Powered By Blogger

niedziela, 3 czerwca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 18


Hej Kochani! Jak widać, wciąż żyję i nareszcie wróciłam! No to w krótkich słowach przepraszam wszystkich, którzy liczyli, że pojawię się wcześniej. Jak mówiłam, początek tego roku to była jakaś masakra, więc od marca nie usiadłam do pisania. Jak udało mi się skrobnąć kilka zdań to był sukces. Niemniej jednak teraz będzie inaczej i zamierzam się wywiązywać.
Kiedy skończy się Lodowa, mam nadzieję się jej pozbyć jak najszybciej, to zacznę publikować Wystarczy odrobina wiary - ebooka, którego niektórzy z Was już nabyli, by zapewnić sobie trochę czasu na pisanie czegoś innego na bloga, a pomysłów mam sporo.
Bardzo się też cieszę, że dotarłam w końcu do miejsca, w którym mogę napisać coś o Ivanie. To moja ulubiona postać w tym opowiadaniu, więc z niecierpliwością czekałam na ten moment :)
Zapraszam na rozdział :D



Tylko jedno w obecnym momencie zaprzątało jego głowę. Była to pamięć o mocnym uścisku, przez który – zdawało mu się – mógł połamać żebra Ivana oraz przeświadczenie, że zbliża się jego rychły koniec. Pędzili opustoszałymi ulicami, wokół rosły wysokie drzewa, choć zdarzyło się kilka mniejszych, przydrożnych krzewów, na których kwitły drobne białe kwiaty. Niebo spowite ciemnością, przyozdobione było świecącymi gwiazdami oraz srebrnym satelitą. Rzecz jasna, nie mógł tego zobaczyć, gdyż od kiedy motocykl ruszył miał zaciśnięte powieki, a głowę wbijał w plecy kierowcy. Nie planował zmieniać pozycji, aż do momentu, kiedy tak kaźń się skończy. Sądził, że jeśli oderwie ją od mężczyzny to przypadkiem z wrażenia i strachu dostanie ataku serca. Zaciskał drżące dłonie na czerwono-białym kombinezonie. W miarę upływu czasu, a od godziny byli w trasie, kolacja nieubłaganie zbliża się do gardła, wędrując w zupełnie inną stronę, niż powinna.
Czuł, że jeśli natychmiast się nie zatrzymają to obrzyga wnętrze kasku, a wraz z nim swoją twarz. Było to ostatnie czego chciał. Miał odebrać tylko swoje ubrania i parę dolarów, a został siłą wciągnięty na zabójczą maszynę. Nim się zdążył zorientować jechali ulicami nocnego Pittsburgha. Chciał dać znać Ivanowi, że to tylko kwestia czasu, aż wydarzy się coś złego. Nie tylko z nim ale i z pojazdem, który pruł przez kompletne pustkowie mając na liczniku liczbę trzycyfrową, najpewniej zaczynającą się od cyfry 3. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zestresowany, jak siedząc na siedzeniu tego potwora... Który prowadził motocykl niczym pirat drogowy. Nie czuł strachu przed swoim debiutem na lodzie mając cztery lata. Nie obawiał się pierwszych poważnych zawodów, będąc w grupie juniorów. Problemów nie sprawiało mu również przeniesienie do grupy seniorów. Kochał przyciągać uwagę widowni, która była pełna uznania dla wyczynów jego i Mirandy, na lodzie nigdy się nie rozstawali. Byli wspierającą się nawzajem drużyną. Dlatego nie straszne mu były jakiekolwiek zawody. Zawsze potrafili wyjść z nich z twarzą, a czasami nawet medalem lub pucharem. Tym razem jednak było inaczej, bo siostry zabrakło, a nowy znajomy nie wzbudzał zaufania. Nieopisanym szczęściem napawała go myśl, że nagle zaczęli zwalniać i prawdopodobnie wkrótce się zatrzymają.
Tak też się stało kilka minut później. Motocykl się zatrzymał, a on niewiele myśląc zsunął się z siedzenia i padł kolanami na asfalt. Momentalnie pożałował tej decyzji, ponieważ trafił jednym kolanem na krawędź dziury w asfalcie. Prócz stłuczenia i siniaka, który pojawi się nazajutrz nic poważnego się nie stało. Za sobą usłyszał cichy chichot mężczyzny opierającego się o kierownicę. Widząc, że ten zdjął kask, postanowił pójść w jego ślady, mając na uwadze, że jakoś muszą przecież wrócić do miasta, więc czeka go kolejna mordęga. Lepiej nawdychać się teraz świeżego powietrza niż później żałować, że się tego nie zrobiło. Wstał w końcu z ziemi i rozejrzał się po okolicy, w której się znaleźli. Co zobaczył? Most naprzeciwko nich ułatwiający pokonanie płynącej w poprzek rzeki, wiele drzew, po lewej stronie jednopiętrowy dom z czerwonej cegły z białym dachem oddalony od nich o jakieś 200 metrów, po prawej malutki park, w którym była aż jedna drewniana ławka. Gdy obejrzał się za siebie dostrzegł drogę, którą dotarli na miejsce. Właśnie, co to za miejsce? Dlaczego znaleźli się właśnie tu i jaki był tego powód. O to zapytał blondyna, lecz ten nie odpowiedział, uśmiechnął się tajemniczo, po czym zszedł z pojazdu, z zamiarem przeprowadzenia go przez most. Chcąc nie chcąc poszedł za nim, choć nadal domagał się wyjaśnień. Nieoczekiwanie Ivan zatrzymał się w połowie drogi i oparł motocykl na stopce. Wokół jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć – oprócz domagającego się wyjaśnień Keitha – był szum rzeki. Kompletnie zbity z tropu został, kiedy mężczyzna opadł się o metalową poręcz i zatopił rozmarzone spojrzenie w rozpościerającym się przed nim obrazku. Owen mógł dostrzec nikły uśmiech, jaki wpłynął mu na twarz.

    - Mogę w końcu się dowiedzieć po co zaciągnąłeś mnie do tego miasta? Chociaż – zastanowił się przez sekundę – czy można te kilka domków nazwać miastem?
    - Miastem? A może stolicą, koteczku? – mruknął i w jednej chwili wskazał palcem w kierunku północno–zachodnim. Niedaleko, bo jakieś 500 metrów dalej stał wysoki na trzy piętra, choć co do tego nie miał stuprocentowej pewności, gdyż brak lamp w okolicy uniemożliwiał dokładne określenie wysokości, jasny budynek. – To sklep, notabene jedyny w okolicy, więc jak widzisz, jest olbrzymie miasto, a nie spory obszar skupiska kilkunastu domów – rzucił z przekąsem.
    - A przywiozłeś mnie tu, ponieważ...? – zawiesił znacząco głos, czekając cierpliwie, aż nowy znajomy dokończy wypowiedź. Nie miał bladego pojęcia, czemu się tu z nim znalazł. Początkowo był przekonany, że to zwykły żart i mężczyzna odwiezie go przed „Hermesa” zanim wyjadą poza miasto, ewentualnie wysadzi w przypadkowym miejscu bez możliwości odzyskania ubrań. Już pal licho o te czterdzieści dolców, nie zbiednieje z ich powodu.
    - A, ot tak.
    - Słucham? – Zapytał po dłuższej chwili konsternacji. Tak, zdecydowanie zażartowano sobie z niego. Zapewne krążyli na przedmieściach Pittsburgha przez godzinę i właśnie dał wpuścić się w maliny, by myślał, że są całe mile od centrum miasta. – Mogę zrozumieć, że nie masz lepszego zajęcia na spędzenie nocy, ale nie musiałeś wciągać w to przypadkowej osoby. Chcę wracać do miasta, więc mnie tam zabierz albo wrócę z buta.
    - Wracasz na nogach, tak? Hmm – zamruczał, zastanawiając się nad czymś. – Jeśli wyruszysz teraz może zdążysz na obiad, jeśli jesz go o trzeciej popołudniu.
    - Naprawdę nie mam ochoty za twoje gierki, facet – warknął rozzłoszczony. – Gdzie niby leży to New Bethcośtam? – podszedł bliżej do Ivana z zamiarem zabrania mu kluczyków od motocykla, a jeśli to się nie uda to skopie mu dupsko.
    - Wygoogluj sobie w Internecie – nie zmieniając swojego położenia, rozpiąwszy kombinezon wyciągnął z jego środka zapalniczkę oraz nieotwieraną do tej pory paczkę miętowych papierosów. – Sztachniesz się? – wyciągnął rękę z fajkami w jego stronę, lecz on kategorycznie odmówił.
    - Nie palę tego świństwa. To niezdrowe, a każdy taki skręt skraca życie o kilka minut. Poza tym powoduje problemy z organizmem i płucami, które są przecież – urwał, gdy spostrzegł uniesioną rękę.
    - Dobra, chciałem cię poczęstować, a nie prosić o wykład uświadamiający. Wszyscy palą, ćpają i jakoś żyją, nie? – blondyn posłał mu pewny siebie uśmiech, nie biorąc tych słów na poważnie odpalił papierosa i zaciągnął się obrzydliwym – w jego opinii – dymem. Odsunął się kilka kroków, by uniknąć smrodu i zorientować się, w którym kierunku dym leci. Gdy było wiadome, że wiaterek zmusza go do kierowania się w prawą stronę, stanął po lewej od mężczyzny.
    - Na długo się tu zatrzymaliśmy? – powziął, dając w sumie za wygraną. Cóż mógł wskórać?
    - Jak mi się znudzi to cię odwiozę do Pittsburgha – puścił mu oczko, urzekając uroczym uśmiechem, który pierwszy raz widział u faceta. Z drugiej strony, przebierając się za kobietę takie rzeczy weszły mu w nawyk, pomyślał. – Stąd do Pittsburgha jest około 60 mil – odparł w pewnym momencie. – Droga powrotna nie zajmie dużo czasu, zaledwie godzinę, więc nie panikuj i rozkoszuj się ciszą i spokojem, jakich w mieście nie zaznasz. Putneyville coś ci mówi?
    - Ani trochę – przyznał szczerze. Obiecał sobie, że w domu sprawdzi w Internecie, gdzie dokładnie się znajduje ta miejscowość.
    - Nie miałem powodu, żeby tu przyjechać. Czasami tak mam, że budzę się w nocy, jeśli oczywiście jestem u siebie, ubieram się, wsiadam na motocykl i jadę. Bez konkretnej przyczyny. To pełen spontan.
    - Potrafię to zrozumieć, ale po jaką cholerę wciągnąłeś w to mnie? Nie planowałem przejażdżki.
    - No przecież, ja też nie, kotku – parsknął śmiechem. Po paru chwilach, gdy wyczerpał zapas śmiechu na to stwierdzenie, pociągnął kolejny raz peta. – Lubię być tam gdzie jest rzeka, jezioro lub morze. Ciągnie mnie do wody – rzucił od niechcenia, po czym dodał z kolejną porcją cichego chichotu. – Może to pozostałości po moich planach utopienia się w tej rzece – wskazał wodę skinieniem głowy. Keith nie wiedząc, co sądzić o tym wyznaniu pozostał milczący. Zresztą nie miał pewności czy to kolejne bujdy, czy tym razem prawda. – A wiesz, mieszkałem tu kiedyś. Z matką. Jak miałem – podrapał się po głowie burząc idealny artystyczny nieład długich blond włosów – trzynaście lat. Zanim taki jeden skurwiel nie zabrał nas do wielkiego miasta. A ty skąd pochodzisz? – blada twarz skierowała się w końcu w jego stronę.
    - Z Filadelfii. Mieszkam tam z rodziną i narzeczoną.
    - A narzeczona to już nie rodzina? – Owen zaczął zachodzić w głowę, kiedy Ivan przestanie się śmiać, ponieważ w ciągu ostatnich dwudziestu minut zrobił to kilka razy. – Po ślubie będziesz mówił „Mieszkam z rodziną i żoną”? Jedna i druga to rodzina, czyż nie, mój drugi?

Keith stwierdził, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie zamknięcie ust i nie odzywanie się do tego faceta, bo czegokolwiek by nie powiedział, spotka się to z denerwującym chichotem blondyna. Nie żeby chichot, nawet jeśli należał do mężczyzny, go denerwował. Sam Ivan go drażnił. Nie było powodu do żartów, po prostu się przejęzyczył. Mimo chęci zakończenia dyskusji, nie mógł tego zrobić. Do głowy powróciła myśl, którą sobie zanotował kilka godzin wcześniej, ale zupełnie o niej zapomniał. Teraz, skoro czas im na to pozwalał może poruszyć istotne rzeczy, gnębiące go od jakiegoś czasu.

    - Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz... – westchnął, nie bardzo wiedząc od której strony to ugryźć. Temat był nieprzyjemny i zapewne dla Ivana krępujący, lecz chęć dowiedzenia się, co zaszło poprzedniej nocy była silniejsza.
    - O mat - ko! – krzyknął z podekscytowaniem. – Kochanie, to brzmi jak wyznanie miłości!

Był to kolejny moment, w którym Keith marzył, by przywalić głową w coś twardego i się obudzić. Pragnął nade wszystko otworzyć oczy i zdać sobie sprawę, że cały czas smacznie spał w pokoju hotelowym. Ukrył twarz w dłoniach nie wiedząc, czy perspektywa powrotu do miasta o własnych siłach nie będzie lepszym pomysłem, niż użeranie się z tym transem. Powstrzymywany płacz i zaciskane zęby dały mu do zrozumienia, że mężczyzna tylko czekał na sposobność, by rzucić takim tekstem.

    - To nie wyznanie miłości, kochanie – podkreślił ostentacyjnie ostatnie słowo. – Ani zaproszenie na spontaniczny seks w plenerze – dodał prędko, domyślając się, że kolejne zdanie Ivana będzie właśnie w tym stylu. Planowałem dowiedzieć się, co się z tobą stało poprzedniej nocy i dlaczego tak się stało. Ponadto chętnie usłyszę o tamtym klubie... Jak mu było? „Red Walls”?
    - Jesteś irytująco natarczywy – stwierdził, po czym w jednej chwili wsiadł na pojazd i odpalił silnik.

* * *
Męczący weekend, podczas którego obiecał sobie odpocząć od łóżkowych ekscesów z Deakinem ciągnął się jak flaki z olejem. Od piątku nie widział trenera, mimo iż była to jego świadoma decyzja. Powiedział mu, że przez najbliższe dni nie będzie miał ochoty na seks, co oczywiście bardzo mijało się z prawdą, lecz mała złośliwość, jaką go uraczył była nieunikniona. Spokojne życie i seks bez zobowiązań zatruwało jedno stwierdzenie, którego próbował się pozbyć z głowy na próżno. Zawsze wracało w najmniej odpowiednim momencie. Jeśli nie było to winą Charlesa to tego drugiego. Nie potrafił znaleźć racjonalnej odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Dlaczego Charlie poszedł z nim do łóżka, na jednym razie nie kończąc, skoro ma kochanka. Ba, sam przyznał, że go kocha. Czy jest to rodzaj jakiegoś urozmaicenia związku, w którym zaczęło wiać nudą? Z innej strony, kto mógłby nudzić się z Deakinem. Jest niesamowicie gorącym i namiętnym kochankiem, głupi nie jest, w dodatku interesuje się łyżwiarstwem. Pomijając denerwującą – według Rene – osobowość, upodobanie do koszmarnej muzyki można z nim wytrzymać. Cieszył się, że dotrwał do poniedziałku. Myśląc o początku tygodnia, przed oczyma pojawiał mu się nagi, rozpalony brunet ociekający woda, po kąpieli pod prysznicem. Zamierzał zaprosić go na noc, bo chcica dawała o sobie znać od wielu godzin. Jeśli wytrzyma do wieczora dostanie najwspanialszą i najprzyjemniejszą nagrodę. Pomyśleć, że jako nastolatek musiał odmawiać sobie tego rodzaju przyjemności, by nikt nie odkrył jego tajemnicy. Masturbacja była równie niebezpieczna, bo gdyby zaczął nie potrafiłby z tym skończy. A teraz? Pozwolił sobie na coś, czego nie miał przez lata, wystarczyło kilka dni, aby zdążył się od tego uzależnić. W pewnym sensie czuł się jak alkoholik, który poszedł na przymusowy odwyk.
Czyste błękitne niebo, nie skalane najmniejszym obłoczkiem, słońce znajdujące się znacznie wyżej niż podczas zimy o tej godzinie oraz ciepły wietrzyk, utwierdzały go tylko w przekonaniu, że coraz bliżej lata. A im bliżej lipca, tym mniej czasu, by przygotować się do kolejnych zawodów. Będą nimi Mistrzostwa Europy i Świata. Jednocześnie czuł za ich sprawą niesamowite podniecenie i ekscytację, wszakże będzie kolejna okazja, by zdobyć nagrody, pieniądze oraz rozgłos. A przede wszystkim zrehabilituje się po wpadce, jaką zaliczył jakiś czas temu. Obydwie z tych imprez dadzą mu szansę na pokazanie się z jak najlepszej strony i udowodnienie rywalom, że jest groźny, mimo dopiero co zmienił niejako profesję. Tymczasowy trener doradził, by zapoznał się z wyczynami i umiejętnościami swoich konkurentów. Zadeklarował, że prześle mu listę ich nazwisk, bo jak nikt inny, nawet Arkady, Charles zagłębiał się w szczegóły życiorysów, dokonań i umiejętności bardzo dokładnie je analizując. Sprawdzając pocztę mailową otworzył spis pięćdziesięciu najbardziej znanych, cenionych i podziwianych łyżwiarzy. Chce czy nie, zrobi to i dzięki temu zapozna się z konkurencją. Ponadto tym razem był pewniejszy siebie, pomimo skopanego tyłka i zmiażdżonego ego, ponieważ miał pomoc zarówno Arkady'ego, który nareszcie mógł uwolnić się od kołnierze ortopedycznego oraz gipsu, panią Julię jak i Charlesa, który przecież zadeklarował na początku ich współpracy, że będzie z nim dopóki nie zdobędzie złota, a wtedy się pożegnają. Planowali to zrobić jak najszybciej, jednak Rene spodobały się korzyści tej znajomości, kochanek także nie narzekał.
Wysiadłszy z samochodu otworzył drzwi tylnego siedzenia. Czekał i czekał, jednak gość zajmujący całe siedzenie, od jednych drzwi do drugich ani myślał się ruszyć. Machał długim puszystym ogonem w tę i z powrotem.

    - Ten pies jest uparty jak osioł – rzucił do Melindy, a w zamian usłyszał w głośniku kobiecy śmiech.
    - Wystarczyły mu dwa dni, by się do ciebie upodobnić. Czego się spodziewałeś? Weterynarz powiedział, że na początku będzie względem ludzi nieufny po tym, co mu zrobili. Kiedy już dojdzie do siebie przyjadę z Małą, żeby się przywitała z pieskiem. Uwielbia wszystkie zwierzęta.
    - Dam ci znać, czy powoli się klimatyzuje. Za jakiś czas muszę znów się zmierzyć z Augustiną. Zarządziła spotkanie naszej czwórki. Wyobrażasz to sobie? Trzech facetów dających sobą dyrygować temu babsku.
    - Oj, oj, nie obrażaj naszej mentorki, durniu. Pozdrów ją ode mnie. I spędź miło czas do wieczora – już ona wiedziała, co planował wieczorem. Rzecz jasna poza seksem, chciał pokazać husky'ego brunetowi, będąc ciekawym jak na niego zareaguje. No i na opowieść, w jakim stanie znalazł tego psa.
    - Taa, pa pa – pożegnawszy się, przyszło mu do głowy, że przyjaciółka nie wspomniała słowem o mężu, który ponoć ją zdradza, więc doszedł do wniosku, że musiał być w domu. Zastanawiał się jaka Mel jest w stosunku do Elay'a, którego podejrzewa o romans. Udaje, że o niczym nie wiem, czy wręcz przeciwnie – robi mu z tego powodu ostrą jazdę.

Schowawszy komórkę do kieszeni skierował się do bagażnika, z zamiarem wyjścia wszystkich rzeczy, które kupił dla nowego mieszkańca swojego domu. Lupo, gdyż takie nadał mu imię, nie zamierzał wychodzić z samochodu, choć wciśnięcie go tam nie należało do najłatwiejszych. Najwyraźniej upodobał sobie tamto miejsce, z drugiej strony Rene był zadowolony, że pies nie cierpi i nie boi się jazdy samochodem, jak początkowo myślał. Leżał na siedzeniu wyścielonym kocem chłodzącym, który polecił mu kupić weterynarz. Dla tej rasy psów, kochającej chłód, było to duże udogodnienie, tym bardziej, że zbliża się upalne lato. Miał nadzieję, że wkrótce psiak, jak się okazało dwuletni, obdarzy go zaufaniem i, co najważniejsze, wydobrzeje fizycznie. W dniu, w którym go znalazł, mógł tylko liczyć, że po wykręceniu telefonu do jakiegoś specjalisty ten znajdzie czas, by zająć się psem. Po dwóch nieudanych próbach, za trzecim razem pewien mężczyzna odebrał i zgodził się opatrzyć zwierzę. Rene musiał tylko podać swój adres i liczyć, że owemu panu podróż nie zajmie zbyt dużo czasu. W ciągu dwóch godzin był na miejscu. Jednak stwierdził, że jeszcze jedne oględziny nie będą zbędne. Kolejna wizyta została wyznaczona na za miesiąc.
O zatrzymaniu zwierzęcia zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze, od zawsze kochał psy, wszelkiej maści, niestety rodzice nie zgadzali się posiadanie jednego, choćby najmniejszego. Po drugie, miałby sobie za złe, że oddał go do schroniska, z którego albo nigdy nie wyjdzie, albo zabierze go ktoś, dla kogo będzie zwyczajną zabawką. Wierzył, że wkrótce Lupo stanie się częścią jego, i tak małej, rodziny. W przeciwieństwie do ludzi, od zwierzaków nie stronił. Kochał je, i cierpiał za każdym razem, gdy jakiemuś działa się krzywda.

    - No proszę, jednak zdecydowałeś się wyjść? – kucnął z zamiarem pogłaskania go, lecz ten zrobił kilka kroków w tył. – Ale kiedy nosiłem cię na rękach nie narzekałeś, co?

Biorąc ze sobą torbę karmy, kilka zabawek i parę innych rzeczy skierował kroki do domu. Lupo w niewielkim odstępie podreptał za nim.
Resztę dnia spędził w hali wykonując zestaw ćwiczeń oraz różnorodnych akrobacji i figur, które stworzył Charles. Musiał przyznać, że bardzo mu to pomagało, dodatkowo, mógł robić to bez obecności kogokolwiek, po prostu ćwicząc ciało, mięśnie, wytrzymałość fizyczną jak i psychiczną. Próbował upodobnić zmęczenie, które teraz czuł do tego, które odczuwał każdy łyżwiarz po zaprezentowaniu swojego popisu. Po kilku złożonych figurach dyszał i pocił się jakby przez pół dnia biegł maraton. Powtarzał zabieg z przerwami na odpoczynek i rzucenie okiem na Lupo, który w zimnej hali czuł się znakomicie.
Zbliżała się godzina spotkania ich czwórki, toteż postanowił przebrać się i spakować. Włożył do torby najpotrzebniejsze rzeczy, strój i wrzucił ją do samochodu. Zastanawiał się co zrobić z psiakiem, ale ostatecznie odrzucił koncepcję zostawienia go w hali. Zaprowadził go do domu, gdzie dostał całą miskę wody i jedzenia, którego nawet nie tknął, ale na wszelki wypadek wolał je zostawić. Kiedy, chcąc się pożegnać, po raz kolejny został zignorowany westchnął ciężko i wyszedł. W ciągu czterdziestu minut był na miejscu, przed studiem Julii Augustiny. Wystarczyło samo imię, by przeszyła go gęsia skórka. Zdążył trzasnąć drzwiami, a z niedalekiej odległości słyszał znajome wycie silnika. Odwrócił się, by zaobserwować zwalniającą zieloną maszynę, która zajęła miejsce parkingowe obok niego.

    - Co tam? – zagaił Deakin zdejmując kask. – Odpocząłeś przez weekend? – zapytał kąśliwie. Nabrał ochoty bycia niemiłym dla Gwiazdeczki po jej ostatnich słowach w piątek. Pomijając fakt, że w pewien sposób zabolało go to, był wściekły jak osa. A może powinien zastosować porównanie „wściekły jak Castella”. Przez trzy pieprzone noce nie potrafił zmrużyć oka. Najpierw myślał, że po gorącej kąpieli pójdzie jak z płatka, jednak nie potrafiąc usnąć około północy zażył te same ziółka i lekarstwa, co zwykle. Na darmo. Nic nie pomagało i jedyny sen jaki miał przez cały weekend trwał może osiem godzin łącznie. Wczorajszej nocy był tak zdesperowany i złakniony porządnego snu, że rozpłakał się. Najgorsze było jednak to, że był bezsilny. W konsekwencji miał nie dość, że zły humor, to czerwone, przekrwione, podkrążone oczy, co nie uszło uwadze Gwiazdeczki.
    - Wyglądasz jakby cię ktoś przeżuł u wypluł – podsumował. – Właściwie, to nie moja sprawa.
    - Chociaż raz mówisz z sensem.

Nim zdążył odpyskować Deakin złapał go za ramię i pociągnął. Natychmiast pozbył się jego dłoni z marynarki odrzucając ją. Obrzucił go tym samym zimnym spojrzeniem co zwykle, lecz on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nie lubił być ignorowanym i jak znosił takie zachowanie i Lupo, tak trenerowi nie daruje. Zemści się dzisiaj w nocy, jeżeli się jej w końcu doczeka i nie zabije przypadkiem kochanka.

    - Chyba zwymiotuję – odezwał się nagle mężczyzna łapiąc się jedną ręką za brzuch, a drugą zatykając usta.
    - Żartujesz, prawda? Tutaj? – warknął Castella. Pochylił się nad zginającym się w pół Deakinem. Wyglądał jakby naprawdę zamierzał haftować na parkingu. Rozejrzał się nerwowo po okolicy stojąc w bezpiecznej odległości, gdyby brunet w końcu nie wytrzymał. Bliżej niż do studia Julii mieli do pizzerii, która znajdowała się kilka kroków od nich. Łapiąc go pod ramię wprowadził do lokalu natychmiast informując obsługę, co się stało. Postanowił poczekać z wzywaniem pogotowia, bo to może przejściowe.

Na jego twarzy malował się zmartwienie. Nie wierząc, że to jego własne reakcje, zaczął martwić się o zdrowie Charlesa. Miał nadzieję, że służby medyczne nie będą potrzebne. Przełknął ślinę i zaprowadził go do toalety, który natychmiast zamknął, by goście nie usłyszeli nieprzyjemnych odgłosów.

    - Pochyl głowę i nie wykonuj gwałtownych ruchów. Oprzyj się – ustawił go nad umywalką i odkręcił wodę, by mężczyzna się napił. Przestraszył się nie na żarty, gdy Deakin tracąc równowagę w ostatniej chwili poleciał na niego łapiąc gwałtownie za ręce.

Trzymał go mocno błagając w myślach, by mężczyzna nie upadł, bo nie da rady go podnieść w tak małym pomieszczeniu. Ustawił go pod ścianą, a sam przybliżył się tak, by mieć pewność, że nie zaryje głową o podłogę. Pozwolił się objąć i oprzeć czoło o ramię. Stali tak przez krótką chwilę, do momentu, kiedy poczuł nogę Deakina wkradającą się pomiędzy jego nogi. Natychmiast nim potrząsnął.

    - Co ty odpieprzasz?

W odpowiedzi dostał cichy śmiech i zadziorny uśmieszek, jaki rozciągał się na ustach bruneta, kiedy ten podniósł głowę. Zielone oczy błysnęły niebezpiecznie. Z powodu szoku nie był w stanie odpowiednio szybko zareagować, toteż nic dziwnego, że mężczyźnie nie sprawiło większego problemu szarpnięcie nim i przyciśnięcie do ściany. Kołnierz od koszuli został sprawnie rozpięty, by nie blokować drogi zębom, które zacisnęły się na skórze na złączeniu ramienia i szyi. Jęknął z bólu, po wykręceniu jednej z rąk za plecy. Został zmuszony do pochylenia się. Krew w nim zawrzała, czując, że jego spodnie są odpinane i zsuwają się wraz z majtkami do kolan.

    - Zabiję cię kiedy stąd wyjdziemy – syknął rozsierdzony przez zaciśnięte zęby. – Zapierdole cię, skurwielu.
    - Bądź cicho, jeśli nie chcesz, żeby ktoś nas przyłapał – rozbawiony i w pewien sposób usatysfakcjonowany puścił mu oczko, co mógł zaobserwować w lustrze naprzeciwko nich. – Chciałbyś popatrzeć na swoją rozanieloną twarz, gdy mój kutas robi ci dobrze?




3 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że do nas wracasz :)
    Wspaniały rozdział :)
    K miał niesamowitą przejażdżkę, ale zniósł ją dzielnie ;) I trochę zdradził ze swojej przeszłości, ale nie za wiele, czemu nie chce zdradzić swoich motywów. W ogóle cieszę się, że I potrafi zburzyć powagę, która otacza K. Niech otworzy mu oczy na śmieszną narzeczoną, a raczej łasą na kasę.
    Cieszę się, że C zaopiekował się pieskiem, już nie będzie samotny :)
    Manewr Ch był niesamowity, ja też uwierzyłam, że źle się poczuł, a tu coś takiego. Chce ukarać C za swoje niedogodności, ale myślę, że C spodoba się ta kara :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ja też lubię Ivana, ale wkurza mnie to, że Charlie się o niego się martwi a ten to olewa..., to piękna końcówka, co narzekasz Rene sam miałeś ochotę na małe co nieco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, Ivana to chyba nievda się nie lubić... ale, ale mnie wkurza, Charlie się o niego się martwi, a on to olewa... co narzekasz Rene? sam miałeś ochotę na małe co nieco... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń