Powered By Blogger

niedziela, 10 stycznia 2016

Pierwsza gwiazdka- Rozdział 3

Hej Wam. Przetrzymałam Was trochę, co? Normalnie zaraz padnę. Przez cały tydzień miałam niesamowitego lenia i nie chciało mi się napisać nawet słowa, ale przecież nie będę kazała Wam czekać wieczności. Poza tym nawiedzałyby mnie wyrzuty sumienia... a po godzinie by mi przeszło, ale to nie ważne. Ważnej jest to, że mam dla was rozdział pisany na świeżo, cały wieczór. Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam :)



EDIT: Przykro mi to mówić, ale z pewnych powodów kolejny rozdział ukarze się najwcześniej pod koniec miesiąca. Przepraszam :(





Widać było, że tak jak się spodziewał Samantha nie powitała Ashtona zbyt miło, po prostu burknęła pod nosem „cześć” i więcej się nie odezwała. Zaś Derek, Tony i Cassidy zadowoleni, że w końcu mogą poznać faceta, który zawrócił w głowie ich przyjacielowi, zaczęli wypytywać się go o najdrobniejsze szczegóły ich związku, ulubioną muzykę, filmy i książki. Oczywiście Reilly dopytywała się czy zna może jakieś warte odwiedzin kawiarnie, w których jeszcze nie była, a bardzo by chciała poznać coś nowego. Zwłaszcza, że jakiś czas temu Anderson podsunął jej pomysł założenia bloga, na którym mogłaby recenzować i oceniać każdą kawiarnię, w której była i polecać ją innym.
Ogólnie rzecz biorąc nieźle to wyszło. Idealnie nie będzie, przez taką jedną upierdliwą kobietę, ale to nic. Chociaż musiał przyznać, że martwiło go zachowanie Dee. Niby uśmiechał się, wyglądał na zadowolonego, a jednak jemu coś nie pasowało. Laytner rozmawiał ze wszystkimi w tym z Crowe, a jago zdawał się unikać, nie patrzył się na niego, ignorował. Gdy chciał do niego podejść i coś powiedzieć ten skierował się w stronę lodowiska i zawołał resztę. Co się z tym idiotą działo? Zazdrosny był? A miał w ogóle o co?


~*~


W prost nie mógł uwierzyć, że Randy rzeczywiście przyprowadził tu swojego chłopaka... No dobra, miał prawo, jest dorosłym facetem, ale dlaczego musiał... Gdy ich sobie przedstawiał to jemu jakoś tak wszystkiego się odechciało. Jak wcześniej nie mógł się doczekać aż stanie na lodzie, tak teraz najchętniej wróciłby do domu albo lepiej, do pracy, żeby zająć się czymś i nie myśleć. Może powinien zająć umysł zbliżającymi się świętami? W końcu to już za kilka dni. Domyślał się co będzie robił podczas nich przyjaciel i nie wiedzieć czemu zabolało go to. Widok McLanea patrzącego na innego mężczyznę z taką miłością i oddaniem wywoływało u niego jakiś ból w sercu. Jakby ktoś wbijał mu tam igły, powoli, boleśnie potęgując jego cierpienie, ale co najśmieszniejsze on sam nie do końca wiedział dlaczego tak się czuł. Albo próbował oszukiwać sam siebie, bo to co zrodziło się w jego głowie nie mogło ziścić się w prawdziwym świecie.


~*~


Nie wierzył, że to robi. Nie, jemu się to śniło. Chciał żeby to był cholerny sen, w którym on, osoba bojąca się i nienawidząca łyżew, ma je na nogach i stoi na lodzie. Serce mu biło z zawrotną prędkością, pomimo niskiej temperatury jemu było okropnie gorąco, nogi mu się trzęsły. Co on tu robi?! Nie powinno go tu być! Dlaczego uległ tym wstrętnym namową Ashtona i tym jego cudownym oczkom, którym tym razem odmówić nie potrafił?
Mężczyzna tak naciskał a on w końcu dał za wygraną, czego w obecnej chwili żałował jak jeszcze chyba niczego w swoim życiu. Partner zapewniał go, że cały czas będzie go pilnował, żeby się nie wywalił, ale on i tak się obawiał.
Chwilę wcześniej obaj wypożyczyli łyżwy hokejowe, gdyż tylko takie były dostępne, a reszta założyła swoje i tylko za wejście musieli zapłacić. Na szczęście nie był to majątek. Czuł się dziwnie nosząc to coś co przypominało olbrzymie, obite plastikiem buty. Było mu niewygodnie, w dodatku świadomość, że jakiś czas temu inni ludzie mieli je na sobie powodowała obrzydzenie. Oczywiście, powinny być odpowiednio czyszczone i dezynfekowane, ale on i tak czuł się z tą myślą bardzo źle. Cała jego paczka miała swoje i w tej chwili im tego zazdrościł. Widział jak Dee, jakiś taki przygaszony, ubiera czarne figurówki, które lata świetności miały dawno za sobą. Brunet zawsze powtarzał, że nie ważnej jak wyglądają, jak bardzo znoszone są, ważne jak się w nich jeździ, czy pasują, i czy jazda sprawia przyjemność. No, mi z pewnością sprawia- pomyślał.
    - Nienawidzę cię- jęknął do rozbawionego Crowe.
    - Nie masz powodu do paniki, przecież powiedziałem, że cię nauczę, nie?
    - Ale...- nie dokończył bo Ashton w ciągu kilku sekund znalazł się na środku lodowiska.
Było ono w kształcie ogromnego prostokątu, wyglądało jakby dopiero co przejechał po nim zamboni. Było gładkie jak szyba i błyszczało się, zupełnie jak oczy Laytnera gdy stawiał na nim swoje kroki. Nie byli tu sami, ale nikomu to nie przeszkadzało. Kilkoro dorosłych z dziećmi i tyle. Dopiero teraz usłyszał jak z głośników leci „All I Want For Christmas Is You”, ale nie znał tego wykonawcy. Dużo było coverów, niektóre lepsze a niektóre gorsze, ten akurat mu się podobał. Lubił słuchać świątecznych piosenek i kolęd. Stwarzały taki ciepły nastrój przy wigilijnym stole.
Wszyscy razem z nim, w co jeszcze do końca nie mógł uwierzyć, znajdowali się na lodowisku. Z tą różnicą, że reszta jeździła, a on stał i nie ruszał się przytrzymując się barierki. Ubrał się najcieplej jak mógł w ciuchy, które umożliwiały mu jako takie poruszanie się. Gruby sweter wcale go nie ogrzewał, w rękawiczkach palce mu odmarzały i mógł się założyć, że za kilka dni zacznie go boleć gardło, bo nie wziąć szalika. Niech ta okropna pora roku w końcu się skończy- jęknął w myślach. Miał ochotę uciec stamtąd pod daszek, który był poza taflą. Czuł by się o niebo lepiej. Samy jeździła z Cassidy za rękę, Tony popisywał się swoją ekstrawagancką jazdą, a Derek jeździł powoli i swobodnie. Zauważył, że przyjaciel do niego podjeżdża. Przez chwilę obawiał się, że mężczyzna na niego wpadnie, ale zatrzymał się tuż przy nim.
    - Jeśli aż tak ci źle to po co się zmuszałeś? Przecież mówiliśmy ci, nic na siłę- uśmiechnął się przyjaźnie z nutką troski.
    - Ta, wiem, ale Ashton... Nie chciałem mu odmawiać, mieliśmy spędzić trochę czasu razem- zaczął szukać partnera wzrokiem.
    - To, że jesteście w tym samym miejscu i tej samej chwili, nie oznacza, że spędzacie czas razem. Powiedział, że chce cię nauczyć, a tymczasem chyba o tym zapomniał, bo kręci się obok Dee.

Rzeczywiście, Crowe jechał z Laytnerem ramię w ramię, jakby chciał pokazać, że potrafi mu dorównać. Chociaż brunet wcale nie popisywał się swoimi umiejętnościami, które wiedział, że posiada. Jechał spokojnie i swobodnie, tak jak on tego nie potrafił. Gdy zatracał się w jeździe mogło się wydawać, że zmienia się w kogoś innego. Świat zewnętrzny przestawał dla niego istnieć, nie myślał o tym co jest poza lodowiskiem i co się na nim dzieje. Mimo że nie zwracał na to uwagi nigdy nie zdarzyło mu się wpaść na kogoś. Randy uważał, że przyjaciel powinien wystąpić w jakichś zawodach, ale ten traktował łyżwy jak hobby i nie zamierzał wiązać z tym przyszłości, zresztą na to już za późno. Gdyby obrał inną ścieżkę, musiałby od wielu lat ćwiczyć, dbać o formę, kondycję, a zdawał sobie sprawę, że to nie było takie łatwe jak McLane myślał. Kochał ten sport, ale wolał pozostawić go tym co uważali go nie tylko za przyjemność, ale i sens istnienia. Takim osobą jak Rene.
Widział, że Ashton coś mówi co Laytnera, ale nie wiedział co. Żałował, że nie umie czytać z ruchu warg, taka umiejętność była by mu w tej chwili na rękę. Dee za to nie wydawał się być zadowolony z towarzystwa. Derek zaś miał powyżej uszu zachowania Randyiego, którym kierował strach. Nic mu przecież nie będzie, upadnie – trudno się mówi. Nie jest z porcelany, obije sobie trochę tyłek, ale żyć będzie. Niepokój był tylko w jego głowie w dodatku wyolbrzymiony.
    - Choć, nie będziesz tu sterczał całą godzinę- pociągnął mężczyznę za rękę i oderwał od barierki.- Przełam się, to nie jest takie trudne jak ci się wydaje. Musisz tylko trochę ugiąć kolana i nie odchylać się do tyłu. Spróbuj utrzymać równowagę. To tak jakbyś jeździł na rolkach.
Trzymał się wskazówek Clancyego, robił małe kroczki, które przyjaciel kazał mu wydłużać. Ręce w łokciach miał zgięte i poruszał się niepewnie.
    - Brawo!- usłyszał zza pleców.
Przed McLanem pojawił się partner. Wyglądał na rozbawionego patrząc jak ten stara się nie zaliczyć gleby. Derek, którego używał jako podpórki i holownika patrzył się na Crowe karcącym wzrokiem. Dee przejeżdżał obok nich, ale nie zatrzymał się jakby w ogóle, to o czym rozmawiają, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Ale był zadowolony, że pozbył się natręta.
    - Nie żeby przeszkadzało mi uczenie czegoś nowego, przyjaciela, zwłaszcza, że on mnie też wielu rzeczy nauczył, ale jeśli dobrze pamiętam to ty zaoferowałeś się, że nauczysz swojego chłopaka?- skierował wywód do blondyna.
    - Nie mów tego głośno.
    - Czego niby mam nie mówić?
    - „Swojego chłopaka”, na mózg ci padło człowieku? Nie chcę, żeby ktoś wiedział. Nie zamierzam się obnosić ze swoją orientacją, nie zamierzam również tracić przez swoje dziwactwo rodziny i przyjaciół. Czy masz pojęcie co by się działo w mojej pracy, gdyby któryś z moich współpracowników „przypadkiem” się dowiedział?- syknął ściszonym głosem.
    - Ukrywasz się z tym tak samo jak ukrywasz przed całym światem z kim się spotykasz? To głupie. Ashton, zdajesz sobie sprawę jak czuje się Randy?
    - Derek, wyluzuj. Nie boli mnie to. Czasami trzeba coś poświęcić, nie?- posłał mu ciepły uśmiech, jakby chcąc tym przekonać samego siebie, że jest dobrze tak jak jest.
    - Dziękuje, że to rozumiesz, skarbie- ostatnie słowo wymówił najciszej jak tylko mógł, ale w taki sposób, żeby McLane usłyszał. Mężczyźnie aż serce zaczęło bić szybciej, a na poliki zrobiły się całe czerwone, choć mogło to być spowodowane panującym mrozem.- Wezmę cię za drugą rękę i spróbujesz się wczuć w jazdę. Derek tylko nie puść go.
    - O to się nie bój- odpowiedział ozięble.


~*~

Nie mógł na to patrzeć, po prostu niedobrze mu się robiło jak tylko zawieszał wzrok na tej cholernej świergoczącej parce. A właściwie trójkącie, bo teraz jechali w trójkę, po bokach Randyego. Dziewczyny się śmiały z przedstawiania które prezentowali, ale jemu do śmiechu nie było. Co miał niby zrobić jak szlag go jasny trafiał. Na dworze było z minus piętnaście, a mu się wydawało, że znajduje się w saunie. Krew się w żyłach gotowała, jakby była lawą, która wkrótce eksploduje z tego wzburzonego wulkanu. On tyle razy próbował zaciągnąć tego upartego osła na lód to nic nie wskórał, a ten cały Crowe zrobił tylko kilka głupich uśmieszków, obiecał pewnie niezapomnianą noc i Randy był cały jego. Wydawał się nie zwracać uwagi na cały świat, bo w tej chwili centrum jego świata był ten pacykowany blondas. Dlaczego ten idiota tak bardzo lubi blondynów? W czym oni są lepsi od niego?! To tylko głupi kolor włosów, a ma aż takie znaczenie? A ponoć wygląd się nie liczy- prychnął w myślach. A Randy? Zachowywał się jak pensjonarka, a nie zdawał sobie chyba z tego sprawy. Znał zapędy seksualne przyjaciela i to, że uwielbiał seks, i nie miało – wcześnie – dla niego znaczenia czy są w tym uczucia czy czyste, niezobowiązujące pożądanie. Jakby dla niego liczyło się tylko przelecenie jakiegoś faceta to już dawno miałby ich od groma, a nie jednego jedynego, z którym przeżył pierwszy raz i na tym skończył.
Próbował odwracać od nich wzrok, najlepszym wyjściem było nie patrzenie i ignorancja. Nie chciał także żeby dziewczyny zauważyły coś dziwnego w jego zachowaniu. Niestety jak zwykle wszystko wiedząca Samantha rozmawiająca z Cassidy kątem oka spoglądała na niego tym wzrokiem. Jakże on go nie znosił. Było w nim coś wkurzającego, od czego miało się ochotę przewrócić oczami, pokazać kobiecie język i uciekać gdzie pieprz rośnie. Kpina, zarozumialstwo, zbytnia pewność siebie i przekonanie, że ona ma we wszystkim rację najbardziej go w niej wkurwiało. Najśmieszniejsze było chyba to, że ona nie miała za grosz wyobraźni a wymyśliła coś takiego jak on i Randy razem. Co za niepoprawna kobieta.
No ale teraz to już kompletnie oszukiwał samego siebie i to o czym od dłuższego czasu marzył. A może to on był tak samo uparty jak przyjaciel i nie chciał przyznać Samy racji, bo denerwowało go to, że ją zawsze ma? Cokolwiek by to nie było postanowił odsuwać od siebie ta myśli jak najdalej i najdłużej. Ale czy to mu w czymś pomoże? Prędzej zaszkodzi.
    - Fortuna za twoje myśli, Dee.
    - Nie miałabyś tyle. Moje myśli są bezcenne. Zresztą nie ma tam nic ciekawego.
    - Śmiem wątpić- Reilly posłała mu psotny uśmieszek i puściła oczko.- Wyglądasz jakoś nieswojo. Za każdym razem jak tu jesteśmy rozpiera cię energia, a teraz wyglądasz jakby ktoś cię przeżuł i wypluł- czyli wyglądam jak się czuję.
    - Nie podoba mi się ten cały Ashton- zaczęła Riggs poprawiając wychodzące z czapki długie, czarne włosy.- Wywołuje u mnie nieprzyjemnie odczucia. Tak jakbym miała ochotę rzucić się na niego z pięściami- zamyśliła się.- Gdzie on go w ogóle poznał? Od kiedy się spotykają?
    - Nie mam pojęcia- skrzyżował ręce na piersi i gapił się w białą taflę.
    - Co jest z wami? Randy to nasz przyjaciel a wasza dwójka zachowuje się gorzej jak dzieci. To nie wasza sprawa z kim on się spotyka, nie powinno was to obchodzić. My – przyjaciele jesteśmy od tego, żeby go wspierać, czasami opierdzielić, ale nie krytykować i atakować. W ogóle was nie poznaję! Jakbyście go słuchali zanim przyszliśmy tutaj to byście wiedzieli, że są razem od trzech miesięcy, a poznali się jeszcze, kiedy Randy był na okresie próbnym w tym całym przedsiębiorstwie handlowym... Nazwy... nie pamiętam. Ale nie to jest ważne. Samatho nie jesteś maszyną, robotem, żeby mieć zawsze rację. A nawet one nie są idealne, są tylko sztuczną inteligencją i myślą jedynie w racjonalny sposób.
    - Tak jak ja.
    - Ale ty masz uczucia i dzięki nim wiesz, że nie można zmusić dwojga ludzi do miłości.
    - Choć w pewnym sensie jest taka jak one. Nie zauważa rzeczy prostych i oczywistych, wyszukując innych, bardziej prawdopodobnych przyczyn. Jak na przykład to, że Derek zrobiłby dla ciebie wszystko- musiał to jej w końcu uświadomić zanim ona zacznie uświadamiać jego co do swoich prawdziwych uczuć.
    - O co ci chodzi, Laynter?- zrobiła kwaśną minę. Jak to Derek zrobiłby wszystko? Niby z jakiego powodu?
    - Ty naprawdę nie wiedziałaś- Cassidy zrobiła wielkie oczy i nie wiedziała czy ma trzepnąć przyjaciółkę w tą na pozór mądrą głowę, czy od razy zatłuc na miejscu.
    - Clancy jest zakochany w dziewczynie z naszej paczki, podpowiem ci, żeby było łatwiej, że nie jest nią ta oto blondi- wskazał dłonią drobną na kobietę.

Powiedział to, no co ona przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Gdy w końcu otrząsnęła się z niemałego szoku odważyła się, tak jak Dee, spojrzeć w stronę dwójki mężczyzn trzymających kurczowo trzeciego boidudka. Brunet w pewnej chwili miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale w ostatniej chwili zdusił go w sobie dodatkowo gryząc się w język. Randy naprawdę się starał, choć tego nie chciał. Próbował przedłużać swoje kroki by ostrza sunęły po lodzie do tego pomagał sobie rękami zgiętymi w łokciach poruszając nimi w odpowiedni sposób. Nawet nieźle mu to wychodziło. Błękitne oczy zapatrzyły się na czerwoną twarz a później skierowały się niżej na jego sylwetkę. Przez kurtkę mogło nie być tego tak widać, ale mężczyzna od którego za żadne skarby nie mógł oderwać wzroku, nawet nie chciał tego robić, miał szerokie ramiona i dobrze umięśnione, jak całe swoje ciało. Biodra miał w przeciwieństwie do Laytnera wąskie. Największym jego atutem były długie i niesamowicie seksowne nogi, teraz niestety ukryte pod materiałem granatowych jeansów. Serce mu nagle przyspieszyło i wydawało mu się jakby w jego wnętrzu latało stado motyli łaskoczących go. Nie wiedział czemu, ale zrobiło mu się ciepło na duszy widząc przyjaciela tu, razem z nimi. Tego najbardziej chciał. Żeby był ze wszystkimi i się bawił. Sam nie zdawał sobie z tego sprawy, ale na jego ustach wykwił się radosny i pełen ciepła uśmiech. Ten uśmiech, który był specjalnie dla niego. Nie liczyło się, że nigdy go nie dosięgnie, zostanie niezauważony, cieszył się z samego gestu i tego, że się na niego odważył, mimo że McLane nie miał o tym bladego pojęcia.
    - I ty próbujesz nam wmówić, że Randy jest ci obojętny? No błagam cię- dopiero po chwili zareagował na słowa Cassidy jakby dopiero oderwanie się od szatyna dało możliwość normalnego myślenia.
    - Właściwie ja...- zamilknął, sam nie wiedział czy chciał tłumaczyć się ze swojego zachowania jej czy samemu sobie. Ale w sumie po co miałby to robić? To już nie było ważne.- Gdzie Samantha?
    - Tam- kiwnęła głową w stronę przyjaciół. - Nie musisz się obawiać, nikt nie widział jak się na niego patrzysz.
    - Nie obchodziłoby mnie nawet jeżeli ktoś by to widział. Nie chciałem żeby Samy znów zaczynała, sama wiesz jaka ona jest.
    - Upierdliwa i wkurzająca kobieta ze złotym sercem. Po tym co jej powiedziałeś chyba w końcu ją olśniło i zdała sobie sprawę jak traktowała Dereka. Może coś między nimi zaiskrzy?
    - Kto wie? Niezbadane się wyroki Boskie.
    - Ale to się tyczy też ciebie, wiesz?- pokazała białe ząbki uśmiechając się słodko tak jak miała w zwyczaju.- Kochasz go.
    - To stwierdzenie?
    - Owszem. Powinnam dać ci porządnego kopa w tyłek, żebyś zaczął działać, ale wiem, że teraz tego nie zrobisz, więc tylko bym się wysilała niepotrzebnie.
    - Ma kogoś. Nie jestem jednym z tych co... Zaraz zaraz, nie podpuszczaj mnie!
    - Ha, ale tym się przyznałeś. A więc nasza panna wszystko wiedząca miała rację. Znów. W sumie to trochę wkurzające- stwierdziła podpierając się w boki.
    - No coś ty?!- przewrócił oczami na co ona popchnęła go, ale tylko dlatego, że wiedziała, iż nic mu nie będzie.

Przyglądając się McLaneowi wpadł mu do głowy pewien pomysł. Czuł, że przyjacielowi może się nie spodobać, ale co z tego? Zostawił Reilly samą i podjechał do „trójkącika”. Oni podpierali barierki po drugiej stronie lodowiska, blisko wejścia. Nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że szatyna bolały nogi. Pojeździł dwadzieścia minut i już miał dosyć.


~*~


Odwrócił głowę gdy usłyszał, że ktoś znów do nich podjeżdża. Tym razem to nie była przypadkowa osoba korzystająca z atrakcji, lecz Dee we własnej osobie. Nadal zastanawiało go co Ashton do niego mówił, ale przecież się go o to nie zapyta. Teoretycznie to nie jego sprawa. Podziwiał Laytnera za talent do łyżew, którego on był pozbawiony. Czasami tego żałował, bo to co przynosiło przyjemność mężczyźnie nie podobało się jemu. Bez pomocy partnera i Clancyiego był pewny, że szorowałby zębami po podłożu. Był im obu za to wdzięczny.
    - Może starczy już tego odpoczynku?
Poczuł na swoich ramionach jego ręce. Mocne i silne. Został obrócony przez nie o 90 stopni, tak by patrzeć wprost w jego oczy, kolorem dorównującym pięknu nieba. Wyczytał w nich jedynie determinację, jakby wszystkie inne uczucia zostały głęboko ukryte w sercu jego właściciela. Niespodziewanie Dee wziął jego ręce w dłonie i ścisnął tak jak to się robiło stojąc na ślubnym kobiercu. Aż głupio mu się zrobiło, że takie coś przeszło mu przez myśl. Gdyby nie był czerwony od mrozu z pewnością wszyscy zauważyliby pokaźny rumieniec. Nagle mężczyzna zaczął przesuwać się do tyłu odciągając go od bezpiecznej i stabilnej barierki na sam środek lodu. Nie odważył się ruszyć nogami pozwalając by ten drań go holował. Momentalnie dostał ochoty na uduszenie tego dupka i wyrwanie mu wszystkich tych cholernie miękkich i błyszczących włosów.
    - Nawet się nie waż mnie zostawiać samego- zastrzegł ostro.
    - Nie bój się, nigdy cię nie zostawię- na te słowa wypowiedziane w tak dwuznaczny sposób nie wiedział co ma myśleć. Mógł je zignorować, ale o dziwo tego nie zrobił. Pozwolił by tłukły się po jego głowie i odbijały się głośnym echem.

Kątem oka zauważył jak wzrok wszystkich osób znajdujących się w tym miejscu skierował się na nich. No tak dwóch dorosłych mężczyzn w publicznym miejscu trzymających się za ręce – to nie jest normalne. Często był obiektem kpin po tym jak skończył z ukrywaniem się, ale zawsze znajdywał sposób, żeby się na kimś odgryźć. Poza tym zlewał sobie słowa i opinie ludzi. A nich się gapią, od tego mają oczy. Mogą sobie myśleć co chcą, jakby go to obchodziło. Dee też miał na ten temat wyrobione zdanie, było one dokładnie takie jak jego. Postanowił udawać, że poza nimi nikogo więcej tu nie ma. Nie zamierzał zawracać sobie głowy takim bzdetami. Nawet nie widział wyrazu twarzy ich wszystkich, ale to mu nie potrzebne, jeszcze sobie humor zepsuje, a tego nie chciał. Zwłaszcza, że jutro jego ulubiony dzień w roku. Było mu bardzo przykro, że Ashton nie może przełamać się i zachowywać jak jego partner na mieście, a nie tylko w domu. Ale cóż on mógł poradzić, nie zmusi go do niczego.
Dee kazał mu patrzeć się na jego ruchy nóg. Ciekawej jak on niby miał jechać do tyłu?! Ale były one charakterystyczne i nie takie trudne, przynajmniej w tradycyjnej jeździe, gdzie jesteś kompletnym beztalenciem. Cały czas starał się go naśladować, skupił się tak bardzo na tej czynności, że nie zauważył jak Crowe się na nich patrzy.


~*~


Wrócił do domu wieczorem, ale na dworze było już ciemno jak w grobie. Wcale mu to nie przeszkadzało. Zawsze bardziej lubił noc od dnia. Po godzinie spędzonej na łyżwach poszli pospacerować po galerii, bo dziewczyny ich na to namówiły. Obowiązkowo wstąpili do kawiarni i tam napili się czegoś ciepłego i zjedli trochę słodkości. Ich portfele na tym nieco ucierpiały, każdy bowiem wiedział, że w takich miejscach zdzierają z ludzi fortunę. Chociaż to czym zostali uraczeni było przepyszne. Później po kilkogodzinnych oględzinach butików, salonów gier i kilku partii kręgli rozstali się. Wszyscy rozeszli się w swoje strony. A w zasadzie zrobili to dopiero na przystanku, z którego różne autobusy jechały w stronę ich miejsc zamieszkania. On jedyny poszedł pieszo, gdyż miał z nich wszystkich najbliżej. Cieszył się, że Crowe jechał w inną stronę niż Randy. Teraz zacznie go nawiedzać zazdrość? Chyba już wcześniej zaczęła się u niego przejawiać.
Kolacji jeść już nie zamierza, kąpać mu się teraz nie chce, więc zrobi to po filmie który zaplanował sobie obejrzeć. Jakiś interesujący science fiction. W końcu może potraktować jutrzejszą wigilię jak zwykły dzień skoro i tak nie ma z kim go spędzić. Rodzice już są w Diany w NY. Jemu pozostaje jakieś odgrzewane żarcie i telewizor.

Usiadł na podłodze opierając plecy o łóżko i włączył telewizję. Od razu przełączył na kanał, na którym miał się zacząć film. Chciał przy nim odpocząć, wyluzować się i przemyśleć parę spraw uwzględniając w nich McLanea. Ten wieczór miał być spokojny i niczym niezakłócony, jednak jak powszechnie wiadomo: plany lubią zbaczać z kursu. Raptownie na przedpokoju rozległ się odgłos dzwonka do drzwi. Mężczyzna zmarszczył brwi i podniósł się by sprawdzić kto go nawiedza o tej godzinie.