Cześć, kochani. Dziękuję za Waszą (wymuszoną) cierpliwość oraz każdy komentarz :D
Brzęcząca,
stukająca o drzwi kabiny woda ucichła. Keith bez udziału
świadomości cofnął się o dwa kroki, gdy mężczyzna wyszedł
spod prysznica. W lustrze na przeciwległej ścianie dokładnie mógł
obejrzeć własną twarz, która wykrzywiała się w szoku i
niedowierzaniu. Nie miał pojęcia, co zrobić. Cały plan
uwzględniający rozmowę z „kobietą”
legł w
gruzach, bo totalnie go zamurowało. Natomiast, co zrobił mężczyzna?
Absolutnie nic. Przepasał się ręcznikiem i opuścił łazienkę
jak gdyby nigdy nic, mijając go w przejściu. Jego jasna twarz nie
wyrażała żadnego zdziwienia, zmieszania czy choćby wstydu. Keith
poczuł jak coraz bardziej kręci mu się w głowie. Bardziej
skołowanym chyba nie mógł być. Mimo wszystko nie zostawi tak
tego. Pojawiwszy się w sypialni po raz kolejny zaniemówił. Ścisnął
nasadę nosa zamykając oczy na kilka sekund.
-
Można wiedzieć, co robisz? – warknął zirytowany. Nic nie szło
po jego myśli, każda chwila przybliżała go do obłędu.
-
Ubieram się, nie widać?
-
W moje ubrania?! – pragnął podejść do nieznajomego, najpierw
mu przywalić, a potem zacisnąć ręce na jego gardle. Jak można
być nonszalanckim, znajdując się w takiej sytuacji?!
-
Przecież nie wyjdę w podartej kiecce, bez makijażu i nieułożonych
włosach. Niektórzy faceci to prawdziwi ignoranci – jęknął
kontynuując zakładanie zbyt szerokich spodni i koszulki, która
wisiała na nim jak na wieszaku. – Tamtą sukienkę możesz
wyrzucić. Już mi się nie przyda.
Gdy
blondyn zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, od razu domyślił
się czego może szukać. To nie była odpowiednia pora, ale jeśli
teraz go nie zapyta, to nigdy tego nie zrobi.
-
Pamiętasz cokolwiek z zeszłej nocy? – długowłosy przechodził
z jednego pomieszczenia do drugiego, a on chodził za nim krok w
krok, próbując wyciągnąć z niego jakieś informacje.
-
Nie, ale się domyślam – mruknął jakby nie zdawał sobie sprawy
z własnego położenia lub nie obchodziłoby go to. Przeszedł na
korytarz, zajrzał do szuflady, szperał między wiszącym na
wieszaku płaszczem a bluzą. – Choć nie wyglądasz mi na bywalca
klubów typu „Red Walls”. – drgnął słysząc nazwę miejsca,
przed którym ostrzegał go Marcus. Sekretny klub przeznaczony
jedynie dla „wybrańców”. Brzmiało podejrzanie. Jeśli to, co
słyszał jest prawdą...
-
Nigdy tam nie byłem i się nie wybieram. Sprostujmy coś, bo widzę,
że trudno jest ci pozbierać wspomnienia. Znalazłem cię w ciemnej
uliczce niedaleko restauracji, pod którą rzekomo mieści się „Red
Walls”. Wiem to od przyjaciela. Ponoć dzieją się tam okropne
rzeczy.
-
Okropne? Nie nazwałbym tego tak. Są niecodzienne, ale nie okropne.
-
Mimo to, nie wyglądałeś na zadowolonego leżąc nieprzytomnym na
ziemi – ten blondyn zaczynał działać mu na nerwy. Dlaczego jest
taki lekceważący? Co ważniejsze, dlaczego ubiera jego buty? Czy
jemu się wydaje, że jest w sklepie odzieżowym, w którym bierze
co chce i wychodzi? – Byłeś przebrany za kobietę, równie
dobrze jakiś ćpun mógł cię zgwałcić albo zabić. Nie dociera
to do ciebie? Zabrałem cię do hotelu, w którym się zatrzymałem.
-
Chwilka – nieznajomy uniósł ręce jakby rzeczywiście nie
nadążał za natłokiem informacji. – Nie pieprzyliśmy się?
-
… Co? – prychnął nie dowierzając temu, co słyszy. Gdyby coś
teraz pił, najprawdopodobniej zakrztusiłby się.
-
Zwykle po opuszczeniu baru jadę z facetem do hotelu i uprawiam
seks. Nie zrobiłem tego z tobą? Poza tym, gdzie moja torebka? –
spojrzał na niego zielonymi oczyma. – Potrzebuję dokumentów. A
najlepiej to pieniędzy.
Keith
zwrócił uwagę, że blondyn zainteresował się jego portfelem
leżącym na stole w salonie, do którego wrócił. Zapytawszy, co on
właściwie robi, w odpowiedzi dostał „Potrzebuję na taksówkę”.
Po czym wyjął czterdzieści dolarów i włożył sobie do kieszeni,
odkładając portfel na miejsce. Przez chwilę Owenowi zdawało się,
że bierze udział w ukrytej kamerze, która miała swój początek w
nocy, a sytuacja z nieprzytomną kobietą była ukartowana. Tylko w
ten sposób potrafił wytłumaczyć wszystko, co działo się po
ocknięciu nieznajomej. Wyczerpany dziesięciominutowym pobytem pod
jednym dachem z tym człowiekiem, usiadł na fotelu, nie spuszczając
z oka blondyna.
-
Kim jesteś? Jak się nazywasz i dlaczego zeszłej nocy wyglądałeś
tak jakby ktoś zrobił ci krzywdę? – nie łudził się, że
usłyszy prawdziwą odpowiedź. Mimo tego, chciał wiedzieć.
Niestety jedyną osobą, która mogła mu wyjaśnić był stojący
przed nim człowiek. O ile ten przypomni sobie cokolwiek.
-
Nie mam czasu odpowiadać na twoje pytania – westchnął
spoglądając na zegarek. Jego mina mówiła „I tak jestem już
spóźniony”. – Jeśli masz jakiś sentyment do tych ubrań –
tych, które bez krępacji założył – i zależy ci na
czterdziestu dolarach, to o północy bądź w hotelu „Hermes”.
Z
tymi słowy wybiegł z apartamentu, trzaskając drzwiami wejściowymi.
Keith siedział przez dłuższą chwilę w fotelu i rozważał, czy
to przypadkiem on nie jest tym, który porządnie pochlał i ma teraz
halucynacje. Przez głowę przebiegały już każde możliwe
wyjaśnienie, choć najbardziej nieprawdopodobne, to nawet je brał
pod uwagę. Niecałe dziesięć minut, podczas których „poznał”
„kobietę”, której pomógł minęło jak z bicza strzelił. Nie
miał pojęcia, kiedy stracił czas. Chociaż wciąż był skołowany
i nie do końca pewien czy wczorajsze spotkanie miało miejsce w
rzeczywistości, czy tylko w jego głowie, to wiedział jedno.
Pojedzie do „Hermesa”.
*
Około
drugiej popołudniu opuścili mieszkanie pani Julii, w którym, po
lekkim i smacznym obiedzie, Rene przypominał sobie wszystkie
podstawy baletu. Począwszy od ćwiczeń rozciągających przy
drążku, trwających godzinę, poprzez zaawansowane figury
wykonywane na środku sali przez dwie godziny, skończywszy na
zaprezentowaniu choreografii z Igrzysk Olimpijskich. Po torturach
jakimi były: rozciąganie mięśni, trening wytrzymałościowy,
kilkukrotne powtarzanie jednej nużącej czynności, podskoki,
piruety, utrzymywanie równowagi na palcach stwierdził, że dawno
nie dostał w kość tak jak teraz. Arkady był dla niego pobłażliwy,
ale z Augustiną ten numer nigdy nie przejdzie. Sprawowała pełnię
władzy, a oni nie mieli nic do gadania. Kobieta wytknęła błędy,
powiedziała, co według niej było nie tak. Skrytykowała jego
zachowanie i brak profesjonalizmu jakie pokazał na zawodach
rozpraszając się i nie skupiając całej uwagi w tym najważniejszym
momencie. Zganiła również Charlesa i nieobecnego Arkady'ego.
Stwierdziła, że Charlie z brakiem doświadczenia w pracy z
profesjonalistami nie powinien podejmować się zadania, do którego
namówił go ojciec. A co tyczyło starszego Deakina, powinien
uczestniczyć w treningach swojego podopiecznego. To on było osobą,
która doskonale znała umiejętności i możliwości łyżwiarza,
wiedział na co zwrócić uwagę, co skorygować. Ostatecznie tylko
ich dwójka dostała porządną reprymendę oraz wykład na temat
współpracy trenera i sportowca.
W drodze do
ośrodka sportowego, przed którym stały ich pojazdy, nie odzywali
się do siebie. Pomimo zmniejszenia dzielącego ich dystansu, wciąż
nie potrafili znaleźć wspólnego języka oraz żadnej rzeczy
mogącej w jakiś sposób ich połączyć. Czasami Charlie
zastanawiał się, czy coś takiego w ogóle istniało. Tłumaczył
to sobie zbyt dużą różnicą charakterów, poglądów na różne
tematy, środowiskami, w których się wychowali. Więc jakim cudem
skończyliśmy w łóżku?, przemknęło mu przez myśl. Nie musiał
rozpatrywać własnego pytania pod wieloma względami, analizować
ostatnich wydarzeń. Odpowiedź była prosta: głupie pożądanie.
Wtem, uzmysłowił sobie, że jednak jest coś, co łączy go z
Gwiazdeczką: homoseksualizm i pożądanie. Zabawne było, że te dwa
fakty wystarczyły mu, by uprawiać z kimś seks. Nim się
spostrzegł, postanowienie znalezienia miłości i życia w stałym
związku z drugą połówką runęło niczym zamek z kart. Czyżby w
swoich pragnieniach był tak nieszczery, że złamanie danego sobie
słowa przyszło nad wyraz łatwo?
- Deakin! –
wrzask, który usłyszał przy uchu sprawił, że niemal ogłuchł.
Odskoczył od źródła hałasu zatykając przy tym uszu. Skrzywił
się spojrzawszy na wyraźnie zirytowaną Gwiazdeczkę.
-
Ochujałeś? – syknął.
- Nie
musiałbym się drzeć, gdybyś słuchał co do ciebie mówię.
Próbuję cię sprowadzić na Ziemię od kilku minut. Spadaj do
siebie i zmień te okropne ciuchy – Charles nie był pewny, czy
pogardliwym spojrzeniem zostały obrysowane tylko jego ubrania, czy
on cały. Wolał się jednak nad tym nie rozwodzić. –
Wystarczająco długo tolerowałem fakt, że chodzisz w nich już
trzeci dzień.
Po dłuższej
chwili milczenia, gdy zakładał na głowę kask, łyżwiarz stojący
kawałek dalej z założonymi na torsie rękami, niespodziewanie
podszedł. Pochylił się nad nim, zmuszając do zrównania z nim
niebieski – brązowego wzroku. Nieczułego, stanowczego,
bezczelnego, zimnego jak lód.
- Ostrzegam
cię – te słowa nie mogły oznaczać niczego dobrego, jak już
się zdążył zorientować. – Spróbuj powiedzieć komukolwiek, a
zwłaszcza Arkady'emu, gdzie byłeś, z kim i co robiłeś... –
zawiesił głos na kilka sekund, które zdawały się być
wiecznością.
- Nie rób
ze mnie debila, kumam – uniósł ręce w geście obronnym. – Nie
spowiadam się rodzince z moich... romansów – w ostatniej chwili
powstrzymał się przed powiedzeniem „związków”. – Mam
później przyjechać?
- Nie. Chcę
odpocząć – Charlie poczuł jak ostre i zimne ostrza wbijają mu
się w plecy. Mimo iż dostał tymi słowami po twarzy, nie pokazał
rozczarowania ani przykrości. – Lepiej weź się do roboty i
zacznij układać następną choreografię, bo ostatnia się nie
sprawdziła. Przede mną Mistrzostwa Europy i Świata. Lipiec
nadejdzie zanim się spostrzeżemy.
-
Chwilunia. Świata to ja rozumiem, ale Europy? Jak? Jesteśmy
Amerykanami – rozłożył ręce na boki, nie mając świadomości,
w jaki sposób Gwiazdeczka zamierza się wkręcić na obydwie
imprezy.
- Mam
obywatelstwo włoskie, a od kiedy zmieniłem profesję, startuję
pod włoską flagą – odparł jakby mówił o czymś oczywistym. –
Nie mówiłem ci? Czy mówiłem, a ty zapomniałeś? Mniejsza o to –
machnął niedbale ręką kierując się do białego samochodu. –
Pozdrów rodzinkę i zagoń ojca do pracy.
Z tymi
słowy Castella odjechał z parkingu, zostawiając go w lekkim
osłupieniu. Ten mężczyzna uwalniał w nim wszystkie sprzeczności
i emocje, których nie chciał doświadczać. Już dawno nie czuł
się tak skołowany przez faceta. Nie bardzo wiedział, co myśleć.
Z jednej strony musi potrafić rozdzielić życie prywatne od
zawodowego, z drugiej, to działało tylko w teorii, bo Gwiazdeczka
intensywnie dawała o sobie znać zarówno w ich pracy jak i poza
nią.
- Choć
pozwoliłem mu na to – jęknął, przyjmując na siebie
osiemdziesiąt procent winy. Należały mu się, gdyż pozwolił się
uwieść oraz kontynuował ten rodzaj znajomości przed kilka dni.
Resztę oddał blondynowi, ponieważ wszystko zainicjował.
Stwierdziwszy,
że musi oczyścić umysł i zacząć normalnie funkcjonować,
obiecał sobie, że po powrocie do domu i zjedzeniu jak najmniejszej
porcji obiadu – wiedział, że mama wciśnie w niego żarcie choćby
na siłę – wybierze się za miasto. Znajdzie odpowiednie miejsce i
da upust całemu stresowi, wszystkim negatywnym uczuciom w najlepszy
możliwi sposób. Znaczyło to tyle, że poszaleje na motocyklu,
doświadczy odrobiny adrenaliny i wiatru we włosach. Plany na
wieczór zapowiadały się nieźle. Żałował jedynie, że nie
będzie miał towarzystwa.
Pomijając
kiepski poranek, podczas którego odbywał się morderczy trening
pani Julii oraz przymusowe „nauki” udzielone mu przez Deakina,
dzień był całkiem znośny. Zawdzięczał to niesamowitemu
obrazowi, którego zdążył się naoglądać, lecz nadal nie miał
dosyć. Wiosna bez dwóch zdań była jego ulubioną porą roku.
Uwielbiał patrzeć jak rośliny budzą się do życia, drzewa w
ogrodzie wypuszczają pąki, a następnie kwiaty, kwitnące tulipany,
intensywnie zieloną, pachnącą trawę, promienie słoneczne
padające na twarz, słońce długo utrzymujące się na niebie,
przyjemny orzeźwiający wietrzyk, wszechobecne zapachy roślin,
pogodę, która nie wariowała z kosmicznymi temperaturami. Wszystko
to sprawiało, że miewał dobry humor, niezbyt często, ale jednak.
Wiosna niosła za sobą tę specyficzną atmosferę spokoju. Właśnie
dlatego chwilami, które najbardziej doceniał były te, gdy mógł
położyć się w hamaku, podziwiać piękno natury w niczym nie
zmąconej ciszy oraz anielskim spokoju, oddychając rześkim
powietrzem gwarantowanym przez lokację zamieszkania.
Nie umiejąc
oprzeć się pokusie długiego spaceru po lesie, stwierdził, że to
będzie idealny sposób, by przestać myśleć o osobie, o której
wcale myśleć nie chce. Powoli zbliżał się polnej drogi, którą
musiał jeszcze pokonać, aby znaleźć się w domu. Nie spodziewał
się żadnych gości, toteż samochód stojący na podjeździe
wprawił do w lekkie zdziwienie.
- Co tutaj
robisz? – zapytał wysiadając z samochodu. Podszedł do wyraźnie
zirytowanej kobiety, która trzasnęła drzwiami czarnego pojazdu.
Dowodem tego były ręce skrzyżowane na piersi, prawa noga lekko
wysunięta do przodu, kwaśna mina oraz zmarszczka na czole.
- Tak się
ze mną witasz? Ty draniu – warknęła. – Dzwonisz do mnie, gdy
czegoś potrzebujesz, lecz kiedy ja potrzebuję czegoś od ciebie,
to wielce „Co tutaj robisz?”! Mam zamiar napić się kawy,
obejrzeć telewizję na tym gigantycznym ekranie i popłakać sobie
leżąc twarzą na poduszce! – wykrzyknęła celując w niego
palcem.
Obróciła
się na pięcie skierowawszy się prędko do mieszkania, do którego
miała, rzecz jasna, zapasowy klucz. Dostała go po pewnym
incydencie, by w razie czego, czuwać nad wszystkim. Nie czekając na
niego, choć szedł tuż za nią, zatrzasnęła mu drzwi frontowe tuż
przed nosem. Nie rozmawiali ze sobą nawet dwóch minut, a
momentalnie rozdrażniła go. Mimo tego, dzięki ostatnim wydarzeniom
nie wpadł w furię, jak zrobiłby to jeszcze dwa tygodnie wcześniej.
Wkroczywszy do mieszkania, zarejestrował rozrzucone kobiece buty
oraz cienki płaszcz leżący na podłodze. Podniósłszy go,
powiesił na wieszaku, obuwie schował do szafki przeznaczonej
właśnie do tego celu. Melindę zastał w kuchni. Zalewała czajnik
wodą. Nie wyglądała na zadowoloną z życia, szczęśliwą,
radosną, pełną życia i optymizmu, energiczną babkę, jaką znał
i kochał. W jej ruchach nie było życia, przypominała ospałą
staruszkę, której wszystko przeszkadzało, wiecznie była
niezadowolona i skostniała. Nie musiał być Sherlockiem Holmesem,
żeby dostrzec, iż z przyjaciółką nie dzieje się najlepiej.
Chciałby potrafić pocieszać jak ona, podejść mocno przytulić,
rzucić dobrym słowem, w taki sposób, że świat stawał się
weselszy, a w słowa otuchy się wierzyło. Niestety był nie
najlepszym materiałem na pocieszyciela, gdyż samego siebie nigdy
nie przekonywał. Chcąc usłyszeć coś miłego, zawsze kontaktował
się z Mel, lecz tym razem ona potrzebowała pomocy.
- Jestem
jaki jestem, ale możesz mi powiedzieć, co cię gryzie. Zawsze
stanę po twojej stronie – powiedział cichym, delikatnym głosem,
jakiego nigdy u siebie nie słyszał. Ba, nie zdawał sobie sprawy,
że istnieje. – Możesz na mnie polegać, Mel – zbliżył się
do niej, nie spodziewając się, że sekundę potem rzuci się mu na
szyję i zacznie głośno szlochać.
- Ty
kretynie – zawyła uderzając pięścią w jego tors. – Przecież
wiem – zaczerpnęła powietrza ustami i kaszlnęła kilka razy. –
Nie masz serca z lodu.
Musiało
minąć całkiem sporo czasu, zanim szatynka doszła do siebie. Z
kuchni przenieśli się do salonu, gdzie usiedli, nie puszczając się
z objęć. McCartney nie zamierzała go wypuścić z kleszczy, a on
nie był w stanie sam się uwolnić. Nie zdołał jej do tego
przekonać, nawet gdy woda się zagotowała i chciał zrobić im coś
ciepłego do picia. Kiedy Melinda zaczynała płakać, nie sposób
było ją uspokoić. Po godzinie nieświadomie usnęła, wykończona
fizycznie i zapewne psychicznie. Dopiero wtedy udało mu się
uwolnić. Ułożył ją na sofie, z czym nie miał problemów,
ponieważ mebel był dość duży. Pod głowę podłożył miękką
poduszkę i przykrył kocem przyniesionym z sypialni, który służył
mu czasami do zawijania się w kokon.
