Powered By Blogger

niedziela, 28 sierpnia 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 12


Ech... Staję na głowie, żeby jak najszybciej skończyć to opowiadanie. Przykro mi, że osoby czekające na pdf'a jeszcze się go nie doczekały. Myślałam, że w tym tygodni będę mogła go w końcu wrzucić, ale... no ciężko. Nie prześpię dzisiejszej nocy i napiszę wszystko. Ale dobrze jest. Już przekroczyłam połowę ;) Dziękuję za komentarze.






Od trzech godzin spacerowali po parku miejskim. Przeszli cały ze dwa razy, ale Calebowi to nie przeszkadzało. Chciał być z daleka od domu jak długo to było możliwe. Zatrzymali się w końcu pod rozłożystym klonem i Lilith usiadła na ławeczce a on obok. Słońce mocno świeciło i ogrzewało ludzi do przesady. Niebo było bezchmurne, a co gorsza podmuch orzeźwiającego wiatru był zerowy. Czuł jakby się roztapiał a pot spływał mu po czole. W drodze przyjaciółka stwierdziła, że nie da razy na powietrzu, gdy włosy przyklejają się jej do szyi. W pobliskim sklepie kupiła sobie spinkę do włosów, którą okiełznała swoje pasma. Musiał przyznać, że taki artystyczny nieład do niej pasował.

    - Zaniepokoiłam się, wiesz? – zaczęła. – Napisałeś do mnie tak nagle, że chcesz gdzieś wyjść. Przecież dla ciebie spotykanie się z innymi ludźmi było niemożliwe, nienawidziłeś tego. A teraz tak sam z siebie chcesz wyjść? Zamierzasz w końcu przezwyciężyć swoją fobię?
    - To nie tak. Ja po prostu chcę jak najmniej przebywać w towarzystwie Kaylora.
    - Zachowuj się tak dalej, a twoje marzenie o partnerze nigdy się nie spełni. Dostałeś go, a teraz masz jakiś pretensje?
    - Chciałem sam sobie kogoś znaleźć, kogoś kto nie będzie ze mną z przymusu, a tak właśnie jest ze mną i Kaylorem. Nie znoszę ludzi jego pokroju.
    - Przecież nawet go nie znasz, a oceniasz? Sam zawsze powtarzałeś, że nie można oceniać po pozorach a ty właśnie tak robisz. Jak mam cię opieprzyć to zrobię to, a co?!
    - Powoli go poznaję. Wiesz, mówi się, że ludzie po pijaku kłamią, a ja właśnie myślę, że oni dopiero wtedy mówią prawdę i są szczerzy sami ze sobą.
    - Co ty tak nagle?
    - Nieważne. Idziemy połazić po sklepach?
    - Cal, niech cię uściskam – pisnęła i rzuciła się mu na szyję.


Skierowali się do centrum handlowego, do którego zwykli chodzić. Lilith ucieszona faktem, że Antrosa z własnej woli chciał spędzić z nią czas, w dodatku na mieście nie mogła wyzbyć się dobrego humoru. Coś czuła, że to będzie dobry dzień. Przechadzali się po sklepach z ubraniami, do których jej przyjaciel czuł niechęć. Nie znosił kupować dla siebie ubrań, bo nigdy nie szło mu dogodzić. Spędzał zbyt dużo czasu na wyborze czegokolwiek, a rzadko zdarzało się, że coś mu wpadło w oko. Łatwiej robiło się z nim zakupy w księgarni. Wtedy przypomniało jej się, że przyjaciel ostatnio dokonał zakupu trzech tomów jakiejś serii. Zapytała się więc go o to.

    - Fajnie się czyta. Niedawno zacząłem, ale skończyłem na dwudziestym rozdziale. Jakoś nie miałem głowy do czytania, tak to skończyłbym ją jeszcze dziś.
    - A jak tam plany wydawnicze?
    - Dostałem informację, że niedługo moja książka zostanie wydana, a właściwie to jedna po drugiej z tygodniowym odstępem. To też zależy od działu sprzedaży, którego dyrektorem jest Kaylor.
    - Poważnie?! Skąd wiesz? – raptownie zrobiła wielkie oczy. – Więc pracujecie w jednej branży. To super.
    - Josh mi powiedział na weselu. Co w tym takiego super?
    - No jak to? Już macie jakiś wspólny temat. Później przyjdą pewnie nowe. Gdy z nim porozmawiasz...
    - Znów to samo – warknął. – I ty i ciocia ciągle powtarzacie, że powinienem z nim porozmawiać. Ale jeśli ja nie chcę? Nie mam zamiaru zawierać z nim bliskiej relacji, po tym co chciał zrobić – wymsknęło mu się i natychmiast tego pożałował widząc zaciekawiony wzrok przyjaciółki.
    - A co takiego chciał?

Mijali ludzi spacerujących po galerii, stojących pod ścianą, biegające po korytarzach dzieciaki. Ogólnie to było głośno i nieprzyjemnie, więc zrelaksować się za bardzo nie mógł. Jeszcze wypaplał coś o czym nie chciał jej wspominać. Lepiej żeby nie wiedziała. On sam chciał zapomnieć.

    - E tam – machnął ręką – nieistotne. Może wypijemy coś?
    - Czytasz mi w myślach – pochyliła się do niego i powiedziała to. – Kawusia z prądem jest tym co lubię.


~~* * *~~


Wysiadł z samochodu zaparkowawszy przed domem ojca. Nieumyślnie trzasnął drzwiami aż się szyba zatrzęsła. Nie kontrolował swoich ruchów. Zdawało mu się, że już z nim w porządku, gdyż badanie alkomatem, które sobie zrobił przed wyjazdem nic nie pokazało. A jednak czuł się dziwnie. Nie wiedział co mu jest. Podejrzewał, że to od zmiany trybu nocnego i dziennego. Dzień zazwyczaj zaczynał się u niego około piętnastej, a kończył o trzeciej. Właśnie o tej godzinie zaczynała się noc trwająca znów do piętnastej. Jego zegar był rozregulowany bo zaburzył swój własny rytm. Jednak coś mu mówiło, że to nie jest jedyny powód jego kiepskiego samopoczucia.
Zapukał do domu i wszedł od razu. Rozejrzał się po wnętrzu szukając ojca, gdyż ten w każdym pomieszczeniu w domu mógł słyszeć wjeżdżający na swoją posiadłość pojazd. Zdjął buty, aby nie zostać skarconym po raz kolejny, że tego nie zrobił. Zaczął szukanie właściciela od salonu, ale nie znalazł go tam. W domu było niesłychanie cicho.

    - Pan Kaylor? – podskoczył do góry słysząc niespodziewanie głos za sobą
    - Witam pani Floro – przywitał się z gosposią. – Szukam ojca. Wyszedł gdzieś? Chociaż samochód stoi przed domem.
    - Jest w domu. Jakiś czas temu dostał telefon i od tamtego czasu się tam zaszył. Próbowałam tam wejść, ale zamknął drzwi i stwierdził, że mu przeszkadzam oraz powinnam dać mu spokój.

Zaczynał się martwić, bo nigdy nie słyszał, aby tata źle odnosił się do służby. Poza tym coś mu tu nie grało. Rodzic dziwnie się zachowywał. Nieważne jak bardzo Baner go denerwował, to jego bliska rodzina i martwi się. Wbiegł po schodach na piętro i skierował się do sypialni ojca. Zapukał energicznie w drzwi i krzyknął.

    - Tato, to ja. Wpuść mnie do środka albo chociaż wyjdź.

Mężczyzna nie odezwał się, lecz słychać było szczęk w zamku i otwieranie drzwi. Ujrzał rodzica z nieciekawą miną. Był przygnębiony i wyraźnie wyprowadzony z równowagi.

    - Lepiej żebyś miał dobry powód, by tu przyjeżdżać i zostawiać męża samego w domu.
    - Co? Skąd wiedziałeś, że nie ma go ze mną?
    - Bo cię znam. No więc? – podparł się w boki kierując się w stronę gabinetu, w którym urzędował.
    - Kazałeś przyjechać mi po prezenty. A Caleba i tak nie ma w domu. Przyszła jego przyjaciółka i razem wyszli.
    - A ty już nie mogłeś zrobić nic pożytecznego tylko przyjeżdżasz tu i działasz mi na nerwy! – zdenerwował się mężczyzna, wyglądał jak chmura gradowa.
    - Nie ma sprawy – uniósł ręce – już wychodzę.

Udawał, że nie zabolały go słowa ojca. Nic nie zdążył zrobić, by wyprowadzić go z równowagi. Spochmurniał. Ma serdecznie dosyć tego cholernego dnia. Od rana wszystko się pieprzyło. Czasami nachodziły go takie dni gdzie nic mu się nie udawało i wolał zniknąć z powierzchni Ziemi. Ten był jednym z nich. Najpierw bar, później Caleb, teraz ojciec, niech dojdzie do tego jeszcze jego matka, a pójdzie na cmentarz i wykopie sobie grób!

    - Czekaj, czekaj. Nie chodziło mi o ciebie. Po prostu myślałem nad czymś co mnie przerasta i wyładowałem się na tobie, synu. Szkoda, że problemy nie rozwiążą się same. Jeśli chodzi o prezenty to są w schowku, gdzieś musieliśmy je przenieść. Zaraz ci pomogę je przetransportować do auta.
    - Powiedz mi lepiej dlaczego i kto cie tak zdenerwował – założył ręce na piersi i czekał na odpowiedź.
    - Wyobraź sobie – westchnął ciężko – że dzwoniła Angelika.
    - Słucham?! – ha, no tego się nie spodziewał.
    - Porozmawiajmy na spokojnie. Floro – zawołał kobietę – zrób dwie mocne kawy.
    - Oczywiście, proszę pana.
    - Zapomnij, że będziesz pił w moim domu alkohol. I tak chlejesz na potęgę. Jeszcze trochę a... – nie zdołał skończyć gdyż w zdanie wtrącił mu się syn.
    - Wiesz, chyba rzucę picie. Nie chcę wpaść w nałóg. Gdybym chciał wlewałbym w siebie różne świństwa przez cały dzień bez przerwy. Nie chcę zostać alkoholikiem – powiedział z poważnym wyrazem twarzy.
    - Naprawdę? Dlaczego akurat teraz? – znaleźli się w miejscu, do którego zmierzali. Obaj usiedli na czarnej skórzanej sofie.
    - Zauważyłem... – przełknął ślinę, bo ciężko było mu to przyznać. – Zauważyłem, że zachowuję się okropnie gdy wypiję za dużo, poza tym badania, które robię co pół roku nie wyjdą dobre jeśli wciąż będę nadużywał alkoholu.
    - Mówisz, że chcesz przestać, ale takie puste rzucanie słów na wiatr ci w tym nie pomoże. Wyjście z nałogu nie jest łatwe i wymaga wiele pracy. A z tobą to nie jest tak, że możesz przestać pić kiedy powiesz sobie zechcesz. Masz z tym problem.
    - Mam z tym problem. Nie przestanę nawet jeśli powiem sobie „stop”. Przyznaję, że powoli wchodzę w uzależnienie.
    - Dobrze, że zrozumiałeś to tak wcześnie, bo potem mogłoby być za późno. Za każdym razem ci to powtarzałem, ale miałeś to w poważaniu. Powiesz co cię skłoniło do takich przemyśleń?
    - Mój mąż – prychnął mając ochotę śmiać się z samego siebie, ale była to szczera prawda.
    - Punkt dla Caleba – starszy z Ledwoodów uśmiechnął się. – Pomogę ci jeśli będziesz tego potrzebował. Najlepiej gdybyś poszedł na terapię, ale skoro nie jest z tobą tak źle może uporasz się z tym sam. Cieszę się, że w końcu o tym ze mną porozmawiałeś. A wracając do Angeliki...



Godzinę później rodzic pomógł zapakować mu prezenty i podarunki ze ślubu do samochodu na siedzenie obok kierowcy. Większość z nich się tam zmieściła, a reszta poszła do bagażnika. Było ich całkiem spoko. Jedne większe drugie mniejsze. Prezentu od gości nie były wcale potrzebne, najważniejsze, że przyjęcie zaproszonym osobą się podobało i była okazja do picia. Tak to widział. Niemniej jednak był ciekaw co ludzie dla nich wymyślili. Jeśli to będzie bluzka dla dwojga z napisem „kocham cię” to on umrze ze śmiechu. Po wszystkim mógł już wrócić do domu. Spojrzał na zegarek na lewej ręce i zauważył, że jest już siódma. Zastanawiał się jakim cudem, skoro dopiero co było południe. Pożegnał się z tatą, z którym od lat zwierzył się ze swoich problemów. Wcześniej uważał, że żadnych nie posiadał, lecz dosadne słowa męża uświadomiły mi, iż jest inaczej. O ironio, przyznał mu rację i w dodatku to, że przejrzał na oczy było zasługą mężczyzny, którego nie znosi.

    - Kaylor, widzę cię jutro o ósmej rano w pracy – siwy mężczyzny pochylił się nad otwartym oknem.
    - Ech... Postaram się.
    - A, i jeszcze jedno. Caleb kilka razy w tygodniu chodzi na rehabilitację, twoim obowiązkiem jest go zawieść do ośrodka. Jak wrócisz z pracy to go zawieziesz.
    - Rehabilitacja? – o co chodzi? To znaczy, że istnieje szansa, by Antrosa zaczął chodzić?
    - Jego się zapytaj jeżeli cię to interesuje – sek w tym, że mąż go nie interesuje.




Przyjechał do domu całkowicie skonany. Przed apartamentowcem był o dziewiątej. Przez pieprzone roboty drogowe stał w korku godzinę i do tego musiał zrobić objazd, który trwał kolejną godzinę. Po dwóch godzinach spędzonych w zaduchu, oślepiającym słońcu w nagrzanym samochodzie, w którym w połowie drogi przestała działać klimatyzacja dostawał szału. Żałował, że w ogóle dzisiaj wstał z łóżka. Mógłby przespać dzisiejszego pecha.
Po wędrówce windą, za którą dziękował Bogu, bo już myślał, że będzie nieczynna a on zostanie zmuszony do pójścia schodami, wszedł do mieszkania. Położył worki z pamiątkami na przedpokoju i od razu poszedł do swojej sypialni, by rzucić się na łóżko.


~~* * *~~


Nalewał sobie soku w kuchni gdy nagle usłyszał trzask drzwi i kroki Kaylora. Odstawił napój i wyjrzał na korytarz, lecz nie zobaczył tam mężczyzny a trzy worki, w które było coś zapakowane. Nie zamierzał oglądać męża przez długi czas, lecz będąc z Lilith w pewnym momencie stwierdził, że w pewnych sytuacjach nie poradzi sobie bez jego pomocy. A przyszło mu to do głowy, gdy zwiedzając sklepy stwierdził, że jest cały przepocony i jak nienawidzi się kąpać, tak wtedy chętnie by to zrobił. Problem pojawiał się, gdy zdał sobie sprawę, iż sam tego nie zrobi. A tak miał nadzieję, że Kaylor więcej go nie dotknie. Domyślał się, że jeszcze długo nie zapomni tego co mężczyzna chciał zrobić. Świadomość tego jak został potraktowany bolała.
Odstawiwszy kubek wyjechał z kuchni po drodze przejeżdżając obok sypialni męża. Ten leżał na łóżku w butach i wyglądał na wykończonego. Miał nic sobie z tego nie robić i odjechać, jednak nie potrafił. Nie był taką osobą, widział, że z Kaylorem coś nie tak, więc wjechał do jego pokoju i zatrzymał się kawałem przed łóżkiem skąd wystawały nogi mężczyzny.

    - Dlaczego nie potrafisz rozebrać się na przedpokoju?
    - O, no proszę. O której to się wróciło? – odwrócił się i usiadł na skraju materaca obserwując go.
    - Wcześnie. I nie jestem zalany w trupa.
    - Nie wiedziałem, że wziąłeś klucze.
    - Przezorny zawsze ubezpieczony. Miałeś jechać do pana Banera, więc pomyślałem, że przez remonty możesz przyjechać dużo później. Na szczęście miałeś zapasowy klucz, który sobie pożyczyłem.
    - Weź go. Jakoś musisz się dostać do domu gdy mnie nie będzie. Chociaż gówno mnie to obchodzi. Wiesz czego się dziś dowiedziałem? – zapytał z przekąsem. – Uczęszczasz na rehabilitację. Dlaczego mnie o tym nie poinformowałeś? Pomyślałeś sobie, że sam się dostaniesz do ośrodka?
    - Poradziłbym sobie – od kiedy Kaylor usiadł i się na niego patrzył z nim było odwrotnie. Unikał jego wzroku. Naprawdę bał się oczu Ledwooda.
    - Z pewnością – warknął. – Zawiozę cię tam jutro po pracy. A teraz, jak chcesz, możemy przejrzeć prezenty.
    - W porządku – i tak nie miał nic lepszego do roboty. Nie potrafił skupić się na pisaniu. Przeszło mu przez myśl, że przez długi czas czytelnicy nie zobaczą jego nowego dzieła. Zresztą szybko pojawią się dwie książki, więc może trochę odpocząć.

Na jego oko mężczyzna wyglądał na bardzo zmęczonego i czymś przygnębionego. Lecz nie będzie się wtrącał w nie swoje sprawy.
Kaylor przyniósł wszystkie worki z przedpokoju do sypialni i powyjmował zawartość. On siedział obok i obserwował. Wszystkie prezenty były zapakowane w ozdobny papier, niektóre z dopiskami od kogo co jest. Nie brał ich po kolei jak leci tylko przeglądał i szukał jakichś konkretnych. W końcu wziął do reki niewielki karton owinięty w czerwony papier z taką samą wstążką. Na jednej z jego ścian było imię i nazwisko gościa, który wręczył prezent.

    - To od Danna – wskazał na karton.

Był cholernie ciekawy co też takiego kumpel im dał, ale po zastanowieniu i przestudiowaniu charakterku Callawaya odechciało mu się tam zaglądać. Jeśli to będą jakieś gadżety erotyczne to go zabiję. Chociaż sam o nie prosiłem. Rozpakował ostrożnie paczkę uważając jakby była to bomba do rozbrojenia. Otworzył karton i zauważył w środku dwa przezroczyste kieliszki do martini. Wyjął je i przyjrzał im się. Wydawało mu się, że lśniły jak kryształy. Na jednym ozdobną czcionką o kolorze czarnym widniał napis „Mr. Kaylor”, a na drugim „Mr. Caleb”. Wokół napisów pojawiły się jakieś ozdoby, zawijasy i spiralki. Musiał przyznać, że tego się po przyjacielu nie spodziewał. Myślał, że wymyśli coś głupiego i śmiesznego, a tu coś kompletnie przeciwnego. Podał oba Calebowi by je obejrzał.

    - Ładne – podobały mu się, ale co miał więcej powiedzieć?

Całkiem szybko odszukał w tym wszystkim prezent od ojca. A właściwie od niego i ciotki Caleba, bo to było napisane na kopercie. Otworzył ją delikatnie, by nie uszkodzić zawartości. Wyjął jakieś podłużne kartki. Zauważył, że pierwsza, która jest na wierzchu to jakiś list. Zaczął więc czytać go na głos nie zwracając uwagi na to czy Antrosa się na niego patrzy czy nie.

    To podarunek ode mnie i Abigail na szczęśliwe rozpoczęcie Waszej nowej drogi życia. Mamy nadzieję, że podróż poślubna będzie udana.”

Schował liścik do koperty i spojrzał na to co trzymał w drugiej dłoni również pochodzące z koperty. Po przyjrzeniu się stwierdził, iż są to dwa bilety lotnicze na ich podróż poślubną.

    - Pan Baner o tym coś wspominał wczoraj.
    - Tak. Bilety na jakąś grecką wyspę. Jak mam być szczery to nie lubię nigdzie wyjeżdżać i nie mam ochoty korzystać z tego prezentu – zwłaszcza, że nie będzie sam, towarzyszyć mu będzie mąż, który doprowadza go do białej gorączki. – Jednak gdybym powiedział to ojcu to byłby wściekły.
    - Taki wypad musiał dużo go kosztować – zauważył. Czytał trochę na temat tej wyspy i kilku innych znajdujących się w Archipelagu, gdyż kiedyś było mu to potrzebne do napisania książki, przy okazji nieco się dowiedział. – Do kiedy ważne są bilety?
    - Nie mają ograniczenia, ale wyjazd zależy od mojego urlopu. No i twojego. Bo chyba pracujesz?
    - Tak – zastanawiał się czy Ledwood zapyta się kim jest z zawodu, ale nic takiego nie miało miejsca. Najwyraźniej męża nic to nie obchodziło.
    - O. A to jest od Josha Jennera – zdając sobie sprawę, że Antrosa nie miał pojęcia kim mężczyzna jest zaraz dokończył. – Josh to redaktor naczelny.

Wziął do ręki kolejne pudełko. Rozpakował je, ale i tak w nim zobaczył dwie zapakowane rzeczy, których nie można było rozpoznać. Wyjął je i obejrzał. Na jednej było jego nazwisko, a drugiej Caleba. Podał więc mężowi jego prezent a na swoim zaczął czytać to co Jenner naskrobał.

    - Co to właściwie jest? – zaczął obracać rzecz w dłoniach.
    - Chyba się domyślam – rozerwał opakowanie i wziął do ręki nową książkę. Wprost nie wierzył. Dostał ostatni, trudno dostępny tom jego ulubionej serii. Od pięciu lat go szukał! W końcu go ma. Josh co prawda powiedział, że za wszelką cenę spróbuje zdobyć ten rzadki egzemplarz, ale nie spodziewał się cudów. Nie robił dobie nadziei, że mężczyzna go znajdzie, a jednak.


Ukradkiem spojrzał na Caleba, a to co zobaczył kompletnie go zdziwiło. Blondyn uśmiechał się od ucha do ucha przeglądając pierwsze strony książki, jak się okazało. Wyglądał naprawdę niesamowicie. Od ich pierwszego spotkania mąż zawsze miał ta samą minę, czasami zdarzała się zdenerwowana albo zakłopotana, ale nigdy tak radosna. Naprawdę go zadziwia. Cieszyć się tak na widok głupiej książki. Pewnie byłbyś moim ulubieńcem w łóżku. Moglibyśmy dobrze się bawić przez rok, ale ty musisz jeździć na wózku. Dlaczego, do kurwy nędzy, jesteś kaleką?! Planowałem tyle rzeczy względem ciebie, a jest kompletnie na odwrót. To ja tobie usługuję, robię co zechcesz, a o seksie nawet nie ma mowy. Chcesz żebym aż tak bardzo cię nienawidził?!

    - Kaylor nie rozpakujesz? – zapytał w pewnym momencie.
    - Już, już. To pewnie, tak jak w twoim przypadku, książka.
    - To źle? – przypomniał sobie co mówiła mu Raveza o wspólnych zainteresowaniach. Może jednak powinien spróbować, mimo że swobodna rozmowa z Kaylorem była niemożliwa po tym co między nimi zaszło?

Nie odpowiedział mu. Przeczytał notatkę na białym opakowaniu.

„Mówił Pan, że nie przepada za książkami, ale myślę, że ta przypadłaby Panu do gustu. Jeżeli nie będzie chciał jej pan przeczytać, to proszę się zmusić.”


    - Co to za książka? – usłyszał pytanie Antrosy. Ten na ich punkcie ma chyba świra.
    - „Talia Kart”1 pierwsza powieść CJ' a Jenkinsa.


1 Tytuł wymyślany przez autorkę.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 11


Od dwóch tygodni wciąż piszę bez przerwy to opowiadanie. Mam dość. Przerzuciłabym się na coś innego, ale zamierzam jak najszybciej je skończyć, więc nie mogę. Co i jak w sprawie pdf'u dopisze popołudniu bo teraz mi się zwyczajnie nie chce. Poszłabym spać, ale tego też nie mogę zrobić. Dziękuję za wszystkie komentarze one sprawiają, że wciąż mam siły pisać :D


EDIT: Podjęłam decyzję, że gdy skończę Nieznane uczucie to wstawię pdf do pobrania (za darmo) gdyby komuś lepiej czytałoby się w takiej formie. Jednak będzie to pierwszy i ostatni tekst, z którym tak zrobię. Rozdziały będą się pojawiały jak dotychczas, więc żeby ktoś czasem nie miał pretensji, że można przeczytać całość, a ja wrzucam je dalej na bloga. 




Ciężko mu było. Cały dzień musiał prosić się o pomoc Kaylora, który był wyraźnie z tego niezadowolony. Najgorsze chwile przeżył w łazience. Chciałby o tym zapomnieć. Zaczął nienawidzić dotyku męża. Gdy to robił przechodziły go ciarki i ciągle się wzdrygał, a serce biło jak oszalałe. Nie podobało mu się to uczucie. Nie chce rozmawiać o tym z Lilith bo ona powiedziałaby, że przesadza i jest boidudkiem. Nie rozumiała tego co on czuje. Jest jego jedyną przyjaciółką i bliską osobą, poza Abigail nie ma nikogo. Może czułby się inaczej gdyby mógł ruszać nogami. Wtedy mógłby wyjść w każdej chwili z mieszkania, mimo że tego nie znosił, i przejść się uwalniając od napiętej atmosfery panującej w mieszkaniu. No i nie czułby się gorszy od męża, bo teraz właśnie tak myślał. A Ledwood też zdawał się nie postrzegać ich jako równych sobie.
Dziwne zachowanie Kaylora po powrocie od pana Banera nie obchodziło Caleba. Na początku. Potem gdy mężczyzna opuścił dom w pośpiechu wyglądało to jakby uciekał od niego. Nie wiedział czemu, ale z jakiegoś powodu to go zabolało. Kaylor cieszył się, że w końcu wyjdzie gdzieś i jego tam nie będzie. Świadomość tego, że ktoś chce się ciebie pozbyć dołowała i sprawiała, że nie czułeś się pewnie. Robiłeś wszystko żeby niczym nie zdenerwować drugiej strony.
Czas odkąd mąż wyszedł spędził w swoim pokoju porządkując resztę rzeczy, układając różne tomiszcze na niższych półkach. A poza tym miał już porządek. Walizki zostały schowane do szafy, by nie zawadzały. Laptop leżał na biurku gotowy do zaczęcia kolejnej opowieści. Problem w tym, że ich autor nie miał weny. Planował coś napisać, ale nie składało się na to, by plany wcielił w życie. Nawet nie wiedział o czym miałby pisać. Był młody, to niemożliwe żeby się wypalił. Nie mógł sobie na to pozwolić, poza tym kocha pisać. To sprawia mu radość, ale co zrobić skoro nie może się do tego zabrać? Zapewni sobie rozrywkę na inny sposób.
Podjechał do półki i sięgnął z niej pierwszy tom serii, którą niedawno kupił. Rozsiadł się wygodnie w wózku przy zasłoniętym oknie i zaczął czytać. Zapominał o całym otaczającym go świecie gdy zagłębiał się w świat książek. Powieści i historii były ciekawsze niż te, które działy się w rzeczywistości. Bohaterowie, postacie, to z nimi potrafił się dogadać, nawiązać więź. Kiedyś nawet zakochał się w postaci jednej ze swoich ulubionych książek. Z tamtym mężczyzną potrafił się dogadać i szło mu to bardzo łatwo. Miał sympatyczne usposobienie, lubił pomagać ludziom, choć zam nigdy nie chciał nic w zamian. Całymi dniami potrafił siedzieć w swojej wierzy zegarowej i majstrować coś przy tychże „zabawkach”. Najbardziej przypadł mu do gustu jego charakter, wygląd też miał przyzwoity, ale to jego myśli, wyobrażał sobie co udało mu się wywnioskować z opisu postaci.
Caleb nie zdawał sobie sprawy, że przesiadując godzinami w baśniowym świecie zapomina i odcina się od tego prawdziwego. Ucieka od problemów w swoim życiu, zamyka się, nie dopuszcza nikogo do siebie. Powoli przestawał postrzegać normalny świat jako prawdziwy, a ten wymyślony przedłożył nad realność. Po co miałby się zamartwiać, użalać się nad sobą, czego szczerze nienawidził, skoro mógł bez problemów przenieść się w lepsze miejsce? Jednak dla niego nie było to dobre, a nie chciał się do tego przyznać. Jest taki od liceum i nie zapowiadało się na poprawę. Lilith twierdziła, że odpowiednia osoba pomogłaby mu. Jednak nie chodziło jej o psychologa czy lekarza. Mówiła wtedy o partnerze, miłości, która tak jak w książkach wygrywa ze złem. Lecz życie to nie bajkami on to wiedział bardzo dobrze.

    - Jeszcze jedna strona do końca rozdziału – powiedział do siebie. Nim się spostrzegł przeczytał siedem rozdziałów. Książka bardzo go wciągnęła, był zadowolony, że ją kupił, bo gdyby tego nie zrobił żałowałby. Już nie mógł się doczekać odkrycia historii dwóch pozostałych tomów. Pochłonie je w dwa dni jak nie szybciej.

W pewnym momencie jego brzuch przypomniał o swoim istnieniu i tym, że trzeba go nakarmić, bo gdy się tego nie zrobi będzie wydawał z siebie dziwne dźwięki. Skończywszy na dzisiaj czytać odłożył tom na biurko i przejechał do kuchni. Zaraz padnie z głodu, musi coś zjeść. Otworzył lodówkę i zapatrzył się w nią kombinując co może zjeść. W sumie miał ochotę na coś słodkiego, ale żeby nie jeść słodyczy na noc postanowił wyjąć dżem wiśniowy, którym szybko posmarował dwie połówki bułki i mleko, które wlał do niewielkiego garnuszka i zagotował. Spojrzał na zegarek wiszący nad wejściem do kuchni i zarejestrował, że jest już północ. Zastanawiał się kiedy wróci Kaylor. Powiedział mu jedynie, że wychodzi, ale gdzie to już nie bardzo. Zastrzegł, aby nie czekał, bo późno wróci, ale i tak nie potrafił obejść wobec tego obojętnie. Co jeśli mężczyźnie stało się coś złego? Nie ma do niego nawet numeru telefonu. A przydałby się, w razie czego.
Położył sobie talerz z kanapkami na kolana a kubek z ciepłym mlekiem wziął do ręki i pojechał do salonu. Od czasu do czasu obejrzy sobie jakiś film. Postawił swoją kolację na przezroczystym stole i odnalazłszy pilota włączył telewizję. Skakał po kanałach nie znajdując dla siebie nic ciekawego. Przełączył więc na program, gdzie leciały kryminały i tym podobne dokumenty.
Po jakimś czasie oglądania głowa zaczęła mu opadać a powieki zamykały się bez jego wiedzy. Ziewać też mu się zachciało. Powinien wynieść naczynia do kuchni, a już jutro je umyje. Nie ma na to siły. Po tej czynności i po wyłączeniu telewizora skierował się do swojego pokoju, w którym przebrał się w piżamę, na którą składały się bokserki i opinająca ciało szara podkoszulka. Powyłączał wszystkie urządzenia i światła jakie paliły się w domu. Spać poszedł po pierwszej.


~~* * *~~


Taksówka zatrzymała się na ulicy przy której mieszkał. Wytoczył się z niej ówcześnie płacąc za przejazd. Pojazd natychmiast odjechał a on został przed luksusowym apartamentowcem. Spojrzał w górę wypatrując ostatnie piętro, które zamieszkiwał... z Antrosą. Warknął pod nosem i skierował się do środka budynku. Wszedł do windy i wcisnął odpowiedni numerek. Noc w klubie zapowiadała się bardzo dobrze, później było jeszcze lepiej, gdy pojawił się jego znajomy. Nigdy nie wylądowali w łóżku dlatego chętnie skorzystał. Było niesamowicie przyjemnie, jak zawsze gdy pieprzył faceta. Młody rozpływał się pod nim, wił się w konwulsjach.

    - Kurwa – odwrócił się twarzą do ściany w windzie, która wciąż jechała i uderzył w nią pięściami.

Marzył o takim biegu zdarzeń i gdyby nie obecność przyjaciela to poszedłby z nim do pierwszego lepszego motelu byle by go wyruchać. Ale zamiast tego został zmuszony by odmówić. Nie wierzył, że to zrobił. Dał kosza facetowi, który był w jego typie i zaciągał go do łóżka. Miał ochotę walić głową w tą ścianę a nie rękoma. Taka okazja przeszła mu koło nosa. Rzeczywiście, gdyby nie Dann to teraz byłby z tamtym, a nie wracał do domu. Do faceta, który nic mu nie może zaoferować. Jedyne co mógł zrobić w „Lust” to upić się do nieprzytomności, lecz i tego Callaway mu zabronił mówiąc, że nie będzie go niańczył. Był mocno wstawiony, ale nie pijany tak, by nie utrzymać się na nogach.
Gdy winda dojechała na odpowiednie piętro wysiadł z niej i poczłapał do drzwi swojego domu. Lewo trafił w dziurkę od klucza. Po kilku próbach w końcu mu się udało. W mieszkaniu powitały go egipskie ciemności i grobowa cisza. Dłonią zaczął szukać włącznika światła, którego koniec końców nie znalazł. Odbijając się od ścian znalazł się w swojej sypialni, a w każdym razie miał taką nadzieję, bo wciąż wszędzie było ciemno. W dzień bardzo rzadko odsłania okno a o nocy już nie wspominając. Rozebrał się jak zwykle do bielizny a ubrania, które miał na sobie rzucał gdzie popadnie. Z ulgą i głośnym westchnięciem położył się na ogromnym łóżku. Rozłożył się na nim plackiem i niemal natychmiast zasnął.


~~* * *~~


Obudziła go głośna muzyka wydobywająca się z telefonu. Otworzył zaspane oczy. Zaczął je przecierać i rejestrować co się dzieje. Ogarnął się trochę i na wpół przytomnie zaczął szukać pod poduszką komórki wydającej z siebie nieprzyjemne dźwięki. Kiedy ją znalazł nie patrząc kto się do niego dobija odebrał połączenie i przystawał głośnik do ucha. W jednej chwili usłyszawszy ten głos poderwał się do góry i szczęśliwy jak chyba jeszcze nigdy w życiu słuchał z wielkim uśmiechem na twarzy.

    - Wstawaj, wstawaj, mój ulubiony siostrzeńcze.
    - Jestem twoim jedynym siostrzeńcem – ziewnął.
    - I dlatego ulubionym. Przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam małe zamieszanie i przypuszczam, że ty także. Jak się masz, skarbie?
    - Nie jest tragicznie – odpowiedział wymijająco. Co miał jej niby powiedzieć? Że najchętniej to cofnąłby się w czasie i nie dopuścił do tego małżeństwa? Wtedy ona zaczęłaby się zamartwiać, a nie było to potrzebne.
    - Aha, ale to znaczy, że dobrze też nie jest?
    - Ciociu, ty lepiej powiedz co u ciebie.
    - Och, wydaje mi się, że zamieszkałam w pałacu – mówiła przejęta. – Jest naprawdę pięknie. Rodzina, u której zaczynam pracę przyjechała po mnie na lotnisko, zabrała do domu no i jak na razie mam wolne. Oficjalnie zaczynam od poniedziałku. Dzieci też wydają się w porządku, ale to się okaże jak rodzice wybędą z domu. Dużo pracują i często są nieobecni. Wiem, że dopiero przyjechałam, ale jak tylko dostanę kilka dni wolnego to postaram się do ciebie przyjechać. Jeśli czujesz się samotny to wiesz... Masz męża, prawda? Od czegoś on w końcu tam jest.
    - Ciociu – jęknął wiedząc do czego ta rozmowa prowadzi.
    - Jeżeli nie będziesz czegoś chciał to się nie zmuszaj. Pamiętaj, że w żadnym wypadku nie jesteś od niego gorszy. Jeśli będziesz chciał coś powiedzieć, to mów, nie duś w sobie. Jak zajdzie taka potrzeba pokaż, że nawet ty potrafisz zadrapać. Kaylor nie ma prawa cię do niczego zmuszać, więc jak nie będziesz chciał z nim... – dość tego, jeżeli pozwoli tej kobiecie dalej mówić będzie gorzko żałował.
    - Ciociu!
    - Oj no co? Nie uprawialiście jeszcze seksu, prawda?
    - Jak możesz mi to robić? – zaraz zapadnie się pod ziemię wraz z tym łóżkiem. Już jest czerwony na twarzy.
    - Przecież to jest normalna sprawa. Nie ma czego się wstydzić, Calebie. Ale jeśli do niczego między wami nie doszło, pomijając, że to dopiero drugi dzień, to wiem doskonale dlaczego.
    - Oczywiście, nie kocham go. Dlaczego więc miałbym... – nie, on tego nie potrafi powiedzieć.
    - Jeśli wy dwaj zamierzacie wszystko przed sobą ukrywać to donikąd was to nie zaprowadzi. Prędzej zniszczycie swój związek i przyszłość już na starcie. Powinien ci mówić o sobie a ty o sobie. Porozmawiaj z mężem. Powiedz mu a wyjdzie ci to tylko na dobre.
    - Prędzej zostanę wyśmiany! Nie chcę kolejnych upokorzeń. Nie zniósłbym czegoś takiego. Cioci, nie chce więcej o tym rozmawiać. Fajnie byłoby gdybyśmy mogli szybko się zobaczyć. Liczę na to, ale w Kansas jest po siódmej i wiesz, poszedłbym jeszcze spać. Siedziałem do późna.
    - Uciekasz. To nie jest dobre dla ciebie. Gdy przyjadę do ciebie chciałabym zobaczyć szczęśliwego chłopaka, którym byłeś przez tamtymi wydarzeniami, u boku kochającego męża.

Po tych słowach pożegnała się z nim i rozłączyła. Myślał, że po rozmowie z Abigail poczuje się lepiej, a wyszło na to, że jest jeszcze gorzej. Było mu przykro. Dlaczego ona nie zrozumie?
Świetnie, obudziła go, a teraz już nie zaśnie. Nie potrafił spać w ciągu dnia. Lepiej jak wstanie i może wróci do czytania książki.


~~* * *~~


Miał w ustach istną pustynię. W gardle go drapało i z chęcią napiłby się czegoś, ale tak bardzo nie chciało mu się wstawać. Wiercił się na łóżku bardziej zawijając się w kołdrę. Myślał, że jego głowa nie wytrzyma. Jednym słowem czuł się jak gówno. Zawsze pił, był do tego przyzwyczajony, ale nigdy nie było z nim tak źle jak obecnie. Cóż, jeśli chce przeżyć musi pofatygować się do kuchni, by zaspokoić pragnienie. Najpierw zamierzał zawołać Caleba, by przyniósł mu jakiś gazowany napój, ale nawet krzyknąć nie potrafił. Kiedy próbował zdawało mu się, że ktoś jeździ po jego gardle gwoździami.
Przytrzymując się ściany człapał powoli do kuchni. Wpierw otworzył lodówkę i wyciągnął z niej colę. Odkręcił i sięgnął do górnej szafki po szklankę. Jednak zahaczyła ona o inną stojącą obok. Kaylor tego nie zauważył i nim się obejrzał jego szklanka wyleciała mu z ręki a druga z poszła w jej ślady rozbijając się na podłodze.

    - Cholera, jeszcze tego mi brakowało – syknął trzymając się za pulsującą głowę.
    - Co się stało?

Usłyszawszy głos z końca korytarza odwrócił się w tamtą stronę. Zamglonym wzrokiem zauważył Caleba znajdującego się w progu swojego pokoju. Jeszcze jego tu brakowało. Sam widok męża działa mu na nerwy. Jeżeli nie będzie się kontrolował może się wydać, a tego nie chce. Mógłby go zamknąć w pokoju i nie wypuszczać aż przez dwanaście miesięcy. Wtedy mógłby prowadzić swoje normalne życie. Jeśli tak wyglądało oderwanie się od rutyny to on bardzo za to dziękuje. Miał dość.


~~* * *~~


Siedział i dalej czytał książkę aż w pewnym momencie usłyszał jakiś huk. Nie wiedział co to może być szybko położył tom na łóżko i wyjechał z pokoju sprawdzić co się stało. Wyjrzał i ku swojemu zdziwieniu zobaczył w kuchni Kaylora, a na podłodze obok niego leżące szkło. Podjechał do mężczyzny. Gdy był już blisko uważnie się mu przyjrzał. Wzrok miał rozbiegany, wyglądał na bardzo zmęczonego i osłabionego. W dodatku pewnie dopiero wstał z łóżka. Ledwo trzymał się na nogach.

    - Co robisz? Zbiłeś coś?
    - Nie widzisz? – warknął na niego pokazując ręką na podłogę.
    - Widzę – powiedział cicho. Dlaczego Kaylor się tak unosi? Przecież spokojnie się go zapytał, nie mógł mu odpowiedzieć po ludzku?
    - O matko – westchnął – nie rób takiej miny. Nic się nie stało. Chciałem się napić i szklanka wyśliznęła mi się z ręki. Nie przejmuj się – machnął lekceważąco ręką chcąc się go pozbyć.
    - O której wróciłeś? Nie słyszałem cię – zauważył jak mężczyźnie drżą ręce i ma zachrypnięty głos.
    - Późno – wziął zmiotkę i zaczął sprzątać resztki naczynia.
    - Śmierdzi od ciebie alkoholem. Nie pytam gdzie byłeś, bo się domyślam. Ale ile ty wypiłeś?
    - Powiedz – wrzucił rozbite szklanki do śmietnika i stanął w rozkroku z założonymi na piersi rękoma – co cię to obchodzi? Mówiłem ci, że wychodzę, a to z kim, gdzie i kiedy wrócę nie jest twoją sprawą. Nikt nie powiedział, że muszę ci się tłumaczyć – mówił lodowatym głosem wypranym z emocji.
    - Wciąż jesteś pijany – rzekł po dłuższej chwili ciszy. – Nie uważasz, że przesadzasz z alkoholem? Twój tata napomknął coś o tym na obiedzie. Chyba nie jesteś od niego uzależniony, prawda? – wczoraj rano po samym ślubie Kaylor wyciągnął likier i wypił prawie cały w kilka minut, choć kilka godzin wcześniej wlał w siebie kilka litrów trunku. Nie było to normalne zachowanie. Nikt mu chyba nie powie, że ma męża pijaka? Nie znosił tego typu ludzi. Sam pił, ale od święta. A nie non – stop.
    - Słuchaj – krzyknął nagle aż Caleb się wzdrygnął – nie jestem uzależniony! Kontroluję swoje picie a tobie i reszcie świata nic do tego! Uwielbiam alkohol prawie tak bardzo jak seks. Chcesz się przekonać o tym drugim?! – posłał mu szyderczy uśmiech.

Po całym ciele przeleciały zimne ciarki. Na rękach wyszła mu gęsia skórka, której nie lubił czuć, bo zazwyczaj kojarzyła mu się z czymś złym. A ten uśmiech Kaylora? Ani trochę mu się nie spodobał, przestraszył się go. Oraz spojrzenia mówiącego „Mogę zrobić z tobą co zechcę”. Zamierzał się wycofać i wrócić do swojego pokoju uciekając od wybuchu złości męża. Jednak nim zdążył cokolwiek zrobić jego wózek został natychmiast zatrzymany. Odwrócił gwałtownie głowę, mało brakowało a zderzyłby się z Kaylorem. Mężczyzna pochylał się nad nim, a on zaczynał naprawdę się bać. Takie spojrzenie nie mogło znaczyć nic dobrego. Raptownie poczuł jak obce ręce wsuwają się pod jego kolana i na plecy. Został brutalnie podniesiony. Uścisk męża na jego ciele bardzo bolał, nie miał w sobie nic z delikatności, ale musiał trzymać się go, ponieważ spadłby na podłogę.

    - Zostaw – zaczął się z nim siłować, ale nie na wiele mu się to zdało gdyż w tej chwili był całkowicie poddany Ledwoodowi.
    - Bo co?!

Kaylor podrzucił go poprawiając sobie uchwyt. Ponownie ścisnął, a on jęknął z bólu. Przeniósł go z kuchni do swojej sypialni zostawiając wózek w poprzednim pomieszczeniu. Do jego nosa dotarł smród alkoholu. Wygląda na to, że od kiedy Ledwood wrócił nie wietrzył pokoju. Okna wciąż pozostawały zasłonięte, choć słońce próbowało się przez nie przebijać. Bez ceregieli rzucił Caleba na niepościelone łóżko. W tamtym momencie ledwo złapał oddech. Gdy udało mu się nieco podnieść z brzucha i przewrócić na plecy od razu zawisł nad nim Kaylor. Mężczyzna wyglądał na śmiertelnie poważnego i nie potrafiącego się pohamować. Od początku mu wyglądał na takiego, który dostaje pod nos wszystko czego chce i nie przyjmuje odmowy.

    - Zejdź ze mnie! Nie masz prawa, Kaylor. Ja nie chcę nic z tobą robić! – powiedział twardo i stanowczo.
    - A kogo obchodzi czego ty chcesz? – wyszło na to, że on nie ma żadnych praw, tak w każdym razie wnioskował z tej wypowiedzi.

Niespodziewanie twarz męża zbliżyła się do niego. Błękitne oczy przyglądały mu się. Nie potrafił utrzymać z nimi dłuższego kontaktu, gdyż zaraz się pod nimi peszył. Poczuł z tyłu na swojej szyi dotyk i mocne szarpnięcie w górę. Jego usta zostały brutalnie pocałowane. A właściwie nie pocałowane, bo ta pieszczota zmieniła się w gryzienie. Kaylor nieprzejmujący się nim, jego uczuciami gwałtownie wbijał się w jego wargi językiem. Kaleczył zębami i przyprawiał go o palpitację serca. Czuł gorący organ w swoich ustach i wcale nie było to przyjemne. Chciał się go pozbyć! Natychmiast! Bez ustanku próbował odsunąć od siebie mężczyznę, lecz ten złapał jego ręce i uniósł w górę przyszpilając je do materaca. Nie potrafił nimi ruszyć. Odsunąć też się próbował, jednak silny uścisk na szyi mu to uniemożliwiał. Czuł się okropnie! Pragnął by to się już skończyło. W pewnym momencie zauważył jak Kaylor siada na jego nogach i wciska go swoim ciałem w łóżko, by ograniczyć mu swobodne ruchy.

    - Kaylor! – w końcu mógł złapać oddech. Mężczyzna oderwał od niego te przyssawki.
    - Słucham, kochanie? – powiedział głosem zabarwionym żartem.
    - Odwal się ode mnie! Jeśli zrobisz coś ponadto... – urwał słysząc donośny śmiech. Znów to samo! Nie zniesie tego! Nie chce by ktokolwiek się z niego śmiał. Tamte głosy do tej pory szumiały nu w głowie!

Usta po raz kolejny złączyły się w agresywnym pocałunku. Caleb natychmiast zacisnął zęby by śliski język nie wtargnął do środka. Nie dobrze mu się robiło od tej penetracji w dodatku od Ledwooda bardzo było czuć woń wymieszanych ze sobą trunków. Jednak mąż nic sobie nie robił z jego protestów. Próbował na siłę rozchylić mu usta. Podgryzał wargi, to jedną to drugą zostawiając na nich czerwone kropelki krwi. Wyrywał tym z jego ust jęki, które mu się podobały, bo im więcej ich było tym bardziej uparcie dążył do celu by włożyć mu język do ust. Nagle dłoń trzymająca jego szyję zniknęła, lecz nie miał się czym cieszyć, gdyż zaczęła ona sunąc po jego nagiej klatce piersiowej. Pech chciał, że wyjechał z pokoju w samych bokserkach, bo bluzkę zdjął mając zamiar się przebrać. Dłoń zjeżdżała coraz niżej zmierzając w tylko jedno miejsce. Przy gumce od bokserek poczuł dłoń wkradającą się pod materiał. To był zdecydowanie jego limit. Miał dość. W głowie pojawiało się jedno pytanie. Dlaczego Kaylor mu to robi? Powiedział, że nie chce nic więcej i myślał, że mężczyzna to zrozumiał. Nie chce, żeby jego pierwszy raz z mężczyzną wyglądał w taki sposób. Chciałby zrobić to z osobą, która go kocha z wzajemnością.

    - Jak zechcę, mogę przelecieć cię w każdej chwili – wyszeptał brunet mu prosto do ucha a potem podniósł się i popatrzył się prosto w jego twarz i zmieniający się jej wyraz.

Dla nieprzyzwyczajonego do bliskiego kontaktu psychicznego i fizycznego Caleba to było za wiele. Nie wiedział co ma zrobić, by Kaylor przestał go dręczyć. Teraz bał się własnego męża, z którym jest ledwo czterdzieści parę godzin po ślubie. A ciocia kazała mu z nim porozmawiać? Powiedzieć takiemu człowiekowi o swoich obawach, pragnieniach, marzeniach?! Po ostatnich słowach mężczyzny w Antrosie coś się obudziło. Poczuł żal i niesamowity ból w sercu. Jak Ledwood może coś takiego mówić? Te raniące słowa, mówiące, że jest zabawką w rękach męża przelały czarę goryczy. W pomieszczeniu rozległ się głośny plask.


~~* * *~~


Zdziwił się. Policzek zaczął go bardzo szczypać. Dotknął go dłonią i od razu pożałował, gdyż uderzenie było bardzo silne. Oprzytomniał. Zamrugał kilka razy powiekami i rozglądnął się w pokoju. Był u siebie, ale przecież miał pójść po coś do picia. Spojrzał się w dół i oniemiał. Pod nim znajdował się Caleb, wyglądał na wściekłego, choć zauważył w kącikach jego oczu łzy, które jeszcze nie wypłynęły. Słyszał szybkie bicie jego serca. Z początku nie wiedział co się dzieje i co zrobił. Dopiero drżące ciało Antrosy mu to powiedziało. Cholera, wrzasnął w myślach. Co on sobie myślał?! Jak mógł coś takiego zrobić?! Nienawidził męża, ale nie zamierzał go zgwałcić. Nie uprawiał seksu z facetem, który tego nie chciał, nie brał ich siłą. Był okropny i to wiedział, ale aż takim potworem nie był!
Natychmiast wstał uwalniając nogi blondyna. Widział jak mężczyzna odetchnął z ulgą. Podniósł się i usiadł podpierając się z tyłu rękoma. Caleb ciężko oddychał i wciąż się trząsł. Czyżby aż tak go przestraszył? Świetnie, teraz będą go nawiedzać wyrzuty sumienia. A to tylko dlatego, że Dann nie pozwolił mu iść dark roomu z Młodym. Przez to się upił i mu odwaliło. Czuł, że wciąż jest pijany, bo wlał w siebie tyle, że promile jeszcze nie wywietrzały mu z krwi.
    - Caleb, przepraszam – wyciągnął rękę do niego lecz ta została odtrącona.
    - Przyprowadź mój wózek – powiedział cicho patrząc się w podłogę.

Mąż zrobił co mu kazał i poszedł do kuchni, w której został jego pojazd. Szybko z nim wrócił. Widać po nim było, że ledwo trzyma się na nogach, a takiego widoku Antrosa nie mógł znieść.
Kaylor zbliżył się do blondyna i zamierzał go podnieść, jednak jego ręce znów zostały odtrącone. Caleb odrzucił od niego pomoc?

    - Nie dotykaj mnie nigdy więcej. Sam sobie poradzę.

Mężczyzna ani razu się na niego nie spojrzał. Zastanawiał się dlaczego działa mu to na nerwy. Zarejestrował jak blondyn przysuwa do siebie wózek i specjalnie go ustawia. Wreszcie podnosi się na rękach i siada na siedzeniu. Niesamowite w tym było to, jaką siłę w rękach ma Caleb. Musiał często ćwiczyć by być w stanie tak codziennie po kilka razy podnosić swoje ciało jedynie na nich. Jak o tym myśli, to dlaczego nie potrafił uwolnić się z jego uścisku? Teraz wydawało mu się, że mąż jest silniejszy od niego i bardziej sprawny, wysportowany, mimo że jest niepełnosprawny.

    - Nie prosiłem się o męża pijaka – usłyszał niespodziewanie od wyjeżdżającego z sypialni Caleba. – Zaprzeczasz, żebyś był uzależniony od alkoholu, ale nie potrafisz tak sam z siebie go odstawić. Masz wszystko o czym można marzyć, a chcesz to zaprzepaścić przez coś taki idiotycznego jak pijaństwo. Moje gratulacje Kaylor. Co chcesz, żeby ci napisać na nagrobku?

Totalnie go zamurowało. Ojciec gdy go pouczał na temat picia trunku zawsze krzyczał i wpadła w furię. A jednak na niego to nie działało. Spływało to po nim jak po maśle. Teraz też dostał reprymendę. Od kogo? Od męża, który był dla niego zerem, nie obchodziło go jego zdanie, od kiedy się poznali prawie w ogóle na niego nie spojrzał, był cicho jak mysz pod miotłą, a opieprzył go mówiąc spokojnie i trafiając w czułe punkty wcale nie przypominając siebie sprzed kilku chwil.
Mężczyzna wyjechał z sypialni a parę sekund później usłyszał trzask zamykających się mocno drzwi. On sam był tak zaskoczony, że przez długi czas stał przy łóżku jak słup soli i nie ruszył się.


