalny samochód, by nie musieć korzystać z taksówek. Co to to nie!
    - Jesteś w gorącej wodzie kąpana. Musimy poczekać, bo o tej godzinie na drogach same korki. Bądź cierpliwa – powziął mężczyzna nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania siostry, w końcu rządzenie się, rozkazywanie innym i zwalanie całej winy na nich było na porządku dziennym. Nie zdziwiło go zachowanie Mirandy. – Spędzimy tu najbliższe pięć dni, nie ma powodu do nerwów, zdążysz jeszcze pobiegać po sklepach – ziewnął przeciągle wyobrażając sobie, że wchodzi już do hotelowego pokoju i przykrywa się kołdrą aż po czubek głowy. Był wykończony podróżą, bo siostra nie dawała mu zaznać spokoju. Od jakiegoś czasu ich rozmowy, a ściślej, rozmowy w rodzinie nie odbiegały od jego osoby na krok. Był wykończony psychicznie, ale ani kobiecie obok, ani rodzinie, do której wkrótce zaliczać się będzie Andrea nie wspomniał o swoim złym samopoczuciu, gdyż znał stałe powiedzenie rodziców. „Miłość jest lekarstwem na wszystko”. Może, ale on przez tą „miłość” skończy w grobie.

Jego twarz wyglądała na beznamiętną, pozbawioną jakichkolwiek emocji. Zielone oczy lśniły wypełniającą je pustką. Wydawało mu się, że nie prowadzi już życia, a egzystencję, która z upływem bezlitosnego czasu stawała się nie do zniesienia. W sercu odczuwał skrajną pustkę, choć nie wiedział, czego tam w środku może brakować. Ma rodzinę, przyjaciół, narzeczoną, z którą niebawem się pobierze... i która urodzi mu dziecko. Przeklął w myślach, bo od kiedy dowiedział się, iż zostanie ojcem stał się właśnie taki. Jakby rzeczy sprawiające mu przyjemność po tej informacji przestały go cieszyć. Jego dusza opuściła ciało i dryfowała gdzieś ponad nim pragnąc wyrwać się z ciasnej klatki, przypominającej wielkością oraz kształtem postać człowieka. Ilekroć widział Andreę coś w nim krzyczało, chciało trzymać się z daleka od niej, porzucić ją, opuścić raz na zawsze. Odpędzał te podłe chęci zapełniające go negatywnymi przemyśleniami. Musiał brać trzeźwy osąd na wszystko, a zwłaszcza odpowiedzialność spoczywającą na nim.

    - Najpierw wypiję drinka, później pójdę na shopping, do kosmetyczki, do manikiurzystki, na masaż, następnie do restauracji wegańskiej – zabijając czas oczekiwania na samochód Owen wyliczała na palcach czynności w porządku chronologicznym, które podejmie po dotarciu do hotelu. Miała nadzieje zostać tam powitana jak hollywoodzka gwiazda.
    - Ja spasuję. Dzisiaj nie ruszam się z pokoju na krok – zaoponował, ponieważ znał ją i zdawał sobie sprawę, że do wszystkich swoich planów wlicza również jego. A na obecną chwilę rozrywka nie wchodziła w grę. Nie ma na to siły.
    - Jak możesz?! – słysząc sprzeciw odwróciła się gwałtownie prawie uderzając markową torebką Caroline. Czym oczywiście nie przejęła się ani odrobinę. Natomiast Keith zwrócił jej na to uwagę i poprosił nieobecnym tonem, żeby nie wyżywała się na ludziach, którzy dla niej pracują.

