Powered By Blogger

poniedziałek, 29 lutego 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 6


Kurczę, nie miałam zamiaru wstawiać dzisiaj rozdziału, ale pomyślałam sobie, że skoro to ostatni dzień lutego to może jednak to zrobię... Ech... No niech będzie. Informuję także, że Gwiazdka dobiega końca. Nie wiem, kiedy dokładnie się skończy, ale przewiduję koniec marca - początek kwietnia.

Dziękuję za komentarze : )







Był w kompletnym szoku, nie tak to sobie planował. Chciał przekonać go do rozmowy, wyjaśniłby co zaszło między nim a Ashtonem, uspokoił, i może jakoś by to było. W każdym razie nie zamierzał go całować. Dziwił się sam sobie, że odważył się na taki czyn. Przecież nie miał zamiaru wyznawać Randy'emu miłości! Więc co on wyprawia? Całuje go tak czule i namiętnie, że sam w to nie wierzył. Po raz pierwszy dotykał swoimi wargami ust ukochanej przez niego osoby. Pocałunek był długi, agresywny, mocny i taki jakie on lubił. Smakował zapamiętale soczyste i słodkie wargi co rusz przygryzając dolną z nich. Były mokre, gorące i takie cudowne. Chwytał je i pieścił jak zawsze to sobie wyobrażał. Zapomniał o całym świecie zatracając się w tej pieszczocie. Miał zamknięte oczy i nie widział zszokowanej miny McLean'a. Wyprawiał z jego wargami co chciał, ale ani razu nie poczuł jak te smakowite oddają pocałunek. Ani razu nie musnęły jego ust. Po prostu pozostawały bierne, nic nie robiły. Pragnął przedłużać czynność w nieskończoność, nie chcąc odklejać się od ust, które spróbował pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. Jeśli nie zostanie zamordowany za to co właśnie zrobił. Nie chciał kończyć, ale wiedział, że musi. Puścił skamieniałego przyjaciela z objęć i odsunął się od niego powoli i niechętnie. Nie potrafił na niego spojrzeć, więc spuścił wzrok. Teraz to mógł tylko czekać na siarczysty policzek. Był pewny, że ten go nie ominie.


~*~

Nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować. Co to, do jasnej cholery, było?! Czy Dee jest normalny?! Co on sobie wyobraża!? Najpierw przyłapuje go w łóżku ze swoim partnerem a później całuje jego! Puszczalska szmata, syknął do siebie w myślach. Patrzył na bruneta w lekkim oszołomieniu, mężczyzna nie patrzył na niego tylko na swoje buty. Bał się? I dobrze! Był na niego wściekły! Musiał się kontrolować, żeby mu nie przywalić w te ładną buźkę.

    - Wyjdź- syknął.

Jedno, zimne i ostre niczym sopel słowo raniło jego serce. Chyba jeszcze bardziej go zabolało to słowo niż gdyby dostał od niego w twarz, a słaby to on nie był. Nie chciał stąd wychodzić. Pragnął tu zostać, przy Randy'm. Co ma zrobić, żeby mężczyzna go wysłuchał? Na początek nie powinien się do niego dobierać, ten pocałunek był przesadą. On nigdy nie powinien mieć miejsca, tak jak słowa, które wylatywały z jego ust niczym wystrzelone z procy.
    - Nie chcę wychodzić- podniósł lekko głowę i zobaczył wlepione w niego kasztanowe źrenice.- Dlaczego to nie mogę być ja?- zapytał łamiącym się głosem patrząc na Rana niczym zbity pies.
    - Nie rozumiem cię. Nie chcę mi się z tobą gadać i nie zamierzam nabrać się na ten wzrok, którym wodzisz wszystkich za nos. Po prostu wyjdź. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
    - Nie potrafię!- krzyknął w końcu. Zaraz poczucie winy i wściekłość na samego siebie rozerwą go od środka. - Szczególnie po tym co ci zrobiłem nie mam prawa tego mówić, ale kocham cię tak bardzo, że to aż boli. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłem ci skraść moje serce! Od lat trzymasz je w garści, a ja nie mogę go odzyskać! A może tego nigdy nie chciałem, bo jesteś dla mnie całym światem. Nie potrafię być z dala od ciebie. Zrobiłbym wszystko, żebyś był szczęśliwy, ale gdy widzę cię z innym mężczyzną, który się z tobą zabawi i cię zostawi nie mogę tego znieść. Nienawidzę tego. Dlaczego to nie mogę być ja? Bo nie podoba ci się mój kolor włosów? Przefarbuję się. Czy chodzi o coś innego? Powiedz mi, a zmienię to! Od zawsze pragnąłem abyś mnie pokochał, tak jak ja kocham ciebie! Do szaleństwa! Jak długo każesz mi tłumić te uczucia w sobie? Z każdym dniem stają się coraz silniejsze, kumulują się, bo nie mogę ich ci wyznać! One nigdy do ciebie nie dotrą! Za jakiś czas znów zaczniesz się umawiać z jakimś dupkiem zamiast otworzyć oczy i zobaczyć, że osoba, której potrzebujesz, która cię kocha siedzi tuż obok ciebie! Twoje słowa od zawsze sprawiają mi ból! Gdy Samy mówi, że powinniśmy być razem, cały czas się modlę, żeby tak było! Chcę tego najbardziej na świecie! A ty? Zachowujesz się jakby cię obrażała! Czy naprawdę uważasz, że nie jestem ciebie wart?- w końcu wyrzucił z siebie cały ciężar, który nosił w sercu odkąd zorientował się, co czuje do najlepszego przyjaciela. Świadomość tego, że wszystko się wydało, otworzył się przed McLane'm i wyłożył uczucia jak na srebrnej tacy przerażała go. Randy ma dwa wyjścia albo zrzuci tą miłość na ziemię i zdepcze, albo pozostawi ją tam i pozwoli jej żyć.

Patrzył się na Laytnera jak ciele na malowane wrota. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Dee wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Dłonie mu się trzęsły a głos drżał gdy wyznawał mu to wszystko. Nie miał pojęcia. Niby skąd? Nic nie zauważył. Gdyby on mu tego wszystkiego nie powiedział to w życiu by nie zorientował, nigdy nie wyglądało na to, żeby Dee był nim zainteresowany. Myślał, że przyjaciel słowa Riggs puszczał mimochodem. Ten facet, który ostatnio namieszał mu w głowie... Jest w nim zakochany? Nie, zakochanie to stan, on już go kochał. Zaraz po tym pytania nadeszły same. Od kiedy? Jak? Co takiego zrobił, że przyjaciel się w nim zakochał? Dlaczego? Na te i inne pytania mógł odpowiedzieć tylko mężczyzna stojący przed nim.
Problem w tym, że nie wiedział jak ma się zachować. Znał tego faceta ponad dekadę i wiedział, po jego zachowaniu, że jest z nim szczery do bólu. Jak ma niby zareagować na wyznanie miłości... O ile tak to można było nazwać. Przecież ledwo dwa dni temu pierdolił się z jego partnerem, teraz już byłym. Przyrzekł sobie, że nie będzie słuchał tłumaczenia ani jednego, ani drugiego, nie chciał także ich widzieć na oczy. Postawił sprawę jasno, i Laytner to wiedział, więc dlaczego teraz tu stoi i czeka na to co powie. Dobra, może i w jakiś nieświadomy sposób krzywdził przyjaciela, ale on nie był wcale lepszy. Jednakże mimo wszystkich negatywnych uczuć, które nim władały przez ostatnie dni nie potrafił tak po prostu odpuścić. Bolało go to co zrobił mu Ashton, ale większy ból sprawiał mu teraz brunet. Wcześniej nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, ale przecież nie mogą zamiatać tej sprawy pod dywan do końca życia nie odzywając się do siebie, a równocześnie udawać, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku.

    - Czego ode mnie oczekujesz?- podparł się w boki. Usta wciąż go parzyły przez ten elektryzujący pocałunek, jednak on nie miał żadnego znaczenia.
    - Chcę...- chciał go całego, lecz nie mógł tego powiedzieć, wyjawił już zbyt dużo i jak się domyślał Randy'ego nic to nie obeszło. Miał ochotę zaśmiać się histerycznie, to było do przewidzenia. Czego on się spodziewał?- Chcę porozmawiać i wyjaśnić ci całą tą chorą sytuację. Nie chce żeby nasza przyjaźń się skończyła.
    - Przecież ty właśnie ją zniszczyłeś. Nadal chcesz się ze mną przyjaźnić mimo że powiedziałeś, iż mnie kochasz? Dobrze ty się czujesz?- patrzył na niego z góry z kpiną i szyderstwem wypisanym w oczach. Dee chyba coś się w głowie poprzestawiało.
    - Żartujesz, prawda? Ran, zawsze byliśmy...
    - Właśnie, byliśmy. Świetnie, że użyłeś czasu przeszłego. Chcę żebyś tylko wyjaśnił mi to co zaszło między tobą a tym skończonym dupkiem Crowe, a później się pożegnamy.
    - Więc chodź ze mną do „Pierwszej Gwiazdki” tam powiem ci co tylko będziesz chciał.
    - Dlaczego akurat do Gwiazdki? Chyba nie sądzisz, że jeśli razem tam...
    - Nic nie sądzę. Wolałbym być w publicznym miejscu niż tu, w twoim mieszkaniu.


