Powered By Blogger

niedziela, 28 sierpnia 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 12


Ech... Staję na głowie, żeby jak najszybciej skończyć to opowiadanie. Przykro mi, że osoby czekające na pdf'a jeszcze się go nie doczekały. Myślałam, że w tym tygodni będę mogła go w końcu wrzucić, ale... no ciężko. Nie prześpię dzisiejszej nocy i napiszę wszystko. Ale dobrze jest. Już przekroczyłam połowę ;) Dziękuję za komentarze.






Od trzech godzin spacerowali po parku miejskim. Przeszli cały ze dwa razy, ale Calebowi to nie przeszkadzało. Chciał być z daleka od domu jak długo to było możliwe. Zatrzymali się w końcu pod rozłożystym klonem i Lilith usiadła na ławeczce a on obok. Słońce mocno świeciło i ogrzewało ludzi do przesady. Niebo było bezchmurne, a co gorsza podmuch orzeźwiającego wiatru był zerowy. Czuł jakby się roztapiał a pot spływał mu po czole. W drodze przyjaciółka stwierdziła, że nie da razy na powietrzu, gdy włosy przyklejają się jej do szyi. W pobliskim sklepie kupiła sobie spinkę do włosów, którą okiełznała swoje pasma. Musiał przyznać, że taki artystyczny nieład do niej pasował.

    - Zaniepokoiłam się, wiesz? – zaczęła. – Napisałeś do mnie tak nagle, że chcesz gdzieś wyjść. Przecież dla ciebie spotykanie się z innymi ludźmi było niemożliwe, nienawidziłeś tego. A teraz tak sam z siebie chcesz wyjść? Zamierzasz w końcu przezwyciężyć swoją fobię?
    - To nie tak. Ja po prostu chcę jak najmniej przebywać w towarzystwie Kaylora.
    - Zachowuj się tak dalej, a twoje marzenie o partnerze nigdy się nie spełni. Dostałeś go, a teraz masz jakiś pretensje?
    - Chciałem sam sobie kogoś znaleźć, kogoś kto nie będzie ze mną z przymusu, a tak właśnie jest ze mną i Kaylorem. Nie znoszę ludzi jego pokroju.
    - Przecież nawet go nie znasz, a oceniasz? Sam zawsze powtarzałeś, że nie można oceniać po pozorach a ty właśnie tak robisz. Jak mam cię opieprzyć to zrobię to, a co?!
    - Powoli go poznaję. Wiesz, mówi się, że ludzie po pijaku kłamią, a ja właśnie myślę, że oni dopiero wtedy mówią prawdę i są szczerzy sami ze sobą.
    - Co ty tak nagle?
    - Nieważne. Idziemy połazić po sklepach?
    - Cal, niech cię uściskam – pisnęła i rzuciła się mu na szyję.


Skierowali się do centrum handlowego, do którego zwykli chodzić. Lilith ucieszona faktem, że Antrosa z własnej woli chciał spędzić z nią czas, w dodatku na mieście nie mogła wyzbyć się dobrego humoru. Coś czuła, że to będzie dobry dzień. Przechadzali się po sklepach z ubraniami, do których jej przyjaciel czuł niechęć. Nie znosił kupować dla siebie ubrań, bo nigdy nie szło mu dogodzić. Spędzał zbyt dużo czasu na wyborze czegokolwiek, a rzadko zdarzało się, że coś mu wpadło w oko. Łatwiej robiło się z nim zakupy w księgarni. Wtedy przypomniało jej się, że przyjaciel ostatnio dokonał zakupu trzech tomów jakiejś serii. Zapytała się więc go o to.

    - Fajnie się czyta. Niedawno zacząłem, ale skończyłem na dwudziestym rozdziale. Jakoś nie miałem głowy do czytania, tak to skończyłbym ją jeszcze dziś.
    - A jak tam plany wydawnicze?
    - Dostałem informację, że niedługo moja książka zostanie wydana, a właściwie to jedna po drugiej z tygodniowym odstępem. To też zależy od działu sprzedaży, którego dyrektorem jest Kaylor.
    - Poważnie?! Skąd wiesz? – raptownie zrobiła wielkie oczy. – Więc pracujecie w jednej branży. To super.
    - Josh mi powiedział na weselu. Co w tym takiego super?
    - No jak to? Już macie jakiś wspólny temat. Później przyjdą pewnie nowe. Gdy z nim porozmawiasz...
    - Znów to samo – warknął. – I ty i ciocia ciągle powtarzacie, że powinienem z nim porozmawiać. Ale jeśli ja nie chcę? Nie mam zamiaru zawierać z nim bliskiej relacji, po tym co chciał zrobić – wymsknęło mu się i natychmiast tego pożałował widząc zaciekawiony wzrok przyjaciółki.
    - A co takiego chciał?