Zmarszczyła brwi posyłając bratu i młodej kobiecie usta wykrzywione w pogardzie. Nie zdążyła wszcząć awantury, bo ukradkiem zaobserwowała jak znajoma jej osoba przekracza wyjście jakby kierując się w ich stronę. Nagle wyprostowała się dumnie, a złowroga mina przeobraziła się w pełną kpiny i szyderstwa. Podparła się w boki zadzierając wysoko głowę.
Keith dostrzegając tą błyskawiczną zmianę nastroju powędrował za nią wzrokiem. Niezbyt go zaskoczył widok swojego wieloletniego rywala – co w tym dziwnego, skoro mężczyzna jest łyżwiarzem przyjeżdżającym na każde zawody – więc w przeciwieństwie do siostry nie wykazywał nim większego zainteresowania. Po prostu się na niego patrzył, przybierając dość neutralną pozycję, ale widać nawet to nie spodobało mu się, gdyż posłał jemu i Mirandzie nienawistne spojrzenie rzucające ostre jak brzytwa sztylety. Postanowił to zignorować jak zwykł robić, próbując uniknąć konfliktu. Natomiast starsza od niego o rok kobieta czerpała wielką frajdę grając Castelli na nosie. Bez względu na uroczystość, w jakiej na siebie wpadali musieli walczyć. On już przywykł, iż „kolega” z branży traktuje go jak największego wroga, toteż nie pozostawał mu dłużny. W tym jednak momencie nie miał ochoty na nic, nawet na życie, a co dopiero kłótnie z kłopotliwymi ludźmi.
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki przed nimi zatrzymał się czarny luksusowy pojazd, którego wyczekiwali. Nie angażując się w zabawę siostry i Castelli zadowolony otworzył bagażnik i wpakował do niego cały bagaż jaki zabrali ze sobą z domu w Filadelfii. Dziewczyna również posiadała małą torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, więc pozwolił sobie ją odebrać i wpakować do samochodu. Nie odzywał się, lecz skinieniem głowy dał znak Caroline, by zajęła miejsce za kierowcą. On usadowił się obok niej, tak na wypadek, gdyby siostra chciała się poznęcać nad Bogu ducha winną asystentką. Na nią czekało siedzenie obok kierowcy.

    - Miraś, sądziłem, że masz lepsze rzeczy do roboty niż zawracanie sobie głowy jakimś beztalenciem! – krzyknął wystarczająco głośno, że osoba, o której mówił zacietrzewiła się i już chciała coś dodać od siebie. Jednak ku swojemu zdziwieniu czarnowłosy mężczyzna powstrzymał Castellę przed wykrzykiwaniem obelg.
    - Idę, idę.


* * *

Noc w Salt Lake City była spokojna i cicha. A przynajmniej tak to wyglądało z pięćdziesiątego piętra hotelu „Aurora” słynącego z odwiedzających go sportowców. Z półkolistego balkonu rozpościerał się widok na zachodnią cześć miasta, która obfitowała w miliony świateł i neonów. W pobliżu nie było drzew, jedyne co można było dostrzec to piętrzące się budynki różnej wielkości i kształtu. Wieżowce lub drapacze chmur zasłaniały widok mniejszych bloków oraz domostw. Gra świateł przybrała olbrzymią powierzchnię w centrum. Przy takiej ich ilości pomylić się można co do pory dnia, gdyż noc tutaj była równie jasna i przejrzysta co dzień. Z perspektywy Keitha opierającego się o barierkę i obserwującego widok miasto dosłownie spowijały płomienie ognia. Obraz ten był zarówno imponujący jak i denerwujący, ponieważ przez nieograniczony niczym blask na żółtym niebie nie sposób było odnaleźć chociaż jednej gwiazdy. Mimo wysilania wzroku dokonanie tego było wręcz niemożliwe. Tej nocy nieboskłon był bezchmurny, powietrze na zewnątrz przyjemne i orzeźwiające, w przeciwieństwie do apartamentu, w którym było duszno, ale nie chciało mu się szukać po omacku klimy, aby nie zbudzić Mirandy.
Rozczarowany powrócił na leżak. Położył się na nim bokiem biorąc ze stolika lampkę białego wina wytrawnego. Upił końcówkę, która mu została po czym odłożył szklane naczynie na swoje dotychczasowe miejsce. Mlasnął kilka razy i oblizał usta delektując się resztką kwaśnego smaku. Tym razem przekręcił się na plecy, ręce włożył za głowę i leżał w sposób, który dla niego był idealny do głębokich rozmyślań, a tych miał niestety całkiem dużo. Wzdychając zamknął oczy i pozwolił sobie wrócić kilka godzin w przeszłość.

    - Żartujesz?! Jak to nie idziesz ze mną na shopping? Obiecałeś, Keith! – wrzasnęła Miranda swoim piskliwym głosem wprost do jego ucha. Znajdowali się w salonie, on usadowił się wygodnie próbując pozbierać myśli, jednakże ona uniemożliwiała mu to. Caroline przyglądała im się przez moment, aby zaraz zniknąć z pola rażenia w przydzielonej jej sypialni. Wykrzywił się i odepchnąwszy od siebie starszą siostrę poderwał się z fotela. Chciał odejść od niej jak najdalej, ale ciągnęła się za nim jak ogon za kotem.
    - Nie przypominam sobie żebym składał jakieś obietnice. Raczej mówiłem, że dzisiaj nie zamierzam opuszczać hotelu. Jestem zmęczony i chcę spać

Nie minęło dziesięć minut od kiedy, po zameldowaniu się w recepcji, znaleźli się w apartamencie. On nie zdążył zapoznać się z wystrojem wnętrza, bo wyczerpany padł na pierwszy lepszy fotel. Odpoczynku jednak nie zaznał, bo ktoś go dręczył swoim paplaniem.

    - Miałabym iść na shopping sama? – oburzyła się, gdyż zachowanie brata było nieprawdopodobne. Nigdy wcześniej nie odmawiał zakupów, a teraz... Jakby w ciągu ostatnich dni zmienił się nie do poznania. To nie był już ten sam Keith, z którym się wychowywała.
    - Miło wiedzieć, że nie poradzisz sobie beze mnie – puścił jej oczko i nie zwlekając zamknął się w swojej sypialni. Następnie przekręcił klucz chcąc mieć pewność, że Miranda nie wtargnie do środka niczym burza z piorunami. Lecz jak się domyślał kobieta zaczęła walić w drzwi i wydzierać wniebogłosy. W ogóle się tym nie przejął będąc przyzwyczajonym, że w ten właśnie sposób dostawała wszystko czego zapragnęła. Założył słuchawki, w których natychmiast poleciała muzyka klasyczna. Położył się na łóżku czekając aż odgłosy zza ściany ucichną.

Z jednej strony poczuł delikatne wyrzuty sumienia, bo Miranda zamiast dręczyć jego zajmie się Caroline, a przecież ta dziewczyna nie mogła się jej postawić biorąc z niego przykład. Mógł się założyć, że po raz kolejny zrobi z niej swojego tragarza i każe kroczyć za sobą ładując na nią coraz to więcej torebek z ubraniami. Mimo że było mu jej szkoda, to osiemnastolatka pozwalała sobą pomiatać i nigdy tego nie przerwała, a on jest ostatnią osobą, która chciała się do tego mieszać. Nawet jeśli robi to wszystko, bo potrzebuje pieniędzy to nie jego broszka. On na jej miejscu znalazłby inną robotę.
Nie zdawał sobie sprawy kiedy zasnął, ale po obudzeniu stwierdził, że jest już noc. Wyszedł z pokoju. Zrobił obchód całego apartamentu, co pozwoliło mu zauważyć, że siostra bezpiecznie zrobiła zaplanowane wcześniej rzeczy i bezproblemowo wróciła do hotelu. Mogła grać mu na nerwach niewyobrażalne, ale to jednak rodzina, nie opuściłby jej w potrzebie. W osobnym pokoju otaksował wzrokiem śpiącą postać Caroline. Dziewczyna spała rozłożona na pojedynczym łóżku w ubraniach, które nosiła w ciągu dnia. Musiała być wykończona, bo nie wzięła prysznica ani się nie przebrała. Jej pracodawczyni z pewnością przeciągnęła ją po jednej trzeciej miasta. Zachodził w głowę, dlaczego tak uparcie trwała w pracy, gdzie jest traktowana jak robak nadający się do zgniecenia, rozdeptania.
Koniec końców po szybkim prysznicu skierował się na balkon wraz z jedynym towarzyszem, na którego miał teraz ochotę. Opróżnił w pojedynkę pół butelki wina. Kręciło mu się w głowie. Nie był mistrzem w piciu, tym bardziej teraz nijak mu to nie pomagało. Potęgował pragnienie zapadnięcia w sen, a na to nie planował pozwolić. Jeszcze nie teraz. Zresztą, czy udałoby mu się to jeśli wszystkie jego myśli wypełnia narzeczona i ich nienarodzone dziecko?