Upewniwszy
się, że się nie obudziła, wrócił do kuchni i ponownie nastawił
wodę. Następnie zalał dwie szklanki wypełnione kawą
rozpuszczalną. Zaniósł gorące napoje do pomieszczenia, po czym
zajął miejsce na fotelu obok sofy. Zachodził w głowę, co było
powodem rozhisteryzowania przyjaciółki. Z uzyskaniem odpowiedzi
musiał zaczekać do jej przebudzenia. Nastąpiło to po dwóch
godzinach, które spędził oglądając raz po raz powtórki z
Igrzysk Olimpijskich swoich rywali. Niechętnie, ale przyznał sam
przed sobą, że brakowało mu kilku rzeczy podczas występu, które
zaważyły na jego przegranej. Zauważył własne błędy, lecz
natychmiast również ich rozwiązanie. Przysiągł sobie, że na
kolejnych zawodach nie zawiedzie. Problem tkwił w tym, że musiał
zaufać kilku ludziom, zdać się w pełni na ich pomoc oraz robić
wszystko, czego wymagaliby, dla jego własnego dobra. Na pewno byłoby
mu lżej, gdyby... Ale o tym nawet nie było mowy. Czas ucieka, nie
ma wolnej chwili, by polecieć do Europy. Zresztą, oni także są
zapracowani. Może kiedyś będzie mógł odwiedzić rodzinę, na
chwilę obecną to nie było możliwe. Pamiętał, że po opuszczeniu
domu, w wieku osiemnastu lat, przeprowadził się do Stanów
Zjednoczonych, gdzie zaczął natychmiastową współpracę z
Arkady'm, widział rodzinę rok później. Kolejny raz był wtedy,
gdy mama zachorowała i specjalnie dla niej wrócił, czyli ostatnio
spotkali się dwa lata temu. Od tamtej pory z obydwu, a dokładniej z
trzech stron nieprzerwanie trwała cisza.
- Rene –
niemal podskoczył, słysząc niespodziewanie zaspany głos kobiety.
Gestem dłoni poprosiła, by podał kawę. Podniosła się
niespiesznie, bo dokuczała jej pulsująca głowa. – Kawusia
powinna postawić mnie na nogi – rzekła bardziej do siebie niż
do niego.
- Nie
spodziewałem się z twojej strony takiej histerii. Zachowywałaś
się zupełnie jak nie ty. Jaka była tego przyczyna?
Nie
odpowiedziała od razu, chcąc jakby odwlec ten moment. Lecz, kiedy
zrozumiała, że przecież przyjechała do niego specjalnie, by się
wygadać i wyżalić, otworzyła usta, a z nich wyleciało ciche:
- Elay ma
kochankę.
- Facet,
który kilka lat temu oszalał na twoim punkcie miałby cię
zdradzić? – uniósł wysoko jedną brew, spoglądając na nią
jak na wariatkę.
Rene
był zdania, że z całą pewnością mógł powiedzieć o Elay'u
wszystko, zwłaszcza, że na początku nie przypadli sobie do gustu.
Uważał, że młody student jakim był McCartney, gdyż jest od
niego starszy o osiem lat, poderwał jego najlepszą i zarazem jedyną
przyjaciółkę. W konsekwencji nie poświęcała mu zbyt dużo
czasu, pomijając treningi, przeznaczając każdą wolną chwilę na
randkowanie. Odczuwał samotność, ale nigdy jej tego nie
powiedział. Można by rzec, że stosunkowo niedawno obydwaj doszli
do porozumienia. Starał się, na swój sposób, zrozumieć Melindę,
jej miłość do Elay'a oraz chęć posiadania dzieci. W końcu w tym
roku stuknęło jej ćwierćwiecze. Niedawno urodziła dziecko, nawet
jeśli nie udało się jej skończyć studiów, z powodu łyżwiarstwa,
to uważała, że ma dobre życie. Podsumowując każde wydarzenie,
jakie miało miejsce na przestrzeni ostatnich lat, niemal nie do
wiary było przypuszczenie, że McCartney mógł zdradzić ukochaną
żonę z inną kobietą. Powiedział jej to, lecz nie czuła się
przekonana.
-
Wczoraj miałam odebrać go od rodziców, bo jego samochód się
zepsuł i nie miał czym wrócić. Gdy podjeżdżałam na parking
zauważyłam mojego męża – warknęła wściekła, choć z
kącików jej oczu poleciały łzy – obejmującego jakąś
wywłokę! Całował ją – jęknęła żałośnie jakby wciąż
nie potrafiła uwierzyć w to, co widziała.
- W usta
czy policzek?
- Jakie to
ma znaczenie?! Zrobił to. Unikał mnie przez cały wczorajszy
dzień, po czym spotkał się z inną. Co jeszcze? Poszli razem do
łóżka? Na pewno! – nie dawała za wygraną. Gdy Rene ją
obserwował, uświadomił sobie, iż ma powtórkę z rozrywki.
Kobieta ponownie zaczęła głośno szlochać, oddychanie utrudniał
jej zatkany nos i ciągły kaszel. Podał paczkę chusteczek, które
wcześniej przyniósł z kuchennej szuflady, tak na zaś. Nie
odrywając od niej wzroku, trudził się ze znalezieniem logicznego
wyjaśnienia. – Wy mężczyźni wszyscy tacy jesteście!
Stracił
rezon słysząc wpieniające „wy mężczyźni” jakby ta sprawa
miała coś z nim wspólnego. Nie przerywał jej jednak, pomimo
poirytowania.
- Chcecie
ładnych kobiet, które będą na każde wasze zawołanie. Ugotują,
upiorą, uprasują, do łóżka pójdą. Z pięknym ciałem, idealną
figurą, szerokimi seksownymi biodrami, dużymi cyckami i wąską
talią – rzuciła chusteczki na stół. Wzięła kilka łyków
czarnego napoju kontynuując swoje żale. – Chcecie seksu, a potem
narzekacie, że ciąża! A później, że dziecko! Żoneczka
przybiera na wadze, ma rozciągnięty brzuch, skóra jej wisi,
piersi też nie takie jędrne i już po ideale. Baba po kolana w
pieluchach, niewyspana, bo do dziecka musi wstawać każdej nocy,
narzekanie na brak seksu, bo zmęczona. Żona brzydka, to trzeba
nowej, ładniejszej sobie poszukać! – wyglądała jakby
zamierzała wstać i mu przywalić. Chcąc uprzedzić fakty, wstał
pierwszy i podreptał szybko do kuchni. Wyjąwszy dwa piwa w
szklanej butelce postawił je przed nią.
- Jeżeli
robiłaś jakieś badania i zdobyłaś potwierdzenie, że wszyscy
mężczyźni są dokładnie tacy, jakich opisałaś, to masz rację.
To skurwiele. Z drugiej strony, jeśli dobrze pamiętam – zawiesił
na chwilę głos, po czym rzekł z przekonaniem – Elay był w
siódmym niebie, dowiedziawszy się, że zostanie ojcem. Zajmował
się waszą córeczką i zarabiał pieniądze. Także bywał
zmęczony. Nie chodzisz w poplamionych ubraniach, a w wieczorowych
kreacjach, bo lubisz się stroić. Nigdy jeszcze nie wyszłaś na
miasto w rozciągniętym dresie, zresztą w domu też czegoś
takiego byś nie założyła. To normalne, że ciało po ciąży się
zmienia. Zaakceptuj to. Ale to nie powód, by uważać siebie za
brzydką lub mało atrakcyjną. A teraz przestań marudzić i
narzekać. Od długiego czasu mam ochotę iść na spacer do lasu,
bo jest piękna pogoda, więc bierz dupę w troki. Piwo też bierz.
Idziemy.
Zmusił
ją do ubrania się i wyjścia na zewnątrz. Zamknąwszy dom, pojawił
się zaraz obok odbierając swój trunek. Przez pewien czas panowała
między nimi cisza, lecz można było to argumentować niesamowitą
atmosferą, której nie sposób było się oprzeć. Przemierzając
las mało uczęszczanymi, wąskimi ścieżkami czuło się aurę
mistycyzmu, magi, czegoś wręcz nierealnego. Promienie słoneczne
przenikały korony drzew, delikatny wiatr poruszał szeleszczącymi
liśćmi, które pokryte były różnymi odcieniami zieleni. Oboje
zgodnie stwierdzili, że nie było na świecie spokojniejszego,
cichszego i bardziej zachwycającego miejsca niż ten las. Rene
uwielbiał się nim przechadzać, biegać rano lub wieczorem,
odpoczywać i dać się ponieść chwili. Jednak tym razem każde z
uczuć, zawsze mu towarzyszących, zdawało się oddziaływać na
niego intensywniej. Zupełnie jakby niedawno zburzono w nim samym
ścianę, barierę, hamującą pojmowanie wszystkiego wokół.
Pozbył się
kapsla z butelki piwa za pomocą, zabranego wcześniej z domu,
otwieracza. Podając go Melindzie wlał do gardła zimny złocisty
napój, którego gorzki smak kłócił się z jego zamiłowaniem do
słodyczy. Lecz od dawna pragnął napić się alkoholu, a skoro
niczego innego w domu nie znalazł, zadowoli się również gorzkim
piwem. Kątem oka zerknął na przyjaciółkę, której na twarzy
gościła pytająca, nieco zaskoczona mina. Uświadomiwszy sobie, że
musi zapytać, bo on nie zacznie tej rozmowy, rzuciła podejrzliwie.
- Od kiedy
spożywasz alkohol? W końcu odciąłeś się od niego kilka lat
temu. Ponadto preferujesz słodkie wino lub drinki z baru. Jakim
cudem? – zmrużyła nieufnie oczy. Nie przejmując się zakazem
nałożonym na Charlesa, stwierdził, że Melindzie może
powiedzieć. Wszakże to przyjaciółka i jedyna osoba, która wie o
nim więcej niż chciałby jej powiedzieć.
- Należy
do Deakina – skwitował jak gdyby nigdy nic. Na twarzy szatynki
zagościł szeroki promienny uśmiech z odsłoniętymi białymi
zębami. Po jej złym humorze sprzed trzech godzin nie było śladu.
- A więc,
Charlie zostawił u ciebie swoją rzecz. Aha – kiwnęła głową,
otwierając i smakując trunek. – Gadaj, kiedy.
- Po
powrocie z Igrzysk – odparł bez skrępowania. Natomiast ona
zanosiła się głośnym śmiechem.
-
Wiedziałam, że prędzej czy później zaciągniesz go do łóżka,
bo nie będziesz w stanie pozostać niewzruszony przy gorącym i
seksownym facecie, którego masz na wyłączność. Długo
zwlekałeś, żeby się do niego dobrać. Ile to potrwa?
- Oby jak
najdłużej.
-
Niesamowite, już się zakochałeś? – nie potrafiła powstrzymać
zaciekawienia, gdyż takiej odpowiedzi się nie spodziewała po
Rene. Mając oczywiście na uwadze, że unikał seksu, by jego
preferencje seksualne się nie wydały.
- Co ty
pieprzysz? Dopóki mnie posuwa i jest w tym dobry, nie zamierzam się
go pozbywać.
- Narobiłeś
mi nadziei – jęknęła, jej marzenia o poważnym związku Rene
legły w gruzach. Sam je zniszczył.
- Nie
przeżywaj. Ten romans ma swoje dobre strony. Mogę uprawiać seks,
nie bojąc się, że ktoś z prasy się dowie o mnie prawda. Jemu to
także na rękę. Z drugiej strony, skoro ma w łóżku mnie, to
mógłby zerwać znajomość z tamtym.
- Tamtym? –
zboczyli ze ścieżki na leśną drogę, częściej uczęszczaną,
czego dowodem były wyrobione ślady opon na ziemi oraz pas zieleni
między nimi. Nie była to ta sama, którą łyżwiarz wracał do
domu, ponieważ wtedy spacerowaliby po szerokiej twardej drodze.
- Rozmawiał
z nim kiedyś w mojej obecności, to jeszcze przez Igrzyskami,
wystarczyła chwila, by ten idiota gnał do niego na złamanie
karku. Jakby wystarczyło słowo, żeby rzucił wszystko i znalazł
się u tego drugiego. Najważniejszy facet jego życia – prychnął
z ironią. Ostatni raz przechylił butelkę, po czym opróżnił ją.
Mógł pomyśleć i wziąć reklamówkę, do której mogliby włożyć
puste szkło. Będą zmuszeni targać je do domu lub do kosza, jeśli
jakiś w ogóle spotkają.
- Wydaje mi
się, że to nie w stylu Charliego. Ale... Najważniejszy facet
życia, mówisz – zasępiła się, do momentu, w którym coś jej
zaświtało. – Zazdrosny?
- Gdyby
było o co – po raz kolejny uniósł się dumą. – Ma swojego
„ukochanego”, a bzyka się ze mną, oszukując jego. Perfidnie.
Wpierw
chciała powiedzieć, że nie musi się przejmować, ponieważ mógł
źle zinterpretować sytuację, lecz ugryzła się w język. Jeżeli
przyjaciel twierdzi, że nie jest zazdrosny, a seks to jedyne, co
łączy go z Charliem, to nie widzi potrzeby w mówieniu tego, co
podejrzewała. Z jednej strony, czuła potrzebę uspokojenia go
odnośnie „kochanka” – pragnęła się odwdzięczyć, za
dzisiejszą pomoc i ukojenie nerwów – który mógł być zupełnie
kimś innym, z pojęciem romantycznym zupełnie nie związanym. Z
drugiej, niech uparciuch się pomęczy. Zasłużył, za wygadywanie
głupot.
- Ciesz
się, bo mimo wszystko, dzięki niemu przeszła ci, choć częściowa
nienawiść do świata oraz agresja z powodu frustracji seksualnej.
Bądź co bądź zawdzięczasz to...
- Cicho.
- Nie
uciszaj mnie! Mówię prawdę, zaakcep...myhm – warknęła, kiedy
mężczyzna zasłonił jej usta dłonią.
- Siedź
cicho – szepnął. Wskazał palcem stronę, z której dochodziły
dziwne dźwięki. – Nie słyszysz? – pokręciła przecząco
głową.
Puściwszy
ją, podał butelkę i zszedł z szosy w głąb lasu. Przedzierając
się przez niskie gałęzie, wystające konary, krzaki, pokrzywy,
omijając mrowisko dostał się do dużego wgłębienia w ziemi.
Kobieta czuwała w tym samym miejscu, czekając na jego powrót. Na
pierwszy rzut oka nie dostrzegł niczego szczególnego: pełno liści,
połamanych gałęzi, piasku, czarnej ziemi. Zwątpił z swoje
przeczucia, przeszło mu przez myśl, że po prostu przesłyszał
się. Miał zawracać, gdy ponownie to usłyszał. Odwrócił się i
z przerażeniem stwierdził, że słuch go jeszcze nie mylił.
Chociaż chciałby, żeby tak właśnie było. W tejże chwili
wróciła nienawiść oraz odraza do ludzi, którzy są bezwzględnymi
potworami i zwyrodnialcami. Miał tego doskonały przykład w postaci
leżącego, nieruszającego się psa przywiązanego liną do drzewa,
którego szara sierść zabarwiona była na czerwono. Serce Rene
stanęło na sekundę, a cisnące się na usta przekleństwa zdusił
w sobie. Ze wściekłością, jaką czuł, bez problemu zapierdoliłby
skurwiela, który skrzywdził to zwierzę. Nie był pewny swoich
czynów, lecz nie zostawi umierającego w męczarniach psa na pastwę
losu. Zbliżył się do niego ostrożnie, mając nadzieję, że nie
zostanie zaatakowany. Obserwując reakcje zwierzęcia stwierdził, że
nie ma ono siły, by walczyć w razie zagrożenia, po prostu
pogodziło się ze swoim końcem, nie zaprotestowałoby nawet, gdyby
ktoś próbował je zabić. Szarpiąc się ze sznurem, usiłując nie
pogorszyć stanu psa, w końcu rozwiązał go. Zaczynała się
trudniejsza część, zachodził w głowę, jak wynieść husky'ego z
lasu.
*
* *
Skierował
wzrok na ekran telefonu, na którym widniała godzina dwudziesta
trzecia pięćdziesiąt. Opuściwszy taksówkę, podszedł do schodów
olbrzymiego, widocznego z daleka hotelu „Hermes”. Rozglądając
się, ujrzał wiele kolorowych świateł pochodzących od samochodów,
z okolicznych latarni, okien mieszkań. Ludzie, którzy preferowali
nocne wypady, spacerowali po mieście w towarzystwie znajomych przy
akompaniamencie śmiechów. Dojrzał kilka kobiet wystrojonych jak na
pokaz mody lub czerwony dywan. Roiło się od głośnych
niezidentyfikowanych dźwięków, klaksonów aut, krzyków czy
głośnych rozmów.
Czekał
w zniecierpliwieniu na pewną „panią”, z którą pragnął się
spotkać w celu wyjaśnienia paru kwestii. Po napisaniu do „niej”
sms'a po południu z prośbą o widzenie, podała dokładny adres i
godzinę. Nie zważał nawet na miała dla niego czas dopiero o
północy. Lecz nie zamierzał odpuścić. Był pewny swego i
wiedział czego chce.
Minęło
dziesięć minut, ale blondyn się nie pojawił. Czekał na niego w
zniecierpliwieniu, coraz bardziej podminowany. Dziwnym trafem, jego
uwagę przykuł nadjeżdżający, czerwono – biały motocykl z
kierowcą odzianym w kombinezon tegoż samego koloru. Nie znał się,
więc nie potrafił określić marki, ale wyglądał na drogi. Nie
odrywając od niego śledzącego wzroku spostrzegł nagle, iż ten
zatrzymuje się nieopodal schodów, dokładnie naprzeciwko. Keith
skrzywił się nie biorąc nawet pod uwagę, że doczekał się
swojej „pani”. Gdy mężczyzna zdjął kask, uwalniając długie
blond włosy oraz nonszalancki uśmiech, Owen zrozumiał z kim ma do
czynienia.
-
Jak się trzymasz, kotku?
-
Powinienem o to zapytać ciebie. Ty byłeś tym, który leżał
nieprzytomny w ciemnej brudnej uliczce, mając na ciele siniaki.
Ponadto „pożyczyłeś” moje ubrania i zniknąłeś. Mógłbyś
chociaż się przedstawić, tak dla przyzwoitości – warknął
podpierając się w boki.
-
Twojego imienia też nie znam – wzruszył ramionami wieszając
kask na kierownicy.
-
Keith Owen, wybawca złotowłosej księżniczki – ostatnie słowo
przeciągnął i wypowiedział je ze szczyptą ironii w głosie.
-
W nocy Bella – puścił mu oczko.
-
A za dnia?
-
Dla przyjaciół Ivan.
A to niespodzianka:-)
OdpowiedzUsuńI pojawił się w końcu Ivan, tęskniłam za nim :) Myślę, że bardzo wpłynie na Keitha ;)
OdpowiedzUsuńRene i Charli są na razie luzacką parą, ale mam nadzieję, że to się zmieni :)
Wspaniale czytało się opisy :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej hej, mam pytanie ile rozdziałów będzie mało to opowiadanie? :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, sama nie wiem. Myślę, że w około 25 wszystkie wątki powinny się zmieścić.
UsuńA kiedy możemy się spodziewać 18 rozdziału?
OdpowiedzUsuńPuk, Puk :)
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)
Podglądam i czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam i weny życzę!
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńa może nie jest tak jak myśli Melinda, ciekawe czy wrócą te bezsenne noce Charliego jak nie będzie obok niego Rene... tak to było boskie rządził się jakby był u siebie i tak yo Ivan...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawe czy wrócą te bezsenne noce Charliego jak nie będzie obok niego Rene... i tak to Ivan..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza