Dziękuję za komentarze :)
Wyszedłszy
z łazienki, której drzwi znajdowały się w jego pokoju, założył
puchaty zielony szlafrok i usiadł na łóżku. Posiadanie przez
każdego członka rodziny własnej łazienki uważał za doskonały
pomysł. Nikt nikogo nie popędzał, każdy mógł tam siedzieć ile
dusza zapragnie, a co najważniejsze, nie musiał przejmować się
ukrywaniem prywatnych rzeczy, których reszta rodziny nie powinna
widzieć. Nie było problemu w zostawieniu otwartej paczki
prezerwatyw na blacie obok umywalki czy żelu intymnego na toaletce.
Sam zajmował się sprzątaniem tej części domu, ponadto nie był
zmuszony do zabierania ze sobą ubrań na zmianę lub uważania na
kręcącą się po korytarzach służbę. Gdyby toaleta znajdowała
się w innej części ogromnej posiadłości, nie było możliwości,
by nago beztrosko wrócić do sypialni. Dla rodziny pracowało ponad
dwadzieścia osób: kilka pokojówek, sprzątaczek, kucharzy,
ogrodników i szoferów, uniknięcie spotkania z każdą osobą było
mission impossible. Pogładził
mokre długie włosy pozwalając, by pasma przelewały się przez
palce. Matowa struktura uniemożliwiała bawienie się włosami,
przesuwały się z oporem, w dodatku były roztrzepane. Obrysował
wzrokiem jej nagie ramiona, plecy, pośladki, długie nogi. Oddychała
równomiernie z zamkniętymi oczami, co potrafił dostrzec w odbiciu
lustra wiszącego na przeciwnej ścianie. Spojrzał na brzuch. Każdy
z daleka bez wahania potrafiłby stwierdzić, że kobieta jest
brzemienna. Na usta wpłynął mu kwaśny uśmiech. Następnych kilka
miesięcy minie zanim zdąży się obejrzeć. Wkrótce potem będzie
trzymał swojego syna lub córkę na rękach. Na chwilę obecną czuł
jedynie jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Miał
nadzieję, że później mu przejdzie i będzie zdolny zajmować się
maleństwem. Pracował nad własną postawą i przekonywał się, że
stanie się fantastycznym ojcem.
Zorientował
się, że narzeczona właśnie się obudziła, bo doszedł do niego
ledwie słyszalny szept. Nie zrozumiał ani słowa z jej mamrotania.
Odsunął się minimalnie, by mogła się odwrócić. Gdy to zrobiła
ujrzał niewielkie piersi, które pieścił jeszcze piętnaście
minut temu. Znów mimowolnie spuścił wzrok na jej brzuch, jednak
nie zatrzymał go tam na długo. Andrea uśmiechnęła się
szelmowsko i bez skrępowania – od kilkunastu minut leżała na
łóżku kompletnie naga – rozsunęła nogi. Delikatna dłoń
dotknęła krocza ukrytego pod materiałem szlafroka.
-
Chcesz jeszcze?
-
Nie byłaś przypadkiem śpiąca?
-
Dobierasz się do mnie pod prysznicem, potem wkładasz tego koleżkę
przez półtorej godziny, a jest dopiero ósma rano i dziwisz się,
że chce mi się spać? – po dłuższej chwili milczenia znów się
odzywa. – Weź mnie w ten sposób jeszcze raz – mruczy jak
zadowolona z siebie kotka.
-
Mam trening z Marisą.
Zignorował
jej obrażoną minę i narzekanie pod nosem, którego celowo nie
ukrywała. Chciała, by wiedział, jakim jest okropnym człowiekiem i
jak bardzo ją rani. Ona mu tu proponuje kolejną rundkę, a ten
odmawia. Może i by nie odmówił, gdyby Andrea nie wkurzała go w
czasie seksu. Po dzisiejszym miał dosyć na co najmniej tydzień.
Jeszcze raz usłyszy: to boli, nie tak mocno, w ten sposób, chcę w
innej pozycji, jest mi niewygodnie, moje włosy są poplątane, muszę
zrobić makijaż, uważaj na moje biodra, paznokieć mi się złamie,
pospiesz się, teraz zwolnij... to zacznie krzyczeć. Andreę było
trudno zadowolić w każdym znaczeniu tego słowa.
Ubrał
się i opuścił sypialnię pięć minut później. W jadalni zastał
matkę rozmawiającą z kucharką, której kazała przygotować
wystawny obiad. Podała przy tym kilka nazw dań, które koniecznie
muszą znaleźć się na suto zastawionym stole. Przypuszczał, że
rodzice spodziewają się jakichś ważnych gości, ale co by się
nie działo, nie zamierzał uczestniczyć w obiedzie. Wykręci się z
niego jakąś niecierpiąca zwłoki sprawą. Na ten moment był
umówiony z siostrą i trenerką w mieście, treningi idą pełną
parą od kiedy wrócił z Pittsburgha. Mimo że spotkanie miało się
odbyć o dziesiątej, z przyjemnością opuści miejsce zamieszkania
dwie godziny wcześniej. Poprosił wolnego szofera – drugi był z
ojcem w trasie od dwóch dni, dzisiaj dopiero mieli wrócić – aby
zawiózł go do wyznaczonego celu.
Postanowił
zatrzymać się przy restauracji francuskiej, notabene jednej z
najlepszych w Filadelfii i nie było to tylko jego zdanie, ale także
krytyka kulinarnego, z pomocą którego restauracja dostała
specjalne wyróżnienie. Przeglądał menu wyszukując w pamięci
potraw, których już kiedyś tutaj próbował, by wyeliminować je
przy wyborze. Lubił próbować nowych rzeczy w kontekście jedzenia,
toteż przy każdej wizycie w restauracji starał się zamawiać inną
potrawę. O ile go pamięć nie myliła, nigdy nie brał dwa razy
tego samego. Był to całkiem dobry sposób, by poznać coś nowego,
nawet jeśli poprzednie dania mu bardzo smakowały. Po dwudziestu
minutach kelnerka postawiła przed nim talerz z małżami w kremowym
sosie. Poczęstował się także lampką czerwonego wina.
W
pewnej chwili przebrnęło mu przez myśl wspomnienie o wycieczce
motocyklem. Wzdrygnął się bez udziału woli. Pierwszy i ostatni
raz wsiadł na tę maszynę i pozwolił potworowi się wywieść za
miasto. Do dnia dzisiejszego nie wiedział, co kierowało Ivanem,
jaki cel miała ich przejażdżka, dlaczego zabrał go ze sobą. W
domu planował zabrać się za snucie różnych teorii, nawet jeśli
prawdę mógł poznać tylko od Barda, lecz czas zabierały mu
treningi i Andrea. Jak tylko udało mu się uwolnić od wszystkiego i
wszystkich, i zamknąć w sypialni z nadzieją, że będzie mógł w
końcu pomyśleć, narzeczona pojawiała się natychmiast obok niego.
Podążała za nim jak cień, od którego nie sposób było uciec.
Wreszcie zyskał odrobinę wolności, a ona i czas jaki mu pozostał
zaprowadziły go do wysokiego, długowłosego, blond mężczyzny o
zadziornych zielonych oczach i jasnoróżowych ustach. Odtwarzając w
pamięci jego wygląd, posturę, delikatne rysy twarzy, z
przekonaniem mógłby stwierdzić, że od kobiety wiele go nie
różniło. Z daleka, nawet bez makijaż i przebrania, uchodziłby za
płeć piękna. Nie żeby go to specjalnie dziwiło, w telewizji
słyszało się różne rzeczy, a na ulicy w rozrywkowej dzielnicy
można by zobaczyć wiele więcej, jednak pierwszy raz miał kontakt
z taką personą. Obaj są dla siebie kompletnie obcy, tyle, że
znają swoje imiona. A mimo tego zależy mu, by Ivan omijał „Red
Walls” szerokim łukiem. Nikt nie doświadczy tam żadnych miłych
rzeczy, uważał, że to śmiertelna pułapka, do której ludzie
pakują się z własnej ciekawości, głupoty i woli. A przynajmniej
na początku, bo z czasem uzależnienie puka do drzwi i człowiek
przestaje być wolny, staje się marionetka, która potrzebuje wizyt
w klubie, gdyż nie jest w stanie bez niego żyć. Nie chciałby,
żeby Ivan kroczył tą drogą i któregoś dnia skończył martwy na
brudnej opustoszałej ulicy omijanej z daleka. Lecz mężczyzna
wydawał się beztroski, nie brał pod uwagę, że swoje zachowanie
może przypłacić życiem. Albo brał, jednak nie obchodziło go to.
To właściwie wiele by tłumaczyło. Życie miało dla niego tyle
znaczenia co dla muszki owocówki. Keith obiecał sobie to zmienić,
gdyż życie jakie Ivan prowadzi niebawem zapędzi go do grobu.
Najbardziej przerażające dla niego było zakładanie na twarz
uśmiechu i bagatelizowanie śmierci. Wydawało mu się, że mottem
Barda jest „Skoro kiedyś na pewno umrę, to co za różnica czy
teraz, czy później?” Wkurzało go takie podejście, więc je
zmieni, choćby siłą umieścił mężczyznę w szpitalu
psychiatrycznym. Nie pozwoli mu umrzeć. Wyglądał na młodego
człowieka, ma przed sobą przyszłość, marzenia, cele... Jak
każdy.
-
Musimy się spotkać – mruknął pod nosem żałując, że nie
wymienił się z nim numerami.
Zerknąwszy
na wyświetlacz telefonu uświadomił sobie, że zbliża się
dziesiąta, co oznaczało, że czas się zbierać. Miał do przejścia
cztery ulice i piętnaście minut. Zapłacił za jedzenie pożegnał
się z kelnerką, która przyniosła rachunek i doliczony do niego
napiwek i wyszedł.
Słońce
roztaczało na niebie swój blask, delikatny wietrzyk kołysał
drzewami w parku naprzeciwko restauracji, na których pojawiało się
coraz więcej kwiatów. Jeśli ktoś się skupił i wyparł ze
świadomości unoszący się nad ulicami dym i smród spalin, mógł
poczuć słodki owocowy zapach dobiegający z parku. Starając się
ignorować i zagłuszyć własnymi myślami dźwięki klaksonów,
pisk opon, wrzeszczących na chodniku ludzi szedł przed siebie,
kilka razy skręcając, znów idąc prosto, przechodząc przez pasy.
-
Jak zwykle punktualny – Marisa mówiąc to, spoglądała na
nadgarstek z zegarkiem.
-
Chociaż wyszedł z domu dużo wcześniej. Gdzie byłeś? –
Miranda podeszła do niego i poczochrała jego włosy burząc
idealną fryzurę. Gdy spojrzeli sobie w oczy mógł bez przeszkód
zorientować się, że nie pytała tylko z własnej ciekawości, po
prostu jej przyjaciółka chciała wiedzieć.
-
Musiałem przemyśleć pewne rzeczy – odparł szczerze, nie miał
potrzeby okłamywania siostry. Jednak mimo odpowiedzi ciągnęła.
-
Jest coś czego mi nie mówisz?
-
Tylko bez sprzeczki, dzieciaki – krzyknęła Marisa otwierając
wejście do hali, w której mieściło się lodowisko służące im
od lat jako centrum treningowe. – Możecie porozmawiać w trakcie
szykowania się, a nie na zewnątrz. Pospieszcie się.
-
Mam do załatwienia ważną sprawę – urwał widząc jej
niezadowoloną minę. Nie musiał być jasnowidzem, by zorientować
się, że jest zła. Brak jego obecności skutkował przerwanymi
ćwiczeniami, a to mogło się odbić na ich występie. – Jutro
wyjeżdżam.
Przez
moment zdawało mu się, że Miranda zacznie wrzeszczeć i urządzi
burdę. Miała prawo być zła, kolejny raz miga się od obowiązków.
Tym razem była to sprawa życia i śmierci. Udając, że nie widział
irytacji i przewracania oczami skręcił w stronę szatni. Po chwili
oboje byli przebrani i gotowi. Po piętnastu minutach rozgrzewki
trenerka przywołała ich do siebie. Upewniła się, iż rozumieją
powagę sytuacji. Wygrali Letnie Igrzyska, co nie znaczyło, że
Mistrzostwa Europy również przebiegną gładko. Lecz nad tym
czuwała Marisa i jej niezwykłe zdolności, wydobywała z nich
więcej niż sto procent.
-
Skoro wyryliście już w głowach krok po kroku choreografię
przejdziemy dalej – to miał być pierwszy raz, gdy zatańczą
swój taniec na lodzie, do tej pory robili to w studio. Teraz
wystarczy dodać do tego jazdę na łyżwach. Jednak tu zaczynały
się problemy, gdyż układ był skomplikowany, a oni musieli włożyć
więcej wysiłku niż zwykle w taniec na ziemi.
Z
głośników popłynęła niewinnie zaczynająca się piosenka „Come
Alive”, zaczęło się. Złapali się gwałtowanie za ręce i
ruszyli natychmiast podchwytując rytm. Miranda jadąc tyłem
prowadziła go, jechali widząc z naprzeciwka swoje twarze.
Spostrzegł, że siostra naprawdę się wczuła, całe jej ciało
było niczym z plasteliny, którą w takt melodii lepili śpiewający
bohaterowie. Przyznał w myślach, że wybranie utworu z nowego
musicalu, który stał się ulubionym Mirandy było strzałem w
dziesiątkę. Z biegiem czasu, gdy tempo przyspieszało, a jemu
zaczęło robić się coraz goręcej umysł skupił całkowitą uwagę
na tańcu. Dźwięki wsiąkały w mięśnie, kości, umysły nie
pozwalając myśleć o niczym innym. Szybowali jak ptaki wysoko na
błękitnym niebie, nie oglądając się za siebie, będąc
podziwianym. Wszystko wyglądało wspaniale, aż do pewnego momentu.
Upadła. Źle złapał rękę kobiety podnosząc ją i wykonując
wyrzut. Muzyka natychmiast ucichła, a on spanikowany szybciej niż
światło znalazł się obok niej.
-
Miraś, jesteś ranna?– wrzasnął przerażony klękając nad nią.
Złapał ją i przyciągnął do torsu.
-
Miranda, w porządku? – zapytała trenerka wchodząc na lód w
butach.
-
Jest dobrze – odparła, jednak oboje dostrzegli jej czerwone,
pocięte dłonie.
Pomogli
usiąść jej na ławce, mimo iż protestowała. Natychmiast
zdezynfekowali jej ręce i założyli bandaże. Twierdziła, że ich
nie potrzebuje, ale w ich przypadku nie mogą sobie pozwolić, na
choćby najmniejszy uszczerbek na zdrowiu. Mają kilka figur, w
których łapią się za ręce, ponadto jest przez niego podnoszona i
podrzucana, więc tym bardziej musi uważać. Mieli nadzieję, że
nie wystąpi opuchlizna i jutro będzie lepiej.
-
Wygląda na to, że na dzisiaj skończyliście. Nie trwało to zbyt
długo.
-
Przesadzacie, może jestem kobietą, ale nie słabą. Mogę dalej –
ucięła widząc karcący wzrok młodszego brata. – No dobrze,
boli, bardzo boli – jęknęła. – Co nie znaczy, że to ma
jakieś znaczenie. Nie pozwolę, by taka głupota zaprzepaściła
naszą wygraną.
-
Rozumiemy, dla każdego z nas wasz występ jest priorytetem, jednak
zdrowie to podstawa. Po tym, co stało się ostatnio nie będę
ryzykować, że i któremuś z was coś się stanie. Miranda, Keith,
następne spotkanie dopiero za dwa dni. A ty – spojrzała na
mężczyznę – dopilnuj, by nie nadwyrężała rąk.
-
Jasne – przytaknął, a w głowie wykiełkowało pytanie „Kiedy
zatem będzie mógł zobaczyć się z Ivanem?”
-
Po tym, co stało się ostatnio? O czym mówisz? – zainteresowała
się.
-
Słyszałam z dobrego źródła, że Rene Castella nie weźmie
udziału w Mistrzostwach, bo skończył ze złamaną nogą i
połamanymi żebrami.
Oboje
zamilkli na dłuższą chwilę kompletnie oszołomieni. Chyba nikt
się tego nie spodziewał. Lecz siostrze szok przeszedł bardzo
szybko, o dziwo. Na jej twarz wstąpił pełen kpiny uśmiech, którym
nierzadko obdarowywała, swego czasu, ich największego wroga.
Zaśmiewała się przy tym i powtarzała jaka to jest dumna z bufona,
który nie dość, że oddał im pierwsze miejsce w parach
tanecznych, to jeszcze został uziemiony i jego kariera solisty
skończy się szybciej niż się zaczęła. Najwyraźniej
błyskawicznie zapomniała o bolących dłoniach, gdyż problemu nie
sprawiało jej ironiczne klaskanie, którym obdarzała nieobecnego
Castellę. Bez skrępowania wyrażała swoją wyższość nad
mężczyzną, uważając, że kwestią czasu jest jego wypalenie
zawodowe. Nie wątpiła, że jeszcze w tym sezonie łyżwiarz wycofa
się z uczestnictwa we wszelkich zawodach, od dłuższego czasu widać
było, że ma dosyć wszystkiego. Jakby stracił pasję, chęć
walki, przyjemność z łyżwiarstwa.
Był w
stanie przyznać jej rację, jednak tylko co do ostatniego.
Rzeczywiście w Salt Lake City się nie popisał. Wrócił do domu
bez żadnej nagrody, zapewne zdruzgotany, wściekły. Nawet jeśli
działo się z nim coś niepokojącego to poddawał w wątpliwość
jego rezygnację. Znał Castellę. Od lat rywalizowali o złoto i
dominację w świecie sportu. Dlatego był pewny, że prędzej czy
później ten przeklęty drań pokaże na co go stać. Jak się na
coś uprze to nie ma przebacz. Szczerze nie znosił Rene, zresztą z
wzajemnością, lecz musiał przyznać, że do niedawna był jedynym
zagrożeniem dla niego i Mirandy. Tylko tego sportowca traktowali
poważnie, obawiając się, że może sprzątnąć im zwycięstwo
sprzed nosa. Był do tego zdolny i każdy o tym wiedział. Mimo tego
z pewnych przyczyn czuł się rozczarowany. Byli zaciekłymi
rywalami, wzajemnie napędzali siebie do dalszej pracy nad sobą.
Jedyna dobra rzecz z tej ich przymusowej znajomości.
- Myślisz,
że się pozbiera? – zapytał, co spotkało się z śmiechem
siostry.
- Martwisz
się o naszego kochanego Rene?
- Jeśli
nie popadnie w depresję, a na moje oko ma do tego kilka powodów,
to wyliże się. Co wam zawsze powtarzałam? Walczcie do samego
końca, nie poddawajcie się, choćby sytuacja była beznadziejna
nie odpuszczajcie. Trener Deakin i ja mamy takie samo podejście do
podopiecznych.
-
Utrzymujesz z nim kontakt? – zdziwiła się kobieta ściągając z
nóg łyżwy. Powoli zaczęli się pakować, dziś nic tu po nich.
- Co cię
tak dziwi, moja droga? Kontaktuję się z wieloma trenerami.
* * *
Chłodny
figlarny wiatr bawił się jego długimi blond włosami, których
dzisiaj nie związywał. Z czasem, im dalej i dłużej szedł zdał
sobie sprawę, iż był to błąd. Pasma wpadały mu do budzi,
utrudniały widoczność, nie chciały po prostu opadać na ramiona i
dobrze wyglądać. Po godzinnym spacerze głowa przypominała gniazdo
dla ptaków, brakowało tylko gałęzi i liści, chociaż te drugie
pewnie znalazłyby się tam, gdyby nie strzepywał ich ręką.
Orzeźwiający wietrzyk był prawdziwym ukojeniem i błogosławieństwem
dla Pittsburgha, w którym temperatura sięgała trzydziestu stopni.
Cieszył się, że parę dni temu wybrał się na zakupy i
sprezentował sobie samemu nowe letnie ubrania. Zbliżywszy się do
olbrzymiego parku przekroczył wysoką metalową bramę. Sięgające
niemal do nieba zielone drzewa tworzyły ochronę przez błazeńskimi
podmuchami, więc mógł poprawić nieco fryzurę. Obrysował
wzrokiem rozpościerającą się wokół soczystą zieleń, dodające
uroki otoczeniu kolorowe krzewy, na których kwitły, żółte,
fioletowe i czerwone kwiaty. Nie był na tyle blisko nich, żeby móc
powiedzieć jaki to gatunek, a na kwiatach się odrobinę znał. Może
trochę bardziej niż odrobinę, ale i tak był za daleko. Krocząc
szerokim kamiennym chodnikiem spoglądał w strony, z których
dochodziły do niego śmiechy dzieci, szmaragdowym oczom ukazywały
się wtedy dzieciaki w różnym wieku bawiące się z rodzicami.
Niektórzy siedzieli na drewnianych ławkach, których było wszędzie
od groma, inni dotrzymywali towarzystwa pociechom, od drzew odbijały
się piłki, ktoś siedział na kocu i rozmawiał, z innej strony
dostrzegł skupisko ludzi urządzających piknik. Pogoda sprzyjała
aktywnemu wypoczynkowi, na niebie od rana nie pojawiła się
najmniejsza nawet chmurka. Dziwnie zatem było w tak piękną pogodę
odwiedzać miejsce takie jak to. Przekroczył kolejną bramę. Po
drogiej stronie również zastał ludzi, cieszących się dniem,
spędzających czas z obecną rodziną jak i tą, która już
odeszła. Idąc kamienną ścieżką, która tutaj zmieniła kolor z
szarego na czerwony, mijał takich podobnych jemu. Z reklamówkami w
ręce, gdzie w jednej znajdował się mały znicz, a w drugiej kwiaty
w doniczce. U niego były to bratki, jej ulubione. Minął po drodze
kilka masywnych, grubych, długich, białych ścian, które
przywodziły na myśl mieszkania w bloku. Przy każdej z takich ścian
znajdowały się trzy ławki. Usiadł na środkowej, podparł się na
łokciach i pochylił. W tym miejscu nie było chwilowo nikogo, więc
mógł sobie na to pozwolić.
- Cześć –
rzucił cicho. – Przepraszam, że dawno nie przychodziłem. Trochę
dziwnie być tutaj w tak piękny dzień, nie uważasz? Zawsze
wydawało mi się, że cmentarz odwiedza się tylko podczas ulewy,
kiedy na dworze jest brzydko, zimno, a ponura atmosfera może
wpędzić do grobu. Przyniosłem twoje ulubione kwiaty –
uśmiechnął się delikatnie.
Wyjął z
reklamówki doniczkę, pilnując, by żadnemu kwiatkowi nic się nie
stało. To samo poczynił z małym zniczem. Niewielki kawałek
miejsca, na którym obydwie te rzeczy mogły być ustawione nie
pozwalał na kupno okazałych zniczy lub wielkich bukietów kwiatów.
Gdyby miał na to miejsce z pewnością taki by jej podarował. Zdjął
z półki zwiędłą i źle wyglądającą wiązankę oraz wypaloną
świeczkę. Ukucnął przed tabliczką z datą urodzenia i śmierci
skupiając wzrok na „Anneliesa Bard”. Wymienił stare i
zniszczone na nowe i ładne ponownie siadając na ławce. Obejrzał
się ze siebie upewniając się, że ludzie przechodzą gdzieś obok,
ale nie w pobliżu niego. Chciał trochę prywatności. Zdawał sobie
sprawę, że dziś wiele osób przyjdzie odwiedzić kolumbarium, ale
wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, najprawdopodobniej gdyby
dzisiaj się tu nie pojawił, nie zrobiłby tego przez kolejny
miesiąc.
- Jak ci
minął dzień? – zapytał z uśmiechem na jasnych ustach. –
Wiem, nie odpowiesz mi. No to, tylko ja będę mówił, dobra?
Ostatnio chorowałem. Źle się czułem. Kiedyś powiedziałabyś,
że to przez te śliwki, które ciągle zrywałem z drzew i
popijałem wodą z kranu. Później spędzałem czas z przyjaciółmi.
Taa... – zamyślił się. – Przyjaciółmi. A tydzień temu
poznałem jakiegoś dziwaka. Ale dziwaka w pozytywnym znaczeniu.
Przypominał Charliego, znaczy z zachowania, nie z wyglądu.
Pamiętasz Charliego, prawda? Dużo ci o nim opowiadałem.
Pokłóciliśmy się, od naszego ostatniego spotkania minęło dużo
czasu. Powinienem go przeprosić? Ty pewnie powiedziałabyś, że
tak. I miałabyś rację jak zwykle – na usta ponownie wpełzł
ciepły uśmiech.
Zamilkł,
widząc zbliżającą się parę. Na szczęście tylko obok niego
przeszli, a potem zniknęli za białymi blokami. Zwróciwszy się na
granitową płytę przeczytał w myślach imię i nazwisko, co
teleportowało go dwanaście lat w przeszłość.
Związał
błyszczącą wstążką jedenaście czerwonych tulipanów, podciął
po centymetrze łodygi każdemu z nich, wieńcząc pracę złotym
sprayem, którym ozdobił powierzchnię płatków. Podał bukiet
mamie, która doczepiła do niego podpisaną karteczkę. Odłożyła
go na stół.
- Tak
jest dobrze? – zmartwił się, że mogło mu coś nie wyjść i
mama będzie musiała robić wszystko od początku. Wbrew swoim
obawom został szczerze pochwalony.
- Nie
słoneczko, lepiej bym tego nie zrobiła – blond włosa, drobna,
niska kobieta pogłaskała go po głowie, a potem pocałowała czule
w czoło.
Oboje
siedzieli na podłodze, wiele różnych odmian kwiatów leżało
wokół nich, przez co musieli wyjątkowo uważać przemieszczając
się po niewielkim pokoju. Przez chwilę zastanawiał się czy
powinien iść znów do ogrodu i zebrać więcej roślin. Powstrzymał
się przed tym dostrzegając matkę podającą mu koszyk z różami.
- To na
komunię, musimy zrobić z tego wiązanki. Dasz radę, słoneczko?
- Pewnie
– potwierdził i zabrał się do pracy. Kątem oka zauważył
czerwone, trzęsące się dłonie. – Zostaw, ja zrobię resztę.
Idź odpocząć.
W
odpowiedzi dostał kolejnego całusa. Oczywiście, że jej pomoże.
Słyszał jak bladym świtem wstała, by pozrywać najlepsze okazy z
ogrodu, już o szóstej rano zaczęła przygotowywać pierwsze
zamówienia, których swoją drogą było jak na lekarstwo.
Najbliższe sąsiadki zamawiały bukiety, wiedząc, że oni
potrzebują pieniędzy, a mamę zwolniono z jedynego sklepu w
okolicy. Jak na złość synowa właściciela przeprowadziła się do
Putneyville i poprosiła go o jakieś zajęcie, żeby się nie
nudzić. Teraz jedynym źródłem dochodów były hodowane w ogrodzie
kwiaty. Wielokrotnie musiała się trudzić, by zdobyć sadzonkę
jakiegoś rzadkiego okazu, który spodobałby się klientką.
Wziął
pierwszą różę do ręki, po czy zaczął odcinać kolce znajdujące
się niżej, w miejscu, gdzie będzie materiał przyjmujący rolę
grubszej wstążki. Po dwóch godzinach prezent komunijny był
gotowy. Lubił pomagać mamie i nie żałował, że nie może bawić
się z kolegami. Ci zresztą zwykle jeździli na rowerach w okolicach
miasteczka, a on nie miał ani roweru, ani deskorolki. Później może
wyjdzie przespacerować się, chętnie zajrzy na most. Był ulubionym
miejscem do myślenia, no i lubił patrzeć na płynącą wodę.
Uspokajało go to.
Czasami
bywało, że w środku nocy słyszał płacz mamy. Zwykle wtedy
leżała odwrócona twarzą do ściany, by niczego nie słyszał.
Lecz był świadomy wszystkiego. Jak na trzynastolatka doskonale
rozumiał ich położenie. Udając, że śpi po drugiej stronie
pokoju, na swoim łóżku patrzył na mamę i obiecywał sobie w
myślach, że kiedyś ich życie zmieni się na lepsze. Nie będą
musieli martwić się o pieniądze, będą mogli kupić górę
słodyczy, dostanie nowiutki rower, zamieszkają w pięknym dużym
domu, każdy będzie miał na wyłączność wspaniały pokój, a
mama spełni swoje największe marzenie. Zostanie aktorką i wystąpi
w Nowym Jorku na Broadway'u. Będą wiedli szczęśliwe życie.
Nie będą
musieli patrzeć na odpadającą farbę, popękane ściany, podłogę,
z której odchodziły panele, niebezpieczne schody prowadzące na
strych. Znikną ciągłe zamartwiania się, czy podczas zimy nie
zamarzną w domu, bo okna były nieszczelne. Problem jakim była duża
dziura w dachu na strychu bezpowrotnie ich opuści. Pleśń w
łazience i kuchni także przestanie istnieć. Wszytko się ułoży.
Zamrugał
szybko powiekami unosząc głowę. Przełknął grzęznącą w gardle
ślinę. Rozejrzał się, a kiedy upewnił się, że nikt go nie
widzi pozwolił kilku łzom spłynąć po jasnym poliku. Nie potrafił
dłużej się powstrzymywać.
- Potwornie
za tobą tęsknię – wychrypiał przez zaciśnięte zęby. Spuścił
głowę pomiędzy nogi, a dłonie zwinął w pięści i zacisnął
je na fioletowych szortach. – Zabiję go – syknął. – Zabiję
go za to, co ci zrobił. Bardzo cię kocham.
Został w
kolumbarium do późnego wieczora, kiedy zegarek na telefonie
wskazywał piętnaście po dziewiątej. Świecące kolorowe znicze
pięknie wyglądały, gdy słońce zaszło za horyzont. Dzisiejszy
dzień był pierwszym od bardzo dawna, gdy udało mu się odwiedzić
mamę w ładną pogodę. Zwykle padało, ale i tak zostawał do
późna. Chciałby z nią porozmawiać, ale mu nie odpowie,
prowadziłby głupi monolog, a przecież kobieta wiedziała o
wszystkim co robił. Widziała go z góry. I zapewne załamywała
ręce, gdyby jej ciało leżało w grobie, najpewniej by się w nim
przewracała. Nigdy nie będzie potrafił spojrzeć jej w oczy z
wielu powodów. Jednym z nich był sposób w jaki zarabiał
pieniądze, drugi polegał na okropnym traktowaniu mężczyzn oraz
beztroskim stylu życia, za który ona... zmyłaby mu głowę to mało
powiedziane.
Po wyjściu
z opustoszałego parku zatrzymał taksówkę. Dotrze do „Hermesa”
w ciągu piętnastu minut, a nie godziny. Poza tym, będzie
bezpieczniej. W skokach pokonał schody dzielące go od wejścia do
lobby. Przywitał się krótko z pracownicą i powędrował do
swojego apartamentu. Kodując w głowie, że trzeba zrobić
kilkudniową przerwę od „Red Walls” użył karty magnetycznej,
by otworzyć drzwi. Pierwszym, co uchwycił jego wzrok była szklana
ściana, której widok rozpościerał się na nocny Pittsburgh.
Pilotem leżącym zawsze w części kuchennej uruchomił kilka
świateł oraz kominek elektryczny. Uwielbiał go, wyglądał jak
prawdziwy, podobało mu się patrzenie na niego. Zdejmując buty
dopiero w części salonowej rzucił się na białą trzymetrową
sofę. Przez moment wpatrywał się w żółty od światła sufit,
lecz szybko mu się znudziło. Zadzwonił po service room i zamówił
kosz owoców, kolację, na którą składały się dwa duże dania i
butelka białego musującego wina. Miał poprosić jeszcze o jakiegoś
przystojnego kelnera, który dostarczy mu posiłek, ale ugryzł się
w język. Z chęcią zapozna się bliżej z kimś, kto nie jest
starym, obleśnym, zboczonym facetem z obrzydliwym ciałem,
kilogramem żelu na znikomej ilości włosów i tabletkami na
potencję z obsesją na punkcie seksownych młodych blondynek.
- Pieprzyć
to – mruknął do siebie. – Kasa jest najważniejsza. Moje
cierpienie się zwróci. Szkoda, że nigdy nie udało mi się uwieść
jakiegoś młodego, bogatego przystojniaka, który byłby w moim
typie. Ale tacy nie chodzą do „Red Walls”.
Choć
rzadko miał czas na oglądanie telewizji, postanowił teraz się
odmóżdżyć i zrelaksować właśnie przed nią. Włączył
pierwszy lepszy kanał, którym okazał się jakiś program
informacyjny, a przynajmniej na początku tak myślał. Po zobaczeniu
znajomej mordy zorientował się, że jest to polityka. Co do tego
nie miał wątpliwości, pan Nr.1 oraz pan Nr.2 potwierdzili to.
Paskudne stare gęby tej dwójki rozpoznałby wszędzie, wszakże
mieli ze sobą do czynienia.
Czekając
na service room rozsiadł się wygodnie na sofie i skakał po
kanałach, nie mając zamiaru wywoływać u siebie odruchów
wymiotnych na widok ohydnych zboczeńców, którzy przywodzili na
myśl tylko brudny odrażający seks. Po półgodzinie odezwał się
dzwonek, co oznaczało dotarcie jego jedzonka. Otworzył w nadziei,
że ujrzy przystojnego faceta, zawiódł się ogromnie po zobaczeniu
piersi i spódnicy za kolano.
Usiadłszy
przy stole w pewnym momencie posiłku spojrzał na komórkę.
Błyskawicznie przeszło mu przez myśl, że powinien zadzwonić do
Charliego. Wszedł w zakładkę Kontakty i poszukał numeru
podpisanego jako „Koteczek”. Bardzo pragnął zatelefonować do
najlepszego i jedynego zarazem przyjaciela, jednakże w ostatniej
chwili, gdy już naciskał zieloną słuchawkę odezwał się głos
Deakina: „Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, dopóki nie
zmienisz swojego życia”. To prześladowało go od czasu ich
kłótni.
* * *
- Ty
cholerny brutalu! – krzyknął odpychając Deakina od siebie. –
Wkładaj go delikatniej, to boli! Podoba ci się moje cierpienie?
- Gdybyś
się nie wiercił, to nie bolałoby, nie pomagasz mi ciągłym
darciem się.
- Podnieca
cię sadyzm?
- Może się
przekonamy, co? Przywalę ci, a jak mi się spodoba, to będzie
oznaczało, że tak – brunet przewrócił oczyma, wziął głęboki
oddech, by odsunąć od siebie chęci uduszenia Gwiazdeczki. Teraz
gwiazdorzy jeszcze bardziej niż zwykle. – Rozumiem, że żebra
cię bolą, ale podnieś tę cholerną rękę wyżej, bo nawet przy
najszczerszych chęciach nie będę w stanie założyć ci tej
głupiej bluzy.
Nie miał
wyjścia, musiał się dostosować, gdyż był na łasce i niełasce
Deakina. Spróbował podnieść rękę, by mężczyźnie udało się
ją przełożyć przez rękaw. Ku uldze ich obu w końcu się udało.
Wyszli z sypialni i zeszli na parter. Rene schodzenie wciąż
sprawiało problemy, obawiał się tego bardziej niż wchodzenia.
Zdawało mu się, że wystarczy jeden fałszywy ruch, a spadnie ze
schodów. Na szczęście kochanek obiecał być tak użyteczny jak
tylko będzie trzeba. Po chwili cała ich trójka, bo Lupo oczywiście
wraz z nimi, wyszła na dwór. Pies natychmiast pobiegł do tych
samych miejsc, do których biegał od kiedy trafił do jego domu.
Szalał sobie w najlepsze, kiedy oni stali na podjeździe obserwując
te szaleńcze wyczyny. Rene ukradkiem zerknął na bruneta. Do końca
życia nie zapomni jego skruszonej miny mówiącej jak bardzo mu
przykro i żałuje.
- Rene,
masz gościa – zakomunikowała Melinda. – Właściwie dobrze się
składa. Przypomniałam sobie, że mam do zrobienia coś
niecierpiącego zwłoki.
Mówiąc
to, ubierała się i pakowała swoje rzeczy. Dziwił się jej
zachowaniu, dopiero ujrzawszy Deakina zrozumiał, co próbowała
osiągnąć. Pożegnawszy się wypadła z domu niczym tornado. Nie
minęło dziesięć sekund, a dało się słyszeć odgłos odpalanego
silnika. Nie wierzył. Zostawiła go, żeby mógł być sam na sam z
podłym draniem, którego miał ochotę skręcić kark.
- Czego?
– warknął wściekły, nie zamierzał ukrywać swojego podłego
humoru, tym bardziej, że gdyby nie ten facet mógłby wziąć
udział w Mistrzostwach.
-
Przepraszam – wypalił nagle – przykro mi. Gdybym mógł cofnąć
czas...
- Ale
nie możesz, prawda?!
Nie był
ślepy, widział, że Charlesowi naprawdę przykro, nie mógł
przewidzieć jak potoczy się tamta noc, on sam planował ją
inaczej. Niestety plany nie zawsze skutkują powodzeniem. Wierzył,
że przeprosiny były szczere, jednak co mu po nich? Czy dzięki nim
weźmie udział w zawodach? Wątpliwe szanse. Zmierzył go krytycznym
morderczym wzrokiem.
- Gdybym
wiedział, bez wahania zamieniłbym się z tobą
Nie
wiedział czy to te słowa tak zadziałały na niego, czy
wymizerniała twarz mężczyzny. Wyglądał koszmarnie, jakby od
długiego czasu nie spał, nie jadł i nie pił. Przez chwilę kłócił
się z własnymi myślami. Ostatecznym postanowieniem zadziwił
samego siebie. Gdyby parę miesięcy temu ktoś mu powiedział, że
ogromnym, jak na niego, spokojem przyjmie wykluczenie z zawodów
zabiłby na miejscu. Jednak coś mu podpowiadało, że robił dobrze.
Wszakże samego siebie obarczał winą, jeśli nie dałby się
podpuścić do niczego złego by nie doszło. Lecz uległ Charlesowi,
pierwszy raz w życiu uległ mężczyźnie. I nie chodziło tu o
strefę seksualną.
- Z
trudem przechodzi mi to przez gardło, ale potrzebuję pomocy... we
wszystkim. Nie zrobię samodzielnie wielu rzeczy. Jeśli w końcu
znalazłeś odwagę, by tu przyjechać to chociaż się do czegoś
przydaj.
Prędzej
skona, niż przyzna, że cieszy się z obecności Deakina. Mimo
pomocy Melindy musiał sam radzić sobie z kąpielą, przecież nie
będzie się przed nią rozbierać. Są jakieś granice, jednak z
brunetem nie miał takiego problemu. Widzieli siebie w bardziej
żenujących i intymniejszych chwilach, niż kąpiel. Od dwóch dni
mieszkają razem, tak to można nazwać, ponieważ Charles przywiózł
do niego torbę wypełnioną ubraniami, rzeczami, których używał
na co dzień. Tego samego dnia, kiedy wprowadzili w życie pewne
postanowienia kochanek uprzedził go, że ma problemy ze snem, a
raczej, że cierpi na bezsenność. Nie było mu szczególnie trudno
przyjąć to do wiadomości, aczkolwiek zdziwił się. Za każdym
razem, gdy miał taką możliwość, widział go śpiącego smacznie
w sypialni na górze. Nie wspomniał mu jednak o tym. Za to coś
innego krążyło po jego głowie. Dręcząca myśl przyczepiła się
do niego już dawno i nie dawała o sobie zapomnieć. Czuł się
idiotycznie chcąc poruszyć temat, lecz jeśli tego nie zrobi...
Zwariuje.
- Twój
facet nie ma nic przeciwko, byś mieszkał z innym i go zdradzał
przy okazji? – wypalił niespodziewanie, czego pożałował. Mógł
ugryźć się w język, lecz nie zdążył, a na cofnięcie lub
przekręcenie pytania było już za późno.
- Czemu
pytasz, kochanie? – wyszczerzył się łapiąc go za brodę. –
Zazdrosny?
Super rozdział, jak zwykle zresztą. Czekamy na więcej, dużo weny życzę!
OdpowiedzUsuńWpaniały rozdział :)
OdpowiedzUsuńA jaki długi :) Takich jak najwięcej, aby wena Cię nie opuszczała i dała Ci możliwość tworzenia tylu stron :)
Narzecona K jest dla mnie podejrzana, myślę, że to nie jego dziecko.
Przeszłość I jest smutna, przykro mi, że stracił jedyną bliską mu osobę. Mam nadzieję, że odnowi kontakt z Ch :)
R spokojnie zareagował na przeprosimy Ch, aż byłam w szoku, ale to dobrze, gdyż Ch sam siebie już dość mocno ukarał.
Myślę, że Ch spodoba się zazdrość R ;)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńmam ochotę żeby i Melisa przekonała się o tym na własnej skórze bo cieszy się z cudzego nieszczęścia... bardzo wiele dowiedzieliśmy się o Ivanie szkoda tylko, że jednak nie zadzwonił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech niech Melisa przekonała się na własnej skórze jak to jest, bo cieszy się z cudzego nieszczęścia... sporo dowiedzieliśmy się o przeszłości Ivana, szkoda tylko, że nie zadzwonił...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Slots Casino Review - Bonuses, Games, RTP, Games
OdpowiedzUsuńFind out everything you need to know about Slot Casino, including the 스포츠 토토 라이브 스코어 ⭐ top Slots Bonuses, 예스 벳 88 Games, Payouts & more. Claim your Bonus, 💸 Min. Bet: 바카라 사이트 주소 £0.20🎁 Bonus Wager: 1 x £100🎲 Games: 1,000+📱 Mobile Version: Android, iPhone, Tablet🏆 이스포츠 Best 부들 이 벗방 Games: 1,300+