Od czterech dni, tyle czasu minęło od kiedy dowiedział się o swojej przyszłej roli, był kłębkiem nerwów. W wieku dwudziestu trzech lat zostanie ojcem, choć się o ten przywilej nie prosił. Zobaczywszy zadowolenie na twarzy Andrei po zdradzeniu tej niebywałej niespodzianki nie śmiał się odezwać. W drodze do domu również milczał, jak i przez resztę dni. Próbował dać tym do zrozumienia pozostałym, że nie czuje się szczęśliwy z tego powodu, aczkolwiek zrobić tego nie mógł. Samego siebie zasypywał pytaniami, dlaczego nie jest szczęśliwy, dlaczego nie odczuwa satysfakcji. Właśnie wtedy zrozumiał, że presja wywierana przez otaczających ludzi przytłaczała go. Lecz jak miałby ich poinformować, że nie chce dziecka z kobietą, która jest dla niego obojętna? Niedopuszczanie do siebie prawdy miało przykry finał. Być może, gdyby poprowadził z rodziną na spokojnie rozmowę i wytłumaczył jak się czuje zanim doszło co do czego, odpuściliby mu. Wykazaliby zrozumienie i poparliby jego decyzję.

    - Czy matka przegoniłaby wymarzoną synową? Czy Miranda stanęłaby po mojej stronie, a nie najlepszej przyjaciółki? Czy ojciec przepuściłby okazję do wzbogacenia się o nowe kontrakty z rodziną Andrei? – jego rozmyślała wydostały się z umysłu i zostały wypowiedziane na głos. A to tylko udowadniało mu jak idiotycznie brzmiały pytania. Odpowiedź była nadzwyczaj oczywista. – Pewnie, że nie.

Westchnął ciężko jakby na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za miliony istnień, za całe zło tego świata i za nienawiść nienarodzonego jeszcze dziecka do niego, bo ojciec go nie chce. Złapał się gwałtowanie za głowę, by nie zacząć nią rzucać we wszystkie strony oraz żeby nie uderzyć nią w coś twardego i niebezpiecznego. Tracił zdrowy rozsądek. To prawda, nie kocha Andrei i nigdy nie pokocha kobiety, z którą jest zmuszony związać się węzłem małżeńskim. Nigdy nie wybaczy rodzinie, bo postawiła go w takiej a nie innej sytuacji. Nigdy nie wybaczy sobie, bo dopuścił, by narzeczona zaszła w ciążę. Nie zorientował się nawet kiedy mogło do tego dojść. I nigdy nie pozwoli, by jego dziecko poczuło się przez niego niekochane. Nigdy go nie opuści, mimo że z jego matką nie będzie łączyć go miłość, a poczucie odpowiedzialności i obowiązek.
Chwila spędzona w samotności pozwoliła mu poukładać myśli na co miał nadzieję. Udał się. Już wie co zrobi i jak będzie wyglądała reszta jego życia. Sam nie wiedział jaki był powód, ale uśmiechnął się pod nosem. Jakby zrozumiał, odnalazł przeznaczoną mu drogę i nią musiał się kierować. Tym razem to nie jego dobro będzie najważniejsze, ale dziecka i dokona wszystkiego, by jego pociecha była szczęśliwa. Uczyni mu zadość nawet za cenę własnego szczęścia.


* * *

    - Ten facet tylko gada i gada i gada – marudził Rene mając wypisane na twarzy znudzenie i niecierpliwość. Przechadzał się po dużej kuchni urządzonej w stylu minimalistycznym, stworzonym wprost dla niego. Nie bez przyczyny wybrał hotel „Aurora” posiadający rozmaite wystroje wnętrz, od tych bogato zdobionych do takich jak to. Białych z brązowymi elementami jak drzwi, bez zbędnych dodatków oszpecających skromny wyrafinowany design.

On i Charles zakończyli właśnie rozmowę telefoniczną z Arkady'm – trwającą ponad godzinę – który zadzwonił żądając informacji o podróży i zakwaterowaniu. Mieli go na głośniku, więc bez przeszkód każdy z nich mógł się wypowiedzieć, choć z ich strony nie było to znowu takie „bez przeszkód”. Kolejny raz w tym dniu wszczęli awanturę, bo jeden wchodził drugiemu w zdanie. Nie obyło się, rzecz jasna, bez wyzwisk, ale starszy mężczyzna szybko zakończył ich animozje. Dyskutując z nimi chodziło mu przede wszystkim o dodanie łyżwiarzowi pewności siebie. Poradził mu również, by wyszedł na miasto, bo do zawodów zostało parę dni, i rozeznał się w sytuacji. Miało to na celu poznanie konkurencji, o której Rene nie posiadał żadnej wiedzy, a byłby ona przydatna. Jednak młody mężczyzna zaoponował, gdyż – według niego – wygra złoto z palcem w nosie i wtedy on i synalek trenera będą mogli się rozstać. Nie potrzebował znajomości o swoich przeciwnikach, bo jest najlepszym łyżwiarzem wszech czasów.

    - Mój ojciec chce ci pomóc, nadęty jak balon dupku – syknął brunet przewracając oczyma. Wstając z krzesła w kuchni kątem oka zauważył, że na tarczy zegara jest już po północy. Ziewnął przeciągle. Nim zdążył się odwrócić jego oko wykryło coś jeszcze, tym razem bardziej interesującego niż godzina. Wysoki, z rozczochranymi włosami mężczyzna przeciągał się. Podniesiona koszulka ukazywała mięśnie lędźwiowe, krótkie spodenki opuszczone poniżej pasa – wąskie seksowne biodra, a rękawy t-shirtu – tricepsy. Oczyma wyobraźni dorysował sobie resztę skrywaną pod ubraniami i niewiele brakowało, a jęknąłby na samą myśl. Wyobraził sobie dobrze widoczne obojczyki, muskularna klatkę piersiową, płaski umięśniony brzuch oraz kości bioder i ich linie zbiegające się w dół i tworzące literę V. Przełknął z trudem ślinę odwracając się od podniecającego widoku plecami, by powód jego wzwodu niczego nie dostrzegł. Przykleił się do lodówki udając, że czegoś szuka, pragnąc zapaść się pod ziemię. Nigdy nie stanął mu tak szybko mając przed sobą nagiego mężczyznę, jak teraz kiedy połowa tego cudownego ciała pozostawała zasłonięta, a działała jedynie jego fantazja.
    - Mam to gdzieś – fuknął odwracając się w stronę buszującego w lodówce bruneta. – Ty zawsze wolałeś solistów bardziej niż pary taneczne, więc możesz się ze mną podzielić informacjami. Chociaż czy to takie konieczne? – rozłożył ręce w boki udając wszystkowiedzącego. – Będziesz coś tu jeszcze robił?
    - Czemu pytasz?
    - Bo przykleiłeś się do tej lodówki jak magnes.
    - Szukam czegoś – odpowiedział wymijająco szybko wyciągając butelkę z zimną wodą dla pretekstu. Niepostrzeżenie przyłożył ją sobie do krocza, a wtedy nim wstrząsnęło. Nieprzyjemne ciarki przeszły mu po plecach, ale przynajmniej wzwód zniknął. Ostatni raz zmierzył wzrokiem łyżwiarza zabierającego z zamrażarki loda na patyku i kierującego się do swojej sypialni.

Nie odezwał się już do niego więcej, zatem i on milczał. Trzask drzwi upewnił go w przekonaniu, iż mężczyzna trafił do pokoju. On wyczerpany oparł się dłońmi o blat i pochylił głowę. Wziął kilka głębokich wdechów i doszedł do jednego wniosku. Ma ochotę na seks. Dawno tego nie robił, a podniesione przez blondyna ciśnienie szybko nie zniknie, ponadto mają spędzić ze sobą przeszło pięć dni. Z pewnością będzie to długa droga przez mękę, w której to będzie musiał użyć wszystkich swoich hamulców zarówno w popędzie seksualnym jak i moralnych.

    - Ma idealne ciało, urody mu nie brakuje, nic tylko brać. Jednak najbardziej ujmuje mu paskudny i podły charakter. Gdyby nie to... Mógłbym się zakochać – mruczał rozeźlony pod nosem mając pewność, że może sobie na to pozwolić. Uświadomienie sobie, że zakochanie się w Castelli nie byłoby takie złe bardzo go zdziwiło. Pal licho, że facet jest hetero – choć w hetero jeszcze nigdy się nie zakochał, bo w nich nie gustował – najgorsze w tym wszystkim był naprawdę okropny charakter. A sam seks z kimś takim...
O czym on do diaska myśli?! Castella to skończony drań, który myśli tylko o sobie. Nie obchodzą go uczucia innych. Zdanie i opinie reszty ludzi ma w dupie. Nie przejmuje się niczym, nawet jeśli to mogłoby zagrozić jego karierze. Taki właśnie jest, on to po prostu wiedział. Był zniesmaczony samym sobą i głupimi wymysłami na temat ich możliwej relacji. Musiałby być skończonym kretynem, gdyby ulokował uczucia w łyżwiarzu. To nie jest osoba, która potraktowałaby go dobrze. Już wcześniej dał dowód, że Charlie go obrzydza z powodu orientacji seksualnej oraz że nie okaże mu szacunku. Więc gdzie tu miejsce na myślenie o seksie z nim.
Z głową pełną tego typu rozmyślań zaparzył wodę, by zrobić sobie herbaty z usypiającymi ziołami, którą zwykł zażywać przed snem. Następnie pomaszerował do sypialni i tam połknął przepisane przez lekarza leki. Poczuł, że zaczyna nużyć go sen, ale z doświadczenia wiedział, że to złudne odczucie i prędzej świt nastanie niż on zaśnie. Toteż wziął do łóżka komórę i leżąc na boku przeglądał sieć.
Gdzieś w głowie zakiełkowała mu myśl, że chciałby usłyszeć głos Ivana, który drze się do słuchawki z tekstem „Myślałeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz, przystojniaczku?” Desperacko wręcz pragnął, by tak się stało. Albo chociaż, by przyjaciel wysłał mu smsa z podobną informacją. Potrzebował gwarancji, że mężczyźnie nic nie grozi i nie dzieje mu się krzywda. Obiecał sobie i jemu, że nie odezwie się pierwszy, bo ostatnim razem, gdy się widzieli ostro się na niego wkurzył, a miał dobry powód. Bard natomiast nie posiadał wytłumaczenia, dlaczego od dłuższego czasu nie daje znaku życia. Za wszelką cenę nie dopuszczał do siebie bardzo prawdopodobnego czarnego scenariusza, uważając, że w ten sposób oszczędzi sobie cierpienia, ale było to chyba największe kłamstwo jakie mógł wymyślić.
Resztę nocy spędził na powracaniu wspomnieniami do feralnego dnia, kiedy to pod naporem negatywnych emocji, stresu i żalu rozpłakał się niczym małe dziecko. Melinda McCartney, przyjaciółka Castelli użyczyła mu ramienia do wypłakania oraz dobroci, która wypełniała całe jej serce. Z tajemniczego powodu otworzył się przed nią i zwierzył. Kolejny raz udowodnił sobie, że gdy już się przywiąże do jakiegoś człowieka to nie puści do końca Świata. Żywił do siebie pretensje uważając, że zbyt łatwo ulega emocjom, wstydził się swojej wrażliwości i płakania w trudnych sytuacjach. Według wielu mężczyźni nie powinni okazywać słabości, a on posiadał ich wiele. W duchu dziękował Bogu, iż na czas „żenującego przedstawienia” łyżwiarz zniknął pokoju i nie był uczestnikiem tego wydarzenia.
    - Mężczyzna, o którym mówisz jest twoim partnerem? Kochasz go? Czy to dlatego...
    - Kocham go.
Zwlekał, lecz odpowiedział zgodnie z prawdą. Dlaczego miałby kłamać? Mówili o Ivanie, o mężczyźnie, który był mu bardzo drogi. Dla którego zrobiłby wszystko, w końcu cały czas usiłował mu pomóc. Inna sprawa, że nie szło mu to lekko, a Bard niczego nie ułatwiał. Nie wyobrażał sobie innej reakcji. Zerknąwszy na kobietę oraz jej rozpromieniony uśmiech i zadowolone oczy doszedł do wniosku, że ona nie zrozumiała co miał na myśli. Szybko musiał sprostować jej przesadnie szczęśliwą reakcję.

    - Kocham go jak brata.
    - Słucham? – nie ukrywała swojego głębokiego zdziwienia.
    - Dla mnie to oczywiste, bo wiem to, ale ty pomyślałaś...
    - Że jesteście razem – dokończyła. Zaczerwieniła się nieznacznie na policzkach orientując się jak wielce się pomyliła. Charlie pokazał jej nieśmiały uśmiech i ponownie rzekł:
    - Jest dla mnie jak młodszy brat. Kocham go, lecz nie romantyczną miłością. On wyzwala we mnie instynkt opiekuńczy, zawsze muszę się o niego troszczyć, jak starszy brat.