~~* * *~~


Kaylor siedząc w salonie i oglądając telewizję, gdyż od czasu kiedy pokłócił się z Calebem nie mógł znaleźć dla siebie miejsca, usłyszał pukanie do drzwi. Niechętnie wstał i powędrował na korytarz. Przechodząc obok pokoju męża zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Zastanawiał się jak zacząć rozmowę z mężczyzną. Nie chciał zrobić mu tego na co wyglądało. Potwornie żałował, że zeszłej nocy tak się upił i rano nie był sobą. Właściwie to była jedenasta, ale to bez znaczenia. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju i jakoś musiał je zagłuszyć. Ale jak oni mają porozmawiać. Kaylor nawet nie wie co miałby mu powiedzieć? Przeprosić? Już to zrobił, ale nic to nie dało. Zbierał się do rozmowy od jakiegoś czasu, ale nie miał specjalnego pomysłu jak zacząć. W końcu uporczywe pukanie do domu przypomniało mu dlaczego podniósł się z kanapy. Podszedł do wejścia i otworzył drzwi. Jedyną osobą, której się tutaj spodziewał był Dann, ale on zawsze pukał i zaraz wchodził, więc zastanawiał się kogo tu niesie. Ku swojemu zaskoczeniu w progu stała dość wysoka dziewczyna o długich rudych włosach.

    - Dzień dobry – powiedziała uśmiechając się.
    - Nie do końca taki dobry – opadł się plecami o framugę i założył ręce na piersi – Jeśli jesteś harcerką i sprzedajesz ciastka to mówię od razu, nic nie kupuje – dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała się na niego jak na kosmitę.
    - Jestem Lilith, ale pewnie nic ci to nie mówi. Poznaliśmy się kilka dni temu. Jestem przyjaciółką Caleba. Poprosił mnie bym do niego wpadła. Chyba, że ci to przeszkadza, wtedy...
    - Ach, wybacz mi. Nie, nie przeszkadza. W końcu to także jego dom – podrapał się po karku wpuszczając gościa do środka.

Zaprosił dziewczynę w głąb mieszkania. Wskazał jej pokój męża. Sam nie zamierzał tam wchodzić, bo nie wiedział jak Antrosa zareaguje na jego widok. Lilith bez wahania otworzyła drzwi od razu rzucając się jego mężowi na szyję. On stał na przedpokoju i jedynie obserwował. Caleb już zdążył się ubrać, choć mógł stwierdzić, że w samej bieliźnie wygląda znacznie lepiej. Kuźwa, nie wierzę, że to przeszło mi przez myśl. To kaleka, do jasnej cholery, którego muszę niańczyć!
    - Cal, jestem w szoku. Cudem jest wyciągnięcie cię z domu, a teraz sam proponujesz mi wypad? Czy koniec świata się zbliża?
    - Przestań. Po prostu mi się nudzi.
    - Praca i czytanie cię znudziło. Tak, zdecydowanie koniec świata jest już bliski.
    - Jeśli nie chcesz to...
    - Oczywiście, że chcę. Jest weekend, ja mam wolne. Idziemy! Znaczy ja idę ty jedziesz – parsknęła śmiechem. Budzi jej się nie zamykała, ale o dziwo Ledwood uznał, że jest fajną dziewczyną. Taką pozytywnie zakręconą. Choć takie paplanie w kółko można uważać za denerwujące i na dłuższą metę by z nią nie wytrzymał.

Lilith złapała za uchwyty od wózka i wyjechała nim z pokoju. Mężczyzna nie spojrzał na niego ani się nie odezwał. Na korytarzu założył buty tak jak jego przyjaciółka bo wchodząc zdjęła je. Zdawało mu się, że dla Caleba był niewidzialny. Naprawdę nie wiedział dlaczego, ale takie jawne ignorowanie denerwowało go bardziej niż ktoś miałby się na niego wydzierać.


    - Wychodzisz? – podparł się o ścianę.
    - Jak widać – odpowiedział mu wyprany z emocji głos.
    - O której będziesz?
    - Nie czekaj, bo nie wiem o której wrócę – odpowiedział mu dokładnie tymi słowami, które on skierował do Caleba zeszłej nocy wychodząc z Dannem. Odprowadził ich wzrokiem patrząc na oddalające się plecy męża.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 10


Wróciłam do domu :)






Od godziny stali w gigantycznym korku. Ciągnął się od ulicy, przy której mieszkali aż hen daleko przed nimi. Jakimś cudem udało im się wyjechać na ulicę z podziemnego garażu i włączyć się do ruchu. Caleb patrząc na zegarek w telefonie chwilę temu zarejestrował, że jest kilka minut po piętnastej. Zdążyli przejechać kilka kilometrów, by teraz stać i czekać, aż roboty drogowe skończą swoją pracę i pozwolą przejechać innym autom. Nie spodziewał się, że nastąpi to szybko. Ukradkiem spoglądał na Kaylora, który klął i wyzywał kierowców próbujących wcisnąć się przed innych. Mężczyzna stukał palcami w kierownicę, a na drugiej podpierał się. W samochodzie panował zaduch, kilka razy gorszy niż na dworze. To właśnie był lipiec jak się patrzy. Jemu tam pogoda była obojętna, i tak większość swojego życia przesiedział w czterech ścianach. Ale gdy patrzył na męża wydawało mu się, że ten zaraz wysiądzie z pojazdu i pozabija wszystkich na drodze. Spojrzenie miał przerażające, jakby przewiercało duszę na wylot, i właśnie dlatego tak się go bał. Sam mężczyzna nie sprawiał wrażenia złej osoby, jednak nic konkretnego nie może powiedzieć na jego temat, nie zna go, nie wie o nim kompletnie nic. Chociaż im dużej z nim przebywa tym bardziej przekonuje się co do dziwnego i niepokojącego charakteru Ledwooda. Przypomniał sobie jak kilka godzin temu w sypialni go pocałował i o jego propozycji w łazience.


    - A może jednak wezmę kąpiel z tobą?

Przesłyszał się. Na pewno. Patrzył się na ścianę, a gorące usta Kaylora owiewały jego ucho. Po kręgosłupie przeszedł mu dreszcz a on wzdrygnął się. Chciał odjechać do tyłu, nawet złapał za kółka, lecz mężczyzna zatrzymał go i nie pozwolił się ruszyć w żadną stronę. Serce niemal podeszło mu do gardła, gdy zbliżył się do niego. Zaledwie kilka milimetrów dzieliło ich usta. Caleb gwałtownie odwrócił głowę w drugą stronę, by nie patrzeć w te błękitne i zimne jak lód oczy. Nie chciał, żeby Kaylor znów go pocałował. Co gorsza, wydawało mu się, że chce od niego czegoś więcej. Już przed ślubem postanowił sobie nie dzielić takich czułości z kimś kogo nie kocha. Kaylor nie był osobą, którą uważał za szczególną w swoim życiu, nie czuł do niego nic. Nie zamierzał również oddawać swojego pierwszego razu jemu. Bez znaczenia było, że są małżeństwem, nie są w sobie zakochani, a on zrobi to tylko z osobą, którą kocha. Ale co jeśli nigdy jej nie znajdzie? Poza tym, co miał powiedzieć mężowi? „Bądź dla mnie delikatny, nie byłem jeszcze z mężczyzną pomimo że mam dwadzieścia cztery lata” Prędzej zostałby przez niego wyśmiany. A tego nie chciał, nie zniósłby takiego upokorzenia.

    - Puść mnie, Kaylor.
    - Dlaczego? – usłyszał nonszalancki głos.
    - Bo chcę się umyć. Sam – nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Wciąż miał odwrócony wzrok, unikając jego oczu.
    - Szkoda – mruknął i odsunął się od niego. – Ale spodnie ci zdejmę. Nie będziesz się siłować.

To wyglądało bardzo dwuznacznie. Mężczyzna specjalnie pochylał się nad nim, jego torsem. Sunął dłońmi po jego nogach i wcale się nie spieszył, by mu pomóc. Wyglądało to tak, jakby się z nim drażnił. Albo lepiej, jakby mieli zaraz posunąć się dalej, do czegoś więcej. Nie wiedział co mąż sobie myśli, i chyba dobrze, że nie wiedział. W końcu czynność została wykonana a Caleb odetchnął z ulgą, iż Kaylor przestał go dotykać. Zapomniał, że przecież mężczyzna musi go podnieść by posadzić go na krzesełku w kabinie.

    - Żałuj, że nie widzisz swojej miny – prychnął rozbawiony.
    - Kaylor, przestań sobie ze mnie żartować.
    - Powiedz to patrząc mi w oczy, bo zauważyłem, że za każdym razem odwracasz ode mnie wzrok. Unikasz go?
    - Nie – powiedział, ale nie przekonał swoją odpowiedzią Ledwooda, gdyż wciąż nie zwrócił się ku niemu.
    - Zapewne – rzucił krótko i bez ceregieli podniósł niczego niespodziewającego się Caleba. Został złapany pod ramionami i przyciśnięty do klatki męża. Chcąc nie chcąc zarzucił mu ręce na szyję i oplótł go nimi. Czuł się co najmniej dziwnie. Nie trwało to jednak długo, gdyż za chwilę poczuł pod sobą stołek. W duchu odetchnął z ulgą.
    - Resztę już zrobisz?
    - Tak, ale mógłbyś położyć mi tutaj obok ręcznik i bieliznę?
    - Taa.


~~* * *~~


Wyszedł z łazienki i oparł się o ścianę naprzeciwko. W końcu uwolnił się od usługiwania mu. Jakże Caleb działał mu na nerwy! Nie dość, że został obudzony o ósmej rano w weekend to jeszcze musiał pomóc mężusiowi, bo ten nie potrafi zejść z tego pieprzonego wózka i postawić nogi na podłodze. W dodatku jego zachowanie, gdy go pocałował, dotknął w łazience nie było normalne. Trzymał go na dystans i nie pozwalał się dotknąć jakby on parzył. Prawda, nie zamierzał iść z nim do łóżka, bo jak niby mia uprawiać seks z kaleką, może jakiś tam sposób był, ale on nie chciał się wysilać, jednak to on powinien odtrącić Antrosę! To blondyn powinien domagać się jego dotyku, błagać go o stosunek, a on miał odmówić, olać go, zmieszać z błotem. Nie na odwrót! Przez cały dzień nie będzie dawało mu to spokoju! Jakim cudem jego pierwsze godziny małżeństwa tak się potoczyły? Planował to sobie zupełnie inaczej. Wyszło też inaczej. I właśnie to był główny powód jego wściekłości. Nie mógł sterować, wysługiwać się Calebem, to on zrobił z niego swojego sługę! Antrosa miał o sobie zbyt wysokie mniemanie. Aż naszła go ochota by wygarnąć mu wszystko co o nim myśli, jednak natychmiast przywołał do pamięci umowę z Dannem. Musiał ochłonąć. Nie pozwoli, żeby cokolwiek się wydało. Czeka go ciężka praca, a takiej nienawidzi najbardziej.


Zaraz coś go trafi. Ile można stać bezczynnie w korku? To co wyrabia się na ulicach przechodzi ludzkie pojęcie. Jakby nie mogli budować tych dróg kiedy indziej albo gdzie indziej. Od rana ten dzień to niewypał. Przeczesał dłonią gęste włosy i na powrót zaczął stukać w kierownicę, bo to była jedyna rzecz, którą mógł stuknąć. Jeżeli jeszcze raz pomyśli o seksie to się zasztyletuje. Z chęcią poszedłby do klubu, ale tylko pod nadzorem Danna. Musi się z nim skontaktować i zaproponować wyjście. Odpocznie w ten sposób od swoich zmartwień oraz męża zachowującego się niczym cnotka. Za każdym razem gdy go dotykał on zaczynał się trząść, wzdrygał się. Po prostu zachowywał się dziwnie. Z wieloma rzeczami były problemy, z ubraniem się, myciem, zmieszczeniem jego wózka do bagażnika, którego prawie wcale nie było. Dobijało go to. Wiedział, jak tylko zobaczyć Caleba, że to będą długie i ciężkie miesiące, ale nie aż tak. W ciągu roku nabawi się od groma siwych włosów!

    - Kaylor! Słyszysz?! – przekręcił głowę w stronę siedzącego obok męża, który już od jakiegoś czasu go woła. Niechcący odpłyną myślami aż za ocean.
    - Co jest? – nagle usłyszał za sobą trąbienie kilku aut.
    - Zielone. Jedź.


~~* * *~~


Parkował samochód przed domem, w którym się wychował około godziny czwartej popołudniu. Był wściekły panującymi na drodze niedogodnościami. W taki korek w życiu się jeszcze nie wpakował. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wyszedł szybko z czerwonego samochodu trzaskając drzwiami. Był nabuzowany prawie tak jak wtedy, gdy dowiedział się o sekretach swojej matki. Mógł roznieść wszystko co stanęło mu na drodze. Będąc w połowie chodnika z czarnej kostki nagle się zatrzymał. Coś tu nie grało. Stanął wyprostowany, poprawił koszulę, by lepiej na nim leżała, jak to miał w zwyczaju, przeczesał już tysięczny raz dzisiaj włosy i odwrócił się na pięcie. Szybko podbiegł do samochodu, w którym zostawił Caleba, by jego gafy nie zauważył ojciec, który za chwilę wyjdzie przed posiadłość ich przywitać.


~~* * *~~


No i Kaylor o nim zapomniał. Zdenerwowany prawdopodobnie chciał jak najszybciej wyjść z pojazdu, w którym spędził kilka godzin, choć gdyby nie roboty drogowe dotarliby na miejsce w niecałą godzinę. Obaj dusili się w piekarniku na czterech kółkach. Już się cieszył, że będzie mógł go opuścić, a tu nie ma kto mu pomóc, bo mąż postanowił sobie pójść bez niego. Jednak jak go obserwował spostrzegł, że ten w pewnym momencie zatrzymuje się i zawraca. Otworzył drzwi z jego strony i popatrzył na niego z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. Na pewno nie było tam skruchy czy przeprosin.

    - Zapędziłem się – powiedział krótko.
    - Nieważne – machnął ręką. Postanowił, że nie będzie się denerwować, bo jak na razie nie ma do tego powodów.

Ledwood wyciągnął z bagażnika wózek i rozłożył go, co szło mu nieco opornie. Z początku nie wiedział od czego zacząć, ale Caleb mu podpowiedział, pokierował i wszystko grało. Mąż po raz kolejny podniósł go z zamiarem wyciągnięcia z pojazdu, ale tym razem uścisk mężczyzny był zdecydowanie mocniejszy. Jego ciało było napięte. Pociągnął go gwałtownie do siebie i w górę zapominając najwyraźniej, że jego auto jest niskie. Caleb w jednej chwili uderzył czołem o sufit i syknął z bólu.

    - To bolało – puścił Kaylora i na powrót wylądował w fotelu obok kierowcy trzymając się pulsującego miejsca.
    - Robisz z igły widły. Nie mam nastroju na kłótnie, więc po prostu schyl głowę i daj sobie pomóc – warknął mając dość tego dnia, a ten się jeszcze nie skończył.
    - Mogłeś uważać, a nie wyładowywać się na mnie, bo coś cię zdenerwowało. Gdybym mógł, to wszystko zrobiłbym sam.

W porządku, może przesadził, ale nie był przyzwyczajony, że musi komuś wciąż pomagać. Znów złapał i podniósł Caleba tym razem delikatniej, pilnując, by nie mężczyzna przypadkiem się nie uderzył. Posadził go w końcu na wózku. Po zamknięciu drzwi do samochodu obaj zauważyli, że przed domem stoi Baner Ledwood we własnej osobie. Postać zbliżyła się do nich gdy byli blisko domu. Kaylor zauważył, że ojciec jest naprawdę szczęśliwy widząc ich u siebie. Jeszcze chyba nigdy go takim nie widział. Przynajmniej nie w swoim towarzystwie oraz przy swojej żonie. Z resztą co do tego akurat się nie dziwił. Gospodarz przywitał się z nimi i zaprosił do środka.

Caleb lubił pana Ledwooda, mimo że nie mieli zbyt wiele styczności, to miał z nim kontakt mailowy. Jego podwładni nie narzekali na niego, szanowali i respektowali polecenia. Joshua, jego redaktor, dużo mu mówił o szefostwie. Prezes wydawnictwa był miłą i uprzejmą osobą, lecz gdy ktoś nadepnął mu na odcisk zmieniał się nie do poznania. Ale co? Powinien teraz mówić do szefa jak do teścia? Przecież od wczoraj nim był. W ogóle nie wiedział co powinien robić i jak się zachowywać. Był tą bezradnością i niewiedzą przerażony. Liczył, że nie zabawią tu zbyt długo i że nikogo prócz rodziców męża tutaj nie będzie.
Weszli do środka domu, on wjechał nie mając z tym problemów, gdyż podjazd był płaski i nie trzeba było wchodzić na ganek. Mieszkanie, a raczej willa była imponująca. Ściany były w kremowych kolorach. Na nich wisiało dużo zdjęć i innych fotografii. Jeśli chodzi o przestrzeń to było tu o wiele więcej miejsca niż w apartamencie Kaylora, teraz już także jego. Jednak kolorystyka nie przypadła mu do gustu, ale reszta jak najbardziej.
Zdjęli na przedpokoju, wielkości sali gimnastycznej, buty i skierowali się do salonu. Gdzie prowadził ich właściciel, choć jego mąż doskonale znał każdy kąt w tym domu. Od teścia wiedział, że to w nim wychował się Kaylor, gdyż jego rodzina mieszkała tu od lat. Obaj Ledwoodowie usiedli na podłużnej sofie stojącej naprzeciw stołu. On natomiast zatrzymał wózek obok siedzenia. Rozglądał się po wnętrzu domu. Mógłby pracować ciężko do końca życia, ale takiego bogactwa nigdy by się nie dorobił.

    - Przepraszam, że musicie czekać, ale gdy zadzwoniłeś Kaylor wszystko było na stole. A potem nie wiedząc kiedy przyjedziecie kazałem włożyć to z powrotem do lodówki.
    - Na drodze były koszmarne korki, myślałem że się z nich nie wydostaniemy. W końcu i tak musieliśmy pojechać objazdem. Wyjechaliśmy po zupełnie przeciwnej stronie miasta i trzeba było zawrócić.
    - No nic. Za chwilkę coś zjecie. Caleb, lubisz rybę? – zwrócił się do milczącego do tej pory blondyna. Obawiał się co będzie gdy ktoś taki jak Caleb zostanie sam na sam z jego synem, ale chyba wszystko było dobrze. Jednak zaraz i tak się upewni. Powiedział synowi co mu grozi jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzi Antrosę.
    - W zasadzie to raczej nie ma czegoś czego nie lubię. Zna pan ciocię.
    - Ach, no tak. Różnorodna kuchnia Abigail – zaśmiał się. – A wiesz, że kiedyś w szkole średniej na wycieczce gotowała dla mnie i Joe'go? Zrobiła zupę ze wszystkiego co znalazła w kuchni motelowej. Może nie wyglądało to zbyt smacznie, ale dało się zjeść.
    - Nie wiedziałem o tym, chociaż ciocia często mówiła o wujku.
    - A no widzisz.
    - Obiad na stole – rzekła kobieta ubrana w czarny strój pokojówki. Na jego oko miała około czterdziestu lat. Była tęga i dość niska.


~~* * *~~


Obiad składał się z kremowej zupy na pierwsze danie i kilku rodzajów ryby z pire na drugie. Do tego słabe, białe wino. Baner kazał je podać planując zatrzymać u siebie gości do wieczora, a do tego czasu Kaylorowi powinny wywietrzeć promile z krwi. Z drugiej strony, podawał mu alkohol pod nos, a zdawał sobie sprawę, że syn pije go aż nadto. Powinien to przerwać, próbował, lecz ile może powtarzać coś dorosłemu mężczyźnie, który sam nie widzi swojego problemu? Musi zacząć działać nim Kaylor uzależni się od alkoholu, wpadnie w nałóg i zniszczy sobie zdrowie.

    - Cieszę się, że mój syn okazał się odpowiedzialny i zajmuje się tobą. Przyznam szczerze, że martwiłem się o to.
    - Tato – warknął mężczyzna. Po cholerę ojciec wspomina takie rzeczy przy nim? Obeszłoby się bez tego.
    - Początkowo będzie trochę problemów. Wiem, że jestem dużym obciążeniem – usiłował powstrzymać cisnące się do oczu łzy robiąc dobrą minę do złej gry. Do końca życia pozostanie kłopotem, problemem, który ciągnie swoich bliskich w dół.
    - Gdyby Abigail cię usłyszała oberwałbyś w tą pustą głowę. Jakim cudem możesz jednocześnie być taki mądry i taki głupi?
    - Ale...
    - Żadnego ale. Jestem szczęśliwy mając takiego zięcia – złożył palce w piramidkę i pochylił się do przodu uśmiechając się. – A poza tym wasze prezenty tu są i czekają na właścicieli.
    - Miałem zamiar je dzisiaj zabrać, ale niech sobie na razie tu leżą. Nie zginą. A któregoś dnia...
    - Nie któregoś tylko najpóźniej jutro, Kaylor. Wszystko odkładasz na ostatnią chwilę. Rozpakowywanie podarunków to sama przyjemność.
    - Dobra – jęknął przeciągle wywracając oczami tak by ojciec nie widział.

Caleb to dla niego ktoś więcej niż zięć, osoba, z którą współpracuje. Skoro jest mężem Kaylora zamierzał traktować go jak swojego syna. Okazać mu rodzicielską troskę, wsparcie jak to przez lata robiła jego ciotka. Zwłaszcza, że nie miał ani ojca ani matki. Jednak to zupełnie inna historia. I tabu, więc rozmów na ten temat nigdy się nie słyszało. W dodatku charakter Antrosy jest trudny, mógłby nawet powiedzieć, że trudniejszy niż u Kaylora. Nie jest łatwo go do czegoś przekonać, a sam mężczyzna nie lubi zawierać nowych znajomości, nie jest łatwo się z nim zaprzyjaźnić. Domyślał się, że jego syn ma nie lada orzech do zgryzienia. Oni są małżeństwem i powinni czuć do siebie miłość, ale co tu mówić o miłości skoro ta dwójka to obce dla siebie osoby? Musi znaleźć jakiś sposób, by przekonać jednego do drugiego. Sami sobie nie poradzą. Kaylor i Caleb są jak ogień i woda. Miał nadzieję, że powiedzenie „Przeciwieństwa się przyciągają” nie jest czczą mrzonką.

    - Myśleliście może nad podróżą poślubną? – zapytał ni stąd ni zowąd Baner, a małżeństwo przerwało jedzenie i spojrzało się na mężczyznę ze zdziwieniem.
    - Tak, wyjedziemy sobie na wczasy – rozrzucił ręce na boki brunet mówiąc z kpiną.
    - A dlaczego nie? Każde małżeństwo powinno wyjechać gdzieś na miesiąc, a przynajmniej na parę tygodni. A zwłaszcza wy, który macie okazję spędzić czas razem i poznać się. Skoro sami o tym nie pomyśleliście to ktoś musiał.
    - Ale my pracujemy – zastrzegł Caleb, któremu od razu nie spodobała się wizja jakiegokolwiek wyjazdu. On najlepiej czuje się w domu i tam woli pozostać a praca była dobrą wymówką.
    - Właśnie – przytaknął Kaylor. Jemu także się nie uśmiechało przebywanie w towarzystwie męża dłużej niż to było potrzebne. A na wyjeździe tym bardziej. Nie miałby pod ręką Danna, który mógłby pójść z nim do pubu czy klubu i pomógłby oderwać się od Antrosy. Jak pomyśli, że musi mu usługiwać to na wymioty go zbiera.
    - No a co za problem wziąć urlop na jakiś czas? Kaylor i tak przychodzi do pracy kiedy mu to odpowiada, więc z nim czy bez nie będzie większej różnicy. A tobie dam dwa tygodnie na ewentualne dokończenie twojej pracy. Potem możecie pojechać, prawda?

Kaylor nie zamierzał dawać żadnej odpowiedzi patrząc się z wyzwaniem na rodzica. Nie zarejestrował nawet, że Antrosa pracuje dla jego ojca. Natomiast Caleb nie odezwał się słowem gapiąc się w swój talerz a potem próbując uciec się do innego rozwiązania, którym było powolne opróżnianie kieliszka. Mężczyzna denerwując się brakiem odzewu wstał i podszedł do nich. Pochylił się i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

    - Za czternaście dni pojedziecie w podróż poślubną. Jestem pewien, że wam się spodoba – nie miał wyjścia, jeśli ich nie zmusi oni nic nie zrobią w swojej sprawie. Musi tylko się upewnić, że Caleb nie zamknie się w pokoju i nie rzuci się w wir pracy, o swojego syna nie miał co się martwić w tej kwestii. Prędzej piekło zamarznie niż Kaylor weźmie się do roboty.
    - Ty nie odpuścisz, prawda? – zapytał poirytowany Kaylor.
    - Nic z tego – powiedział twardo.


~~* * *~~


Mimo upartego pana Ledwooda i jego ciągłego gadania o ich podróży to czas w rodzinnym domu Kaylora spędził całkiem znośnie. Jedzenie, które właściciel kazał przygotować było przepyszne. Zobaczył nowe miejsce, poznał z innej strony swojego szefa, dowiedział się paru nowych rzeczy. Nie było tragicznie, myślał, że będzie gorzej. Zastanawiał się jednak dlaczego nie było w domu matki Kaylora. Z tego co wiedział to ją miał, więc naturalne było, że się nad tym rozwodził. Lecz to nie jest jego sprawą i postanowił się nie wtrącać. Jeśli mąż chciałby mu powiedzieć coś na ten temat to zrobiłby to. Ale nie miał ku temu powodów.
Bał się, że gospodarz poda do stoły wykwintne dania, do których potrzebnych jest kilka zestawów sztućców. On z takich nie potrafił korzystać. Wystarczył mu jedne nóż, widelec czy łyżka. Na jego szczęście Baner nie był osobą, która chwali się wszem i wobec swoim majątkiem, nie zgrywa Bóg wie kogo. Poza tym znał go z opowiadań cioci. Ale wciąż było mu głupio. Zanim przyzwyczai się do obecnego stanu rzeczy minie dużo czasu. Nie potrafił sobie wyobrazić tego wyjazdu o jakim wspomniał pan Ledwood.


~~* * *~~


Miał ochotę krzyczeć. Znów to podnoszenie, dźwiganie Caleba. Dopiero co dotarli do apartamentowca, w którym zamieszkiwali. Jak tylko zaparkował samochód musiał pomóc wydostać się z niego mężowi. Dla niego to słowo jest naprawdę śmieszne. Mąż, też coś. Wchodzili właśnie do windy mającej zabrać ich na najwyższe piętro. Będąc w środku wyjął z kieszeni spodni komórkę i sprawdził na niej godzinę. Było po dziewiątej. Uśmiechnął się pod nosem, zaraz zadzwoni do przyjaciela.
Chwilę potem znaleźli się na odpowiednim piętrze i szybko odnaleźli swoje drzwi. Jak tylko przekroczyli próg nie patrząc się już na Antrosę powędrował do sypialni by wyjąć z niej nowe ubrania, w których zwykle wychodził do klubu. Zdjął z siebie dotychczasową odzież i porozrzucał ją po pomieszczeniu jak to miał w nawyku. Przebrał się w zwiewną, czarną koszulę slim oraz granatowe jeansy. Szybko ułożył włosy i chwyciwszy do ręki telefon wybrał numen Callaway'a. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

    - Hej, co robisz?
    - Właśnie wyszedłem od Loli. Och, bosko było – westchnął uśmiechając się czego oczywiście Ledwood nie mógł zobaczyć.
    - Świetnie – powiedział z przekąsem – chcę iść do „Lust”, idziesz ze mną?
    - Że jak? A co z Calebem? To wasz pierwszy dzień razem a ty już planujesz zwiać?
    - Nie pieprz. Zapytałem się czy idziesz?
    - Ktoś musi cię pilnować. Tylko może najpierw zapytaj się go czy czegoś nie potrzebuje albo pomóż mu w czym tam będzie potrzebował pomocy. I powiedz gdzie wychodzisz.
    - Tak, tak – machnął ręką – powiem. Spotkamy się na miejscu – odłączył się.

Kątem oka zarejestrował jak Antrosa wjeżdża do pokoju. No świetnie. Nie dość, że od rana był na jego zawołanie, pomógł mu ustawić jego rzeczy na półkach, rozpakować walizki to jeszcze miałby siedzieć z nim w domu? On prawie co noc wychodził i się bawił, nie zmieni swojego trybu życia, by dostosować się do niego. Poza tym od tygodnia nie miał nikogo w łóżku i dostawał na głowę. Jak on wytrzyma rok skoro po siedmiu dniach go skręca?

    - Wychodzę. Nie czekaj, bo nie wiem o której wrócę – rzucił krótko i nie czekając na jego reakcję wybiegł z domu. Jak tylko znalazł się za drzwiami poczuł się wolny jak ptak, jak jeszcze nigdy. Aż mu banan wyszedł na twarz. Jeszcze chyba nie zdarzyło się tak, że wychodząc z mieszkania dziękował Bogu za tą możliwość. Nie mógł już widzieć miny ani zachowania Caleba, kiedy on w pośpiechu wyszedł.

Kilkanaście minut później taksówkarz wysadził go na wprost jego ulubionego baru. Przyjaciel już tam był. Wyglądał na bardzo spragnionego informacji. Nie będzie go trzymał w niepewności, choć mógł to zrobić, by się na nim odegrać przez ten zakład. Ale opowie mu wszystko. W dodatku może mu się wyżalić i ponarzekać na męża.
Od dwóch godzin siedzieli na krzesłach popijając któregoś z kolei mocnego drinka. W uszach dudniła głośna muzyka, od której nie sposób było uciec. To utrudniało normalną rozmowę, żeby coś zrozumieć musieli mówić do siebie głośno, by przekrzyczeć melodię, która zmieniała się co kilka minut. Było mu niesamowicie dobrze. Wyluzował się, zrelaksował. Mógł stwierdzić, że jeszcze nigdy nie miał tak stresującego dnia. Powiedział to na głos a przyjaciel parsknął śmiechem.


    - Gdybyś był przyzwyczajony do pracy albo myślał o kimś więcej niż o sobie i swoim ego, to byłoby dobrze.
    - Pierdzielisz bzdury. Jakby ten gówniarz mnie obchodził. Nie ma nic do zaoferowania, nawet jego ciało mnie nie satysfakcjonuje.
    - Gówniarz? Mówiąc to wiesz ile ma lat?
    - Dwadzieścia cztery.
    - Sześć lat równicy. Też mi coś. Moja ostatnia miała osiemnaście.
    - Pedofil – rzucił Ledwood raptownie śmiejąc się z miny Danna. Mężczyzna zaczął się od razu tłumaczyć, że wyglądała na starszą i myślał, iż skończyła dwadzieścia jeden lat.
    - Czy mnie oczy nie mylą? Kaylor? – słysząc swoje imię zwrócił się w stronę, z której dochodził głos. Zobaczył tam młodego ciemnowłosego chłopaka, którego jakiś czas temu spotkał w pubie, ale nie miał czasu zarwać bo ten się bardzo spieszył. Teraz poznawał, bo tamten bardzo mu się podobał, a takich zapamiętuje, przynajmniej z wyglądu.
    - Hej kotku. Co słychać? – podparł się na ręce i uważnie obrysował sylwetkę młodego.
    - Ostatnim razem gdy się widzieliśmy obiecałeś mi rundkę. Jeżeli masz ochotę to ja bardzo chętnie znajdę się z tobą w łóżku. Niedaleko jest hotel. Idziemy?