Powered By Blogger

poniedziałek, 22 lutego 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 5


Hejka Ludzie :D Długi czas się nie odzywałam, więc mam dla Was niespodziankę. Kolejny rozdział, bo czemu nie? Bardzo dziękuje za każdy komentarz, który motywuje mnie do pisania. Cieszę się, że to opowiadanie się spodobało. Jestem w trakcie pisania kilku na raz, co nie jest wcale takie łatwe, zwłaszcza jak się nie ma czasu. No to zapraszam do czytania :)




Szedł szybkim krokiem, prawie biegł prosto przed siebie w stronę przystanku autobusowego znajdującego się niedaleko kamienicy Dee. Przekroczył szybko ruchliwą ulicę nie bacząc na jadące z dużą prędkością i trąbiące na niego samochody. Na miejscu było kilka osób tak jak on czekających aż nadjedzie pojazd. Z ta różnicą, że oni nie mieli takiego okropnego humoru i serca które rozsypywało się na małe krwawe kawałeczki. Nie mieli ochoty krzyczeć i wydzierać się wokół chcąc jakoś zagłuszyć drzemiący w nich ból i wściekłość. Czuł się potwornie. Chciał coś rozwalić. Coś zniszczyć dokładnie tak jak Ashton zniszczył ich związek jedną, małą, niewinną zdradą. Wyzbył się wyrzutów sumienia? Nie czuje się z tego powodu źle? Zastanawiał się.
Autobus po chwili podjechał, po otworzeniu się drzwi kilku ludzi z niego wysiadło a prawie wszyscy ci co stali tu z nim wsiedli do środka. Zajął miejsce z przodu, tam gdzie było najmniej pasażerów. Odwrócił głowę w drugą stronę gapiąc się tępym wzrokiem na krajobraz za oknem. Przejeżdżali prawie pustymi o tej godzinie ulicami pogrążonego w zimie miasta. Oczy miał jak za mgłą, niby patrzył a nie wiedział nic. Czuł jakby wszystko przelatywało mu przez palce. Jak on bardzo pragnął, żeby to co zobaczył było tylko snem, wymysłem jego wyobraźni. Ale to niestety niemożliwe, nie miał omamów, widział rzeczywistość. Pełno puszek i butelek po piwie, ubrania porozrzucane po kątach, nagiego Laytnera i Crowe'a w łóżku. No, szlag! Przecież nie uczyli się gotować! A poza tym, dlaczego Ashton znalazł się w mieszkaniu jego przyjaciela, podczas gdy miał przygotowywać swój dom na dziś dzień?! Mimo że bardzo chciał się tego dowiedzieć nie mógł pozwolić im na idiotyczne tłumaczenie się. Po co? Na co? Żeby kłamali w żywe oczy? To by było poniżej pasa. Nienawidzi ich, nienawidzi ich, niech zdechną w cholerę! Nigdy więcej nie chce widzieć tych facetów!
Nie znam tego sukinsyna Ashtona bardzo dobrze, mogłem przypuszczać, że może mnie zdradzić, ale Dee? Gdybym tego nie widział na własne oczy, to bym nie uwierzył. Gdyby ktoś w ten sposób zaczął obrażać mojego najlepszego przyjaciela, dając mi do zrozumienia, że ten zrobił mi taką paskudną rzecz, to wybiłbym temu komuś wszystkie zęby za takie brednie. Wysłałbym chuja na ostry dyżur, bo Dee w życiu... A jednak. Jak on mógł? Dlaczego mi to zrobił?! Z zazdrości?! Przecież ten dupek może mieć każdego faceta! Więc czemu akurat Ashton!?
Ponownie zacisnął dłonie w pięści i z całych sił uderzył w swoje kolano, które wraz z ręką szybko zaczęły boleć. Jakaś starsza pani siedząca obok po drugiej stronie patrzyła się na niego jak na co najmniej wariata, szaleńca. Aż tak kiepsko wyglądał? Najwyraźniej jego wygląd odpowiadał jego nastrojowi. Nie zwracał większej uwagi na tę babcię, niech sobie myśli co chce, i reszta pasażerów także. Założył kaptur na głowę, żeby nie pokazywać swojej twarzy innym, nie obchodziło go, że jest w autobusie. Minęli kilka przystanków aż w końcu nadszedł upragniony widok, do którego tak bardzo mu się spieszyło. Pojazd zatrzymał się na przystanku obok dużego, przykrytego białym puchem parku. Natychmiast poderwał się z siedzenia i wyszedł przepychając się przez tłum ludzi, który musiał wsiąść na poprzednich postojach. Gapiąc się na chodnik i swoje stopy opatulone w ciepłe trapery, w ekspresowym tempie szedł do swojej klatki. Po chwili był już w mieszkaniu. Jak zawsze ułożyłby równo buty i powiesił kurtkę na wieszak, a dodatki schowałby na szuflady komody stojącej nieopodal, tak teraz zrzucił wszystko z siebie i zostawił na przedpokoju przy drzwiach wejściowych. W pizdu z tym wszystkim, pomyślał.

~*~

Głowa mu pulsowała jak cholera, myślał, że zaraz pęknie i mózg z niej wyleci, o ile on faktycznie tam był. Chyba jednak nie, bo gdyby miał ten jakże przydatny organ to nie doszłoby do takiej sytuacji. Ach, dlaczego on nie może pomyśleć? Co teraz musi czuć Randy? Jak miał mu to wytłumaczyć? Gdy widział tą jego minę, pełną żalu, wściekłości, bólu miał ochotę popełnić harakiri1. Zachował się nie jak przyjaciel, za którego McLane go zawsze uważał, tylko jak skończony skurwysyn, który zdradził tego przyjaciela. Zdradził...jak on mógł? Nawet jeżeli był pod wpływem alkoholu potrafił to zrobić?! Jakim cudem tak łatwo poszedł do łóżka z jakimś facetem skoro od wielu lat kocha Randy'ego?! Tak, bardzo go kocha. Zakochał się w nim niedługo po tym jak się poznali w liceum. Obaj się świetnie dogadywali, pomimo że wiele ich różniło potrafili znaleźć wspólny język. Może nie mieli takich samych pasji, nie lubili tych samych przedmiotów szkolnych, nie pracowali w tym samym miejscu. Ba, nie pracowali nawet w tym samym mieście, bo Laboratorium było trzydzieści kilometrów od Wellington, a przedsiębiorstwo handlowe, w którym zatrudniony był Ran znajdowało się w zupełnie innej części ich miasta. A jednak prawie zawsze się spotykali ze swoją paczką albo tylko we dwóch. Uwielbiał gdy byli sami. Mogli sobie porozmawiać bez zbędnych komentarzy wszystkich. Poprzebywać razem. Jednak tym zachowaniem krzywdził sam siebie. Kochał go, ale bez wzajemności. Znał ideał Rana, nie był nawet odrobinę do niego podobny. Wiedział, że przyjaciel najbardziej ubóstwiał blondynów, wysokich o niebieskich oczach, takich jak Ashton. To zawsze go bolało, do tego Samantha go dobijała. Próbowała ich zmusić do bycia razem, przekonywała, że tak powinno być. Ona nie miała pojęcia jak bardzo by chciał, żeby miała rację tak jak zawsze, oczywiście nigdy by tego jej nie powiedział. McLane próbował przemówić kobiecie do rozsądku, ponieważ uważał, że nie powinna wtrącać się w ich życie, w końcu nigdy nie będą parą. Mężczyzna zasypywał ją argumentami, a on pod ich obstrzałem, mimo że nie były do niego skierowane, obrywał nimi prosto w serce. Ten facet nie zdawał sobie sprawy jaką przykrość mu sprawia mówiąc tego typu rzeczy „Pieprzysz Samy, ja i Dee jesteśmy przyjaciółmi i nic tego nie zmieni”, „Tylko zepsulibyśmy naszą przyjaźń, każdy z nas by żałował”, „To idiotyczne, co wy gadacie”, „W życiu nie poleciałbym na Dee, no błagam was”, „Przestańcie tak gadać, denerwują mnie wasze wyobrażenia mnie i jego jako pary”, „On nie jest nawet w moim typie, zresztą ja w jego też”. Mylił się, był w jego typie. Zawsze się mu cholernie podobał, a on nie zdawał sobie sprawy, że działa na niego, a raczej jego koleżkę pomiędzy nogami jak płachta na byka. Ale to nie tak, że chciał go tylko przelecieć, gdyby tak było to nie trzymałby z nim tak długo. Skoro chodziłoby tylko o seks zawsze mógłby go upić, zaciągnąć do łóżka półprzytomnego i się zabawić, a nie chciał tego. Nie tak. Owszem kochał go całego, jego wspaniały charakter, wygląd, zachowanie, to, że lubi się wygłupiać mimo wieku, nie zależało mu tylko na zaspokojeniu swojego ciała. Mógł coś zrobić, zacząć działać, może z czasem Randy by się w nim zakochał... Ale czy to miałoby jakiś sens?

