Powered By Blogger

poniedziałek, 14 marca 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 7


Dziękuję za komentarze :)




Do jego nosa doleciał zapach smażonego bekonu. Jakże on go uwielbiał, a najbardziej z jajecznicą i słodką herbatką z cytryną. Ale jak mógł czuć przyrządzane śniadanie skoro on leżał w łóżku? Otworzył powoli oczy po czym je przetarł. Przeciągnął się i ziewnął zasłaniając usta ręką, jak mu to wpoiła mama za czasów gówniarza. Rolety były odsłonięte, ale przez okna słońce nie wpadało do jego pokoju. Wstał z łóżka tylko dlatego, że w mieszkaniu było wyjątkowo ciepło. Przeszedł do okna i jęknął w duchu na to co zobaczył. Na dworze sypało jak diabli. Takiej śnieżycy można było się spodziewać, w końcu jest końcówka grudnia, ale i tak nie mógł przeżyć, że śnieżyca zaczęła szaleć akurat teraz. Podrapał się po głowie i ponownie ziewnął. Nagle usłyszał stukające o siebie talerze i skwierczenie. Podszedł do kuchni i oparłszy się o framugę, założył na piersi ręce, obserwował krzątającego się po pomieszczeniu Laytnera w samych bokserkach. Zielony bardzo mu pasował. Zdarzenia, które wydarzyły się wczoraj zaczęły napływać do jego głowy w zawrotnym tempie. Chyba nieco przesadził, przecież Dee był jego przyjacielem na dobre i złe, nic złego nie zrobił... Tylko się w nim zakochał. I właśnie to stanowiło meritum problemu. Już pomijając to, dlaczego przespał się z jego facetem. Nadal był o to na niego wściekły. O dziwo, bardziej zabolało go to, że zdradził go Dee, niż Ashton. O tym drugim prawie wcale nie myślał, tak jakby mężczyzny nigdy nie było w jego życiu, za to wciąż myślał o Laytnerze. O jego zachowaniu, o tym co zrobił i co mówił. Teraz rozumiem sens jego słów na lodowisku: „Nie bój się, nigdy cię nie zostawię”. Nie chodziło mu o to, że nie puści mnie żebym nie upadł na lód, tylko, że mnie kocha i chce być przy mnie. Cholera, jak mogłem na to nie wpaść?! Jestem skończonym idiotom, myślał. Chyba przedmioty ścisłe, z którymi mam ciągle do czynienia w których trzeba kierować się przede wszystkim rozumiem, w jakiś sposób znieczuliły go.



~*~



Dosypał jeszcze odrobinę pieprzu i soli do jajek. Było jak zwykle idealnie. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zepsuć, przypalić albo wyrzucić potrawy, którą gotował, bo ta zawsze wychodziła mu doskonale. No oczywiście, oprócz czasów kiedy to dopiero uczył się gotować pod czujnym i surowym wzrokiem ojca. To właśnie on przekazał mu ten talent. Może i jedzenie mamy było smaczne i nikt nigdy nie narzekał, to i tak kochał dania przygotowywane przez tatę. Był prawdziwym mistrzem w tym co robił. Nic dziwnego, że otworzył własną restaurację, która funkcjonowała do dziś i zarabiała niezłą sumkę. Cieszył się, że rodzice nie zmusili go do jej przejęcia, mieli dobrych pracowników, a on traktował gotowanie jako hobby. Najbardziej uwielbiał pracę w Laboratorium i w życiu nie zamieniłby jej za żadne skarby świata. Miał kilka kilometrów do pokonania, by się do niej dostać, ale nie przeszkadzało mu to. Jedynym minusem był częsty brak czasu dla rodziny i przyjaciół, ale dawał sobie radę.
Po wyjęciu talerzy wyłączył palnik i podzielił ich śniadaniem. Położył na jajka po dwa plasterki bekonu a obok posmarowane masłem kromki chleba. W momencie gdy kładł czajnik wodą na grzałkę zaczął dzwonić jego telefon, który zaraz po pobudce położył na blacie.

    - Hej, mamuś. Co tam?
    - A, u nas wszystko dobrze, ale dopadła nas śnieżyca i wygląda na to, że nie wyjedziemy od Diany dopóki się nie skończy. Te dzieciaki od mojego rodzeństwa doprowadzają mnie do szału. Monic ciągle przeszkadzała w kuchni i ciotka musiała ją pogonić. Casper i Jackob wściekają się, tłuką wszystkim co trafi im w ręce, mam ochotę udusić jednego i drugiego. Chociaż i tak wolę ich niż te naburmuszone nastolatki. Narzekają, że nie mają komputera, tabletów i komórek, bo kazałam mojemu drogiemu braciszkowi im wszystko pozabierać. Jak święta to święta. Z moich czasów...- musiał jej to przerwać, bo gdy ona zaczynała zdanie od „Za moich czasów” to zaczynała tym kilkugodzinną historię jak to ona wychowywała się bez takiej elektroniki i tych wszystkich udogadniających ludzkie życie urządzeń.
    - Mamuś, rozumiem cię. Na szczęście ja już dawno wyrosłem z takiego wieku, więc się martwić nie musisz. Tutaj wcale nie jest lepiej. Matka Natura daje nam nieźle popalić.
    - A to jak ty z pracy wrócisz? Przecież nie ma mowy, żebyś samochodem stamtąd wyjechał.
    - Mamo, mój samochód poszedł na złom dwa miesiące temu, kiedy jakiś ciul zmiażdżył mi cały tył jak we mnie wjechał. Poza tym, w ostatniej chwili profesor powiedział, że nie musimy przychodzić do roboty w święta, także nie bój się, nie jestem dzieckiem.
    - Dla mnie zawsze będziesz małym chłopczykiem, Dee, tak samo jak twoja siostra będzie dla mnie małą dziewczynką. Ale skoro nie pojechałeś do pracy to dlaczego nie przyjechałeś do nas? Zdążył byś.
    - Przepraszam, ale musiałbym wynajmować auto i za dużo zachodu z tym było. Za rok jadę z wami. Chociaż trochę żałuję, że jednak się nie zdecydowałem, żeby do was dojechać.
    - A co? Coś się stało, braciaku? - usłyszał głos Diany, która wyrwała matce telefon z ręki.
    - Nie twoja sprawa- zadowolenie znikło z jego twarzy. Diana jest zbyt wścibska, nie lubił z nią gadać o swoim życiu uczuciowym, bo ona zaraz robiła z tego wielkie halo.
    - Oj, oj. Twój fagas cię rzucił? Nie zamoczyłeś? Lepiej się pospiesz braciszku, bo na starość zostaniesz sam.
    - I mówi to trzydziestoletnia singielka. Sama sobie kogoś poszukaj a mi daj spokój. Jestem trochę zajęty więc...
    - Och, przestańcie się spierać- matka odzyskała komórkę i dalej z nim rozmawiała.- Czym to jesteś tak zajęty, że nie masz czasu nawet ze mną porozmawiać. Już pomijam to, że nie zadzwoniłeś ani do mnie, ani do taty na Boże Narodzenie i nie raczyłeś nawet odebrać od nas telefonu.
    - No przepraszam, ale... Nie byłem w nastroju żeby z kimkolwiek gadać. Śniadanie robię, bo zaraz się pewnie obudzi.
    - Kto taki się obudzi?- dopytała zaskoczona, czyżby jej syn wreszcie sobie kogoś znalazł i to z nim teraz był?
    - Randy, mamo. Jestem u Randy'ego- przewrócił oczami.
    - O, to pozdrów go od nas. No w porządku, już wam chłopcy nie przeszkadzam- zaśmiała się i rozłączyła.
    - Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić- westchnął i zalał dwie szklanki z woreczkami herbaty.

Już jego mama zaczęła sobie wyobrażać Bóg wie co. Pewnie od razu poleci do taty i powie, że jego syn w końcu znalazł sobie chłopaka. A jeśli oni będą wiedzieć to reszta rodziny też. Na rodzinę względem swojej orientacji seksualnej nie mógł narzekać, bo byli cudowni. Krewni, ku jego wielkiemu zdziwieniu zamiast wykląć, spalić na stosie czy ukamienować dopytywali się czy kogoś ma. I robili to z wielkim entuzjazmem. W życiu by się tego po nich wszystkich nie spodziewał. Były wyjątki, wujek od strony jego mamy z początku nie chciał z nim rozmawiać, podobnie jego dwie kuzynki, ale jego mama przemówiła im do rozumu i powiedziała, że jeśli odrzucają jej syna, odrzucają także ją. Na szczęście to było bardzo dawno, teraz jest wszystko dobrze. Ma dobry kontakt z całą rodziną, nawet babcia i dziadek próbowali szukać mu chłopaka wśród wnuków swoich znajomych.
Nie potrzebował nikogo prócz Randy'ego. Tylko jego chciał i nikogo innego. Niestety to była nieodwzajemniona miłość, niespełnione marzenie.

    - Jeśli skończyłeś rozmawiać to zanieś śniadanie do pokoju a ja wezmę herbatę- powiedział wkraczając do środka.
    - Ran, kiedy wstałeś?- odwrócił się gwałtownie lustrując McLane'a ubranego w białą bluzkę na krótki rękaw z kolorowym nadrukiem i krótkie spodenki koloru granatowego.
    - Przed chwilą- powiedział zabierając szklanki z gorącym napojem. Dee zna się na rzeczy, zawsze uwielbiał jego kuchnię. Czasami mówili, że mężczyzna minął się z powołaniem.

Usiedli na zacielonym przez właściciela mieszkania łóżku. Włączyli telewizję i jedli w ciszy nawet na siebie nie patrząc.

    - Wygląda na to, że szybko stąd nie wyjdziesz.
    - Wiem, widziałem co się dzieje na zewnątrz. Słuchaj możemy w końcu porozmawiać, bo wydaje mi się, że specjalnie odkładasz to na później.
    - Nie robię tego celowo. Po prostu sama myśl o tym co zrobiliście doprowadza mnie do białej gorączki. Nie masz zielonego pojęcia jak się poczułem wiedząc co zrobiliście za moimi plecami. Myślałeś, że nigdy się nie dowiem? Prędzej jeden z was w końcu by się wydał. Od tamtego dnia te myśli zaprzątają moją głowę! Dlaczego mi to zrobiłeś!?
    - Wiesz co? Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że na mnie jesteś jeszcze bardziej wściekły niż na Ashtona, chociaż to on mnie uwiódł.
    - Ashton nie jest kimś kogo warto rozpamiętywać, był jednym z wielu. Zaś ty... to co innego. Dałeś się mu uwieść, bo chyba to nie ty zaprosiłeś go do swojego domu, prawda?
    - Nie, Randy. To on przyszedł do mnie wieczorem. Nie wiem czy to co mówił o moim adresie to prawda. Po prostu posłuchaj. I proszę, cokolwiek bym mówił, nie odzywaj się i daj mi skończyć. Nie okłamałbym cię, to szczera prawda. A ty jeśli będziesz chciał to mi uwierzysz albo nie.

Mógłby udawać, że go nie ma w domu, bo nie chce mu się wstawać, w tym momencie podłoga była nad wyraz wygodna. Ale co jeśli to McLane? Może ma do niego jakąś sprawę, cud się stał i on tu rzeczywiście jest? Z tą myślą złapał klucz i przekręciwszy go dwa razy otworzył drzwi pamiętając za co zawsze Ran suszył mu głowę. W progu nie zastał jednak ukochanego, a jego partnera, którego poznał dnia dzisiejszego. Przybrał pozę wyższości, oparłszy się o drzwi posłał mu wrogie spojrzenie. Nie będzie ukrywał, że gościa nie lubi skoro nie ma w pobliżu przyjaciół nie musi grać. Przybysz trzymał w jednej ręce reklamówkę z czymś w środku a drugą miał schowaną w kurtce. Przyjrzał się uważnie uśmiechniętej twarzy mężczyzny, która wcale a wcale mu się nie podobała. Było w niej coś podejrzanego, jego wewnętrzny głos aż krzyczał, żeby nie wpuszczał go do środka, żeby mu nie ufał. Zignorował go jednak kierując się ciekawością, która wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Niechętnie zaprosił gościa na przedpokój.

    - Po pierwsze, skąd masz mój adres? Po drugie, czego tu szukasz?- nie spuszczał go z oka. Świadomość kim ten człowiek jest dobitnie mu mówiła, że musi dać sobie spokój ze swoją nieodwzajemnioną miłością, która nie ma najmniejszych szans się ziścić.
    - Po pierwsze, od znajomego policjanta. Po drugie, ciebie- uśmiech nie znikał z jego twarzy. Najgorsze było to, że ten facet był tak cholernie pewny siebie, a on nie znał jego zamiarów.
    - Widzieliśmy się dzisiaj przez pół dnia, nie mogłeś wtedy zagadać tylko teraz? Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty tylko tracić czas na ciebie? Nie jesteś wart mojej uwagi. Jeśli masz coś do mnie to zapytaj o to swojego kochanka- założył ręce na piersi. Dlaczego naszła go nagła ochota żeby na miejscu go zabić?
    - I tu cię boli, Dee- zaśmiał się.
    - Nie pamiętam żebyśmy przeszli na „ty”.
    - Ale to ty zacząłeś. No dobrze, panie Laytner. Skoro tam mam się do pana zwracać, to proszę bardzo. Jestem tu z jednego powodu i pan się chyba domyśla jakiego.
    - Nie, proszę mnie oświecić. Jeśli jest pan łaskaw.
    - Randy. On jest powodem, dla którego tu jestem.
    - Och, mam rozumieć, że kopnął mnie zaszczyt? Trochę się przeliczyłeś, Crowe.
    - Więc to jest twój prawdziwy charakter, co? Zabawne, że w obecności mojego kochanka- specjalnie podkreślił dwa ostatnie wyrazy- nie pokazywałeś takich pazurów. Jak tylko zobaczyłeś mnie i jego razem to krew cię zalewała, mam rację?
    - Ha? Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.
    - Pewnie, najlepiej udawać głupiego, no jasne- westchnął z udawanym smutkiem.- Nie wiem, czy Randy jest ślepy czy tylko udaje, że nie widzi jak na niego patrzysz. Gdyby osoba z boku uważnie się ci przyjrzała to od razu by zauważyła, że nie patrzysz na niego jak na zwykłego przyjaciela. Ludzie nie są głupi. Każdy kto was razem widział, mógłby wysnuć jednoznaczne i bardzo prawdopodobne wnioski. Trzymasz się przyjaźni, a czujesz do niego coś więcej. I to mnie wkurwia. Niech do ciebie dotrze, że McLane jest teraz mój. A twój nigdy nie będzie. Powiem to jasno i wyraźnie: zbliż się do niego to pożałujesz, moich własności nikt nie ma prawa tknąć. Baw się, jak dotychczas, w dobrego kumpla i nie przeszkadzaj w naszym związku.

No i skurwiel go zagiął. Od razu przeszedł do rzeczy. I miał rację. Aż tak uważnie go obserwował przez cały dzień? To Ran przez tyle lat nie zobaczył tego co ten dupek w kilka godzin. Niech go szlag! Ale dlaczego niby miał się trzymać od przyjaciela z daleka? Mimo iż zdawał sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji, w której się znajdował to nie potrafił odpuścić. Nie raz, nie dwa widział swoją miłość z różnymi mężczyznami, jedni zostawali na dużej inni na krócej. A jego serce za każdym razem boleśnie krwawiło. Tak jakby każdy mógł go mieć tylko nie on. Nie sugerował, że przyjaciel był łatwy czy coś w tym stylu, bo w życiu by o nim tak nie pomyślał, tylko wiedział jak bardzo lubił seks i jaką przyjemność z tego czerpał. Ta, on się rucha kiedy chce, bo na krótko zostawał sam, a ja od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo czułbym się jakbym go zdradzał. I na co mi to było? Dla niego nie ma to większego znaczenia.

    - Skończyłeś? Super- nie czekając na jego odpowiedź, zrobił to za niego.- Wiec teraz ty posłuchaj- dlaczego miał zwracać się do niego grzecznie, skoro on znów przeszedł na „ty”?- Mów sobie co chcesz, jakoś nie bardzo mnie to obchodzi. Będę przy Ranie choćbym musiał czekać na niego do śmierci. Jest dla mnie wszystkim. Jestem gotów spełnić każde jego życzenie. Jeśli to w tobie jest zakochany i ty także go kochasz... to ja usunę się w cień. Ale wiesz... Myślę, że nie jesteś jego wart, więc dalej będę robił co mi się podoba.
    - Jeszcze zobaczymy czy wasza przyjaźń faktycznie jest taka silna jak to opisujesz.



Wysłuchał całości z otwartą ze zdziwienia buzią. Patrzył się na przyjaciela, który swój wzrok od zaczęcia historii miał spuszczony na podłogę. Ani razu go nie podniósł. Bawił się materiałem od kołdry miętoląc go. To wszystko co powiedział wywarło na nim duże wrażenie. Nie miał wątpliwości, że Dee mówił prawdę, nie miał powodu kłamać, zresztą znał go za dobrze. Jak tylko Laytner kłamie przygryza dolną wargę. Wyglądało to jakby miał ochotę i był napalony, a to oznaczało coś zupełnie przeciwnego. Nie wiedział czy powinien się cieszyć z tego co usłyszał, czy zbić bruneta na kwaśne jabłko. Tak czy owak, to jak o nim cały czas mówił schlebiało mu. Jeszcze nigdy nie usłyszał czegoś podobnego od któregokolwiek ze swoich ex. I to zdanie „Będę na niego czekał nawet do śmierci” albo „Ja od kilkunastu lat z nikim nie spałem, bo czułbym się jakbym go zdradzał”. Nie sądził, że uczucia jakim darzy go przyjaciel były takie silne. Dee go kochał, ale on nie mógł powiedzieć, że czuł to samo. Z jego strony to była czysta męsko męska przyjaźń i bez znaczenia, że obaj są gejami. Nawet jeśli by chciał nie potrafiłby z dnia na dzień mówić do niego „kochanie, skarbie, kotku, misiaczku”. No dobra, z tym ostatnim przesadził. Mógłby stawać na głowie, ale nie potrafi go pokochać po dziesięciu latach pięknej przyjaźni. Dla niego przyjaźni, ale bruneta lat tortur.
    - Później gadaliśmy o wszystkim i niczym, obaj się upiliśmy... A resztę to już znasz. Żałuję tego najbardziej na świecie. Gdybym wiedział co miało się wydarzyć, to zrobiłbym wszystko, żeby pojechać z rodzinką do Diany. Byłbym daleko i...
    - I gdybyś to zrobił to ja nadal byłbym a nim. Z Ashtona to kawał skurwiela, że też musiałem się podkochiwać w kimś takim. Straciłem z nim trzy miesiące podczas których mogłem być z kimś innym, lepszym. W dodatku chodziło mu głównie o seks?! Czy to źle, nie chcieć budować poważnego związku opierającego się tylko na jednym? Ech, a my jeszcze razem pracujemy...
    - Poważnie?- westchnął z rezygnacją.
    - Chodził na tą samą uczelnię co nasza szóstka, ale był tylko ze mną na kierunku. Wtedy bardzo mi się podobał, ale jak się teraz okazało od początku chodziło mu tylko o mój tyłek. Teraz się cieszę, że nie poszliśmy od razu do łóżka- ukrył twarz w dłoniach. Nie to, że chciało mu się płakać, bo za Crowe nigdy nie zapłacze, nie było za czym, był po prostu jakoś dziwnie zmęczony. Najchętniej to położyłby się spać i przespał w spokoju resztę dnia. No i chyba to zrobi bo co mu pozostaje? Z domu na krok się nie ruszy.
    - Randy, naprawdę bardzo cie przepraszam.
    - Daj spokój, możemy o tym więcej nie rozmawiać? I wolałbym żeby to co się wydarzyło zostało między nami. Nie chcę żeby ktoś z naszych przyjaciół się o tym dowiedział. A co do ciebie... to wybacz mi, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię być dla ciebie nikim więcej jak przyjacielem. Wolałbym żebyś dał sobie ze mną spokój i poszukał kogoś innego.
    - Ta, wiem to- uśmiechnął się lekko a jego wzrok znów skierował się na podłogę.



~*~


Do późnego wieczora siedział w mieszkaniu McLane'a gdyż śnieżyca, która pojawiła się prawdopodobnie w nocy nadal szalała. Gdy co jakiś czas wyglądali przez okno uświadamiali sobie jak dużo puchu spadło. To było trochę przerażające, bo z tego co widział śnieg mógłby sięgać mu powyżej pasa a niski nie był, miał metr osiemdziesiąt siedem. Miasto nie wzięło się jeszcze za odśnieżanie, bo pewnie nie miało to sensu i był ciekaw czy w ogóle koparki dadzą radę wjechać na ulice. Już o autobusach nie mówił. Chyba został tu uwięziony. Takiej ostrej zimy od lat nie było. Owszem sypał śnieg i zawsze był, ale nie w takich ilościach jak teraz. Martwił się o rodzinę, za szybko to oni od jego siostry nie wyjadą.
Randy skakał po kanałach zatrzymując się na tych ciekawszych, ale tylko na chwilę, by przekonać się, że na tych też nic szczególnego się nie dzieje. Westchnął z irytacją, która udzielała się i jemu. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Chodził z kąta w kąt. Jakiś czas temu zjedli obiad składający się z chińskich zupek, bo w lodówce gospodarza zostało kilka rzeczy na kanapki, jakieś napoje i parę słodyczy. Zamrażarka jak nigdy świeciła pustkami. Dobrze, że jeszcze mieli cały chleb i kilka bułek.
Nudziło mu się potwornie. Na domiar tego, martwił się jak on wróci do domu. Wychodząc wyłączył ogrzewanie i nie wątpił, że obecnie jest tam temperatura podobna do tej na dworze. W takich warunkach miał spać na podłodze? Wolne żarty. Jednak teraz wszystko było rekompensowane przez obecność Randy'ego. Był z nim cały dzisiejszy dzień sam na sam, owszem nie mógł nic zrobić, i dostał solidnego kosza, co go dobijało, ale najważniejsze, że był tu teraz z nim. Bardzo pomagało mu to, że Ran znając jego uczucia nie odtrącił go, lecz stara się traktować go jak dawniej. Nagle usłyszał jak jego telefon zaczyna dzwonić. Podszedł do komody, na którym leżał i odebrał go.

    - Siema, stary. Ale napierdziela, nie?- usłyszał głos Andersona i zaśmiał się, bardzo lubił mężczyznę i cieszył się, że zadzwonił.
    - Dokładnie. Jak tam po świętach?
    - Nawet nie pytaj. Starzy laski, która mnie zaprosiła wrócili w tym samym dniu i z namiętnej nocy nic nie wyszło. Zdążyliśmy tylko zjeść kolację i wziąć kąpiel, a tu oni wchodzą do domu. No i wróciłem do siebie. Resztę świąt spędziłem z moim kochanym łóżeczkiem i telewizorem, nadrobiliśmy razem stracony czas. Wiesz, łóżko i telewizor byli zazdrośni, że tak dużo czasu spędzałem z komórką. Nie mogłem pozwolić na to, żeby się posprzeczały.
    - No tak, dobre relacje w związku to podstawa- ten facet go rozbrajał.
    - A ty?
    - No cóż- podrapał się z zakłopotaniem po karku patrząc niepewnie na McLane'a.
    - Cześć Tony!- krzyknął jakby czytając mu w myślach, podszedł do niego, a ten włączył głośnik w komórce.
    - O, Dee jesteś u Randy'ego. Razem się bawicie a kumpli to już nie zaprosicie?
    - Myślisz, że jestem tu z własnej woli?- zażartował, bardzo chciał tu być. - Przez ten cholerny śnieg nie mogę ruszyć się z jego chaty od wczoraj.
    - No, wszyscy są uziemieni. Włączcie wiadomości. Ostrzegają w nich o czymś tam i żeby nie wychodzić z domów bo teraz to niebezpieczne. Jakiś czas temu gadałem z Cassidy, była wściekła bo miałem jej towarzyszyć w pójściu do jakieś kawiarni a tu z wyjścia nici. Dzwoniłem też do Samanthy i Dereka, ale jedno i drugie szybko mnie spławiło, bo byli zajęci gadaniem ze sobą. Chamstwo normalnie. No i po tobie miałem zamiar dryndnąć do Randy'ego, ale skoro jesteś u niego to pogadamy we trójkę. No chyba, że wam w czymś przeszkadzam- zarechotał, oni już wiedzieli co miał na myśli.
    - Nie przeszkadzasz nam w niczym. Oglądaliśmy telewizję, i nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, idioto- skomentował krótko Laytner.
    - No dobra, dobra, nie unoś się. Ale to nie fair! Derek z Samy, Cass z rodziną, wy we dwoje. A ja, sam jak palec. Ach, biedny ja- dramatyzował. Nie widzieli jak kładzie teatralnie rękę na czole i udaje wielkie cierpienie.
    -Tony, jak tak bardzo chcesz to wpadnij do mnie- zagadał Ran.
    -Jak ja niby z domu wyjdę? Przecież widziałeś co się dzieje na zewnątrz.
    -To już nie nasz problem, powiedzieliśmy tylko, że możesz przyjść, a jak, to zależy od ciebie. Ale wiesz, późno już.
    -No wielkie dzięki! Fajnie to się tak ze mnie nabijać. Dobrze, że kablówka chociaż jest. Spoko, już wam nie będę przeszkadzał. Bzykajcie się do woli, nara.

Anderson zakończył połączenie a Randy i Dee patrzyli po sobie zdziwieni dopóki obaj nie wybuchli śmiechem. Tony często z nich żartował, w sumie nie tylko z nich, w ogóle z homoseksualistów, ale jakoś puszczali to mimochodem. Nie brali też jego słów na poważnie, bo wiedzieli, że przyjaciel w rzeczywistości tak o nich nie myśli. Akceptował ich, ale czasami w rozmowach kiedy wychodził temat seksu gejowskiego, który zawsze rozpoczynała Reilly i Riggs on zatykał uszy i udawał, że nic nie słyszy. Tak dla niego było lepiej. Mówił im, że jakoś nie potrafi wyobrazić sobie dwóch facetów robiących to. Wtedy Cass powiedziała, że oni obaj mogą mu to zademonstrować. No a potem wszyscy prócz niego się śmiali.




Na dworze było już kompletnie ciemno, jedynie lampy oświetlały i tak puste ulice i chodniki. Wyjrzał przez okno stwierdzając, że niestety śnieg wciąż pada, a temperatura była równa piętnastu stopniom na minusie. Odwrócił głowę w stronę śpiącego McLane'a. On też powinien się położyć. W duchu modlił się, żeby Matka Natura przystopowała z tą zimą, którą im zgotowała. Kładąc się do łóżka obok Randy'ego coś go tknęło, dziwne i złe przeczucie, nie wiedział czego mogło dotyczyć i tego się bał.




1 komentarz:

  1. Hej,
    śnieżyca zaatakowała, ale teraz wyjażnili sobie wszystko, żal mi Dee, Rendy nie odzwajemnia tego uczucia
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń