Powered By Blogger

poniedziałek, 21 marca 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 8


Dziękuję za komentarze :)





Czuł się cudownie i błogo. Ciepła dłoń dotykała jego czarnych włosów. To trochę łaskotało, ale to było bardzo miłe uczucie. Zamruczał i uśmiechnął się przez sen. Dotknął tej dłoni a ona raptownie zniknęła, zamiast niej pojawił się warknięcie przesiąknięte irytacją. Leniwie podniósł powieki przeciągając się na całej długości łóżka. Oczy mu się kleiły i najchętniej to odwróciłby się na drugi bok i spał dalej. Zgiął nogi w kolanach a ręce zarzucił nad głowę po czym spojrzał na stojącego nad nim mężczyznę w samych bokserkach z rękami założonymi na piersi. Niecierpliwił się czekając aż on wstanie.

    - Dlaczego zabrałeś rękę? Pogłaszcz mnie jeszcze- ziewnął.
    - Niedoczekanie twoje- parsknął Randy.- Wstawaj musisz coś zobaczyć.
    - Co?
    - Chodź to zobaczysz.

Mężczyzna podniósł się z łóżka i podszedł do okna gdzie stał przyjaciel. Podciągnął rolety i wyjrzał przez nie. Zamieć ustała, ulice były odśnieżane przez pługi, a chodniki przez robotników. Miasto wyglądało coraz lepiej. Domyślali się, że już w nocy śnieg przestał padać i żeby ludzie mieli jakikolwiek dojazd do pracy zaczęto usuwać zaspy. Cieszył się z tego, bo mógł w końcu wrócić do domu i nawet jeżeli bardzo chciał być z McLane'm tutaj to powrót do domu był najlepszy. Poza tym nie wie ile jeszcze będzie w stanie kontrolować swoje ciało. Jak tylko szatyn kładł się spać obok niego, ich plecy, ręce albo nogi się stykały po całym jego ciele przebiegały podniecające dreszcze. Miał silną wolę, a dowodzi to fakt, iż potrafił przez dobre dziesięć lat nie pójść z nikim się pieprzyć, tylko z powodu swojej miłości, którą czuł do pewnego mężczyzny, swojego najlepszego kumpla. Niestety ktoś zniszczył te lata pobudzając go, wiedząc, że od dawien dawna nie miał kochanka. I to go z jednej strony bolało, bo dał się wykorzystać jak ostatni kretyn.

    - Nareszcie jest jakieś przejście. Chcesz to mogę cię podwieźć po śniadanku. I żeby było jasne ty gotujesz, to będzie twoje odwdzięczenie się mi za kilka ostatnich dni. Do kuchni marsz!- wskazał palcem i zaśmiał się szczerze na widok przezabawnej miny bruneta.
    - Jak sobie pan życzy- zreflektował się, ukłonił nisko i gdyby mógł złapałby jego dłoń i ją pocałował.



Kończyli śniadanie gdy włączyli wiadomości lokalne. Prezenter nadal nakazywał pozostanie w domu, gdyż nikt nie wiedział kiedy śnieżyca może się powtórzyć i o jakiej sile. Nie brał chyba pod uwagę, że ludzie muszą chodzić do pracy, na zakupy, w końcu potrzebują jedzenia. Oni też. Lodówka Randy'ego prawie świeciła pustkami, a u niego nie jest lepiej. Przez te dni się zapomniał i nawet głód mu nie przeszkadzał gdy pogrążał się w poczuciach winy. Mężczyzna mówił o odśnieżaniu dróg, że większość z nich w niedługim czasie będzie dostępna. Autobusy i samochody wreszcie pojawią się na ulicach.

    - Daj zaniosę naczynia do zlewu- wziął od Laytnera pustą szklankę i talerz.

Jakże ubolewał nad swoim losem. Osoba, którą kocha jest teraz z nim, rozmawiają bez krępacji, śmieją się, wydawać by się mogło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz to nie jest prawda. Niby wszystko zostało po staremu i powinien być za to wdzięczny, ale nie jest. To sprawia mu ból. To uczucie zżera go od środka i pali. Dałby wszystko żeby móc z nim być, żeby Randy tego chciał. Skulił się zakrywając rękami głowę jakby chcąc ochronić samego siebie i jęknął przeciągle, no przecież nie może się tu załamać, nie teraz, nie przy nim. Zacisnął mocno powieki i pięści mając ogromną ochotę walić nimi w podłogę, i prawie by to zrobił jednak kątem oka spostrzegł, że przyjaciel wchodził do pokoju. Jednak szatyn nie zauważył nic podejrzanego w jego zachowaniu, co nieco go zabolało. Nie widzi jak do tej pory nie widział, czy teraz udaje że nie widzi? Musi skończyć się nad sobą użalać i skończyć z tą idiotyczną miłością. Ona tylko go doprowadza do szaleństwa, a bynajmniej pomaga. Znajdzie sobie jakiegoś innego mężczyznę, w którym się prędzej czy później zakocha. Nadszedł ten czas, w którym musi w końcu dać spokój. Od początku rozumiał, że nic z tego nie będzie, ale... gdzieś w głębi serca... Ponoć nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Miał dość tych wiadomości z ich miasta, liczył na coś ciekawszego, więc wziął pilota żeby przełączyć na inny kanał, ale w ostatniej chwili się powstrzymał gdy w oczy rzuciła mu się jego ulica.

    - To na żywo? Co się tam stało?
    - Mnie się nie pytaj- wpatrzył się uważnie w ekran i przysłuchiwał się co ma do powiedzenia kobieta stojąca przed kamerą.

Zaczęła mówić o jakimś wypadku, który zdarzył się wczoraj popołudniu i miał miejsce właśnie w kamienicy Dee. Nie wiedział czego się spodziewać, nie było go w domu od dwóch, trzech dni. Ale naszły go te same złe przeczucia, których doświadczył w nocy. „Przez zamieć trwającą wiele godzin na dachu starej kamienicy nagromadziły się tony śniegu. Robotnicy z wiadomych przyczyn dopiero dziś mieli zająć się tym problemem, jednak jak widać tu się spóźnili, gdyż od ogromnego ciężaru spoczywającego na starej konstrukcji dach się zarwał, a tony śniegu wpadły do środka zasypując wszystkie mieszkania na czwartym piętrze. Rodziny, które zamieszkiwały owe miejsca nie ucierpiały na zdrowiu ani życiu, gdyż podejrzewając co może się stać ewakuowały się do sąsiadów. W kilku mieszkaniach właściciele byli nieobecni i nie wiadomo czy wiedzą, że stracili dach nad głową. Władze miasta zdeklarowały się zapewnić ofiarą mieszkania zastępcze. Osoby, które były ubezpieczone z pewnością będą mogły liczyć na odpowiednie odszkodowanie. Jak widać strażacy już zajmują się mieszkaniami”. Słuchał z oczami wielkimi jak spodki cały skamieniały. Po prostu nie chciało mu się wierzyć w to, że jego mieszkanie zostało zasypane przez śnieg, wszystkie jego rzeczy, dokumenty, sprzęty, ubrania, wszystko. Kompletnie wszystko! Miał ochotę zaśmieć się histerycznie, to było śmieszne! To się nie działo naprawdę! Nagle poczuł się taki bezradny, jakby znów był dzieckiem, które nie może nic zrobić choć bardzo chce. Słyszał o podobnych sprawach, powodzie pożary i takie tam, ale nigdy nie myślał, że coś takiego spotka akurat jego. No właśnie, dlaczego on? Dlaczego akurat on?


~*~


Przyglądał się bladej, napełniającej się zmartwieniem i bezradnością twarzy przyjaciela. Im obu nie chciało się wierzyć, w to co mieli przed oczami, i gdyby nie kamera skierowana na zarwany dach to rzeczywiście by w to nie uwierzyli. Bał wyobrazić sobie jak teraz wyglądały domy mieszkających tam ludzi. Przecież oni właśnie stracili dach nad głową i cały dobytek, wszystko co się w środku znajdowało. Ile strat ponieśli i jak horrendalną cenę musieli za to zapłacić. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Dobrze, że w tym czasie Dee był u niego. Chwileczkę, a co by się stało gdyby mężczyzna był w swoim mieszkaniu? Albo co gorsza spał, słuchał muzyki, cokolwiek by robił, ale nie słyszał jak dach się zarywa? Przecież te zwały śniegu przygniotłyby go! Leżałby pod Bóg wie jak ciężką stertą. A zanim ktoś by mógł zareagować mogłoby być za późno! Zamarzłby tam! Pomogliby mu dopiero gdy zamieć ustałaby. A gdyby ona trwała znacznie dłużej niż teraz?! Przecież Dee... umarłby, prawda?
Niespodziewanie jego serce złapał silny skurcz i aż się skulił od tego bólu. Jego najlepszy przyjaciel skończyłby życie w tak młodym wieku? Przez przysypanie? Gdy to sobie uświadomił jego żołądek zawiązał się w supeł i przez chwilę nie potrafił oddychać. Myśli krążące mu po głowie, wyobrażenia najczarniejszych scenariuszy doprowadzały go na skraj wytrzymałości. Zimne ciarki biegały po całym ciele sprawiając, że się trząsł. Czuł się okropnie, chyba nawet gorzej niż Laytner, którego spotkała tragedia.

    - O Boże...- wyszeptał zakrywając twarz dłońmi, był przerażony.
    - Randy? Nie martw się, tym ludziom nic nie jest. Wszyscy żyją- przysunął się do niego i objął jego ramiona swoimi, chcąc go uspokoić. Najwyraźniej bardzo przeżył to, że tym ludziom mogło się coś stać. Uśmiechnął się mimowolnie, spotkało go co spotkało, czeka na niego dużo papierkowej roboty, znalezienie miejsca do spania i poinformowanie rodziców, żeby się martwili, ale bardzo się cieszył, że może trzymać i bezkarnie go przytulać. Szlag! Miał dać sobie z nim spokój!

Ty idioto, nie obchodzą mnie inni ludzie! To o ciebie się martwię! Nie powinienem się zastanawiać „co by było gdyby”. Najważniejsze jest to, że byłeś bezpieczny u mnie i jesteś cały i zdrowy. Nawet nie chcę o tym myśleć, bo oszaleję!

    - Muszę wrócić do domu, a raczej tego co z niego zostało i spakować najpotrzebniejsze rzeczy, o ile jakieś się uratowały i udać się do ubezpieczalni.
    - A twoi rodzice? Może zadzwoń do nich teraz.
    - Wiem, nie chcę żeby się martwili, gdyby coś usłyszeli. Muszę się jeszcze przejść do urzędu miasta i prosić o nowe zakwaterowanie, znając nasze władze to będzie to jakaś ruina, ale lepsze to niż nic. W porząsiu, ja się będę zbierał, mam trochę spraw do załatwienia. Będę się modlił, żeby chociaż część z moich rzeczy nie została przysypana.
    - Zostań tutaj- wypalił niespodziewanie.
    - Słucham?- zapytał nie puszczając go z objęć.
    - Może i jest tu tylko jeden pokój, za to duży, nie wchodzilibyśmy sobie na głowę, każdy z nas zajmowałby się swoimi sprawami, łóżko też mam duże.
    - Ran- zachichotał- zdajesz sobie jak to zabrzmiało? „Zostań tu”, „mam duże łóżko”, nie prowokuj mnie, dobrze?
    - Ja cię prowokuję?- odepchnął go lekko i spojrzał zmieszany w jego błękitne oczy. Uwielbiał ten kolor, a Dee on szczególnie pasował.
    - Owszem ty. „W razie czego, wpadnij”- tak to chyba brzmiało. Pozwalałeś mi się tu przekimać, gdy byłem piany, bo jesteśmy przyjaciółmi- dotknął jego kasztanowych, kręconych włosów i uśmiechnął się lekko. Były takie miękkie, delikatne. A usta? Ach te jego słodkie usta. Całował je raz w życiu, kiedy myślał, że zaraz dostanie w mordę. Smakują lepiej niż najlepszy afrodyzjak, mógłby się upajać ich strukturą, kolorem, wyglądem, Randy miał ładnie zarysowany kształt ust. Uwielbiał je.
    - Czemu się tak uśmiechasz?- nie bardzo wiedział jak powinien zareagować, dłoń mężczyzny dotykająca jego włosów później zjechała na policzek i zaczęła go gładzić, czuł się nieco zmieszany.
    - Chcę się pocałować. Mam na to tak wielką ochotę, że nawet sobie nie wyobrażasz.
    - Doznałeś takiego szoku przez to mieszkanie, że ci odbiło?- z początku myślał, że przyjaciel żartuje, ale jego oczy wyrażały powagę i zdecydowanie.

Chciał coś mu jeszcze powiedzieć, ale to nie było potrzebne. Siedzi teraz tak blisko niego i grzechem by było jakby nie zareagował. Mężczyzna nie odsunął się gdy dotykał jego włosów i twarzy, nie uderzył go przy ich pierwszym pocałunku, więc może i teraz tego nie zrobi? A jeśli nawet, to z pewnością nie będzie żałował.
Pochylił się, ich usta dzieliły milimetry, patrząc w brązowe ślepka McLane'a. Wyglądał jakby chciał uciec, lecz nic nie robił w tym kierunku. Nie zabrał ręki z jego policzka tylko sunął nią wszczepiając palce w brązowe kudełki. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. W tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi nawet jeśli za chwilę miałby zostać boleśnie odrzucony, a jego miłość zdeptana.
Zrobił to, dotknął swoimi wargami tych Randy'ego, nie wierzył, że robi to po raz drugi i jeszcze żyje. Musnął je najdelikatniej jak potrafił.



~*~


To co czuł było jak piórko dotykające jego ust albo podmuch wiatru, ledwie odczuwalne. Te same ruchy powtórzyły się kilka razy, delikatne muśnięcia nic więcej. Oczy jego jak i Laytnera pozostawały otwarte uważnie obserwujące reakcje ciała sąsiada. Nie mógł wytrzymać tego intensywnego wzroku, ale i nie zamierzał odwracać swojego. Nie da mu tej satysfakcji. Ale w duchu zadawał sobie jedno pytanie: Dlaczego on, do jasnej cholery, jeszcze się nie odsunął? Z łatwością odepchnąłby Dee, a jednak tego nie zrobił. I czy w ogóle zamierza?
Pocałunek nabierał na sile, poczuł gorętsze z każda mijająca chwilą usta napierające na niego, z początku lekko, potem odrobinę mocniej i mocniej. Z muskania ich warg brunet przechodził do czegoś innego, bardziej intensywnego. Nie omieszkał skubnąć jego dolnej wargi i przygryźć na tyle mocno, że powstała mała ranka, z której sączyły się kropelki krwi. Dee natychmiast je zlizał i zassał się w miejscu gdzie go ugryzł. Nie potrafił oderwać od przyjaciela wzroku, on od niego także. Zwyczajny całus przeradzał się w namiętną i silna pieszczotę cały czas pogłębianą przez bruneta. Było mu niesamowicie dobrze, nie wiedział gdzie on się nauczył tak całować, ale na myśl, że uczyli go jego byli kochankowie miał ochotę zawarczeć i przerwać tę błazenadę, jednak ciągle coś go przed tym powstrzymywało. Cholera, to było za dobre, jęknął przeciągle w jego gorące usta otwierając je nieco. Mężczyzna skorzystał z okazji jaką mu stworzył i wdarł się językiem do środka jego ust. Gorący i śliski organ natychmiast zaczął zaczepiać kolegę. Lizał go i łaskotał zachęcając do wspólnej zabawy, bo ten cały czas pozostawał bierny. Długo jednak nie musiał go namawiać, przyłączył się do szalonego tańca, który podobał się im obu. Z każdym dotknięciem języka Dee o swój przechodziły go gorące dreszcze a w brzuchu jakby ktoś wypuścił stado motyli łaskoczących go. Ku swojemu zdziwieniu oddawał każdy pocałunek Laytnera i robił to z taką pasją, że oni obaj się zdziwili. Uczucia, które nim w tym momencie władały były nie do opisania. Pierwszy raz jakiś mężczyzna całował go z taką... miłością i oddaniem. Nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Poczuł jakby język miał zaraz dotknąć jego migdałków, Dee wpychał mu go aż do gardła. Ale i on nie pozostawał dłużny zbyt długo. Starał się go zdominować napierając na mężczyznę. Jego ręce zawędrowały na biodra bruneta, ściskały je i masowały przysuwając się jeszcze bliżej drugiego ciała. Poczuł bijące od niego ciepło i miał ochotę się na nie położyć i przygnieść całym sobą. Zatracał się w tym. To co robili cholernie go podniecało. To nie był jakiś tam zwykły pocałunek z byle jakim facetem. Nie spodziewał się, że ten zdystansowany gość, który potrafił ciąć i ranić słowami niczym najostrzejszy nóż będzie postępował z nim tak ostrożnie. Miał spierzchnięte usta od tego całowania i język zaczynał go boleć, lecz nadal trwał w tym co robił.


~*~


Umarł i jest w niebie, bo to co się dzieje mogłaby tłumaczyć tylko jego śmierć. Patrzył w te brązowe oczy jawnie zachęcające go do dalszego działania. Ten sen był tak prawdziwy, że sam się przestraszył. Ale jak on niby zginął? Randy go zabił, zabija i teraz tym na co mu pozwala. Miał odpuścić! A tymczasem co robi? Nie powinien, ale nie potrafił przestać, powstrzymać się. Co będzie to będzie, pomyślał.
Randy oddawał każdy jego pocałunek ze zdwojoną siłą, sam na niego napierał i żądał więcej. Czuł dotykające jego biodra dłonie były najlepsze. Cieszył się, cholernie się cieszył i bał się to teraz zepsuć. Brakowało mu tchu, serce fikało koziołki z radości, a czując szybki rytm bicia serca McLane'a jego jeszcze bardziej przyspieszyło. Całowali się coraz bardziej zapamiętale, ignorowali cały świat który ich otaczał. Nic poza nimi nie miało teraz znaczenia. Byli tylko oni w tym mieszkaniu, gdzie wszystko się zaczęło.
Śliski organ badał ten jego, dotykał zębów i dziąseł badając je dogłębnie. Jeśli to faktycznie sen to on chce śnić dalej. Ran smakował kawą i śniadaniem, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało, przyjacielowi chyba też. Nie mieli czasu teraz tego kalkulować. Zatracali się, obaj. W głowie mu szumiało i słyszał tylko szybki oddech swój i Randy'ego, stęknięcia, które posyłali w usta drugiego oraz przeciągłe jęki nakręcające ich jeszcze bardziej. Umiał się całować, trochę żałował, ale czego on chciał od dwudziestosiedmioletniego mężczyzny? Miał wielu i wielu miało jego.
Naprawdę zaczynało brakować mu tchu, usiłował oddychać przez nos, ale to mu nie wychodziło. Nie chciał przerywać, Ran się bardzo angażował, próbował przejmować kontrolę i to mu się spodobało. Nie wiedział jaki mężczyzna jest w łóżku, bardzo by chciał to sprawdzić, ale dowiedział się jak całuje – obłędnie. Obaj stali się wulkanami emocji gotowymi wybuchnąć, i nie wiedział czy to dobrze czy źle. To trwało może kilka minut, pięknych, cudownych, intensywnych w doznania, najlepszych kilka minut w jego życiu. To była spontaniczna decyzja, nie planował tego. Zakończył tą pieszczotę szybkim, soczystym całusem i odsunął głowę by przyjrzeć się uważnie lekko zarumienionej twarzy oraz spoglądającym jak za mgła oczom szatyna. Nie puszczał jednak jego twarzy nadal błądząc kciukiem po policzku a opuszkami palców w kręconych włosach. Dłonie przyjaciela nie zniknęły z jego bioder, lecz nadal mocno trzymały. Posłał Ranowi przyjazny uśmiech wyrażający gamę uczuć, które od zawsze do niego czuł. Swoją miłość do niego także tam wrzucił i wierzył, że teraz mężczyzna ją dostrzegł. Nie wiedział co powiedzieć, ma go przeprosić? Powiedzieć znów, że go kocha? Czy mową nie zepsuje tej chwili?

    - To było przyjemne- przerwał niezręczną chwilę milczenia.
    - Myślałem, że dasz mi w twarz albo odepchniesz, ale w życiu bym nie pomyślał, że oddasz mi pocałunek.
    - Ja też tak myślałem- podrapał się po karku z zakłopotaniem, świetnie, teraz będzie jeszcze bardziej napięta atmosfera między nimi.- Kto cię nauczył tak całować?- prychnął.
    - A co? Aż tak bardzo ci się podobało?- zażartował, nie wiedział na ile sobie może pozwolić i jak długą granicę wyznaczył mu Randy.
    - To był najlepszy pocałunek w moim życiu. Jeszcze żaden z moich kochanków mnie tak nie całował. Dlatego też powiedziałem, że było mi przyjemnie. Powinienem skłamać i powiedzieć, że byłeś kiepski?
    - Ran, ani trochę nie jestem w twoim typie? Jeśli chodzi tylko o włosy to mogę je zafarbować. Jeśli o coś innego, zmienię to- ma go błagać? Poniżać się? Ha, już to robi.
    - Nic nie musisz w sobie zmieniać, wolę cię w takim wydaniu- obrysował jego siedząca postać ręką w powietrzu zataczając koło.
    - Więc pozwól mi spróbować zawalczyć o twoje serce- chwycił jego dłonie w dwoje i ścisnął.

Nagle obaj podskoczyli na odgłos głośnej muzyki wydostającej się z komórki Dee. Ktoś próbował się z nim skontaktować nie wiedząc, że właśnie przerwał bardzo ważną chwilę. Akurat teraz, gdy szło mu całkiem nieźle! Niech szlag trafi tą osobę! Warknął zamykając mocno powieki a na jego ustach wykwił się mrożący krew w żyłach uśmiech. Zamorduje, ktokolwiek dzwoni! Puścił niechętnie ciepłe i miłe w dotyku męskie dłonie i podszedł do komody gdzie leżała jego komórka, zerknął szybko na wyświetlacz zamierzając wyciszyć telefon, gdy odezwał się McLane:

    - Odbierz, nie ucieknę ci- bawiło go zachowanie Dee. Nieźle się wkurzył, że ktoś zadzwonił przerywając im... Właściwie co im przerwano? Co to było? Zastanawiał się, a z każdą napływającą do głowy myślą jego serce, które chwilę temu prawie nie wybuchło, zabiło szybciej.
    - Czego chcesz?!
    - Dee, Matko... Ty żyjesz. Oglądałam wiadomości i zobaczyłam...- tłumaczyła roztrzęsiona Samantha.
    - Tak tak, nie jestem trupem. Jeśli skończyłaś to dobrze bo mi przeszkadzasz.
    - Proszę?! Ja tu dzwonię, martwię się o twoje życie, a ty tak się do mnie odzywasz? Dbaj o ludzi to jeszcze cię za to opierdolą! Ty cholerny draniu, dupku od siedmiu boleści! Przeszkadzam ci?! To może w ogóle przestanę się do ciebie odzywać bo pana Laytnera denerwuję, no słucham?- krzyczała na niego, a on zaczął żałować, że jednak odebrał, lecz znając tą kobietę nie dałaby mu spokoju gdyby ją ignorował. Może niepotrzebnie tak na nią naskoczył.
    - Samy, przepraszam cię bardzo, wiem martwiłaś się. Nic mi nie jest, nie było mnie wtedy w mieszkaniu. Jeszcze raz cię przepraszam, ale mam przez sobą życiową szansę i nie mogę jej zmarnować. Uwierz, za długo na nią czekałem.
    - No dobra, skoro to dla ciebie aż takie ważne to rób co musisz. Jeśli spotkasz Randy'ego to przekaż mu, że jest po świętach i chcemy się spotkać. Ale nie wiem kiedy będziemy mieli czas, więc...
    - Spotykasz się z Derekiem. Jak idzie?
    - Skąd wiesz?
    - Ptaszki ćwierkały.
    - W zimę?- mógłby się założyć, że w tym momencie swoim zwyczajem podniosła wysoko brwi i zrobiła minę w stylu „nie cwaniakuj bo ja zawsze mam rację”.
    - Kończę, nara!

Westchnął. Cholera, ta cała gadka z życiową szansą mu się wymsknęła. Aż wstyd mu teraz się odwrócić. Zrobił kilka głębokich wdechów słysząc za plecami powstrzymywany śmiech przyjaciela. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i parsknął tarzając się po podłodze. Wrócił do niego i kucnął opierając łokcie na kolanach podpierając na nich brodę.

    - Miałem zadzwonić do rodziców i iść załatwić sprawy z mieszkaniem. Im dłużej będę z tym zwlekał tym gorzej. Wolę mieć to za sobą. Ciekaw jestem czego nie będę musiał wyrzucać na śmietnik.
    - Oferta nadal aktualna. Możesz tu mieszkać.
    - Nie. Najpierw bym chciał żebyś zastanowił się nad tym co ci powiedziałem. Chciałem zdusić te uczucia w sobie, ale nie potrafię tak po prostu wyrzucić z głowy dziesięciu lat. Od tamtego czasu marzę o tobie i żeby z tobą być. Pociesza mnie jednak fakt, że wiesz o tym i mnie całowałeś z własnej woli oraz, że ci się podobało. Daj mi szansę, co ci szkodzi?
    - Co mi szkodzi? Uświadomię cię, więc. Co jeżeli nic by z tego nie wyszło? Dałbyś radę ze mną normalnie gadać mając w głowie to co robiliśmy? Że nie byliśmy jedynie przyjaciółmi?
    - My już przekroczyliśmy granicę przyjaźni i nie udawaj, że nic się nie stało bo to mnie boli. Ranisz mnie w ten sposób.
    - Nie udaję. Jestem dorosły i nie będę okłamywać samego siebie, ale...
    - Jak zwykle masz jakieś ale. Jeżeli to nic dla ciebie nie znaczyło to powiedz mi to od razu a nie bawisz się w podchody. Chcesz się odgryźć, że poszedłem z Ashtonem do łóżka?
    - Mam to gdzieś! I jego też! A ty mnie nie wkurzaj!


Zwariuje, po prostu zwariuje z tym facetem! Ubrał w pośpiechu buty oraz kurtkę ignorując opierającego się o ścianę Randy'ego. Schował telefon do kieszeni. Mężczyzna mu się przyglądał, ale on nie spojrzał na niego ani razu, musiał się przez tym gestem powstrzymywać i trzymać nerwy na wodzy, bo podszedł by do niego i... Ta, i nic by nie zrobił. Nie odzywając się ani słowem otworzył drzwi i zniknął za nimi. Ta niewyjaśniona sytuacja go dobije, ale na razie nie miał ochoty na żadne rozmowy z Ranem, dopóki ten nie zastanowi się czego tak naprawdę chce. Bo on wiedział.


3 komentarze:

  1. Ty mnie kiedys zabijesz dziewczyno...

    P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie jest jakieś takie magiczne po prostu. Ma świetny klimat. Gdyby nie brakujące przecinki, byłoby wręcz doskonale :) Dee jest tym bardziej pewnym siebie w moim odczuciu, a to on jest nieszczęśliwie i beznadziejnie (mam nadzieję, że już niedługo) zakochany. Lubię taki układy.
    Weny i pozdrowinia!
    MM

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    i się wyjaśniło, Randy zdałsobie sprawę, że gdyby Dee był wtedy w mieszkaniu, mógłby już nie żyć, ten poczlunek gorący, Samantha zadzwoniła w bardzo kiepskim momencie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń