Hej Kochani! Jak widać, wciąż żyję i nareszcie wróciłam! No to w krótkich słowach przepraszam wszystkich, którzy liczyli, że pojawię się wcześniej. Jak mówiłam, początek tego roku to była jakaś masakra, więc od marca nie usiadłam do pisania. Jak udało mi się skrobnąć kilka zdań to był sukces. Niemniej jednak teraz będzie inaczej i zamierzam się wywiązywać.
Kiedy skończy się Lodowa, mam nadzieję się jej pozbyć jak najszybciej, to zacznę publikować Wystarczy odrobina wiary - ebooka, którego niektórzy z Was już nabyli, by zapewnić sobie trochę czasu na pisanie czegoś innego na bloga, a pomysłów mam sporo.
Bardzo się też cieszę, że dotarłam w końcu do miejsca, w którym mogę napisać coś o Ivanie. To moja ulubiona postać w tym opowiadaniu, więc z niecierpliwością czekałam na ten moment :)
Zapraszam na rozdział :D
Tylko
jedno w obecnym momencie zaprzątało jego głowę. Była to pamięć
o mocnym uścisku, przez który – zdawało mu się – mógł
połamać żebra Ivana oraz przeświadczenie, że zbliża się jego
rychły koniec. Pędzili opustoszałymi ulicami, wokół rosły
wysokie drzewa, choć zdarzyło się kilka mniejszych, przydrożnych
krzewów, na których kwitły drobne białe kwiaty. Niebo spowite
ciemnością, przyozdobione było świecącymi gwiazdami oraz
srebrnym satelitą. Rzecz jasna, nie mógł tego zobaczyć, gdyż od
kiedy motocykl ruszył miał zaciśnięte powieki, a głowę wbijał
w plecy kierowcy. Nie planował zmieniać pozycji, aż do momentu,
kiedy tak kaźń się skończy. Sądził, że jeśli oderwie ją od
mężczyzny to przypadkiem z wrażenia i strachu dostanie ataku
serca. Zaciskał drżące dłonie na czerwono-białym kombinezonie. W
miarę upływu czasu, a od godziny byli w trasie, kolacja
nieubłaganie zbliża się do gardła, wędrując w zupełnie inną
stronę, niż powinna.
Czuł, że
jeśli natychmiast się nie zatrzymają to obrzyga wnętrze kasku, a
wraz z nim swoją twarz. Było to ostatnie czego chciał. Miał
odebrać tylko swoje ubrania i parę dolarów, a został siłą
wciągnięty na zabójczą maszynę. Nim się zdążył zorientować
jechali ulicami nocnego Pittsburgha. Chciał dać znać Ivanowi, że
to tylko kwestia czasu, aż wydarzy się coś złego. Nie tylko z nim
ale i z pojazdem, który pruł przez kompletne pustkowie mając na
liczniku liczbę trzycyfrową, najpewniej zaczynającą się od cyfry
3. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zestresowany, jak siedząc na
siedzeniu tego potwora... Który prowadził motocykl niczym pirat
drogowy. Nie czuł strachu przed swoim debiutem na lodzie mając
cztery lata. Nie obawiał się pierwszych poważnych zawodów, będąc
w grupie juniorów. Problemów nie sprawiało mu również
przeniesienie do grupy seniorów. Kochał przyciągać uwagę
widowni, która była pełna uznania dla wyczynów jego i Mirandy, na
lodzie nigdy się nie rozstawali. Byli wspierającą się nawzajem
drużyną. Dlatego nie straszne mu były jakiekolwiek zawody. Zawsze
potrafili wyjść z nich z twarzą, a czasami nawet medalem lub
pucharem. Tym razem jednak było inaczej, bo siostry zabrakło, a
nowy znajomy nie wzbudzał zaufania. Nieopisanym szczęściem
napawała go myśl, że nagle zaczęli zwalniać i prawdopodobnie
wkrótce się zatrzymają.
Tak też
się stało kilka minut później. Motocykl się zatrzymał, a on
niewiele myśląc zsunął się z siedzenia i padł kolanami na
asfalt. Momentalnie pożałował tej decyzji, ponieważ trafił
jednym kolanem na krawędź dziury w asfalcie. Prócz stłuczenia i
siniaka, który pojawi się nazajutrz nic poważnego się nie stało.
Za sobą usłyszał cichy chichot mężczyzny opierającego się o
kierownicę. Widząc, że ten zdjął kask, postanowił pójść w
jego ślady, mając na uwadze, że jakoś muszą przecież wrócić
do miasta, więc czeka go kolejna mordęga. Lepiej nawdychać się
teraz świeżego powietrza niż później żałować, że się tego
nie zrobiło. Wstał w końcu z ziemi i rozejrzał się po okolicy, w
której się znaleźli. Co zobaczył? Most naprzeciwko nich
ułatwiający pokonanie płynącej w poprzek rzeki, wiele drzew, po
lewej stronie jednopiętrowy dom z czerwonej cegły z białym dachem
oddalony od nich o jakieś 200 metrów, po prawej malutki park, w
którym była aż jedna drewniana ławka. Gdy obejrzał się za
siebie dostrzegł drogę, którą dotarli na miejsce. Właśnie, co
to za miejsce? Dlaczego znaleźli się właśnie tu i jaki był tego
powód. O to zapytał blondyna, lecz ten nie odpowiedział,
uśmiechnął się tajemniczo, po czym zszedł z pojazdu, z zamiarem
przeprowadzenia go przez most. Chcąc nie chcąc poszedł za nim,
choć nadal domagał się wyjaśnień. Nieoczekiwanie Ivan zatrzymał
się w połowie drogi i oparł motocykl na stopce. Wokół jedynym
dźwiękiem, jaki dało się słyszeć – oprócz domagającego się
wyjaśnień Keitha – był szum rzeki. Kompletnie zbity z tropu
został, kiedy mężczyzna opadł się o metalową poręcz i zatopił
rozmarzone spojrzenie w rozpościerającym się przed nim obrazku.
Owen mógł dostrzec nikły uśmiech, jaki wpłynął mu na twarz.
- Mogę w
końcu się dowiedzieć po co zaciągnąłeś mnie do tego miasta?
Chociaż – zastanowił się przez sekundę – czy można te kilka
domków nazwać miastem?
- Miastem?
A może stolicą, koteczku? – mruknął i w jednej chwili wskazał
palcem w kierunku północno–zachodnim. Niedaleko, bo jakieś 500
metrów dalej stał wysoki na trzy piętra, choć co do tego nie
miał stuprocentowej pewności, gdyż brak lamp w okolicy
uniemożliwiał dokładne określenie wysokości, jasny budynek. –
To sklep, notabene jedyny w okolicy, więc jak widzisz, jest
olbrzymie miasto, a nie spory obszar skupiska kilkunastu domów –
rzucił z przekąsem.
- A
przywiozłeś mnie tu, ponieważ...? – zawiesił znacząco głos,
czekając cierpliwie, aż nowy znajomy dokończy wypowiedź. Nie
miał bladego pojęcia, czemu się tu z nim znalazł. Początkowo
był przekonany, że to zwykły żart i mężczyzna odwiezie go
przed „Hermesa” zanim wyjadą poza miasto, ewentualnie wysadzi w
przypadkowym miejscu bez możliwości odzyskania ubrań. Już pal
licho o te czterdzieści dolców, nie zbiednieje z ich powodu.
- A, ot
tak.
- Słucham?
– Zapytał po dłuższej chwili konsternacji. Tak, zdecydowanie
zażartowano sobie z niego. Zapewne krążyli na przedmieściach
Pittsburgha przez godzinę i właśnie dał wpuścić się w maliny,
by myślał, że są całe mile od centrum miasta. – Mogę
zrozumieć, że nie masz lepszego zajęcia na spędzenie nocy, ale
nie musiałeś wciągać w to przypadkowej osoby. Chcę wracać do
miasta, więc mnie tam zabierz albo wrócę z buta.
- Wracasz
na nogach, tak? Hmm – zamruczał, zastanawiając się nad czymś.
– Jeśli wyruszysz teraz może zdążysz na obiad, jeśli jesz go
o trzeciej popołudniu.
- Naprawdę
nie mam ochoty za twoje gierki, facet – warknął rozzłoszczony.
– Gdzie niby leży to New Bethcośtam? – podszedł bliżej do
Ivana z zamiarem zabrania mu kluczyków od motocykla, a jeśli to
się nie uda to skopie mu dupsko.
- Wygoogluj
sobie w Internecie – nie zmieniając swojego położenia,
rozpiąwszy kombinezon wyciągnął z jego środka zapalniczkę oraz
nieotwieraną do tej pory paczkę miętowych papierosów. –
Sztachniesz się? – wyciągnął rękę z fajkami w jego stronę,
lecz on kategorycznie odmówił.
- Nie palę
tego świństwa. To niezdrowe, a każdy taki skręt skraca życie o
kilka minut. Poza tym powoduje problemy z organizmem i płucami,
które są przecież – urwał, gdy spostrzegł uniesioną rękę.
- Dobra,
chciałem cię poczęstować, a nie prosić o wykład
uświadamiający. Wszyscy palą, ćpają i jakoś żyją, nie? –
blondyn posłał mu pewny siebie uśmiech, nie biorąc tych słów
na poważnie odpalił papierosa i zaciągnął się obrzydliwym –
w jego opinii – dymem. Odsunął się kilka kroków, by uniknąć
smrodu i zorientować się, w którym kierunku dym leci. Gdy było
wiadome, że wiaterek zmusza go do kierowania się w prawą stronę,
stanął po lewej od mężczyzny.
- Na długo
się tu zatrzymaliśmy? – powziął, dając w sumie za wygraną.
Cóż mógł wskórać?
- Jak mi
się znudzi to cię odwiozę do Pittsburgha – puścił mu oczko,
urzekając uroczym uśmiechem, który pierwszy raz widział u
faceta. Z drugiej strony, przebierając się za kobietę takie
rzeczy weszły mu w nawyk, pomyślał. – Stąd do Pittsburgha jest
około 60 mil – odparł w pewnym momencie. – Droga powrotna nie
zajmie dużo czasu, zaledwie godzinę, więc nie panikuj i rozkoszuj
się ciszą i spokojem, jakich w mieście nie zaznasz. Putneyville
coś ci mówi?
- Ani
trochę – przyznał szczerze. Obiecał sobie, że w domu sprawdzi
w Internecie, gdzie dokładnie się znajduje ta miejscowość.
- Nie
miałem powodu, żeby tu przyjechać. Czasami tak mam, że budzę
się w nocy, jeśli oczywiście jestem u siebie, ubieram się,
wsiadam na motocykl i jadę. Bez konkretnej przyczyny. To pełen
spontan.
- Potrafię
to zrozumieć, ale po jaką cholerę wciągnąłeś w to mnie? Nie
planowałem przejażdżki.
- No
przecież, ja też nie, kotku – parsknął śmiechem. Po paru
chwilach, gdy wyczerpał zapas śmiechu na to stwierdzenie,
pociągnął kolejny raz peta. – Lubię być tam gdzie jest rzeka,
jezioro lub morze. Ciągnie mnie do wody – rzucił od niechcenia,
po czym dodał z kolejną porcją cichego chichotu. – Może to
pozostałości po moich planach utopienia się w tej rzece –
wskazał wodę skinieniem głowy. Keith nie wiedząc, co sądzić o
tym wyznaniu pozostał milczący. Zresztą nie miał pewności czy
to kolejne bujdy, czy tym razem prawda. – A wiesz, mieszkałem tu
kiedyś. Z matką. Jak miałem – podrapał się po głowie burząc
idealny artystyczny nieład długich blond włosów – trzynaście
lat. Zanim taki jeden skurwiel nie zabrał nas do wielkiego miasta.
A ty skąd pochodzisz? – blada twarz skierowała się w końcu w
jego stronę.
- Z
Filadelfii. Mieszkam tam z rodziną i narzeczoną.
- A
narzeczona to już nie rodzina? – Owen zaczął zachodzić w
głowę, kiedy Ivan przestanie się śmiać, ponieważ w ciągu
ostatnich dwudziestu minut zrobił to kilka razy. – Po ślubie
będziesz mówił „Mieszkam z rodziną i żoną”? Jedna i druga
to rodzina, czyż nie, mój drugi?
Keith
stwierdził, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie zamknięcie
ust i nie odzywanie się do tego faceta, bo czegokolwiek by nie
powiedział, spotka się to z denerwującym chichotem blondyna. Nie
żeby chichot, nawet jeśli należał do mężczyzny, go denerwował.
Sam Ivan go drażnił. Nie było powodu do żartów, po prostu się
przejęzyczył. Mimo chęci zakończenia dyskusji, nie mógł tego
zrobić. Do głowy powróciła myśl, którą sobie zanotował kilka
godzin wcześniej, ale zupełnie o niej zapomniał. Teraz, skoro czas
im na to pozwalał może poruszyć istotne rzeczy, gnębiące go od
jakiegoś czasu.
- Kiedy
zobaczyłem cię pierwszy raz... – westchnął, nie bardzo wiedząc
od której strony to ugryźć. Temat był nieprzyjemny i zapewne dla
Ivana krępujący, lecz chęć dowiedzenia się, co zaszło
poprzedniej nocy była silniejsza.
- O mat -
ko! – krzyknął z podekscytowaniem. – Kochanie, to brzmi jak
wyznanie miłości!
Był to
kolejny moment, w którym Keith marzył, by przywalić głową w coś
twardego i się obudzić. Pragnął nade wszystko otworzyć oczy i
zdać sobie sprawę, że cały czas smacznie spał w pokoju
hotelowym. Ukrył twarz w dłoniach nie wiedząc, czy perspektywa
powrotu do miasta o własnych siłach nie będzie lepszym pomysłem,
niż użeranie się z tym transem. Powstrzymywany płacz i zaciskane
zęby dały mu do zrozumienia, że mężczyzna tylko czekał na
sposobność, by rzucić takim tekstem.
- To nie
wyznanie miłości, kochanie – podkreślił ostentacyjnie ostatnie
słowo. – Ani zaproszenie na spontaniczny seks w plenerze –
dodał prędko, domyślając się, że kolejne zdanie Ivana będzie
właśnie w tym stylu. Planowałem dowiedzieć się, co się z tobą
stało poprzedniej nocy i dlaczego tak się stało. Ponadto chętnie
usłyszę o tamtym klubie... Jak mu było? „Red Walls”?
- Jesteś
irytująco natarczywy – stwierdził, po czym w jednej chwili
wsiadł na pojazd i odpalił silnik.
* * *
Męczący
weekend, podczas którego obiecał sobie odpocząć od łóżkowych
ekscesów z Deakinem ciągnął się jak flaki z olejem. Od piątku
nie widział trenera, mimo iż była to jego świadoma decyzja.
Powiedział mu, że przez najbliższe dni nie będzie miał ochoty na
seks, co oczywiście bardzo mijało się z prawdą, lecz mała
złośliwość, jaką go uraczył była nieunikniona. Spokojne życie
i seks bez zobowiązań zatruwało jedno stwierdzenie, którego
próbował się pozbyć z głowy na próżno. Zawsze wracało w
najmniej odpowiednim momencie. Jeśli nie było to winą Charlesa to
tego drugiego. Nie potrafił znaleźć racjonalnej odpowiedzi na
nurtujące go pytanie. Dlaczego Charlie poszedł z nim do łóżka,
na jednym razie nie kończąc, skoro ma kochanka. Ba, sam przyznał,
że go kocha. Czy jest to rodzaj jakiegoś urozmaicenia związku, w
którym zaczęło wiać nudą? Z innej strony, kto mógłby nudzić
się z Deakinem. Jest niesamowicie gorącym i namiętnym kochankiem,
głupi nie jest, w dodatku interesuje się łyżwiarstwem. Pomijając
denerwującą – według Rene – osobowość, upodobanie do
koszmarnej muzyki można z nim wytrzymać. Cieszył się, że dotrwał
do poniedziałku. Myśląc o początku tygodnia, przed oczyma
pojawiał mu się nagi, rozpalony brunet ociekający woda, po kąpieli
pod prysznicem. Zamierzał zaprosić go na noc, bo chcica dawała o
sobie znać od wielu godzin. Jeśli wytrzyma do wieczora dostanie
najwspanialszą i najprzyjemniejszą nagrodę. Pomyśleć, że jako
nastolatek musiał odmawiać sobie tego rodzaju przyjemności, by
nikt nie odkrył jego tajemnicy. Masturbacja była równie
niebezpieczna, bo gdyby zaczął nie potrafiłby z tym skończy. A
teraz? Pozwolił sobie na coś, czego nie miał przez lata,
wystarczyło kilka dni, aby zdążył się od tego uzależnić. W
pewnym sensie czuł się jak alkoholik, który poszedł na przymusowy
odwyk.
Czyste
błękitne niebo, nie skalane najmniejszym obłoczkiem, słońce
znajdujące się znacznie wyżej niż podczas zimy o tej godzinie
oraz ciepły wietrzyk, utwierdzały go tylko w przekonaniu, że coraz
bliżej lata. A im bliżej lipca, tym mniej czasu, by przygotować
się do kolejnych zawodów. Będą nimi Mistrzostwa Europy i Świata.
Jednocześnie czuł za ich sprawą niesamowite podniecenie i
ekscytację, wszakże będzie kolejna okazja, by zdobyć nagrody,
pieniądze oraz rozgłos. A przede wszystkim zrehabilituje się po
wpadce, jaką zaliczył jakiś czas temu. Obydwie z tych imprez dadzą
mu szansę na pokazanie się z jak najlepszej strony i udowodnienie
rywalom, że jest groźny, mimo dopiero co zmienił niejako profesję.
Tymczasowy trener doradził, by zapoznał się z wyczynami i
umiejętnościami swoich konkurentów. Zadeklarował, że prześle mu
listę ich nazwisk, bo jak nikt inny, nawet Arkady, Charles zagłębiał
się w szczegóły życiorysów, dokonań i umiejętności bardzo
dokładnie je analizując. Sprawdzając pocztę mailową otworzył
spis pięćdziesięciu najbardziej znanych, cenionych i podziwianych
łyżwiarzy. Chce czy nie, zrobi to i dzięki temu zapozna się z
konkurencją. Ponadto tym razem był pewniejszy siebie, pomimo
skopanego tyłka i zmiażdżonego ego, ponieważ miał pomoc zarówno
Arkady'ego, który nareszcie mógł uwolnić się od kołnierze
ortopedycznego oraz gipsu, panią Julię jak i Charlesa, który
przecież zadeklarował na początku ich współpracy, że będzie z
nim dopóki nie zdobędzie złota, a wtedy się pożegnają.
Planowali to zrobić jak najszybciej, jednak Rene spodobały się
korzyści tej znajomości, kochanek także nie narzekał.
Wysiadłszy
z samochodu otworzył drzwi tylnego siedzenia. Czekał i czekał,
jednak gość zajmujący całe siedzenie, od jednych drzwi do drugich
ani myślał się ruszyć. Machał długim puszystym ogonem w tę i z
powrotem.
-
Ten pies jest uparty jak osioł – rzucił do Melindy, a w zamian
usłyszał w głośniku kobiecy śmiech.
-
Wystarczyły mu dwa dni, by się do ciebie upodobnić. Czego się
spodziewałeś? Weterynarz powiedział, że na początku będzie
względem ludzi nieufny po tym, co mu zrobili. Kiedy już dojdzie do
siebie przyjadę z Małą, żeby się przywitała z pieskiem.
Uwielbia wszystkie zwierzęta.
-
Dam ci znać, czy powoli się klimatyzuje. Za jakiś czas muszę
znów się zmierzyć z Augustiną. Zarządziła spotkanie naszej
czwórki. Wyobrażasz to sobie? Trzech facetów dających sobą
dyrygować temu babsku.
-
Oj, oj, nie obrażaj naszej mentorki, durniu. Pozdrów ją ode mnie.
I spędź miło czas do wieczora – już ona wiedziała, co
planował wieczorem. Rzecz jasna poza seksem, chciał pokazać
husky'ego brunetowi, będąc ciekawym jak na niego zareaguje. No i
na opowieść, w jakim stanie znalazł tego psa.
-
Taa, pa pa – pożegnawszy się, przyszło mu do głowy, że
przyjaciółka nie wspomniała słowem o mężu, który ponoć ją
zdradza, więc doszedł do wniosku, że musiał być w domu.
Zastanawiał się jaka Mel jest w stosunku do Elay'a, którego
podejrzewa o romans. Udaje, że o niczym nie wiem, czy wręcz
przeciwnie – robi mu z tego powodu ostrą jazdę.
Schowawszy
komórkę do kieszeni skierował się do bagażnika, z zamiarem
wyjścia wszystkich rzeczy, które kupił dla nowego mieszkańca
swojego domu. Lupo, gdyż takie nadał mu imię, nie zamierzał
wychodzić z samochodu, choć wciśnięcie go tam nie należało do
najłatwiejszych. Najwyraźniej upodobał sobie tamto miejsce, z
drugiej strony Rene był zadowolony, że pies nie cierpi i nie boi
się jazdy samochodem, jak początkowo myślał. Leżał na siedzeniu
wyścielonym kocem chłodzącym, który polecił mu kupić
weterynarz. Dla tej rasy psów, kochającej chłód, było to duże
udogodnienie, tym bardziej, że zbliża się upalne lato. Miał
nadzieję, że wkrótce psiak, jak się okazało dwuletni, obdarzy go
zaufaniem i, co najważniejsze, wydobrzeje fizycznie. W dniu, w
którym go znalazł, mógł tylko liczyć, że po wykręceniu
telefonu do jakiegoś specjalisty ten znajdzie czas, by zająć się
psem. Po dwóch nieudanych próbach, za trzecim razem pewien
mężczyzna odebrał i zgodził się opatrzyć zwierzę. Rene musiał
tylko podać swój adres i liczyć, że owemu panu podróż nie
zajmie zbyt dużo czasu. W ciągu dwóch godzin był na miejscu.
Jednak stwierdził, że jeszcze jedne oględziny nie będą zbędne.
Kolejna wizyta została wyznaczona na za miesiąc.
O
zatrzymaniu zwierzęcia zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze, od
zawsze kochał psy, wszelkiej maści, niestety rodzice nie zgadzali
się posiadanie jednego, choćby najmniejszego. Po drugie, miałby
sobie za złe, że oddał go do schroniska, z którego albo nigdy nie
wyjdzie, albo zabierze go ktoś, dla kogo będzie zwyczajną zabawką.
Wierzył, że wkrótce Lupo stanie się częścią jego, i tak małej,
rodziny. W przeciwieństwie do ludzi, od zwierzaków nie stronił.
Kochał je, i cierpiał za każdym razem, gdy jakiemuś działa się
krzywda.
-
No proszę, jednak zdecydowałeś się wyjść? – kucnął z
zamiarem pogłaskania go, lecz ten zrobił kilka kroków w tył. –
Ale kiedy nosiłem cię na rękach nie narzekałeś, co?
Biorąc
ze sobą torbę karmy, kilka zabawek i parę innych rzeczy skierował
kroki do domu. Lupo w niewielkim odstępie podreptał za nim.
Resztę
dnia spędził w hali wykonując zestaw ćwiczeń oraz różnorodnych
akrobacji i figur, które stworzył Charles. Musiał przyznać, że
bardzo mu to pomagało, dodatkowo, mógł robić to bez obecności
kogokolwiek, po prostu ćwicząc ciało, mięśnie, wytrzymałość
fizyczną jak i psychiczną. Próbował upodobnić zmęczenie, które
teraz czuł do tego, które odczuwał każdy łyżwiarz po
zaprezentowaniu swojego popisu. Po kilku złożonych figurach dyszał
i pocił się jakby przez pół dnia biegł maraton. Powtarzał
zabieg z przerwami na odpoczynek i rzucenie okiem na Lupo, który w
zimnej hali czuł się znakomicie.
Zbliżała
się godzina spotkania ich czwórki, toteż postanowił przebrać się
i spakować. Włożył do torby najpotrzebniejsze rzeczy, strój i
wrzucił ją do samochodu. Zastanawiał się co zrobić z psiakiem,
ale ostatecznie odrzucił koncepcję zostawienia go w hali.
Zaprowadził go do domu, gdzie dostał całą miskę wody i jedzenia,
którego nawet nie tknął, ale na wszelki wypadek wolał je
zostawić. Kiedy, chcąc się pożegnać, po raz kolejny został
zignorowany westchnął ciężko i wyszedł. W ciągu czterdziestu
minut był na miejscu, przed studiem Julii Augustiny. Wystarczyło
samo imię, by przeszyła go gęsia skórka. Zdążył trzasnąć
drzwiami, a z niedalekiej odległości słyszał znajome wycie
silnika. Odwrócił się, by zaobserwować zwalniającą zieloną
maszynę, która zajęła miejsce parkingowe obok niego.
-
Co tam? – zagaił Deakin zdejmując kask. – Odpocząłeś przez
weekend? – zapytał kąśliwie. Nabrał ochoty bycia niemiłym dla
Gwiazdeczki po jej ostatnich słowach w piątek. Pomijając fakt, że
w pewien sposób zabolało go to, był wściekły jak osa. A może
powinien zastosować porównanie „wściekły jak Castella”.
Przez trzy pieprzone noce nie potrafił zmrużyć oka. Najpierw
myślał, że po gorącej kąpieli pójdzie jak z płatka, jednak
nie potrafiąc usnąć około północy zażył te same ziółka i
lekarstwa, co zwykle. Na darmo. Nic nie pomagało i jedyny sen jaki
miał przez cały weekend trwał może osiem godzin łącznie.
Wczorajszej nocy był tak zdesperowany i złakniony porządnego snu,
że rozpłakał się. Najgorsze było jednak to, że był bezsilny.
W konsekwencji miał nie dość, że zły humor, to czerwone,
przekrwione, podkrążone oczy, co nie uszło uwadze Gwiazdeczki.
-
Wyglądasz jakby cię ktoś przeżuł u wypluł – podsumował. –
Właściwie, to nie moja sprawa.
-
Chociaż raz mówisz z sensem.
Nim
zdążył odpyskować Deakin złapał go za ramię i pociągnął.
Natychmiast pozbył się jego dłoni z marynarki odrzucając ją.
Obrzucił go tym samym zimnym spojrzeniem co zwykle, lecz on zdawał
się nie zwracać na to uwagi. Nie lubił być ignorowanym i jak
znosił takie zachowanie i Lupo, tak trenerowi nie daruje. Zemści
się dzisiaj w nocy, jeżeli się jej w końcu doczeka i nie zabije
przypadkiem kochanka.
-
Chyba zwymiotuję – odezwał się nagle mężczyzna łapiąc się
jedną ręką za brzuch, a drugą zatykając usta.
-
Żartujesz, prawda? Tutaj? – warknął Castella. Pochylił się
nad zginającym się w pół Deakinem. Wyglądał jakby naprawdę
zamierzał haftować na parkingu. Rozejrzał się nerwowo po okolicy
stojąc w bezpiecznej odległości, gdyby brunet w końcu nie
wytrzymał. Bliżej niż do studia Julii mieli do pizzerii, która
znajdowała się kilka kroków od nich. Łapiąc go pod ramię
wprowadził do lokalu natychmiast informując obsługę, co się
stało. Postanowił poczekać z wzywaniem pogotowia, bo to może
przejściowe.
Na
jego twarzy malował się zmartwienie. Nie wierząc, że to jego
własne reakcje, zaczął martwić się o zdrowie Charlesa. Miał
nadzieję, że służby medyczne nie będą potrzebne. Przełknął
ślinę i zaprowadził go do toalety, który natychmiast zamknął,
by goście nie usłyszeli nieprzyjemnych odgłosów.
-
Pochyl głowę i nie wykonuj gwałtownych ruchów. Oprzyj się –
ustawił go nad umywalką i odkręcił wodę, by mężczyzna się
napił. Przestraszył się nie na żarty, gdy Deakin tracąc
równowagę w ostatniej chwili poleciał na niego łapiąc
gwałtownie za ręce.
Trzymał
go mocno błagając w myślach, by mężczyzna nie upadł, bo nie da
rady go podnieść w tak małym pomieszczeniu. Ustawił go pod
ścianą, a sam przybliżył się tak, by mieć pewność, że nie
zaryje głową o podłogę. Pozwolił się objąć i oprzeć czoło o
ramię. Stali tak przez krótką chwilę, do momentu, kiedy poczuł
nogę Deakina wkradającą się pomiędzy jego nogi. Natychmiast nim
potrząsnął.
-
Co ty odpieprzasz?
W
odpowiedzi dostał cichy śmiech i zadziorny uśmieszek, jaki
rozciągał się na ustach bruneta, kiedy ten podniósł głowę.
Zielone oczy błysnęły niebezpiecznie. Z powodu szoku nie był w
stanie odpowiednio szybko zareagować, toteż nic dziwnego, że
mężczyźnie nie sprawiło większego problemu szarpnięcie nim i
przyciśnięcie do ściany. Kołnierz od koszuli został sprawnie
rozpięty, by nie blokować drogi zębom, które zacisnęły się na
skórze na złączeniu ramienia i szyi. Jęknął z bólu, po
wykręceniu jednej z rąk za plecy. Został zmuszony do pochylenia
się. Krew w nim zawrzała, czując, że jego spodnie są odpinane i
zsuwają się wraz z majtkami do kolan.
-
Zabiję cię kiedy stąd wyjdziemy – syknął rozsierdzony przez
zaciśnięte zęby. – Zapierdole cię, skurwielu.
-
Bądź cicho, jeśli nie chcesz, żeby ktoś nas przyłapał –
rozbawiony i w pewien sposób usatysfakcjonowany puścił mu oczko,
co mógł zaobserwować w lustrze naprzeciwko nich. – Chciałbyś
popatrzeć na swoją rozanieloną twarz, gdy mój kutas robi ci
dobrze?
Bardzo się cieszę, że do nas wracasz :)
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział :)
K miał niesamowitą przejażdżkę, ale zniósł ją dzielnie ;) I trochę zdradził ze swojej przeszłości, ale nie za wiele, czemu nie chce zdradzić swoich motywów. W ogóle cieszę się, że I potrafi zburzyć powagę, która otacza K. Niech otworzy mu oczy na śmieszną narzeczoną, a raczej łasą na kasę.
Cieszę się, że C zaopiekował się pieskiem, już nie będzie samotny :)
Manewr Ch był niesamowity, ja też uwierzyłam, że źle się poczuł, a tu coś takiego. Chce ukarać C za swoje niedogodności, ale myślę, że C spodoba się ta kara :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńja też lubię Ivana, ale wkurza mnie to, że Charlie się o niego się martwi a ten to olewa..., to piękna końcówka, co narzekasz Rene sam miałeś ochotę na małe co nieco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Ivana to chyba nievda się nie lubić... ale, ale mnie wkurza, Charlie się o niego się martwi, a on to olewa... co narzekasz Rene? sam miałeś ochotę na małe co nieco... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza