Ważne pytanie. Co myślicie o opowiadaniach związanych co nieco z historią? W niedalekiej przyszłości planuję jedno takie, bo kocham historię i chciałabym coś takiego stworzyć. Wydarzenia miałby się rozgrywać w realiach dziewiętnastowiecznej Anglii. Chciałabym wiedzieć co na ten temat sądzicie, byłabym wdzięczna, gdybyście wyrazili swoją opinię w komentarzach :)
Dziękuję za komentarze :)
Najpierw
oślepiło go ostre światło lampy, a chcąc się przed nim ochronić
próbował podnieść nad wyraz ciężką rękę i zasłonić nią
irytujący obiekt. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie. Mięśnie
rwały go na całej długości ręki. Kolejnym, co zarejestrował
były jakieś dziwne, bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Nie
potrafił rozróżnić, czy były to czyjeś głosy, muzyka, czy
wiwaty i zachwyty ludzi oglądających przypadkiem ślub królewski.
W pewnym momencie serce niemal podskoczyło mu do gardła, gdy poczuł
dotyk na czole i dłoni. Był pewien, że to jego nowi znajomi,
których miał tę nieprzyjemność poznać, nie skończyli z nim
jeszcze i postanowili zabawić się w pięciu bokserów i worek
treningowy. Ani trochę zabawa ta nie przypadła mu do gustu, toteż
najbardziej trafnym rozwiązaniem było wzięcie nóg za pas. Jednak
w tym tkwił problem, bo usiłując od dłuższego czasu podnieść
rękę, w końcu uświadomił sobie, że ona i reszta jego ciała ani
drgnie. Zdawało mu się, że ktoś zapiął go w kaftan
bezpieczeństwa i przykuł do łóżka, a jakby tego było mało, to
owinął dodatkowo folią ograniczającą jakiekolwiek ruchy. Owa
folia miała być powodem, przez który niezmiernie ciężko mu się
oddychało. Nie mógł nabrać powietrza głęboko w płuca, oddech
był płytki i trudno było mu się nim zadowolić. Pragnął
napełnić całe płuca powietrzem, choć zakrawało to o cud.
Nie był w
stanie stwierdzić ile czasu minęło od kiedy otworzył oczy, a do
chwili, w której zaczynał rozpoznawać i rozróżniać pierwsze
dźwięki. Pierwsze słowa, które usłyszał brzmiały chyba „Mój
Boże, on żyje”. O ile się nie mylił, głos należał do
Melindy. Pytanie tylko, skąd ona się wzięła i co robiła późną
nocą w tej obskurnej dzielnicy? Obiecał sobie w myślach, że był
to pierwszy i ostatni raz, kiedy postawił tam nogę. W końcu – ku
jego zadowoleniu – natrętne dźwięki ucichły i już nie słyszał
nic poza własnymi myślami.
Mimo tego,
wciąż czuł, że ktoś utrzymuje na nim wzrok. Kiedy ostatecznie
udało mu się podnieść powieki i przyzwyczaić do światła, które
z upływem czasu nie raziło tak okropnie, ujrzał zamazaną postać
ubraną na biało. Powoli nabierała kształtów i ostrości, aż
wreszcie mógł stwierdzić, kto prócz niego jest pomieszczeniu, bo
niewątpliwie w nim był. Chciał się odezwać, lecz głos uwiązł
mu w gardle, co zaczęło go złościć. Nie mogąc ruszyć nawet
palcem, odezwać się słowem był pozbawiony możliwości kontaktu
ze światem. Jednak zdenerwowanie nie trwało długo, nie minęło
wiele czasu, a zmorzył go sen.
Kolejna
pobudka była nieco przyjemniejsza. Światło nie chciało wypalić
mu gałek ocznych, w głowie nie szumiało, potrafił rozpoznać
dźwięki, kształty. Pierwszym, co zobaczył, był biały sufit.
Obrysowując wzrokiem pomieszczenie bez trudu mógł stwierdzić, że
jest w szpitalu. Zorientowanie się, gdzie przebywa nie było teraz
takie trudne. Gorzej było z poruszaniem się, momentalnie odczuł
ból całego ciała, gdy próbował się podnieść. Ostrożnie
przekręcał głowę to w stronę otwartego okna, to do drzwi.
Okazało się, że w sali, która mogła mieć trzy na trzy metry
jest sam. Jego łóżko było jedyne, a poza tym w pokoju znajdowały
się jakieś dziwne urządzenia, których nigdy wcześniej nie
widział. Takim było na przykład coś, co przypominało metalową
konstrukcję przymocowaną do łóżka. Był w stanie dostrzec tylko
jej zarys, ponieważ ból okazał się nadzwyczajnie silny i to
powstrzymywało go od podniesienia się.
Słysząc
otwierające się drzwi przekręcił lekko głowę w ich stronę.
Kobieta cała na biało zbliżyła się i usiadła na krześle przy
łóżku. Uśmiechała się przyjacielsko. Niezbyt głośno, mając
na uwadze jego stan, zapytała czy wie jak się nazywa i czy potrafi
podać kolor teczki, którą trzymała. Bez trudu odpowiedział na
jej pytania. Zastanawiał się, dlaczego to pani doktor przyszła do
niego, a nie pielęgniarka. Pewnie ktoś kompetentny pomyślał, że
człowiek, który obudził się po takim urazie chciałby znać swój
stan. A zdawało mu się, że jego był kiepski.
- Spodziewałam
się, że obudzi się pan o tej godzinie – rzekła spoglądając
przy tym na wiszący na ścianie zegar. Powiedziała mu, że jest
parę minut po piątej popołudniu, sam nie mógł tego zobaczyć. –
Nazywam się Anna Carter, będę pańskim lekarzem prowadzącym.
Mógłby
zadawać pytania, skąd się tu wziął, co się stało, co z nim,
ale doskonale to wiedział. Pamiętał ostatnią noc, która była
brzemienna w skutkach i przyprawiła o niemałe utrapienie. Został
sprany przez pięciu nachlanych typów spod ciemnej gwiazdy, podczas
nieudanego poszukiwania Deakina. Przysiągł sobie, że ten drań
zapłaci mu i za sms'y, i za zmuszenie do pojawiania się w
nieciekawej, pełnej nocnych klubów i barów dzielnicy. Był idiotą,
co mu odbiło? Przez lata trzymał się od tego rodzaju
nieprzyjemnych miejsc z daleka, a wystarczyła wiadomość od
Charliego, by w ciągu chwili uległ mężczyźnie. Prędzej skona,
niż pozwoli na to drugi raz.
- Leki,
które podajemy panu za pomocą kroplówki już zaczęły działać,
bóle, choć częściowo powinny zniknąć.
- Ciężko...
mi.... oddychać – mówiąc to powoli i spokojnie, próbował
dotknąć klatki piersiowej, gdyż w niej odczuwał największy ból.
Spoglądając na rękę zaobserwował żółto-fioletowe plamy o
dziwnych kształtach. Mógł doliczyć się pięciu dużych siniaków
na jednej ręce. Zaczynał się bać, co było z resztą części
ciała. Swojej twarzy w lustrze nie zamierzał oglądać przez
najbliższy czas.
- Proszę
się nie denerwować. Najważniejszy jest spokój i pański
wypoczynek. Pańscy bliscy stwierdzili jednogłośnie, że zbyt
pochopne informowanie pana o stanie zdrowia tylko pogorszy sytuację,
toteż jestem tutaj, by pana uspokoić i zapewnić, że już nic nie
zagraża pańskiemu życiu. Jest pan w dobrych rękach – kobieta
nie zdejmowała promiennego uśmiechu z twarzy, co wydało mu się
sztuczne i wymuszone. Próbowała go uspokoić, by nie dostał do
tego wszystkiego zawału serca? Chciał wiedzieć i gdyby nie
wszechobecny ból, zacząłby się z nią kłócić.
-
Wypiszecie mnie... za tydzień? – zapytał z ogromną nadzieją w
głosie. Mistrzostwa Europy zbliżały się nieubłaganie, nie miał
czasu na pobyt w szpitalu.
Lekarka
przez pewien czas spoglądała na niego milcząc. Wyraźnie zauważył
rysujące się na jej twarzy zakłopotanie. Zmarszczka między jej
brwiami się pogłębiła, a promienny uśmiech jakim go dotychczas
obdarzała zszedł z kształtnych, pomarańczowych ust. Poprawiła
nieco nerwowym ruchem czarne włosy i westchnęła ciężko. Nie
odpowiedziała na pytanie, gdy zadał je po raz kolejny, odparła
jedynie, że na chwilę obecną musi odpoczywać, a dopiero za parę
godzin odwiedzający będą mieli do niego prawo wstępu.
Nie miał
pewności co do odpowiedniego postępowania kobiety z nim. Jakim
cudem, będąc pacjentem nie może dowiedzieć się, co mu dokładnie
jest? I o jakich bliskich wcześniej wspominała? Bardziej
prawdopodobne jest, że wszystkie książki i filmy o
Christianie Grey'u znikną z powierzchni Ziemi, niż jego rodzice
pojawią się w szpitalu, martwiąc się o stan zdrowia swojego syna.
Ewentualnie Arkady i Melinda się dowiedzieli i przyjechali go
pocieszyć, że zaraz wróci do domu.
Jak
to doktor Carter ujęła, towarzystwa może spodziewać się dopiero
za kilka godzin. Problem w tym, że wtedy będzie późna noc, a nikt
przy zdrowych zmysłach nie będzie spędzi całego dnia siedząc na
korytarzu szpitalnym.
*
* *
- Charlie –
ojciec usiadłszy obok, położył rękę na jego ramieniu. Ten
pokrzepiający gest wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej.
Oparłszy się na łokciach, spuścił głowę niżej niż
wcześniej. Powoli odczuwał brak jedzenia, picia i snu, ciągnęło
się to od trzech dni i z każdym było gorzej. – Wykończysz się.
Zabieram cię do domu.
- Nie –
jęknął nie zamierzając ruszyć się z miejsca.
- Tata ma
rację – głos zabrała stojąca naprzeciwko Eleanor, a Julia jej
przytaknęła. Wszyscy widzieli jak koszmarnie wygląda.
- Nie –
warknął wściekły na nich, a bardziej na samego siebie i głupotę,
przez którą Castella mógł stracić życie. – To moja wina –
niewiele brakowało, od płaczu dzieliły go sekundy.
Odtrącił
rękę ojca i chcącą go zatrzymać Melindę. Nie potrafił spojrzeć
im w oczy. Chcąc uniknąć świadków swojego upadku skierował się,
niemal biegiem, do łazienki. Na szczęście była tuż przy
sąsiednim korytarzu. Pochylił się nad umywalką, odkręcił zimną
wodę i opłukał nią twarz. Natychmiast woda z kranu zmieszała się
ze słonymi łzami.
-
Nienawidzę siebie – wysyczał przez zaciśnięte zęby uderzając
w tym czasie w ścianę.
Czuł się
jak największy zbrodniarz w historii. Sumienie paliło go od środka
żywym ogniem. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystko, co
spotkało Rene, było jego winą, a na naprawę tego nie miał
najmniejszych szans. Gdyby tylko zachował się normalnie, gdyby go
nie prowokował, gdyby po prostu powiedział, że chce spędzić u
niego noc, zamiast robić głupie żarty, które w najmniejszym
stopniu nie miały pokrycia z rzeczywistością. Nigdy nie planował
nocować u swojego ex, a tym bardziej szukać przygodnego faceta.
Przez idiotyczną wiadomość Gwiazdeczka leży w szpitalu. Nawet
przeczuwając, że nie kochanek nie da się złapać na taki numer,
nigdy nie powinien zmuszać go do przyjazdu.
- Będzie
dobrze, będzie dobrze – powtarzał po cichu niczym mantrę, w
którą z całych sił starał się wierzyć.
- Charlie,
uspokój się – jak przez mgłę widział Elay'a zakręcającego
kran. Został przez niego pociągnięty za ramię i przywrócony do
pionu. Potrząsnął nim kilka razy, a gdy wreszcie spojrzał na
niego zielonymi oczyma ujrzał troskę i zmartwienie. – Rene żyje,
a to jest najważniejsze, czyż nie? Nie mam pojęcia, dlaczego
uważasz, że jego stan to twoja zasługa. Wiem od żony, że się
nie dogadywaliście i nawet jeśli chciałeś obić mu twarzyczkę,
nigdy byś się do tego poziomu nie zniżył. Nie kierowałeś
samochodem, który go potrącił.
Elay to
miły gość, ale nie wiedział o niczym, więc nie warto brać jego
zdania pod uwagę. Nie sprowadził na kogoś nieszczęścia z powodu
chęci zdominowania i sprowokowania. Nikt prócz niego nie mógł
wiedzieć co się rzeczywiście stało. Najgorsze tego wszystkiego
były skutki.
- Wytrzyj
się – podał mu paczkę chusteczek – i chodź. Jak wejdziesz do
środka, zobaczysz, że wszystko z nim w porządku.
Ponownie
zajął miejsce obok ojca na ławeczce. Rozsiadł się zakładając
ręce na klatce piersiowej i odchylając się, by dotknąć głową
ściany. Poza nim, przy pokoju Castelli znajdowali się rodzice –
mama dowiedziawszy się o wypadku nalegała, by przyjechać –
Melinda z mężem oraz pani Augustina. Z zebranych tu osób był
jedynym, który wiedział co się stało. Bar, w którym imprezował
z przyjaciółmi był kilka metrów dalej. Był na miejscu... Był i
nic nie mógł zrobić. Widział leżącego na ulicy, nieprzytomnego,
poobijanego Rene i myślał, że to już koniec. Kiedy pogotowie i
policja wezwane przez przechodniów dały znać o swojej obecności,
zaciekawieni i wywabieni z klubu ludzie zaczęli się interesować
zajściem. W pierwszych minutach nie wierzył własnym oczom, po
jakimś czasie oprzytomniał i zadzwonił do ojca. Ten powiadomił
całą resztę, która zebrała się w szpitalu w ciągu godziny.
Niestety nic to nie dało, bo zostali odesłani do domów, nie mogli
się zobaczyć z Castellą, był nieprzytomny. Dopiero niedawno
dostali informację, że pacjent się wybudził.
- Pani
doktor powiedziała, że wejść do pokoju można około ósmej
wieczorem. Jeśli ktoś ma coś ważnego do zrobienia powinien
jechać do domu. Jutro też jest dzień – oświadczyła Julia,
która przeprowadziła rozmowę z Anną Carter. Mimo tego, żadna
osoba nawet nie drgnęła. Rodzina Deakin siedziała przed salą w
ciszy. Najbardziej przejęty z nich bezdyskusyjnie był Charlie.
Natomiast Elay z Melindą chodzili w tę i z powrotem po holu. Od
czasu do czasu coś do siebie szepnęli. Najbardziej spokojną, choć
nie mnie zawiedzioną całą sytuacją była Julia Augustina. Stała
przed automatem z gorącymi napojami. Zamówiła kawę, która
okazała się być raczej kiepskiej jakości, co można było
wywnioskować z jej kwaśnej i skrzywionej miny.
Każdy
usiłował znaleźć sobie jakieś zajęcie, by nie zwariować w tej
bezsilności. Trzy godziny ciągnęły się niczym korek w Sao Paulo
podczas okresu świątecznego. W końcu nastąpił ten długo
wyczekiwany moment. Pielęgniarka – na szczęście
nieprzypominająca tej, która kiedyś zajmowała się Arkady'm –
niosąca kroplówkę przekroczyła próg pokoju Rene. Po pewnym
czasie opuściła pomieszczenie z pustym opakowaniem. Zakomunikowała
przy tym, że mogą odwiedzić pacjenta, który notabene wrócił z
krainy snów, gdy zmieniała mu wlew. Melinda pospieszyła do drzwi i
jako pierwsza wkroczyła do pomieszczenia.
Dostrzegając
przyjaciela, któremu trudno było nawet ruszać głową zbliżyła
się, pochyliła i dotknęła jego bladych policzków. Zapragnęła
mocno go uścisnąć, tak potwornie się martwiła, lecz wiedziała,
że Rene mógłby nie znieść bólu. Z jednej strony cieszyła się,
że nie potrafił umieść głowy i obejrzeć swojego uszkodzonego
ciała. Wierzyła, że odpowiednie leki zadziałają uspokajająco.
Nie chciała nawet myśleć jakie piekło się rozpęta za kilka
chwil.
- Żyjesz –
chlipnęła łzami. Nie powstrzymała lecących po policzkach
kropelek.
- Jakoś –
odparł cicho, nie wykonując żadnych ruchów. Pozycja leżąca,
jaką do tej pory utrzymywał nie pozwalała na patrzenie poza obręb
sufitu. Na szczęście dla wszystkich. Miała ogromną nadzieję –
jak zapewne reszta – że otrzymane zastrzyki zminimalizują
odczuwanie czegokolwiek poniżej pasa. Jeśli nie poczuje nic, jest
szansa, że przez pewien czas jeszcze się nie zorientuje. Muszą za
wszelką cenę przygotować go mentalnie.
- Nic mu
nie jest – prychnął Arkady udając zdenerwowanie. Jak wszyscy
tutaj, usiłował robić dobrą minę do złej gry. – Gdzieś ty
się szlajał. Od kiedy chodzisz do klubów?
-
Musiałem... coś załatwić – mruknął, szukając wzrokiem
Charlesa, który raczej nie wszedł do środka. Po chwili przy
trenerze pojawiła się krągła, dość niska kobieta o czarnych
kręconych lokach. Uśmiechała się przyjaźnie, roztaczała wokół
siebie atmosferę bezpieczeństwa, spokoju, troski i matczynej
miłości. Nie miał wątpliwości, musiała być żoną Arkady'ego
i matką Charliego.
Wśród
zebranych dostrzegł Elay'a, co nieco go zdziwiło. Wszakże często
i dużo pracował, więc rzadko bywał w domu, ponadto – z tego co
wiedział – między nim a Melindą nie układało się najlepiej.
Może chcą po prostu zachować pozory. Zanotował sobie w głowie,
żeby później porozmawiać o tym z przyjaciółką. Nagle doszło
go stukanie obcasów. Ludzie przy łóżku odsunęli się robiąc
miejsce dla zbliżającej się Julii Augustiny. Jak zwykle
olśniewająca, w długim płaszczu i wysokich kozakach, z miną,
która nie wróżyła niczego dobrego. Zatrzymała się, podparła w
boki marszcząc brwi. Gdyby nie boląca klatka piersiowa, zacząłby
rzucać wyjaśnieniami jak z procy, byle odpędzić się od
przerażającej wiedźmy.
- To nie...
moja – wziął płytki oddech, gdyż tylko na niego mógł sobie
pozwolić – wina. Jakiś debil... kierował autem.
-
Odpoczywaj w łóżeczku póki możesz, bo kiedy wrócisz będziesz
wypruwał z siebie flaki – rzuciła tym swoim złowieszczym
głosem. – Wracaj szybko do zdrowia.
Nigdy nie
spodziewałby się, że ci wszyscy ludzie będą się o niego
martwić. Bez dwóch zdań miał cholernego pecha, ostatnio nie był
jego czas. Najpierw przegrane zawody, teraz to. Mimo tego ucieszył
się, widząc... Naprawdę bliskie mu osoby. Nieważne było, że z
niektórymi niezbyt dobrze się dogadywał lub nie znał. Stwierdził,
że gdyby mieli go gdzieś, nie przyjechaliby do szpitala.
Niespodziewanie poczuł ukłucie w sercu. W głębi duszy pragnął,
by rodzice również dotrzymali mu towarzystwa lub chociaż
zadzwonili, mieli świadomość, co dzieje się z ich jedynym
dzieckiem. Co więcej, żałował, że nie było z nim jeszcze jednej
osoby.
-
Przynajmniej sobie pospałeś – uśmiechnęła się McCartney
szukająca pozytywów. – Ja też chciałabym przeleżeć w łóżku
nic nie robiąc całe trzy dni.
- Słucham?
– rzucił po kilku sekundach milczenia i wlepiania
niedowierzającego wzroku z młodą kobietę. – Leżałem tu...
trzy dni? Byłem przekonany, że... przywieźli mnie wczoraj w nocy.
- Nie,
Rene. Jesteś w szpitalu od kilku dni. Lekarstwa, które ci podali
miały minimalizować ból, jednak skutki uboczne jak otępienie i
senność były nierozerwalne – wyjaśnił sprawnie starszy
Deakin. – Doktor Carter stwierdziła, że mogą cię wypisać za
tydzień, lecz...
- Chcę
wyjść stąd... jak najszybciej. Chcę... do domu – mówił z
przerwami na oddech, właściwie nie powinien w ogóle się odzywać.
Może wtedy coś nie chciałoby rozerwać mu płuc. – Jakoś
przeżyję... posiniaczoną twarz.
* * *
Słyszał
rozmowy dobiegające z pokoju. Ściszony głos Gwiazdeczki również
nie był mu obcy. Każdy starał się podnieść łyżwiarza na
duchu, wesprzeć, zapewnić, że wszystko dobrze. Nawet jeśli z
prawdą mijało się to o lata świetlne. Żołądek podchodził mu
do gardła, a serce usiłowało wyrwać się z piersi. Nie wiedział
czy gorzej się czuł, czy wyglądał. Mama w domu zamartwiała się
o niego, bo przez ostatnie dni wyglądem przypominał śmierć. Nie
jadł, prawie nie pił, a już na pewno nie spał.
Poderwał
się z siedzenia jakby rażony prądem, kiedy ktoś dotknął jego
ramienia. Odwróciwszy się dostrzegł ojca, który gestem ręki
zachęcał go do wejścia do środka. Nie mógł, nie potrafił. Na
samą myśl, jak Rene na niego spojrzy... z nienawiścią kipiącą z
niego całego, mordem w oczach, pragnął rozmyć się w powietrzu.
Nie będzie w stanie sobie poradzić, jeżeli łyżwiarz faktycznie
uraczy go tym spojrzeniem.
Pierwszy raz w życiu był taki przerażony.
-
Nie, tato – szepnął cofając się o dwa kroki.
-
Wydaje mi się, że Rene chciał cię zobaczyć tutaj ze wszystkim.
Wiem, że się nie lubicie, ale...
-
Nic nie wiesz – ponownie był bliski płaczu. – On... Już
widział?
-
Na szczęście nie. Nawet nie drgnie, co działa na naszą korzyść.
Żadne z nas nie potrafi mu tego powiedzieć.
Ostatecznie
dał się przekonać prośbom ojca. Przywitał się z Castellą, choć
patrzenie mu w oczy było niemożliwe. Podejrzewał, że ujawnienie
ich małej tajemnicy nie wchodziło w grę, toteż blondyn nie powie
dlaczego, opuściwszy dom udał się do miejsca, będącego zupełnie
nie w jego stylu. Zwrócił uwagę na rozcięty łuk brwiowy,
purpurowego siniaka na poliku i na kolejny ślad przemocy widniejący
w okolicy ust.
- Jak się
czujesz? – zadał idiotyczne pytanie, przecież doskonale to
widać, lecz z braku lepszego pomysłu na zaczęcie rozmowy musiał
z niego skorzystać.
- Bywało
lepiej – przyznał szczerze. Spochmurniał i zmarszczył brwi, po
czym odezwał się. – Nie mogę ruszyć nogami.
Po tych
słowach w sali zrobiło się przeraźliwie cicho, można było
usłyszeć brzęczenie komara. Obolały mężczyzna obrysował
zebranych wzrokiem, którzy kolejno spuszczali głowę albo odwracali
ją w inną stronę. Obserwując ich reakcje nagle w jego umyśle
zapaliła się czerwona lampka. Nie bacząc już na trudności z
oddychaniem, bolącą klatkę, podpierał się nerwowo rękoma, by
jak najszybciej spojrzeć na nogi. Nie czuł ich, nie potrafił
ruszyć, co sprawiało, że obrał najczarniejszy scenariusz.
Kończyny dolne były ważniejsze niż wszystko inne, więc ich
uszczerbek był dla niego jak rozstrzelanie z karabinu maszynowego.
Arkady
dostrzegając poczynania Rene, by za wszelką cenę przyjrzeć się
nogom zdecydował się go powstrzymać. Złapał mężczyznę za
ramiona i zmusił do utrzymania dotychczasowej pozycji. Gdy ten
zwrócił na niego dwukolorowe oczy przepełnione paniką, niemal
histerią, przerażeniem, serce mu się łamało patrząc na
podopiecznego, dla którego jazda na lodzie była całym życiem.
- Rene –
powiedział uspokajającym głosem, nie puszczając łyżwiarza, bo
znów zacząłby się wyrywać, a to pogorszyłoby jego stan.
- Puść –
szepnął, a łzy momentalnie napełniły kanaliki oczu i spłynęły.
– Chcę zobaczyć.
- To nie
to, co myślisz – zapewnił. – Nogi masz obie, będziesz mógł
się normalnie poruszać, ale dopiero po dwóch miesiącach. Pani
doktor stwierdziła złamanie w prawej nodze, więc kazała
pielęgniarkom założyć gips. Wisisz sobie na wyciągu –
zażartował, chcąc rozładować atmosferę, bezskutecznie. Musiał
dobić go jeszcze bardziej i powiedzieć reszcie uszkodzeń, o
których Carter go nie poinformowała na ich prośbę. Były nimi
cztery złamane żebra i zapewnienie sobie sześciu tygodni bez
jakiegokolwiek wysiłku, tym bardziej bez sportu. Wolał wziąć na
siebie odpowiedzialność uświadomienia Rene, że tegoroczne
mistrzostwa i odwet za igrzyska musi wybić sobie z głowy.
Spodziewali
się wrzasków, wyzwisk, rozwścieczonego Castelli, rzucania
wszystkim co znajdzie się w zasięgu ręki, nienawiści do całego
świata przelanej na nich, wyładowania się na obecnych w sali,
obarczenia ich winą. Oczyma wyobraźni wpatrywali się w prawdziwe
piekło, jakie bez wątpienia rozpętałoby się za czasów starego
Rene. Nowy, co zszokowało zebranych, był w stanie tylko zasłonić
rękoma załzawione oczy i zacisnąć zęby. Minęło niewiele czasu,
kiedy dało się słyszeć stłumione pojękiwania, które powstawały
na skutek próby zaprzestania płaczu. Nie dało to jednak żadnego
efektu. Poza zdezorientowanym Arkadym i Melindą, którzy najdłużej
znali mężczyznę, Julii zaparło dech z wrażenia. Zaś Charliego
naszło niewyobrażalne poczucie winy. Eleanor, obejmując wzrokiem
blondyna, natomiast poczuła jakby jej własnemu dziecku stała się
krzywda. Nie sposób było jej przejść obok niego obojętnie, mimo
iż prawie go nie znała.
* * *
Przegrał
zawody zanim w ogóle zdążył wziąć w nich udział. Nie
zrewanżuje się, nie pokaże niezwykłego talentu. Przesiedzi w domu
dwa miesiące bez możliwości uprawiania sportu, co było powodem
jego życia. Zadziwiając samego siebie zaczął płakać
rozpaczliwie jakby w wypadku stracił kończyny lub do końca swojego
istnienia musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Lecz dla
niego nawet gips był katastrofą, tym bardziej, że po leczeniu
będzie zmuszony do rehabilitacji zarówno złamanych żeber jak i
nogi. Odechciało mu się żyć, stracił całą radość z
ukochanego sportu, jaką Deakin mu przypomniał. Nie wejdzie na lód
przez długi czas, więc co miałby ze sobą zrobić? Całe życie
podporządkował treningom, miałby się obejść bez nich? O wzięciu
udziału w kolejnych zmaganiach o złoto mógł sobie pomarzyć. Ktoś
stwierdziłby, że nie ma tego złego, bo przynajmniej będzie w
stanie znów chodzić. Mógłby śmiało stwierdzić, że tylko
dzięki Bożej opatrzności, bo gdyby został przykuty do wózka...
Prędzej skończyłby żywot na tym świecie, niż pozwolił się
posadzić do tego miniaturowego, prywatnego więzienia.
Przyjaciele,
bo nimi byli ci wszyscy ludzie, postanowili oszczędzić mu wstydu i
upokorzenia. Wyszli z pokoju zostawiając go samego, jak tego
pragnął. Jak wcześniej cieszył się, że ktoś przy nim jest, tak
teraz z prawdziwą ulgą przyjął wieść, że zostawiają go
samego. Potrzebował tego, a oni to uszanowali. Uspokojenie się
zajęło mu dużo czasu. Pamiętał, że zasnął ze zmęczenia
bardziej psychicznego, niż fizycznego nad ranem.
* * *
-
Zostawiliśmy córkę z moimi rodzicami – odpowiedział na pytanie
Arkady'ego Elay, który przytulając żonę żegnał się przy
rejestracji z pozostałymi. – Wziąłem wolne w robocie, żeby
małej jutro przypilnować. Mel chce pojechać do jego domu i
zapakować rzeczy przydatne w szpitalu.
- Ja także
zamierzam jutro tu wrócić. Mogę przyjechać po ciebie - zwrócił
się do dawnej podopiecznej.
Uzgodnili
zatem, że ich dwoje przygotuje walizkę dla Castelli z ubraniami i
chemią, a potem dotrzymają mu towarzystwa. Mieli podejrzenia, że
niespodziewane i niepodobne do niego zachowanie było tylko
przejściowe, bo kto jak kto, ale Rene nie okazywał swoich słabości,
nie płakał. Wściekła się, wydzierał wyżywał na czym tylko się
dało.
- Nie mogę
wziąć sobie wolnego. Informujcie mnie na bieżąco – rzekła
Augustina i oddaliła się nie powiedziawszy nic więcej. Gdy
zniknęła z pola widzenia Melinda przewróciła oczami.
- Mogłaby
okazać trochę więcej współczucia. Zamiast go pocieszyć zaczęła
zachowywać się wyniośle jak jakaś damulka. Wygląda jakby w
ogóle się nie przejęła stanem Rene – odparła oburzona
Melinda.
- Prawda,
jest wyniosła, ale bardzo to przeżywa, mimo iż nie pokazuje tego
po sobie. Bardzo się martwi, zważywszy, że doskonale wiedziała
ile ciężkiej pracy może włożyć Rene w ćwiczenia pod jej
okiem, czego oczywiście nie znosi. Zdaje sobie sprawę jak bardzo
musiało mu zależeć na wygranej, skoro wrócił na jej lekcje. A
nie oszukujmy się, nie należą do najłatwiejszych – wyjaśnił
Deakin, pewny, że Augustina po prostu ukrywa emocje. – Charlie,
ty również wracasz.
- Chcę
zostać – mruknął.
- Patrzyłeś
ostatnio w lustro?! – warknął mężczyzna. – Wyglądasz jakbyś
miał zaraz zemdleć. W niczym mu się nie przydasz, nawet jeśli
będziesz siedział tu kolejne godziny. Co ci dało przesiadywanie
przed jego drzwiami całymi dniami? Jeszcze trochę, a będziesz
kolejnym pacjentem na oddziale. Zabieramy cię do domu i pojedziesz
z nami samochodem, bo jadąc motocyklem mógłbyś spowodować
wypadek.
Protesty
zostały stłumione przez ojca, który nie odpuszczał. Został
potraktowany jak nieumiejący o siebie zadbać gówniarz. Nie miał
prawa głosu w żadnej kwestii. Zresztą każdy był przeciwko niemu.
Byli po stronie taty. Musiał się poddać, jednak po kilkugodzinnym
odpoczynku w domu będzie mógł przyjechać. Nie wejdzie do sali,
ale posiedzi na ławce przed nią. Chciał po prostu być przy Rene.
Kochanek nie musiał wiedzieć o jego obecności. Takie wyjście jest
najlepsze. Zmierzenie się z nim twarzą w twarz było wykluczone.
* * *
- To był
piękny gest, popłakałam się ze wzruszenia – rzuciła
rozanielona Melinda wspominając sytuację mającą miejsce kilka
dni temu. Odłożywszy wcześniej torbę z rzeczami przyjaciela
poszukiwała klucza od drzwi wejściowych. Wygrzebawszy go z torebki
otworzyła zamki. Na powitanie przyszedł Lupo, który radośnie
machał ogonem i wył. Widząc pana, który jakiś czas temu go
uratował, a którego dawno nie widział zbliżył się bez obaw i
skoczył na niego.
- Jestem
już, no jestem – pogłaskał psa zadowolony, że w końcu
przywyknął do nowego otoczenia i do niego. Mimo iż przez długi
czas byli rozdzieleni.
- Kochany
jest – uznała Melinda. Do niej także ochoczo podchodził, w
końcu spędziła z nim tydzień. Dwa razy dziennie przyjeżdżała,
dawała mu świeżej wody, jedzenia, wyprowadzała na spacer i
bawiła się. Chociaż spacery nie odbywały się na smyczy, gdyż
Lupo nie pozwolił się na niej zapiąć. Wypuszczała go z domu,
pozwalając biegać po podwórku, czasami szła za nim do lasu. Po
każdej wyprawie trwającej ponad dwie godziny otwierała mu halę,
by odpoczął sobie w chłodnym miejscu. Musiała przyznać, że
zatrzymanie psa było najlepszym, co mężczyzna mógł zrobić.
- Ale Elay
bardziej, co? – zaśmiał się. Cieszył się, że małżeństwo
Melindy przetrwało kryzys. Choć nazywanie tego kryzysem było
przesadą.
Wciąż
śmiać mu się chciało, gdy przypominał sobie wyznanie
przyjaciółki. To, co nie tak dawno nazwała zdradą małżonka
okazało się być najpiękniejszym prezentem na rocznicę ślubu,
jaki mogła sobie wymarzyć. Elay dokładał starań prze miesiąc,
by dokładnie zaplanować to wyjątkowe wydarzenie. Kiedy była
przekonana, że mąż ją zdradza, w rzeczywistości planował
niezapomnianą noc. A kobietą, która miała być jego kochana,
okazała się stara znajoma ze sklepu jubilerskiego pomagająca
wybrać naszyjnik, zarezerwować stolik w luksusowej restauracji oraz
pokój w najlepszym hotelu w mieście. Chciał sprawić ukochanej
przyjemność w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, toteż
bardzo się starał, by plany przebiegły dokładnie po jego myśli.
Początkowo nie chciała słuchać jego wyjaśnień, była pewna
swego. Dopiero, gdy zadzwonił do znajomej, a ta potwierdziła jego
wersję zdołał ją przekonać. Wysłuchawszy całej historii
podsumował ją jednym zdaniem „Stąd biorą się nieporozumienia”.
W ogóle z nim nie rozmawiała o swoich podejrzeniach, więc nie mógł
wiedzieć, iż widziała go z jakąś kobieta. Cieszył się, że
przyjaciółka doszła do porozumienia z mężem. Prędzej piekło by
zamarzło, niż Elay dopuściłby się zdrady. Zdawał sobie z tego
sprawę do początku, szkoda, że ona nie brała pod uwagę jego
niewinności.
- Byłam
zaślepiona – przyznała rozpakowując torbę. – Czekaj chwilę
– rzuciła, gdy zabierał się do zdjęcia buta z jednej nogi.
Wolała mu w tym pomóc i nie ryzykować, że straci równowagę i
upadnie. Nauka chodzenia o kulach szła opornie. W tej kwestii był
bardzo niepojętnym uczniem.
-
Poradziłbym sobie – obrzucił ją kpiącym wzrokiem.
- Noga w
gipsie co kolana i połamane żebra. Taaak, na pewno dałbyś sobie
radę. Wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, jednak...
- Zamknij
się – warknął. – Nie waż się poruszać tego tematu.
- Będziesz
udawał, że nic się nie stało? Dobra, jak chcesz – uniosła
ręce w geście obronnym. Nie łudziła się, że będzie łatwo.
Rene próbował wyprzeć ze świadomości, że przez najbliższy
czas potrzebna będzie mu pomoc oraz mistrzostwa przejdą mu koło
nosa. To drugie było największym i najboleśniejszym ciosem.
Udawanie, że mistrzostw w tym roku nie będzie miało pomóc mu w
przebrnięciu przez czas, w którym naprawdę będą się odbywać.
Im mniej o nich będzie słuchać, tym łatwiej się pogodzi ze
zmarnowanym czasem i pracą jaką włożył przygotowania.
Oczywiście tak miało się stać w teorii, z praktyką bez
wątpienia pojawią się problemy. Można śmiało powiedzieć, że
cokolwiek związanego z łyżwiarstwem stanowiło temat tabu.
Ledwo
zniósł bezproduktywne leżenie w szpitalu przez cholernych siedem
dni. Czas mu urozmaicała albo ona, albo Arkady, poza rozmowami z
nimi nie miał co ze sobą zrobić. W umyśle wciąż siedziało mu
jedno: chęć spotkania tego podłego drania Charlesa i wygarnięcie
mu. Był wściekły na bruneta. Marzył, by przypierdolić mu z
całych sił. Te jednak w obecnym momencie na niewiele pozwalały.
Posługując
się dodatkową pomocą w postaci kul ortopedycznych przeszedł do
kuchni. Nie obeszło się bez problemów, bo klatka piersiowa dawała
o sobie znać dosyć często, postanowił więc poczekać z jakimś
posiłkiem – te w szpitalu nie bardzo mu smakowały – na Mel.
Wystarczą mu płatki z mlekiem, tylko ktoś będzie musiał je
zrobić. McCartney wyglądała na całkiem zadowoloną z oferowania
mu swojej pomocy. Argumentowała to większą ilością czasu, który
mogą ze sobą spędzać. Nie byłoby to takie złe, pod warunkiem,
że byłby fizycznie zdrowy.
- Zdawało
mi się, czy ktoś pukał do drzwi? – zapytała pojawiając się w
kuchni.
- Niczego
nie słyszałem.
- Pójdę
jednak sprawdzić – jak powiedziała tak zrobiła. Otworzyła
wejście zaciekawiona, czy przywiało tu tę osobę, której się
spodziewała. Zdecydowanie. – Cześć, Charlie.
Mi by się podobało lubię tego stylu opowiadania. Ale najchętniej przeczytałabym opowiadanie osadzone w średniowieczu gdzie jest pełno rycerzy, książąt, słudzy. W sumie jakbyś znala takie opowiadanie gdzie np. książę jest z kimś niższego stanu to mogłabyś polecić, chętnie przeczytam. A co do lodowej powłoki bardzo mi się podoba to opowiadanie. Ile planujesz rozdziałów???
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za opinię :). Ja też uwielbiam opowiadania osadzone w średniowieczu, choć najlepsze jakie do tej pory czytałam było od Luany "Połączeni". Polecam przeczytać, myślę że się nie zawiedziesz. W przyszłości zamierzałam stworzyć historię tego typu ale chciałabym zrobić z tego ebooka. Planowałam 25 rozdziałów i jakbym sie w nich zmieściła to byłoby super :)
UsuńTo ja na pewno chętni bym to kupiła i przeczytała. Dużo weny życzę
UsuńŚwietny pomysł z historyczną fabułą, uwielbiam tamte czasy! Mało jest opowiadań osadzonych w XIX wieku, a jezżeli już są to często na takim sobie literackim poziomie. Zaś opowiadanie Twojego autorstwa gwarantuje wysoki poziom i wciągającą lekturę, jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszę sie, że tak uważasz:D
UsuńHistoryczne opowiadanie może być bardzo ciekawe, więc jeśli masz pomysł to jestem, jak najbardziej za :) Planujesz opowidanie realne czy bardziej fantastyczne?
OdpowiedzUsuńDobrze, że R przeżył. W sumie nie spodziewałam się, że jego udział w mistrzostwach zostanie odwołany, ale myślę, że to będzie taka lekcja pokory i pozwoli mu ona na blizsze poznanie Ch, gdyż na pewno to on się nim będzie opiekował. Szkoda, że Ch nie wchodził do sali R, bo może już teraz atmofera między nimi by się oczyściła.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Właściwie to chciałam zmieszać to z fantastyką, znaczy mpregiem bo mi się on marzy od jakiegoś czasu. Obawiam się, że niektórym może sie to nie spodobać, ale tak bardzo chcę stworzyć mpreg, że planów nie zmienię.
UsuńPozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńto ja, nie mogłam sobie odpuścić napisania tutaj ;) no i jedno wielkie wow za taką niesamowitą częstotliwość nowych rozdziałów... a odpowiadając na Twoje pytanie, przeczytam wszystko co wyjdzie z spod Twojego pióra, dla mnie nie ma znaczenia gdzie dzieje się akcja, ważne jest to co się dzieje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nie przepadam za historią, ale jakbyś Ty coś takiego napisała to czemu nie. Chętnie poczytam. :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńuff tak bardzo się bałam o Rene... wyczekiwał pohawienia się Charliego, a ten jednak nie miał odwagi na wejście do tej sali... był wręcz obok...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo się bałam o Rene... no pięknie wyczekiwał pojawienia się Charliego, a on nie miał odwagi na wejście do sali...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
52 year-old Research Assistant III Randall Siaskowski, hailing from Mount Albert enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Foraging. Took a trip to Historic Centre of Guimarães and drives a Aston Martin DB3S. dowiedz sie wiecej tutaj
OdpowiedzUsuń