    - Wyluzuj, później do niego pójdę i pogadam, wymyślę jakąś bajeczkę i tyle- powiedział nonszalancko Ashton wychodząc z łazienki z ręcznikiem przepasanym na biodrach.
    - Czy ty kurwa nie masz ani odrobiny sumienia?!
    - Dee, no weź, i mówisz to ty?
    - Zamknij mordę!- poderwał się z krzesła.

Kiedy Crowe brał prysznic on powycierał podłogę, uporządkował ich rzeczy i pozbył się śmieci. A w zasadzie to został mu jeszcze jeden śmieć, którego jeszcze nie wyrzucił do kosza. Właśnie wszedł on do kuchni, w której siedział. Przygotował sobie wodę i tabletki musujące, po czym wrzucił je do wysokiej szklanki i zalał. Blondyn usiadł na wolnym krześle obok. Wiedział, po prostu wiedział, że ten facte nie jest dla jego przyjaciela odpowiedni. Chyba czuł to w kościach. Wczoraj wieczorem się o tym przekonał.

    - Nie zamierzasz się myć?- zapytał mężczyzna wypijając przygotowany, nie dla niego, musujący napój. Nie miał już sił ani ochoty zwracać mu na to uwagi, tylko patrzył się na niego krzywo, z kpiną i politowaniem wymalowanym w lazurowych oczach.
    - Zaraz- odpowiedział zimno i bezuczuciowo.

Po tym jak Randy opuścił jego mieszkanie przez dobre pięć minut siedział jak zaczarowany w przemoczonym łóżku. Dopiero gdy Crowe trącił go w bark ocknął się i dotarł do niego co się wydarzyło. Mebla, na który zostało wylane wiadro wody nie da się uratować. Jego łóżko nie ma wyjmowanego materaca, który mógłby po wyjęciu wysuszyć. Już może się go pozbyć, bo do niczego się nie nadaje, woda dotarła już zapewne w głębsze warstwy i w końcu zacznie pleśnieć. Został zmuszony, żeby sprawić sobie nowe.
Przetarł twarz dłońmi przez dłuższy czas ją zakrywając jakby chciał zniknąć, ukryć się przez całym światem. Wstyd mu było za siebie. I on cały czas twierdził, że kocha Randy'ego? Gdyby tak było to czy poszedł z jego partnerem do łóżka? Nie! Chciałby aby ukochany był szczęśliwy nawet jeśli nie on by mu to szczęście dawał. Pragnął po prostu być przy nim jeśli nie może być z nim. Możliwe, że to po prostu nie jest im pisane. Ale nawet jeśli... To i tak mógłbym powalczyć. Dlaczego z góry zrezygnowałem? Usunąłem się w kąt, nigdy nic nie powiedziałem o swoich uczuciach do niego? Tylko dlatego, że nie jestem w jego typie? Nie podobam mu się? Co mają ci cholerni blondyni, czego nie mam ja. Jasne włosy. Tylko to, do cholery! Ten twój kochanek to kawał zdradzieckiego chuja. Nie miał oporów by się ze mną przespać, jak tylko zauważył jak na ciebie patrzę.

    - Fortuna za twoje myśli- usłyszał nagle.
    - Nie stać cię- znów odpowiedział tym samym tonem co poprzednio.
    - Och, czyżbyśmy byli nie w humorze? Kto by pomyślał, że będziesz się tak przejmować. To nic wielkiego, mały skok w bok jeszcze nikomu nie zaszkodził. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, to ty tu jesteś winny.
    - Że co? Tylko ja? Chyba cię się w dupie poprzewracało- krzyknął, nie wytrzyma, zaraz go udusi gołymi rękoma.
    - Ty zdradziłeś przyjaciela, którego twierdziłeś, że kochasz, ja natomiast zdradziłem partnera, ale nigdy nie powiedziałem, że go kocham. Dlaczego miałbym to mu mówić, skoro ani razu się ze mną nie przespał. Czy on myślał, że będę tak czekał w nieskończoność? Moja cierpliwość ma swoje granice. Chciałem się pieprzyć, ale nic z tego nigdy nie wychodziło, dzisiaj wieczorem mieliśmy to zrobić, ale kto dałby mi zapewnienie, że tym razem mi nie odmówi?
    - Czekaj, czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że Randy z tobą jeszcze nie spał? To w ogóle możliwe? On kocha seks, nie wytrzymałby bez niego. Jakim cudem... Przez trzy miesiące?!- złapał się za głowę i o mało nie powyrywał wszystkich czarnych jak noc włosów. Od kiedy z McLean'a zrobił się taki świętoszek? A on głupi myślał, że Ran od dawna sypia z tym dupkiem, który nic do niego nie czuje.
    - Stwierdził, że nie chce budować kolejnego związku na seksie, bo oczekiwał, że „my” to coś poważnego- wzruszył ramionami.
    - Czyli to ty nie potrafiłeś wytrzymać bez cielesnych przyjemności i koniec końców go zdradziłeś, a starasz obwiniać o wszystko mnie. Prawda, moja wina, że dałem się uwieść, ale ty masz partnera, a w zasadzie miałeś...
    - Laytner, morda w kubeł i słuchaj co mam ci do powiedzenia. Może McLane jest ślepy i nie widzi jak na niego patrzysz, tym maślanym wzrokiem mówiącym „zakochaj się we mnie”, heh nie patrz tak, myślisz, że nie zauważyłem? Z kogo ty mnie masz? Leciałeś na mojego faceta, musiałem coś z tym zrobić. Cóż... nie wyszło tak jak sobie to zaplanowałem no i straciłem okazję, żeby go dzisiaj przelecieć, ale nadrobię tę zaległość- uśmiechnął się z nonszalancją i skierował się do pokoju, w którym miał ubrania. Przebrał się w nie sprawnie.
    - Jeżeli myślisz, że on ci wybaczy, tylko dlatego, że szepniesz mu do ucha kilka miłych słówek, skłamiesz o wielkiej miłości i powiesz, że to przez alkohol to jesteś bardziej naiwny ode mnie. Radzę ci zapomnieć, że się poznaliście i zaczęliście ten pseudo związek. Nie znałeś go i nigdy już nie będziesz miał szansy aby poznać Randy'ego, bo on ci na to nie pozwoli.
    - I co? Nagle pojawisz się ty i będziesz udawać jego przyjaciela, jak tchórz? A może skorzystasz z szansy i wyznasz mu miłość? Och, błagam cię, chyba zwymiotuję od tego lukru. Rób jak sobie chcesz, skoro i tak nie porucham, to nie będę tracił czasu, ale kto wie? Może wezmę z ciebie przykład i zacznę zachowywać się jak „pan nieudacznik”.
    - Stul pysk, Crowe!



~*~



Leżał w łóżku, przykryty gruba kołdrą, brzuchem do niego i z głową w poduszkach. Zimno mu było. Ogrzewania nie włączył odkąd przyszedł do domu, więc zamarzał przez własne lenistwo, które musiało ujawnić się akurat teraz. Wrócił tu jakąś godzinę temu i od razu wskoczył pod pierzynę. Leżał twarzą przyciśniętą do jaśka ciężko oddychając. Gdyby zajął się czymś pożytecznym, zaczął by na przykład pracować to zająłby także swój umysł, a nie myślał o całym dzisiejszym dniu, który się ledwo rozpoczął, a którego zdążył już znienawidzić. Akurat dziś. Dlaczego to musiało się wydarzyć w jego ulubione święta?! Zerwał z facetem w wigilię, którą tak kochał. Teraz zamiast ją kochać, będzie nienawidził do końca życia. Dlaczego tak wiele związków kończy się akurat, kiedy ludzie powinni spędzać ten cudowny czas w szczęściu? Jedynym miejscem, które pozostaje wolne od zmartwień i trosk chyba zawsze będzie „Pierwsza Gwiazdka”. Swoją drogą zaskakujące było to, on nigdy nie był w tej kawiarni w święta. Zawsze gdy ją odwiedzali, robili to całą poczką albo wcale, i zawsze to było przed Bożym Narodzeniem, albo po. Nigdy w trakcie. Do tego samo to, że funkcjonowała jedynie w okresie zimowym było dziwne. Mógł się założyć, że wielu ludzi się nad tym zastanawiało, ale nigdy nie uzyskało odpowiedzi. Osoby, które przychodziły tam w ciągu tych dwóch dni w przeciągu kilku następnych zakochiwały się w kimś z wzajemnością, jakby zostali trafieni strzałami Amora. Ta kawiarnia naprawdę była dziwna, acz bardzo lubiana i popularna. W okresie świątecznym musieli zbijać prawdziwą fortunę. Do tego to, że ktoś zdobywał drugą połówkę było niesamowite. „Pierwsza Gwiazdka” oficjalnie zaczynała swoją działalność 1 grudnia a kończyła tuż przez walentynkami 13 lutego w nocy. Co dziwiło wielu ludzi, ponieważ 14 także mogliby dużo zarobić, w końcu to dzień zakochanych. Czemu on nie może się zakochać w kimś porządnym? Tok jego myśli przerwała muzyka dobiegająca z telefonu. Ktoś się próbował do niego dobić, ale co go to obchodzi? Nie jest w nastroju do rozmów, zwłaszcza jeśli to dzwoni ten chuj Dee albo Ashton. A mógł im przefasonować te cholerne buźki, teraz już za późno. Sygnał dzwonka nie ustępował i wprawiał jego właściciela w irytację. Nich oni się odczepią, niech dadzą mu spokój. Ktokolwiek to dzwoni marnie skończy jeśli nie będzie miał mu czegoś ważnego do powiedzenia. Z bruzdami wymawianymi pod nosem wyczołgał się z łóżka i poszedł na przedpokoju z zamiarem wyjęcia wkurzającego urządzenia z kieszeni kurtki. Odebrał nie spoglądając na wyświetlacz.

    - Kimkolwiek jesteś lepiej żebyś miał ważny powód...- nie dokończył, gdyż po drugiej stronie odezwał się pełen szczęścia głos Dereka.
    - Udało mi się, stary, udało! Czy ty to rozumiesz?
    - Ech- westchnął- co się udało?- podszedł do kaloryfera i przekręcił go na piątkę. Skoro jest już na nogach może zrobić coś, żeby nie zamarznąć.
    - Zaprosiłem Samanthę do kawiarni. Odważyłem się i po tym jak się wczoraj rozstaliśmy, my długo gadaliśmy w drodze do domu, bo chciałem ją odprowadzić no i bałem się o nią, przecież kobieta wracająca sama w środku nocy...
    - Derek, do rzeczy.
    - No dobra. Już byliśmy przed jej domem. Miałem iść, ale w ostatniej chwili się odwróciłem i zapytałem prosto z mostu czy pójdzie ze mną na randkę.
    - I co ona na to?- zapytał tak dla zasady, bo są przyjaciółmi, ale nie chciał z nim gadać zwłaszcza, że dzisiaj jego związek się rozpadł. Jednakże nie zamierzał spławiać Clancy'ego przez swój nieciekawy humor. Mężczyzna do dawna był zakochany w jego przyjaciółce i wydać los dał mu szansę, kto jak kto, ale Derek jej nie zmarnuje.
    - Zgodziła się. Nie mogłem w to uwierzyć, ona zawsze taka niedostępna i zdystansowana zgodziła się pójść ze mną na randkę.
    - Randkę, czy spotkanie, bo jeśli nie użyłeś słowa „randka” to ona nawet o tym nie pomyśli. Stwierdzi, że dwoje przyjaciół ot tak wyszło sobie na miasto połazić.
    - Nie, podkreśliłem to słowo. Ona chyba w końcu zdaje sobie sprawę co do niej czuję.
    - Jeżeli faktycznie tak jest, to szczerze ci gratuluję. Mam nadzieję, że między wami się ułoży i nie skończycie tylko na stopie przyjacielskiej.
    - Zabawne, że to mówisz. A propo stopy przyjacielskiej. To odprowadzając ją nasza rozmowa zboczyła na ciebie i Dee.
    - Ach tak?- wstrzymał oddech, bo uświadomił sobie coś ważnego. Jak może unikać do końca życia Laytnera, skoro mają wspólnych przyjaciół? No po prostu świetnie. Zawsze spotykali się całą szóstką... i co teraz ma zrobić? Udawać przy wszystkich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku czy otwarcie nienawidzić bruneta?
    - Samy jak zwykle powtarzała, że powinniście być razem. Ma co do was takie silne przeczucie i się go trzyma. Wiesz, ona zawsze ma rację, więc moglibyście spróbować. A nóż by coś z tego było?- między nimi nastała chwila ciszy, którą w końcu zdecydował się przerwać Ran.
    - Dee mógłby być ostatnim facetem na Ziemi, nasz związek mógłby uratować świat, ale ja i tak nigdy bym na niego nie spojrzał tym wzrokiem. Tak jak ty patrzysz na Riggs. Nigdy. Prędzej piekło zamarznie niż ja i on się spikniemy. Nie wiem co mam zrobić, żeby do tej idiotki dotarło co ja mówię. Gówno mnie obchodzi co twoja dziewczyna uroiła sobie w głowie, to nigdy nie znajdzie prawa bytu w rzeczywistości. Po moim trupie.
    - Dobra, przepraszam...- odpowiedział zmieszany Clancy. Nie spodziewał się wybuchu przyjaciela, a raczej czegoś w stylu „Ta, jasne”.
    - Najważniejsze, że tobie się wreszcie układa z tą kobietą, ale musisz uważać. Znasz charakterek Samanthy, trudno ci z nią będzie.
    - Tak, wiem, ale dam radę. Czego się nie robi z miłości.

Pożegnali się jeszcze i rozłączyli. Cieszył się, że ta dziewczyna w końcu przejżała na oczy, a może ktoś jej w tym pomógł? Najważniejsze, że oboje są zadowoleni. Zapomniał się go zapytać do jakiej kawiarni zabiera swoją ukochaną. Zastanawiał się czy była to może „Pierwsza Gwiazdka”.



~*~


Nie może tak żyć. Nie potrafi zachowywać się tak jakby nic się nie stało. Koniecznie musiał zobaczyć się z McLane'm. Problem w tym, że mężczyzna nie odbiera od niego telefonu. Cały Boży dzień do niego wydzwania i zero. Miał tego serdecznie dosyć, jeśli czegoś w tej sprawie nie zrobi to zwariuje. Od dwóch dni próbuje się z nim bezskutecznie skontaktować, ale za każdym razem odzywa się poczta głosowa, wysłał do niego ze sto sms'ów, ale dałby sobie głowę obciąć, że Randy żadnego z nich nie przeczytał. W żadnym z nich nie zawarł wyjaśnienia tego feralnego dnia, ale błagał, tak błagał go o spotkanie w „Pierwszej Gwiazdce”. Miał na to ostatni dzień. Jutro jest 27 grudnia i nic nie wyjdzie jeśli nie spotkają się w niej dzisiaj. Koniecznie musieli to zrobić. Od zawsze pragnął z nim tam iść w Boże Narodzenie, ale jak miał go niby tam zaprosić. Odmówiłby mu, dlatego wolał nic się nie odzywać niż się ośmieszyć, a potem czuć się niezręcznie w jego towarzystwie.
Był kompletną porażką. I on nazywa siebie mężczyzną? Derek w przeciwieństwie do niego w końcu się przełamał i zaprosił gdzieś ich przyjaciółkę tym samym pokazując jej co do niej czuje. On tak nie potrafił, bał się odrzucenia, bo był pewny, że próba zaproszenia na randkę Rana skończyłaby się właśnie odrzuceniem. Ale dzięki Clancy'emu i Riggs zdał sobie sprawę, że jeśli się czegoś bardzo mocno pragnie to nie można siedzieć z założonymi rękoma i czekać na cud. Trzeba działać, starać się, nawet jeżeli dostałby kosza, to powinien chociaż spróbować, podjąć próbę, przejąć inicjatywę, a ni poddawać się już na starcie. Takim zachowaniem niczego nie osiągnie. Tylko wtedy gdy chodzi o Randy'ego zaczynał być kompletną sierotą i nieudacznikiem. Tak mężczyzna na niego działał, paraliżował go strach przed niepowodzeniem. A nie powinien taki być. Derek coś mu uświadomił.


Był późny wieczór, kilka minut po dwudziestej.
W półgodziny znalazł się przez blokiem, w którym mieszkał przyjaciel. Nie jechał autobusem, ponieważ chciał mieć więcej czasu do przemyślenia sobie co zamierza mu powiedzieć i jak to zrobi. Mimo całych trzydziestu minut intensywnego myślenia i wyobrażania sobie każdego możliwego scenariusza i przebiegu konwersacji nie potrafił dokładnie określić co chciał mu powiedzieć. Powinien do tego wszystkiego dodawać, że kocha go od kilkunastu lat? Ale czy teraz to coś by zmieniło? Pewnie mężczyzna pomyślałby sobie, że kłamie, że zrobi i wmówi mu wszystko, aby tylko ten mu wybaczył. Zapukał kilka razy a drzwi i czekał aż ktoś mu otworzy. Błagał w myślach Boga, żeby przyjaciel mu otworzył, wcześniej jakoś nie brał pod uwagę, że drzwi pozostaną przed nim zamknięte. Nagle coś przeskoczyło w zamku od drzwi. Potem klamka poszła w dół a przeszkoda ustąpiła pokazując wykrzywioną w złości twarz Randy'ego i jego brązowe oczy ciskające w niego gromami. Zlustrował go wzrokiem od stup do głów po czym prychnął kpiąco. Cofnął się z zamiarem zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem, jednak Dee szybko wsunął nogę pomiędzy przeszkodę a framugę zatrzymując przyjaciela przez zniknięciem wewnątrz.

    - Ała, Ran to boli- wysyczał przez zaciśnięte zęby gdy poczuł, że jego stopa jest miażdżona.
    - Co ty nie powiesz?- próbował z całych sił zamknąć drzwi specjalnie sprawiając Laytnerowi ból. Był wredny, ale czuł z tego powodu cholerną satysfakcję i wcale nie było mu go szkoda.
    - Ja mówię, kurwa, poważnie! Już dobra, dobra, pójdę sobie, ale mnie puść.

Wizja tego gościa opuszczającego to miejsce i dającego mu święty spokój była nader kusząca, więc postanowił się nad nim zlitować i przestał pastwić się nad jego nogą. Poszerzył szparę między futryną tak aby Laytner mógł wyciągnąć stopę, najwyraźniej naprawdę go bolało.

    - Proszę, a teraz się wynoś.

Zdążył powiedzieć tylko to, bo silne dłonie złapały jego ramiona i bezceremonialnie wepchnęły go w głąb mieszkania. To działo się tak szybko, że nawet dobrze nie zarejestrował zatrzaskujących się drzwi. Prawie potknął się o własne nogi i upadłby gdyby mocne ramiona nie zacisnęły się wokół niego. Gorący oddech owiał jego kark, a on zadrżał. O co temu dupkowi chodziło? Po cholerę on tu przylazł? Był tak zdziwiony jego zachowaniem, że nawet nie potrafił się poruszyć. Dee ściskał go mocno i pewnie. Dawał mu ciepło, chociaż sam mężczyzna był cały zziębnięty. Natomiast to co się stało potem przyprawiło go o ciarki przebiegające po kręgosłupie i oczy wychodzące z orbit.








1 harakiri - rytualne samobójstwo ze wstydu wykonywane przez rozpłatanie mieczem wnętrzności.

4 komentarze:

  1. O nie, cliffhanger, dlaczego?! X'DDDD
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałem i jestem pod ogromnym wrażeniem... Nie wiem od czego zacząć. Może od przyznania, że bardzo rzadko pozostawiam swoje komentarze gdziekolwiek, a jeszcze rzadziej ich treść bywa pochlebcza.
    Wiem, ze strony autora to straszliwa wada, ale przeważnie po prostu teksty, na które trafiam są utartą kopią kopii, która jest kopią kopii kopii... i szkoda poświęcać czas na opinie. Tutaj natomiast wszystko wydaje się idealnie wyważone: poczucie humoru, lekkość pióra, stosunek dialogów do opisów... Dawno niczego nie czytało mi się równie gładko i przyjemnie. I największa zaleta: autentyczność. Twoi bohaterowie są niczym żywcem przeniesieni z kart oryginalnej historii do nietuzinkowej fabuły zrodzonej w niebanalnej wyobraźni autorki. Chylę czoła i na pewno tu powrócę po więcej!
    hermiona-hagrid.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za komentarz. Nawet nie masz pojęcia jak mnie ucieszył :D Ja też dużo czytam i zgadzam się z twoją opinią. Jednak są teksty, autorzy których uwielbiam :) Starałam się stworzyć luźną historię, która mogłaby zdarzyć się w rzeczywistości. Niektórzy będą twierdzić, że mi się to udało, inni nie. Ale nie można dogodzić wszystkim od razu. Fajnie, że Gwiazdka Ci się spodobała :D

      Usuń
  3. Hej,
    Derek w końcu zaprosił Samanthe, wyznając swoje uczucia, Dee czyżby pocałował Rendiego, Ashlton to dupek i teraz to całkowicie udowodnił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń