Powered By Blogger

poniedziałek, 29 lutego 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 6


Kurczę, nie miałam zamiaru wstawiać dzisiaj rozdziału, ale pomyślałam sobie, że skoro to ostatni dzień lutego to może jednak to zrobię... Ech... No niech będzie. Informuję także, że Gwiazdka dobiega końca. Nie wiem, kiedy dokładnie się skończy, ale przewiduję koniec marca - początek kwietnia.

Dziękuję za komentarze : )







Był w kompletnym szoku, nie tak to sobie planował. Chciał przekonać go do rozmowy, wyjaśniłby co zaszło między nim a Ashtonem, uspokoił, i może jakoś by to było. W każdym razie nie zamierzał go całować. Dziwił się sam sobie, że odważył się na taki czyn. Przecież nie miał zamiaru wyznawać Randy'emu miłości! Więc co on wyprawia? Całuje go tak czule i namiętnie, że sam w to nie wierzył. Po raz pierwszy dotykał swoimi wargami ust ukochanej przez niego osoby. Pocałunek był długi, agresywny, mocny i taki jakie on lubił. Smakował zapamiętale soczyste i słodkie wargi co rusz przygryzając dolną z nich. Były mokre, gorące i takie cudowne. Chwytał je i pieścił jak zawsze to sobie wyobrażał. Zapomniał o całym świecie zatracając się w tej pieszczocie. Miał zamknięte oczy i nie widział zszokowanej miny McLean'a. Wyprawiał z jego wargami co chciał, ale ani razu nie poczuł jak te smakowite oddają pocałunek. Ani razu nie musnęły jego ust. Po prostu pozostawały bierne, nic nie robiły. Pragnął przedłużać czynność w nieskończoność, nie chcąc odklejać się od ust, które spróbował pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. Jeśli nie zostanie zamordowany za to co właśnie zrobił. Nie chciał kończyć, ale wiedział, że musi. Puścił skamieniałego przyjaciela z objęć i odsunął się od niego powoli i niechętnie. Nie potrafił na niego spojrzeć, więc spuścił wzrok. Teraz to mógł tylko czekać na siarczysty policzek. Był pewny, że ten go nie ominie.


~*~

Nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować. Co to, do jasnej cholery, było?! Czy Dee jest normalny?! Co on sobie wyobraża!? Najpierw przyłapuje go w łóżku ze swoim partnerem a później całuje jego! Puszczalska szmata, syknął do siebie w myślach. Patrzył na bruneta w lekkim oszołomieniu, mężczyzna nie patrzył na niego tylko na swoje buty. Bał się? I dobrze! Był na niego wściekły! Musiał się kontrolować, żeby mu nie przywalić w te ładną buźkę.

    - Wyjdź- syknął.

Jedno, zimne i ostre niczym sopel słowo raniło jego serce. Chyba jeszcze bardziej go zabolało to słowo niż gdyby dostał od niego w twarz, a słaby to on nie był. Nie chciał stąd wychodzić. Pragnął tu zostać, przy Randy'm. Co ma zrobić, żeby mężczyzna go wysłuchał? Na początek nie powinien się do niego dobierać, ten pocałunek był przesadą. On nigdy nie powinien mieć miejsca, tak jak słowa, które wylatywały z jego ust niczym wystrzelone z procy.
    - Nie chcę wychodzić- podniósł lekko głowę i zobaczył wlepione w niego kasztanowe źrenice.- Dlaczego to nie mogę być ja?- zapytał łamiącym się głosem patrząc na Rana niczym zbity pies.
    - Nie rozumiem cię. Nie chcę mi się z tobą gadać i nie zamierzam nabrać się na ten wzrok, którym wodzisz wszystkich za nos. Po prostu wyjdź. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
    - Nie potrafię!- krzyknął w końcu. Zaraz poczucie winy i wściekłość na samego siebie rozerwą go od środka. - Szczególnie po tym co ci zrobiłem nie mam prawa tego mówić, ale kocham cię tak bardzo, że to aż boli. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłem ci skraść moje serce! Od lat trzymasz je w garści, a ja nie mogę go odzyskać! A może tego nigdy nie chciałem, bo jesteś dla mnie całym światem. Nie potrafię być z dala od ciebie. Zrobiłbym wszystko, żebyś był szczęśliwy, ale gdy widzę cię z innym mężczyzną, który się z tobą zabawi i cię zostawi nie mogę tego znieść. Nienawidzę tego. Dlaczego to nie mogę być ja? Bo nie podoba ci się mój kolor włosów? Przefarbuję się. Czy chodzi o coś innego? Powiedz mi, a zmienię to! Od zawsze pragnąłem abyś mnie pokochał, tak jak ja kocham ciebie! Do szaleństwa! Jak długo każesz mi tłumić te uczucia w sobie? Z każdym dniem stają się coraz silniejsze, kumulują się, bo nie mogę ich ci wyznać! One nigdy do ciebie nie dotrą! Za jakiś czas znów zaczniesz się umawiać z jakimś dupkiem zamiast otworzyć oczy i zobaczyć, że osoba, której potrzebujesz, która cię kocha siedzi tuż obok ciebie! Twoje słowa od zawsze sprawiają mi ból! Gdy Samy mówi, że powinniśmy być razem, cały czas się modlę, żeby tak było! Chcę tego najbardziej na świecie! A ty? Zachowujesz się jakby cię obrażała! Czy naprawdę uważasz, że nie jestem ciebie wart?- w końcu wyrzucił z siebie cały ciężar, który nosił w sercu odkąd zorientował się, co czuje do najlepszego przyjaciela. Świadomość tego, że wszystko się wydało, otworzył się przed McLane'm i wyłożył uczucia jak na srebrnej tacy przerażała go. Randy ma dwa wyjścia albo zrzuci tą miłość na ziemię i zdepcze, albo pozostawi ją tam i pozwoli jej żyć.

Patrzył się na Laytnera jak ciele na malowane wrota. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Dee wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Dłonie mu się trzęsły a głos drżał gdy wyznawał mu to wszystko. Nie miał pojęcia. Niby skąd? Nic nie zauważył. Gdyby on mu tego wszystkiego nie powiedział to w życiu by nie zorientował, nigdy nie wyglądało na to, żeby Dee był nim zainteresowany. Myślał, że przyjaciel słowa Riggs puszczał mimochodem. Ten facet, który ostatnio namieszał mu w głowie... Jest w nim zakochany? Nie, zakochanie to stan, on już go kochał. Zaraz po tym pytania nadeszły same. Od kiedy? Jak? Co takiego zrobił, że przyjaciel się w nim zakochał? Dlaczego? Na te i inne pytania mógł odpowiedzieć tylko mężczyzna stojący przed nim.
Problem w tym, że nie wiedział jak ma się zachować. Znał tego faceta ponad dekadę i wiedział, po jego zachowaniu, że jest z nim szczery do bólu. Jak ma niby zareagować na wyznanie miłości... O ile tak to można było nazwać. Przecież ledwo dwa dni temu pierdolił się z jego partnerem, teraz już byłym. Przyrzekł sobie, że nie będzie słuchał tłumaczenia ani jednego, ani drugiego, nie chciał także ich widzieć na oczy. Postawił sprawę jasno, i Laytner to wiedział, więc dlaczego teraz tu stoi i czeka na to co powie. Dobra, może i w jakiś nieświadomy sposób krzywdził przyjaciela, ale on nie był wcale lepszy. Jednakże mimo wszystkich negatywnych uczuć, które nim władały przez ostatnie dni nie potrafił tak po prostu odpuścić. Bolało go to co zrobił mu Ashton, ale większy ból sprawiał mu teraz brunet. Wcześniej nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, ale przecież nie mogą zamiatać tej sprawy pod dywan do końca życia nie odzywając się do siebie, a równocześnie udawać, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku.

    - Czego ode mnie oczekujesz?- podparł się w boki. Usta wciąż go parzyły przez ten elektryzujący pocałunek, jednak on nie miał żadnego znaczenia.
    - Chcę...- chciał go całego, lecz nie mógł tego powiedzieć, wyjawił już zbyt dużo i jak się domyślał Randy'ego nic to nie obeszło. Miał ochotę zaśmiać się histerycznie, to było do przewidzenia. Czego on się spodziewał?- Chcę porozmawiać i wyjaśnić ci całą tą chorą sytuację. Nie chce żeby nasza przyjaźń się skończyła.
    - Przecież ty właśnie ją zniszczyłeś. Nadal chcesz się ze mną przyjaźnić mimo że powiedziałeś, iż mnie kochasz? Dobrze ty się czujesz?- patrzył na niego z góry z kpiną i szyderstwem wypisanym w oczach. Dee chyba coś się w głowie poprzestawiało.
    - Żartujesz, prawda? Ran, zawsze byliśmy...
    - Właśnie, byliśmy. Świetnie, że użyłeś czasu przeszłego. Chcę żebyś tylko wyjaśnił mi to co zaszło między tobą a tym skończonym dupkiem Crowe, a później się pożegnamy.
    - Więc chodź ze mną do „Pierwszej Gwiazdki” tam powiem ci co tylko będziesz chciał.
    - Dlaczego akurat do Gwiazdki? Chyba nie sądzisz, że jeśli razem tam...
    - Nic nie sądzę. Wolałbym być w publicznym miejscu niż tu, w twoim mieszkaniu.


~*~


Było grubo po dwudziestej drugiej gdy znaleźli się przed kawiarnią, do której tak bardzo lubili chodzić całą paczką. Laytner z niedowierzaniem wpatrywał się w szybę w drzwiach z napisem ZAMKNIĘTE. Był załamany, tak bardzo pragnął się tam z nim znaleźć. Jeśli to co się działo podczas Bożego Narodzenia to prawda, to on i McLane mogliby... Niestety już za późno. Spóźnił się. Cholera, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Zamiast go całować mógł od razu tu przyprowadzić! Ale nie, jemu wzięło się na wyznania! Podszedł do dużego okna przez które było widać ozdobione pomieszczenie, stoliki i krzesła jak i świątecznie wystrojoną ladę, za którą nie raz zamawiali gorące napoje i słodkości. Jutro jest 27 grudnia. Po świętach. Randy tak je uwielbiał, a on zniszczył to uczucie przez złe wspomnienia. O mały włos nie uderzył pięścią w szybę. Panował nad sobą resztkami sił. Przez całą noc nie zaśnie, bo będzie myślał jaką szansę zaprzepaścił. Stracił nawet jego przyjaźń, co mu pozostawało? Teraz nie może być przy nim, mógł udawać coś wymyślić i cierpieć po cichu!

    - Czy słyszałeś o jakiejś kawiarni, która była czynna dwie godziny przed północą? Już o dwudziestej pierwszej ją zamknęli. Przez tyle lat co tu przychodziliśmy jeszcze się nie zdążyłeś nauczyć?
    - Przestań już- szepnął, co ma teraz począć?
    - Wyjaśnienia możesz mi złożyć gdziekolwiek. Dla mnie to nie ma znaczenia.
    - Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? Wiem, że masz wszystko w dupie.
    - Pierwszy raz widzę jak wychodzą z ciebie jakieś uczucia, zawsze siedzisz z obojętną, nic niewyrażająca miną. No chyba, że mówimy o znudzeniu albo sarkazmie, który prawie nigdy cię nie opuszcza. Więc nie dziw się mi.
    - Ciekawe czyja to wina.
    - Że niby moja?
    - A czyja, co cholery?- syknął przez zaciśnięte zęby chowając gołe dłonie do kieszeni kurtki.
    - Nic tu po mnie. Spadam do domciu. Zaraz zamarznę. Tobie radzę to samo, nie chce się dowiedzieć, że zdechłeś z zimna w jakimś rowie, bo sterczałeś tu Bóg wie jak długo, nawet jeśli cię nie znoszę.
    - Jakże jestem ci wdzięczny, że jasno określiłeś jaki masz do mnie stosunek.
    - A co? Miałeś nadzieję, że powiem ci słodkim głosikiem „kocham cię”? Trochę za dużo ode mnie oczekujesz, stary. Dopiero co zostałem zdradzony- odwrócił się na pięcie z zamiarem powrotu do swojego domu, który znajdował się kilka ulice od „Pierwszej Gwiazdki”. Do kamienicy Laytnera było stąd jeszcze dalej. Co najmniej godzinę z buta, autobusem to jakieś dwadzieścia minut. Kiedy byli już kilkanaście metrów od siebie spostrzegł, że „były” przyjaciel wciąż stoi w tym samym miejscu z kapturem na głowie. Kretyn jak zwykle bez rękawiczek, szalika i czapki, bez których on nie wyszedł by z domu. Zatrzymał się. Dee cały czas tam stał a para wylatywała z jego ust i nosa. Dzisiaj w nocy miało być co najmniej dziesięć na minusie, tak mówili w prognozie pogody. Mróz szczypał go w twarz, czego szczerze nienawidził, ale z miejsca się nie ruszył nadal przyglądając się mężczyźnie. Co on robi? Przecież po drugiej stronie ulicy ma przystanek, myślał. Nie wytrzyma z tym facetem.
    - Co ty odwalasz? Dlaczego tu stoisz i...- złapał go za ramię i odwróciwszy w swoją stronę skamieniał. Po czerwonych policzkach spływały łzy, jedna po drugiej. Lazurowe oczy spoglądały na niego jak przez mgłę niewiele rejestrując. Pociągnął kilka razy nosem. Zrobiło mu się go szkoda, zdecydowanie miał za dobre serce dla tego drania. Nigdy nie widział go płaczącego, to był zdecydowanie zbyt piękny widok. Co? Miał oszukiwać sam siebie? Płaczący, bezbronny i skulony Dee wyglądał niesamowicie. Ten widoczek bardzo mu się podobał i pociągał go. Zdawał sobie sprawę, że to jak Laytner wygląda to jego zasługa. Złapał go za rękę i zaciągnął na pobliską ławkę. Dobrze, że o tej godzinie ludzi praktycznie tu nie było i nikt nie zwracał na nich uwagi, a jeśli nawet, to miał to w dupie. Niech się ludzie gapią, po to mają oczy.
    - Dlaczego nie wracasz do domu?
    - Jest po dziesiątej- pociągnął nosem i wytarł zapłakane oczy o zimny rękaw ubrania. Musiał się rozkleić akurat teraz, przy McLane'nie. Już nie wytrzymywał, płacz przyniósł mu chwilową ulgę- o tej porze autobusy już nie kursują, a na taksówkę mam za mało kasy.
    - Debil. Masz, wkładaj to.

Ściągnął z dłoni ciepłe rękawiczki i podał je Laytnerowi, który nie zamierzał ich zakładać. Jednak pod ostrym spojrzeniem i ciosie w głowę McLane'a posłusznie wykonał polecenie. Potem szatyn odwiązawszy chustę ze swojej szyi zawiązał ją wokół szyi „byłego” przyjaciela wcześniej zdejmując mu kaptur z głowy. Temu kretynowi jest pewnie zimniej niż jemu. W końcu ubrał się nie jak na zimę a przedwczesną wiosnę. Czyżby aż tak się spieszył by z nim porozmawiać?

Wstał z ławki po czym znów został złapany za zmarzniętą dłoń, ubraną już w rękawice, i pociągnięty w stronę domu Randy'ego. Obaj szli trzymając się za ręce w milczeniu. Żaden nie odezwał się nawet słowem dopóki nie weszli do ciepłego mieszkania.

    - Siadaj na łóżku i przykryj się- wyjął z szafy duży, miękki, kolorowy koc i rzucił nim w bruneta.- Ja sobie robię herbatę, a ty co chcesz?
    - Jaką robisz? Owocową czy zwykłą?
    - Owocową, pomarańcza.
    - To mi też zrób.
    - Spoko.

Uważnie przyjrzał się kocu jaki dostał. Uśmiechnął się pod nosem i owinął się w niego cały, po czym wziął pilota od telewizora i zaczął skakać po kanałach w poszukiwaniu sam nie wiedział czego. Po chwili jego uwagę przykuła powtórka mistrzostw świata w jeździe figurowej par na lodzie. Trafił na moment kiedy występowała jakaś para z Niemiec, wiedział to bo w dole ekranu wyświetlały się nazwiska i kraje z których zawodnicy pochodzili. Łyżwiarze wykonywali razem podwójnego axel'a i kobieta upadła. Przez kolejną minutę nie popisali się niczym niezwykłym. Dostali bardzo niskie noty. Dałby sobie rękę uciąć, że nie przejdą dalej. Po nim wyszedł łyżwiarz, którego podziwiał. Nie był sam, bo towarzyszyła mu partnerka. Mężczyzna był o cztery lata młodszy od niego, więc miał dwadzieścia trzy lata. Kobieta musiała być chyba w jego wieku. Ona była ubrana w krótką różową sukienkę bez ramiączek mieniącą się w świetle lamp, włosy miała upięte w luźny kok. Jej łyżwy były takiego samego koloru jak strój. Natomiast on miał na sobie długie czarne spodnie, koszulę z krótkim rękawem z rozpiętymi dwoma pierwszymi guzikami. Stojąc obok siebie wyglądali niesamowicie. Oboje uśmiechali się do widzów. Swoim blaskiem mogliby oślepić niejednego. Te uśmiechy, ich postawy pełne pewności siebie, pokazywały, że nie boją się konkurencji i są przygotowani na każdą ewentualność.

    - Masz- odkleił wzrok od ekranu w momencie gdy z kuchni wrócił przyjaciel trzymając dwa kubki parującej cieczy. Podał mu jeden z nich po czym zajął miejsce obok niego.
    - Dzięki- już było mu trochę lepiej, lecz wciąż czuł się niezręcznie w jego towarzystwie, ten dzień był kompletną katastrofą. Najpierw wypalił z tym pocałunkiem, potem wyznaniem a chwilę temu pozwolił zobaczyć Ranowi jak wyje, jak jakaś porzucona dziewczyna, której chłopak z nią zerwał.
    - To masz zamiar oglądać? Zanudzę się przy tym na śmierć. Co jest ciekawego w jeździe na lodzie? O wiele lepsze są sporty wodne, piłka plażowa albo wspinaczka górska.
    - Nie widziałem mistrzostw, leciały wczoraj a ja byłem odrobinę zajęty żeby je obejrzeć. Pozwól mi chociaż zobaczyć Castellę.

Para wyjechała na środek i stanęła przyciskając się klatkami piersiowymi. Mężczyzna złapał kobietę w tali a ona położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu. Kiedy już byli odpowiednio ustawieni rozbrzmiała muzyka z ulubionego filmu McLane'a „Dirty Dancing” - „Time of my life”.

    - Super!- krzyknął gdy łyżwiarze rozpoczęli swój taneczny układ wykonywany nie na podłodze a lodzie.
    - Mówiłem ci, że są świetni. Ona jest bardzo utalentowana, ale i tak wolę patrzeć na popisy Rene. Facet lubi być w centrum zainteresowania.
    - Oni są parą? W sensie, czy coś między nimi jest? Dotyku sobie nie szczędzą mimo że to tylko na pokaz, to wygląda jakby się naprawdę kochali czy coś.
    - A bo ja wiem? Nie bardzo obchodzi mnie jego życie prywatne, kocham patrzeć na niego gdy jest w swoim żywiole. Wygląda niesamowicie.

Obejrzeli cały dokument i mimo wszystko Randy nie zanudził się przy nim na śmierć, a nawet mu się podobało, zwłaszcza wtedy gdy któraś z par robiła z siebie pośmiewisko upadając lub zakładając takie stroje, że śmiechu nie można było powstrzymać. Ogłoszenie wyników nastąpiło po kilku minutowej reklamie, w czasie której gospodarz poszedł umyć puste kubki. Wszyscy czekali w napięciu na ostateczny werdykt. Na trzecim miejscu wylądowała para pochodząca z Madrytu. Na drugim, niestety Rene Castella ze swą wspaniałą towarzyszką. Liczył na to, że jego idol zajmie pierwsze miejsce na podium, lecz te zdobyli ich odwieczni wrogowie.

    - Mogą być z siebie dumni. Zajęli drugie miejsce spośród prawie setki utalentowanych konkurentów.
    - No wiem, ale trochę mi przykro, że oni nie zdobyli złota. Zasłużyli na nie.
    - Wyluzuj, bo skończysz to oglądanie. Z resztą już pora się kłaść, za dziesięć minut północ.
    - Nie powinniśmy porozmawiać?- zapytał ostrożnie nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni i większego napięcia między nimi, już wystarczająco atmosfera była napięta.
    - Jutro. Idź się umyć, pożyczę ci jakieś ciuchy, a jeśli nie będą na ciebie pasowały to będziesz spał nago. Jesteś wyższy ode mnie i szerszy w barkach.
    - Poważnie?!
    - Oczywiście, że nie. Żartowałem tylko. Rany, nie bierz wszystkiego dosłownie. Idź się umyć. Przecież wiesz gdzie łazienka.
    - Tak w ogóle to pamiętasz ten koc?- wskazał na materiał, którym się okrył.- Dałem ci go rok temu na urodziny, bo narzekałeś, że kiedy nadchodzi zima nie masz jak się ogrzać i ciągle jest ci zimno.
    - Tak, pamiętam. A teraz idź się umyć do cholery!
    - Już dobra, dobra- uniósł ręce do góry w geście obronnym odkładając cieplutki koc na łóżku.


Piętnaście minut później wyszedł spod prysznica i stanął nagi przed lustrem. Patrzył się na swoje odbicie, któremu pokazał język. Humor nieco mu się poprawił, ale było mu jakoś tak dziwnie przebywać z przyjacielem w jednym pomieszczeniu w obecnej sytuacji. To, że przyłapał go w łóżku ze swoim facetem, i wyznał mu miłość, i został odrzucony, i płakał, a później przez obiekt swoich uczuć został zabrany tu gdzie teraz się znajdował. Na domiar złego zachowywali się jakby nigdy nic. Jak gdyby wydarzenia sprzed kilku dni i kilku godzin odeszły w niepamięć. Nie chciał tego, lecz wiedział, że Randy tak. A może faktycznie byłoby to lepsze? Musiał być przy nim, nawet jeśli to oznaczało torturowanie i krzywdzenie samego siebie widokiem McLane'a umawiającego się z blondasami. Oparł się o umywalkę i wciągnął głośno powietrze, cokolwiek będzie chciał zrobić Ran, on na to przystanie. Nie będzie w żaden sposób protestował. Wytarł się w czysty ręcznik, który został mu przygotowany. Ubrał czyste bokserki, które jakiś czas temu Randy sobie kupił, ale nie miał okazji ich jeszcze założyć, więc były nowe. Rozmiar w sumie pasował. Miał jeszcze założyć bluzkę na krótki rękaw, ale jak się spodziewał była za mała.
Po wyjściu z łazienki zauważył zmienioną pościel, a na stoliku nocnym dwie przezroczyste szklanki z sokiem pomarańczowym. Na łóżku rozścielony został również koc, którym się ogrzewał. Telewizor był już wyłączony, a on jak na zawołanie poczuł ogarniającą go senność. Miał iść do kuchni, ale nagle zgasło w niej światło a z pomieszczenia wyszedł szatyn.

    - Czyli jednak za mała. W porządku, teraz moja kolej na kąpiel, a ty się kładź.
    - Pozwalasz mi spać ze sobą? Spodziewałem się raczej, że wyciągniesz mi tu materac i każesz na nim spać.
    - Miałem taki zamiar, ale dlaczego, skoro między nami nic się nie zmieniło?
    - Aha- westchnął- rozumiem co masz na myśli. Tak czy inaczej nie miałem najmniejszego zamiaru spać na podłodze, od dwóch nocy na niej sypiam, przez ciebie.
    - Przeze mnie?! A co ja takiego zrobiłem?
    - Wylałeś wiadro wody na moje łóżko, zanim się zorientowałem i otrząsnąłem minęło kilkanaście minut, a woda zdążyła wsiąknąć. Prędzej czy później zaczęło by gnić i pleśnieć, więc byłem zmuszony się go pozbyć. Masz pojęcie jaki jestem połamany od tamtej pory?
    - Tak?- prychnął niczym wściekły kot.- Trzeba było przenocować u Ashtona, blisko jesteście.
    - Chcesz o tym pogadać, bo ja pragnę ci wszystko wyjaśnić. Nie osądzaj mnie od razu, proszę cię Ran.
    - Skończ. Jutro. A teraz kładź się, do cholery.

To łóżko było zdecydowanie większe i potrafiło pomieścić dwóch dorosłych mężczyzn, nie to co jego, wąskie, z którego zdarzało mu się spadać, gdy był zbyt pijany. Położył się od strony ściany. Przykrył się kołdrą po samą głowę. Przyłożył kawałek pościeli do twarzy i wciągnął zapach. Uwielbiał go. Wszystko w tym mieszkaniu pachniało Randy'm. Dawniej gdy u niego nocował starał się kontrolować swoje ciało i gesty na tyle, żeby w czasie snu przypadkiem nie zacząć się do niego przytulać, dotykać kasztanowych loków, nie owinąć go swoją ręką w pasie.
Nie spostrzegł się w którym momencie  łazienki wyszedł Randy i położył się przy nim ówcześnie biorąc kilka łyków napoju. Bez tego żaden z nich nie zaśnie. Zawsze musieli mieć przy sobie coś do picia, aby w nocy sobie sięgnąć, a nie fatygować się do kuchni.



    - Dobranoc- ziewnął Ran.
    - No, dobranoc- jak on miał niby zasnąć? Teraz? Przy nim? Gdy był świadomy jego uczuć? A zresztą, czemu tylko on się tym tak przejmuje, skoro dla McLane'a to nic nie znaczy? Bo przecież nie znaczyło. 

1 komentarz:

  1. Hej,
    Dee wyznał swoje uczucia Rendiemu, ale ten tak jakby ich nie usłyszał, zachowuje się normalnie, czemu ach czemu kawiarenka była zamknięta...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń