Powered By Blogger

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 20


Ważne pytanie. Co myślicie o opowiadaniach związanych co nieco z historią? W niedalekiej przyszłości planuję jedno takie, bo kocham historię i chciałabym coś takiego stworzyć. Wydarzenia miałby się rozgrywać w realiach dziewiętnastowiecznej Anglii. Chciałabym wiedzieć co na ten temat sądzicie, byłabym wdzięczna, gdybyście wyrazili swoją opinię w komentarzach :)
Dziękuję za komentarze :) 





Najpierw oślepiło go ostre światło lampy, a chcąc się przed nim ochronić próbował podnieść nad wyraz ciężką rękę i zasłonić nią irytujący obiekt. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie. Mięśnie rwały go na całej długości ręki. Kolejnym, co zarejestrował były jakieś dziwne, bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Nie potrafił rozróżnić, czy były to czyjeś głosy, muzyka, czy wiwaty i zachwyty ludzi oglądających przypadkiem ślub królewski. W pewnym momencie serce niemal podskoczyło mu do gardła, gdy poczuł dotyk na czole i dłoni. Był pewien, że to jego nowi znajomi, których miał tę nieprzyjemność poznać, nie skończyli z nim jeszcze i postanowili zabawić się w pięciu bokserów i worek treningowy. Ani trochę zabawa ta nie przypadła mu do gustu, toteż najbardziej trafnym rozwiązaniem było wzięcie nóg za pas. Jednak w tym tkwił problem, bo usiłując od dłuższego czasu podnieść rękę, w końcu uświadomił sobie, że ona i reszta jego ciała ani drgnie. Zdawało mu się, że ktoś zapiął go w kaftan bezpieczeństwa i przykuł do łóżka, a jakby tego było mało, to owinął dodatkowo folią ograniczającą jakiekolwiek ruchy. Owa folia miała być powodem, przez który niezmiernie ciężko mu się oddychało. Nie mógł nabrać powietrza głęboko w płuca, oddech był płytki i trudno było mu się nim zadowolić. Pragnął napełnić całe płuca powietrzem, choć zakrawało to o cud.
Nie był w stanie stwierdzić ile czasu minęło od kiedy otworzył oczy, a do chwili, w której zaczynał rozpoznawać i rozróżniać pierwsze dźwięki. Pierwsze słowa, które usłyszał brzmiały chyba „Mój Boże, on żyje”. O ile się nie mylił, głos należał do Melindy. Pytanie tylko, skąd ona się wzięła i co robiła późną nocą w tej obskurnej dzielnicy? Obiecał sobie w myślach, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy postawił tam nogę. W końcu – ku jego zadowoleniu – natrętne dźwięki ucichły i już nie słyszał nic poza własnymi myślami.
Mimo tego, wciąż czuł, że ktoś utrzymuje na nim wzrok. Kiedy ostatecznie udało mu się podnieść powieki i przyzwyczaić do światła, które z upływem czasu nie raziło tak okropnie, ujrzał zamazaną postać ubraną na biało. Powoli nabierała kształtów i ostrości, aż wreszcie mógł stwierdzić, kto prócz niego jest pomieszczeniu, bo niewątpliwie w nim był. Chciał się odezwać, lecz głos uwiązł mu w gardle, co zaczęło go złościć. Nie mogąc ruszyć nawet palcem, odezwać się słowem był pozbawiony możliwości kontaktu ze światem. Jednak zdenerwowanie nie trwało długo, nie minęło wiele czasu, a zmorzył go sen.
Kolejna pobudka była nieco przyjemniejsza. Światło nie chciało wypalić mu gałek ocznych, w głowie nie szumiało, potrafił rozpoznać dźwięki, kształty. Pierwszym, co zobaczył, był biały sufit. Obrysowując wzrokiem pomieszczenie bez trudu mógł stwierdzić, że jest w szpitalu. Zorientowanie się, gdzie przebywa nie było teraz takie trudne. Gorzej było z poruszaniem się, momentalnie odczuł ból całego ciała, gdy próbował się podnieść. Ostrożnie przekręcał głowę to w stronę otwartego okna, to do drzwi. Okazało się, że w sali, która mogła mieć trzy na trzy metry jest sam. Jego łóżko było jedyne, a poza tym w pokoju znajdowały się jakieś dziwne urządzenia, których nigdy wcześniej nie widział. Takim było na przykład coś, co przypominało metalową konstrukcję przymocowaną do łóżka. Był w stanie dostrzec tylko jej zarys, ponieważ ból okazał się nadzwyczajnie silny i to powstrzymywało go od podniesienia się.
Słysząc otwierające się drzwi przekręcił lekko głowę w ich stronę. Kobieta cała na biało zbliżyła się i usiadła na krześle przy łóżku. Uśmiechała się przyjacielsko. Niezbyt głośno, mając na uwadze jego stan, zapytała czy wie jak się nazywa i czy potrafi podać kolor teczki, którą trzymała. Bez trudu odpowiedział na jej pytania. Zastanawiał się, dlaczego to pani doktor przyszła do niego, a nie pielęgniarka. Pewnie ktoś kompetentny pomyślał, że człowiek, który obudził się po takim urazie chciałby znać swój stan. A zdawało mu się, że jego był kiepski.
    - Spodziewałam się, że obudzi się pan o tej godzinie – rzekła spoglądając przy tym na wiszący na ścianie zegar. Powiedziała mu, że jest parę minut po piątej popołudniu, sam nie mógł tego zobaczyć. – Nazywam się Anna Carter, będę pańskim lekarzem prowadzącym.
Mógłby zadawać pytania, skąd się tu wziął, co się stało, co z nim, ale doskonale to wiedział. Pamiętał ostatnią noc, która była brzemienna w skutkach i przyprawiła o niemałe utrapienie. Został sprany przez pięciu nachlanych typów spod ciemnej gwiazdy, podczas nieudanego poszukiwania Deakina. Przysiągł sobie, że ten drań zapłaci mu i za sms'y, i za zmuszenie do pojawiania się w nieciekawej, pełnej nocnych klubów i barów dzielnicy. Był idiotą, co mu odbiło? Przez lata trzymał się od tego rodzaju nieprzyjemnych miejsc z daleka, a wystarczyła wiadomość od Charliego, by w ciągu chwili uległ mężczyźnie. Prędzej skona, niż pozwoli na to drugi raz.
    - Leki, które podajemy panu za pomocą kroplówki już zaczęły działać, bóle, choć częściowo powinny zniknąć.
    - Ciężko... mi.... oddychać – mówiąc to powoli i spokojnie, próbował dotknąć klatki piersiowej, gdyż w niej odczuwał największy ból. Spoglądając na rękę zaobserwował żółto-fioletowe plamy o dziwnych kształtach. Mógł doliczyć się pięciu dużych siniaków na jednej ręce. Zaczynał się bać, co było z resztą części ciała. Swojej twarzy w lustrze nie zamierzał oglądać przez najbliższy czas.
    - Proszę się nie denerwować. Najważniejszy jest spokój i pański wypoczynek. Pańscy bliscy stwierdzili jednogłośnie, że zbyt pochopne informowanie pana o stanie zdrowia tylko pogorszy sytuację, toteż jestem tutaj, by pana uspokoić i zapewnić, że już nic nie zagraża pańskiemu życiu. Jest pan w dobrych rękach – kobieta nie zdejmowała promiennego uśmiechu z twarzy, co wydało mu się sztuczne i wymuszone. Próbowała go uspokoić, by nie dostał do tego wszystkiego zawału serca? Chciał wiedzieć i gdyby nie wszechobecny ból, zacząłby się z nią kłócić.
    - Wypiszecie mnie... za tydzień? – zapytał z ogromną nadzieją w głosie. Mistrzostwa Europy zbliżały się nieubłaganie, nie miał czasu na pobyt w szpitalu.
Lekarka przez pewien czas spoglądała na niego milcząc. Wyraźnie zauważył rysujące się na jej twarzy zakłopotanie. Zmarszczka między jej brwiami się pogłębiła, a promienny uśmiech jakim go dotychczas obdarzała zszedł z kształtnych, pomarańczowych ust. Poprawiła nieco nerwowym ruchem czarne włosy i westchnęła ciężko. Nie odpowiedziała na pytanie, gdy zadał je po raz kolejny, odparła jedynie, że na chwilę obecną musi odpoczywać, a dopiero za parę godzin odwiedzający będą mieli do niego prawo wstępu.
Nie miał pewności co do odpowiedniego postępowania kobiety z nim. Jakim cudem, będąc pacjentem nie może dowiedzieć się, co mu dokładnie jest? I o jakich bliskich wcześniej wspominała? Bardziej prawdopodobne jest, że wszystkie książki i filmy o Christianie Grey'u znikną z powierzchni Ziemi, niż jego rodzice pojawią się w szpitalu, martwiąc się o stan zdrowia swojego syna. Ewentualnie Arkady i Melinda się dowiedzieli i przyjechali go pocieszyć, że zaraz wróci do domu.
Jak to doktor Carter ujęła, towarzystwa może spodziewać się dopiero za kilka godzin. Problem w tym, że wtedy będzie późna noc, a nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie spędzi całego dnia siedząc na korytarzu szpitalnym.

* * *
    - Charlie – ojciec usiadłszy obok, położył rękę na jego ramieniu. Ten pokrzepiający gest wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej. Oparłszy się na łokciach, spuścił głowę niżej niż wcześniej. Powoli odczuwał brak jedzenia, picia i snu, ciągnęło się to od trzech dni i z każdym było gorzej. – Wykończysz się. Zabieram cię do domu.
    - Nie – jęknął nie zamierzając ruszyć się z miejsca.
    - Tata ma rację – głos zabrała stojąca naprzeciwko Eleanor, a Julia jej przytaknęła. Wszyscy widzieli jak koszmarnie wygląda.
    - Nie – warknął wściekły na nich, a bardziej na samego siebie i głupotę, przez którą Castella mógł stracić życie. – To moja wina – niewiele brakowało, od płaczu dzieliły go sekundy.
Odtrącił rękę ojca i chcącą go zatrzymać Melindę. Nie potrafił spojrzeć im w oczy. Chcąc uniknąć świadków swojego upadku skierował się, niemal biegiem, do łazienki. Na szczęście była tuż przy sąsiednim korytarzu. Pochylił się nad umywalką, odkręcił zimną wodę i opłukał nią twarz. Natychmiast woda z kranu zmieszała się ze słonymi łzami.
    - Nienawidzę siebie – wysyczał przez zaciśnięte zęby uderzając w tym czasie w ścianę.
Czuł się jak największy zbrodniarz w historii. Sumienie paliło go od środka żywym ogniem. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystko, co spotkało Rene, było jego winą, a na naprawę tego nie miał najmniejszych szans. Gdyby tylko zachował się normalnie, gdyby go nie prowokował, gdyby po prostu powiedział, że chce spędzić u niego noc, zamiast robić głupie żarty, które w najmniejszym stopniu nie miały pokrycia z rzeczywistością. Nigdy nie planował nocować u swojego ex, a tym bardziej szukać przygodnego faceta. Przez idiotyczną wiadomość Gwiazdeczka leży w szpitalu. Nawet przeczuwając, że nie kochanek nie da się złapać na taki numer, nigdy nie powinien zmuszać go do przyjazdu.

    - Będzie dobrze, będzie dobrze – powtarzał po cichu niczym mantrę, w którą z całych sił starał się wierzyć.
    - Charlie, uspokój się – jak przez mgłę widział Elay'a zakręcającego kran. Został przez niego pociągnięty za ramię i przywrócony do pionu. Potrząsnął nim kilka razy, a gdy wreszcie spojrzał na niego zielonymi oczyma ujrzał troskę i zmartwienie. – Rene żyje, a to jest najważniejsze, czyż nie? Nie mam pojęcia, dlaczego uważasz, że jego stan to twoja zasługa. Wiem od żony, że się nie dogadywaliście i nawet jeśli chciałeś obić mu twarzyczkę, nigdy byś się do tego poziomu nie zniżył. Nie kierowałeś samochodem, który go potrącił.

Elay to miły gość, ale nie wiedział o niczym, więc nie warto brać jego zdania pod uwagę. Nie sprowadził na kogoś nieszczęścia z powodu chęci zdominowania i sprowokowania. Nikt prócz niego nie mógł wiedzieć co się rzeczywiście stało. Najgorsze tego wszystkiego były skutki.

    - Wytrzyj się – podał mu paczkę chusteczek – i chodź. Jak wejdziesz do środka, zobaczysz, że wszystko z nim w porządku.

Ponownie zajął miejsce obok ojca na ławeczce. Rozsiadł się zakładając ręce na klatce piersiowej i odchylając się, by dotknąć głową ściany. Poza nim, przy pokoju Castelli znajdowali się rodzice – mama dowiedziawszy się o wypadku nalegała, by przyjechać – Melinda z mężem oraz pani Augustina. Z zebranych tu osób był jedynym, który wiedział co się stało. Bar, w którym imprezował z przyjaciółmi był kilka metrów dalej. Był na miejscu... Był i nic nie mógł zrobić. Widział leżącego na ulicy, nieprzytomnego, poobijanego Rene i myślał, że to już koniec. Kiedy pogotowie i policja wezwane przez przechodniów dały znać o swojej obecności, zaciekawieni i wywabieni z klubu ludzie zaczęli się interesować zajściem. W pierwszych minutach nie wierzył własnym oczom, po jakimś czasie oprzytomniał i zadzwonił do ojca. Ten powiadomił całą resztę, która zebrała się w szpitalu w ciągu godziny. Niestety nic to nie dało, bo zostali odesłani do domów, nie mogli się zobaczyć z Castellą, był nieprzytomny. Dopiero niedawno dostali informację, że pacjent się wybudził.

    - Pani doktor powiedziała, że wejść do pokoju można około ósmej wieczorem. Jeśli ktoś ma coś ważnego do zrobienia powinien jechać do domu. Jutro też jest dzień – oświadczyła Julia, która przeprowadziła rozmowę z Anną Carter. Mimo tego, żadna osoba nawet nie drgnęła. Rodzina Deakin siedziała przed salą w ciszy. Najbardziej przejęty z nich bezdyskusyjnie był Charlie. Natomiast Elay z Melindą chodzili w tę i z powrotem po holu. Od czasu do czasu coś do siebie szepnęli. Najbardziej spokojną, choć nie mnie zawiedzioną całą sytuacją była Julia Augustina. Stała przed automatem z gorącymi napojami. Zamówiła kawę, która okazała się być raczej kiepskiej jakości, co można było wywnioskować z jej kwaśnej i skrzywionej miny.

Każdy usiłował znaleźć sobie jakieś zajęcie, by nie zwariować w tej bezsilności. Trzy godziny ciągnęły się niczym korek w Sao Paulo podczas okresu świątecznego. W końcu nastąpił ten długo wyczekiwany moment. Pielęgniarka – na szczęście nieprzypominająca tej, która kiedyś zajmowała się Arkady'm – niosąca kroplówkę przekroczyła próg pokoju Rene. Po pewnym czasie opuściła pomieszczenie z pustym opakowaniem. Zakomunikowała przy tym, że mogą odwiedzić pacjenta, który notabene wrócił z krainy snów, gdy zmieniała mu wlew. Melinda pospieszyła do drzwi i jako pierwsza wkroczyła do pomieszczenia.
Dostrzegając przyjaciela, któremu trudno było nawet ruszać głową zbliżyła się, pochyliła i dotknęła jego bladych policzków. Zapragnęła mocno go uścisnąć, tak potwornie się martwiła, lecz wiedziała, że Rene mógłby nie znieść bólu. Z jednej strony cieszyła się, że nie potrafił umieść głowy i obejrzeć swojego uszkodzonego ciała. Wierzyła, że odpowiednie leki zadziałają uspokajająco. Nie chciała nawet myśleć jakie piekło się rozpęta za kilka chwil.

    - Żyjesz – chlipnęła łzami. Nie powstrzymała lecących po policzkach kropelek.
    - Jakoś – odparł cicho, nie wykonując żadnych ruchów. Pozycja leżąca, jaką do tej pory utrzymywał nie pozwalała na patrzenie poza obręb sufitu. Na szczęście dla wszystkich. Miała ogromną nadzieję – jak zapewne reszta – że otrzymane zastrzyki zminimalizują odczuwanie czegokolwiek poniżej pasa. Jeśli nie poczuje nic, jest szansa, że przez pewien czas jeszcze się nie zorientuje. Muszą za wszelką cenę przygotować go mentalnie.
    - Nic mu nie jest – prychnął Arkady udając zdenerwowanie. Jak wszyscy tutaj, usiłował robić dobrą minę do złej gry. – Gdzieś ty się szlajał. Od kiedy chodzisz do klubów?
    - Musiałem... coś załatwić – mruknął, szukając wzrokiem Charlesa, który raczej nie wszedł do środka. Po chwili przy trenerze pojawiła się krągła, dość niska kobieta o czarnych kręconych lokach. Uśmiechała się przyjaźnie, roztaczała wokół siebie atmosferę bezpieczeństwa, spokoju, troski i matczynej miłości. Nie miał wątpliwości, musiała być żoną Arkady'ego i matką Charliego.

Wśród zebranych dostrzegł Elay'a, co nieco go zdziwiło. Wszakże często i dużo pracował, więc rzadko bywał w domu, ponadto – z tego co wiedział – między nim a Melindą nie układało się najlepiej. Może chcą po prostu zachować pozory. Zanotował sobie w głowie, żeby później porozmawiać o tym z przyjaciółką. Nagle doszło go stukanie obcasów. Ludzie przy łóżku odsunęli się robiąc miejsce dla zbliżającej się Julii Augustiny. Jak zwykle olśniewająca, w długim płaszczu i wysokich kozakach, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Zatrzymała się, podparła w boki marszcząc brwi. Gdyby nie boląca klatka piersiowa, zacząłby rzucać wyjaśnieniami jak z procy, byle odpędzić się od przerażającej wiedźmy.

    - To nie... moja – wziął płytki oddech, gdyż tylko na niego mógł sobie pozwolić – wina. Jakiś debil... kierował autem.
    - Odpoczywaj w łóżeczku póki możesz, bo kiedy wrócisz będziesz wypruwał z siebie flaki – rzuciła tym swoim złowieszczym głosem. – Wracaj szybko do zdrowia.

Nigdy nie spodziewałby się, że ci wszyscy ludzie będą się o niego martwić. Bez dwóch zdań miał cholernego pecha, ostatnio nie był jego czas. Najpierw przegrane zawody, teraz to. Mimo tego ucieszył się, widząc... Naprawdę bliskie mu osoby. Nieważne było, że z niektórymi niezbyt dobrze się dogadywał lub nie znał. Stwierdził, że gdyby mieli go gdzieś, nie przyjechaliby do szpitala. Niespodziewanie poczuł ukłucie w sercu. W głębi duszy pragnął, by rodzice również dotrzymali mu towarzystwa lub chociaż zadzwonili, mieli świadomość, co dzieje się z ich jedynym dzieckiem. Co więcej, żałował, że nie było z nim jeszcze jednej osoby.

    - Przynajmniej sobie pospałeś – uśmiechnęła się McCartney szukająca pozytywów. – Ja też chciałabym przeleżeć w łóżku nic nie robiąc całe trzy dni.
    - Słucham? – rzucił po kilku sekundach milczenia i wlepiania niedowierzającego wzroku z młodą kobietę. – Leżałem tu... trzy dni? Byłem przekonany, że... przywieźli mnie wczoraj w nocy.
    - Nie, Rene. Jesteś w szpitalu od kilku dni. Lekarstwa, które ci podali miały minimalizować ból, jednak skutki uboczne jak otępienie i senność były nierozerwalne – wyjaśnił sprawnie starszy Deakin. – Doktor Carter stwierdziła, że mogą cię wypisać za tydzień, lecz...
    - Chcę wyjść stąd... jak najszybciej. Chcę... do domu – mówił z przerwami na oddech, właściwie nie powinien w ogóle się odzywać. Może wtedy coś nie chciałoby rozerwać mu płuc. – Jakoś przeżyję... posiniaczoną twarz.

* * *

Słyszał rozmowy dobiegające z pokoju. Ściszony głos Gwiazdeczki również nie był mu obcy. Każdy starał się podnieść łyżwiarza na duchu, wesprzeć, zapewnić, że wszystko dobrze. Nawet jeśli z prawdą mijało się to o lata świetlne. Żołądek podchodził mu do gardła, a serce usiłowało wyrwać się z piersi. Nie wiedział czy gorzej się czuł, czy wyglądał. Mama w domu zamartwiała się o niego, bo przez ostatnie dni wyglądem przypominał śmierć. Nie jadł, prawie nie pił, a już na pewno nie spał.
Poderwał się z siedzenia jakby rażony prądem, kiedy ktoś dotknął jego ramienia. Odwróciwszy się dostrzegł ojca, który gestem ręki zachęcał go do wejścia do środka. Nie mógł, nie potrafił. Na samą myśl, jak Rene na niego spojrzy... z nienawiścią kipiącą z niego całego, mordem w oczach, pragnął rozmyć się w powietrzu. Nie będzie w stanie sobie poradzić, jeżeli łyżwiarz faktycznie uraczy go tym spojrzeniem. Pierwszy raz w życiu był taki przerażony.

    - Nie, tato – szepnął cofając się o dwa kroki.
    - Wydaje mi się, że Rene chciał cię zobaczyć tutaj ze wszystkim. Wiem, że się nie lubicie, ale...
    - Nic nie wiesz – ponownie był bliski płaczu. – On... Już widział?
    - Na szczęście nie. Nawet nie drgnie, co działa na naszą korzyść. Żadne z nas nie potrafi mu tego powiedzieć.
Ostatecznie dał się przekonać prośbom ojca. Przywitał się z Castellą, choć patrzenie mu w oczy było niemożliwe. Podejrzewał, że ujawnienie ich małej tajemnicy nie wchodziło w grę, toteż blondyn nie powie dlaczego, opuściwszy dom udał się do miejsca, będącego zupełnie nie w jego stylu. Zwrócił uwagę na rozcięty łuk brwiowy, purpurowego siniaka na poliku i na kolejny ślad przemocy widniejący w okolicy ust.
    - Jak się czujesz? – zadał idiotyczne pytanie, przecież doskonale to widać, lecz z braku lepszego pomysłu na zaczęcie rozmowy musiał z niego skorzystać.
    - Bywało lepiej – przyznał szczerze. Spochmurniał i zmarszczył brwi, po czym odezwał się. – Nie mogę ruszyć nogami.
Po tych słowach w sali zrobiło się przeraźliwie cicho, można było usłyszeć brzęczenie komara. Obolały mężczyzna obrysował zebranych wzrokiem, którzy kolejno spuszczali głowę albo odwracali ją w inną stronę. Obserwując ich reakcje nagle w jego umyśle zapaliła się czerwona lampka. Nie bacząc już na trudności z oddychaniem, bolącą klatkę, podpierał się nerwowo rękoma, by jak najszybciej spojrzeć na nogi. Nie czuł ich, nie potrafił ruszyć, co sprawiało, że obrał najczarniejszy scenariusz. Kończyny dolne były ważniejsze niż wszystko inne, więc ich uszczerbek był dla niego jak rozstrzelanie z karabinu maszynowego.
Arkady dostrzegając poczynania Rene, by za wszelką cenę przyjrzeć się nogom zdecydował się go powstrzymać. Złapał mężczyznę za ramiona i zmusił do utrzymania dotychczasowej pozycji. Gdy ten zwrócił na niego dwukolorowe oczy przepełnione paniką, niemal histerią, przerażeniem, serce mu się łamało patrząc na podopiecznego, dla którego jazda na lodzie była całym życiem.

    - Rene – powiedział uspokajającym głosem, nie puszczając łyżwiarza, bo znów zacząłby się wyrywać, a to pogorszyłoby jego stan.
    - Puść – szepnął, a łzy momentalnie napełniły kanaliki oczu i spłynęły. – Chcę zobaczyć.
    - To nie to, co myślisz – zapewnił. – Nogi masz obie, będziesz mógł się normalnie poruszać, ale dopiero po dwóch miesiącach. Pani doktor stwierdziła złamanie w prawej nodze, więc kazała pielęgniarkom założyć gips. Wisisz sobie na wyciągu – zażartował, chcąc rozładować atmosferę, bezskutecznie. Musiał dobić go jeszcze bardziej i powiedzieć reszcie uszkodzeń, o których Carter go nie poinformowała na ich prośbę. Były nimi cztery złamane żebra i zapewnienie sobie sześciu tygodni bez jakiegokolwiek wysiłku, tym bardziej bez sportu. Wolał wziąć na siebie odpowiedzialność uświadomienia Rene, że tegoroczne mistrzostwa i odwet za igrzyska musi wybić sobie z głowy.
Spodziewali się wrzasków, wyzwisk, rozwścieczonego Castelli, rzucania wszystkim co znajdzie się w zasięgu ręki, nienawiści do całego świata przelanej na nich, wyładowania się na obecnych w sali, obarczenia ich winą. Oczyma wyobraźni wpatrywali się w prawdziwe piekło, jakie bez wątpienia rozpętałoby się za czasów starego Rene. Nowy, co zszokowało zebranych, był w stanie tylko zasłonić rękoma załzawione oczy i zacisnąć zęby. Minęło niewiele czasu, kiedy dało się słyszeć stłumione pojękiwania, które powstawały na skutek próby zaprzestania płaczu. Nie dało to jednak żadnego efektu. Poza zdezorientowanym Arkadym i Melindą, którzy najdłużej znali mężczyznę, Julii zaparło dech z wrażenia. Zaś Charliego naszło niewyobrażalne poczucie winy. Eleanor, obejmując wzrokiem blondyna, natomiast poczuła jakby jej własnemu dziecku stała się krzywda. Nie sposób było jej przejść obok niego obojętnie, mimo iż prawie go nie znała.

* * *

Przegrał zawody zanim w ogóle zdążył wziąć w nich udział. Nie zrewanżuje się, nie pokaże niezwykłego talentu. Przesiedzi w domu dwa miesiące bez możliwości uprawiania sportu, co było powodem jego życia. Zadziwiając samego siebie zaczął płakać rozpaczliwie jakby w wypadku stracił kończyny lub do końca swojego istnienia musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Lecz dla niego nawet gips był katastrofą, tym bardziej, że po leczeniu będzie zmuszony do rehabilitacji zarówno złamanych żeber jak i nogi. Odechciało mu się żyć, stracił całą radość z ukochanego sportu, jaką Deakin mu przypomniał. Nie wejdzie na lód przez długi czas, więc co miałby ze sobą zrobić? Całe życie podporządkował treningom, miałby się obejść bez nich? O wzięciu udziału w kolejnych zmaganiach o złoto mógł sobie pomarzyć. Ktoś stwierdziłby, że nie ma tego złego, bo przynajmniej będzie w stanie znów chodzić. Mógłby śmiało stwierdzić, że tylko dzięki Bożej opatrzności, bo gdyby został przykuty do wózka... Prędzej skończyłby żywot na tym świecie, niż pozwolił się posadzić do tego miniaturowego, prywatnego więzienia.
Przyjaciele, bo nimi byli ci wszyscy ludzie, postanowili oszczędzić mu wstydu i upokorzenia. Wyszli z pokoju zostawiając go samego, jak tego pragnął. Jak wcześniej cieszył się, że ktoś przy nim jest, tak teraz z prawdziwą ulgą przyjął wieść, że zostawiają go samego. Potrzebował tego, a oni to uszanowali. Uspokojenie się zajęło mu dużo czasu. Pamiętał, że zasnął ze zmęczenia bardziej psychicznego, niż fizycznego nad ranem.

* * *
    - Zostawiliśmy córkę z moimi rodzicami – odpowiedział na pytanie Arkady'ego Elay, który przytulając żonę żegnał się przy rejestracji z pozostałymi. – Wziąłem wolne w robocie, żeby małej jutro przypilnować. Mel chce pojechać do jego domu i zapakować rzeczy przydatne w szpitalu.
    - Ja także zamierzam jutro tu wrócić. Mogę przyjechać po ciebie - zwrócił się do dawnej podopiecznej.
Uzgodnili zatem, że ich dwoje przygotuje walizkę dla Castelli z ubraniami i chemią, a potem dotrzymają mu towarzystwa. Mieli podejrzenia, że niespodziewane i niepodobne do niego zachowanie było tylko przejściowe, bo kto jak kto, ale Rene nie okazywał swoich słabości, nie płakał. Wściekła się, wydzierał wyżywał na czym tylko się dało.
    - Nie mogę wziąć sobie wolnego. Informujcie mnie na bieżąco – rzekła Augustina i oddaliła się nie powiedziawszy nic więcej. Gdy zniknęła z pola widzenia Melinda przewróciła oczami.
    - Mogłaby okazać trochę więcej współczucia. Zamiast go pocieszyć zaczęła zachowywać się wyniośle jak jakaś damulka. Wygląda jakby w ogóle się nie przejęła stanem Rene – odparła oburzona Melinda.
    - Prawda, jest wyniosła, ale bardzo to przeżywa, mimo iż nie pokazuje tego po sobie. Bardzo się martwi, zważywszy, że doskonale wiedziała ile ciężkiej pracy może włożyć Rene w ćwiczenia pod jej okiem, czego oczywiście nie znosi. Zdaje sobie sprawę jak bardzo musiało mu zależeć na wygranej, skoro wrócił na jej lekcje. A nie oszukujmy się, nie należą do najłatwiejszych – wyjaśnił Deakin, pewny, że Augustina po prostu ukrywa emocje. – Charlie, ty również wracasz.
    - Chcę zostać – mruknął.
    - Patrzyłeś ostatnio w lustro?! – warknął mężczyzna. – Wyglądasz jakbyś miał zaraz zemdleć. W niczym mu się nie przydasz, nawet jeśli będziesz siedział tu kolejne godziny. Co ci dało przesiadywanie przed jego drzwiami całymi dniami? Jeszcze trochę, a będziesz kolejnym pacjentem na oddziale. Zabieramy cię do domu i pojedziesz z nami samochodem, bo jadąc motocyklem mógłbyś spowodować wypadek.
Protesty zostały stłumione przez ojca, który nie odpuszczał. Został potraktowany jak nieumiejący o siebie zadbać gówniarz. Nie miał prawa głosu w żadnej kwestii. Zresztą każdy był przeciwko niemu. Byli po stronie taty. Musiał się poddać, jednak po kilkugodzinnym odpoczynku w domu będzie mógł przyjechać. Nie wejdzie do sali, ale posiedzi na ławce przed nią. Chciał po prostu być przy Rene. Kochanek nie musiał wiedzieć o jego obecności. Takie wyjście jest najlepsze. Zmierzenie się z nim twarzą w twarz było wykluczone.

* * *
    - To był piękny gest, popłakałam się ze wzruszenia – rzuciła rozanielona Melinda wspominając sytuację mającą miejsce kilka dni temu. Odłożywszy wcześniej torbę z rzeczami przyjaciela poszukiwała klucza od drzwi wejściowych. Wygrzebawszy go z torebki otworzyła zamki. Na powitanie przyszedł Lupo, który radośnie machał ogonem i wył. Widząc pana, który jakiś czas temu go uratował, a którego dawno nie widział zbliżył się bez obaw i skoczył na niego.
    - Jestem już, no jestem – pogłaskał psa zadowolony, że w końcu przywyknął do nowego otoczenia i do niego. Mimo iż przez długi czas byli rozdzieleni.
    - Kochany jest – uznała Melinda. Do niej także ochoczo podchodził, w końcu spędziła z nim tydzień. Dwa razy dziennie przyjeżdżała, dawała mu świeżej wody, jedzenia, wyprowadzała na spacer i bawiła się. Chociaż spacery nie odbywały się na smyczy, gdyż Lupo nie pozwolił się na niej zapiąć. Wypuszczała go z domu, pozwalając biegać po podwórku, czasami szła za nim do lasu. Po każdej wyprawie trwającej ponad dwie godziny otwierała mu halę, by odpoczął sobie w chłodnym miejscu. Musiała przyznać, że zatrzymanie psa było najlepszym, co mężczyzna mógł zrobić.
    - Ale Elay bardziej, co? – zaśmiał się. Cieszył się, że małżeństwo Melindy przetrwało kryzys. Choć nazywanie tego kryzysem było przesadą.
Wciąż śmiać mu się chciało, gdy przypominał sobie wyznanie przyjaciółki. To, co nie tak dawno nazwała zdradą małżonka okazało się być najpiękniejszym prezentem na rocznicę ślubu, jaki mogła sobie wymarzyć. Elay dokładał starań prze miesiąc, by dokładnie zaplanować to wyjątkowe wydarzenie. Kiedy była przekonana, że mąż ją zdradza, w rzeczywistości planował niezapomnianą noc. A kobietą, która miała być jego kochana, okazała się stara znajoma ze sklepu jubilerskiego pomagająca wybrać naszyjnik, zarezerwować stolik w luksusowej restauracji oraz pokój w najlepszym hotelu w mieście. Chciał sprawić ukochanej przyjemność w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, toteż bardzo się starał, by plany przebiegły dokładnie po jego myśli. Początkowo nie chciała słuchać jego wyjaśnień, była pewna swego. Dopiero, gdy zadzwonił do znajomej, a ta potwierdziła jego wersję zdołał ją przekonać. Wysłuchawszy całej historii podsumował ją jednym zdaniem „Stąd biorą się nieporozumienia”. W ogóle z nim nie rozmawiała o swoich podejrzeniach, więc nie mógł wiedzieć, iż widziała go z jakąś kobieta. Cieszył się, że przyjaciółka doszła do porozumienia z mężem. Prędzej piekło by zamarzło, niż Elay dopuściłby się zdrady. Zdawał sobie z tego sprawę do początku, szkoda, że ona nie brała pod uwagę jego niewinności.
    - Byłam zaślepiona – przyznała rozpakowując torbę. – Czekaj chwilę – rzuciła, gdy zabierał się do zdjęcia buta z jednej nogi. Wolała mu w tym pomóc i nie ryzykować, że straci równowagę i upadnie. Nauka chodzenia o kulach szła opornie. W tej kwestii był bardzo niepojętnym uczniem.
    - Poradziłbym sobie – obrzucił ją kpiącym wzrokiem.
    - Noga w gipsie co kolana i połamane żebra. Taaak, na pewno dałbyś sobie radę. Wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, jednak...
    - Zamknij się – warknął. – Nie waż się poruszać tego tematu.
    - Będziesz udawał, że nic się nie stało? Dobra, jak chcesz – uniosła ręce w geście obronnym. Nie łudziła się, że będzie łatwo. Rene próbował wyprzeć ze świadomości, że przez najbliższy czas potrzebna będzie mu pomoc oraz mistrzostwa przejdą mu koło nosa. To drugie było największym i najboleśniejszym ciosem. Udawanie, że mistrzostw w tym roku nie będzie miało pomóc mu w przebrnięciu przez czas, w którym naprawdę będą się odbywać. Im mniej o nich będzie słuchać, tym łatwiej się pogodzi ze zmarnowanym czasem i pracą jaką włożył przygotowania. Oczywiście tak miało się stać w teorii, z praktyką bez wątpienia pojawią się problemy. Można śmiało powiedzieć, że cokolwiek związanego z łyżwiarstwem stanowiło temat tabu.
Ledwo zniósł bezproduktywne leżenie w szpitalu przez cholernych siedem dni. Czas mu urozmaicała albo ona, albo Arkady, poza rozmowami z nimi nie miał co ze sobą zrobić. W umyśle wciąż siedziało mu jedno: chęć spotkania tego podłego drania Charlesa i wygarnięcie mu. Był wściekły na bruneta. Marzył, by przypierdolić mu z całych sił. Te jednak w obecnym momencie na niewiele pozwalały.
Posługując się dodatkową pomocą w postaci kul ortopedycznych przeszedł do kuchni. Nie obeszło się bez problemów, bo klatka piersiowa dawała o sobie znać dosyć często, postanowił więc poczekać z jakimś posiłkiem – te w szpitalu nie bardzo mu smakowały – na Mel. Wystarczą mu płatki z mlekiem, tylko ktoś będzie musiał je zrobić. McCartney wyglądała na całkiem zadowoloną z oferowania mu swojej pomocy. Argumentowała to większą ilością czasu, który mogą ze sobą spędzać. Nie byłoby to takie złe, pod warunkiem, że byłby fizycznie zdrowy.

    - Zdawało mi się, czy ktoś pukał do drzwi? – zapytała pojawiając się w kuchni.
    - Niczego nie słyszałem.
    - Pójdę jednak sprawdzić – jak powiedziała tak zrobiła. Otworzyła wejście zaciekawiona, czy przywiało tu tę osobę, której się spodziewała. Zdecydowanie. – Cześć, Charlie.

niedziela, 10 czerwca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 19


Dziękuję za każdy komentarz. Nie będzie mi przeszkadzać, jeśli będzie ich trochę więce, naprawdę :D Zapraszam na rodział.






Przekręcenie kluczka w drzwiach dawało pewność, że mogą czuć się w miarę bezpiecznie. Miał nadzieję, że nikt nie będzie dobijał się do drzwi. Jedynym problemem mógł być tylko głos Gwiazdeczki, którego nie potrafił kontrolować, podczas stosunku. Lecz nie miał wyjścia, musiał to zrobić, jeśli nie chciał zostać złapany na gorącym uczynku. Złapawszy Castellę za lewy nadgarstek pociągnął w tył, wykręcając jego rękę za plecy, co zrobił na tyle gwałtownie, że sprawił mu ból. Przygwoździł go do ściany, utrudniając szarpanie się i ucieczkę. A ewentualny mocny zamach prawej ręki, który dosięgnąłby jego twarzy uprzedził wykręcając ją za plecy. Tym sposobem uwięził mężczyznę nie dając mu szansy na wyswobodzenie się. Będąc pewnym, że ma sytuację pod kontrolą pozwolił mu oprzeć tors o umywalkę, na której niemal leżał.
Chłodną dłonią zawędrował pod ubranie zaczynając pieścić dotykiem ciepłe plecy i brzuch. Podwinął koszulę oraz marynarkę, by ułatwić sobie dostęp do kuszącego ciała. Bez ceregieli wgryzł się w skórę, następnie pociągnął za nią zostawiając czerwone ślady zębów i śliny. W innym miejscu zostawił dużych rozmiarów malinkę. W międzyczasie zajmowania się dolną częścią pleców, które w ciągu kilku chwil zasypane zostały czerwonymi plamkami, wolna dłoń zakradła się w okolice krocza. Bez problemu pozbyła się ograniczeń w postaci guzika oraz rozporka. Przedostawszy się do materiału pod spodniami chwycił za strategiczne miejsce, zaczynając energicznie masować. W ciągu kilku chwil członek stwardniał, a Charlie dopiero się rozkręcał. Zadowolony z natychmiastowej reakcji nie przestawał poruszać dłonią, z sekundy na sekundę przyspieszając owalne ruchy. Na usta wpłynął nonszalancki uśmiech, gdy nareszcie oderwał wzrok od ciała Rene i spojrzał w lustro. Ujrzał w niej – poza swoją – czerwoną, wykrzywioną z rozkoszy twarz, której widok jeszcze bardziej go podniecił. Zabawnie było patrzeć jak Gwiazdeczka zaciska zęby z obawy przed uwolnieniem swojego głosu, którego nie potrafił kontrolować, kiedy było mu dobrze. Słyszał ciche pomrukiwania i sapnięcia pozwalające na złapanie oddechu.

    - Oddychaj nosem, bo się udusisz – szepnął do ucha pochylając się. Gdyby mógł, wgryzłby się w jego ramię zostawiając tam kolejną serię malinek. Uwielbiał je robić i oznaczać swoich partnerów.

Przywarł ciasno torsem do pleców blondyna, napierając kroczem na jego pośladki. Nie odmawiając sobie przyjemności ocierał się o niego, a penis żywo na to reagował. Stwardniał jeszcze bardziej i Charlie nie mógł się już doczekać, aż zatopi go w gorącym, ciasnym miejscu. Nie zamierzał przedłużać cudownych tortur jakimi było czekanie na spełnienie i ciągłe odkładanie pełnego stosunku. Wydawało mu się, że penis rozerwie mu spodnie, wbijając się do pewnego czasu w materiał. W strategicznym miejscu powstało wybrzuszenie, które bezustannie wbijało się w pośladki mężczyzny.

    - Czyżby wielka gwiazda łyżwiarstwa miała problemy z przedwczesnym wytryskiem? – skomentował czując na dłoni ciepłą, śliską maź. Potrafił sobie wyobrazić jak wyglądała bielizna mężczyzny i jak bardzo ma przejebane. Jednak ustąpić nie zamierzał, bo planował tę akcję całą noc, a skończenie w ten sposób go nie satysfakcjonowało. Poza tym nie chciał iść do mieszkania pani Augustiny z namiotem między nogami. Przez moment przyglądał się swojej brudnej dłoni, kiedy wpadł na pomysł. Przyłożył ją go ust Rene, który ranił je przygryzając zębami, by zminimalizować wydawane przez siebie odgłosy. – Nie krępuj się, liż – rozkazał bezwzględnie.

Poczekał, aż Gwiazdeczka wykona swoją robotę, przed którą się nie wzbraniał, a wręcz przeciwnie. Wyglądało na to, że podoba mu się sposób, w jaki jest traktowany. Z pełną dominacją, bez możliwości podejmowania decyzji, w pełni oddając się silniejszemu mężczyźnie. Choć było to do niego zupełnie niepodobne działo się naprawdę, co Deakin próbował sobie uświadomić. Nie pozwalając mu wyswobodzić rąk ze stalowego uścisku musiał poczekać, by wyjąć z tylnej kieszeni prezerwatywę. Gdy było to możliwe rozerwał zębami opakowanie i – czy chciał, czy nie – był zmuszony uwolnić Castellę. Odsunął się od niego robiąc krok w tył. Przez moment zastanawiał się, czy kochanek mu przywali, nic jednak się nie wydarzyło, a blondyn nie ruszył się nawet o milimetr.

    - Nie mówiłeś przypadkiem, że jestem martwy za te małe kłamstewko? – prychnął kpiąco. Dostrzegł jak ten się powoli podnosi, a obolałymi rękoma masuje klatkę piersiową.
    - To bolało, skurwielu – syknął dotykając ostrożnie obolałe miejsca, łapał głębokie hausty powietrza. – Przegiąłeś ty pierdol.... – urwał, kiedy jego usta zostały przykryte tymi drugimi. Bez pardonu język wtargnął do ich wnętrza, wyprawiając tam prawdziwe cuda. Gdyby nie fakt, że są w łazience pizzerii Rene pozwoliłby sobie na kompletny odlot i zapomniałby, że poza nimi istnieje jeszcze świat.

Elektryzujące impulsy dawały się odczuć w każdymi miejscu na ciele. Zdawało mu się, że w jego brzuchu jest skupisko motyli, łaskoczących go zaciekle i bez litości. Gdyby tylko byli w domu... Mimo iż planował go dzisiaj zaprosić, tak w jednej chwili porzucił ten pomysł, będąc pewnym, że zamorduje go za ten wyskok.
Małe pomieszczenie utrudniało jakiekolwiek ruchy, tym bardziej, że było ich dwóch. Czekał na seks cały weekend i, nawet jeśli Deakin zagrał nie fair, nie zamierzał teraz kończyć. Nie był w stanie tego zrobić, za bardzo pragnął osiągnąć spełnienie. Bez tego czuł się jak narkoman na przymusowym odwyku.

    - Kończ co zacząłeś – wysapał cały spocony. Czuł jak koszula przykleja mu się do ciała. Uczucie pomiędzy nogami również nie należało do najprzyjemniejszych.
    - Doskonale – zaśmiał się pod nosem. Opcji, że wyjdą stąd przed ostrym pieprzeniem nigdy nie było w planach. Ale przynajmniej nie będzie musiał szarpać się z Castellą. Obaj przecież na tym korzystają, a z tego co zauważył, w rzeczywistości mężczyźnie nie przeszkadza to, co z nim robi i jak brutalnie, lecz miejsce. Wszakże nikt nie może dowiedzieć się, że wielka gwiazda jest pedałem.

Nałożywszy nareszcie kondoma nawilżonego wazeliną, po raz kolejny popchnął Gwiazdeczkę na umywalkę. Tym razem nie wykręcał mu rąk, a pozwolił, by opierał się nimi o zlew. Łapiąc za jego wąskie biodra pociągnął je w tył. Tym samym zmusił go do wypięcia tyłka. Naszła go nieodparta ochota, by zostawić na nim czerwony ślad ręki, lecz było to niemożliwe, jeśli chcieli pozostać nieusłyszani. Opuścił spodnie kochanka do kolan, swoje jedynie lekko z bioder. Mimo iż bardzo tego chciał, nie wbił się w niego natychmiastowo, najpierw przylgnął członkiem do pośladków poruszając nim w górę i w dół. Myśl, że zaraz ze wszystkich stron zacisną się na nim mięśnie odbytu sprawiła, że po całym ciele przebiegł elektryzujący dreszcz. Chwytając w żelazny uścisk biodra zagłębił się w drążącej dziurce. Nie miał problemu z powstrzymaniem się przed pędzącym orgazmem. Inna sytuacja miała się z Rene, który niemal drapał brzegi umywalki, głowę miał nisko pochyloną, a twarz czerwoną i spoconą jakby przebiegł kilkumilowy maraton bez kropli wody w ustach. Ponadto szczytował, zduszając głośne jęki, które na pewno by się pojawiły, zębami zgryzającymi wargi.

    - Naprawdę masz problem z wytryskiem – skomentował uszczypliwie, po czym, nie przejmując się, że mogą zostać nakryci, wykonał kilka silnych ruchów wychodząc i wbijając się w niego na przemian.

Blondyn nie był w stanie wydusić z siebie nic, poza nieartykułowanymi dźwiękami. Od ścian odbijały się ich westchnienia oraz dźwięk jąder uderzających o pośladki. Deakin pospiesznie narzucił szybkie tempo, nie przeciągając orgazmu w nieskończoność, biorąc pod uwagę również to, że jeansowe spodnie Castelli są ubrudzone dużą ilością spermy. Było mu wspaniale. Wreszcie czuł, że może się wyżyć za nieprzespane noce i dać upust złości. Pot wytaczał sobie ścieżki w wielu miejscach na twarzy, spływając na zakryte ubraniem plecy kochanka. Zwróciwszy wzrok na lustro dostrzegł spoconą sylwetkę, mokre włosy i ubrania. Koniecznie musieli już skończyć. W łazience nie było możliwości otworzenia okna, więc dusili się tam z gorąca. Wykonał kilka szybkich pchnięć wbijając się w kręgi fantastycznych mięśni. Gwałtownie pociągnął za blond włosy unosząc głowę ich właściciela do góry.

    - Patrz na swoją rozanieloną twarz – szepnął. – Uwielbiasz mojego kutasa, co?

Lało się z niego jak w lesie tropikalnym podczas pory deszczowej. W ustach czuł metaliczny posmak krwi, co zaniepokoiło go, lecz nie miał czasu przejmować się tym, gdyż Deakin nie dawał mu chwili przerwy. Pieprzył go mocno, ostro tak jak lubił, jednak wolałby się znajdować w bardziej adekwatnym do tego miejscu. Najlepiej w domu. Bardzo chciałby być teraz w domu, by po wszystkim mieć szansę wzięcia zimnego prysznicu. Czuł się mało komfortowo patrząc na swoją czerwoną jak burak twarz, w dodatku owa pozycja, którą sobie trener wymyślił utrudniała mu przełknięcie śliny. Był pewien, że za moment osiągnie szczyt kolejny raz i pragnął, by ostatni na ten moment. Był tego bliski, lecz nagle ich obu doszło pukanie do drzwi. Energicznie bijące serce Rene zamarło na sekundę. Jednak Deakin ani myślał się zatrzymać.

    - Czy wszystko w porządku? Powinniśmy dzwonić po karetkę? – no tak, prawie zapomniał, że weszli tu, bo Charles „źle się czuł i chciał wymiotować”. Był przerażony, bo kobieta równie dobrze mogła jakimś sposobem otworzyć drzwi lub rzeczywiście zadzwonić po pogotowie.
    - Już mu lepiej – odparł opanowany do pewnego stopnia brunet. – Zaraz wyjdziemy.

Szeroki penis rozpierał go przyjemnie, dostarczał maksymalnych – zdawało mi się – przeżyć i wrażeń. Ekstaza jaka rządziła jego ciałem dobiegła końca kilka minut po otrzymanym w końcu orgazmie. Wiedział, że Deakin również dostał tego, czego chciał, kiedy niemal się na nim położył, a mokre czoło oparł o jego barki. Dyszeli przez dłuższą chwilę, lecz Rene nie był w stanie wytrzymać ciągłego stania, kiedy nogi miał jak z waty. Puścił brzegi umywalki i nim zdążył się zorientować, co się dzieje, upadł na podłogę. Natomiast „pan trener” naprawdę źle się poczuł, zakręciło mu się w głowie i był zmuszony oprzeć się o ścianę. W pewnej chwili ich spojrzenia się spotkały.

    - Nie mogłeś poczekać do wieczora, skurwielu?
    - A skąd miałem wiedzieć, że akurat dzisiaj ci się zachce? Mógłbyś równie dobrze mnie spławić jak ostatnio – gdy spostrzegł jak blondyn opuszcza głowę powziął. – Zamierzałeś się dzisiaj przede mną rozkraczyć? – zaśmiał się. – Też byłeś napalony.

Zimny wzrok Castelli świadczył tylko o tym, że był wściekły. Zaspokojony seksualnie, ale nadal wściekły. Poza oczywistymi powodami, przez które seks sprzed chwili nie powinien mieć miejsca, wkurwiało go, że Deakin w TYM czasie zawsze patrzy na niego z góry. Nigdy nie brał pod uwagę, że mógłby zmienić swoją rolę w łóżku. Lubił być totalnym pasywem, pasowało mu to, nie widział potrzeby zamiany, co zresztą z Charliem pewnie by nie przeszło, jak zdążył się zorientować. Grał „prawdziwego samca alfa”. Wkurwiało go to.
Po doprowadzeniu do ładu swoich ubrań, na ile to było możliwe, opłukaniu twarzy, opuścili łazienkę, co spotkało się z natychmiastowym zwróceniem kilkunastu par oczu na nich. Nawet Deakin miał chwilowe przeświadczenie, że jednak było ich słychać. Ponadto dużo zdradzały roztrzepane włosy, ciała i ubrania oblane potem oraz rumieńce na twarzach po wysiłku. A w przypadku blondyna zranione wargi. Wątpliwości zostały rozwiane, gdy kobieta wyszła zza lady i podeszła do ich dwójki z pytaniem. Serce Charliego podskoczyło prawie do gardła. Mimo wszystko seks w miejscu publicznym podlegał karze, a ostatnim czego chciał była nocka na komisariacie i tłumaczenie się z głupiego wybryku. W takim wypadku naprawę skończy martwy, bo Gwiazdeczka po upokorzeniu nie będzie w stanie mu tego darować.

    - Mam nadzieję, że naprawdę czuje się pan lepiej – rzuciła z troską. Zapytała także co się stało, że są cali mokrzy.
    - Czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Mój przyjaciel – klepnął Rene po ramieniu przyjaźnie – świetnie się spisał – posłał jej lśniący uśmiech. – Ale woda z kranu nam wystrzeliła, chyba jest zepsuty.

Po tym niemal natychmiast opuścili lokal, w którym się zabawili, z nadzieją, że ich twarze nie zapadły nikomu w pamięć. Szybkim krokiem, gdyż od dwudziestu minut byli spóźnieni, skierowali się w stronę szkoły baletowej pani Augustiny. Czuł na sobie morderczy wzrok i mimo olbrzymiej pokusy odwrócenia się i skomentowania wolnego kroku Castelli, w spodniach którego było istne pobojowisko, powstrzymał się. Z wielkim trudem.

    - To co, mam dzisiaj wieczorem przyjechać? – zapytał otwierając i przepuszczając w drzwiach mężczyznę.
    - Chcesz w mordę?! – warknął, a przechodząc obok szturchnął go ramieniem. Blondyn nawet się nie zastanawiał nad odpowiedzią.

Przedostali się do skromnie urządzonego gabinetu, w którym czekali zniecierpliwieni Julia i Arkady. Obydwoje ryknęli na nich w tym samym czasie jakby wszystko ustalili i przećwiczyli kilka razy. Zrobili im głośny i nieprzyjemny wykład o odpowiedzialności, punktualności i braniu swojej pracy na poważnie. Wszakże obydwaj zmierzali do pracy, gdyż balet również się do niej zaliczał, lecz po drodze gdzieś zabłądzili. Dostali ostrą reprymendę, na domiar złego pani Julia zrugała każdego z osobna uderzając tam, gdzie najbardziej zabolało. Rene dowaliła ostatnim zwycięstwem, które przeszło mu koło nosa, co wciąż było drażliwym tematem. Natomiast Charlesowi, że powinien godnie reprezentować ojca, gdyż w przyszłości może zostać zauważony i doceniony przez kogoś ważnego, a z powodu rzucenia studiów prawniczych nie ma lepszej wizji na przyszłość.

    - Ty już wystarczająco zalazłeś mi za skórę, leniu! Co ty masz właściwie na twarzy?– wymierzyła palec w Castellę.
    - Ja? Leń? Przypadkiem się ugryzłem, nawet mi się zdarzy, wiesz? – oburzył się.
    - A kto, do licha ciężkiego, opuszczał moje lekcje?! Balet w łyżwiarstwie figurowym to podstawa! Nawet dzieci z podstawówki to wiedzą. Jeszcze raz – zawiesiła ostrzegawczo głos. Jeszcze raz któryś z was spóźni się na zajęcia. Niech jeden drugiego pilnuje, jeśli macie problemy z punktualnością.
    - Obaj gamonie się spóźnili, nie wiem czy jest sens w mówieniu im tego wszystkiego.
    - I ty przeciwko mnie? – po kim jak po kim, ale po Arkadym tego się nie spodziewał.
    - Rene – zaczął najstarszy z obecnych – wiem, że cię zaniedbałem, nie mogłem poprowadzić twojego treningu i przygotowań do końca. Biorę część winy na siebie. Jednak fakt, że nie potrafisz znaleźć wspólnego języka z moim synem – mówiąc to spojrzał na niego – też utrudniał ci skupienie się na zwycięstwie. Błędem było pozwolenie ci na start zaraz po zmianie dyscypliny.

Jego humor, mimo iż już kiepski, pogorszył się. Nie potrafił przyznać Arkady'emu racji, bo za bardzo bolało wzięcie na siebie większości winy. Poległ na całej linii. Wtem pani Julia westchnęła ostentacyjnie. Machnęła ręką i rzekła.

    - Nie będziemy płakać nad rozlanym mlekiem. Za późno, żeby cokolwiek zmieniać. Wszyscy wyciągnijmy wnioski z ostatnich wydarzeń i nie dopuśćmy, by się one powtórzyły. Począwszy od dzisiaj każdy pracuje ponad swoje siły. Rene i Charlie. Nie obchodzi mnie jak, macie się dogadywać. Następnym razem chcę widzieć kipiącą z was przyjaźń.
    - W co ty wierzysz, kobieto? – parsknął starszy Deakin. – Prędzej piekło zamarznie, niż ta dwójka zacznie się dogadywać. Żrą się jak pies z kotem. Godziny nie wytrzymają pod jednym dachem.
    - No, będą musieli. Nie wyjdziecie stąd przed ósmą – podsumowała kobieta dzisiaj ubrana w specjalny strój primabaleriny. – Rene, na co czekasz? Wyskakuj z ubrań.
    - Co? – momentalnie go zmroziło.
    - Pospiesz się i zmień ubranie. Przecież nie wymagam rzeczy z kosmosu.

Mimowolnie zerknął w stronę Charliego. Od razu sobie przypomnieli, że z tego wszystkiego zapomnieli z pizzerii swoich plecaków. Nie unikną konfrontacji z obsługa, która zdążyła już zauważyć, że kran wcale nie był zepsuty, a kondom w koszu na śmieci nie wziął się znikąd. Musieli także po umoralniającym wykładzie poinformować trenerów, że jakoś tak przypadkiem zapomnieli ubrań. Zrobili to, zbierając kolejne baty.

* * *

Dziękując młodej kobiecie ubranej na biało-niebiesko za przyniesienie kolacji oraz białego wina, zabrał się za oglądanie wiadomości, które pokazywane były w telewizorach. Taką możliwość mieli pasażerowie pierwszej klasy oraz biznesowej, do której należał. Nie trudno mu było skupić się na jedzeniu, bardzo smacznym swoją drogą, oraz dowiadywaniu się co nowego w świecie. Przez cały pobyt w Pittsburghu nie znalazł na to czasu, toteż musiał zapoznać się z najważniejszymi wydarzeniami. Uważał, że każdy powinien chociaż czasami dowiedzieć się, jakie wydarzenia mają miejsce w jego kraju i świecie. Najbardziej zainteresowało go spotkanie w Singapurze dwóch przywódców. Wielu ludzi na świecie było ciekawych co z tego wyniknie, oby nic złego.
Delektując się białym wytrawnym winem sprawdził skrzynkę pocztową na komórce. Otworzył przeczytaną już wiadomość od narzeczonej. Jeszcze raz postanowił pogrążyć się w lekturze. Będąc jeszcze w hotelu dowiedział się, że Andrea wraz z matką i teściową rano wróciły do Filadelfii. Cała trójka była, delikatnie mówiąc, rozczarowana i rozdrażniona. Okazało się bowiem, że francuska projektantka mimo iż przyjęła je w swoim domu mody, przeprosiła, gdyż nie była w stanie zaprojektować sukni ślubnej na uroczystość, która odbyć się miała bardzo szybko. W dodatku od pół roku jest zasypywana prywatnymi zamówieniami, które są bardzo pracochłonne oraz wyszukiwaniem pomysłów na nową kolekcję jesienną i zimową. Wiedząc, co oznacza ciężka praca i jakie wiążą się z nią konsekwencje nie zdziwił się, że rozmowa przebiegła w taki sposób i kobiety nie dostały tego, czego chciały. Kto robi zamówienie u światowej sławy projektantki na trzy miesiące przed ślubem? Pani La Brun miała u niego pełne zrozumienie, u narzeczonej, która tyle się w życiu narobiła, za grosz, a szacunek jaki żywiła do Blanche zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ta wiadomość zawsze będzie go bawić. Kobieta wylewała swoje żale, narzekała i wściekała się, choć sama jest sobie winna. Poza tym żadna z tej trójki nie brała pod uwagę ewentualnej odmowy. Bo jak to? Ktoś odmówi pieniędzy? I takie przypadki się zdarzają.

    - Może jestem dla niej zbyt surowy – zamyślił się. Jednak temat, nad którym rozprawiał zmienił się bardzo szybko. Bardziej interesujące, niż problemy Andrei była opowieść o „Red Walls” Ivana.

Ciężko było mu uwierzyć w słowa mężczyzny, choć wydawały się logiczne i idealnie wyjaśniały dlaczego i w jakich okolicznościach Ivan znalazł się nieprzytomny w ciemnej uliczce. Ani trochę nie spodobał mu się fakt przebierania w damskie ciuchy i udawania kobiety, pięknej, uwodzicielskiej, seksownej Belli, która postawiła sobie za cel coś zupełnie niemożliwego. Niestety nie dane mu było dowiedzieć się jaki, gdyż blondyn o tym nie chciał opowiadać. Inną sprawą budzącą niepokój była wszechobecna prostytucja w „Red Walls”, wykorzystywanie pieniędzy, znajomości przez znanych polityków, ludzi zajmujących się nielegalnymi, podejrzanymi biznesami. Najbardziej zatrważające było to, że niektórzy z obsługi restauracji współpracowali z podziemiem zarabiając przy tym niemałą kasę. Interesy i życie nocnego klubu przeznaczonego dla elity kwitły w najlepsze, a Ivan znajdował się w samym centrum tego wszystkiego. Co więcej był jedną z najbardziej rozpoznawalnych tam osobistości. Rzecz jasna, w przebraniu Belli. Nie chciał powiedzieć czego właściwie tam szukał i po co pakował się w takie bagno. W zamian Keith dowiedział się o wydarzeniach sprzed utraty przytomności.
Mężczyzna przyznał, że nie był to pierwszy raz, kiedy zemdlał i zapewne nie ostatni. Słysząc to Owen nieźle się wpienił, bo nie rozumiał jak można wykazywać się taką beztroską postawą. Zaś Ivan zdawał się nie brać sprawy na poważnie, tylko przeć do przodu, by osiągnąć swój cel, nawet narażając na uszczerbek własne zdrowie i życie. Kolejne wyznanie wyłącznie spotęgowało obawę, jaką zaczął odczuwać względem nowego znajomego. Było pewne, że właściciel „Red Walls” regularnie rozpyla w klubie, a był on ogromny, narkotyki, które z biegiem czasu uzależniają klientów, zmuszając tym samym do częstszych odwiedzin. Na domiar złego oprócz uzależniania, kompletnie rujnują zdrowie i zatruwają ludzi. Osobistości przebywające tam codziennie niemal utraciły kontakt z rzeczywistością, dawno pozwalając przejąć nad sobą kontrolę.
Dzięki temu miał pełen obraz nocy, podczas której poznał denerwującego osobnika. Ponoć na niego substancje odurzające nie działały tak mocno, gdyż robił przerwy od odwiedzin klubu, lecz im dłuższa okazywała się przerwa tym ciężej było mu ją znieść. Kiedy już pojawiał się w „Red Walls” czuł się świetnie, jakby znajdował się na swoim miejscu, natomiast po wyjściu pojawiały się skutki ponownego zażywania narkotyków. Nie raz wymiotował kilka dni i nie potrafił sam się sobą zaopiekować lub po prostu w głowie mu wirowało, szedł przez kawałek, a później upadał nie wiedząc co się dzieje. Zwykle budził się w dwóch miejscach: w tym, co upadł i zasnął albo w łóżku jakiegoś faceta, który na początku nie zdawał sobie sprawy, że piękna kobieta jest w rzeczywistości mężczyzną.
Po głowie Keitha krążyły myśli o beztroskim Ivanie traktującym życie niepoważnie, bez konsekwencji, bez perspektyw na przyszłość. Nie na żarty bał się o jego zdrowie. Próby wybicia mu z głowy głupich pomysłów nie poskutkowały, z drugiej strony dlaczego miałby go słuchać. Ledwo się znają, nie mają ze sobą nic wspólnego. Jaki więc był powód troski o kogoś, kto sam się prosił o śmierć? On naprawdę pragnął śmierci! Doskonałym na to przykładem był nielegalny wyścig motocyklowy, w którym miał brać udział, ponieważ do wygrania było trzydzieści tysięcy dolców. To był chyba jedyny powód, dla którego Ivan odstawił go do hotelu przed drugą w nocy. Ubrania, o dziwo, także odzyskał, w dodatku uprane. Co było całkiem zabawne? Blondyn oddał mu jego czterdzieści dolców, by miał na taksówkę w drodze do swojego hotelu.
Miał nadzieję, że mężczyzna jednak się opamięta i zawróci ze ścieżki, którą obecnie kroczy. Przez niego będzie miał koszmary i wyrzuty sumienia, gdy źle skończy. Zastanawiając się czy będzie w stanie poprzekładać treningi z Marisą, planował rychły powrót do Pittsburgha.

* * *

Był pewny, że każdy czyta z niego jak z otwartej księgi i zarówno Arkady jak i Augustina wiedzieli co zrobił z Charlesem w łazience pizzerii. Czuł jak ze wstydu płonie mu twarz. Nie dość, że musiał prosić o pozwolenie przebrania się w innym pomieszczeniu, a zawsze przebierał się na sali głównej nie mając problemu rozbierać się przy tej kobiecie czy Melindzie, w dodatku odczuwał potworny dyskomfort. Biodra, tyłek i ręce bolały niemiłosiernie, usta krwawiły na co znalazł jakąś głupią wymówkę, u dołu pleców był pokryty malinkami, majtki oraz spodnie miał pobrudzone spermą, a Deakina to najwyraźniej bawiło. Nie potrafił odpowiednio wykonać figur, gdyż obolałe części ciała uniemożliwiały mu to. Jedyne o czym marzył przez kilka ostatnich godzin, nie potrafiąc skupić się na układzie, to porządna kąpiel, która zmyłaby cały obrzydliwy pot oraz zaschniętą na udach białą maź. Cieszył się, że skretyniały trener pomyślał i założył kondoma. Gdyby tego nie zrobił naprawdę skończyłby martwy.

    - Rene! – wrzasnęła Augustina powtarzająca po raz piąty jego imię. – Nie odlatuj kiedy mówię! To jeszcze nie koniec!
    - Wiem – ocknął się i na chwilę porzucił wizję wymarzonej kąpieli.
    - Kolejne zawodu już w lipcu, czyli niebawem. Masz pracować do upadłego, rozumiemy się? No ja myślę – uprzedziła go. – Odpowiednia dieta, treningi na lodowisku, bieganie, ćwiczenia wytrzymałościowe, przećwicz też nowy sposób oddychania i się do niego przyzwyczaj. Każdy z nas ma mieć kopie całego układu – mówiła o nowej choreografii, którą wspólnie dla niego stworzyli. – Ty zajmiesz się kostiumem, skoro tak bardzo tego chciałeś – zwróciła się do niego. – Skoro muzyka, układ i strój są zapewnione to pozostaje nam tylko włożyć jak najwięcej pracy w udoskonalenie twoich umiejętności. Zaczynacie od jutra. Z tobą się widzę za dwa dni – ponownie zerknęła na Rene. – A wy mi nagracie cały jego trening, chcę wiedzieć co robi źle. Widzimy się za dwa dni. Jestem taka zabiegana, że nie zdołałam zjeść dzisiaj porządnego obiadu.
Kiedy ona mówiła o jedzeniu to można było czuć się bezpiecznie. Męka skończona. Przynajmniej na ten moment, ale dobre i to. Musiał przyznać, że pomysł, który wspólnymi siłami stworzyli bardzo mu się podobał. Będzie wypruwał z siebie flaki, ale kolejny pojedynek będzie należał do niego. Z oszałamiającym utworem Andrea Bocelli i Sarah Brightman „Time To Say Goodbye”, idealną dla niego choreografią i ciężką pracą zdobędzie złoto.
Po przebraniu się w ekspresowym tempie – wszyscy na niego czekali – opuścił z resztą szkołę baletową. Kobieta miała zamiar wstąpić do sklepu spożywczego, by zapewnić sobie w miarę przyzwoitą kolację, jednak dostała zaproszenie do domu Deakinów. Arkady zaproponował kolację przyrządzoną przez ukochaną żonę, a pani Julia postanowiła skorzystać. Stwierdziła, że nie wypada odmawiać takiemu zaproszeniu.

    - Rene ciągle odmawiał, nieważne ile razy proponowałem mu, by do nas wstąpił, nigdy nie chciał. A może tym razem coś się zmieni? – zapytał z nadzieją w głosie.
    - Mam coś ważnego do zrobienia w domu – wzruszył ramionami, przeprosił, co było do niego niepodobne, pożegnał się i odszedł w stronę samochodu.
    - Jak zwykle – machnął ręką. – A jak mu powiesz, że jest aspołecznym introwertykiem to się zdenerwuje. Wygląda na to, że nasz trójka...
    - Sorki tato, mam plany – rzucił ojcu przepraszające spojrzenie i podreptał do motocykla.
    - Który to już raz on ma plany – westchnął. – Ciekawe przez ile dni nie wróci na noc – oboje z Augustiną skierowali się w przeciwną stronę, nie zawracając już sobie głowy Młodymi, na parking przed jej mieszkaniem, na którym zostawił samochód.
    - Och, nie wrócił do domu? – zaciekawiła się, zawsze lubiła ploteczki. – Ma kogoś?
    - O niczym nie wiem – wzruszył ramionami. – Gdyby chciał to powiedziałby.
    - Może na razie nie chce go wam przedstawiać. Albo planuje was zaskoczyć i znienacka wpaść do domu krzycząc „Mamo, tato to mój przyszły mąż” – oboje zaśmiali się wyobrażając sobie tę sytuację.
    - Zawsze chciał stworzyć poważny związek. Myślę, że pewnego dnia mu się to uda.


Nim zdążył wsiąść do samochodu i zatrzasnąć drzwi poczuł dotyk na ramieniu. Odwróciwszy się zaobserwował pochylającego się nad nim Charlesa. Natychmiast zrobił krok w tył odsuwając się od niebezpieczeństwa na odpowiednią odległość. Ostatnie na co pozwoli będzie pocałunek w miejscu publicznym. Poza tym nie są w żadnym pomieszczeniu, ściany ich nie zasłonią. Ten dupek działał mu na nerwy. Ciągle musiał się przy nim pilnować.
    - Czego? – zapytał chłodno jak to miał w zwyczaju. – Nie wracasz do domu?
    - Nie mówiłeś, że chciałeś się wieczorem bzykać?
    - Już zrobiłeś swoje, palancie. Przeszła mi ochota. Dobrze się bawiłeś kiedy wyginałem się we wszystkie strony obolałym ciałem?
    - Byłeś seksowny – szepnął, chociaż mógłby wykrzyczeć te słowa, by zrobić Gwiazdeczce na złość. – Słyszałem od ojca, że nigdy nie opuszczasz domu, nie imprezujesz, nie pijesz. Skoro z seksu nici to może wpadniesz ze mną do baru napić się?
    - Jestem sportowcem, nie piję i nie palę. Poza tym miałbym prowadzić auto pod wpływem?
    - Istnieją jeszcze taksówki, a po auto można wrócić. Albo lepiej, zostawić u mojego kumpla. Będziesz miał pewność, że nikt nie tknie tego białego cudeńka. Jest jeszcze inne wyjście. Moglibyśmy zostać u niego na noc. Przygarnie nas.
    - Często u niego spałeś?
    - No – zawiesił sugestywnie głos – zdarzało się. Jestem pewien, że będzie dzisiaj w klubie.
    - Mam spać w domu jednego z twoich byłych? – prychnął nie dowierzając Deakinowi. – Pogięło cię.

Gwiazdeczka odepchnąwszy go od siebie wsiadła do samochodu, który natychmiast opaliła z zamiarem jak najszybszego oddalenia się. Charliemu wydawało się, że podobna sytuacja miała już miejsce. Zapewne będą się one jeszcze powtarzać, bo w końcu Castella nie pozwoli nikomu odkryć prawdy o swojej orientacji seksualnej. Nie rezygnując z planów, skontaktuje się z kumplem i miło spędzi noc. Przecież oczywistym było, że oka nie zmruży leżąc w łóżku. Założył kask, po chwili będąc w drodze do dzielnicy, w której aż się roiło od klubów nocnych i barów.

* * *

Powrót do domu zajął mu mniej niż pół godziny, dzięki prawie opustoszałym ulicom. Nienawidził jazdy samochodem w godzinach szczytu. W miejsce, do którego w nocy można było dojechać w ciągu piętnastu minut w okolicach trzeciej popołudniu jechało się ponad dwie godziny. Wjechawszy na podjazd, otworzył pilotem bramę garażu. Później zamknął ją już ręcznie po opuszczeniu pojazdu. Z garażu przeszedł drzwiami na przedpokój, w którym, o dziwo, przywitał go nowy mieszkaniec. Stał naprzeciwko kilka kroków dalej radośnie machając ogonem. Rene uklęknął i wyciągnął ręce sprawdzając, czy zwierzak odważy się na coś więcej. Nie stało się nic. Po prostu stał i machał. Nieco rozczarowany skierował się do kuchni, by podać Lupo świeże jedzenie i picie.
Drugą w kolejności rzeczą jaką musiał zrobić była kąpiel, o której marzył od kilku godzin. Wyjątkowo postanowił zrelaksować się w wannie na parterze. Przyniósł tam ręcznik i najważniejsze akcesoria takie jak szampon, żel czy gąbka. Rozłożył się wygodnie, rozprostował nogi leżąc tak ponad godzinę, dopóki woda nie straciła swojej temperatury. Wychodząc z łazienki czuł się czysty, pachnący i zrelaksowany. Brudne ubrania, które nosiły na sobie ślady jego uniesień wrzucił do prania obiecując sobie, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwolił Deakinowi na taki wyskok. Następnym razem, cokolwiek by się działo, przywali mu w brzuch i pozbędzie się utrapienia. Siadając na krześle w kuchni trzymał w dłoniach szklankę z sokiem pomarańczowym. Jednego żałował. Jutro rano nikt nie zrobi mu smacznego śniadanka, znów zje płatki na mleku. Odżywczy i pełno wartościowy posiłek, przemknęło mu przez myśl.
Zerknąwszy na zegarek zastanawiał się, czy brunet wrócił do domu, czy rzeczywiście został u byłego na noc. Nieważne jak długo się nad tym głowił, nie potrafił znaleźć racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego Charlie, mając faceta, którego kocha, sypia z nim i bez skrępowania spotyka się ze swoimi byłymi kochankami. Nic nie napawało go wściekłością, taką jak kiedyś, jak zdrady Deakina. Dawał się ponieść nerwom ilekroć w jego głowie kiełkowała myśl o tej chorej sytuacji. Na domiar wszystkiego... Naprawdę chciał, by mężczyzna został dziś na noc, ale miał mu to zaproponować po seksie w kiblu?!

    - Szlag mnie trafi – warknął do siebie. W pewnym momencie spojrzał na Lupo leżącego nieopodal. – Jak myślisz, napisać do niego? – zwierzak ożywił się i przekręcił głowę na bok. Nie wiedział czy to pod wpływem impulsu, lecz utworzył wiadomość i bez wahania wysłał ją. Odpowiedź nadeszła szybciej, niż się spodziewał, mimo to nie sprawiła mu przyjemności, a podniosła ciśnienie. Miał ochotę rzucić telefonem i kiedyś zapewne by to zrobił, teraz jednak potrzebował go, gdyż sms zawierał istotną informację.

„Wróciłeś już do domu?”
„Nieee... Piję, a później mam zamiar się bzyknąć z kimś. Jeśli chcesz dołączyć to masz adres”

W następnej wiadomości pojawił się adres zapewne jakiegoś klubu. Rene zacisnął dłoń na urządzeniu i tracąc nad sobą panowanie pobiegł do sypialni z zamiarem wygrzebania stamtąd jakichś ubrań. Jeśli Deakinowi wydawało się, że ujdzie mu to na sucho to srogo się mylił. Zazgrzytał zębami dostrzegając ostatniego sms'a, był w połowie ubierania się.

„To zwyczajny bar, nie gejowski, więc czuj się bezpiecznie”

Nie minęło wiele czasu, gdy wyjeżdżał z garażu z chęcią mordu w oczach. Sprawnie pokonał większą część drogi. Problemy zaczęły się w dzielnicy, do której wjechał. Nie potrafił znaleźć dokładnego adresu krążąc samochodem po wąskich uliczkach. W końcu zaparkował go na pierwszym lepszym parkingu i o własnych siłach rozpoczął poszukiwania domniemanego miejsca przebywania kochanka. Przysiągł sobie, że tym razem naprawdę zaciśnie mu ręce na szyi. Minęło kolejnych dziesięć minut, a przeszedł zaledwie dwie długie, obskurne ulice. Rozglądając się po obydwu stronach jezdni, tak na wszelki wypadek, przeszedł na druga stronę. Uświadomił sobie, że zrobił błąd, widząc pięciu pijanych mężczyzn zachowujących się jak królowie świata, idących całą szerokością chodnika, drących mordy w niebo głosy. Były to ogólnie nieprzyjemne typy, których nikt nie chciał spotkać na swojej drodze, no chyba był uzbrojony w sporych rozmiarów paralizator. Rene rozważał szybki powrót na drugą stronę, jednak kiedy chciał to zrobić przejeżdżały dwa samochody i jego plan spalił na panewce. W takiej sytuacji najlepiej spuścić wzrok i udawać, że się osobników nie widzi, lecz nawet jeśli to zrobił, wiedział, że łatwo nie będzie.
Zszedł im z drogi jak najbardziej mógł idąc praktycznie po ulicy, na której ludzie zachowywali się niczym piraci drogowi jadąc grubo ponad osiemdziesiątkę.

    - Zgubiłeś się? – ryknął któryś w końcu.

Nie zamierzał zgrywać chojraka, mieli przewagę liczebną i popierdolone we łbach, nie miał szans. Najebali się i szukali zaczepki. Gorzej nie mógł trafić. Że też mu się zachciało szukać Deakina.

    - No pewnie, sze się zgubił. Pasz na niego – zaśmiał się jeden z osiłków.
    - No, ale kurwa, kasiorę to chyba ma.
    - Jasne, że ma – Rene miał ochotę zwrócić, kiedy doleciał do niego nieziemski smród owych jegomościów. – Pierdolony chuju ty, pokaż co tu masz. No pokaż, pokaż.
    - Dej mnie to po dobroci, synek – mocne uderzenie jakie spadło na jego twarz powaliło go na ziemię. Nie miał szans na ucieczkę, bo skurwiele go otoczyli i mieli nadzieję nie tylko zabrać mu kasę, której i tak przy sobie nie miał, ale i poznęcać się nad słabszym.

Szarpanina wywiązała się ekspresowo, a on został dokładnie przeszukany. Przechodził z rąk do rąk, by dostawać kolejne ciosy. W pewnym momencie nawet próbował się bronić, lecz wiedział czym to mogło grozić. Nagle jedne z pijaków szarpnął nim ewidentnie wkurwiony, że nie znalazł żadnej kasy. Sprzedał mu kilka soczystych uderzeń, gdzie popadło. Rzucił o ziemię, tylko po to, by znów postawić go do pionu i pchnąć gwałtownie w stronę ulicy.

    - Skurwiel kłamał. Nie ma – ryknął któryś. – Nie ma chuj nic. Trza było coś kurwa mieć! To byśmu cie zostawiali.

Czynność powtarzała się kilkukrotnie, a wykończony Rene nie miał siły, by dłużej stawiać opór. Wciąż usiłował stać na nogach, ale napastnicy nie dawali za wygraną. Zdawało mu się jakby siniaki już wychodziły jednej na drugim. Dostał kilka mocnych kopniaków w brzuch, aż się słał na nogach. Na nieszczęście nikt tędy nie przechodził, a sam nie był w stanie wezwać pomocy. Wreszcie ten ostatni, któremu najbardziej zależało na małej niewinnej kradzieży podniósł go i cisnął na drogę jak szmacianą lalką. Opadając na ziemię, ostatnim co Rene zdążył zarejestrować były pisk opon, klakson i żółte światło lamp samochodowych.



niedziela, 3 czerwca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 18


Hej Kochani! Jak widać, wciąż żyję i nareszcie wróciłam! No to w krótkich słowach przepraszam wszystkich, którzy liczyli, że pojawię się wcześniej. Jak mówiłam, początek tego roku to była jakaś masakra, więc od marca nie usiadłam do pisania. Jak udało mi się skrobnąć kilka zdań to był sukces. Niemniej jednak teraz będzie inaczej i zamierzam się wywiązywać.
Kiedy skończy się Lodowa, mam nadzieję się jej pozbyć jak najszybciej, to zacznę publikować Wystarczy odrobina wiary - ebooka, którego niektórzy z Was już nabyli, by zapewnić sobie trochę czasu na pisanie czegoś innego na bloga, a pomysłów mam sporo.
Bardzo się też cieszę, że dotarłam w końcu do miejsca, w którym mogę napisać coś o Ivanie. To moja ulubiona postać w tym opowiadaniu, więc z niecierpliwością czekałam na ten moment :)
Zapraszam na rozdział :D



Tylko jedno w obecnym momencie zaprzątało jego głowę. Była to pamięć o mocnym uścisku, przez który – zdawało mu się – mógł połamać żebra Ivana oraz przeświadczenie, że zbliża się jego rychły koniec. Pędzili opustoszałymi ulicami, wokół rosły wysokie drzewa, choć zdarzyło się kilka mniejszych, przydrożnych krzewów, na których kwitły drobne białe kwiaty. Niebo spowite ciemnością, przyozdobione było świecącymi gwiazdami oraz srebrnym satelitą. Rzecz jasna, nie mógł tego zobaczyć, gdyż od kiedy motocykl ruszył miał zaciśnięte powieki, a głowę wbijał w plecy kierowcy. Nie planował zmieniać pozycji, aż do momentu, kiedy tak kaźń się skończy. Sądził, że jeśli oderwie ją od mężczyzny to przypadkiem z wrażenia i strachu dostanie ataku serca. Zaciskał drżące dłonie na czerwono-białym kombinezonie. W miarę upływu czasu, a od godziny byli w trasie, kolacja nieubłaganie zbliża się do gardła, wędrując w zupełnie inną stronę, niż powinna.
Czuł, że jeśli natychmiast się nie zatrzymają to obrzyga wnętrze kasku, a wraz z nim swoją twarz. Było to ostatnie czego chciał. Miał odebrać tylko swoje ubrania i parę dolarów, a został siłą wciągnięty na zabójczą maszynę. Nim się zdążył zorientować jechali ulicami nocnego Pittsburgha. Chciał dać znać Ivanowi, że to tylko kwestia czasu, aż wydarzy się coś złego. Nie tylko z nim ale i z pojazdem, który pruł przez kompletne pustkowie mając na liczniku liczbę trzycyfrową, najpewniej zaczynającą się od cyfry 3. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zestresowany, jak siedząc na siedzeniu tego potwora... Który prowadził motocykl niczym pirat drogowy. Nie czuł strachu przed swoim debiutem na lodzie mając cztery lata. Nie obawiał się pierwszych poważnych zawodów, będąc w grupie juniorów. Problemów nie sprawiało mu również przeniesienie do grupy seniorów. Kochał przyciągać uwagę widowni, która była pełna uznania dla wyczynów jego i Mirandy, na lodzie nigdy się nie rozstawali. Byli wspierającą się nawzajem drużyną. Dlatego nie straszne mu były jakiekolwiek zawody. Zawsze potrafili wyjść z nich z twarzą, a czasami nawet medalem lub pucharem. Tym razem jednak było inaczej, bo siostry zabrakło, a nowy znajomy nie wzbudzał zaufania. Nieopisanym szczęściem napawała go myśl, że nagle zaczęli zwalniać i prawdopodobnie wkrótce się zatrzymają.
Tak też się stało kilka minut później. Motocykl się zatrzymał, a on niewiele myśląc zsunął się z siedzenia i padł kolanami na asfalt. Momentalnie pożałował tej decyzji, ponieważ trafił jednym kolanem na krawędź dziury w asfalcie. Prócz stłuczenia i siniaka, który pojawi się nazajutrz nic poważnego się nie stało. Za sobą usłyszał cichy chichot mężczyzny opierającego się o kierownicę. Widząc, że ten zdjął kask, postanowił pójść w jego ślady, mając na uwadze, że jakoś muszą przecież wrócić do miasta, więc czeka go kolejna mordęga. Lepiej nawdychać się teraz świeżego powietrza niż później żałować, że się tego nie zrobiło. Wstał w końcu z ziemi i rozejrzał się po okolicy, w której się znaleźli. Co zobaczył? Most naprzeciwko nich ułatwiający pokonanie płynącej w poprzek rzeki, wiele drzew, po lewej stronie jednopiętrowy dom z czerwonej cegły z białym dachem oddalony od nich o jakieś 200 metrów, po prawej malutki park, w którym była aż jedna drewniana ławka. Gdy obejrzał się za siebie dostrzegł drogę, którą dotarli na miejsce. Właśnie, co to za miejsce? Dlaczego znaleźli się właśnie tu i jaki był tego powód. O to zapytał blondyna, lecz ten nie odpowiedział, uśmiechnął się tajemniczo, po czym zszedł z pojazdu, z zamiarem przeprowadzenia go przez most. Chcąc nie chcąc poszedł za nim, choć nadal domagał się wyjaśnień. Nieoczekiwanie Ivan zatrzymał się w połowie drogi i oparł motocykl na stopce. Wokół jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć – oprócz domagającego się wyjaśnień Keitha – był szum rzeki. Kompletnie zbity z tropu został, kiedy mężczyzna opadł się o metalową poręcz i zatopił rozmarzone spojrzenie w rozpościerającym się przed nim obrazku. Owen mógł dostrzec nikły uśmiech, jaki wpłynął mu na twarz.

    - Mogę w końcu się dowiedzieć po co zaciągnąłeś mnie do tego miasta? Chociaż – zastanowił się przez sekundę – czy można te kilka domków nazwać miastem?
    - Miastem? A może stolicą, koteczku? – mruknął i w jednej chwili wskazał palcem w kierunku północno–zachodnim. Niedaleko, bo jakieś 500 metrów dalej stał wysoki na trzy piętra, choć co do tego nie miał stuprocentowej pewności, gdyż brak lamp w okolicy uniemożliwiał dokładne określenie wysokości, jasny budynek. – To sklep, notabene jedyny w okolicy, więc jak widzisz, jest olbrzymie miasto, a nie spory obszar skupiska kilkunastu domów – rzucił z przekąsem.
    - A przywiozłeś mnie tu, ponieważ...? – zawiesił znacząco głos, czekając cierpliwie, aż nowy znajomy dokończy wypowiedź. Nie miał bladego pojęcia, czemu się tu z nim znalazł. Początkowo był przekonany, że to zwykły żart i mężczyzna odwiezie go przed „Hermesa” zanim wyjadą poza miasto, ewentualnie wysadzi w przypadkowym miejscu bez możliwości odzyskania ubrań. Już pal licho o te czterdzieści dolców, nie zbiednieje z ich powodu.
    - A, ot tak.
    - Słucham? – Zapytał po dłuższej chwili konsternacji. Tak, zdecydowanie zażartowano sobie z niego. Zapewne krążyli na przedmieściach Pittsburgha przez godzinę i właśnie dał wpuścić się w maliny, by myślał, że są całe mile od centrum miasta. – Mogę zrozumieć, że nie masz lepszego zajęcia na spędzenie nocy, ale nie musiałeś wciągać w to przypadkowej osoby. Chcę wracać do miasta, więc mnie tam zabierz albo wrócę z buta.
    - Wracasz na nogach, tak? Hmm – zamruczał, zastanawiając się nad czymś. – Jeśli wyruszysz teraz może zdążysz na obiad, jeśli jesz go o trzeciej popołudniu.
    - Naprawdę nie mam ochoty za twoje gierki, facet – warknął rozzłoszczony. – Gdzie niby leży to New Bethcośtam? – podszedł bliżej do Ivana z zamiarem zabrania mu kluczyków od motocykla, a jeśli to się nie uda to skopie mu dupsko.
    - Wygoogluj sobie w Internecie – nie zmieniając swojego położenia, rozpiąwszy kombinezon wyciągnął z jego środka zapalniczkę oraz nieotwieraną do tej pory paczkę miętowych papierosów. – Sztachniesz się? – wyciągnął rękę z fajkami w jego stronę, lecz on kategorycznie odmówił.
    - Nie palę tego świństwa. To niezdrowe, a każdy taki skręt skraca życie o kilka minut. Poza tym powoduje problemy z organizmem i płucami, które są przecież – urwał, gdy spostrzegł uniesioną rękę.
    - Dobra, chciałem cię poczęstować, a nie prosić o wykład uświadamiający. Wszyscy palą, ćpają i jakoś żyją, nie? – blondyn posłał mu pewny siebie uśmiech, nie biorąc tych słów na poważnie odpalił papierosa i zaciągnął się obrzydliwym – w jego opinii – dymem. Odsunął się kilka kroków, by uniknąć smrodu i zorientować się, w którym kierunku dym leci. Gdy było wiadome, że wiaterek zmusza go do kierowania się w prawą stronę, stanął po lewej od mężczyzny.
    - Na długo się tu zatrzymaliśmy? – powziął, dając w sumie za wygraną. Cóż mógł wskórać?
    - Jak mi się znudzi to cię odwiozę do Pittsburgha – puścił mu oczko, urzekając uroczym uśmiechem, który pierwszy raz widział u faceta. Z drugiej strony, przebierając się za kobietę takie rzeczy weszły mu w nawyk, pomyślał. – Stąd do Pittsburgha jest około 60 mil – odparł w pewnym momencie. – Droga powrotna nie zajmie dużo czasu, zaledwie godzinę, więc nie panikuj i rozkoszuj się ciszą i spokojem, jakich w mieście nie zaznasz. Putneyville coś ci mówi?
    - Ani trochę – przyznał szczerze. Obiecał sobie, że w domu sprawdzi w Internecie, gdzie dokładnie się znajduje ta miejscowość.
    - Nie miałem powodu, żeby tu przyjechać. Czasami tak mam, że budzę się w nocy, jeśli oczywiście jestem u siebie, ubieram się, wsiadam na motocykl i jadę. Bez konkretnej przyczyny. To pełen spontan.
    - Potrafię to zrozumieć, ale po jaką cholerę wciągnąłeś w to mnie? Nie planowałem przejażdżki.
    - No przecież, ja też nie, kotku – parsknął śmiechem. Po paru chwilach, gdy wyczerpał zapas śmiechu na to stwierdzenie, pociągnął kolejny raz peta. – Lubię być tam gdzie jest rzeka, jezioro lub morze. Ciągnie mnie do wody – rzucił od niechcenia, po czym dodał z kolejną porcją cichego chichotu. – Może to pozostałości po moich planach utopienia się w tej rzece – wskazał wodę skinieniem głowy. Keith nie wiedząc, co sądzić o tym wyznaniu pozostał milczący. Zresztą nie miał pewności czy to kolejne bujdy, czy tym razem prawda. – A wiesz, mieszkałem tu kiedyś. Z matką. Jak miałem – podrapał się po głowie burząc idealny artystyczny nieład długich blond włosów – trzynaście lat. Zanim taki jeden skurwiel nie zabrał nas do wielkiego miasta. A ty skąd pochodzisz? – blada twarz skierowała się w końcu w jego stronę.
    - Z Filadelfii. Mieszkam tam z rodziną i narzeczoną.
    - A narzeczona to już nie rodzina? – Owen zaczął zachodzić w głowę, kiedy Ivan przestanie się śmiać, ponieważ w ciągu ostatnich dwudziestu minut zrobił to kilka razy. – Po ślubie będziesz mówił „Mieszkam z rodziną i żoną”? Jedna i druga to rodzina, czyż nie, mój drugi?

Keith stwierdził, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie zamknięcie ust i nie odzywanie się do tego faceta, bo czegokolwiek by nie powiedział, spotka się to z denerwującym chichotem blondyna. Nie żeby chichot, nawet jeśli należał do mężczyzny, go denerwował. Sam Ivan go drażnił. Nie było powodu do żartów, po prostu się przejęzyczył. Mimo chęci zakończenia dyskusji, nie mógł tego zrobić. Do głowy powróciła myśl, którą sobie zanotował kilka godzin wcześniej, ale zupełnie o niej zapomniał. Teraz, skoro czas im na to pozwalał może poruszyć istotne rzeczy, gnębiące go od jakiegoś czasu.

    - Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz... – westchnął, nie bardzo wiedząc od której strony to ugryźć. Temat był nieprzyjemny i zapewne dla Ivana krępujący, lecz chęć dowiedzenia się, co zaszło poprzedniej nocy była silniejsza.
    - O mat - ko! – krzyknął z podekscytowaniem. – Kochanie, to brzmi jak wyznanie miłości!

Był to kolejny moment, w którym Keith marzył, by przywalić głową w coś twardego i się obudzić. Pragnął nade wszystko otworzyć oczy i zdać sobie sprawę, że cały czas smacznie spał w pokoju hotelowym. Ukrył twarz w dłoniach nie wiedząc, czy perspektywa powrotu do miasta o własnych siłach nie będzie lepszym pomysłem, niż użeranie się z tym transem. Powstrzymywany płacz i zaciskane zęby dały mu do zrozumienia, że mężczyzna tylko czekał na sposobność, by rzucić takim tekstem.

    - To nie wyznanie miłości, kochanie – podkreślił ostentacyjnie ostatnie słowo. – Ani zaproszenie na spontaniczny seks w plenerze – dodał prędko, domyślając się, że kolejne zdanie Ivana będzie właśnie w tym stylu. Planowałem dowiedzieć się, co się z tobą stało poprzedniej nocy i dlaczego tak się stało. Ponadto chętnie usłyszę o tamtym klubie... Jak mu było? „Red Walls”?
    - Jesteś irytująco natarczywy – stwierdził, po czym w jednej chwili wsiadł na pojazd i odpalił silnik.

* * *
Męczący weekend, podczas którego obiecał sobie odpocząć od łóżkowych ekscesów z Deakinem ciągnął się jak flaki z olejem. Od piątku nie widział trenera, mimo iż była to jego świadoma decyzja. Powiedział mu, że przez najbliższe dni nie będzie miał ochoty na seks, co oczywiście bardzo mijało się z prawdą, lecz mała złośliwość, jaką go uraczył była nieunikniona. Spokojne życie i seks bez zobowiązań zatruwało jedno stwierdzenie, którego próbował się pozbyć z głowy na próżno. Zawsze wracało w najmniej odpowiednim momencie. Jeśli nie było to winą Charlesa to tego drugiego. Nie potrafił znaleźć racjonalnej odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Dlaczego Charlie poszedł z nim do łóżka, na jednym razie nie kończąc, skoro ma kochanka. Ba, sam przyznał, że go kocha. Czy jest to rodzaj jakiegoś urozmaicenia związku, w którym zaczęło wiać nudą? Z innej strony, kto mógłby nudzić się z Deakinem. Jest niesamowicie gorącym i namiętnym kochankiem, głupi nie jest, w dodatku interesuje się łyżwiarstwem. Pomijając denerwującą – według Rene – osobowość, upodobanie do koszmarnej muzyki można z nim wytrzymać. Cieszył się, że dotrwał do poniedziałku. Myśląc o początku tygodnia, przed oczyma pojawiał mu się nagi, rozpalony brunet ociekający woda, po kąpieli pod prysznicem. Zamierzał zaprosić go na noc, bo chcica dawała o sobie znać od wielu godzin. Jeśli wytrzyma do wieczora dostanie najwspanialszą i najprzyjemniejszą nagrodę. Pomyśleć, że jako nastolatek musiał odmawiać sobie tego rodzaju przyjemności, by nikt nie odkrył jego tajemnicy. Masturbacja była równie niebezpieczna, bo gdyby zaczął nie potrafiłby z tym skończy. A teraz? Pozwolił sobie na coś, czego nie miał przez lata, wystarczyło kilka dni, aby zdążył się od tego uzależnić. W pewnym sensie czuł się jak alkoholik, który poszedł na przymusowy odwyk.
Czyste błękitne niebo, nie skalane najmniejszym obłoczkiem, słońce znajdujące się znacznie wyżej niż podczas zimy o tej godzinie oraz ciepły wietrzyk, utwierdzały go tylko w przekonaniu, że coraz bliżej lata. A im bliżej lipca, tym mniej czasu, by przygotować się do kolejnych zawodów. Będą nimi Mistrzostwa Europy i Świata. Jednocześnie czuł za ich sprawą niesamowite podniecenie i ekscytację, wszakże będzie kolejna okazja, by zdobyć nagrody, pieniądze oraz rozgłos. A przede wszystkim zrehabilituje się po wpadce, jaką zaliczył jakiś czas temu. Obydwie z tych imprez dadzą mu szansę na pokazanie się z jak najlepszej strony i udowodnienie rywalom, że jest groźny, mimo dopiero co zmienił niejako profesję. Tymczasowy trener doradził, by zapoznał się z wyczynami i umiejętnościami swoich konkurentów. Zadeklarował, że prześle mu listę ich nazwisk, bo jak nikt inny, nawet Arkady, Charles zagłębiał się w szczegóły życiorysów, dokonań i umiejętności bardzo dokładnie je analizując. Sprawdzając pocztę mailową otworzył spis pięćdziesięciu najbardziej znanych, cenionych i podziwianych łyżwiarzy. Chce czy nie, zrobi to i dzięki temu zapozna się z konkurencją. Ponadto tym razem był pewniejszy siebie, pomimo skopanego tyłka i zmiażdżonego ego, ponieważ miał pomoc zarówno Arkady'ego, który nareszcie mógł uwolnić się od kołnierze ortopedycznego oraz gipsu, panią Julię jak i Charlesa, który przecież zadeklarował na początku ich współpracy, że będzie z nim dopóki nie zdobędzie złota, a wtedy się pożegnają. Planowali to zrobić jak najszybciej, jednak Rene spodobały się korzyści tej znajomości, kochanek także nie narzekał.
Wysiadłszy z samochodu otworzył drzwi tylnego siedzenia. Czekał i czekał, jednak gość zajmujący całe siedzenie, od jednych drzwi do drugich ani myślał się ruszyć. Machał długim puszystym ogonem w tę i z powrotem.

    - Ten pies jest uparty jak osioł – rzucił do Melindy, a w zamian usłyszał w głośniku kobiecy śmiech.
    - Wystarczyły mu dwa dni, by się do ciebie upodobnić. Czego się spodziewałeś? Weterynarz powiedział, że na początku będzie względem ludzi nieufny po tym, co mu zrobili. Kiedy już dojdzie do siebie przyjadę z Małą, żeby się przywitała z pieskiem. Uwielbia wszystkie zwierzęta.
    - Dam ci znać, czy powoli się klimatyzuje. Za jakiś czas muszę znów się zmierzyć z Augustiną. Zarządziła spotkanie naszej czwórki. Wyobrażasz to sobie? Trzech facetów dających sobą dyrygować temu babsku.
    - Oj, oj, nie obrażaj naszej mentorki, durniu. Pozdrów ją ode mnie. I spędź miło czas do wieczora – już ona wiedziała, co planował wieczorem. Rzecz jasna poza seksem, chciał pokazać husky'ego brunetowi, będąc ciekawym jak na niego zareaguje. No i na opowieść, w jakim stanie znalazł tego psa.
    - Taa, pa pa – pożegnawszy się, przyszło mu do głowy, że przyjaciółka nie wspomniała słowem o mężu, który ponoć ją zdradza, więc doszedł do wniosku, że musiał być w domu. Zastanawiał się jaka Mel jest w stosunku do Elay'a, którego podejrzewa o romans. Udaje, że o niczym nie wiem, czy wręcz przeciwnie – robi mu z tego powodu ostrą jazdę.

Schowawszy komórkę do kieszeni skierował się do bagażnika, z zamiarem wyjścia wszystkich rzeczy, które kupił dla nowego mieszkańca swojego domu. Lupo, gdyż takie nadał mu imię, nie zamierzał wychodzić z samochodu, choć wciśnięcie go tam nie należało do najłatwiejszych. Najwyraźniej upodobał sobie tamto miejsce, z drugiej strony Rene był zadowolony, że pies nie cierpi i nie boi się jazdy samochodem, jak początkowo myślał. Leżał na siedzeniu wyścielonym kocem chłodzącym, który polecił mu kupić weterynarz. Dla tej rasy psów, kochającej chłód, było to duże udogodnienie, tym bardziej, że zbliża się upalne lato. Miał nadzieję, że wkrótce psiak, jak się okazało dwuletni, obdarzy go zaufaniem i, co najważniejsze, wydobrzeje fizycznie. W dniu, w którym go znalazł, mógł tylko liczyć, że po wykręceniu telefonu do jakiegoś specjalisty ten znajdzie czas, by zająć się psem. Po dwóch nieudanych próbach, za trzecim razem pewien mężczyzna odebrał i zgodził się opatrzyć zwierzę. Rene musiał tylko podać swój adres i liczyć, że owemu panu podróż nie zajmie zbyt dużo czasu. W ciągu dwóch godzin był na miejscu. Jednak stwierdził, że jeszcze jedne oględziny nie będą zbędne. Kolejna wizyta została wyznaczona na za miesiąc.
O zatrzymaniu zwierzęcia zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze, od zawsze kochał psy, wszelkiej maści, niestety rodzice nie zgadzali się posiadanie jednego, choćby najmniejszego. Po drugie, miałby sobie za złe, że oddał go do schroniska, z którego albo nigdy nie wyjdzie, albo zabierze go ktoś, dla kogo będzie zwyczajną zabawką. Wierzył, że wkrótce Lupo stanie się częścią jego, i tak małej, rodziny. W przeciwieństwie do ludzi, od zwierzaków nie stronił. Kochał je, i cierpiał za każdym razem, gdy jakiemuś działa się krzywda.

    - No proszę, jednak zdecydowałeś się wyjść? – kucnął z zamiarem pogłaskania go, lecz ten zrobił kilka kroków w tył. – Ale kiedy nosiłem cię na rękach nie narzekałeś, co?

Biorąc ze sobą torbę karmy, kilka zabawek i parę innych rzeczy skierował kroki do domu. Lupo w niewielkim odstępie podreptał za nim.
Resztę dnia spędził w hali wykonując zestaw ćwiczeń oraz różnorodnych akrobacji i figur, które stworzył Charles. Musiał przyznać, że bardzo mu to pomagało, dodatkowo, mógł robić to bez obecności kogokolwiek, po prostu ćwicząc ciało, mięśnie, wytrzymałość fizyczną jak i psychiczną. Próbował upodobnić zmęczenie, które teraz czuł do tego, które odczuwał każdy łyżwiarz po zaprezentowaniu swojego popisu. Po kilku złożonych figurach dyszał i pocił się jakby przez pół dnia biegł maraton. Powtarzał zabieg z przerwami na odpoczynek i rzucenie okiem na Lupo, który w zimnej hali czuł się znakomicie.
Zbliżała się godzina spotkania ich czwórki, toteż postanowił przebrać się i spakować. Włożył do torby najpotrzebniejsze rzeczy, strój i wrzucił ją do samochodu. Zastanawiał się co zrobić z psiakiem, ale ostatecznie odrzucił koncepcję zostawienia go w hali. Zaprowadził go do domu, gdzie dostał całą miskę wody i jedzenia, którego nawet nie tknął, ale na wszelki wypadek wolał je zostawić. Kiedy, chcąc się pożegnać, po raz kolejny został zignorowany westchnął ciężko i wyszedł. W ciągu czterdziestu minut był na miejscu, przed studiem Julii Augustiny. Wystarczyło samo imię, by przeszyła go gęsia skórka. Zdążył trzasnąć drzwiami, a z niedalekiej odległości słyszał znajome wycie silnika. Odwrócił się, by zaobserwować zwalniającą zieloną maszynę, która zajęła miejsce parkingowe obok niego.

    - Co tam? – zagaił Deakin zdejmując kask. – Odpocząłeś przez weekend? – zapytał kąśliwie. Nabrał ochoty bycia niemiłym dla Gwiazdeczki po jej ostatnich słowach w piątek. Pomijając fakt, że w pewien sposób zabolało go to, był wściekły jak osa. A może powinien zastosować porównanie „wściekły jak Castella”. Przez trzy pieprzone noce nie potrafił zmrużyć oka. Najpierw myślał, że po gorącej kąpieli pójdzie jak z płatka, jednak nie potrafiąc usnąć około północy zażył te same ziółka i lekarstwa, co zwykle. Na darmo. Nic nie pomagało i jedyny sen jaki miał przez cały weekend trwał może osiem godzin łącznie. Wczorajszej nocy był tak zdesperowany i złakniony porządnego snu, że rozpłakał się. Najgorsze było jednak to, że był bezsilny. W konsekwencji miał nie dość, że zły humor, to czerwone, przekrwione, podkrążone oczy, co nie uszło uwadze Gwiazdeczki.
    - Wyglądasz jakby cię ktoś przeżuł u wypluł – podsumował. – Właściwie, to nie moja sprawa.
    - Chociaż raz mówisz z sensem.

Nim zdążył odpyskować Deakin złapał go za ramię i pociągnął. Natychmiast pozbył się jego dłoni z marynarki odrzucając ją. Obrzucił go tym samym zimnym spojrzeniem co zwykle, lecz on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nie lubił być ignorowanym i jak znosił takie zachowanie i Lupo, tak trenerowi nie daruje. Zemści się dzisiaj w nocy, jeżeli się jej w końcu doczeka i nie zabije przypadkiem kochanka.

    - Chyba zwymiotuję – odezwał się nagle mężczyzna łapiąc się jedną ręką za brzuch, a drugą zatykając usta.
    - Żartujesz, prawda? Tutaj? – warknął Castella. Pochylił się nad zginającym się w pół Deakinem. Wyglądał jakby naprawdę zamierzał haftować na parkingu. Rozejrzał się nerwowo po okolicy stojąc w bezpiecznej odległości, gdyby brunet w końcu nie wytrzymał. Bliżej niż do studia Julii mieli do pizzerii, która znajdowała się kilka kroków od nich. Łapiąc go pod ramię wprowadził do lokalu natychmiast informując obsługę, co się stało. Postanowił poczekać z wzywaniem pogotowia, bo to może przejściowe.

Na jego twarzy malował się zmartwienie. Nie wierząc, że to jego własne reakcje, zaczął martwić się o zdrowie Charlesa. Miał nadzieję, że służby medyczne nie będą potrzebne. Przełknął ślinę i zaprowadził go do toalety, który natychmiast zamknął, by goście nie usłyszeli nieprzyjemnych odgłosów.

    - Pochyl głowę i nie wykonuj gwałtownych ruchów. Oprzyj się – ustawił go nad umywalką i odkręcił wodę, by mężczyzna się napił. Przestraszył się nie na żarty, gdy Deakin tracąc równowagę w ostatniej chwili poleciał na niego łapiąc gwałtownie za ręce.

Trzymał go mocno błagając w myślach, by mężczyzna nie upadł, bo nie da rady go podnieść w tak małym pomieszczeniu. Ustawił go pod ścianą, a sam przybliżył się tak, by mieć pewność, że nie zaryje głową o podłogę. Pozwolił się objąć i oprzeć czoło o ramię. Stali tak przez krótką chwilę, do momentu, kiedy poczuł nogę Deakina wkradającą się pomiędzy jego nogi. Natychmiast nim potrząsnął.

    - Co ty odpieprzasz?

W odpowiedzi dostał cichy śmiech i zadziorny uśmieszek, jaki rozciągał się na ustach bruneta, kiedy ten podniósł głowę. Zielone oczy błysnęły niebezpiecznie. Z powodu szoku nie był w stanie odpowiednio szybko zareagować, toteż nic dziwnego, że mężczyźnie nie sprawiło większego problemu szarpnięcie nim i przyciśnięcie do ściany. Kołnierz od koszuli został sprawnie rozpięty, by nie blokować drogi zębom, które zacisnęły się na skórze na złączeniu ramienia i szyi. Jęknął z bólu, po wykręceniu jednej z rąk za plecy. Został zmuszony do pochylenia się. Krew w nim zawrzała, czując, że jego spodnie są odpinane i zsuwają się wraz z majtkami do kolan.

    - Zabiję cię kiedy stąd wyjdziemy – syknął rozsierdzony przez zaciśnięte zęby. – Zapierdole cię, skurwielu.
    - Bądź cicho, jeśli nie chcesz, żeby ktoś nas przyłapał – rozbawiony i w pewien sposób usatysfakcjonowany puścił mu oczko, co mógł zaobserwować w lustrze naprzeciwko nich. – Chciałbyś popatrzeć na swoją rozanieloną twarz, gdy mój kutas robi ci dobrze?