Mijali ludzi spacerujących po galerii, stojących pod ścianą, biegające po korytarzach dzieciaki. Ogólnie to było głośno i nieprzyjemnie, więc zrelaksować się za bardzo nie mógł. Jeszcze wypaplał coś o czym nie chciał jej wspominać. Lepiej żeby nie wiedziała. On sam chciał zapomnieć.

    - E tam – machnął ręką – nieistotne. Może wypijemy coś?
    - Czytasz mi w myślach – pochyliła się do niego i powiedziała to. – Kawusia z prądem jest tym co lubię.


~~* * *~~


Wysiadł z samochodu zaparkowawszy przed domem ojca. Nieumyślnie trzasnął drzwiami aż się szyba zatrzęsła. Nie kontrolował swoich ruchów. Zdawało mu się, że już z nim w porządku, gdyż badanie alkomatem, które sobie zrobił przed wyjazdem nic nie pokazało. A jednak czuł się dziwnie. Nie wiedział co mu jest. Podejrzewał, że to od zmiany trybu nocnego i dziennego. Dzień zazwyczaj zaczynał się u niego około piętnastej, a kończył o trzeciej. Właśnie o tej godzinie zaczynała się noc trwająca znów do piętnastej. Jego zegar był rozregulowany bo zaburzył swój własny rytm. Jednak coś mu mówiło, że to nie jest jedyny powód jego kiepskiego samopoczucia.
Zapukał do domu i wszedł od razu. Rozejrzał się po wnętrzu szukając ojca, gdyż ten w każdym pomieszczeniu w domu mógł słyszeć wjeżdżający na swoją posiadłość pojazd. Zdjął buty, aby nie zostać skarconym po raz kolejny, że tego nie zrobił. Zaczął szukanie właściciela od salonu, ale nie znalazł go tam. W domu było niesłychanie cicho.

    - Pan Kaylor? – podskoczył do góry słysząc niespodziewanie głos za sobą
    - Witam pani Floro – przywitał się z gosposią. – Szukam ojca. Wyszedł gdzieś? Chociaż samochód stoi przed domem.
    - Jest w domu. Jakiś czas temu dostał telefon i od tamtego czasu się tam zaszył. Próbowałam tam wejść, ale zamknął drzwi i stwierdził, że mu przeszkadzam oraz powinnam dać mu spokój.

Zaczynał się martwić, bo nigdy nie słyszał, aby tata źle odnosił się do służby. Poza tym coś mu tu nie grało. Rodzic dziwnie się zachowywał. Nieważne jak bardzo Baner go denerwował, to jego bliska rodzina i martwi się. Wbiegł po schodach na piętro i skierował się do sypialni ojca. Zapukał energicznie w drzwi i krzyknął.

    - Tato, to ja. Wpuść mnie do środka albo chociaż wyjdź.

Mężczyzna nie odezwał się, lecz słychać było szczęk w zamku i otwieranie drzwi. Ujrzał rodzica z nieciekawą miną. Był przygnębiony i wyraźnie wyprowadzony z równowagi.

    - Lepiej żebyś miał dobry powód, by tu przyjeżdżać i zostawiać męża samego w domu.
    - Co? Skąd wiedziałeś, że nie ma go ze mną?
    - Bo cię znam. No więc? – podparł się w boki kierując się w stronę gabinetu, w którym urzędował.
    - Kazałeś przyjechać mi po prezenty. A Caleba i tak nie ma w domu. Przyszła jego przyjaciółka i razem wyszli.
    - A ty już nie mogłeś zrobić nic pożytecznego tylko przyjeżdżasz tu i działasz mi na nerwy! – zdenerwował się mężczyzna, wyglądał jak chmura gradowa.
    - Nie ma sprawy – uniósł ręce – już wychodzę.

Udawał, że nie zabolały go słowa ojca. Nic nie zdążył zrobić, by wyprowadzić go z równowagi. Spochmurniał. Ma serdecznie dosyć tego cholernego dnia. Od rana wszystko się pieprzyło. Czasami nachodziły go takie dni gdzie nic mu się nie udawało i wolał zniknąć z powierzchni Ziemi. Ten był jednym z nich. Najpierw bar, później Caleb, teraz ojciec, niech dojdzie do tego jeszcze jego matka, a pójdzie na cmentarz i wykopie sobie grób!

    - Czekaj, czekaj. Nie chodziło mi o ciebie. Po prostu myślałem nad czymś co mnie przerasta i wyładowałem się na tobie, synu. Szkoda, że problemy nie rozwiążą się same. Jeśli chodzi o prezenty to są w schowku, gdzieś musieliśmy je przenieść. Zaraz ci pomogę je przetransportować do auta.
    - Powiedz mi lepiej dlaczego i kto cie tak zdenerwował – założył ręce na piersi i czekał na odpowiedź.
    - Wyobraź sobie – westchnął ciężko – że dzwoniła Angelika.
    - Słucham?! – ha, no tego się nie spodziewał.
    - Porozmawiajmy na spokojnie. Floro – zawołał kobietę – zrób dwie mocne kawy.
    - Oczywiście, proszę pana.
    - Zapomnij, że będziesz pił w moim domu alkohol. I tak chlejesz na potęgę. Jeszcze trochę a... – nie zdołał skończyć gdyż w zdanie wtrącił mu się syn.
    - Wiesz, chyba rzucę picie. Nie chcę wpaść w nałóg. Gdybym chciał wlewałbym w siebie różne świństwa przez cały dzień bez przerwy. Nie chcę zostać alkoholikiem – powiedział z poważnym wyrazem twarzy.
    - Naprawdę? Dlaczego akurat teraz? – znaleźli się w miejscu, do którego zmierzali. Obaj usiedli na czarnej skórzanej sofie.
    - Zauważyłem... – przełknął ślinę, bo ciężko było mu to przyznać. – Zauważyłem, że zachowuję się okropnie gdy wypiję za dużo, poza tym badania, które robię co pół roku nie wyjdą dobre jeśli wciąż będę nadużywał alkoholu.
    - Mówisz, że chcesz przestać, ale takie puste rzucanie słów na wiatr ci w tym nie pomoże. Wyjście z nałogu nie jest łatwe i wymaga wiele pracy. A z tobą to nie jest tak, że możesz przestać pić kiedy powiesz sobie zechcesz. Masz z tym problem.
    - Mam z tym problem. Nie przestanę nawet jeśli powiem sobie „stop”. Przyznaję, że powoli wchodzę w uzależnienie.
    - Dobrze, że zrozumiałeś to tak wcześnie, bo potem mogłoby być za późno. Za każdym razem ci to powtarzałem, ale miałeś to w poważaniu. Powiesz co cię skłoniło do takich przemyśleń?
    - Mój mąż – prychnął mając ochotę śmiać się z samego siebie, ale była to szczera prawda.
    - Punkt dla Caleba – starszy z Ledwoodów uśmiechnął się. – Pomogę ci jeśli będziesz tego potrzebował. Najlepiej gdybyś poszedł na terapię, ale skoro nie jest z tobą tak źle może uporasz się z tym sam. Cieszę się, że w końcu o tym ze mną porozmawiałeś. A wracając do Angeliki...



Godzinę później rodzic pomógł zapakować mu prezenty i podarunki ze ślubu do samochodu na siedzenie obok kierowcy. Większość z nich się tam zmieściła, a reszta poszła do bagażnika. Było ich całkiem spoko. Jedne większe drugie mniejsze. Prezentu od gości nie były wcale potrzebne, najważniejsze, że przyjęcie zaproszonym osobą się podobało i była okazja do picia. Tak to widział. Niemniej jednak był ciekaw co ludzie dla nich wymyślili. Jeśli to będzie bluzka dla dwojga z napisem „kocham cię” to on umrze ze śmiechu. Po wszystkim mógł już wrócić do domu. Spojrzał na zegarek na lewej ręce i zauważył, że jest już siódma. Zastanawiał się jakim cudem, skoro dopiero co było południe. Pożegnał się z tatą, z którym od lat zwierzył się ze swoich problemów. Wcześniej uważał, że żadnych nie posiadał, lecz dosadne słowa męża uświadomiły mi, iż jest inaczej. O ironio, przyznał mu rację i w dodatku to, że przejrzał na oczy było zasługą mężczyzny, którego nie znosi.

    - Kaylor, widzę cię jutro o ósmej rano w pracy – siwy mężczyzny pochylił się nad otwartym oknem.
    - Ech... Postaram się.
    - A, i jeszcze jedno. Caleb kilka razy w tygodniu chodzi na rehabilitację, twoim obowiązkiem jest go zawieść do ośrodka. Jak wrócisz z pracy to go zawieziesz.
    - Rehabilitacja? – o co chodzi? To znaczy, że istnieje szansa, by Antrosa zaczął chodzić?
    - Jego się zapytaj jeżeli cię to interesuje – sek w tym, że mąż go nie interesuje.




Przyjechał do domu całkowicie skonany. Przed apartamentowcem był o dziewiątej. Przez pieprzone roboty drogowe stał w korku godzinę i do tego musiał zrobić objazd, który trwał kolejną godzinę. Po dwóch godzinach spędzonych w zaduchu, oślepiającym słońcu w nagrzanym samochodzie, w którym w połowie drogi przestała działać klimatyzacja dostawał szału. Żałował, że w ogóle dzisiaj wstał z łóżka. Mógłby przespać dzisiejszego pecha.
Po wędrówce windą, za którą dziękował Bogu, bo już myślał, że będzie nieczynna a on zostanie zmuszony do pójścia schodami, wszedł do mieszkania. Położył worki z pamiątkami na przedpokoju i od razu poszedł do swojej sypialni, by rzucić się na łóżko.


~~* * *~~


Nalewał sobie soku w kuchni gdy nagle usłyszał trzask drzwi i kroki Kaylora. Odstawił napój i wyjrzał na korytarz, lecz nie zobaczył tam mężczyzny a trzy worki, w które było coś zapakowane. Nie zamierzał oglądać męża przez długi czas, lecz będąc z Lilith w pewnym momencie stwierdził, że w pewnych sytuacjach nie poradzi sobie bez jego pomocy. A przyszło mu to do głowy, gdy zwiedzając sklepy stwierdził, że jest cały przepocony i jak nienawidzi się kąpać, tak wtedy chętnie by to zrobił. Problem pojawiał się, gdy zdał sobie sprawę, iż sam tego nie zrobi. A tak miał nadzieję, że Kaylor więcej go nie dotknie. Domyślał się, że jeszcze długo nie zapomni tego co mężczyzna chciał zrobić. Świadomość tego jak został potraktowany bolała.
Odstawiwszy kubek wyjechał z kuchni po drodze przejeżdżając obok sypialni męża. Ten leżał na łóżku w butach i wyglądał na wykończonego. Miał nic sobie z tego nie robić i odjechać, jednak nie potrafił. Nie był taką osobą, widział, że z Kaylorem coś nie tak, więc wjechał do jego pokoju i zatrzymał się kawałem przed łóżkiem skąd wystawały nogi mężczyzny.

    - Dlaczego nie potrafisz rozebrać się na przedpokoju?
    - O, no proszę. O której to się wróciło? – odwrócił się i usiadł na skraju materaca obserwując go.
    - Wcześnie. I nie jestem zalany w trupa.
    - Nie wiedziałem, że wziąłeś klucze.
    - Przezorny zawsze ubezpieczony. Miałeś jechać do pana Banera, więc pomyślałem, że przez remonty możesz przyjechać dużo później. Na szczęście miałeś zapasowy klucz, który sobie pożyczyłem.
    - Weź go. Jakoś musisz się dostać do domu gdy mnie nie będzie. Chociaż gówno mnie to obchodzi. Wiesz czego się dziś dowiedziałem? – zapytał z przekąsem. – Uczęszczasz na rehabilitację. Dlaczego mnie o tym nie poinformowałeś? Pomyślałeś sobie, że sam się dostaniesz do ośrodka?
    - Poradziłbym sobie – od kiedy Kaylor usiadł i się na niego patrzył z nim było odwrotnie. Unikał jego wzroku. Naprawdę bał się oczu Ledwooda.
    - Z pewnością – warknął. – Zawiozę cię tam jutro po pracy. A teraz, jak chcesz, możemy przejrzeć prezenty.
    - W porządku – i tak nie miał nic lepszego do roboty. Nie potrafił skupić się na pisaniu. Przeszło mu przez myśl, że przez długi czas czytelnicy nie zobaczą jego nowego dzieła. Zresztą szybko pojawią się dwie książki, więc może trochę odpocząć.

Na jego oko mężczyzna wyglądał na bardzo zmęczonego i czymś przygnębionego. Lecz nie będzie się wtrącał w nie swoje sprawy.
Kaylor przyniósł wszystkie worki z przedpokoju do sypialni i powyjmował zawartość. On siedział obok i obserwował. Wszystkie prezenty były zapakowane w ozdobny papier, niektóre z dopiskami od kogo co jest. Nie brał ich po kolei jak leci tylko przeglądał i szukał jakichś konkretnych. W końcu wziął do reki niewielki karton owinięty w czerwony papier z taką samą wstążką. Na jednej z jego ścian było imię i nazwisko gościa, który wręczył prezent.

    - To od Danna – wskazał na karton.

Był cholernie ciekawy co też takiego kumpel im dał, ale po zastanowieniu i przestudiowaniu charakterku Callawaya odechciało mu się tam zaglądać. Jeśli to będą jakieś gadżety erotyczne to go zabiję. Chociaż sam o nie prosiłem. Rozpakował ostrożnie paczkę uważając jakby była to bomba do rozbrojenia. Otworzył karton i zauważył w środku dwa przezroczyste kieliszki do martini. Wyjął je i przyjrzał im się. Wydawało mu się, że lśniły jak kryształy. Na jednym ozdobną czcionką o kolorze czarnym widniał napis „Mr. Kaylor”, a na drugim „Mr. Caleb”. Wokół napisów pojawiły się jakieś ozdoby, zawijasy i spiralki. Musiał przyznać, że tego się po przyjacielu nie spodziewał. Myślał, że wymyśli coś głupiego i śmiesznego, a tu coś kompletnie przeciwnego. Podał oba Calebowi by je obejrzał.

    - Ładne – podobały mu się, ale co miał więcej powiedzieć?

Całkiem szybko odszukał w tym wszystkim prezent od ojca. A właściwie od niego i ciotki Caleba, bo to było napisane na kopercie. Otworzył ją delikatnie, by nie uszkodzić zawartości. Wyjął jakieś podłużne kartki. Zauważył, że pierwsza, która jest na wierzchu to jakiś list. Zaczął więc czytać go na głos nie zwracając uwagi na to czy Antrosa się na niego patrzy czy nie.

    To podarunek ode mnie i Abigail na szczęśliwe rozpoczęcie Waszej nowej drogi życia. Mamy nadzieję, że podróż poślubna będzie udana.”

Schował liścik do koperty i spojrzał na to co trzymał w drugiej dłoni również pochodzące z koperty. Po przyjrzeniu się stwierdził, iż są to dwa bilety lotnicze na ich podróż poślubną.

    - Pan Baner o tym coś wspominał wczoraj.
    - Tak. Bilety na jakąś grecką wyspę. Jak mam być szczery to nie lubię nigdzie wyjeżdżać i nie mam ochoty korzystać z tego prezentu – zwłaszcza, że nie będzie sam, towarzyszyć mu będzie mąż, który doprowadza go do białej gorączki. – Jednak gdybym powiedział to ojcu to byłby wściekły.
    - Taki wypad musiał dużo go kosztować – zauważył. Czytał trochę na temat tej wyspy i kilku innych znajdujących się w Archipelagu, gdyż kiedyś było mu to potrzebne do napisania książki, przy okazji nieco się dowiedział. – Do kiedy ważne są bilety?
    - Nie mają ograniczenia, ale wyjazd zależy od mojego urlopu. No i twojego. Bo chyba pracujesz?
    - Tak – zastanawiał się czy Ledwood zapyta się kim jest z zawodu, ale nic takiego nie miało miejsca. Najwyraźniej męża nic to nie obchodziło.
    - O. A to jest od Josha Jennera – zdając sobie sprawę, że Antrosa nie miał pojęcia kim mężczyzna jest zaraz dokończył. – Josh to redaktor naczelny.

Wziął do ręki kolejne pudełko. Rozpakował je, ale i tak w nim zobaczył dwie zapakowane rzeczy, których nie można było rozpoznać. Wyjął je i obejrzał. Na jednej było jego nazwisko, a drugiej Caleba. Podał więc mężowi jego prezent a na swoim zaczął czytać to co Jenner naskrobał.

    - Co to właściwie jest? – zaczął obracać rzecz w dłoniach.
    - Chyba się domyślam – rozerwał opakowanie i wziął do ręki nową książkę. Wprost nie wierzył. Dostał ostatni, trudno dostępny tom jego ulubionej serii. Od pięciu lat go szukał! W końcu go ma. Josh co prawda powiedział, że za wszelką cenę spróbuje zdobyć ten rzadki egzemplarz, ale nie spodziewał się cudów. Nie robił dobie nadziei, że mężczyzna go znajdzie, a jednak.


Ukradkiem spojrzał na Caleba, a to co zobaczył kompletnie go zdziwiło. Blondyn uśmiechał się od ucha do ucha przeglądając pierwsze strony książki, jak się okazało. Wyglądał naprawdę niesamowicie. Od ich pierwszego spotkania mąż zawsze miał ta samą minę, czasami zdarzała się zdenerwowana albo zakłopotana, ale nigdy tak radosna. Naprawdę go zadziwia. Cieszyć się tak na widok głupiej książki. Pewnie byłbyś moim ulubieńcem w łóżku. Moglibyśmy dobrze się bawić przez rok, ale ty musisz jeździć na wózku. Dlaczego, do kurwy nędzy, jesteś kaleką?! Planowałem tyle rzeczy względem ciebie, a jest kompletnie na odwrót. To ja tobie usługuję, robię co zechcesz, a o seksie nawet nie ma mowy. Chcesz żebym aż tak bardzo cię nienawidził?!

    - Kaylor nie rozpakujesz? – zapytał w pewnym momencie.
    - Już, już. To pewnie, tak jak w twoim przypadku, książka.
    - To źle? – przypomniał sobie co mówiła mu Raveza o wspólnych zainteresowaniach. Może jednak powinien spróbować, mimo że swobodna rozmowa z Kaylorem była niemożliwa po tym co między nimi zaszło?

Nie odpowiedział mu. Przeczytał notatkę na białym opakowaniu.

„Mówił Pan, że nie przepada za książkami, ale myślę, że ta przypadłaby Panu do gustu. Jeżeli nie będzie chciał jej pan przeczytać, to proszę się zmusić.”


    - Co to za książka? – usłyszał pytanie Antrosy. Ten na ich punkcie ma chyba świra.
    - „Talia Kart”1 pierwsza powieść CJ' a Jenkinsa.


1 Tytuł wymyślany przez autorkę.

5 komentarzy:

  1. Już nie mogę doczekać się PDF' a.... Chcę wiedzieć co będzie dalej......

    OdpowiedzUsuń
  2. Już mylałam, że się nie doczekam T.T
    Coś czuję, że książka, którą dostał Kaylor jest autorstwa naszego Caleba *-*
    Czekam z niecierpliwością na pdfa *_*
    Jedna o blogu na pewno nie zapomnę i będę czytać co tydzień rozdziały i komentować jak do dej pory, bo zasługujesz na to, żeby poświęcić czas na skomentowanie Twojej twórczości, która jest zajebista!!!
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny !!!!

    Katrina

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie mogę, chcę caaałość.:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :)
    Kaylor w końcu przyznał się, że ma problem z alkoholem, chociaż jedna dobra rzecz.
    Caleb poradzi sobie :)
    Jestem ciekawa jak poradzą sobie na wczasach?
    Czyżby Kaylor dostał książkę autorstwa Caleba?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rozdział wspaniały, Kaylor w końcu chce skończyć z piciem, och wyobrazam sobie to tak, Kaylor wraca do mieszkania, a Celeba nie ma... w końcu porozmawiał z ojcem, prezenty, czyżby to była jedna z książek Celeba?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń