Powered By Blogger

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Lodowa powłoka - Rozdział 20


Ważne pytanie. Co myślicie o opowiadaniach związanych co nieco z historią? W niedalekiej przyszłości planuję jedno takie, bo kocham historię i chciałabym coś takiego stworzyć. Wydarzenia miałby się rozgrywać w realiach dziewiętnastowiecznej Anglii. Chciałabym wiedzieć co na ten temat sądzicie, byłabym wdzięczna, gdybyście wyrazili swoją opinię w komentarzach :)
Dziękuję za komentarze :) 





Najpierw oślepiło go ostre światło lampy, a chcąc się przed nim ochronić próbował podnieść nad wyraz ciężką rękę i zasłonić nią irytujący obiekt. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie. Mięśnie rwały go na całej długości ręki. Kolejnym, co zarejestrował były jakieś dziwne, bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Nie potrafił rozróżnić, czy były to czyjeś głosy, muzyka, czy wiwaty i zachwyty ludzi oglądających przypadkiem ślub królewski. W pewnym momencie serce niemal podskoczyło mu do gardła, gdy poczuł dotyk na czole i dłoni. Był pewien, że to jego nowi znajomi, których miał tę nieprzyjemność poznać, nie skończyli z nim jeszcze i postanowili zabawić się w pięciu bokserów i worek treningowy. Ani trochę zabawa ta nie przypadła mu do gustu, toteż najbardziej trafnym rozwiązaniem było wzięcie nóg za pas. Jednak w tym tkwił problem, bo usiłując od dłuższego czasu podnieść rękę, w końcu uświadomił sobie, że ona i reszta jego ciała ani drgnie. Zdawało mu się, że ktoś zapiął go w kaftan bezpieczeństwa i przykuł do łóżka, a jakby tego było mało, to owinął dodatkowo folią ograniczającą jakiekolwiek ruchy. Owa folia miała być powodem, przez który niezmiernie ciężko mu się oddychało. Nie mógł nabrać powietrza głęboko w płuca, oddech był płytki i trudno było mu się nim zadowolić. Pragnął napełnić całe płuca powietrzem, choć zakrawało to o cud.
Nie był w stanie stwierdzić ile czasu minęło od kiedy otworzył oczy, a do chwili, w której zaczynał rozpoznawać i rozróżniać pierwsze dźwięki. Pierwsze słowa, które usłyszał brzmiały chyba „Mój Boże, on żyje”. O ile się nie mylił, głos należał do Melindy. Pytanie tylko, skąd ona się wzięła i co robiła późną nocą w tej obskurnej dzielnicy? Obiecał sobie w myślach, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy postawił tam nogę. W końcu – ku jego zadowoleniu – natrętne dźwięki ucichły i już nie słyszał nic poza własnymi myślami.
Mimo tego, wciąż czuł, że ktoś utrzymuje na nim wzrok. Kiedy ostatecznie udało mu się podnieść powieki i przyzwyczaić do światła, które z upływem czasu nie raziło tak okropnie, ujrzał zamazaną postać ubraną na biało. Powoli nabierała kształtów i ostrości, aż wreszcie mógł stwierdzić, kto prócz niego jest pomieszczeniu, bo niewątpliwie w nim był. Chciał się odezwać, lecz głos uwiązł mu w gardle, co zaczęło go złościć. Nie mogąc ruszyć nawet palcem, odezwać się słowem był pozbawiony możliwości kontaktu ze światem. Jednak zdenerwowanie nie trwało długo, nie minęło wiele czasu, a zmorzył go sen.
Kolejna pobudka była nieco przyjemniejsza. Światło nie chciało wypalić mu gałek ocznych, w głowie nie szumiało, potrafił rozpoznać dźwięki, kształty. Pierwszym, co zobaczył, był biały sufit. Obrysowując wzrokiem pomieszczenie bez trudu mógł stwierdzić, że jest w szpitalu. Zorientowanie się, gdzie przebywa nie było teraz takie trudne. Gorzej było z poruszaniem się, momentalnie odczuł ból całego ciała, gdy próbował się podnieść. Ostrożnie przekręcał głowę to w stronę otwartego okna, to do drzwi. Okazało się, że w sali, która mogła mieć trzy na trzy metry jest sam. Jego łóżko było jedyne, a poza tym w pokoju znajdowały się jakieś dziwne urządzenia, których nigdy wcześniej nie widział. Takim było na przykład coś, co przypominało metalową konstrukcję przymocowaną do łóżka. Był w stanie dostrzec tylko jej zarys, ponieważ ból okazał się nadzwyczajnie silny i to powstrzymywało go od podniesienia się.
Słysząc otwierające się drzwi przekręcił lekko głowę w ich stronę. Kobieta cała na biało zbliżyła się i usiadła na krześle przy łóżku. Uśmiechała się przyjacielsko. Niezbyt głośno, mając na uwadze jego stan, zapytała czy wie jak się nazywa i czy potrafi podać kolor teczki, którą trzymała. Bez trudu odpowiedział na jej pytania. Zastanawiał się, dlaczego to pani doktor przyszła do niego, a nie pielęgniarka. Pewnie ktoś kompetentny pomyślał, że człowiek, który obudził się po takim urazie chciałby znać swój stan. A zdawało mu się, że jego był kiepski.
    - Spodziewałam się, że obudzi się pan o tej godzinie – rzekła spoglądając przy tym na wiszący na ścianie zegar. Powiedziała mu, że jest parę minut po piątej popołudniu, sam nie mógł tego zobaczyć. – Nazywam się Anna Carter, będę pańskim lekarzem prowadzącym.
Mógłby zadawać pytania, skąd się tu wziął, co się stało, co z nim, ale doskonale to wiedział. Pamiętał ostatnią noc, która była brzemienna w skutkach i przyprawiła o niemałe utrapienie. Został sprany przez pięciu nachlanych typów spod ciemnej gwiazdy, podczas nieudanego poszukiwania Deakina. Przysiągł sobie, że ten drań zapłaci mu i za sms'y, i za zmuszenie do pojawiania się w nieciekawej, pełnej nocnych klubów i barów dzielnicy. Był idiotą, co mu odbiło? Przez lata trzymał się od tego rodzaju nieprzyjemnych miejsc z daleka, a wystarczyła wiadomość od Charliego, by w ciągu chwili uległ mężczyźnie. Prędzej skona, niż pozwoli na to drugi raz.
    - Leki, które podajemy panu za pomocą kroplówki już zaczęły działać, bóle, choć częściowo powinny zniknąć.
    - Ciężko... mi.... oddychać – mówiąc to powoli i spokojnie, próbował dotknąć klatki piersiowej, gdyż w niej odczuwał największy ból. Spoglądając na rękę zaobserwował żółto-fioletowe plamy o dziwnych kształtach. Mógł doliczyć się pięciu dużych siniaków na jednej ręce. Zaczynał się bać, co było z resztą części ciała. Swojej twarzy w lustrze nie zamierzał oglądać przez najbliższy czas.
    - Proszę się nie denerwować. Najważniejszy jest spokój i pański wypoczynek. Pańscy bliscy stwierdzili jednogłośnie, że zbyt pochopne informowanie pana o stanie zdrowia tylko pogorszy sytuację, toteż jestem tutaj, by pana uspokoić i zapewnić, że już nic nie zagraża pańskiemu życiu. Jest pan w dobrych rękach – kobieta nie zdejmowała promiennego uśmiechu z twarzy, co wydało mu się sztuczne i wymuszone. Próbowała go uspokoić, by nie dostał do tego wszystkiego zawału serca? Chciał wiedzieć i gdyby nie wszechobecny ból, zacząłby się z nią kłócić.
    - Wypiszecie mnie... za tydzień? – zapytał z ogromną nadzieją w głosie. Mistrzostwa Europy zbliżały się nieubłaganie, nie miał czasu na pobyt w szpitalu.
Lekarka przez pewien czas spoglądała na niego milcząc. Wyraźnie zauważył rysujące się na jej twarzy zakłopotanie. Zmarszczka między jej brwiami się pogłębiła, a promienny uśmiech jakim go dotychczas obdarzała zszedł z kształtnych, pomarańczowych ust. Poprawiła nieco nerwowym ruchem czarne włosy i westchnęła ciężko. Nie odpowiedziała na pytanie, gdy zadał je po raz kolejny, odparła jedynie, że na chwilę obecną musi odpoczywać, a dopiero za parę godzin odwiedzający będą mieli do niego prawo wstępu.
Nie miał pewności co do odpowiedniego postępowania kobiety z nim. Jakim cudem, będąc pacjentem nie może dowiedzieć się, co mu dokładnie jest? I o jakich bliskich wcześniej wspominała? Bardziej prawdopodobne jest, że wszystkie książki i filmy o Christianie Grey'u znikną z powierzchni Ziemi, niż jego rodzice pojawią się w szpitalu, martwiąc się o stan zdrowia swojego syna. Ewentualnie Arkady i Melinda się dowiedzieli i przyjechali go pocieszyć, że zaraz wróci do domu.
Jak to doktor Carter ujęła, towarzystwa może spodziewać się dopiero za kilka godzin. Problem w tym, że wtedy będzie późna noc, a nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie spędzi całego dnia siedząc na korytarzu szpitalnym.

* * *
    - Charlie – ojciec usiadłszy obok, położył rękę na jego ramieniu. Ten pokrzepiający gest wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej. Oparłszy się na łokciach, spuścił głowę niżej niż wcześniej. Powoli odczuwał brak jedzenia, picia i snu, ciągnęło się to od trzech dni i z każdym było gorzej. – Wykończysz się. Zabieram cię do domu.
    - Nie – jęknął nie zamierzając ruszyć się z miejsca.
    - Tata ma rację – głos zabrała stojąca naprzeciwko Eleanor, a Julia jej przytaknęła. Wszyscy widzieli jak koszmarnie wygląda.
    - Nie – warknął wściekły na nich, a bardziej na samego siebie i głupotę, przez którą Castella mógł stracić życie. – To moja wina – niewiele brakowało, od płaczu dzieliły go sekundy.
Odtrącił rękę ojca i chcącą go zatrzymać Melindę. Nie potrafił spojrzeć im w oczy. Chcąc uniknąć świadków swojego upadku skierował się, niemal biegiem, do łazienki. Na szczęście była tuż przy sąsiednim korytarzu. Pochylił się nad umywalką, odkręcił zimną wodę i opłukał nią twarz. Natychmiast woda z kranu zmieszała się ze słonymi łzami.
    - Nienawidzę siebie – wysyczał przez zaciśnięte zęby uderzając w tym czasie w ścianę.
Czuł się jak największy zbrodniarz w historii. Sumienie paliło go od środka żywym ogniem. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystko, co spotkało Rene, było jego winą, a na naprawę tego nie miał najmniejszych szans. Gdyby tylko zachował się normalnie, gdyby go nie prowokował, gdyby po prostu powiedział, że chce spędzić u niego noc, zamiast robić głupie żarty, które w najmniejszym stopniu nie miały pokrycia z rzeczywistością. Nigdy nie planował nocować u swojego ex, a tym bardziej szukać przygodnego faceta. Przez idiotyczną wiadomość Gwiazdeczka leży w szpitalu. Nawet przeczuwając, że nie kochanek nie da się złapać na taki numer, nigdy nie powinien zmuszać go do przyjazdu.

    - Będzie dobrze, będzie dobrze – powtarzał po cichu niczym mantrę, w którą z całych sił starał się wierzyć.
    - Charlie, uspokój się – jak przez mgłę widział Elay'a zakręcającego kran. Został przez niego pociągnięty za ramię i przywrócony do pionu. Potrząsnął nim kilka razy, a gdy wreszcie spojrzał na niego zielonymi oczyma ujrzał troskę i zmartwienie. – Rene żyje, a to jest najważniejsze, czyż nie? Nie mam pojęcia, dlaczego uważasz, że jego stan to twoja zasługa. Wiem od żony, że się nie dogadywaliście i nawet jeśli chciałeś obić mu twarzyczkę, nigdy byś się do tego poziomu nie zniżył. Nie kierowałeś samochodem, który go potrącił.

Elay to miły gość, ale nie wiedział o niczym, więc nie warto brać jego zdania pod uwagę. Nie sprowadził na kogoś nieszczęścia z powodu chęci zdominowania i sprowokowania. Nikt prócz niego nie mógł wiedzieć co się rzeczywiście stało. Najgorsze tego wszystkiego były skutki.

    - Wytrzyj się – podał mu paczkę chusteczek – i chodź. Jak wejdziesz do środka, zobaczysz, że wszystko z nim w porządku.

Ponownie zajął miejsce obok ojca na ławeczce. Rozsiadł się zakładając ręce na klatce piersiowej i odchylając się, by dotknąć głową ściany. Poza nim, przy pokoju Castelli znajdowali się rodzice – mama dowiedziawszy się o wypadku nalegała, by przyjechać – Melinda z mężem oraz pani Augustina. Z zebranych tu osób był jedynym, który wiedział co się stało. Bar, w którym imprezował z przyjaciółmi był kilka metrów dalej. Był na miejscu... Był i nic nie mógł zrobić. Widział leżącego na ulicy, nieprzytomnego, poobijanego Rene i myślał, że to już koniec. Kiedy pogotowie i policja wezwane przez przechodniów dały znać o swojej obecności, zaciekawieni i wywabieni z klubu ludzie zaczęli się interesować zajściem. W pierwszych minutach nie wierzył własnym oczom, po jakimś czasie oprzytomniał i zadzwonił do ojca. Ten powiadomił całą resztę, która zebrała się w szpitalu w ciągu godziny. Niestety nic to nie dało, bo zostali odesłani do domów, nie mogli się zobaczyć z Castellą, był nieprzytomny. Dopiero niedawno dostali informację, że pacjent się wybudził.

    - Pani doktor powiedziała, że wejść do pokoju można około ósmej wieczorem. Jeśli ktoś ma coś ważnego do zrobienia powinien jechać do domu. Jutro też jest dzień – oświadczyła Julia, która przeprowadziła rozmowę z Anną Carter. Mimo tego, żadna osoba nawet nie drgnęła. Rodzina Deakin siedziała przed salą w ciszy. Najbardziej przejęty z nich bezdyskusyjnie był Charlie. Natomiast Elay z Melindą chodzili w tę i z powrotem po holu. Od czasu do czasu coś do siebie szepnęli. Najbardziej spokojną, choć nie mnie zawiedzioną całą sytuacją była Julia Augustina. Stała przed automatem z gorącymi napojami. Zamówiła kawę, która okazała się być raczej kiepskiej jakości, co można było wywnioskować z jej kwaśnej i skrzywionej miny.

Każdy usiłował znaleźć sobie jakieś zajęcie, by nie zwariować w tej bezsilności. Trzy godziny ciągnęły się niczym korek w Sao Paulo podczas okresu świątecznego. W końcu nastąpił ten długo wyczekiwany moment. Pielęgniarka – na szczęście nieprzypominająca tej, która kiedyś zajmowała się Arkady'm – niosąca kroplówkę przekroczyła próg pokoju Rene. Po pewnym czasie opuściła pomieszczenie z pustym opakowaniem. Zakomunikowała przy tym, że mogą odwiedzić pacjenta, który notabene wrócił z krainy snów, gdy zmieniała mu wlew. Melinda pospieszyła do drzwi i jako pierwsza wkroczyła do pomieszczenia.
Dostrzegając przyjaciela, któremu trudno było nawet ruszać głową zbliżyła się, pochyliła i dotknęła jego bladych policzków. Zapragnęła mocno go uścisnąć, tak potwornie się martwiła, lecz wiedziała, że Rene mógłby nie znieść bólu. Z jednej strony cieszyła się, że nie potrafił umieść głowy i obejrzeć swojego uszkodzonego ciała. Wierzyła, że odpowiednie leki zadziałają uspokajająco. Nie chciała nawet myśleć jakie piekło się rozpęta za kilka chwil.

    - Żyjesz – chlipnęła łzami. Nie powstrzymała lecących po policzkach kropelek.
    - Jakoś – odparł cicho, nie wykonując żadnych ruchów. Pozycja leżąca, jaką do tej pory utrzymywał nie pozwalała na patrzenie poza obręb sufitu. Na szczęście dla wszystkich. Miała ogromną nadzieję – jak zapewne reszta – że otrzymane zastrzyki zminimalizują odczuwanie czegokolwiek poniżej pasa. Jeśli nie poczuje nic, jest szansa, że przez pewien czas jeszcze się nie zorientuje. Muszą za wszelką cenę przygotować go mentalnie.
    - Nic mu nie jest – prychnął Arkady udając zdenerwowanie. Jak wszyscy tutaj, usiłował robić dobrą minę do złej gry. – Gdzieś ty się szlajał. Od kiedy chodzisz do klubów?
    - Musiałem... coś załatwić – mruknął, szukając wzrokiem Charlesa, który raczej nie wszedł do środka. Po chwili przy trenerze pojawiła się krągła, dość niska kobieta o czarnych kręconych lokach. Uśmiechała się przyjaźnie, roztaczała wokół siebie atmosferę bezpieczeństwa, spokoju, troski i matczynej miłości. Nie miał wątpliwości, musiała być żoną Arkady'ego i matką Charliego.

Wśród zebranych dostrzegł Elay'a, co nieco go zdziwiło. Wszakże często i dużo pracował, więc rzadko bywał w domu, ponadto – z tego co wiedział – między nim a Melindą nie układało się najlepiej. Może chcą po prostu zachować pozory. Zanotował sobie w głowie, żeby później porozmawiać o tym z przyjaciółką. Nagle doszło go stukanie obcasów. Ludzie przy łóżku odsunęli się robiąc miejsce dla zbliżającej się Julii Augustiny. Jak zwykle olśniewająca, w długim płaszczu i wysokich kozakach, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Zatrzymała się, podparła w boki marszcząc brwi. Gdyby nie boląca klatka piersiowa, zacząłby rzucać wyjaśnieniami jak z procy, byle odpędzić się od przerażającej wiedźmy.

    - To nie... moja – wziął płytki oddech, gdyż tylko na niego mógł sobie pozwolić – wina. Jakiś debil... kierował autem.
    - Odpoczywaj w łóżeczku póki możesz, bo kiedy wrócisz będziesz wypruwał z siebie flaki – rzuciła tym swoim złowieszczym głosem. – Wracaj szybko do zdrowia.

Nigdy nie spodziewałby się, że ci wszyscy ludzie będą się o niego martwić. Bez dwóch zdań miał cholernego pecha, ostatnio nie był jego czas. Najpierw przegrane zawody, teraz to. Mimo tego ucieszył się, widząc... Naprawdę bliskie mu osoby. Nieważne było, że z niektórymi niezbyt dobrze się dogadywał lub nie znał. Stwierdził, że gdyby mieli go gdzieś, nie przyjechaliby do szpitala. Niespodziewanie poczuł ukłucie w sercu. W głębi duszy pragnął, by rodzice również dotrzymali mu towarzystwa lub chociaż zadzwonili, mieli świadomość, co dzieje się z ich jedynym dzieckiem. Co więcej, żałował, że nie było z nim jeszcze jednej osoby.

    - Przynajmniej sobie pospałeś – uśmiechnęła się McCartney szukająca pozytywów. – Ja też chciałabym przeleżeć w łóżku nic nie robiąc całe trzy dni.
    - Słucham? – rzucił po kilku sekundach milczenia i wlepiania niedowierzającego wzroku z młodą kobietę. – Leżałem tu... trzy dni? Byłem przekonany, że... przywieźli mnie wczoraj w nocy.
    - Nie, Rene. Jesteś w szpitalu od kilku dni. Lekarstwa, które ci podali miały minimalizować ból, jednak skutki uboczne jak otępienie i senność były nierozerwalne – wyjaśnił sprawnie starszy Deakin. – Doktor Carter stwierdziła, że mogą cię wypisać za tydzień, lecz...
    - Chcę wyjść stąd... jak najszybciej. Chcę... do domu – mówił z przerwami na oddech, właściwie nie powinien w ogóle się odzywać. Może wtedy coś nie chciałoby rozerwać mu płuc. – Jakoś przeżyję... posiniaczoną twarz.

* * *

Słyszał rozmowy dobiegające z pokoju. Ściszony głos Gwiazdeczki również nie był mu obcy. Każdy starał się podnieść łyżwiarza na duchu, wesprzeć, zapewnić, że wszystko dobrze. Nawet jeśli z prawdą mijało się to o lata świetlne. Żołądek podchodził mu do gardła, a serce usiłowało wyrwać się z piersi. Nie wiedział czy gorzej się czuł, czy wyglądał. Mama w domu zamartwiała się o niego, bo przez ostatnie dni wyglądem przypominał śmierć. Nie jadł, prawie nie pił, a już na pewno nie spał.
Poderwał się z siedzenia jakby rażony prądem, kiedy ktoś dotknął jego ramienia. Odwróciwszy się dostrzegł ojca, który gestem ręki zachęcał go do wejścia do środka. Nie mógł, nie potrafił. Na samą myśl, jak Rene na niego spojrzy... z nienawiścią kipiącą z niego całego, mordem w oczach, pragnął rozmyć się w powietrzu. Nie będzie w stanie sobie poradzić, jeżeli łyżwiarz faktycznie uraczy go tym spojrzeniem. Pierwszy raz w życiu był taki przerażony.

    - Nie, tato – szepnął cofając się o dwa kroki.
    - Wydaje mi się, że Rene chciał cię zobaczyć tutaj ze wszystkim. Wiem, że się nie lubicie, ale...
    - Nic nie wiesz – ponownie był bliski płaczu. – On... Już widział?
    - Na szczęście nie. Nawet nie drgnie, co działa na naszą korzyść. Żadne z nas nie potrafi mu tego powiedzieć.
Ostatecznie dał się przekonać prośbom ojca. Przywitał się z Castellą, choć patrzenie mu w oczy było niemożliwe. Podejrzewał, że ujawnienie ich małej tajemnicy nie wchodziło w grę, toteż blondyn nie powie dlaczego, opuściwszy dom udał się do miejsca, będącego zupełnie nie w jego stylu. Zwrócił uwagę na rozcięty łuk brwiowy, purpurowego siniaka na poliku i na kolejny ślad przemocy widniejący w okolicy ust.
    - Jak się czujesz? – zadał idiotyczne pytanie, przecież doskonale to widać, lecz z braku lepszego pomysłu na zaczęcie rozmowy musiał z niego skorzystać.
    - Bywało lepiej – przyznał szczerze. Spochmurniał i zmarszczył brwi, po czym odezwał się. – Nie mogę ruszyć nogami.
Po tych słowach w sali zrobiło się przeraźliwie cicho, można było usłyszeć brzęczenie komara. Obolały mężczyzna obrysował zebranych wzrokiem, którzy kolejno spuszczali głowę albo odwracali ją w inną stronę. Obserwując ich reakcje nagle w jego umyśle zapaliła się czerwona lampka. Nie bacząc już na trudności z oddychaniem, bolącą klatkę, podpierał się nerwowo rękoma, by jak najszybciej spojrzeć na nogi. Nie czuł ich, nie potrafił ruszyć, co sprawiało, że obrał najczarniejszy scenariusz. Kończyny dolne były ważniejsze niż wszystko inne, więc ich uszczerbek był dla niego jak rozstrzelanie z karabinu maszynowego.
Arkady dostrzegając poczynania Rene, by za wszelką cenę przyjrzeć się nogom zdecydował się go powstrzymać. Złapał mężczyznę za ramiona i zmusił do utrzymania dotychczasowej pozycji. Gdy ten zwrócił na niego dwukolorowe oczy przepełnione paniką, niemal histerią, przerażeniem, serce mu się łamało patrząc na podopiecznego, dla którego jazda na lodzie była całym życiem.

    - Rene – powiedział uspokajającym głosem, nie puszczając łyżwiarza, bo znów zacząłby się wyrywać, a to pogorszyłoby jego stan.
    - Puść – szepnął, a łzy momentalnie napełniły kanaliki oczu i spłynęły. – Chcę zobaczyć.
    - To nie to, co myślisz – zapewnił. – Nogi masz obie, będziesz mógł się normalnie poruszać, ale dopiero po dwóch miesiącach. Pani doktor stwierdziła złamanie w prawej nodze, więc kazała pielęgniarkom założyć gips. Wisisz sobie na wyciągu – zażartował, chcąc rozładować atmosferę, bezskutecznie. Musiał dobić go jeszcze bardziej i powiedzieć reszcie uszkodzeń, o których Carter go nie poinformowała na ich prośbę. Były nimi cztery złamane żebra i zapewnienie sobie sześciu tygodni bez jakiegokolwiek wysiłku, tym bardziej bez sportu. Wolał wziąć na siebie odpowiedzialność uświadomienia Rene, że tegoroczne mistrzostwa i odwet za igrzyska musi wybić sobie z głowy.
Spodziewali się wrzasków, wyzwisk, rozwścieczonego Castelli, rzucania wszystkim co znajdzie się w zasięgu ręki, nienawiści do całego świata przelanej na nich, wyładowania się na obecnych w sali, obarczenia ich winą. Oczyma wyobraźni wpatrywali się w prawdziwe piekło, jakie bez wątpienia rozpętałoby się za czasów starego Rene. Nowy, co zszokowało zebranych, był w stanie tylko zasłonić rękoma załzawione oczy i zacisnąć zęby. Minęło niewiele czasu, kiedy dało się słyszeć stłumione pojękiwania, które powstawały na skutek próby zaprzestania płaczu. Nie dało to jednak żadnego efektu. Poza zdezorientowanym Arkadym i Melindą, którzy najdłużej znali mężczyznę, Julii zaparło dech z wrażenia. Zaś Charliego naszło niewyobrażalne poczucie winy. Eleanor, obejmując wzrokiem blondyna, natomiast poczuła jakby jej własnemu dziecku stała się krzywda. Nie sposób było jej przejść obok niego obojętnie, mimo iż prawie go nie znała.

* * *

Przegrał zawody zanim w ogóle zdążył wziąć w nich udział. Nie zrewanżuje się, nie pokaże niezwykłego talentu. Przesiedzi w domu dwa miesiące bez możliwości uprawiania sportu, co było powodem jego życia. Zadziwiając samego siebie zaczął płakać rozpaczliwie jakby w wypadku stracił kończyny lub do końca swojego istnienia musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Lecz dla niego nawet gips był katastrofą, tym bardziej, że po leczeniu będzie zmuszony do rehabilitacji zarówno złamanych żeber jak i nogi. Odechciało mu się żyć, stracił całą radość z ukochanego sportu, jaką Deakin mu przypomniał. Nie wejdzie na lód przez długi czas, więc co miałby ze sobą zrobić? Całe życie podporządkował treningom, miałby się obejść bez nich? O wzięciu udziału w kolejnych zmaganiach o złoto mógł sobie pomarzyć. Ktoś stwierdziłby, że nie ma tego złego, bo przynajmniej będzie w stanie znów chodzić. Mógłby śmiało stwierdzić, że tylko dzięki Bożej opatrzności, bo gdyby został przykuty do wózka... Prędzej skończyłby żywot na tym świecie, niż pozwolił się posadzić do tego miniaturowego, prywatnego więzienia.
Przyjaciele, bo nimi byli ci wszyscy ludzie, postanowili oszczędzić mu wstydu i upokorzenia. Wyszli z pokoju zostawiając go samego, jak tego pragnął. Jak wcześniej cieszył się, że ktoś przy nim jest, tak teraz z prawdziwą ulgą przyjął wieść, że zostawiają go samego. Potrzebował tego, a oni to uszanowali. Uspokojenie się zajęło mu dużo czasu. Pamiętał, że zasnął ze zmęczenia bardziej psychicznego, niż fizycznego nad ranem.

* * *
    - Zostawiliśmy córkę z moimi rodzicami – odpowiedział na pytanie Arkady'ego Elay, który przytulając żonę żegnał się przy rejestracji z pozostałymi. – Wziąłem wolne w robocie, żeby małej jutro przypilnować. Mel chce pojechać do jego domu i zapakować rzeczy przydatne w szpitalu.
    - Ja także zamierzam jutro tu wrócić. Mogę przyjechać po ciebie - zwrócił się do dawnej podopiecznej.
Uzgodnili zatem, że ich dwoje przygotuje walizkę dla Castelli z ubraniami i chemią, a potem dotrzymają mu towarzystwa. Mieli podejrzenia, że niespodziewane i niepodobne do niego zachowanie było tylko przejściowe, bo kto jak kto, ale Rene nie okazywał swoich słabości, nie płakał. Wściekła się, wydzierał wyżywał na czym tylko się dało.
    - Nie mogę wziąć sobie wolnego. Informujcie mnie na bieżąco – rzekła Augustina i oddaliła się nie powiedziawszy nic więcej. Gdy zniknęła z pola widzenia Melinda przewróciła oczami.
    - Mogłaby okazać trochę więcej współczucia. Zamiast go pocieszyć zaczęła zachowywać się wyniośle jak jakaś damulka. Wygląda jakby w ogóle się nie przejęła stanem Rene – odparła oburzona Melinda.
    - Prawda, jest wyniosła, ale bardzo to przeżywa, mimo iż nie pokazuje tego po sobie. Bardzo się martwi, zważywszy, że doskonale wiedziała ile ciężkiej pracy może włożyć Rene w ćwiczenia pod jej okiem, czego oczywiście nie znosi. Zdaje sobie sprawę jak bardzo musiało mu zależeć na wygranej, skoro wrócił na jej lekcje. A nie oszukujmy się, nie należą do najłatwiejszych – wyjaśnił Deakin, pewny, że Augustina po prostu ukrywa emocje. – Charlie, ty również wracasz.
    - Chcę zostać – mruknął.
    - Patrzyłeś ostatnio w lustro?! – warknął mężczyzna. – Wyglądasz jakbyś miał zaraz zemdleć. W niczym mu się nie przydasz, nawet jeśli będziesz siedział tu kolejne godziny. Co ci dało przesiadywanie przed jego drzwiami całymi dniami? Jeszcze trochę, a będziesz kolejnym pacjentem na oddziale. Zabieramy cię do domu i pojedziesz z nami samochodem, bo jadąc motocyklem mógłbyś spowodować wypadek.
Protesty zostały stłumione przez ojca, który nie odpuszczał. Został potraktowany jak nieumiejący o siebie zadbać gówniarz. Nie miał prawa głosu w żadnej kwestii. Zresztą każdy był przeciwko niemu. Byli po stronie taty. Musiał się poddać, jednak po kilkugodzinnym odpoczynku w domu będzie mógł przyjechać. Nie wejdzie do sali, ale posiedzi na ławce przed nią. Chciał po prostu być przy Rene. Kochanek nie musiał wiedzieć o jego obecności. Takie wyjście jest najlepsze. Zmierzenie się z nim twarzą w twarz było wykluczone.

* * *
    - To był piękny gest, popłakałam się ze wzruszenia – rzuciła rozanielona Melinda wspominając sytuację mającą miejsce kilka dni temu. Odłożywszy wcześniej torbę z rzeczami przyjaciela poszukiwała klucza od drzwi wejściowych. Wygrzebawszy go z torebki otworzyła zamki. Na powitanie przyszedł Lupo, który radośnie machał ogonem i wył. Widząc pana, który jakiś czas temu go uratował, a którego dawno nie widział zbliżył się bez obaw i skoczył na niego.
    - Jestem już, no jestem – pogłaskał psa zadowolony, że w końcu przywyknął do nowego otoczenia i do niego. Mimo iż przez długi czas byli rozdzieleni.
    - Kochany jest – uznała Melinda. Do niej także ochoczo podchodził, w końcu spędziła z nim tydzień. Dwa razy dziennie przyjeżdżała, dawała mu świeżej wody, jedzenia, wyprowadzała na spacer i bawiła się. Chociaż spacery nie odbywały się na smyczy, gdyż Lupo nie pozwolił się na niej zapiąć. Wypuszczała go z domu, pozwalając biegać po podwórku, czasami szła za nim do lasu. Po każdej wyprawie trwającej ponad dwie godziny otwierała mu halę, by odpoczął sobie w chłodnym miejscu. Musiała przyznać, że zatrzymanie psa było najlepszym, co mężczyzna mógł zrobić.
    - Ale Elay bardziej, co? – zaśmiał się. Cieszył się, że małżeństwo Melindy przetrwało kryzys. Choć nazywanie tego kryzysem było przesadą.
Wciąż śmiać mu się chciało, gdy przypominał sobie wyznanie przyjaciółki. To, co nie tak dawno nazwała zdradą małżonka okazało się być najpiękniejszym prezentem na rocznicę ślubu, jaki mogła sobie wymarzyć. Elay dokładał starań prze miesiąc, by dokładnie zaplanować to wyjątkowe wydarzenie. Kiedy była przekonana, że mąż ją zdradza, w rzeczywistości planował niezapomnianą noc. A kobietą, która miała być jego kochana, okazała się stara znajoma ze sklepu jubilerskiego pomagająca wybrać naszyjnik, zarezerwować stolik w luksusowej restauracji oraz pokój w najlepszym hotelu w mieście. Chciał sprawić ukochanej przyjemność w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, toteż bardzo się starał, by plany przebiegły dokładnie po jego myśli. Początkowo nie chciała słuchać jego wyjaśnień, była pewna swego. Dopiero, gdy zadzwonił do znajomej, a ta potwierdziła jego wersję zdołał ją przekonać. Wysłuchawszy całej historii podsumował ją jednym zdaniem „Stąd biorą się nieporozumienia”. W ogóle z nim nie rozmawiała o swoich podejrzeniach, więc nie mógł wiedzieć, iż widziała go z jakąś kobieta. Cieszył się, że przyjaciółka doszła do porozumienia z mężem. Prędzej piekło by zamarzło, niż Elay dopuściłby się zdrady. Zdawał sobie z tego sprawę do początku, szkoda, że ona nie brała pod uwagę jego niewinności.
    - Byłam zaślepiona – przyznała rozpakowując torbę. – Czekaj chwilę – rzuciła, gdy zabierał się do zdjęcia buta z jednej nogi. Wolała mu w tym pomóc i nie ryzykować, że straci równowagę i upadnie. Nauka chodzenia o kulach szła opornie. W tej kwestii był bardzo niepojętnym uczniem.
    - Poradziłbym sobie – obrzucił ją kpiącym wzrokiem.
    - Noga w gipsie co kolana i połamane żebra. Taaak, na pewno dałbyś sobie radę. Wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, jednak...
    - Zamknij się – warknął. – Nie waż się poruszać tego tematu.
    - Będziesz udawał, że nic się nie stało? Dobra, jak chcesz – uniosła ręce w geście obronnym. Nie łudziła się, że będzie łatwo. Rene próbował wyprzeć ze świadomości, że przez najbliższy czas potrzebna będzie mu pomoc oraz mistrzostwa przejdą mu koło nosa. To drugie było największym i najboleśniejszym ciosem. Udawanie, że mistrzostw w tym roku nie będzie miało pomóc mu w przebrnięciu przez czas, w którym naprawdę będą się odbywać. Im mniej o nich będzie słuchać, tym łatwiej się pogodzi ze zmarnowanym czasem i pracą jaką włożył przygotowania. Oczywiście tak miało się stać w teorii, z praktyką bez wątpienia pojawią się problemy. Można śmiało powiedzieć, że cokolwiek związanego z łyżwiarstwem stanowiło temat tabu.
Ledwo zniósł bezproduktywne leżenie w szpitalu przez cholernych siedem dni. Czas mu urozmaicała albo ona, albo Arkady, poza rozmowami z nimi nie miał co ze sobą zrobić. W umyśle wciąż siedziało mu jedno: chęć spotkania tego podłego drania Charlesa i wygarnięcie mu. Był wściekły na bruneta. Marzył, by przypierdolić mu z całych sił. Te jednak w obecnym momencie na niewiele pozwalały.
Posługując się dodatkową pomocą w postaci kul ortopedycznych przeszedł do kuchni. Nie obeszło się bez problemów, bo klatka piersiowa dawała o sobie znać dosyć często, postanowił więc poczekać z jakimś posiłkiem – te w szpitalu nie bardzo mu smakowały – na Mel. Wystarczą mu płatki z mlekiem, tylko ktoś będzie musiał je zrobić. McCartney wyglądała na całkiem zadowoloną z oferowania mu swojej pomocy. Argumentowała to większą ilością czasu, który mogą ze sobą spędzać. Nie byłoby to takie złe, pod warunkiem, że byłby fizycznie zdrowy.

    - Zdawało mi się, czy ktoś pukał do drzwi? – zapytała pojawiając się w kuchni.
    - Niczego nie słyszałem.
    - Pójdę jednak sprawdzić – jak powiedziała tak zrobiła. Otworzyła wejście zaciekawiona, czy przywiało tu tę osobę, której się spodziewała. Zdecydowanie. – Cześć, Charlie.

12 komentarzy:

  1. Mi by się podobało lubię tego stylu opowiadania. Ale najchętniej przeczytałabym opowiadanie osadzone w średniowieczu gdzie jest pełno rycerzy, książąt, słudzy. W sumie jakbyś znala takie opowiadanie gdzie np. książę jest z kimś niższego stanu to mogłabyś polecić, chętnie przeczytam. A co do lodowej powłoki bardzo mi się podoba to opowiadanie. Ile planujesz rozdziałów???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za opinię :). Ja też uwielbiam opowiadania osadzone w średniowieczu, choć najlepsze jakie do tej pory czytałam było od Luany "Połączeni". Polecam przeczytać, myślę że się nie zawiedziesz. W przyszłości zamierzałam stworzyć historię tego typu ale chciałabym zrobić z tego ebooka. Planowałam 25 rozdziałów i jakbym sie w nich zmieściła to byłoby super :)

      Usuń
    2. To ja na pewno chętni bym to kupiła i przeczytała. Dużo weny życzę

      Usuń
  2. Świetny pomysł z historyczną fabułą, uwielbiam tamte czasy! Mało jest opowiadań osadzonych w XIX wieku, a jezżeli już są to często na takim sobie literackim poziomie. Zaś opowiadanie Twojego autorstwa gwarantuje wysoki poziom i wciągającą lekturę, jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Cieszę sie, że tak uważasz:D

      Usuń
  3. Historyczne opowiadanie może być bardzo ciekawe, więc jeśli masz pomysł to jestem, jak najbardziej za :) Planujesz opowidanie realne czy bardziej fantastyczne?
    Dobrze, że R przeżył. W sumie nie spodziewałam się, że jego udział w mistrzostwach zostanie odwołany, ale myślę, że to będzie taka lekcja pokory i pozwoli mu ona na blizsze poznanie Ch, gdyż na pewno to on się nim będzie opiekował. Szkoda, że Ch nie wchodził do sali R, bo może już teraz atmofera między nimi by się oczyściła.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to chciałam zmieszać to z fantastyką, znaczy mpregiem bo mi się on marzy od jakiegoś czasu. Obawiam się, że niektórym może sie to nie spodobać, ale tak bardzo chcę stworzyć mpreg, że planów nie zmienię.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Hej,
    to ja, nie mogłam sobie odpuścić napisania tutaj ;) no i jedno wielkie wow za taką niesamowitą częstotliwość nowych rozdziałów... a odpowiadając na Twoje pytanie, przeczytam wszystko co wyjdzie z spod Twojego pióra, dla mnie nie ma znaczenia gdzie dzieje się akcja, ważne jest to co się dzieje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie przepadam za historią, ale jakbyś Ty coś takiego napisała to czemu nie. Chętnie poczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    uff tak bardzo się bałam o Rene... wyczekiwał pohawienia się Charliego, a ten jednak nie miał odwagi na wejście do tej sali... był wręcz obok...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniały rozdział, bardzo się bałam o Rene... no pięknie wyczekiwał pojawienia się Charliego, a on nie miał odwagi na wejście do sali...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. 52 year-old Research Assistant III Randall Siaskowski, hailing from Mount Albert enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Foraging. Took a trip to Historic Centre of Guimarães and drives a Aston Martin DB3S. dowiedz sie wiecej tutaj

    OdpowiedzUsuń