Powered By Blogger

niedziela, 31 grudnia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 15


Hej Kochani :) Trochę późno, ale zawsze, nie? Do siego roku!
Dziękuję za komentarze i zapraszam na ostatni w tym roku rozdział :D





Poczuł na ciele chłód. Odsłonięte plecy oraz ramiona owiał powiew wiatru. Temperatura niższa niż zwykle zdziwiła go, bo w domu zawsze panował zaduch i było gorąco. Zwłaszcza, gdy mama zabierała się za gotowanie. Zaniepokojony brakiem jakiegokolwiek zapachu jedzenia, stukania szklanych naczyń, kubków, patelni, garnków i sztućców zmusił się do przewrócenia z brzucha na plecy. Kołdra pod wpływem ruchu przesunęła się i zsunęła na podłogę odkrywając nagie ciało. Nie przejął się tym, gdyż nikt nigdy nie wchodzi do jego sypialni. Rodzice dają mu tę, tak potrzebną w jego wieku, prywatność i nie zaglądają do pokoju, chyba, że jego akurat w nim nie ma. Zwykle mama tam sprząta. Przeciągnął się unosząc ręce wysoko ponad głowę, dopiero po porannej gimnastyce jaką zwykł wykonywać w tenże sposób, otworzył niechętnie oczy. Zaspane i nieprzygotowane na oślepiające światło promieni słonecznych, wkradających się do pomieszczenia, ponownie się zamknęły. Wydał z siebie przeciągły pomruk niezadowolenia. Ponownie spróbował podnieść powieki, tym razem powoli i ostrożnie, pamiętając o obecnym oślepiającym blasku. Ujrzał przed sobą ogromny sufit, białe ściany, otoczenie w ogóle nie przypominające jego sypialnię. Wydarzenia z poprzedniej nocy w zawrotnym tempie napłynęły do świadomości i nie musiał dłużej główkować nad tym, gdzie jest, co tu robi i dlaczego się tu znalazł. Za to zastanawiało go coś innego. Zdawało mu się, że po seksie z Gwiazdeczką zasnął kamiennym snem, w dodatku śpiąc na tyle długo, że był w stanie się wyspać. Ale to nie mogła być prawda. Od lat nie przespał spokojnie nocy, wiecznie chodził zmęczony, otępiały, żył dzięki ogromnym ilościom kofeiny zawartej w kawie albo napojach energetycznych. To były jego dwie najpotrzebniejsze do funkcjonowania rzeczy. Tym razem coś było inaczej. Podniósł się i oparł plecami o tapicerowane wezgłowie. Zerknął na kołdrę leżącą na ziemi, ale nie przejął się nią. Obejrzał drugą połowę wielkiego, wygodnego łóżka – jak stwierdził po kilkunastu godzinach przebywania w nim – i zarejestrował brak drugiej osoby. Westchnąwszy, przetarł twarz i obiecał sobie, że jak tylko założy majtki, wypije kubek mocnej czarnej kawy, pójdzie wziąć gorący prysznic. Po odszukaniu tej najważniejszej części garderoby, bez której nikt normalny się nie rusza z domu, zszedł po kręconych metalowych schodach. Poprzedniego dnia nie zwracał zbytnio uwagi na wystrój tej części domu, ale teraz mógł stwierdzić, że właściciel mieszkania miał specyficzny gust. Jego mama powiedziałaby, że takie czarno – białe wnętrze przyprawia o depresyjny nastrój, jest w nim za mało żywych kolorów, ozdób, roślin i w ogóle wszystkiego za mało. Jak tylko by się tu pojawiła, natychmiast skrytykowałaby minimalistyczny styl. W sumie miałaby trochę racji, choć o gustach się nie dyskutuje, komu mogłoby się podobać w takim ponurym świecie. Jedyne pomieszczenie, które zrobiło na nim piorunujące wrażenie to sypialnia Gwiazdeczki – była niesamowita.
Pana i władcę zastał w kuchni pochylającego się nad miską z jakimś jedzeniem. Na stole stała szklanka soku pomarańczowego. Krótkie „cześć” zwróciło uwagę siedzącego mężczyzny.

    - Cześć – odburknął w przerwie od chrupania płatków kukurydzianych z mlekiem.

Po tej minie Charlie wnioskował, że – jak zwykle – łyżwiarz był w podłym nastroju. Początkowo nie zamierzał się odzywać, jednak ciekawość okazała się silniejsza od niego. Chciał znać powód, dla którego blondyn od jedenastej – bo taką godzinę ujrzał na zegarku wiszącym w pokoju – wygląda jakby pragnął unicestwić całe życie na Ziemi. Przez pierwszych kilka minut nie otrzymał odpowiedzi, nadeszła po pewnym czasie, kiedy to siedział naprzeciwko niego i nie spuszczał intensywnego wzroku.

    - Cholerne rodzeństwo – warknął uderzając pięścią w stół. – Owenowie zajęli pierwsze miejsce. Znaleźli się na pierdolonym podium – miał ochotę się rozpłakać. Na myśl o przegranej jego serce ściskało się z żalu. Nie potrafił opanować emocji, choć zauważył, że dziś było dużo spokojniejszy niż kilka dni temu. Zawdzięczał to relaksowi i odprężeniu, na które mógł sobie w końcu pozwolić, pod postacią namiętnego, rozpalającego trzewia, przyprawiającego o przyjemny dreszczyk seksu z młodym trenerem.
    - Przykro mi – odparł szczerze. – Wiem, że bardzo zależało ci na zwycięstwie, obiecałem, że pomogę ci osiągnąć cel. Poza tym – urwał na moment – mieliśmy umowę.
    - Jaką umowę? – uniósł jedną brew i zmrużył oczy. Według Charliego wyglądało to pociągająco.
    - Nie pamiętasz? Wspólnie ustaliliśmy, już jakiś czas temu, że jak tylko zdobędziesz złoto, rozejdziemy się w swoje strony. Zapomnimy o swoim istnieniu i nigdy więcej nie będziemy mieć nic wspólnego.

Ciche „Aaaa” było potwierdzeniem, że mężczyzna doznał olśnienia. Nie musiał kontynuować, by Castella zorientował się, co miał na myśli. Proponował przedłużenie ich współpracy – jak kiedyś uzgodnili – dopóki łyżwiarz nie wygra złota. Nagle główny zainteresowany prychnął prezentując jedną ze swoich standardowych min. Tym razem była przesiąknięta kpiną i próżnością.

    - Dostrzegam w tym pewien podtekst albo korzyści, które chyba starasz się mi pokazać. O to chodzi. To ma być znajomość z korzyściami? – zapytał bezpośrednio, bez kręcenia. Chciał wiedzieć co trener planuje.
    - Powiedziałbym, praca z korzyściami. Ty, kiedy nie możesz sobie pozwolić na rozładowanie emocji poprzez seks, stajesz się agresywny. Zdążyłem to zauważył – trochę dziwnie było mu mówić, będąc prawie nagim, podczas gdy jego rozmówca był w pełni ubrany. W dodatku miał ochotę na kawę i jakieś śniadanie, ale nie zamierzał się o nic prosić. Może zjeść jak wróci do domu, gorzej było z napojem, który był jego mocą napędową. – Natomiast ja nie chcę, by tata musiał się przemęczać. Powinien odpoczywać i powoli dochodzić do zdrowia. Najmłodszy nie jest, więc zajmie to dłużej.
    - Będziesz się ze mną pieprzyć kiedy tylko najdzie mnie ochotą? – parsknął nie wierząc, że to może być prawda. Dlaczego Deakin miałby to robić? – Masz w tym jakiś interes?
    - Może tak, a może nie. Widzisz, starałem się panować nad sobą i nie dać się uwieść, ale kocham seks, a skoro byłeś taki chętny... Kochanek, którego cały czas masz pod ręką. To takie złe? Wczoraj byłeś zdolny mnie błagać, bym cię pieprzył – podkreślił ostatnie słowo wypowiadając je z niejaką nonszalancją. Zdążył zauważyć jak seks działa na Gwiazdeczkę. Śmiać mu się chciało, bo nigdy nie podejrzewałby o perwersyjne zachowania w łóżku kogoś tak zimnego i niechętnego do obcowania z ludźmi.
    - Też byś był, gdybyś nie mógł bzyknąć się z facetem przez parę lat, a masturbacji unikałbyś jak ognia. Czemu nie? To wygodne. Ale ostrzegam cię – spiorunował go spojrzeniem swoich dwukolorowych oczu. – Jeśli ktokolwiek dowie się o mojej orientacji, to przysięgam, zatłukę cię i poślę do piekła za zrujnowanie mojej kariery.
    - Ja nadal nie rozumiem dlaczego ją ukrywasz. Przecież to nic złego, nikogo tym nie krzywdzisz, po prostu podobają ci się faceci. Co w tym złego? Ja otwarcie się do tego przyznaję i dobrze mi z tym.
    - Widziałem – mruknął wstając. Włożył naczynie wraz z łyżką do zlewu. – Jesteś bardzo otwarty. Jednak postaw się w mojej sytuacji. Jestem osobą publiczną, rozpoznawalną, występuję w telewizji. Co, gdyby prasa dowiedziała się o moim gejostwie? Nie zostawiliby na mnie suchej nitki. Moi fani mogliby się odwrócić, ludzie, którzy mnie podziwiają, mogliby odejść. Nie zniósłbym tego. Na dodatek, mogliby zaszkodzić moim rodzicom, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia. Myślą, że jestem normalny. Nie zamierzam rozczarować swojej rodziny, a już na pewno nie ojca. Nie jego – przymknął na moment oczy i ścisnął nasadę nosa.

Charlie chciał go uspokoić i zapewnić, że jest w stu procentach normalny, ale mężczyzna kontynuował podając więcej argumentów popierających pozostawanie w cieniu. Nawet gdyby próbował mu wytłumaczyć, że się myli, prawdopodobnie wiedziałby lepiej, nie dopuszczałby myśli, że może żyć inaczej. W zgodzie z samym sobą. Ręce mu opadały, ale co on mógł. Jeśli to Rene nie zechce się zmienić, nikt mu nie pomoże. Gdzieś w podświadomości zauważył, że podobnie było z Ivanem. On także musiał chcieć się zmienić, bo co z tego, że będzie go pouczać i siłą wyciągać z podejrzanego świata, który go pochłonął, jeśli sam nic nie zrobi w tym kierunku. Pewnego dnia naprawdę skończy martwy w rowie.

    - Więc? – głos Rene pozwolił mu wrócić na Ziemię i przestać zawracać sobie głowę przyjacielem, z którym od dawna nie miał kontaktu. – Ech, pytałem czy planujesz zrobić sobie śniadanie.
    - Mam sobie je zrobić? Tak po prostu? – zdziwił się. Według Castelli powinien grzebać po jego szafkach jak gdyby nigdy nic?
    - Tak po prostu, ja nie będę cię obsługiwać. Chyba że w łóżku – puścił mu oczko i uśmiechnął się pod nosem. – Chcesz jeść, to tam jest lodówka – wskazał za siebie, gdzie rzeczywiście stało wejście do lepszego świata, pełnego pyszności. – Tam, na blacie jest ekspres do kawy. Na dole jest łazienka, ale nigdy z niej nie korzystam, ponieważ nie ma tam dosłownie nic, poza prysznicem i toaletą. U góry jest druga łazienka, na lewo od mojego pokoju. W szafce znajdziesz czyste ręczniki, kosmetyki są na półkach. Nie przegapisz.
    - A ty gdzie idziesz? – zapytał pospiesznie widząc, że Castella opuszcza kuchnię.
    - O tej godzinie zwykle trenuje, ale nie mam na to dzisiaj ochoty.
    - Co zatem zamierzasz?
    - Nie wiem. Obejrzę coś w telewizji. Nie mam innego hobby poza łyżwiarstwem – wzruszył ramionami. – Melinda jest zajęta rodzinką, toteż na jej towarzystwo nie ma co liczyć.
    - A może po śniadaniu, dołączysz do mnie pod prysznicem? – zadał pytanie z charakterystycznym dla siebie niskim wibrującym głosem, roziskrzonymi oczami oraz delikatnie przygryzioną dolną wargą. Odpowiedzią na zaproszenie był mocny, nachalny i chaotyczny pocałunek, który w krótkim czasie przerodził się w walkę o dominację, pragnienie doprowadzenia tego drugiego do granicy szczytu, rzucenie się w przepaść i pozwolenie na kolejne przyjemności.


*


Rzucił komórkę, której właśnie rozładowała się bateria, na łóżko i tam postanowił ją zostawić. Jak tylko uruchomi się automatycznie po podłączeniu ładowarki, będzie musiał odbierać telefony od rodziny, a wolał sobie tego oszczędzić i w spokoju spędzić kilka najbliższych dni. To jedna z niewielu chwil wolności, która niebawem zostanie mu bezlitośnie odebrana. Skoro już opłacił pobyt w hotelu, zostanie w nim na dłużej niż dwie noce. Obiecał sobie spędzić w Pittsburghu cały tydzień i wykorzystać go na spotkanie z przyjacielem. Nie widział go odkąd ten wyjechał z Filadelfii w celach zarobkowych. Nie spoglądając więcej na urządzenie przeszedł w część salonową. Apartament, który wynajął był jednym z lepszych i droższych w jakich się zatrzymał. W wielu pomieszczeniach dominowały płytki o wyglądzie drewna „ciemnego orzecha”. Wszędzie przeważał brąz, w niektórych miejscach podchodzący pod pomarańcz. Podobał mu się pomysł kontrastujących ze ścianami i meblami łóżek oraz foteli w kolorze kości słoniowej. Musiał przyznać, że jego zmysł artystyczny został zaspokojony. Zanim usiadł na miękkim fotelu, pochwycił z półki pierwszą lepszą książkę, mając nadzieję, że ta go zainteresuje. Pogrążył się w lekturze i trwało to dopóki nie dobiegło go pukanie do drzwi. Zaznaczywszy fragment, w którym skończył, a był na pięćdziesiątej czwartej stronie, odłożył powieść psychologiczną na drewniany stolik. Udał się do drzwi, by przywitać swojego gościa. W progu pojawił się wysoki, ale nie wyższy od niego, mężczyzna o włosach w kolorze ostrej czerwieni, piwnych tęczówkach, ubrany rozpiętą błękitną kamizelkę garniturową, białą koszulę oraz czarne spodnie. Na nogach miał lakierowane buty z czubkiem.
Starszy mężczyzna lustrował go od stóp do głów, co Keith również robił względem starego przyjaciela. Cmoknął z niesmakiem na widok kolejnego koloru na jego głowie. Ostatnim razem, gdy miał okazję go widzieć, włosy wyglądały jak bujna, soczysta, zielona trawa. Obecnie musiał pasjonować się czerwienią. Ciekawiło go jaki odcień rzuci na głowę następnym razem.

    - Któż to wie. Może żółty, a może niebieski, a może fioletowy, a może strzelę se tęcze na kudłach i będę paradować w najbardziej rozrywkowych dzielnicach w Pittsburghu! – wzruszył ramionami. Owen zaprosił Marcusa do środka gestem ręki. Znalazłszy się w salonie czerwonowłosy gwizdnął. – Nic się nie zmieniłeś, jak zawsze z rozmachem. Żeby dostać pokój w tym cholernym hotelu musisz albo mieć dobre znajomości w kierownictwie, albo mieć portfel wypchany zielonymi, albo umieć robić niezłego loda, bo facet przy recepcji to uwielbia i wykorzystuje swoje stanowisko jak się da. To jak, dobrą masz technikę?
    - Wiesz, tym razem zmieniłem plan działania i zapłaciłem kasą, a nie ciałem. Powiedz mi lepiej, skąd ty wiesz, co lubi facet przy recepcji – podparł się w boki i uśmiechał od ucha do ucha. Uwielbiał tego wariata. Marcus to dziwak, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
    - A, słyszy się to i owo. Słyszałem to od przyjaciółki brata chłopaka siostry mojej żonki. Koneksje, rozumiesz – pokiwał znacząco głową. – Ale dobra, przyszedłem tu, bo idziemy się zabawić na mieście, a nie żeby gadać o pierdołach. O pierdołach pogadasz z lekarzem tej swojej tej – machnął niedbale ręką jakby imię jego narzeczonej nie miało dla Stewarta znaczenia. Nie przejął się, bo nie było specjalnie czym. Marcus Stewart to dziwny człowiek.
    - Muszę koniecznie to jutro załatwić, by mieć to z głowy. Właściwie to główny cel mojej wizyty.
    - Keith, kochany Keith, cudowny, mój najdroższy Keith – wzdychał teatralnie mężczyzna – zapomnij na chwilę o swojej laluni, to nie ona jest najważniejsza. Dziś ty jesteś. Idziemy się zabawić – przyjaciel położył rękę na jego ramieniu, po czym pochylił się i wrzasnął mu do ucha: – To będzie jedyna taka niezapomniana noc w całym twoim życiu! Gwarantuję ci, drogi panie Owen, że zaoferuję ci dziś taką rozrywkę, że do końca życia będziesz pamiętać tydzień w Pittsburghu!

Marcus nie owijał w bawełnę. Obiecał mu zapewnienie całonocnej rozrywki i słowa dotrzymał. Od sześciu godzin chodzili od klubu do klubu, a na tych Stewart się znał jak nikt inny. Pokazywał mu co lepsze i droższe, bardziej ekskluzywne, do których przywykł Keith. Podobały mu się również te, w których można było po prostu tanio i dobrze zjeść, wypić, potańczyć, zabawić się, wyszaleć. Z doświadczenia wiedział, że wielkie miasta nie śpią. Ilekroć był w którymś zdawać się mogło, że życie toczy się tam nieprzerwanie. Dla imprezowiczów nie miało znaczenia czy to dzień, czy noc, korzystali pełnymi garściami, bawili się, szaleli. Zawsze było głośno, jasno, w oczy rzucały się neony klubów i barów nocnych tak tłumnie odwiedzanych. Od czasu do czasu i on może pozwolić sobie na ten rodzaj rozrywki. Bez siostry, bez Andrei.
Taksówka zatrzymała się kilka metrów od olbrzymiej fontanny, przy której mnóstwo par wyznawało sobie uczucia. Zajmowała dużą powierzchnie, była kamienna, w kształcie koła, a na środku tryskały strumienie wody podświetlane przez kolorowe neony. Była jednym z bardziej romantycznych miejsc, a fakt że znajdowała się obok prestiżowej restauracji dodawało jej jakiegoś uroku. Po zapłaceniu za przewóz, obaj skierowali swoje kroki w stronę przeciwną do pięciogwiazdkowej restauracji. Wyglądała na potwornie drogą i przeznaczoną dla śmietanki towarzyskiej. Zapytał o nią Stewarta.

    - Jeśli masz odrobinę szacunku do siebie to nigdy tam nie pójdziesz – zakomunikował zimno. – Jak tylko o tym pomyślę, to lodowate dreszcze mnie przechodzą.
    - Wydaje się w porządku.
    - Dokładnie, dokładnie! Wydaje się. Dlatego trzymaj się od tego gówna z daleka. Nawet w najgorszych spelunach nie znajdziesz tylu narkotyków, alkoholu, seksu i różnego rodzaju orgii – fuknął.
    - Żartujesz – prychnął, chociaż poważna mina towarzysza zaniepokoiła go.
    - Znaczy... Nie, że w tej restauracji. Pod nią. Jest takie miejsce, w którym byłem tylko raz w życiu i to sześć lat temu, nazywa się „Red Walls”. Nie słyszałeś? To dobrze. Specjalni klienci tamtej restauracji mają specjalne przywileje i specjalne wejściówki do tego „specjalnego” miejsca. To nic miłego, uwierz mi.

Skoro ten facet przedstawia to w ten sposób, to lepiej będzie nie drążyć tematu. Z drugiej strony takie tajemnice intrygowałby każdego. Mistyfikacja, wszechobecna tajemnica, brak pewności co do legalności jakiejś działalności, to zawsze budziło zainteresowanie. Mimo wszystko nie jest człowiekiem, który pakowałby się w jakieś bagno dla zaspokojenia ciekawości. Zanotował sobie w głowie, żeby później podpytać o „Red Walls” Marcusa. Przynajmniej posłucha jego opowieści, pewnie nieco podkoloryzowanej, ale co tam.
Przeszli kilka metrów, gdy coś zwróciło jego uwagę. Światła lamp oświetlały główne ulice, nie sięgały w boczne uliczki, jednak kolejny czerwony kolor mignął mu przed oczyma. Zatrzymał się. Steward również to zrobił, choć nie jeszcze nie wiedział o co mu chodzi. Przesuwał powoli wzrokiem po okolicy, aż w końcu zobaczył to, co przykuło jego uwagę. Kilkanaście metrów od nich, w ciemnej uliczce koło śmietnika leżała, najwyraźniej, nieprzytomna kobieta o długich blond włosach i czerwonej jak krew długiej sukience.


niedziela, 24 grudnia 2017

Życzenia Bożonarodzeniowe


Kochani, życzę Wam wszystkim zdrowia, szczęścia, pomyślności,
spełnienia marzeń, radosnego czasu spędzonego w gronie ludzi
najbliższych Waszym sercom. Niech ten czas będzie dla Was magiczny,
przyniesie wszystko czego sobie zażyczycie. Niech Was Bóg ma w swojej opiece.
Troszczcie się o rodzinę, przyjaciół, ludzi, na których Wam zależy, wszakże
niektórzy odchodzą zbyt szybko.

Izzi



niedziela, 3 grudnia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 14


Hej kochani! Ja wiem, ja wiem. Zamiast tłumaczenia się zrobię coś bardziej użytecznego. Mały spis najważniejszych rzeczy, które są istotne w tym opowiadaniu, a o których mogliście zapomnieć. No bo ktoś się ostatnio skarżył, że powoli zapomina fabuły (hahaha :D)

1. Nienawiść od pierwszego wierzenia Rene i Charlesa
2. Charlie ze przyjacielem Ivanem (przejażdżka motocyklowa)
3. Planowany ślub Andrei i Keitha
4. Bella w"Red Walls" i jej mały odlot
5. Przegrana Rene na Igrzyskach (biedaczek)

Mam nadzieję, że ten rozdział jakoś wygląda i nie jest kompletną porażką ;) Dziękuję za komentarze i przepraszam za ewentualne błędy.





Charlie stał oparty plecami o ścianę w kompletnym osłupieniu. Jego umysł konfigurował słowo po słowie i mimo że zrobił to już pięć razy, wciąż nie potrafił uzmysłowić sobie, co Castella powiedział. W jakiś dziwaczny sposób przekręcił jego wypowiedź tak, że wyszło z niej coś absurdalnego. Dałby sobie rękę uciąć, że się przesłyszał. Ale w konsekwencji... straciłby rękę. Objął spojrzeniem twarz Gwiazdeczki, która nie wyrażała, jak zwykle, wszechobecnej nienawiści, niechęci i obrzydzenia. Gdyby sam tego nie widział, to nigdy w życiu nie uwierzyłby, że ten kawał lodu może zrobić tak podniecającą minę. Z jego dwukolorowych oczu wylewało się pożądanie, Charlie dostrzegł jak wzrokiem pieści jego twarzy, szyję, tors zakryty ubraniem oraz miejsce poniżej pasa. Na tamtych okolicach skupił się na nieco dłużej. Z powrotem powędrował do jego zielonych tęczówek.
Kiedy Gwiazdeczka już się napatrzyła, przywarła swoim ciałem do niego. Gwałtownie wstrzymał oddech, gdy poczuł przygniatające go biodra. Serce biło niczym dzwon kościelny. Zrobiło mi się zaskakująco gorąco, jak gdyby stał na środku rozżarzonej pustyni, w pełnym palącym słońcu. Niemal jęknął, kiedy biodra kręcące koła ocierały się o niego z impetem, sprawiając, że nabierał ochoty na coś więcej niż tylko głupie zaczepki ze strony Castelli. Nadal nie rozumiał tego zachowania. Facet, który nim gardził z powodu orientacji seksualnej, teraz ociera się o jego penisa, który marzy tylko, by opuścić przyciasne spodnie. Im większy czuł ucisk we wrażliwym miejscu, tym większy rósł. Te uczucia spotęgowane zostały przez gorący oddech owiewający jego szyję. Trzecie pod względem kolejności sfer erogennych i ilości serwowanych przez nie doznań.
Jak myślał, że heteroseksualny mężczyzna – w szczególności ten, co stoi naprzeciwko – będzie obrzydzony dotykaniem innego faceta w taki sposób, tak teraz zmuszony był stwierdzić, że Castella całkiem nieźle się bawi. Dwukolorowe, przebiegłe, olśniewające oczy błyszczały z pożądania, na usta w końcu wpełzł długo powstrzymywany zadziorny uśmieszek. Aż go krew zalewała, gdy go widział, tym razem nie było inaczej.

    - Dobrze się, kurwa, bawisz?! – warknął próbując odepchnąć go i uwolnić się z pułapki, jednak to nie było takie łatwe. Okazało się, że mięśnie blondyna nie są tylko dla ozdoby, można zrobić z nich użytek. Mimo iż łyżwiarz był zdecydowanie słabszy, Charlie był obecnie w tak wielkim szoku, że ledwo potrafił skoordynować jakieś ruchy. Ponownie został przygwożdżony do ściany.
    - Dobrze? – szepnął spuszczając wzrok na ułamek sekundy. – Od lat nie bawiłem się lepiej – odparł patrząc wprost na niego, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że jest szczery.

Prawdopodobnie to było pierwsze niezaprzeczalnie prawdziwe wyznanie. Dopiero wtedy nad głową Charliego zapaliła się lampka, świadcząca, że nareszcie wszystko dotarło do niego. Miał ochotę śmiać się z siebie, przecież od początku właśnie to podejrzewał. W końcu jego wyobrażenia znalazły potwierdzenie w tamtych słowach.
Z jakiegoś powodu ulżyło mu, że Gwiazdeczka jest po raz pierwszy szczera i nie próbuje go upokorzyć. W głębi serca obawiał się, że może przerwać te pieszczoty, spojrzeć na niego z pogardą i rzucić teksem, że stanął mi od czegoś tak błahego, w dodatku z powodu hetero. Nie przyznałby tego, że cieszył się, że skończyło się właśnie na tym.

    - Mimo wszystko... – resztkami sił usiłował zachować jasność umysłu i nie dać się ponieść chwili, której obaj by żałowali.
    - Powiedziałem, pieprz mnie.

Wypalił ponownie, a nim Deakin zdążył podjąć jakiekolwiek kroki, by okiełznać blondyna, jego usta znów zostały spenetrowane śliskim gorącym organem, wkradającym się we wszystkie zakamarki. Na kroczu poczuł znajomy i tak przyjemny dotyk, że wygiął się pod jego wpływem uderzając tyłem głowy o ścianę. Ból mu jednak nie przeszkadzał w czerpaniu przyjemności. Podobało mu się, gdy wyćwiczone biodra zastąpiła dłoń wkradająca się za materiał spodni.
I po samokontroli, przebiegło mu przez myśl. Ale to już nieważne. Liczyło się wyłącznie tu i teraz, nie będzie zastanawiał się, z jakim niesmakiem będą spoglądać na siebie jutro. Skoro ma seks na wyciągnięcie ręki, to kogo obchodzi kim jest ten drugi.

    - Charakter masz paskudny, ale ciało tak cudowne, że grzechem byłoby go nie wziąć – mówiąc to Deakin uśmiechnął się zawadiacko. Szarpnął za blond kudły zbliżając twarz Gwiazdeczki do swojej. Wpił się zaborczo w jasne usta, maltretując je przez długie minuty, odbierali sobie wzajemnie oddech, gdyż łyżwiarz nie pozostawał mu dłużny. Cały czas próbował go zdominować, lecz nie udawało mu się to. Charlie straciłby swoją dumę, gdyby na to pozwolił. Castella może być sobie panem i władcą na lodzie, jednakże on jest nim w łóżku. – Dlaczego przestałeś? – padło pytanie, po tym jak ręka robiąca mu dobrze zniknęła.
    - Chcesz skończyć w majtkach? Bo ja wolałbym, żebyś skończył w innym miejscu – blondyn puścił mu oczko, po czym rozpiął guzik oraz zamek skórzanych jeansów. Patrząc mu prosto w oczy uklęknął powoli na podłodze, opuścił spodnie o kilka centymetrów, by chwilę później wyjąć z nich stojącego na baczność, wspaniale prężącego się, mokrego, grubego członka.
    - Trzynaście? – rzucił łyżwiarz widocznie zawiedziony.
    - Osiemnaście! – syknął.
    - Nie można mieć wszystkiego – wzruszył ramionami. – Przynajmniej jest gruby.

W jednej sekundzie gorące powietrze owiało wrażliwą główkę, usta musnęły jej delikatnie wywołując uśmiech na twarzy Charliego. Pozwolił sobie kolejny raz złapać za blond włosy i pociągnąć je gwałtownie. Właśnie odkrył, że targanie ich cholernie go podniecało. Zamknął powieki i pozwolił działać swojej wyobraźni oraz utalentowanym – jak się okazało – ustom. Te wyprawiały z nim cuda. Obcałowywały go na całej długości, brały głęboko w siebie, że znikał cały u gardle Gwiazdeczki. Język pieścił każde miejsce, nawet najwrażliwszą główkę i dziurkę, w którą się wbijał jego czubkiem. Poruszał energicznie głową w przód i w tył poświęcając oralnym pieszczotom dużo czasu.
W ich czasie kilkukrotnie zawzięte spojrzenia spotkały się, a wtedy obaj sobie uświadamiali, że to co robią, wygląda jak sen. Po prawdzie żaden nie wierzył, że to dzieje się w realu, ponieważ wiele rzeczy przeczyło sobie i wyglądało nieprawdopodobnie.

    - Miejscem, w którym... powinienem skończyć jest... twoje gardło? – zapytał biorąc co chwilę głęboki oddech. Trudno było mu mówić, podczas gdy Castella wyrywał z niego westchnięcia i przeciągłe zduszane w sobie jęki.
    - Nie – rzucił, gdy gorący i mięsisty kutas opuścił jego usta. Chciał go jeszcze.
    - Więc przestań, bo wybuchnę – odkleił się od ściany, choć przytrzymywał się niej przez moment lewą ręką. Gdy zawroty głowy uspokoiły się zaczął pozbywać się ubrań rzucając je gdzie popadnie. – Na co czekasz? Rozbieraj się – rzekł władczym tonem, a jedyne co dostał w odpowiedzi to:
    - Dlaczego ty mnie nie rozbierzesz? W ogóle mnie nie dotykałeś – łyżwiarz przygryzł wargę prowokując go. Nic więcej nie powiedział, lecz on zdawał sobie sprawę, że wzrok mówił „Bierz mnie, natychmiast!”

Tak też postanowił zrobić. Nagi, w całej okazałości zbliżył się do niego, z impetem pchnął na łóżko, które ugięło się niespodziewanie pod ciężarem dwóch męskich ciał. Rozchylił sobie jego nogi i wśliznął pomiędzy nie. Zanim zaczął zrywać w pośpiechu jego ubranie, pozwolił sobie utonąć na parę sekund w głębi jakże cudownych, unikatowych oczu. Oczu przewiercających muskularne ciało na wylot, pieszczących każdą jego część, biegających od twarzy robiącej seksowne miny do penisa sprawnego i gotowego.
Drugi zestaw ubrań znalazł się tak gdzie pierwszy, a przynajmniej w pobliżu. Zachodzące powoli pomarańczowe słońce wkradało się przez okna do sypialni, niesamowicie ją oświetlając. Jasne promienie nadawały bardziej intymnego nastroju wydarzeniom mającym miejsce na piętrze. Głośne, niekontrolowane westchnięcia i jęki obiegały duże pomieszczenie, wypełniając poczuciem zadowolenia osobę, która je wywoływała. Entuzjazmem napawało go podpatrywanie najmniejszych gestów blondyna, który klęczał na łóżku podpierając się z przodu rękoma zaciskającymi się i szarpiącymi pościel. Jego głos roznosił się prawdopodobnie po całym mieszkaniu, bo nie pomyśleli, by zamknąć drzwi do sypialni. Chociaż poza nimi nikogo tu nie ma.

    - Włóż go w końcu! – krzyknął rozeźlony Castella, który wypowiadał to zdanie po raz piąty. Charlie wiedział, że mężczyzna ma dosyć, ale nie potrafił przestać. Chciał doprowadzić go na skraj wytrzymania samym rimmingiem, co udało się, lecz pragnął więcej. Spodobało mu się dobieranie łyżwiarzowi oddechu i słuchanie słodkiej melodii jęków i uniesień.

Nie zaprzestał swoich działań i przez kolejnych pięć minut nie odrywał języka od chętnej dziurki odbytu. W międzyczasie dotykając ud, czuł jak drżały i ledwo utrzymywały się w tej pozycji. Nieprzyzwyczajone ciało do tego rodzaju wysiłku trzęsło się w konwulsjach. Sprytnie wykorzystywał fakt, że blondyn nie może dogodzić sobie sam, bo obydwie ręce pomagają mu w utrzymaniu się. Gdyby choć jedna zniknęła, jego twarz spotkałaby się z poduszką i najpewniej już by się nie podniósł.

    - Chcę...
    - Czego chcesz? – rozbawiony Deakin nie stronił od małych złośliwości.
    - ...więcej. Chcę więcej!

Znalazłszy gdzieś w sobie nieco litości, Charlie przerwał pozwalając, by mężczyzna wyłożył się płasko na materacu. Jego ręce nie wytrzymywały dłużej, podobnie było z nogami. Długiej chwili na odpoczynek nie dostał, gdyż prawie natychmiast brunet przyciągnął go do siebie. Usiadł, układając wyczerpanego kochanka na udach. Następnie powolnym ruchem prawie położył się. Plecy blondyna ułożyły się na jego szerokim torsie, dzięki łokciom robiącym na podpórkę, mógł bez problemu dostrzec twarz wyrażającą pełen spokój i relaks. Kiedy zgiął kolana i rozszerzył je leżące na nim poszły w jego ślady. Zdecydował zrobić to z nim w ten sposób, bo nie wymagał od niego dużo ruchu i aktywności. Wystarczy, jeśli będzie leżał grzecznie na jego torsie.

    - Nie będę cię dręczył. Dostaniesz więcej, tylko nabij się na mnie – potrząsnął nim, by mu przypomnieć, w jakiej sytuacji się znajdują.
    - Pośpiesz się – wyjęczał w jego usta, gdy przyciągnął go do pocałunku. Takiego samego jak wcześniej. Pełnego namiętności, pożądania, erotyzmu, zaborczości, gorącego.

Młodszy z kochanków uniósł biodra na odpowiednią wysokość, przytrzymał dłonią kutasa, którego tak chętnie trzymał w ustach i w towarzystwie jęków wpuścił go do środka. Nie miał czasu na uczucie bólu, gdy kręgi mięśni, mimo że długo rozluźniane, ścisnęły się niemiłosiernie, bo Charlie natychmiast zaczął poruszać się głęboko wewnątrz odbytu. Nie pomagał fakt, że penis był gruby, a on od wieków nie uprawiał seksu. Ból był potworny, lecz nawet prośby o przerwę spotkały się z odrzuceniem. Jedyne co mógł w tej sytuacji zrobić, to pozwolić się pieprzyć jak tego chciał. Opierał się o tors Deakina, odchylona głowa wspierana była przez ramię trenera. Odgłos jąder uderzających o pośladki był obecny przez kolejne pół godziny. W niezmiennej pozycji dopiero po piętnastu minutach Rene zaczął odczuwać przyjemność, której sobie zabraniał. Mimo początkowego dyskomfortu i wszechobecnego bólu oraz pieczenia wewnątrz, w końcu mógł się odprężyć i zająć sobą. Ręka powędrowała do miękkiego w połowie członka i zaczęła go stymulować. Zęby podgryzające delikatną skórę na szyi zostawiały czerwone ślady. Pieprzący go penis w pewnej chwili przyspieszył co mogło oznaczać, że wkrótce osiągnie swój limit. Mieszające się dwa męskie głosy były jedynymi, które w całym mieszkaniu było słychać.

    - Zaraz dojdę, mocniej – wysapał nie panujący nad własnymi gestami Castella.

Nie minęła minuta, a zachrypnięty głos młodszego z mężczyzn oznajmił, że doznał spełnienia, które zostawiło ślady w postaci białej mazi na brzuchu. Natomiast drugi z nich doszedł obficie rozlewając swoją spermę tak, jak Gwiazdeczka sobie zażyczyła.
Przez pierwszych parę minut dochodzili do siebie, zwłaszcza łyżwiarz, który czuł się zmaltretowany, ale zadowolony. Nie odsunęli się od siebie jak Charlie myślał, że zrobią. Jego kochanek, bo Rene właśnie się nim stał, nie miał na to ani siły, ani ochoty. W konsekwencji przyszło im spędzić w tej pozycji czas odrobinę dłużej.


*

    - Pysiaczku – wykrzyknęła Andrea podbiegając do luksusowego samochodu, z którego sekundę temu wyszedł.

Nie zdążył się wyprostować, a narzeczona już wisiała na jego szyi. Nie czekając na reakcję, odebrała mu możliwość oddychania przeciągłym pocałunkiem. Kątem oka spostrzegł, że siostra wciąż tkwi w pojeździe robiąc groźną minę, bo on blokuje jej przejście. Zrobił krok do przodu, co partnerka odczytała jako chęć obściskiwania się przed rodziną, stojącą zaledwie trzy metry dalej. Zamknął oczy pozwalając się jej całować. W duchu jednak miał ochotę zakląć. Miałem tyle spokoju w Utah. Jedynym jego pragnieniem w tymże momencie było odepchnięcie jej jak najdalej, pozbycie się z ust różowej szminki i zamknięcie się w pokoju. Ale nie! Musi cierpliwie znosić każde jej zachowanie, bo rodzice i przyszli teściowe intensywnie się im przyglądają.

    - Oglądaliśmy wasz występ – pisnęła mu do ucha. – Byłeś niesamowity, misiaczku! To co robiliście było takie... – zapowietrzyła się szukając w umyśle odpowiedniego określenia. – Takie niesamowite. W ogóle jesteście niesamowicie!
    - To talent, moja droga bratowo.
Keith pokazał zebranym jedynie uśmiech, najbardziej fałszywy i najtrudniejszy do wykonania. W sytuacji, w której się znajdował mógł tylko siedzieć cicho. Przemilczał słowa narzeczonej, chociaż korciło go, by zwrócić jej uwagę na niezbyt bogaty zasób słownictwa. Mógłby wytknąć jej również wiele innych rzeczy, ale kłótnie to ostatnie czego potrzebuje na dwa tygodnie przed ślubem. Tak, dwa tygodnie. Podczas jego nieobecności matka i przyszła teściowa ustaliły datę ich rychłego ślubu. Najzabawniejsze było ich uzasadnienie. „Andrea spodziewa się dziecka, więc małżeństwo powinno zostać zawarte niezwłocznie.” Właściwie było mu wszystko jedno, za dwa tygodnie, trzy miesiące czy rok, obiecał sobie, że weźmie odpowiedzialność. Zrobił dziecko, więc nie okaże się jednym z tych wyrachowanych facetów, którzy zostawiają kobietę w ciąży. Przynajmniej rodzina będzie szczęśliwa z narodzin wnuka i bratanka.
Gdy Andrea odkleiła się od niego w końcu, wraz z ojcem wciągnął z pojazdu walizki i razem zanieśli je do domu. Przekroczywszy próg, oficjalnie byli w domu. Zaczęły się kolejne gratulacje, uściski, słowa pochwały. Twarz ojca, kiedy położył dłoń na jego ramieniu świadczyła o przepełniającej go dumie. Miranda doświadczyła podobnego gestu, z tymże mężczyzna po sześćdziesiątce ją przytulił. Matka natomiast położyła mu obie dłonie na policzkach, a jej promienny uśmiech sprawiał, że robiło mu się ciepło na sercu. Czuł, że spełnił ich oczekiwania, więc na razie był bezpieczny. Rodzice Andrei także nie szczędzili z gratulacjami.
Niedługo potem wszyscy zasiedli do obfitej kolacji, przyrządzonej jak na przyjazd angielskiej królowej. Cały długi stół był zapełniony najróżniejszymi przysmakami. Wśród nich znalazły się potrawy z najsłodszych melonów Yubari, białych trufli, kawioru, owoców morza. Nie zabrakło białego i czerwonego wina, które było pierwszą pozycją ulubionych trunków pana domu. Każdy nakładał na talerz, co sobie wymarzył, a miał w czym wybierać.
W rozmowie prym wiodła Miranda, opowiadająca z najmniejszymi szczegółami całą podróż. Nie zdziwiło go, gdy pominęła niewygodne dla niej fragmenty, jak spotkanie Castelli i wyżywanie się na asystentce. Później był zmuszony do słuchania jak cztery kobiety rozprawiają o nowej sukni ślubnej dla panny młodej, gdyż ta stwierdziła, że obecna przestała jej się podobać. Pierwszym wyborem była zaprojektowana pięć lat temu suknia od Armaniego, lecz parę dni temu uświadomiła sobie, że bardziej do niej pasuje projekt Dolce & Gabbana. Kobiety wyrażały odmienne zdanie na ten temat, podając innych słynnych projektantów mody jak Gucci, Valentino czy La Brun 1. Musiał przyznać, że znał z całej listy jedynie Armaniego i La Brun, prowadzącą francuski dom mody „Volupte”. Najczęściej zakupywał tam garnitury albo płaszcze. Tym razem chodziło o coś znacznie ważniejszego.

    - Jeśli zdecydujesz się na tę Francuskę, to być może udałoby się jej stworzyć dla ciebie niepowtarzalną kreację – z inicjatywą wyszła matka Andrei.
    - Musi być olśniewająca, błyszcząca i ogromna jak u księżniczki – wymachiwała rękoma ilustrując wygląd wymarzonej sukni. Kobieta była przejęta i podekscytowana tym magicznym w życiu każdej kobiety dniem.
    - Mam! – wykrzyknęła nagle Miranda podjadająca kulki kawioru jedna za drugą. – Złóżmy wizytę drogiej pani La Brun i powiedzmy o co chodzi. Jestem pewna, że coś zdziałamy. Wszystko dla przyszłych małżonków – w tym momencie spojrzała znacząco na niego. Odpowiedział delikatnym uśmiechem, który zniknął z jego twarzy, gdy ona spuściła z niego wzrok. Tyle zachodu o kieckę, którą założy raz w życiu, przeszło mu przez myśl.
    - Chyba ten plan nie wypali – odezwała się narzeczona przybierając pozę małego, bezbronnego, zranionego kotka. – Muszę jechać na kontrolę do lekarza – złapała się za brzuch i uśmiechnęła pod nosem, jakby wyobrażając sobie dziecko, które za kilka miesięcy pojawi się na świecie – ale wcześniej powinnam się zapisać, a to w Pittsburghu.
    - Dlaczego chcesz jechać akurat tam? Służba zdrowia jest też w Filadelfii, słońce – zaśmiała, a raczej zarechotała jej matka.
    - Ale ja chcę do Pittsburgha, tam będę czuła się najlepiej. Chcę tam – Keith prychnął w myślach przywołując do pamięci ostatni raz, gdy kobieta zachowywała się w identyczny sposób, w dodatku tupała nogą, by zmiękczyć serca ojca i osiągnąć cel. Mógł się domyślić, że takim sposobem doszło do ich narzeczeństwa. Nie odzywał się słowem, od kiedy wrócił, lecz czuł, że unikanie dyskusji nie wyjdzie na dobre. Kiedy teść sekundę temu na niego spojrzał, już wiedział co się stanie. Westchnął ukrywając znużenie spowodowane spędzaniem czasu z tymi ludźmi.
    - Ależ córeczko, twój mąż załatwi wszystkie papierkowe sprawy, a ty pojedziesz do Paryża. Zgodzisz się, prawda, Keith? – zmarszczone brwi, zimny wzrok oraz zacięta mina nie wskazywały, że mężczyzna zgodzi się na odmowę.
    - Oczywiście. I tak nie mam nic ciekawego do roboty. Pojadę tam w piątek i wrócę w poniedziałek nad ranem. Zostanę tam na wypadek gdybyś się rozmyśliła, Andreo – podziękowała mu czułym pocałunkiem. W wypowiedzianym przez niego zdaniu nie wyczuła ani krztyny kpiny i ironii. Mógł tylko w myślach uderzać głową w stół i modlić się, by do ślubu ktoś zrobił jej przeszczep mózgu. Najbardziej bolesną rzeczą w tym cyrku było to, że nikt nie liczy się z jego zdaniem, jakby w tej sprawie go w ogóle nie posiadał. A przecież to nie była prawda.


*

    - Od początku czułem, że z tobą jest coś nie tak – odezwał się Charlie, gdy kochanek wrócił z dwiema szklankami soku jabłkowego. Jedną podał jemu, a z drugiej napił się i odłożył na stolik nocny. Położył się w łóżku nakrywając kołdrą. Jednak do niego sen nie przyjdzie tak łatwo.

Od kilku godzin za oknami króluje czarna noc. Na dworze jest spokojnie i cicho. Drzewa nie uginają się od wiatru, na niebie nie widać ani jednej chmurki. Tarcza srebrnego księżyca odbijała się w oknach wraz z milionami gwiazd. Taki widok skusił Deakina do podejścia do okien rozciągających się na całą długość i wysokość ściany. Stojąc ze szklanką w ręku podziwiał wzgórza pełne roślinności w oddali oraz ogród znajdujący się nieopodal.

    - Jesteś homoseksualistą, a jednak, gdy dowiedziałeś się, że ja nim jestem to wpadłeś w jakiś szał. Traktowałeś mnie jak...
    - Wiem – westchnął leżąc w łóżku. Nakrył się kołdrą aż po głowę. – Zrozum mnie. Pojawiłeś się ty i nagle wywracasz mój poukładany świat do góry nogami. Brzydki nie jesteś, tego masz świadomość. A ja nie przeszedłbym obok takiego faceta obojętnie, choćby miało chodzić jedynie o seks. Im częściej się spotykaliśmy tym częściej nie mogłem przestać...
    - Mnie podziwiać? – zaśmiał się.
    - Patrzeć – Rene wywrócił oczami. – Nie pochlebiaj sobie. Wkurwiało mnie to, że ty pokazujesz wszem i wobec, że jesteś gejem, a ja nie mogę.
    - Możesz, tylko nie potrafisz albo się boisz. Dlaczego? – nieoczekiwanie, zrobiło mu się żal Gwiazdeczki.
    - Słuchaj, to, że skończyliśmy w łóżku nie znaczy, że mam ci się zwierzać. Od tego jest Melinda.
    - Jasno określiłeś naszą relację – rzekł poirytowany Deakin.

Wygląda na to, że wrócili do punktu wyjścia. Jak podczas seksu się dogadywali, tak, kiedy jest po wszystkim znów mają być wrogami? Czuł, że będzie żałować tej nocy, ale stało się. Stracił rozum, bo seks był ważniejszy. Wolał uciąć temat i nie kłócić się. Nie chciał zostać wywalony z mieszkania bo bzykaniu, tym bardziej nie w środku nocy, gdy pada z nóg. Rano wszystko się okaże.



1.Postać wymyślona przez autorkę.

niedziela, 1 października 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 13


Hej, Kochani. Już nie będę tyle gadać, bo i ja wiem, i Wy wiecie, że kiepsko mi idzie pogodzenie codziennego życia z pisaniem. I to widać. Niestety. Nie przeciągając, zapraszam na rozdział.
Dziękuję za wszystkie komentarze, one dodają motywacji, kiedy mi jej brakuje (zwłaszcza jak mam zabierać się do pisania w nocy, a marzę o spaniu)



Nadeszła długo wyczekiwana chwila. Rywale zakończyli występ z 208 punktami. Według rankingu wywalczyli w ten sposób pierwsze miejsce. Byli ostatnimi, którzy mogli im przeszkodzić. Keith był więcej niż pewny, że razem z siostrą podniosą poprzeczkę, tym samym uzyskując wyższy wynik. Wystarczył jeden punkt, by zająć podium z numerem 1. Ale to nie wystarczyłoby, Mirandzie również, bo cóż to za wygrana, gdy jedne liczba od drugiej różni się jednym punktem.
Gdy para zeszła z lodowiska głos w mikrofonie wywołał ich, numer 165: Miranda i Keith Owen. Myślał, że nie może bardziej się podekscytować, a jednak był w błędzie. Czuł wzrastającą euforię, szczęście oraz podniecenie. Energia krążyła w jego ciele pobudzając do działania, którego już nie mógł się doczekać. Z pewnym siebie uśmiechem zdjął ochraniacze z płóz i podał je trenerce. Kątem oka spostrzegł, że siostra woła go gestem ręki. Była niecierpliwa jak on. Czas, kiedy znajduje się na lodzie z Mirandą to najmilsze chwile, które spędza w jej obecności, a przy tym nie irytuje się. Uwielbia z nią tańczyć, przynajmniej w tej kwestii ma pełne zaufanie i wie, że może na niej polegać. Był więcej niż pewny, że ich zwycięstwo jest wyłącznie formalnością. Dzięki dużej liczbie punktów zdobytych w programie krótkim mają większe szanse.
Znalazłszy się na lodzie usłyszał szum zachwytu. Jak zawsze w pracy odrzucił na bok resztę Świata, problemy, myśli, z którymi musiał zmagać się od wielu tygodni. Lodowisko i Miranda. Tylko to liczyło się w zaistniałym momencie. Pełni gracji, wdzięku, powabu po rozluźnieniu oraz znalezieniu się w centrum uwagi wszystkich ustawili się w odpowiedniej pozie. Siostra uniosła ręce nad siebie i wygięła w łuk wpatrując się w punkt daleko przed sobą. Musiała wyglądać jakby odpłynęła myślami. Natomiast on przysunąwszy się objął ją ręką w pasie, drugą ustawił pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem reszty ciała. Trwali nieruchomo, aż muzyka dała im sygnał, by zacząć przedstawienie teatralne.
Zaczęło się spokojnie i subtelnie, pierwsze kroki walca angielskiego, uśmiechy, oczy zwrócone ku sobie. Potem nieśmiałość przeradzająca się w szalony, energiczny taniec, podczas którego wykonywali coraz to bardziej efektowne figury. Muzyka przejęła kontrolę nad ich ciałami. Już po chwili wirowali na tafli lodu wprawiając w zachwyt publikę. Oboje wkładali całą siłę w przeróżne ustawienia, często niebezpieczne. Przyszedł czas na wykonanie kilku skoków, które wyryły się w pamięci ich obojga przez wielogodzinne ćwiczenia. Spojrzeli na siebie znaczącą przygotowując się do potrójnego lutza. Jechali tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej nogi. Po sekundzie wbili się w powietrze wykonując odpowiednią liczbę obrotów. Zdał sobie sprawę, że siostrze nie udało się wykonać manewru, bo nie dość, że wyszedł jej tylko jeden obrót, to na dodatek dobiła się z wewnętrznej krawędzi łyżwy. Mimo niewielkiej, z pozoru, pomyłki to określa się to mianem flutza i uznaje za błąd. Chciała ułatwić sobie skok w nadziei, że nikt tego nie dostrzeże, a wyszło jeszcze gorzej. Nie przejmował się tym jednak i jechał dalej. Bezbłędnie wykonali sekwencję skoków wysoko punktowanych, która składała się z potrójnego salchowa i potrójnego axla. Wykonywali skoki między krokami, które dodawały piękna ich tańcu. Kontynuowali popisy prezentując obroty, gesty świadczące o głębokim wczuciu się w rolę. Lodowisko w tej chwili było sceną, a oni aktorami starającymi się przedstawić perfekcyjne widowisko. W tej chwili był księciem trzymającym w ramionach swoją księżniczkę. Można by powiedzieć, że poza nią nie widział świata. Był dla niej, a ona dla niego. Zmieniając kierunek jazdy, do tej pory jechali do przodu, złapali się za ręce i unieśli nogi tworząc „jaskółkę”. Oboje starali się stworzyć kąt stu osiemdziesięciu stopni i niewiele brakowało, a udałoby im się. Jemu zawsze było ciężko wykonać szpagat, lecz siostra nie miała z tym większych problemów. Przykładała się do lekcji baletu w przeciwieństwie do niego. Balet nie był jego mocną stroną, na szczęście nadrabiał efektownością pozostałych elementów programu. Sprawnie zrealizowali drugą część choreografii, która zawierała mniejszą ilość męczących skoków. Potrzebną liczbę już zrobili, z pewnością nazbierali dużo punktów, teraz dopinali wszystko na ostatni guzik. Mógł się założyć, że od strony technicznej wypadli dobrze, choć sędziowie na pewno dostrzegli ich błędy, z kolei za prezentację i interpretację osiągnęli maksimum. Utwór dobiegał końca, toteż porwał się na jeszcze jeden ruch. Zakręcił siostrą wkładając w to całą siłę, wyrzucił w powietrze, gdzie wykonała cztery obroty i wylądowała dokładnie tak jak powinna. W tym samym momencie zrobili splita, ustawiając nogi w pozycji do szpagatu twarzą do kierunku jazdy. Nie było to wcześniej planowane, chociaż Miranda dobrze odczytała jego zamiary i dostosowała się do nich. Znajdując się na środku złapał ją za rękę i uklęknął. Muzyka dobiegła końca, ale hala nie zanosiła się głuchą ciszą. Zamiast głośnego utworu ogromną przestrzeń wypełniły gromkie brawa, wiwaty i okrzyki.
Przelotnie spojrzał na kobietę posyłając jej znikomy uśmiech. Wykonali kawał dobrej roboty. Gdyby świadomość, że gdzieś w pobliżu czai się Castella i jego partnerka nie cieszyłby się tak, jednak oni już nie są zagrożeniem. Wypadli z interesu jedno po drugim. Jeśli tego faceta tutaj nie ma, to strach jest bezpodstawny. Nie zniósłby kolejnego upokorzenia jakim było drugie lub jeszcze niższe miejsce na podium. Wróg im już nie zagraża, publiczność jak i sędziowie byli oczarowani, więc pozostało tylko świętować wygraną.
We wtórze oklasków zrobili koło wokół lodowiska zbierając rzucane przez ludzi pluszaki i kwiaty. Chwycił jedynie małą pluszową fokę i bukiet czerwonych róż, zaś Miranda nie żałowała sobie upominków i zbierała co lepsze zabawki oraz kwiaty. Jakby czytając sobie w myślach pomachali publiczności i zeszli z tafli.

    - Potrzymaj – rzuciła do niego podając swoją, całkiem sporą, kolekcję. Z każdych zawodów wracała obładowana tego rodzaju rzeczami. Po założeniu na płozy ochraniaczy i po zarzuceniu na ramiona ciepłej kurtki skierowali się na wyznaczone dla łyżwiarzy miejsce po zakończonym występie. To właśnie tutaj w niepewności, zniecierpliwieniu zawodnicy oczekiwali wyników.
    - Jestem dobrej myśli – głos zabrała trenerka, z której też wychodziło zdenerwowanie. Starsza kobieta zaciskała kciuki.

Wpatrywali się intensywnie w ekran wyświetlający informacje o sportowcach, kraju ich pochodzenia oraz ilości punktów za program krótki. Na ogłoszenie werdyktu czekali wieczność, ale gdy nadeszła ta właściwa chwila Miranda dostrzegając sumę za program krótki i dowolny poderwała się na równe nogi piszcząc i skacząc. Doskoczywszy do siostry wziął ją na ręce i kilka razy zakręcił się wokół własnej osi. Szczęście i duma go rozpierały. Ponownie rozległy się głośne brawa, owacje na stojąco, gwizdy. Czuł się tak, jakby w ułamku sekundy utracona podczas wysiłku energia wróciła ze zdwojoną siłą. Serce szalało z radości. I nie tylko jego. Z kącików oczu Mirandy poleciały łzy, z jego również, choć starał się zachować fason. Emocje wzięły jednak górę, więc dał im upust. Zdobyli osiemnaście punktów więcej niż najwyżej oceniona para.

    - Wiedziałam, że zdobędziemy złoto – szepnęła mu do ucha, kiedy w końcu postawił ją na ziemi. Żadne z nich nie potrafiło pohamować zachwytu.
    - Koniecznie musimy to uczcić – odparła triumfalnie trenerka.
    - Najpierw to trzeba się udać na podium. Ach, kobiety szybko zapominają o świecie, gdy już osiągną upragniony cel. Idziemy po medale.

* * *

Zwieńczenie dzisiejszego niezapomnianego dnia przepysznym obiadem w jednej na najlepszych restauracji Salt Lake City można by uznać za wisienkę na torcie. Mimo zmęczenia i chęci, by wrócić do hotelowego pokoju przystał na propozycję wykwintnego posiłku nienależącego do tanich. Składający się z dwóch dań; zupy i mięsa, czerwonego wina oraz deseru pobudzał i rozpieszczał kubki smakowe. Nie powstrzymał się przed pochłonięciem wszystkiego co mu zaserwowano. Przez długi czas rozmawiali z kobietą, która ustalała im nowy harmonogram ćwiczeń na lodzie i baletu. Co z tego, że kilka godzin temu zdobyli złote medale, ona już planowała kolejne mordercze treningi, dzięki którym ponownie mieli stanąć na podium podczas następnych zawodów. Jednak na to jest jeszcze czas. Mogą odpocząć, pojechać na wakacje, dać sobie jakiś czas przerwy.

    - Mariso, musisz wziąć pod uwagę, że mój braciszek będzie wkrótce bardzo zajęty. Spadnie na niego kilka poważnych obowiązków, od których nie da się uciec. A skoro o tym mowa, to spodziewaj się zaproszenia na ślub Keitha.

Cudowny dzień właśnie prysnął jak bańka mydlana, przeszło mu przez myśl. W momencie, gdy Miranda przypomniała mu o wszystkim, zadowolenie i radość jakie go nie opuszczały natychmiast zniknęły. Przypomniał sobie o zmianach jakie niebawem zajdą w jego życiu, i mimo ostatnich przemyśleń, obietnic składanych jeszcze nienarodzonemu dziecku czuł się źle jakby zamknięty w czterech ścianach, które zbliżają się do siebie i ostatecznie go miażdżą. Wiedział jak powinien się zachowywać, po powrocie do Filadelfii pojmie za żonę Andreę, ona urodzi ich dziecko... Będą razem mieszkać, żyć, wychowywać je. Może kiedyś pokocha tę kobietę.

    - Co masz na myśli, Miraś? – trenerka nie ukrywała swojego zdziwienia.
    - Nic ci nie powiedział? – tym razem ona zrobiła zaskoczoną minę. Co za głupi pomysł przyszedł jej do głowy? Żeby chwalić się czymś, czym chwalić się nie ma ochoty? A siostra robiła mu jeszcze wyrzuty. Ten dzień naprawdę spalił na panewce. – Keith i jego narzeczona biorą ślub jak tylko wrócimy do domu. Poza tym, zostanę ciocią – na jej twarzy malował się szczery uśmiech, a oczy świeciły niczym najjaśniejsze gwiazdy. – O! O wilku mowa – powiedziała spoglądając na wyświetlacz wyjętego z torebki telefonu.

Przysłuchiwał się rozmowie siostry z narzeczoną i zachodził w głowę, czy cała rodzina żyje tylko jego rychłym małżeństwem, czy może zdaje mu się? Denerwowało go to, ale gdyby zwrócił im na to uwagę uznaliby, że czepia się z byle powodu. Ze zdań Mirandy, bo wyłącznie je słyszał, wynikało, że w domu rodzice, zarówno Andrei jak i ich, są bardzo przejęci. Ponoć wybierają suknię dla panny młodej, garnitur dla pana młodego, jedzenie na wesele, ozdoby, kwiaty, girlandy i resztę badziewia, które zmuszony będzie oglądać przez kilka dobrych dni.

    - No, no, Keith. Zostaniesz mężem i ojcem. Jak się z tym czujesz? – zażartowała Marisa, lecz jemu nie było do śmiechu. Nie prosił się ani o jedno, ani o drugie. Co miałby jej odpowiedzieć? Wypuścicie mnie z tego więzienia? Pomocy, nie torturujcie ludzi? Jednak wszechobecna siostrzyczka potrafiła wybrnąć z trudnej sytuacji za niego.
    - Jest w siódmym niebie – podsumowała skończywszy rozmowę telefoniczną.

Nie zwracając więcej uwagi na kobiety postanowił poszukać sobie innego zajęcia, które, choć tymczasowo, pozwoliłoby mu zapomnieć. Obserwował gości. Wędrował wzrokiem za kelnerami kręcącymi się od stolika do stolika z coraz to ciekawszymi i smaczniej pachnącymi daniami. Wtem, gdzieś w tle, doszedł go dźwięk radia, w którym ktoś mówił o łyżwiarstwie figurowym solistów. Wykazał żywe zainteresowanie. Wyłapywał co drugie słowo, ale mógł stwierdzić, że trwają od godziny. Był ciekawy. Ciekawy jak Castella radzi sobie w nowym otoczeniu, z nowymi ludźmi i nowymi zasadami oraz rywalami. Nie wiedział do końca czy chciałby zobaczyć jego zwycięstwo, czy porażkę. Jednego był pewien. Jeśli zaproponuje siostrze obejrzenie jego popisów, ta zgodzi się z największą przyjemnością. Wszakże nie potrafiłaby odmówić obserwowania jego klęski.
Niedługo potem byli w drodze do hali sportowej. Tak jak wcześniej, była przepełniona zadowolonymi kibicami oraz innymi łyżwiarzami. By doczekać się rywala na lodzie czekać musieli pół godziny. W przeciwieństwie do Mirandy, która wróżyła mu najmniejszą ilość punktów, on powstrzymał się od komentowania dopóki Castella nie skończy programu.
W pierwszych dźwiękach rozpoznał „Burzę” Vivaldiego i mógł stwierdzić, że utwór idealnie oddawał wybuchowy i gwałtowny charakter tego faceta. Nieprzewidywalny, narwany, opryskliwy. Mógł nienawidzić go z całego serca, lecz względem jego talentu musiał być szczery i przyznać, że w tym świecie Rene nie jest byle płotką. To jeden z najbardziej utalentowanych sportowców z jakimi miał do czynienia. Chociaż brak mu powściągliwości, jest arogancki, mało zdyscyplinowany i nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni, to ma to coś.
Dlatego, że miał o nim takie zdanie, wprost nie potrafił uwierzyć własnym oczom. Wykonując sekwencję źle wylądował w końcowej fazie i upadł. Nie tylko dla publiczności musiał być to wielki szok, ale i dla niego samego. Przez dłużej niż pięć sekund nie ruszał się klęcząc na lodzie. Dopiero gdy ktoś krzyknął otrząsnął się i ruszył przed siebie. Wykonał dobrze potrójnego toeloopa, backflipa, zrobił mieszankę piruetów i po raz kolejny zaliczył upadek.

    - Ha, ha, czy ta ofiara jest tym samym pozerem, który groził nam rok temu? – wybuchnęła śmiechem kobieta.
    - W ogóle nie może się skupić na tym co robi. Myśli o niebieskich migdałach, jest rozkojarzony, zszokowany swoim pierwszym upadkiem. Wygląda na zmęczonego – wymieniała trenerka nie spuszczając z blondyna oka. Pokiwała głową z politowaniem. – Kolejny błąd. Stag wcale nie wyglądał jak skok szpagatowy tylko... Nawet nie potrafię tego określić. Jeśli trafi na trzecie miejsce to będzie cud.

Po zakończeniu programu udał się z młodym mężczyzną, którego pierwszy raz zobaczył na lotnisku, na ławkę. Czekali jak na szpilkach na werdykt. Nastąpił po chwili doszczętnie niszcząc i załamując Castellę. Na ekranie widniał wynik, wraz z programem krótkim sto osiemdziesiąt punktów. Dostał się do pierwszej dziesiątki będąc siódmym, lecz miejsca na podium nie znajdzie. Z jakiegoś powodu nie był usatysfakcjonowany oglądaniem jego porażki w tak żałosnym wydaniu. Szkoda w ogóle było mu strzępić języka. To co przed chwilą zobaczył nadawało się do kubła na śmieci z napisem „spalić, zniszczyć, zapomnieć”. Castella pokazał się jako amator najniższych lotów. Coś odwracało jego uwagę od jazdy, nie potrafił odrzucić problemów na rzecz występu. Mieszał życie prywatne z pracą, a to najgorsza możliwa kombinacja. Jeśli miałby szczerze powiedzieć, to zawiódł się. Liczył na coś znacznie lepszego. Skoro mężczyzna tak się zarzekał, że jest mistrzem łyżwiarstwa to mógł to chociaż naprawdę udowodnić. Tymczasem sam zechce wymazać z pamięci tak beznadziejny występ.
Opuścili halę zaraz po ogłoszeniu wyników byłego rywala. Byłego, gdyż Miranda określiła go jako niedorastającego im do pięt karalucha. Musiał przyznać jej rację, niczym się nie popisał. Mógł tonąć teraz w zażenowaniu, wstydzie, wściekłości i żalu.

    - Liczy się to, że tym razem to Owenowie są górą – wypięła dumnie pierś, uśmiech nie schodził jej z ust. Czuła się podbudowana widokiem beznadziejnego Castelli. – Keith, zostańmy w mieście jeszcze parę dni. Pójdziemy na zakupy, by ostatecznie świętować nasze zwycięstwo.
    - To nie taki zły pomysł – przyznał. Chętnie zrelaksuje się na shoppingu.

* * *

Wieczorny wiaterek poruszał wysokimi drzewami tworzącymi gesty las. Niebo mieniło się różnymi odcieniami żółtego, fioletowego oraz czerwonego. Słońce malujące ten niezwykły krajobraz zachodziło powoli ustępując miejsca księżycowi. Mimo ładnej pogody, gdzieś w pobliżu czaiło się widmo burzy z pierunami.
Trzasnął energicznie drzwiami taksówki, która zajechała przed ogromny dom. Nie oferując połowy zapłaty, bez podziękowania i kulturalnego „Do widzenia” skierował się do drzwi wejściowych. Targając za sobą torbę usiłował wygrzebać z kieszeni kurtki klucze. Im dłużej mu to zajmowało tym bardziej się irytował, co pogarszało obecną sytuację. Rzucił torbą o ziemię uznając, że tylko przeszkadza. Gdy w końcu dostał to czego chciał, otworzył drzwi i przekroczywszy ich próg zatrzasnął je przed nosem Charliemu, który zapłaciwszy taksówkarzowi pożegnał się i zmierzał w jego stronę. W międzyczasie coś do niego mówił, ale nie słuchał go. Zdejmując buty rzucił jednym o przeciwległą ścianę, drugi wpadł go kuchni zrzucając ze stołu wazon, który rozbił się na podłodze. Nawet na to nie spojrzał. Zszarpując z siebie kurtkę podarł jej materiał. Wyglądał niemal jak dziecko robiące matce awanturę na środku sklepu, bo nie dostało słodyczy. Tylko on nie dostał medalu. Wrócił do domu z pustymi rękoma, a to bolało jak rozgrzany do białości metal przebijający ciało na wylot.

    - Opanuj się! – warknął wściekły Deakin. Został złapany mocno za ramię ale zdołał wyrwać się z uścisku. – Do kogo tym razem masz pretensje? Do partnerki, bez której jeździłeś? Do Melindy? Do mojego ojca?
    - Do ciebie! To twoja wina, że źle mi poszło! Gdybyś się nie pojawił... – uciął w pół zdania nie spuszczając wzroku z bruneta.

Nie był wściekły. On miał ochotę zabić wszystkich i wszystko co się ruszało. Pałał nienawiścią do całego świata, do każdego człowieka na Ziemi, a najbardziej do tego, który stał przed nim. Nonszalancki mężczyzna pociągnął go za ubranie i pochylił się. Mówił spokojnie, aczkolwiek przez prawie zaciśnięte zęby.

    - Zachowujesz się jakbym był twoim największym wrogiem, a ja nie wiem dlaczego mnie za niego uważasz. Chciałem ci pomóc, na prośbę ojca trenowałem cię, ale nie we mnie leży wina, bo ty źle pojechałeś. Ja mogę cię przygotować, szkolić, ale na lodzie podczas zawodów ci nie pomogę. Kiedy dotrze do ciebie, że ja nie mam nic wspólnego z twoją jazdą sprzed dwóch dni.
    - Odpierdol się! Wypieprzaj z mojego domu i nigdy więcej się tu nie pokazuj!

Zarzuciwszy torbę na ramię błyskawicznie znalazł się na pietrze, gdzie mieściła się łazienka, dwa pokoje gościnne, małe biuro i jego pokój. Wszedł do niego zatrzaskując drzwi. Stał przez chwilę w bezruchu. Cały drżał. Musiał jakoś rozładować kumulujące się do wieków emocje. Pragnął się ich pozbyć, niestety zdawał sobie sprawę, że istniał tylko jeden sposób, by to zrobić. Zdawało mu się, że ciało zaraz eksploduje. Zaciskał pięści raniąc wnętrze dłoni.
Nagle doszły do niego zbliżające się odgłosy tupania. Odwrócił się zamaszyście wybierając ten sam moment, kiedy to Charlie zawitał do jego sanktuarium.

    - Czy nie powiedziałem ci, że masz spierdalać?! – w dwóch krokach skoczył do mężczyzny, złapał za ubranie i pchnął na ścianę. Jego wzrok wyrażał tylko nienawiść.
    - Jak chcesz potrafisz być silny – stęknął brunet którego nogi ręce zostały unieruchomione. On również nie pozostawał dłużny, walczył o swoje nie pozwalając sobą pomiatać. – Chciałem, żebyś uspokoił... się.
    - Jeśli rzeczywiście tego chcesz to wynoś się i nie pokazuj mi się na oczy. W jakim języku mam do ciebie przemówić, byś zrozumiał? Jesteś rodzajem człowieka, którego nie znoszę najbardziej. Mający wszystko gdzieś, obnoszący się ze swoją chorobą, pokazujący to z dumą! – zamilkł na kilka dłuższych sekund. Wziął trzy głębokie oddechy i nieco ściszył ton głosu. – Lata pracy nad swoim wizerunkiem, lata powściągliwości, wstrzemięźliwości, odmawiania sobie przyjemności, tylko po ty, by ludzie uważali mnie za normalnego. Aż nagle pojawiasz się ty i burzysz mur jakim się otoczyłem, niszczysz moją samokontrolę. Wina leży wyłącznie po twojej stronie, bo znów zacząłem marzyć o... Przez ciebie obrzydliwe obrazy chodzą mi po głowie!

Charles milczał kompletnie zbity z tropu. Nie potrafił uświadomić sobie, co Gwiazdeczka miała na myśli. Mierzyli się ostrym wzrokiem prowadząc zaciekły bój, do czasu gdy twarde wilgotne wargi wpiły się zaborczo w jego usta. Szeroko otworzył oczy nie wierząc, że dzieje się to naprawdę. Wnętrze ust było penetrowane przez język Castelli wyprawiający z nim cuda. Gorący śliski organ gwałtownie i chaotycznie bawił się z jego językiem. Przeszły go elektryzujące dreszcze kiedy poczuł udo uciskające i masujące krocze. Owinęły go umięśnione, szerokie męskie ramiona. Splątane w namiętnym tańcu języki i spierzchnięte usta zostały rozdzielone przed prowodyra szokującej sytuacji. Charlie miał doskonałą sposobność, by bliżej przyjrzeć się czarującym i niecodziennym oczom, które spodobały mu się od pierwszego wejrzenia. Między nimi panowała niezręczna cisza, ostatecznie przerwana przez Rene, który zaczerpnął powietrza i wypalił:
    - Pieprz mnie.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 12


Dziękuję za komentarze :)



Dwie godziny temu słońce wzeszło nad horyzontem. Niebo przybrało kolor pomarańczowy przeplatany żółtym. Miejski zgiełk ustał na parę godzin przez świtem, lecz rozpoczynał swoje rządy ponownie. Od rana po mieście jeździły samochody, autobusy i inne, mniejsze środki transportu używane przez człowieka. Po całonocnej zabawie nie było śladu. Zdawać się mogło, iż okolica pogrążona była we śnie, lecz to złudzenie. Ci, którzy mieszkają w Salt Lake City znali tę organizację pracy oraz całodobowe miejskie życie. Powietrze z rana było chłodne, lecz wkrótce powinno się znaczenie ocieplić, a przynajmniej tak twierdzili meteorolodzy.
Rene obudził się wraz z budzikiem ustawionym na ósmą rano. Po porannej odświeżającej toalecie ubrał w swój zwyczajowy strój, na jaki składała się koszula, granatowa marynarka oraz jasne jeansy. Nie planował nigdzie wychodzić, więc nieułożonymi i oklapniętymi włosami nie zawracał sobie głowy. Usiadłszy w salonie włączył poranne wiadomości. W nich aż huczało o doniosłym wydarzeniu, które zbliżało się wielkimi krokami. Najbardziej ignorancki mieszkaniec miasta zdawał sobie sprawę, że wkrótce rozpoczną się Letnie Igrzyska Olimpijskie. Sportowcy trenowali do ostatniej chwili, wkładali w swój wysiłek pot, krew i łzy. Zamiast poświęcić resztę czasu na zasłużony odpoczynek oni byli w pełni gotowości. Jeden ze sprinterów, który gościł w programie wypowiedział się w następujący sposób:

Myślę, że przeszkody znajdują się w naszej głowie. To my stwarzamy bariery i przez brak wiary we własne umiejętności ponosimy porażki. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, nie poddawać się, przeć wytrwale do celu i czerpać z tego satysfakcję. Jeśli nie czuje się sportu, nie będzie się mistrzem, jeśli nie zdobędziemy się na odwagę, by pokonać swoje słabości już zawsze pozostaniemy więźniami swoich umysłów. Nie chodzi również, by trenować do utraty swoich sił, uważam, że równie ważny co trening jest odpoczynek. Dlatego nie ćwiczę na parę dni przed zawodami. Jeśli miesiące, które miałem nie wystarczyły, żebym był w pełni przygotowanym, to ostatnich kilka dni nic nie zmieni. Więc lepiej wybrać się do miejsca pozwalającego zebrać myśli, odprężyć się lub przygotować psychicznie na starcie z samym sobą. To mój sposób na życie.”

Wysoki, elegancko ubrany ciemnoskóry mężczyzna zaśmiał się. Potem dalej prowadził dialog z reporterką. Ona zadawała pytania, a on odpowiadał po krótkim zastanowieniu. Lubił oglądać wywiady, w których gościli znani, a co ważniejsze, inteligentni ludzie, gdyż wsłuchiwanie się w ich przemyślenia, opinie pozwalało mu się nauczyć wielu nowych rzeczy oraz różnych punktów widzenia.
Bez wyrzutów sumienia mógł przyznać mu rację. W pełni zgadzał się z opinią sprintera, toteż postanowił – co powiedział trenerowi – że do Igrzysk nie wejdzie na lód, a jedyną jego rozrywką i głównym motywem będzie odpoczynek. Jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić, gdyż on nie miał poza łyżwiarstwem żadnych innych planów na spędzenie dnia. Wstyd mu było przyznać to przy brunecie, bo nie posiadał żadnego hobby ani rzeczy, które lubił robić w wolnym czasie. Jedni czytają książki, inni oglądają filmy, chodzą na siłownie, pływalnię, w przypadku trenera była to jazda na motocyklu. Pasja łącząca go z przyjaciółmi. Czasem jak myślał w ten sposób to mu zazdrościł. Oczywiście, prędzej pójdzie do piekła, niż powie mu to w twarz.
Rene zaczynał się obawiać, że dzieje się z nim coś bardzo złego. Im częściej znajdował się w towarzystwie Deakina tym więcej myślał o mężczyźnie, który później siedział uparcie w jego głowie. Najgorsze było jednak to, że robił to w pełni świadomie i z własnej nieprzymuszonej woli. Pozwalał, by mózg kierował się w swoich przemyśleniach na tor „Charles”. Dzięki temu widział ich lekcje, na które poświęcali bardzo dużo czasu, spotkanie z Melindą. Przypomniał sobie również zdarzenie, które z jakiegoś powodu napełniało go irytacją. Do dzisiaj nie potrafił zapomnieć o przerażonej twarzy mężczyzny podczas rozmowy z „osobą, którą kocha”. Jego ciało się spięło, głos łamał, a zielone oczy niedalekie do płaczu wyglądały jakby właśnie straciły chęć życia. Ilekroć powracał do tej sceny żołądek skręcał się w supeł, a w gardle coś paliło.
Był niemal pewny, że takie a nie inne uczucia nim targają, gdyż spędza z Charliem zbyt wiele chwil, a jak tylko ich „współpraca” dobiegnie końca i rozejdą się każdy w swoją stronę, wszystko wróci do normy. Tylko czekał, aż jego poukładany świat, w którym nie ma miejsca na ludzi z zewnątrz stanie z powrotem na nogi. Lecz zanim to się stanie musi przeżyć mieszkając z nim w apartamencie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wynajęcie dwóch „mieszkań”, ale Arkady się na to nie zgodził, ponieważ – jak to ujął – chciał, by ktoś miał na niego oko. I tym kimś musiał być akurat jego syn – gej. Jemu ani trochę nie spodobał się pomysł życia pod jednym dachem z innym człowiekiem. Co innego było z Arkadym, znają się od wielu lat, a i mężczyzna nigdy nie wchodził mu w drogę znając jego stosunek do otaczających go ludzi. Nie lubił ich, trzymał się na dystans, z nikim nie spoufalał i nikomu nie ufał. Nie chciał z nikim dzielić przestrzeni prywatnej, bo to oznaczało wspólne problemy, rozmowy, zainteresowanie, zwierzanie się i poznawanie siebie nawzajem. Był typem samotnika lub może odludka unikającego niepotrzebnych znajomości. Ta cześć charakteru działała na jego niekorzyść, gdyż znalezienie człowieka, który wytrzymałby z nim i zrozumiał powody takiego zachowania graniczyło z cudem. Nie chodziło już tylko o przyjaciela, a o kogoś znacznie bliższego. Jednak Rene miał świadomość, że on ponosi winę za brak tej osoby w swoim życiu.
Udzielił mu się kiepski humor, ale postarał się szybko o nim zapomnieć. Powrócił z odległej krainy ponownie stając pośród żywych. Spojrzawszy na zegarek znajdujący się w dolnym rogu lecącego programu telewizyjnego stwierdził, że przesiedział w fotelu bezczynnie półtorej godziny gapiąc się w przestrzeń.

    - Czym mam się, do cholery, zająć? – jęknął zakrywając dłońmi twarz.

Zorientował się, że nie jest już jedynym, który nie śpi. Gdy przyciszył telewizor usłyszał szum wody dochodzący z łazienki, a to mogło znaczyć tylko tyle, że Deakin obudził się i poszedł wziąć kąpiel. Wcześniej nie zarejestrował czyjejś obecności pochłonięty przemyśleniami na temat dziwnych rzeczy. Nie zamierzał jednak podnosić się z fotela, bo dlaczego miałby to robić. Uwagę znów skierował na złodzieja czasu i zaczął skakać po kanałach dopóki nie znalazł czegoś interesującego. W jego przypadku „czymś interesującym” były bajki oraz kreskówki. Uwielbiał je oglądać, bo oprócz jazdy figurowej były chyba jedyną rzeczą, jaka pozwalała mu się zrelaksować. Śmiech podczas śledzenia losów bohaterów animowanych produkcji był jedynym, którego doświadczał. Rzecz jasna, o jego upodobaniach wie wyłącznie Melinda i wolałby żeby zostało tak po wsze czasy. Jak nie pogardzi dobrym filmem – choć co do nich jest wyjątkowo wybredny – tak zgodzi się obejrzeć każdą wartą zobaczenia bajkę. Ostatnim co widział jeszcze w domu była „Planeta skarbów” oraz „Wszystkie psy idą do nieba”. Tym razem miał ochotę na coś innego, chociaż sam dokładnie nie wiedział co. Gdyby poszukał na pewno znalazłby coś fascynującego, lecz obecność tego drugiego uniemożliwiała mu to. Przecież nie włączy bajki i nie będzie się nią zachwycał jak pięcioletnie dziecko w towarzystwie dorosłego – nie lubianego przez siebie, obcego i nic nie znaczącego – faceta. Wyśmiałby go.
Nie zaryzykuje. Woli zachować swoją godność. Chwyciwszy pilota wyłączył ekran, po czym podkulił nogi i ułożył głowę na kolanie. Zastygnął w tej pozycji do czasu aż w salonie nie pojawił się tymczasowy trener. Podniósł się na dźwięk jego głosu, lecz przerzuciwszy na niego wzrok momentalnie tego pożałował. Kilka kroków dalej dostrzegł opalone, umięśnione oraz doskonale wyrzeźbione ciało zapewne wieloma godzinami spędzonymi na pracy fizycznej. Po napiętej, gładkiej klatce piersiowej spływały kropelki wody. Same wytaczały sobie ścieżkę po jego skórze, parę z nich zainteresowało się różowym sutkiem i to w jego kierunku wędrowały. Ręcznik zdecydowanie zbyt nisko związany ukazywał ciąg ciemnych włosów łonowych; zaczynały się od pępka i ginęły na granicy z ręcznikiem.

    - Myślisz, że mam ochotę patrzeć na nagiego faceta, który bez skrępowania łazi po mieszkaniu?! – ryknął jakby całe zło Świata skumulowało się w jednej osobie, a on miał ochotę rzucić się na nią, by pokonać mrok. Przyglądał się z rozsierdzeniem osłupiałemu ze zdziwienia mężczyźnie. Wyglądał na naprawdę zaskoczonego, a Rene na zaślepionego nienawiścią.
    - Nie mam wewnętrznej potrzeby, by pokazywać się nago komuś takiemu jak ty – łypnął na niego sądząc, że łyżwiarz kompletnie postradał rozum. – Nie jestem goły, mam ręcznik – wskazał na materiał przepasany wokół całkiem szerokich i umięśnionych bioder. – Dopiero wyszedłem spod prysznica i zdałem sobie sprawę, że zapomniałem czystych ubrań. Zachowujesz się jak pensjonarka, która boi się utraty dziewictwa, ty ponadto reagujesz tak, jakbym miał się zaraz na ciebie rzucić i zgwałcić.
    - Jesteś popieprzony! – zerwał się z fotela, naciągnął na biodra koszulę i marynarkę, i wyminąwszy go błyskawicznym krokiem zniknął za drzwiami swojego pokoju.
    - Muszę znosić te idiotyczne humorki dla wyższego dobra. Muszę znosić te humorki dla wyższego dobra – powtarzał na głos niczym mantrę licząc, że sam w to uwierzy.

Według niego zachowanie Gwiazdeczki było poniżej czyjejkolwiek godności. Zdążył pogodzić się i zaakceptować fakt, że został znienawidzony przez swoją orientację seksualną, ale nie spodziewał się tego rodzaju wybuchu. Naprawdę chciał jedynie dostać się z łazienki do pokoju jak najszybciej, nie wywołując żadnej sensacji. Nie miał na celu niczego złego, po prostu zamiast wziąć czyste ubrania zabrał te z poprzedniego dnia, których jeszcze nie uprzątnął. Czasami był z niego bałaganiarz, mama zawsze mu to wypominała.
Pokręciwszy głową w zażenowaniu wrócił do siebie i przebrał się. Ostatecznie pozbył się bałaganu zanosząc wszystkie, niepotrzebne i nie pierwszej świeżości, rzeczy do prania. Nawet kiedy wrócił już ubrany Gwiazdeczka nie opuściła swojego sanktuarium. Obiecał sobie ignorować go dopóki mógł i nie brać sobie niczego do serca.
Doszedł do wniosku, że powinien nabrać trochę siły i energii, a skoro przespał w nocy pół godziny – rano wyglądał niczym zombie – to dobrym pomysłem będzie zjedzenie pełnowartościowego posiłku. Z tą myślą powędrował do olbrzymiej kuchni, mama czułaby się tu jak w niebie, kochała gotować dla niego i taty. Była nowocześnie wyposażona, gustowna i elegancka z płytami indukcyjnymi i najnowszymi sprzętami kuchennymi. Najpierw szukał w pamięci jakichś przepisów rodzicielki na pyszne jedzonko, później gdy wpadł na kilka interesujących pomysłów zabrał się do pracy. Przekroił cztery bagietki wzdłuż i wydrążył środek. Następnie, po zmieszaniu jajka, małych kostek papryki oraz pomidorów wlał wszystko do łódek powstałych z bagietek. Wszystko posypał startą mozzarellą. Włożywszy je do piekarnika odczekał piętnaście minut, a wyjąwszy gotowe danie dodał posiekany szczypiorek. Oblizał się na samą myśl o chrupkiej bułce i smakowitym wnętrzu. Pomyślał sobie, że jakiś koktajl również by się przydał, toteż wyciągnął z lodówki cztery kiwi i dwa banany. Po obraniu ich zmiksował całość i przelał do dwóch wysokich szklanek. Taki zestaw śniadaniowy podał do stołu razem z dwoma talerzami oraz kubkami na kawę dla siebie i coś co zażyczy sobie Gwiazdeczka. Właściwie nie wiedział czy Castella jadł wcześniej śniadanie, czy nie.
Stanął jednak przed drzwiami i zapukał. Przez dłuższy czas nikt z wnętrza nie odpowiedział. Kiedy uderzył otwartą dłonią używając zwiększonej siły w końcu pojawił się przed nim łyżwiarz. Obrzucił go nienawistnym wzrokiem pomieszanym ze zdegustowaniem.

    - Czego? – syknął mrużąc przenikliwie oczy, zasłaniał się drzwiami przez co rozmawiali przez kilkucentymetrową szczelinę.
    - Jeżeli miałbyś ochotę coś zjeść – jak na zawołanie brzuch blondyna odezwał się donośnym burczeniem. Charlie próbował ukryć cisnący się na usta uśmiech zgryzając wargi. – Zrobiłem śniadaniem, jest na stole w salonie.

Dostrzegł, że początkowa niechęć ustępuje zaciekawieniu i zapewne głodowi. Był więcej niż pewny, że to drugie zmusiło Castellę do pojawienia się w pomieszczeniu. W kompletnej ciszy zajęli miejsca naprzeciwko siebie.

    - Potrafisz gotować? – zapytał nie ukrywając zdziwienia.
    - Ta umiejętność bardzo się przydaje, gdy żyje się samemu. Mama mnie nauczyła twierdząc, że w przyszłości, jeśli kiedyś pozwoli mi się wyprowadzić, jej nauki nie pójdą w las i będę potrafił o siebie zadbać.

Pijąc aromatyczny napój bogów, Charlie zorientował się, że zapomniał o napoju dla mężczyzny, który pił właśnie koktajl. Z jakiegoś powodu przeprosił za to i zapytał, na co miałby ochotę. Sam nie wierzył, że traktuje go jak jakiegoś króla, któremu usługuje i to z własnej woli.

    - Sok pomarańczowy. Dziękuję.

Kolejny raz zostawił go z opadniętą szczęką. Podziękował mu. Resztę posiłku przesiedzieli w ciszy oraz napiętej atmosferze. Mógłby próbować nawiązać z nim jakiś kontakt, znaleźć wspólny język, ale nie mieli ani jednego tematu do rozmowy. Nawet jeśli by chciał porozmawiać o łyżwiarstwie to Castella do tej pory brał udział w parach tanecznych, a on od zawsze wolał oglądać solistów. Zwłaszcza seksownych mężczyzn w obcisłych strojach podkreślających to i owo.
Uważnie lustrował szczupłą sylwetkę, przystojną twarz oraz jej mimikę. Była niewzruszona jak kamień. Pech chciał, że zatrzymał na nim spojrzenie kilka sekund za długo, bo ich oczy spotkały się. Przeszedł go nagły dreszcz, ale nie był nieprzyjemny. Przez kilka pierwszych sekund niebiesko-brązowe oczy miały ciepły i przyjacielski wyraz, później nieco się zaogniły.

    - Smakuje? – zadał pytanie łącząc ze sobą palce dłoni, pochylił się w jego stronę uśmiechając się uprzejmie.
    - Jest pyszne – odparł zaskakująco szczerze. – Wiedziałem, że żona Arkady'ego uwielbia gotować i ma na tym punkcie bzika, ale o twoich umiejętnościach nie słyszałem – opróżnił cały koktajl i pochłonął już prawie całą bagietkę. Kubek po soku był pusty, a on zdążył zjeść dopiero pół bułki i wypić niewiele kawy.
    - Dużo wiesz o mojej rodzinie? – było dla niego dziwne, że ktoś wie o nim całkiem sporo rzeczy, a on o kimś tyle co nic.
    - Wiem, że Arkady denerwuje się na swoją żonę, gdy kupuje drogie ubrania. Wiem gdzie zwykle jeździcie na wakacje, widziałem trzy albumy waszych zdjęć. Wiem gdzie mieszkacie, co twoja mama lubi robić w wolnym czasie... Powiedzmy, mam aż nadto informacji o twojej rodzinie. Chociaż o tobie Arkady prawie nigdy nie mówił. W zasadzie nigdy nie potrzebowałem tego, o czym nawijał godzinami. Nie obchodziło mnie to, po prostu słuchałem z grzeczności.
    - Grzeczności? – wymsknęło mu się.

Łyżwiarz nic na to nie odpowiedział. Może poczuł, że on wcale nie chciał tego powiedzieć. Nie ważne jaki był powód, ważne, że nie wywiązała się kolejna kłótnia. Kolejnym co zbiło go z tropu była propozycja, że to Gwiazdeczka pozmywa naczynia po śniadaniu, skoro on był tym, który wszystko przygotował. Nie oponował. Pozwolił mu sprzątnąć na stole i w kuchni.


    - Mam pomysł – zagadał Deakin, kiedy on był zajęty zmywaniem. – Może dzisiaj znów spróbujesz nawiązać kontakt z ludźmi?
    - Nie interesują mnie znajomości z innymi łyżwiarzami. To zbędne – skwitował przypominając sobie popołudniową porę.

Uważał, że wczorajszy dzień byłby całkiem znośny, nawet jeśli musiał całe dwanaście godzin spędzić z Deakinem. Byłby, ale nie był. Został wyciągnięty na miasto, gdzie w ogóle nie miał ochoty się ruszać. Następnie, czy chciał czy nie, spacerował po ulicach Salt Lake City zwiedzając kilka miejsc. Po drodze, ku uciesze Charliego, spotykali co sławniejszych sportowców. Brunetowi udało się porozmawiać z kilkoma z nich, natomiast on trzymał się na uboczu. Nie chciał żadnych kontrowersji. Potem jak na złość dla niego, szczęściem dla Charliego zostali wciągnięciu w dyskusję z łyżwiarzami, z którymi za dwa dni będzie mierzył się na lodowisku. Oczywiście jego trener znajdował się w siódmym niebie dostając szansę na rozmowę ze swoimi idolami. Był pewny, że natknęli się na większość jego ulubionych solistów.
Wkurzał się na niego z kilku powodów. Trener zmuszał go do poznania swoich przyszłych rywali, kazał z nimi rozmawiać i chociaż odrobinę ich poznać. Zwracał wtedy uwagę na wszystkich, tylko nie na niego. Można by powiedzieć, że nie miało dla niego kompletnego znaczenia, że on również jest świetnym łyżwiarzem. Ten jakby go nie klasyfikował jako kogoś wartościowego, a to dawało mu się we znaki. Zazdrościł pozostałym, że są przez Deakina postrzegani jako niesamowici, a on się nie liczył, a nikt nie mógł mu zarzucić, że jeździł źle. Ponadto ilekroć przechodzili obok jakiegoś atrakcyjnego mężczyzny, ten idiota gapił się na nich takim wzrokiem... Potrząsnął energicznie głową. O czym on, do cholery, myśli?! Ogólne rzecz ujmując wczorajszy dzień był do dupy, więc miał nadzieję, że nigdy więcej się nie powtórzy.

    - Zachowywałeś się okropnie. Mógłbyś chociaż udawać, że oni cię zainteresowali. Masz zerowy poziom empatii i uprzejmości. Ludzie, których spotkaliśmy byli mili, ale ty musiałeś pokazać jaki z ciebie buc.
    - Uważaj na słowa – warknął prawie rzucając talerzem o blat kuchenny. – Nie obchodzi mnie jakie ludzie mają zdanie na mój temat – wzruszył ramionami.
    - Och, czyżby? – brunet podparł się w boki przybierając bardzo pewną siebie pozę. – A mnie się wydaje, że jest kompletnie na odwrót. Twierdzisz tak, a prawda jest zupełnie inna. Boisz się, że ludzie wyrobią sobie o tobie złe stanowisko, że poznają cię, zaczną oceniać. Jesteś tym przerażony. Boisz się o to, co ludzie o tobie powiedzą. Masz w głowie tylko ich zdanie.