~*~


Było grubo po dwudziestej drugiej gdy znaleźli się przed kawiarnią, do której tak bardzo lubili chodzić całą paczką. Laytner z niedowierzaniem wpatrywał się w szybę w drzwiach z napisem ZAMKNIĘTE. Był załamany, tak bardzo pragnął się tam z nim znaleźć. Jeśli to co się działo podczas Bożego Narodzenia to prawda, to on i McLane mogliby... Niestety już za późno. Spóźnił się. Cholera, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Zamiast go całować mógł od razu tu przyprowadzić! Ale nie, jemu wzięło się na wyznania! Podszedł do dużego okna przez które było widać ozdobione pomieszczenie, stoliki i krzesła jak i świątecznie wystrojoną ladę, za którą nie raz zamawiali gorące napoje i słodkości. Jutro jest 27 grudnia. Po świętach. Randy tak je uwielbiał, a on zniszczył to uczucie przez złe wspomnienia. O mały włos nie uderzył pięścią w szybę. Panował nad sobą resztkami sił. Przez całą noc nie zaśnie, bo będzie myślał jaką szansę zaprzepaścił. Stracił nawet jego przyjaźń, co mu pozostawało? Teraz nie może być przy nim, mógł udawać coś wymyślić i cierpieć po cichu!

    - Czy słyszałeś o jakiejś kawiarni, która była czynna dwie godziny przed północą? Już o dwudziestej pierwszej ją zamknęli. Przez tyle lat co tu przychodziliśmy jeszcze się nie zdążyłeś nauczyć?
    - Przestań już- szepnął, co ma teraz począć?
    - Wyjaśnienia możesz mi złożyć gdziekolwiek. Dla mnie to nie ma znaczenia.
    - Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? Wiem, że masz wszystko w dupie.
    - Pierwszy raz widzę jak wychodzą z ciebie jakieś uczucia, zawsze siedzisz z obojętną, nic niewyrażająca miną. No chyba, że mówimy o znudzeniu albo sarkazmie, który prawie nigdy cię nie opuszcza. Więc nie dziw się mi.
    - Ciekawe czyja to wina.
    - Że niby moja?
    - A czyja, co cholery?- syknął przez zaciśnięte zęby chowając gołe dłonie do kieszeni kurtki.
    - Nic tu po mnie. Spadam do domciu. Zaraz zamarznę. Tobie radzę to samo, nie chce się dowiedzieć, że zdechłeś z zimna w jakimś rowie, bo sterczałeś tu Bóg wie jak długo, nawet jeśli cię nie znoszę.
    - Jakże jestem ci wdzięczny, że jasno określiłeś jaki masz do mnie stosunek.
    - A co? Miałeś nadzieję, że powiem ci słodkim głosikiem „kocham cię”? Trochę za dużo ode mnie oczekujesz, stary. Dopiero co zostałem zdradzony- odwrócił się na pięcie z zamiarem powrotu do swojego domu, który znajdował się kilka ulice od „Pierwszej Gwiazdki”. Do kamienicy Laytnera było stąd jeszcze dalej. Co najmniej godzinę z buta, autobusem to jakieś dwadzieścia minut. Kiedy byli już kilkanaście metrów od siebie spostrzegł, że „były” przyjaciel wciąż stoi w tym samym miejscu z kapturem na głowie. Kretyn jak zwykle bez rękawiczek, szalika i czapki, bez których on nie wyszedł by z domu. Zatrzymał się. Dee cały czas tam stał a para wylatywała z jego ust i nosa. Dzisiaj w nocy miało być co najmniej dziesięć na minusie, tak mówili w prognozie pogody. Mróz szczypał go w twarz, czego szczerze nienawidził, ale z miejsca się nie ruszył nadal przyglądając się mężczyźnie. Co on robi? Przecież po drugiej stronie ulicy ma przystanek, myślał. Nie wytrzyma z tym facetem.
    - Co ty odwalasz? Dlaczego tu stoisz i...- złapał go za ramię i odwróciwszy w swoją stronę skamieniał. Po czerwonych policzkach spływały łzy, jedna po drugiej. Lazurowe oczy spoglądały na niego jak przez mgłę niewiele rejestrując. Pociągnął kilka razy nosem. Zrobiło mu się go szkoda, zdecydowanie miał za dobre serce dla tego drania. Nigdy nie widział go płaczącego, to był zdecydowanie zbyt piękny widok. Co? Miał oszukiwać sam siebie? Płaczący, bezbronny i skulony Dee wyglądał niesamowicie. Ten widoczek bardzo mu się podobał i pociągał go. Zdawał sobie sprawę, że to jak Laytner wygląda to jego zasługa. Złapał go za rękę i zaciągnął na pobliską ławkę. Dobrze, że o tej godzinie ludzi praktycznie tu nie było i nikt nie zwracał na nich uwagi, a jeśli nawet, to miał to w dupie. Niech się ludzie gapią, po to mają oczy.
    - Dlaczego nie wracasz do domu?
    - Jest po dziesiątej- pociągnął nosem i wytarł zapłakane oczy o zimny rękaw ubrania. Musiał się rozkleić akurat teraz, przy McLane'nie. Już nie wytrzymywał, płacz przyniósł mu chwilową ulgę- o tej porze autobusy już nie kursują, a na taksówkę mam za mało kasy.
    - Debil. Masz, wkładaj to.

Ściągnął z dłoni ciepłe rękawiczki i podał je Laytnerowi, który nie zamierzał ich zakładać. Jednak pod ostrym spojrzeniem i ciosie w głowę McLane'a posłusznie wykonał polecenie. Potem szatyn odwiązawszy chustę ze swojej szyi zawiązał ją wokół szyi „byłego” przyjaciela wcześniej zdejmując mu kaptur z głowy. Temu kretynowi jest pewnie zimniej niż jemu. W końcu ubrał się nie jak na zimę a przedwczesną wiosnę. Czyżby aż tak się spieszył by z nim porozmawiać?

Wstał z ławki po czym znów został złapany za zmarzniętą dłoń, ubraną już w rękawice, i pociągnięty w stronę domu Randy'ego. Obaj szli trzymając się za ręce w milczeniu. Żaden nie odezwał się nawet słowem dopóki nie weszli do ciepłego mieszkania.

    - Siadaj na łóżku i przykryj się- wyjął z szafy duży, miękki, kolorowy koc i rzucił nim w bruneta.- Ja sobie robię herbatę, a ty co chcesz?
    - Jaką robisz? Owocową czy zwykłą?
    - Owocową, pomarańcza.
    - To mi też zrób.
    - Spoko.

Uważnie przyjrzał się kocu jaki dostał. Uśmiechnął się pod nosem i owinął się w niego cały, po czym wziął pilota od telewizora i zaczął skakać po kanałach w poszukiwaniu sam nie wiedział czego. Po chwili jego uwagę przykuła powtórka mistrzostw świata w jeździe figurowej par na lodzie. Trafił na moment kiedy występowała jakaś para z Niemiec, wiedział to bo w dole ekranu wyświetlały się nazwiska i kraje z których zawodnicy pochodzili. Łyżwiarze wykonywali razem podwójnego axel'a i kobieta upadła. Przez kolejną minutę nie popisali się niczym niezwykłym. Dostali bardzo niskie noty. Dałby sobie rękę uciąć, że nie przejdą dalej. Po nim wyszedł łyżwiarz, którego podziwiał. Nie był sam, bo towarzyszyła mu partnerka. Mężczyzna był o cztery lata młodszy od niego, więc miał dwadzieścia trzy lata. Kobieta musiała być chyba w jego wieku. Ona była ubrana w krótką różową sukienkę bez ramiączek mieniącą się w świetle lamp, włosy miała upięte w luźny kok. Jej łyżwy były takiego samego koloru jak strój. Natomiast on miał na sobie długie czarne spodnie, koszulę z krótkim rękawem z rozpiętymi dwoma pierwszymi guzikami. Stojąc obok siebie wyglądali niesamowicie. Oboje uśmiechali się do widzów. Swoim blaskiem mogliby oślepić niejednego. Te uśmiechy, ich postawy pełne pewności siebie, pokazywały, że nie boją się konkurencji i są przygotowani na każdą ewentualność.

    - Masz- odkleił wzrok od ekranu w momencie gdy z kuchni wrócił przyjaciel trzymając dwa kubki parującej cieczy. Podał mu jeden z nich po czym zajął miejsce obok niego.
    - Dzięki- już było mu trochę lepiej, lecz wciąż czuł się niezręcznie w jego towarzystwie, ten dzień był kompletną katastrofą. Najpierw wypalił z tym pocałunkiem, potem wyznaniem a chwilę temu pozwolił zobaczyć Ranowi jak wyje, jak jakaś porzucona dziewczyna, której chłopak z nią zerwał.
    - To masz zamiar oglądać? Zanudzę się przy tym na śmierć. Co jest ciekawego w jeździe na lodzie? O wiele lepsze są sporty wodne, piłka plażowa albo wspinaczka górska.
    - Nie widziałem mistrzostw, leciały wczoraj a ja byłem odrobinę zajęty żeby je obejrzeć. Pozwól mi chociaż zobaczyć Castellę.

Para wyjechała na środek i stanęła przyciskając się klatkami piersiowymi. Mężczyzna złapał kobietę w tali a ona położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu. Kiedy już byli odpowiednio ustawieni rozbrzmiała muzyka z ulubionego filmu McLane'a „Dirty Dancing” - „Time of my life”.

    - Super!- krzyknął gdy łyżwiarze rozpoczęli swój taneczny układ wykonywany nie na podłodze a lodzie.
    - Mówiłem ci, że są świetni. Ona jest bardzo utalentowana, ale i tak wolę patrzeć na popisy Rene. Facet lubi być w centrum zainteresowania.
    - Oni są parą? W sensie, czy coś między nimi jest? Dotyku sobie nie szczędzą mimo że to tylko na pokaz, to wygląda jakby się naprawdę kochali czy coś.
    - A bo ja wiem? Nie bardzo obchodzi mnie jego życie prywatne, kocham patrzeć na niego gdy jest w swoim żywiole. Wygląda niesamowicie.

Obejrzeli cały dokument i mimo wszystko Randy nie zanudził się przy nim na śmierć, a nawet mu się podobało, zwłaszcza wtedy gdy któraś z par robiła z siebie pośmiewisko upadając lub zakładając takie stroje, że śmiechu nie można było powstrzymać. Ogłoszenie wyników nastąpiło po kilku minutowej reklamie, w czasie której gospodarz poszedł umyć puste kubki. Wszyscy czekali w napięciu na ostateczny werdykt. Na trzecim miejscu wylądowała para pochodząca z Madrytu. Na drugim, niestety Rene Castella ze swą wspaniałą towarzyszką. Liczył na to, że jego idol zajmie pierwsze miejsce na podium, lecz te zdobyli ich odwieczni wrogowie.

    - Mogą być z siebie dumni. Zajęli drugie miejsce spośród prawie setki utalentowanych konkurentów.
    - No wiem, ale trochę mi przykro, że oni nie zdobyli złota. Zasłużyli na nie.
    - Wyluzuj, bo skończysz to oglądanie. Z resztą już pora się kłaść, za dziesięć minut północ.
    - Nie powinniśmy porozmawiać?- zapytał ostrożnie nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni i większego napięcia między nimi, już wystarczająco atmosfera była napięta.
    - Jutro. Idź się umyć, pożyczę ci jakieś ciuchy, a jeśli nie będą na ciebie pasowały to będziesz spał nago. Jesteś wyższy ode mnie i szerszy w barkach.
    - Poważnie?!
    - Oczywiście, że nie. Żartowałem tylko. Rany, nie bierz wszystkiego dosłownie. Idź się umyć. Przecież wiesz gdzie łazienka.
    - Tak w ogóle to pamiętasz ten koc?- wskazał na materiał, którym się okrył.- Dałem ci go rok temu na urodziny, bo narzekałeś, że kiedy nadchodzi zima nie masz jak się ogrzać i ciągle jest ci zimno.
    - Tak, pamiętam. A teraz idź się umyć do cholery!
    - Już dobra, dobra- uniósł ręce do góry w geście obronnym odkładając cieplutki koc na łóżku.


Piętnaście minut później wyszedł spod prysznica i stanął nagi przed lustrem. Patrzył się na swoje odbicie, któremu pokazał język. Humor nieco mu się poprawił, ale było mu jakoś tak dziwnie przebywać z przyjacielem w jednym pomieszczeniu w obecnej sytuacji. To, że przyłapał go w łóżku ze swoim facetem, i wyznał mu miłość, i został odrzucony, i płakał, a później przez obiekt swoich uczuć został zabrany tu gdzie teraz się znajdował. Na domiar złego zachowywali się jakby nigdy nic. Jak gdyby wydarzenia sprzed kilku dni i kilku godzin odeszły w niepamięć. Nie chciał tego, lecz wiedział, że Randy tak. A może faktycznie byłoby to lepsze? Musiał być przy nim, nawet jeśli to oznaczało torturowanie i krzywdzenie samego siebie widokiem McLane'a umawiającego się z blondasami. Oparł się o umywalkę i wciągnął głośno powietrze, cokolwiek będzie chciał zrobić Ran, on na to przystanie. Nie będzie w żaden sposób protestował. Wytarł się w czysty ręcznik, który został mu przygotowany. Ubrał czyste bokserki, które jakiś czas temu Randy sobie kupił, ale nie miał okazji ich jeszcze założyć, więc były nowe. Rozmiar w sumie pasował. Miał jeszcze założyć bluzkę na krótki rękaw, ale jak się spodziewał była za mała.
Po wyjściu z łazienki zauważył zmienioną pościel, a na stoliku nocnym dwie przezroczyste szklanki z sokiem pomarańczowym. Na łóżku rozścielony został również koc, którym się ogrzewał. Telewizor był już wyłączony, a on jak na zawołanie poczuł ogarniającą go senność. Miał iść do kuchni, ale nagle zgasło w niej światło a z pomieszczenia wyszedł szatyn.

    - Czyli jednak za mała. W porządku, teraz moja kolej na kąpiel, a ty się kładź.
    - Pozwalasz mi spać ze sobą? Spodziewałem się raczej, że wyciągniesz mi tu materac i każesz na nim spać.
    - Miałem taki zamiar, ale dlaczego, skoro między nami nic się nie zmieniło?
    - Aha- westchnął- rozumiem co masz na myśli. Tak czy inaczej nie miałem najmniejszego zamiaru spać na podłodze, od dwóch nocy na niej sypiam, przez ciebie.
    - Przeze mnie?! A co ja takiego zrobiłem?
    - Wylałeś wiadro wody na moje łóżko, zanim się zorientowałem i otrząsnąłem minęło kilkanaście minut, a woda zdążyła wsiąknąć. Prędzej czy później zaczęło by gnić i pleśnieć, więc byłem zmuszony się go pozbyć. Masz pojęcie jaki jestem połamany od tamtej pory?
    - Tak?- prychnął niczym wściekły kot.- Trzeba było przenocować u Ashtona, blisko jesteście.
    - Chcesz o tym pogadać, bo ja pragnę ci wszystko wyjaśnić. Nie osądzaj mnie od razu, proszę cię Ran.
    - Skończ. Jutro. A teraz kładź się, do cholery.

To łóżko było zdecydowanie większe i potrafiło pomieścić dwóch dorosłych mężczyzn, nie to co jego, wąskie, z którego zdarzało mu się spadać, gdy był zbyt pijany. Położył się od strony ściany. Przykrył się kołdrą po samą głowę. Przyłożył kawałek pościeli do twarzy i wciągnął zapach. Uwielbiał go. Wszystko w tym mieszkaniu pachniało Randy'm. Dawniej gdy u niego nocował starał się kontrolować swoje ciało i gesty na tyle, żeby w czasie snu przypadkiem nie zacząć się do niego przytulać, dotykać kasztanowych loków, nie owinąć go swoją ręką w pasie.
Nie spostrzegł się w którym momencie  łazienki wyszedł Randy i położył się przy nim ówcześnie biorąc kilka łyków napoju. Bez tego żaden z nich nie zaśnie. Zawsze musieli mieć przy sobie coś do picia, aby w nocy sobie sięgnąć, a nie fatygować się do kuchni.



    - Dobranoc- ziewnął Ran.
    - No, dobranoc- jak on miał niby zasnąć? Teraz? Przy nim? Gdy był świadomy jego uczuć? A zresztą, czemu tylko on się tym tak przejmuje, skoro dla McLane'a to nic nie znaczy? Bo przecież nie znaczyło. 

poniedziałek, 22 lutego 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 5


Hejka Ludzie :D Długi czas się nie odzywałam, więc mam dla Was niespodziankę. Kolejny rozdział, bo czemu nie? Bardzo dziękuje za każdy komentarz, który motywuje mnie do pisania. Cieszę się, że to opowiadanie się spodobało. Jestem w trakcie pisania kilku na raz, co nie jest wcale takie łatwe, zwłaszcza jak się nie ma czasu. No to zapraszam do czytania :)




Szedł szybkim krokiem, prawie biegł prosto przed siebie w stronę przystanku autobusowego znajdującego się niedaleko kamienicy Dee. Przekroczył szybko ruchliwą ulicę nie bacząc na jadące z dużą prędkością i trąbiące na niego samochody. Na miejscu było kilka osób tak jak on czekających aż nadjedzie pojazd. Z ta różnicą, że oni nie mieli takiego okropnego humoru i serca które rozsypywało się na małe krwawe kawałeczki. Nie mieli ochoty krzyczeć i wydzierać się wokół chcąc jakoś zagłuszyć drzemiący w nich ból i wściekłość. Czuł się potwornie. Chciał coś rozwalić. Coś zniszczyć dokładnie tak jak Ashton zniszczył ich związek jedną, małą, niewinną zdradą. Wyzbył się wyrzutów sumienia? Nie czuje się z tego powodu źle? Zastanawiał się.
Autobus po chwili podjechał, po otworzeniu się drzwi kilku ludzi z niego wysiadło a prawie wszyscy ci co stali tu z nim wsiedli do środka. Zajął miejsce z przodu, tam gdzie było najmniej pasażerów. Odwrócił głowę w drugą stronę gapiąc się tępym wzrokiem na krajobraz za oknem. Przejeżdżali prawie pustymi o tej godzinie ulicami pogrążonego w zimie miasta. Oczy miał jak za mgłą, niby patrzył a nie wiedział nic. Czuł jakby wszystko przelatywało mu przez palce. Jak on bardzo pragnął, żeby to co zobaczył było tylko snem, wymysłem jego wyobraźni. Ale to niestety niemożliwe, nie miał omamów, widział rzeczywistość. Pełno puszek i butelek po piwie, ubrania porozrzucane po kątach, nagiego Laytnera i Crowe'a w łóżku. No, szlag! Przecież nie uczyli się gotować! A poza tym, dlaczego Ashton znalazł się w mieszkaniu jego przyjaciela, podczas gdy miał przygotowywać swój dom na dziś dzień?! Mimo że bardzo chciał się tego dowiedzieć nie mógł pozwolić im na idiotyczne tłumaczenie się. Po co? Na co? Żeby kłamali w żywe oczy? To by było poniżej pasa. Nienawidzi ich, nienawidzi ich, niech zdechną w cholerę! Nigdy więcej nie chce widzieć tych facetów!
Nie znam tego sukinsyna Ashtona bardzo dobrze, mogłem przypuszczać, że może mnie zdradzić, ale Dee? Gdybym tego nie widział na własne oczy, to bym nie uwierzył. Gdyby ktoś w ten sposób zaczął obrażać mojego najlepszego przyjaciela, dając mi do zrozumienia, że ten zrobił mi taką paskudną rzecz, to wybiłbym temu komuś wszystkie zęby za takie brednie. Wysłałbym chuja na ostry dyżur, bo Dee w życiu... A jednak. Jak on mógł? Dlaczego mi to zrobił?! Z zazdrości?! Przecież ten dupek może mieć każdego faceta! Więc czemu akurat Ashton!?
Ponownie zacisnął dłonie w pięści i z całych sił uderzył w swoje kolano, które wraz z ręką szybko zaczęły boleć. Jakaś starsza pani siedząca obok po drugiej stronie patrzyła się na niego jak na co najmniej wariata, szaleńca. Aż tak kiepsko wyglądał? Najwyraźniej jego wygląd odpowiadał jego nastrojowi. Nie zwracał większej uwagi na tę babcię, niech sobie myśli co chce, i reszta pasażerów także. Założył kaptur na głowę, żeby nie pokazywać swojej twarzy innym, nie obchodziło go, że jest w autobusie. Minęli kilka przystanków aż w końcu nadszedł upragniony widok, do którego tak bardzo mu się spieszyło. Pojazd zatrzymał się na przystanku obok dużego, przykrytego białym puchem parku. Natychmiast poderwał się z siedzenia i wyszedł przepychając się przez tłum ludzi, który musiał wsiąść na poprzednich postojach. Gapiąc się na chodnik i swoje stopy opatulone w ciepłe trapery, w ekspresowym tempie szedł do swojej klatki. Po chwili był już w mieszkaniu. Jak zawsze ułożyłby równo buty i powiesił kurtkę na wieszak, a dodatki schowałby na szuflady komody stojącej nieopodal, tak teraz zrzucił wszystko z siebie i zostawił na przedpokoju przy drzwiach wejściowych. W pizdu z tym wszystkim, pomyślał.

~*~

Głowa mu pulsowała jak cholera, myślał, że zaraz pęknie i mózg z niej wyleci, o ile on faktycznie tam był. Chyba jednak nie, bo gdyby miał ten jakże przydatny organ to nie doszłoby do takiej sytuacji. Ach, dlaczego on nie może pomyśleć? Co teraz musi czuć Randy? Jak miał mu to wytłumaczyć? Gdy widział tą jego minę, pełną żalu, wściekłości, bólu miał ochotę popełnić harakiri1. Zachował się nie jak przyjaciel, za którego McLane go zawsze uważał, tylko jak skończony skurwysyn, który zdradził tego przyjaciela. Zdradził...jak on mógł? Nawet jeżeli był pod wpływem alkoholu potrafił to zrobić?! Jakim cudem tak łatwo poszedł do łóżka z jakimś facetem skoro od wielu lat kocha Randy'ego?! Tak, bardzo go kocha. Zakochał się w nim niedługo po tym jak się poznali w liceum. Obaj się świetnie dogadywali, pomimo że wiele ich różniło potrafili znaleźć wspólny język. Może nie mieli takich samych pasji, nie lubili tych samych przedmiotów szkolnych, nie pracowali w tym samym miejscu. Ba, nie pracowali nawet w tym samym mieście, bo Laboratorium było trzydzieści kilometrów od Wellington, a przedsiębiorstwo handlowe, w którym zatrudniony był Ran znajdowało się w zupełnie innej części ich miasta. A jednak prawie zawsze się spotykali ze swoją paczką albo tylko we dwóch. Uwielbiał gdy byli sami. Mogli sobie porozmawiać bez zbędnych komentarzy wszystkich. Poprzebywać razem. Jednak tym zachowaniem krzywdził sam siebie. Kochał go, ale bez wzajemności. Znał ideał Rana, nie był nawet odrobinę do niego podobny. Wiedział, że przyjaciel najbardziej ubóstwiał blondynów, wysokich o niebieskich oczach, takich jak Ashton. To zawsze go bolało, do tego Samantha go dobijała. Próbowała ich zmusić do bycia razem, przekonywała, że tak powinno być. Ona nie miała pojęcia jak bardzo by chciał, żeby miała rację tak jak zawsze, oczywiście nigdy by tego jej nie powiedział. McLane próbował przemówić kobiecie do rozsądku, ponieważ uważał, że nie powinna wtrącać się w ich życie, w końcu nigdy nie będą parą. Mężczyzna zasypywał ją argumentami, a on pod ich obstrzałem, mimo że nie były do niego skierowane, obrywał nimi prosto w serce. Ten facet nie zdawał sobie sprawy jaką przykrość mu sprawia mówiąc tego typu rzeczy „Pieprzysz Samy, ja i Dee jesteśmy przyjaciółmi i nic tego nie zmieni”, „Tylko zepsulibyśmy naszą przyjaźń, każdy z nas by żałował”, „To idiotyczne, co wy gadacie”, „W życiu nie poleciałbym na Dee, no błagam was”, „Przestańcie tak gadać, denerwują mnie wasze wyobrażenia mnie i jego jako pary”, „On nie jest nawet w moim typie, zresztą ja w jego też”. Mylił się, był w jego typie. Zawsze się mu cholernie podobał, a on nie zdawał sobie sprawy, że działa na niego, a raczej jego koleżkę pomiędzy nogami jak płachta na byka. Ale to nie tak, że chciał go tylko przelecieć, gdyby tak było to nie trzymałby z nim tak długo. Skoro chodziłoby tylko o seks zawsze mógłby go upić, zaciągnąć do łóżka półprzytomnego i się zabawić, a nie chciał tego. Nie tak. Owszem kochał go całego, jego wspaniały charakter, wygląd, zachowanie, to, że lubi się wygłupiać mimo wieku, nie zależało mu tylko na zaspokojeniu swojego ciała. Mógł coś zrobić, zacząć działać, może z czasem Randy by się w nim zakochał... Ale czy to miałoby jakiś sens?

    - Wyluzuj, później do niego pójdę i pogadam, wymyślę jakąś bajeczkę i tyle- powiedział nonszalancko Ashton wychodząc z łazienki z ręcznikiem przepasanym na biodrach.
    - Czy ty kurwa nie masz ani odrobiny sumienia?!
    - Dee, no weź, i mówisz to ty?
    - Zamknij mordę!- poderwał się z krzesła.

Kiedy Crowe brał prysznic on powycierał podłogę, uporządkował ich rzeczy i pozbył się śmieci. A w zasadzie to został mu jeszcze jeden śmieć, którego jeszcze nie wyrzucił do kosza. Właśnie wszedł on do kuchni, w której siedział. Przygotował sobie wodę i tabletki musujące, po czym wrzucił je do wysokiej szklanki i zalał. Blondyn usiadł na wolnym krześle obok. Wiedział, po prostu wiedział, że ten facte nie jest dla jego przyjaciela odpowiedni. Chyba czuł to w kościach. Wczoraj wieczorem się o tym przekonał.

    - Nie zamierzasz się myć?- zapytał mężczyzna wypijając przygotowany, nie dla niego, musujący napój. Nie miał już sił ani ochoty zwracać mu na to uwagi, tylko patrzył się na niego krzywo, z kpiną i politowaniem wymalowanym w lazurowych oczach.
    - Zaraz- odpowiedział zimno i bezuczuciowo.

Po tym jak Randy opuścił jego mieszkanie przez dobre pięć minut siedział jak zaczarowany w przemoczonym łóżku. Dopiero gdy Crowe trącił go w bark ocknął się i dotarł do niego co się wydarzyło. Mebla, na który zostało wylane wiadro wody nie da się uratować. Jego łóżko nie ma wyjmowanego materaca, który mógłby po wyjęciu wysuszyć. Już może się go pozbyć, bo do niczego się nie nadaje, woda dotarła już zapewne w głębsze warstwy i w końcu zacznie pleśnieć. Został zmuszony, żeby sprawić sobie nowe.
Przetarł twarz dłońmi przez dłuższy czas ją zakrywając jakby chciał zniknąć, ukryć się przez całym światem. Wstyd mu było za siebie. I on cały czas twierdził, że kocha Randy'ego? Gdyby tak było to czy poszedł z jego partnerem do łóżka? Nie! Chciałby aby ukochany był szczęśliwy nawet jeśli nie on by mu to szczęście dawał. Pragnął po prostu być przy nim jeśli nie może być z nim. Możliwe, że to po prostu nie jest im pisane. Ale nawet jeśli... To i tak mógłbym powalczyć. Dlaczego z góry zrezygnowałem? Usunąłem się w kąt, nigdy nic nie powiedziałem o swoich uczuciach do niego? Tylko dlatego, że nie jestem w jego typie? Nie podobam mu się? Co mają ci cholerni blondyni, czego nie mam ja. Jasne włosy. Tylko to, do cholery! Ten twój kochanek to kawał zdradzieckiego chuja. Nie miał oporów by się ze mną przespać, jak tylko zauważył jak na ciebie patrzę.

    - Fortuna za twoje myśli- usłyszał nagle.
    - Nie stać cię- znów odpowiedział tym samym tonem co poprzednio.
    - Och, czyżbyśmy byli nie w humorze? Kto by pomyślał, że będziesz się tak przejmować. To nic wielkiego, mały skok w bok jeszcze nikomu nie zaszkodził. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, to ty tu jesteś winny.
    - Że co? Tylko ja? Chyba cię się w dupie poprzewracało- krzyknął, nie wytrzyma, zaraz go udusi gołymi rękoma.
    - Ty zdradziłeś przyjaciela, którego twierdziłeś, że kochasz, ja natomiast zdradziłem partnera, ale nigdy nie powiedziałem, że go kocham. Dlaczego miałbym to mu mówić, skoro ani razu się ze mną nie przespał. Czy on myślał, że będę tak czekał w nieskończoność? Moja cierpliwość ma swoje granice. Chciałem się pieprzyć, ale nic z tego nigdy nie wychodziło, dzisiaj wieczorem mieliśmy to zrobić, ale kto dałby mi zapewnienie, że tym razem mi nie odmówi?
    - Czekaj, czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że Randy z tobą jeszcze nie spał? To w ogóle możliwe? On kocha seks, nie wytrzymałby bez niego. Jakim cudem... Przez trzy miesiące?!- złapał się za głowę i o mało nie powyrywał wszystkich czarnych jak noc włosów. Od kiedy z McLean'a zrobił się taki świętoszek? A on głupi myślał, że Ran od dawna sypia z tym dupkiem, który nic do niego nie czuje.
    - Stwierdził, że nie chce budować kolejnego związku na seksie, bo oczekiwał, że „my” to coś poważnego- wzruszył ramionami.
    - Czyli to ty nie potrafiłeś wytrzymać bez cielesnych przyjemności i koniec końców go zdradziłeś, a starasz obwiniać o wszystko mnie. Prawda, moja wina, że dałem się uwieść, ale ty masz partnera, a w zasadzie miałeś...
    - Laytner, morda w kubeł i słuchaj co mam ci do powiedzenia. Może McLane jest ślepy i nie widzi jak na niego patrzysz, tym maślanym wzrokiem mówiącym „zakochaj się we mnie”, heh nie patrz tak, myślisz, że nie zauważyłem? Z kogo ty mnie masz? Leciałeś na mojego faceta, musiałem coś z tym zrobić. Cóż... nie wyszło tak jak sobie to zaplanowałem no i straciłem okazję, żeby go dzisiaj przelecieć, ale nadrobię tę zaległość- uśmiechnął się z nonszalancją i skierował się do pokoju, w którym miał ubrania. Przebrał się w nie sprawnie.
    - Jeżeli myślisz, że on ci wybaczy, tylko dlatego, że szepniesz mu do ucha kilka miłych słówek, skłamiesz o wielkiej miłości i powiesz, że to przez alkohol to jesteś bardziej naiwny ode mnie. Radzę ci zapomnieć, że się poznaliście i zaczęliście ten pseudo związek. Nie znałeś go i nigdy już nie będziesz miał szansy aby poznać Randy'ego, bo on ci na to nie pozwoli.
    - I co? Nagle pojawisz się ty i będziesz udawać jego przyjaciela, jak tchórz? A może skorzystasz z szansy i wyznasz mu miłość? Och, błagam cię, chyba zwymiotuję od tego lukru. Rób jak sobie chcesz, skoro i tak nie porucham, to nie będę tracił czasu, ale kto wie? Może wezmę z ciebie przykład i zacznę zachowywać się jak „pan nieudacznik”.
    - Stul pysk, Crowe!



~*~



Leżał w łóżku, przykryty gruba kołdrą, brzuchem do niego i z głową w poduszkach. Zimno mu było. Ogrzewania nie włączył odkąd przyszedł do domu, więc zamarzał przez własne lenistwo, które musiało ujawnić się akurat teraz. Wrócił tu jakąś godzinę temu i od razu wskoczył pod pierzynę. Leżał twarzą przyciśniętą do jaśka ciężko oddychając. Gdyby zajął się czymś pożytecznym, zaczął by na przykład pracować to zająłby także swój umysł, a nie myślał o całym dzisiejszym dniu, który się ledwo rozpoczął, a którego zdążył już znienawidzić. Akurat dziś. Dlaczego to musiało się wydarzyć w jego ulubione święta?! Zerwał z facetem w wigilię, którą tak kochał. Teraz zamiast ją kochać, będzie nienawidził do końca życia. Dlaczego tak wiele związków kończy się akurat, kiedy ludzie powinni spędzać ten cudowny czas w szczęściu? Jedynym miejscem, które pozostaje wolne od zmartwień i trosk chyba zawsze będzie „Pierwsza Gwiazdka”. Swoją drogą zaskakujące było to, on nigdy nie był w tej kawiarni w święta. Zawsze gdy ją odwiedzali, robili to całą poczką albo wcale, i zawsze to było przed Bożym Narodzeniem, albo po. Nigdy w trakcie. Do tego samo to, że funkcjonowała jedynie w okresie zimowym było dziwne. Mógł się założyć, że wielu ludzi się nad tym zastanawiało, ale nigdy nie uzyskało odpowiedzi. Osoby, które przychodziły tam w ciągu tych dwóch dni w przeciągu kilku następnych zakochiwały się w kimś z wzajemnością, jakby zostali trafieni strzałami Amora. Ta kawiarnia naprawdę była dziwna, acz bardzo lubiana i popularna. W okresie świątecznym musieli zbijać prawdziwą fortunę. Do tego to, że ktoś zdobywał drugą połówkę było niesamowite. „Pierwsza Gwiazdka” oficjalnie zaczynała swoją działalność 1 grudnia a kończyła tuż przez walentynkami 13 lutego w nocy. Co dziwiło wielu ludzi, ponieważ 14 także mogliby dużo zarobić, w końcu to dzień zakochanych. Czemu on nie może się zakochać w kimś porządnym? Tok jego myśli przerwała muzyka dobiegająca z telefonu. Ktoś się próbował do niego dobić, ale co go to obchodzi? Nie jest w nastroju do rozmów, zwłaszcza jeśli to dzwoni ten chuj Dee albo Ashton. A mógł im przefasonować te cholerne buźki, teraz już za późno. Sygnał dzwonka nie ustępował i wprawiał jego właściciela w irytację. Nich oni się odczepią, niech dadzą mu spokój. Ktokolwiek to dzwoni marnie skończy jeśli nie będzie miał mu czegoś ważnego do powiedzenia. Z bruzdami wymawianymi pod nosem wyczołgał się z łóżka i poszedł na przedpokoju z zamiarem wyjęcia wkurzającego urządzenia z kieszeni kurtki. Odebrał nie spoglądając na wyświetlacz.

    - Kimkolwiek jesteś lepiej żebyś miał ważny powód...- nie dokończył, gdyż po drugiej stronie odezwał się pełen szczęścia głos Dereka.
    - Udało mi się, stary, udało! Czy ty to rozumiesz?
    - Ech- westchnął- co się udało?- podszedł do kaloryfera i przekręcił go na piątkę. Skoro jest już na nogach może zrobić coś, żeby nie zamarznąć.
    - Zaprosiłem Samanthę do kawiarni. Odważyłem się i po tym jak się wczoraj rozstaliśmy, my długo gadaliśmy w drodze do domu, bo chciałem ją odprowadzić no i bałem się o nią, przecież kobieta wracająca sama w środku nocy...
    - Derek, do rzeczy.
    - No dobra. Już byliśmy przed jej domem. Miałem iść, ale w ostatniej chwili się odwróciłem i zapytałem prosto z mostu czy pójdzie ze mną na randkę.
    - I co ona na to?- zapytał tak dla zasady, bo są przyjaciółmi, ale nie chciał z nim gadać zwłaszcza, że dzisiaj jego związek się rozpadł. Jednakże nie zamierzał spławiać Clancy'ego przez swój nieciekawy humor. Mężczyzna do dawna był zakochany w jego przyjaciółce i wydać los dał mu szansę, kto jak kto, ale Derek jej nie zmarnuje.
    - Zgodziła się. Nie mogłem w to uwierzyć, ona zawsze taka niedostępna i zdystansowana zgodziła się pójść ze mną na randkę.
    - Randkę, czy spotkanie, bo jeśli nie użyłeś słowa „randka” to ona nawet o tym nie pomyśli. Stwierdzi, że dwoje przyjaciół ot tak wyszło sobie na miasto połazić.
    - Nie, podkreśliłem to słowo. Ona chyba w końcu zdaje sobie sprawę co do niej czuję.
    - Jeżeli faktycznie tak jest, to szczerze ci gratuluję. Mam nadzieję, że między wami się ułoży i nie skończycie tylko na stopie przyjacielskiej.
    - Zabawne, że to mówisz. A propo stopy przyjacielskiej. To odprowadzając ją nasza rozmowa zboczyła na ciebie i Dee.
    - Ach tak?- wstrzymał oddech, bo uświadomił sobie coś ważnego. Jak może unikać do końca życia Laytnera, skoro mają wspólnych przyjaciół? No po prostu świetnie. Zawsze spotykali się całą szóstką... i co teraz ma zrobić? Udawać przy wszystkich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku czy otwarcie nienawidzić bruneta?
    - Samy jak zwykle powtarzała, że powinniście być razem. Ma co do was takie silne przeczucie i się go trzyma. Wiesz, ona zawsze ma rację, więc moglibyście spróbować. A nóż by coś z tego było?- między nimi nastała chwila ciszy, którą w końcu zdecydował się przerwać Ran.
    - Dee mógłby być ostatnim facetem na Ziemi, nasz związek mógłby uratować świat, ale ja i tak nigdy bym na niego nie spojrzał tym wzrokiem. Tak jak ty patrzysz na Riggs. Nigdy. Prędzej piekło zamarznie niż ja i on się spikniemy. Nie wiem co mam zrobić, żeby do tej idiotki dotarło co ja mówię. Gówno mnie obchodzi co twoja dziewczyna uroiła sobie w głowie, to nigdy nie znajdzie prawa bytu w rzeczywistości. Po moim trupie.
    - Dobra, przepraszam...- odpowiedział zmieszany Clancy. Nie spodziewał się wybuchu przyjaciela, a raczej czegoś w stylu „Ta, jasne”.
    - Najważniejsze, że tobie się wreszcie układa z tą kobietą, ale musisz uważać. Znasz charakterek Samanthy, trudno ci z nią będzie.
    - Tak, wiem, ale dam radę. Czego się nie robi z miłości.

Pożegnali się jeszcze i rozłączyli. Cieszył się, że ta dziewczyna w końcu przejżała na oczy, a może ktoś jej w tym pomógł? Najważniejsze, że oboje są zadowoleni. Zapomniał się go zapytać do jakiej kawiarni zabiera swoją ukochaną. Zastanawiał się czy była to może „Pierwsza Gwiazdka”.



~*~


Nie może tak żyć. Nie potrafi zachowywać się tak jakby nic się nie stało. Koniecznie musiał zobaczyć się z McLane'm. Problem w tym, że mężczyzna nie odbiera od niego telefonu. Cały Boży dzień do niego wydzwania i zero. Miał tego serdecznie dosyć, jeśli czegoś w tej sprawie nie zrobi to zwariuje. Od dwóch dni próbuje się z nim bezskutecznie skontaktować, ale za każdym razem odzywa się poczta głosowa, wysłał do niego ze sto sms'ów, ale dałby sobie głowę obciąć, że Randy żadnego z nich nie przeczytał. W żadnym z nich nie zawarł wyjaśnienia tego feralnego dnia, ale błagał, tak błagał go o spotkanie w „Pierwszej Gwiazdce”. Miał na to ostatni dzień. Jutro jest 27 grudnia i nic nie wyjdzie jeśli nie spotkają się w niej dzisiaj. Koniecznie musieli to zrobić. Od zawsze pragnął z nim tam iść w Boże Narodzenie, ale jak miał go niby tam zaprosić. Odmówiłby mu, dlatego wolał nic się nie odzywać niż się ośmieszyć, a potem czuć się niezręcznie w jego towarzystwie.
Był kompletną porażką. I on nazywa siebie mężczyzną? Derek w przeciwieństwie do niego w końcu się przełamał i zaprosił gdzieś ich przyjaciółkę tym samym pokazując jej co do niej czuje. On tak nie potrafił, bał się odrzucenia, bo był pewny, że próba zaproszenia na randkę Rana skończyłaby się właśnie odrzuceniem. Ale dzięki Clancy'emu i Riggs zdał sobie sprawę, że jeśli się czegoś bardzo mocno pragnie to nie można siedzieć z założonymi rękoma i czekać na cud. Trzeba działać, starać się, nawet jeżeli dostałby kosza, to powinien chociaż spróbować, podjąć próbę, przejąć inicjatywę, a ni poddawać się już na starcie. Takim zachowaniem niczego nie osiągnie. Tylko wtedy gdy chodzi o Randy'ego zaczynał być kompletną sierotą i nieudacznikiem. Tak mężczyzna na niego działał, paraliżował go strach przed niepowodzeniem. A nie powinien taki być. Derek coś mu uświadomił.


Był późny wieczór, kilka minut po dwudziestej.
W półgodziny znalazł się przez blokiem, w którym mieszkał przyjaciel. Nie jechał autobusem, ponieważ chciał mieć więcej czasu do przemyślenia sobie co zamierza mu powiedzieć i jak to zrobi. Mimo całych trzydziestu minut intensywnego myślenia i wyobrażania sobie każdego możliwego scenariusza i przebiegu konwersacji nie potrafił dokładnie określić co chciał mu powiedzieć. Powinien do tego wszystkiego dodawać, że kocha go od kilkunastu lat? Ale czy teraz to coś by zmieniło? Pewnie mężczyzna pomyślałby sobie, że kłamie, że zrobi i wmówi mu wszystko, aby tylko ten mu wybaczył. Zapukał kilka razy a drzwi i czekał aż ktoś mu otworzy. Błagał w myślach Boga, żeby przyjaciel mu otworzył, wcześniej jakoś nie brał pod uwagę, że drzwi pozostaną przed nim zamknięte. Nagle coś przeskoczyło w zamku od drzwi. Potem klamka poszła w dół a przeszkoda ustąpiła pokazując wykrzywioną w złości twarz Randy'ego i jego brązowe oczy ciskające w niego gromami. Zlustrował go wzrokiem od stup do głów po czym prychnął kpiąco. Cofnął się z zamiarem zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem, jednak Dee szybko wsunął nogę pomiędzy przeszkodę a framugę zatrzymując przyjaciela przez zniknięciem wewnątrz.

    - Ała, Ran to boli- wysyczał przez zaciśnięte zęby gdy poczuł, że jego stopa jest miażdżona.
    - Co ty nie powiesz?- próbował z całych sił zamknąć drzwi specjalnie sprawiając Laytnerowi ból. Był wredny, ale czuł z tego powodu cholerną satysfakcję i wcale nie było mu go szkoda.
    - Ja mówię, kurwa, poważnie! Już dobra, dobra, pójdę sobie, ale mnie puść.

Wizja tego gościa opuszczającego to miejsce i dającego mu święty spokój była nader kusząca, więc postanowił się nad nim zlitować i przestał pastwić się nad jego nogą. Poszerzył szparę między futryną tak aby Laytner mógł wyciągnąć stopę, najwyraźniej naprawdę go bolało.

    - Proszę, a teraz się wynoś.

Zdążył powiedzieć tylko to, bo silne dłonie złapały jego ramiona i bezceremonialnie wepchnęły go w głąb mieszkania. To działo się tak szybko, że nawet dobrze nie zarejestrował zatrzaskujących się drzwi. Prawie potknął się o własne nogi i upadłby gdyby mocne ramiona nie zacisnęły się wokół niego. Gorący oddech owiał jego kark, a on zadrżał. O co temu dupkowi chodziło? Po cholerę on tu przylazł? Był tak zdziwiony jego zachowaniem, że nawet nie potrafił się poruszyć. Dee ściskał go mocno i pewnie. Dawał mu ciepło, chociaż sam mężczyzna był cały zziębnięty. Natomiast to co się stało potem przyprawiło go o ciarki przebiegające po kręgosłupie i oczy wychodzące z orbit.








1 harakiri - rytualne samobójstwo ze wstydu wykonywane przez rozpłatanie mieczem wnętrzności.

niedziela, 14 lutego 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 4


Hejka ludzie :) Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, aż łaskawie napiszę rozdział. Ostatnio bardzo się opuściłam jak i moja wena zaczęła kuleć. Pomyślałam, że jeżeli zrobię sobie małą przerwę to napiszę coś porządnego z sensem. Oto efekty, sami oceńcie :D






To był zdecydowanie najgorszy dzień w jego życiu! Nigdy więcej nie pozwoli żeby ktoś zaciągnął go na lodowisko. Nie ma nawet takiej mowy! Mogliby używać przeciw niemu siły, szantażować, on i tak na to nie pozwoli. Przeklęty Dee! Niech idzie w diabły ten facet. I ten jego cholernie szczęśliwy uśmieszek w tamtym momencie! I te lśniące oczka! A przede wszystkim te cholerne słowa, których nie mógł się pozbyć z głowy! Wkurza go ten facet. Nie tylko za to co zrobił wcześniej, ale za ogół. To nie jest normalne, żeby zwykły facet miał wygląd modela z najwyższej półki. Wygląda jak typowy playboy! Zawsze świetnie ułożona fryzura, nienaganny strój, wysportowane ciało, zawieszają na nim wzrok nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Jak również wielu osobą się podoba. A jego charakter zupełnie odbiega od wyobrażenia o nim. To miły, fajny facet, który potrafi zadowolić kubki smakowe nawet każdej, nawet najwybredniejszej osoby. Jest troskliwy i wierny jako przyjaciel, lepszego nie mógł sobie wymarzyć, lecz czasami bywał zazdrosny, że wszyscy tak się ślinią na jego widok. Bywały chwile gdy to naprawdę go denerwowało. Nagle przeszło mu przez myśl dziwne pytanie: Jaki jest, jak się zachowuje gdy jest z kimś w związku? No i... jaki jest w łóżku? Cholera, o czym on myśli?! Co go to obchodzi? Nie jego sprawa. Życie Dee należy tylko do niego, a on nie ma zamiaru wtryniać się w czyjeś życie tak jak robi to Samantha.
Gdy wrócił do domu, myślał, że nogi mu odpadną. Nie dość, że go tam torturowali to jeszcze dziewczyny zaciągnęły ich na schadzkę do Galerii. Marzył tylko o tym, by ta przeklęta zima się skończyła i jak najszybciej nastało lato. Czas, w którym to on jest panem i władcą, w przeciwieństwie do Laytnera, który zawsze „zdycha z gorąca”- jak to zawsze mówił. Cóż, będzie musiał pocierpieć jeszcze parę miesięcy. Czuł jakby ktoś pozbawił go wszystkich sił. Pomyślał, że powinien się położyć, w końcu jutro jest ten wyjątkowy dzień, który w końcu będzie mógł spędzić z przyszłym kochankiem. Nie będzie wtedy myślał o pracy, problemach i głupim zachowaniu najlepszego przyjaciela, ale jakoś pomimo ogólnego zmęczenia po gorącej i odprężającej kąpieli nie mógł się zmusić do zaśnięcia. Męczył się ze snem, który jak na złość nie chciał nadejść. Przekręcał się z boku na bok, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniej oraz wygodnej pozycji. W łóżku było mu to za gorąco to za zimno. Chce spać a nie może. Nienawidził tego. Akurat teraz, jakby ktoś zabraniał mi odpocząć psychicznie i fizycznie- przebiegło mu przez myśl.
Powinien być jutrzejszego dnia wypoczęty, w końcu on i Ashton mieli spędzić cały dzień razem... I nie tylko dzień. Zacisnął powieki a na twarzy wykwił się uśmiech pełen zadowolenia. Zaczął sobie wyobrażać cały dzień. Już się nie mógł doczekać nocy z nim. Był ciekaw jak to będzie wyglądać? Jak to dokładnie zrobią? Jak będzie wyglądał Ashton dochodząc? Po tych wszystkich zadanych sobie w myślach pytaniach do głowy zaczęły mu napływać podniecające i rozpalające obrazy. Tak bardzo chciałby żeby mężczyzna był tu teraz. Może powinien już dawno zgodzić się na stosunek? W końcu prawiczkiem to on już od dawna nie był. Nie zachowywał się też jak nieśmiała pensjonarka, wstydząca się każdego rodzaju intymności. Gdy był w związkach, albo czymś do nich podobnym, bo nie zawsze jako taka miłość tam występowała, nie miał żadnych większych oporów by z kimś współżyć. Aż do czasu gdy dojrzał i zrozumiał, że nie może przez całe życie skakać z kwiatka na kwiatek i w końcu powinien stworzyć z kimś tą specyficzną i silną więź. Miło byłoby mieć kogoś kto cię kocha, jest się dla tej osoby wszystkim, rozumiecie się jak nikt inny, lubicie spędzać ze sobą czas i nie byłoby w tym żadnego podtekstu erotycznego. Nie seks byłby w tym związku najważniejszy a relacje między wami. Ha, gdyby moi kumple to usłyszeli mieli by ze mnie polewkę do końca życia. Takie gadanie nie jest w moim stylu, ale przecież ja też chcę mieć kogoś na dobre i na złe. Kogoś, kto nie zostawi mnie zaraz po upojnej nocy w łóżku, tylko powita ze mną nowy dzień, on będzie dla mnie a ja dla niego. Wszystkie moje poprzednie związki kończyły się tak samo, nie chcę by i ten zamienił się w „Nic między nami nigdy nie było”. Jeżeli się za coś zabieram to porządnie.
Jak zwykle najlepszą porą do rozmyślań tego typu jest noc, gdy ciało chce odpocząć a mózg aż pęka od myśli, fantazji i pomysłów. Przynajmniej ma jakieś zajęcie i nie gapi się bezczynnie w sufit czekając aż sen nadejdzie, na co się nie zapowiadało. Jednak mimo wszystko nawet się nie spostrzegł kiedy zamknął oczy a Morfeusz wziął go w swoje objęcia.



Podniósł ciężkie powieki, a pierwsze co zobaczyły jego oczy to oślepiający blask promieni słonecznych, które wdzierały się do pomieszczenia przez odsłonięte okno. Najwyraźniej zapomniał go wczoraj zasłonić. Przedramieniem przykrył zmęczoną twarz. Czuł się okropnie, jakby w ogóle nie spał, miał niezmierną ochotę przekręcić się na drugi bok i spać dalej, jednak zmusił się, by sięgnąć po komórkę jak zwykle znajdującą się pod poduszką. To było jej stało miejsce, nigdy nie kładł jej w innym, głównie dlatego, żeby nie musieć się zrywać gdy budzić zaczyna dzwonić, ale podnosić z wyrka to się nie chce. Odblokował ekran i spojrzał na wyświetlacz szybko się orientując, że jest dopiero siódma czterdzieści.

    - Nic dziwnego, że najchętniej znów uderzyłbym w kimę.

Jednak po tych słowach w głowie wykiełkowała myśl „to już dzisiaj”. Jakby na zawołanie dostał zastrzyku energii i wstał z łóżka. Od razu skierował się do łazienki an poranną toaletę. Umył się szybko pod prysznicem, myjąc porządnie włosy. Już najwyższy czas na to, myślał, że zadrapie się na śmierć. Cała głowa go swędziała, na szczęście zaraz po nałożeniu orzechowego szamponu i wmasowaniu go przyszła ulga. Minęło około piętnastu minut kiedy skończył się szorować. Pochwycił wiszący na wieszaku ręcznik i owinął się nim w pasie, drugi zaś zarzucił sobie na mokre włosy, by woda wsiąkała w niego, a nie skopywała na podłogę. Podszedł do lustra i przyjrzał się dwudniowemu zarostowi, który postanowił zgolić mimo że sam przyznał, iż wygląda w nim cholernie pociągająco. Był ciekaw czy spodobałby się Ashtonowi? Po wykonaniu czynności zaczął pocierać puchatym ręcznikiem włosy, by te szybciej wyschły. Potem to samo zrobił z ciałem, wycierając je dokładnie. Zdecydował, że nie musi się jakoś strasznie szykować czy stroić, wystarczy elegancki, ale luźny ubiór. Przecież będą tylko we dwoje, więc nie musi przychodzić pod krawatem i w garniturze. Z tą myślą skierował się do pokoju po jakieś ubrania. Miał wielkie nadzieje co do tego związku, chciałby w końcu być z kimś ta stałe. Mógł się założyć, że ten dureń Dee też kogoś ma, ale nie chciał się przyznać. A może rzeczywiście nikogo nie ma... Ale w końcu by sobie kogoś znalazł, więc on powinien zrobić to samo.
Po założeniu przygotowanych rzeczy poszedł do kuchni. Śniadania nie ma ochoty jeść, więc zaparzy tylko wodę na kawę i tyle mu wystarczy. Czekając aż woda w czajniku zacznie wrzeć wsypał do kubka dwie łyżeczki kawy sypanej. Lubił mocą. Wyjrzał przez jedyne, acz dość duże okno w pomieszczeniu. Słońce rozprowadzało wszędzie swoje promienie, wprawiając w połysk skrzący się śnieg. W nocy znów go poprószyło. Jak bardzo by nienawidził zimy, to musiał przyznać, że widok zapierał dech, zwłaszcza, że to okno wychodziło prosto na ogromny park, z daleka od jezdni, samochodów i smogu. Nie zazdrościł Laytnerowi przeciwnych do jego widoków. Mężczyzna mieszkał w kamienicy przy samej drodze, w dodatku najbardziej ruchliwej. Właśnie dlatego nie lubił u niego spać. Zdecydowanie wolał gdy ten przychodził na noc do niego. Oczywiście tylko się przespać, gdy wracał z pobliskiej knajpy pijany w trzy dupy. Nie miało znaczenia, że dzielili to samo łóżko...

    - Szlag!- warknął podnosząc czajnik elektroniczny i zalewając wrzątkiem kawę.
Dlaczego ciągle ma go w głowie!? Co by sobie nie pomyślał to te myśli kierują się do Dee. Wszystkie!

    - Ale on mnie wkurza- zaczął się dziwić samemu sobie. Dlaczego tak jest? Połowę, a raczej większą część obrazów w jego głowie zapełnia ten brunet. Cały czas o nim myśli, co jest... cholernie irytujące i frustrujące. No i czemu naszła go nagła ochota by przypieprzyć temu facetowi? Dziwne, ale miał tak bardzo często, niby gość nic mu nie zrobił, a niejednokrotnie chciał mu dokopać. Ciekawe dlaczego? Czasami wkurzało go samo zachowanie Dee, udawać opanowanego to on lubił. Wszystko trzeba z niego na siłę wyciągać. Jeśli coś go trapi nie powie o tym otwarcie, trzeba zmuszać go do otworzenia gęby i gadania. Zaś jak chciał komuś dogadać, popisać się albo odpyskować to potrafił to zrobić bez najmniejszego zahamowania. Bywały chwile gdy jego słowa cięły jak brzytwa i było to bardzo bolesne. Jemu nigdy tego nie zrobił, ale Tony'emu, pomimo że byli bardzo dobrymi kumplami tak. Chłopak kiedyś uwziął się na ich przyjaciółkę Cassidy. Dokuczał dziewczynie, że dużo jadła i w końcu będzie tak gruba, że nikt jej nie zechce. Gardził nią i obrażał przy każdej możliwej okazji. Dużo przez niego płakała. Do pewnego momentu tylko oni z całej paczki się nie dogadywali. W końcu Laytner nie wytrzymał, bo dziewczynę bardzo lubił. Stanął w jej obronie i zjechał Andersona z góry na dół nie przebierając w słowach, później za namową Samy zapisała się na zajęcia ze Capoeiry, żeby rozładować jakoś napięcie, stres kumulujący się w niej oraz do obrony własnej. Nikt nie wie na jakich ludzi trafi, a takie umiejętności są przydatne. Na przykład do spuszczenia łomotu kolesiom pokroju Tony'ego. Dobrze, ze ten gówniarz się opamiętał i dorósł.

Zastanawiał się czy Crowe skończył przygotowania, czy dopiero je poczynał. Miał zająć się całą kolacją i domem, z tego powodu było mu głupio, że zamierza zrobić wszystko sam, chętnie by mu pomógł, spędzili by więcej czasu razem, ale mężczyzna zabronił. W dodatku stwierdził, że prezenty będą zbędne, i że ma nic mu nie kupować. Teraz siedzi na dupie, nic nie robi i czeka aż mężczyzna do niego zadzwoni by mógł przyjść. Kusiło go, żeby zrobić mu niespodziankę i pojawić się o wiele wcześniej, ale może tym zepsuć to nad czym blondyn pracował.
W sumie, skoro nie ma nic pożytecznego do roboty, to może przejść się do Dee i odzyskać swoje filmy, których z dwa lata nie widział na oczy. Przyjaciel od dnia ich pożyczenia powtarzał, że za kilka dni je zwróci i w ten sposób obaj o nich zapomnieli. Mogli by z Crowe jakiś fajny film obejrzeć. Dużo ich tam było, więc z pewnością znalazłoby się coś co zaciekawiłoby obu. Spędziliby miło czas przed kulminacyjnym momentem. Jakże on już nie mógł się doczekać! Od kilku miesięcy z nikim nie spał, a własna ręka prędzej czy później się nudzi.

    - W sumie Dee pewnie już nie śpi, więc co mi szkodzi się do niego przejść?

Z tą myślą przeszedł na przedpokój założyć ciepłe buty i kurtkę. Owinął się jeszcze granatową chustą w kratkę a w kieszeń schował parę czarnych rękawiczek. Założy je już na dole bo w domu zaraz się udusi. Schował nieodłączny telefon do kieszeni i zszedł na dół. W ciągu półgodziny był na miejscu, przez kamienicą zamieszkiwaną przez najlepszego przyjaciela i nie tylko jego. Drzwi były otwarte, więc nie musiał dzwonić na domofon. Pokonał cztery pietra w try miga szybko pojawiając się przez drzwiami do mieszkania. Zapukał kilka razy i czekał dobrą chwilę, lecz nikt mu nie otworzył. Ponowił czynność, ale bez rezultatów. Czyżby nie było go w domu? Ale gdzie on mógł pójść z samego rana? Święta miał spędzić sam. W przeciwieństwie do Laytnerów, jego rodzina nie zbierała się zewsząd tylko każdy spędzał święta u siebie. U Dee było to zupełnie nie do pomyślenia. Umawiali się kilka miesięcy wcześniej u kogo w domu będzie zbierać się rodzina, by owa osoba miała czas wcześniej przygotować się na to. W takim wielkim gronie musiało być wesoło i a przede wszystkim głośno. Miał bardzo liczną rodzinę, licząc od dwóch zestawów dziadków, szóstki rodzeństwa ze strony jego ojca i ósemki od matki. Każdy z nich miał co najmniej jedno dziecko. Do tego kilku z nich było w wieku Dee i miało już swoje rodziny. Więc trochę ich tam było. Ale z powodu pracy, którą w ostatniej chwili odwołano nie pojechał z resztą. Z jednej strony to i dobrze, zawsze narzekał jak od nich wracał. Z drugiej... siedział sam w domu i zbijał bąki. No bo co miał robić? Gdyby spędzał święta jak zawsze z rodzicami zaprosiłby Laytnera do siebie.
Miał po wyżej uszu sterczenia na klatce i czekania aż jaśnie pan mu otworzy. Naszła go ochota, żeby zacząć walić w te przeklęte drzwi pięściami, ale nie chciał pobudzić sąsiadów. Jak na złość właśnie teraz mężczyzna musi być zajęty czymś bardzo ważnym, że mu nie otwiera, gdyż nie wierzył w to, że o tak barbarzyńskiej porze mógłby udać się na spacerek, mimo że jest rannym ptaszkiem. Westchnął ciężko. I przyszło mu włamywać się do chaty kumpla. Zajrzał pod wycieraczkę i uśmiechnął się sam do siebie. Jak zawsze darł się na tego gamonia mówiąc mu, że jeśli nadal będzie trzymał klucz zapasowy w tak oczywistym miejscu prędzej czy później ktoś go okradnie, tak teraz nie posiadał się ze szczęścia. W tym momencie cieszył się, że jego prośby i kazania nie zostały wysłuchane. Zawsze tak było. Co Laytnerowi wleciało jednym uchem wyleciało drugim. Nie martwił się, że w drzwiach od wewnątrz mógłby tkwić już klucz, bo w tym też mężczyzna go nie posłuchał. Albo jest naiwny jak cholera i wierzy, że nigdy nie zostanie okradziony, albo głupi ma zawsze szczęście. Przekręcił delikatnie klucz i napotkał opór. Przecież dobrze go włożył, i kręcił także w dobrą stronę.

    - Chyba sobie ze mnie jaja robisz- warknął.


Wyciągnął klucz i miał ochotę by nim rzucić najlepiej w twarz temu nieodpowiedzialnemu idiocie. Jak daleko sięga jego naiwność?! Bardzo daleko – oto odpowiedź. Dorosły facet?! Gówniarz ot co. Otworzył z rozmachem drzwi i bez jakichkolwiek uprzejmości wpadł do jego mieszkania od razu kierując się do pokoju przyjaciela.

    - Laytner, jak mogłeś zostawić otwarte...!- urwał w połowie gdy jego oczom ukazał się widok, którego nigdy w życiu się nie spodziewał.

Wszedł do sypialni bruneta i dosłownie wmurowało go w podłogę. Wpierw pomyślał, że ma przewidzenia, ale im dłużej się przyglądał scenie przed sobą coraz mocniej uderzała w niego rzeczywistość. Przebijała się do umysłu jak taran niszcząc wszystko na swojej drodze. Całe ciało zamarło w bezruchu jakby zmieniło się w marmurowy posąg. To co widział ani trochę mu się nie podobało. Zaczął rozglądać się wokół, usilnie starając się ignorować widok swojego najlepszego przyjaciela i partnera nagich w łóżku. Po pokoju walały się ubrania jednego i drugiego, kilka puszek z piwem i jakichś pogniecionych kartek. Znów powrócił wzrokiem do obrazka od którego krew w żyłach zaczynała mu wrzeć. Po prostu to było... Okropne. Jak oni śmieli?! Dee i Ashton... Nie! To się nie działo naprawdę! Kurwa, tylko mu to się śni! Tak! Zdecydowanie! Wczoraj był bardzo zmęczony, nie spał zbyt długo i oto efekty. Dla pewności porządnie przetarł oczy i pomasował skronie. W końcu to niemożliwe, żeby jego najlepszy przyjaciel zniszczył mu związek zaciągając jego faceta do łóżka. A może to Crowe miał dość czekania na niego i poszedł się pieprzyć z pierwszym lepszym? Nie było nawet mowy by mogło mu się to śnić, przez co jeszcze dobitniej uświadamiał sobie co ci dwaj zrobili. Był... wściekły. Zaraz im rozkwasi mordy! Ponownie zacisnął pięści. Aż mu się rzygać chciało jak na to wszystko patrzył! To było obrzydliwe i odrażające. Crowe z przerzuconą nogą przez biodro Dee, a ten z ręką na jego głowie spali sobie w najlepsze, w nocy faktycznie musieli nieźle zaszaleć. Ależ miał ochotę przypierdolić tej dwójce! W końcu jego ciało jakby się ocknęło z szoku. Po cholerę on tu jeszcze stoi i podjudza samego siebie? Gdyby od razu stąd wyszedł, jak tylko ich zobaczył byłoby lepiej... Nie. Nie było by, nie jemu w każdym razie. Kim on by musiał być żeby pozwolił na takie beztroskie spanie osobą, które właśnie go zdradziły, jego zaufanie i wszystko z nią związane? Poszedł do kolejnego pomieszczenia obok czyli łazienki. Tam na pralce, jak zawsze leżały trzy wiaderka o różnej wielkości. Wziął to największe, które miało średnice około 30 centymetrów o wysokości jakieś 40. Włożył wiaderko pod kran w wannie i zapał do pełna lodowatej wody. Uśmiech wykwił mu się na ustach, lecz nie pozostał tam długo, gdyż zniknął jak tylko ponownie wszedł do sypialni. Torturował siebie, ale chciał zapamiętać ten widok. Ten od którego go mdliło. Najwyraźniej słowo „przyjaciel” nie ma znaczenia ani prawa bytu gdy chce się przelecieć czyjegoś faceta.

    - Skurwiele- szepnął do siebie.

Nie zastanawiając się dłużej chlusnął lodowatą wodą wprost na mężczyzn oraz łóżko na którym leżeli. Obaj zerwali się do siadu zszokowani nagłą pobudką. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że mogą dostać szoku termicznego. Cóż, bywa. Crowe otoczył ramionami zmarznięte ciało, co uczynił również Dee. Obaj zaczęli szukać sprawcy tego zajścia. Błądząc szybko wzrokiem po pomieszczeniu na środku pokoju zauważyli Randy'ego. Minę miał co najmniej nieciekawą. Spojrzeli po sobie rejestrując, że są kompletnie nadzy. Znów powrócili do szatyna zabijającego ich wzrokiem.

    - Randy, posłuchaj... My...- zaczął się tłumaczyć Laytner.
    - Zamknij mordę, bo nie mam zamiaru słuchać twojego głupiego pierdolenia!
    - Skarbie, tak wyszło i tyle, trochę popiliśmy. Zapomnij o tym- podrapał się z zakłopotaniem po karku Ashton. Nie tak to miało być. Planował coś innego i wyszło też coś innego.
    - O tak, zrzuć wszystko na alkohol, bo tak jest najłatwiej! Nawet nie chcę wiedzieć po cholerę do niego przylazłeś! Ja pierdole!- złapał się za włosy ledwo się powstrzymując przed ich wyrwaniem. Rzucił wiaderkiem o mały włosy nie trafiając Ashtona. A nawet jeśliby trafił nie miałby wyrzutów sumienia. Ciskał w nich sztyletami i gdyby mógł, pozwoliłby im pozbawić życia przeklętych zdrajców. Odwrócił się na pięcie z zamiarem opuszczenia tego domu, nigdy więcej tutaj nie przyjdzie. Nie chce żadnego z nich oglądać do końca życia, a może i dłużej.

    - Randy! Czekaj, ja ci wszystko wyjaś...- do jego uszu już tylko doleciał dźwięk zatrzaskujących się mocno drzwi i przeciągłe westchnięcie Crowe.