Powered By Blogger

niedziela, 8 lipca 2018

Lodowa Powłoka - Rozdział 21


Dziękuję za komentarze :)





Wyszedłszy z łazienki, której drzwi znajdowały się w jego pokoju, założył puchaty zielony szlafrok i usiadł na łóżku. Posiadanie przez każdego członka rodziny własnej łazienki uważał za doskonały pomysł. Nikt nikogo nie popędzał, każdy mógł tam siedzieć ile dusza zapragnie, a co najważniejsze, nie musiał przejmować się ukrywaniem prywatnych rzeczy, których reszta rodziny nie powinna widzieć. Nie było problemu w zostawieniu otwartej paczki prezerwatyw na blacie obok umywalki czy żelu intymnego na toaletce. Sam zajmował się sprzątaniem tej części domu, ponadto nie był zmuszony do zabierania ze sobą ubrań na zmianę lub uważania na kręcącą się po korytarzach służbę. Gdyby toaleta znajdowała się w innej części ogromnej posiadłości, nie było możliwości, by nago beztrosko wrócić do sypialni. Dla rodziny pracowało ponad dwadzieścia osób: kilka pokojówek, sprzątaczek, kucharzy, ogrodników i szoferów, uniknięcie spotkania z każdą osobą było mission impossible. Pogładził mokre długie włosy pozwalając, by pasma przelewały się przez palce. Matowa struktura uniemożliwiała bawienie się włosami, przesuwały się z oporem, w dodatku były roztrzepane. Obrysował wzrokiem jej nagie ramiona, plecy, pośladki, długie nogi. Oddychała równomiernie z zamkniętymi oczami, co potrafił dostrzec w odbiciu lustra wiszącego na przeciwnej ścianie. Spojrzał na brzuch. Każdy z daleka bez wahania potrafiłby stwierdzić, że kobieta jest brzemienna. Na usta wpłynął mu kwaśny uśmiech. Następnych kilka miesięcy minie zanim zdąży się obejrzeć. Wkrótce potem będzie trzymał swojego syna lub córkę na rękach. Na chwilę obecną czuł jedynie jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Miał nadzieję, że później mu przejdzie i będzie zdolny zajmować się maleństwem. Pracował nad własną postawą i przekonywał się, że stanie się fantastycznym ojcem.
Zorientował się, że narzeczona właśnie się obudziła, bo doszedł do niego ledwie słyszalny szept. Nie zrozumiał ani słowa z jej mamrotania. Odsunął się minimalnie, by mogła się odwrócić. Gdy to zrobiła ujrzał niewielkie piersi, które pieścił jeszcze piętnaście minut temu. Znów mimowolnie spuścił wzrok na jej brzuch, jednak nie zatrzymał go tam na długo. Andrea uśmiechnęła się szelmowsko i bez skrępowania – od kilkunastu minut leżała na łóżku kompletnie naga – rozsunęła nogi. Delikatna dłoń dotknęła krocza ukrytego pod materiałem szlafroka.
    - Chcesz jeszcze?
    - Nie byłaś przypadkiem śpiąca?
    - Dobierasz się do mnie pod prysznicem, potem wkładasz tego koleżkę przez półtorej godziny, a jest dopiero ósma rano i dziwisz się, że chce mi się spać? – po dłuższej chwili milczenia znów się odzywa. – Weź mnie w ten sposób jeszcze raz – mruczy jak zadowolona z siebie kotka.
    - Mam trening z Marisą.
Zignorował jej obrażoną minę i narzekanie pod nosem, którego celowo nie ukrywała. Chciała, by wiedział, jakim jest okropnym człowiekiem i jak bardzo ją rani. Ona mu tu proponuje kolejną rundkę, a ten odmawia. Może i by nie odmówił, gdyby Andrea nie wkurzała go w czasie seksu. Po dzisiejszym miał dosyć na co najmniej tydzień. Jeszcze raz usłyszy: to boli, nie tak mocno, w ten sposób, chcę w innej pozycji, jest mi niewygodnie, moje włosy są poplątane, muszę zrobić makijaż, uważaj na moje biodra, paznokieć mi się złamie, pospiesz się, teraz zwolnij... to zacznie krzyczeć. Andreę było trudno zadowolić w każdym znaczeniu tego słowa.
Ubrał się i opuścił sypialnię pięć minut później. W jadalni zastał matkę rozmawiającą z kucharką, której kazała przygotować wystawny obiad. Podała przy tym kilka nazw dań, które koniecznie muszą znaleźć się na suto zastawionym stole. Przypuszczał, że rodzice spodziewają się jakichś ważnych gości, ale co by się nie działo, nie zamierzał uczestniczyć w obiedzie. Wykręci się z niego jakąś niecierpiąca zwłoki sprawą. Na ten moment był umówiony z siostrą i trenerką w mieście, treningi idą pełną parą od kiedy wrócił z Pittsburgha. Mimo że spotkanie miało się odbyć o dziesiątej, z przyjemnością opuści miejsce zamieszkania dwie godziny wcześniej. Poprosił wolnego szofera – drugi był z ojcem w trasie od dwóch dni, dzisiaj dopiero mieli wrócić – aby zawiózł go do wyznaczonego celu.
Postanowił zatrzymać się przy restauracji francuskiej, notabene jednej z najlepszych w Filadelfii i nie było to tylko jego zdanie, ale także krytyka kulinarnego, z pomocą którego restauracja dostała specjalne wyróżnienie. Przeglądał menu wyszukując w pamięci potraw, których już kiedyś tutaj próbował, by wyeliminować je przy wyborze. Lubił próbować nowych rzeczy w kontekście jedzenia, toteż przy każdej wizycie w restauracji starał się zamawiać inną potrawę. O ile go pamięć nie myliła, nigdy nie brał dwa razy tego samego. Był to całkiem dobry sposób, by poznać coś nowego, nawet jeśli poprzednie dania mu bardzo smakowały. Po dwudziestu minutach kelnerka postawiła przed nim talerz z małżami w kremowym sosie. Poczęstował się także lampką czerwonego wina.
W pewnej chwili przebrnęło mu przez myśl wspomnienie o wycieczce motocyklem. Wzdrygnął się bez udziału woli. Pierwszy i ostatni raz wsiadł na tę maszynę i pozwolił potworowi się wywieść za miasto. Do dnia dzisiejszego nie wiedział, co kierowało Ivanem, jaki cel miała ich przejażdżka, dlaczego zabrał go ze sobą. W domu planował zabrać się za snucie różnych teorii, nawet jeśli prawdę mógł poznać tylko od Barda, lecz czas zabierały mu treningi i Andrea. Jak tylko udało mu się uwolnić od wszystkiego i wszystkich, i zamknąć w sypialni z nadzieją, że będzie mógł w końcu pomyśleć, narzeczona pojawiała się natychmiast obok niego. Podążała za nim jak cień, od którego nie sposób było uciec. Wreszcie zyskał odrobinę wolności, a ona i czas jaki mu pozostał zaprowadziły go do wysokiego, długowłosego, blond mężczyzny o zadziornych zielonych oczach i jasnoróżowych ustach. Odtwarzając w pamięci jego wygląd, posturę, delikatne rysy twarzy, z przekonaniem mógłby stwierdzić, że od kobiety wiele go nie różniło. Z daleka, nawet bez makijaż i przebrania, uchodziłby za płeć piękna. Nie żeby go to specjalnie dziwiło, w telewizji słyszało się różne rzeczy, a na ulicy w rozrywkowej dzielnicy można by zobaczyć wiele więcej, jednak pierwszy raz miał kontakt z taką personą. Obaj są dla siebie kompletnie obcy, tyle, że znają swoje imiona. A mimo tego zależy mu, by Ivan omijał „Red Walls” szerokim łukiem. Nikt nie doświadczy tam żadnych miłych rzeczy, uważał, że to śmiertelna pułapka, do której ludzie pakują się z własnej ciekawości, głupoty i woli. A przynajmniej na początku, bo z czasem uzależnienie puka do drzwi i człowiek przestaje być wolny, staje się marionetka, która potrzebuje wizyt w klubie, gdyż nie jest w stanie bez niego żyć. Nie chciałby, żeby Ivan kroczył tą drogą i któregoś dnia skończył martwy na brudnej opustoszałej ulicy omijanej z daleka. Lecz mężczyzna wydawał się beztroski, nie brał pod uwagę, że swoje zachowanie może przypłacić życiem. Albo brał, jednak nie obchodziło go to. To właściwie wiele by tłumaczyło. Życie miało dla niego tyle znaczenia co dla muszki owocówki. Keith obiecał sobie to zmienić, gdyż życie jakie Ivan prowadzi niebawem zapędzi go do grobu. Najbardziej przerażające dla niego było zakładanie na twarz uśmiechu i bagatelizowanie śmierci. Wydawało mu się, że mottem Barda jest „Skoro kiedyś na pewno umrę, to co za różnica czy teraz, czy później?” Wkurzało go takie podejście, więc je zmieni, choćby siłą umieścił mężczyznę w szpitalu psychiatrycznym. Nie pozwoli mu umrzeć. Wyglądał na młodego człowieka, ma przed sobą przyszłość, marzenia, cele... Jak każdy.
    - Musimy się spotkać – mruknął pod nosem żałując, że nie wymienił się z nim numerami.
Zerknąwszy na wyświetlacz telefonu uświadomił sobie, że zbliża się dziesiąta, co oznaczało, że czas się zbierać. Miał do przejścia cztery ulice i piętnaście minut. Zapłacił za jedzenie pożegnał się z kelnerką, która przyniosła rachunek i doliczony do niego napiwek i wyszedł.
Słońce roztaczało na niebie swój blask, delikatny wietrzyk kołysał drzewami w parku naprzeciwko restauracji, na których pojawiało się coraz więcej kwiatów. Jeśli ktoś się skupił i wyparł ze świadomości unoszący się nad ulicami dym i smród spalin, mógł poczuć słodki owocowy zapach dobiegający z parku. Starając się ignorować i zagłuszyć własnymi myślami dźwięki klaksonów, pisk opon, wrzeszczących na chodniku ludzi szedł przed siebie, kilka razy skręcając, znów idąc prosto, przechodząc przez pasy.
    - Jak zwykle punktualny – Marisa mówiąc to, spoglądała na nadgarstek z zegarkiem.
    - Chociaż wyszedł z domu dużo wcześniej. Gdzie byłeś? – Miranda podeszła do niego i poczochrała jego włosy burząc idealną fryzurę. Gdy spojrzeli sobie w oczy mógł bez przeszkód zorientować się, że nie pytała tylko z własnej ciekawości, po prostu jej przyjaciółka chciała wiedzieć.
    - Musiałem przemyśleć pewne rzeczy – odparł szczerze, nie miał potrzeby okłamywania siostry. Jednak mimo odpowiedzi ciągnęła.
    - Jest coś czego mi nie mówisz?
    - Tylko bez sprzeczki, dzieciaki – krzyknęła Marisa otwierając wejście do hali, w której mieściło się lodowisko służące im od lat jako centrum treningowe. – Możecie porozmawiać w trakcie szykowania się, a nie na zewnątrz. Pospieszcie się.
    - Mam do załatwienia ważną sprawę – urwał widząc jej niezadowoloną minę. Nie musiał być jasnowidzem, by zorientować się, że jest zła. Brak jego obecności skutkował przerwanymi ćwiczeniami, a to mogło się odbić na ich występie. – Jutro wyjeżdżam.
Przez moment zdawało mu się, że Miranda zacznie wrzeszczeć i urządzi burdę. Miała prawo być zła, kolejny raz miga się od obowiązków. Tym razem była to sprawa życia i śmierci. Udając, że nie widział irytacji i przewracania oczami skręcił w stronę szatni. Po chwili oboje byli przebrani i gotowi. Po piętnastu minutach rozgrzewki trenerka przywołała ich do siebie. Upewniła się, iż rozumieją powagę sytuacji. Wygrali Letnie Igrzyska, co nie znaczyło, że Mistrzostwa Europy również przebiegną gładko. Lecz nad tym czuwała Marisa i jej niezwykłe zdolności, wydobywała z nich więcej niż sto procent.
    - Skoro wyryliście już w głowach krok po kroku choreografię przejdziemy dalej – to miał być pierwszy raz, gdy zatańczą swój taniec na lodzie, do tej pory robili to w studio. Teraz wystarczy dodać do tego jazdę na łyżwach. Jednak tu zaczynały się problemy, gdyż układ był skomplikowany, a oni musieli włożyć więcej wysiłku niż zwykle w taniec na ziemi.
Z głośników popłynęła niewinnie zaczynająca się piosenka „Come Alive”, zaczęło się. Złapali się gwałtowanie za ręce i ruszyli natychmiast podchwytując rytm. Miranda jadąc tyłem prowadziła go, jechali widząc z naprzeciwka swoje twarze. Spostrzegł, że siostra naprawdę się wczuła, całe jej ciało było niczym z plasteliny, którą w takt melodii lepili śpiewający bohaterowie. Przyznał w myślach, że wybranie utworu z nowego musicalu, który stał się ulubionym Mirandy było strzałem w dziesiątkę. Z biegiem czasu, gdy tempo przyspieszało, a jemu zaczęło robić się coraz goręcej umysł skupił całkowitą uwagę na tańcu. Dźwięki wsiąkały w mięśnie, kości, umysły nie pozwalając myśleć o niczym innym. Szybowali jak ptaki wysoko na błękitnym niebie, nie oglądając się za siebie, będąc podziwianym. Wszystko wyglądało wspaniale, aż do pewnego momentu. Upadła. Źle złapał rękę kobiety podnosząc ją i wykonując wyrzut. Muzyka natychmiast ucichła, a on spanikowany szybciej niż światło znalazł się obok niej.
    - Miraś, jesteś ranna?– wrzasnął przerażony klękając nad nią. Złapał ją i przyciągnął do torsu.
    - Miranda, w porządku? – zapytała trenerka wchodząc na lód w butach.
    - Jest dobrze – odparła, jednak oboje dostrzegli jej czerwone, pocięte dłonie.
Pomogli usiąść jej na ławce, mimo iż protestowała. Natychmiast zdezynfekowali jej ręce i założyli bandaże. Twierdziła, że ich nie potrzebuje, ale w ich przypadku nie mogą sobie pozwolić, na choćby najmniejszy uszczerbek na zdrowiu. Mają kilka figur, w których łapią się za ręce, ponadto jest przez niego podnoszona i podrzucana, więc tym bardziej musi uważać. Mieli nadzieję, że nie wystąpi opuchlizna i jutro będzie lepiej.
    - Wygląda na to, że na dzisiaj skończyliście. Nie trwało to zbyt długo.
    - Przesadzacie, może jestem kobietą, ale nie słabą. Mogę dalej – ucięła widząc karcący wzrok młodszego brata. – No dobrze, boli, bardzo boli – jęknęła. – Co nie znaczy, że to ma jakieś znaczenie. Nie pozwolę, by taka głupota zaprzepaściła naszą wygraną.
    - Rozumiemy, dla każdego z nas wasz występ jest priorytetem, jednak zdrowie to podstawa. Po tym, co stało się ostatnio nie będę ryzykować, że i któremuś z was coś się stanie. Miranda, Keith, następne spotkanie dopiero za dwa dni. A ty – spojrzała na mężczyznę – dopilnuj, by nie nadwyrężała rąk.
    - Jasne – przytaknął, a w głowie wykiełkowało pytanie „Kiedy zatem będzie mógł zobaczyć się z Ivanem?”
    - Po tym, co stało się ostatnio? O czym mówisz? – zainteresowała się.
    - Słyszałam z dobrego źródła, że Rene Castella nie weźmie udziału w Mistrzostwach, bo skończył ze złamaną nogą i połamanymi żebrami.
Oboje zamilkli na dłuższą chwilę kompletnie oszołomieni. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Lecz siostrze szok przeszedł bardzo szybko, o dziwo. Na jej twarz wstąpił pełen kpiny uśmiech, którym nierzadko obdarowywała, swego czasu, ich największego wroga. Zaśmiewała się przy tym i powtarzała jaka to jest dumna z bufona, który nie dość, że oddał im pierwsze miejsce w parach tanecznych, to jeszcze został uziemiony i jego kariera solisty skończy się szybciej niż się zaczęła. Najwyraźniej błyskawicznie zapomniała o bolących dłoniach, gdyż problemu nie sprawiało jej ironiczne klaskanie, którym obdarzała nieobecnego Castellę. Bez skrępowania wyrażała swoją wyższość nad mężczyzną, uważając, że kwestią czasu jest jego wypalenie zawodowe. Nie wątpiła, że jeszcze w tym sezonie łyżwiarz wycofa się z uczestnictwa we wszelkich zawodach, od dłuższego czasu widać było, że ma dosyć wszystkiego. Jakby stracił pasję, chęć walki, przyjemność z łyżwiarstwa.
Był w stanie przyznać jej rację, jednak tylko co do ostatniego. Rzeczywiście w Salt Lake City się nie popisał. Wrócił do domu bez żadnej nagrody, zapewne zdruzgotany, wściekły. Nawet jeśli działo się z nim coś niepokojącego to poddawał w wątpliwość jego rezygnację. Znał Castellę. Od lat rywalizowali o złoto i dominację w świecie sportu. Dlatego był pewny, że prędzej czy później ten przeklęty drań pokaże na co go stać. Jak się na coś uprze to nie ma przebacz. Szczerze nie znosił Rene, zresztą z wzajemnością, lecz musiał przyznać, że do niedawna był jedynym zagrożeniem dla niego i Mirandy. Tylko tego sportowca traktowali poważnie, obawiając się, że może sprzątnąć im zwycięstwo sprzed nosa. Był do tego zdolny i każdy o tym wiedział. Mimo tego z pewnych przyczyn czuł się rozczarowany. Byli zaciekłymi rywalami, wzajemnie napędzali siebie do dalszej pracy nad sobą. Jedyna dobra rzecz z tej ich przymusowej znajomości.
    - Myślisz, że się pozbiera? – zapytał, co spotkało się z śmiechem siostry.
    - Martwisz się o naszego kochanego Rene?
    - Jeśli nie popadnie w depresję, a na moje oko ma do tego kilka powodów, to wyliże się. Co wam zawsze powtarzałam? Walczcie do samego końca, nie poddawajcie się, choćby sytuacja była beznadziejna nie odpuszczajcie. Trener Deakin i ja mamy takie samo podejście do podopiecznych.
    - Utrzymujesz z nim kontakt? – zdziwiła się kobieta ściągając z nóg łyżwy. Powoli zaczęli się pakować, dziś nic tu po nich.
    - Co cię tak dziwi, moja droga? Kontaktuję się z wieloma trenerami.

* * *

Chłodny figlarny wiatr bawił się jego długimi blond włosami, których dzisiaj nie związywał. Z czasem, im dalej i dłużej szedł zdał sobie sprawę, iż był to błąd. Pasma wpadały mu do budzi, utrudniały widoczność, nie chciały po prostu opadać na ramiona i dobrze wyglądać. Po godzinnym spacerze głowa przypominała gniazdo dla ptaków, brakowało tylko gałęzi i liści, chociaż te drugie pewnie znalazłyby się tam, gdyby nie strzepywał ich ręką. Orzeźwiający wietrzyk był prawdziwym ukojeniem i błogosławieństwem dla Pittsburgha, w którym temperatura sięgała trzydziestu stopni. Cieszył się, że parę dni temu wybrał się na zakupy i sprezentował sobie samemu nowe letnie ubrania. Zbliżywszy się do olbrzymiego parku przekroczył wysoką metalową bramę. Sięgające niemal do nieba zielone drzewa tworzyły ochronę przez błazeńskimi podmuchami, więc mógł poprawić nieco fryzurę. Obrysował wzrokiem rozpościerającą się wokół soczystą zieleń, dodające uroki otoczeniu kolorowe krzewy, na których kwitły, żółte, fioletowe i czerwone kwiaty. Nie był na tyle blisko nich, żeby móc powiedzieć jaki to gatunek, a na kwiatach się odrobinę znał. Może trochę bardziej niż odrobinę, ale i tak był za daleko. Krocząc szerokim kamiennym chodnikiem spoglądał w strony, z których dochodziły do niego śmiechy dzieci, szmaragdowym oczom ukazywały się wtedy dzieciaki w różnym wieku bawiące się z rodzicami. Niektórzy siedzieli na drewnianych ławkach, których było wszędzie od groma, inni dotrzymywali towarzystwa pociechom, od drzew odbijały się piłki, ktoś siedział na kocu i rozmawiał, z innej strony dostrzegł skupisko ludzi urządzających piknik. Pogoda sprzyjała aktywnemu wypoczynkowi, na niebie od rana nie pojawiła się najmniejsza nawet chmurka. Dziwnie zatem było w tak piękną pogodę odwiedzać miejsce takie jak to. Przekroczył kolejną bramę. Po drogiej stronie również zastał ludzi, cieszących się dniem, spędzających czas z obecną rodziną jak i tą, która już odeszła. Idąc kamienną ścieżką, która tutaj zmieniła kolor z szarego na czerwony, mijał takich podobnych jemu. Z reklamówkami w ręce, gdzie w jednej znajdował się mały znicz, a w drugiej kwiaty w doniczce. U niego były to bratki, jej ulubione. Minął po drodze kilka masywnych, grubych, długich, białych ścian, które przywodziły na myśl mieszkania w bloku. Przy każdej z takich ścian znajdowały się trzy ławki. Usiadł na środkowej, podparł się na łokciach i pochylił. W tym miejscu nie było chwilowo nikogo, więc mógł sobie na to pozwolić.
    - Cześć – rzucił cicho. – Przepraszam, że dawno nie przychodziłem. Trochę dziwnie być tutaj w tak piękny dzień, nie uważasz? Zawsze wydawało mi się, że cmentarz odwiedza się tylko podczas ulewy, kiedy na dworze jest brzydko, zimno, a ponura atmosfera może wpędzić do grobu. Przyniosłem twoje ulubione kwiaty – uśmiechnął się delikatnie.
Wyjął z reklamówki doniczkę, pilnując, by żadnemu kwiatkowi nic się nie stało. To samo poczynił z małym zniczem. Niewielki kawałek miejsca, na którym obydwie te rzeczy mogły być ustawione nie pozwalał na kupno okazałych zniczy lub wielkich bukietów kwiatów. Gdyby miał na to miejsce z pewnością taki by jej podarował. Zdjął z półki zwiędłą i źle wyglądającą wiązankę oraz wypaloną świeczkę. Ukucnął przed tabliczką z datą urodzenia i śmierci skupiając wzrok na „Anneliesa Bard”. Wymienił stare i zniszczone na nowe i ładne ponownie siadając na ławce. Obejrzał się ze siebie upewniając się, że ludzie przechodzą gdzieś obok, ale nie w pobliżu niego. Chciał trochę prywatności. Zdawał sobie sprawę, że dziś wiele osób przyjdzie odwiedzić kolumbarium, ale wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, najprawdopodobniej gdyby dzisiaj się tu nie pojawił, nie zrobiłby tego przez kolejny miesiąc.
    - Jak ci minął dzień? – zapytał z uśmiechem na jasnych ustach. – Wiem, nie odpowiesz mi. No to, tylko ja będę mówił, dobra? Ostatnio chorowałem. Źle się czułem. Kiedyś powiedziałabyś, że to przez te śliwki, które ciągle zrywałem z drzew i popijałem wodą z kranu. Później spędzałem czas z przyjaciółmi. Taa... – zamyślił się. – Przyjaciółmi. A tydzień temu poznałem jakiegoś dziwaka. Ale dziwaka w pozytywnym znaczeniu. Przypominał Charliego, znaczy z zachowania, nie z wyglądu. Pamiętasz Charliego, prawda? Dużo ci o nim opowiadałem. Pokłóciliśmy się, od naszego ostatniego spotkania minęło dużo czasu. Powinienem go przeprosić? Ty pewnie powiedziałabyś, że tak. I miałabyś rację jak zwykle – na usta ponownie wpełzł ciepły uśmiech.
Zamilkł, widząc zbliżającą się parę. Na szczęście tylko obok niego przeszli, a potem zniknęli za białymi blokami. Zwróciwszy się na granitową płytę przeczytał w myślach imię i nazwisko, co teleportowało go dwanaście lat w przeszłość.

Związał błyszczącą wstążką jedenaście czerwonych tulipanów, podciął po centymetrze łodygi każdemu z nich, wieńcząc pracę złotym sprayem, którym ozdobił powierzchnię płatków. Podał bukiet mamie, która doczepiła do niego podpisaną karteczkę. Odłożyła go na stół.
    - Tak jest dobrze? – zmartwił się, że mogło mu coś nie wyjść i mama będzie musiała robić wszystko od początku. Wbrew swoim obawom został szczerze pochwalony.
    - Nie słoneczko, lepiej bym tego nie zrobiła – blond włosa, drobna, niska kobieta pogłaskała go po głowie, a potem pocałowała czule w czoło.
Oboje siedzieli na podłodze, wiele różnych odmian kwiatów leżało wokół nich, przez co musieli wyjątkowo uważać przemieszczając się po niewielkim pokoju. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien iść znów do ogrodu i zebrać więcej roślin. Powstrzymał się przed tym dostrzegając matkę podającą mu koszyk z różami.
    - To na komunię, musimy zrobić z tego wiązanki. Dasz radę, słoneczko?
    - Pewnie – potwierdził i zabrał się do pracy. Kątem oka zauważył czerwone, trzęsące się dłonie. – Zostaw, ja zrobię resztę. Idź odpocząć.
W odpowiedzi dostał kolejnego całusa. Oczywiście, że jej pomoże. Słyszał jak bladym świtem wstała, by pozrywać najlepsze okazy z ogrodu, już o szóstej rano zaczęła przygotowywać pierwsze zamówienia, których swoją drogą było jak na lekarstwo. Najbliższe sąsiadki zamawiały bukiety, wiedząc, że oni potrzebują pieniędzy, a mamę zwolniono z jedynego sklepu w okolicy. Jak na złość synowa właściciela przeprowadziła się do Putneyville i poprosiła go o jakieś zajęcie, żeby się nie nudzić. Teraz jedynym źródłem dochodów były hodowane w ogrodzie kwiaty. Wielokrotnie musiała się trudzić, by zdobyć sadzonkę jakiegoś rzadkiego okazu, który spodobałby się klientką.
Wziął pierwszą różę do ręki, po czy zaczął odcinać kolce znajdujące się niżej, w miejscu, gdzie będzie materiał przyjmujący rolę grubszej wstążki. Po dwóch godzinach prezent komunijny był gotowy. Lubił pomagać mamie i nie żałował, że nie może bawić się z kolegami. Ci zresztą zwykle jeździli na rowerach w okolicach miasteczka, a on nie miał ani roweru, ani deskorolki. Później może wyjdzie przespacerować się, chętnie zajrzy na most. Był ulubionym miejscem do myślenia, no i lubił patrzeć na płynącą wodę. Uspokajało go to.
Czasami bywało, że w środku nocy słyszał płacz mamy. Zwykle wtedy leżała odwrócona twarzą do ściany, by niczego nie słyszał. Lecz był świadomy wszystkiego. Jak na trzynastolatka doskonale rozumiał ich położenie. Udając, że śpi po drugiej stronie pokoju, na swoim łóżku patrzył na mamę i obiecywał sobie w myślach, że kiedyś ich życie zmieni się na lepsze. Nie będą musieli martwić się o pieniądze, będą mogli kupić górę słodyczy, dostanie nowiutki rower, zamieszkają w pięknym dużym domu, każdy będzie miał na wyłączność wspaniały pokój, a mama spełni swoje największe marzenie. Zostanie aktorką i wystąpi w Nowym Jorku na Broadway'u. Będą wiedli szczęśliwe życie.
Nie będą musieli patrzeć na odpadającą farbę, popękane ściany, podłogę, z której odchodziły panele, niebezpieczne schody prowadzące na strych. Znikną ciągłe zamartwiania się, czy podczas zimy nie zamarzną w domu, bo okna były nieszczelne. Problem jakim była duża dziura w dachu na strychu bezpowrotnie ich opuści. Pleśń w łazience i kuchni także przestanie istnieć. Wszytko się ułoży.

Zamrugał szybko powiekami unosząc głowę. Przełknął grzęznącą w gardle ślinę. Rozejrzał się, a kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi pozwolił kilku łzom spłynąć po jasnym poliku. Nie potrafił dłużej się powstrzymywać.
    - Potwornie za tobą tęsknię – wychrypiał przez zaciśnięte zęby. Spuścił głowę pomiędzy nogi, a dłonie zwinął w pięści i zacisnął je na fioletowych szortach. – Zabiję go – syknął. – Zabiję go za to, co ci zrobił. Bardzo cię kocham.
Został w kolumbarium do późnego wieczora, kiedy zegarek na telefonie wskazywał piętnaście po dziewiątej. Świecące kolorowe znicze pięknie wyglądały, gdy słońce zaszło za horyzont. Dzisiejszy dzień był pierwszym od bardzo dawna, gdy udało mu się odwiedzić mamę w ładną pogodę. Zwykle padało, ale i tak zostawał do późna. Chciałby z nią porozmawiać, ale mu nie odpowie, prowadziłby głupi monolog, a przecież kobieta wiedziała o wszystkim co robił. Widziała go z góry. I zapewne załamywała ręce, gdyby jej ciało leżało w grobie, najpewniej by się w nim przewracała. Nigdy nie będzie potrafił spojrzeć jej w oczy z wielu powodów. Jednym z nich był sposób w jaki zarabiał pieniądze, drugi polegał na okropnym traktowaniu mężczyzn oraz beztroskim stylu życia, za który ona... zmyłaby mu głowę to mało powiedziane.
Po wyjściu z opustoszałego parku zatrzymał taksówkę. Dotrze do „Hermesa” w ciągu piętnastu minut, a nie godziny. Poza tym, będzie bezpieczniej. W skokach pokonał schody dzielące go od wejścia do lobby. Przywitał się krótko z pracownicą i powędrował do swojego apartamentu. Kodując w głowie, że trzeba zrobić kilkudniową przerwę od „Red Walls” użył karty magnetycznej, by otworzyć drzwi. Pierwszym, co uchwycił jego wzrok była szklana ściana, której widok rozpościerał się na nocny Pittsburgh. Pilotem leżącym zawsze w części kuchennej uruchomił kilka świateł oraz kominek elektryczny. Uwielbiał go, wyglądał jak prawdziwy, podobało mu się patrzenie na niego. Zdejmując buty dopiero w części salonowej rzucił się na białą trzymetrową sofę. Przez moment wpatrywał się w żółty od światła sufit, lecz szybko mu się znudziło. Zadzwonił po service room i zamówił kosz owoców, kolację, na którą składały się dwa duże dania i butelka białego musującego wina. Miał poprosić jeszcze o jakiegoś przystojnego kelnera, który dostarczy mu posiłek, ale ugryzł się w język. Z chęcią zapozna się bliżej z kimś, kto nie jest starym, obleśnym, zboczonym facetem z obrzydliwym ciałem, kilogramem żelu na znikomej ilości włosów i tabletkami na potencję z obsesją na punkcie seksownych młodych blondynek.
    - Pieprzyć to – mruknął do siebie. – Kasa jest najważniejsza. Moje cierpienie się zwróci. Szkoda, że nigdy nie udało mi się uwieść jakiegoś młodego, bogatego przystojniaka, który byłby w moim typie. Ale tacy nie chodzą do „Red Walls”.
Choć rzadko miał czas na oglądanie telewizji, postanowił teraz się odmóżdżyć i zrelaksować właśnie przed nią. Włączył pierwszy lepszy kanał, którym okazał się jakiś program informacyjny, a przynajmniej na początku tak myślał. Po zobaczeniu znajomej mordy zorientował się, że jest to polityka. Co do tego nie miał wątpliwości, pan Nr.1 oraz pan Nr.2 potwierdzili to. Paskudne stare gęby tej dwójki rozpoznałby wszędzie, wszakże mieli ze sobą do czynienia.
Czekając na service room rozsiadł się wygodnie na sofie i skakał po kanałach, nie mając zamiaru wywoływać u siebie odruchów wymiotnych na widok ohydnych zboczeńców, którzy przywodzili na myśl tylko brudny odrażający seks. Po półgodzinie odezwał się dzwonek, co oznaczało dotarcie jego jedzonka. Otworzył w nadziei, że ujrzy przystojnego faceta, zawiódł się ogromnie po zobaczeniu piersi i spódnicy za kolano.
Usiadłszy przy stole w pewnym momencie posiłku spojrzał na komórkę. Błyskawicznie przeszło mu przez myśl, że powinien zadzwonić do Charliego. Wszedł w zakładkę Kontakty i poszukał numeru podpisanego jako „Koteczek”. Bardzo pragnął zatelefonować do najlepszego i jedynego zarazem przyjaciela, jednakże w ostatniej chwili, gdy już naciskał zieloną słuchawkę odezwał się głos Deakina: „Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, dopóki nie zmienisz swojego życia”. To prześladowało go od czasu ich kłótni.

* * *
    - Ty cholerny brutalu! – krzyknął odpychając Deakina od siebie. – Wkładaj go delikatniej, to boli! Podoba ci się moje cierpienie?
    - Gdybyś się nie wiercił, to nie bolałoby, nie pomagasz mi ciągłym darciem się.
    - Podnieca cię sadyzm?
    - Może się przekonamy, co? Przywalę ci, a jak mi się spodoba, to będzie oznaczało, że tak – brunet przewrócił oczyma, wziął głęboki oddech, by odsunąć od siebie chęci uduszenia Gwiazdeczki. Teraz gwiazdorzy jeszcze bardziej niż zwykle. – Rozumiem, że żebra cię bolą, ale podnieś tę cholerną rękę wyżej, bo nawet przy najszczerszych chęciach nie będę w stanie założyć ci tej głupiej bluzy.
Nie miał wyjścia, musiał się dostosować, gdyż był na łasce i niełasce Deakina. Spróbował podnieść rękę, by mężczyźnie udało się ją przełożyć przez rękaw. Ku uldze ich obu w końcu się udało. Wyszli z sypialni i zeszli na parter. Rene schodzenie wciąż sprawiało problemy, obawiał się tego bardziej niż wchodzenia. Zdawało mu się, że wystarczy jeden fałszywy ruch, a spadnie ze schodów. Na szczęście kochanek obiecał być tak użyteczny jak tylko będzie trzeba. Po chwili cała ich trójka, bo Lupo oczywiście wraz z nimi, wyszła na dwór. Pies natychmiast pobiegł do tych samych miejsc, do których biegał od kiedy trafił do jego domu. Szalał sobie w najlepsze, kiedy oni stali na podjeździe obserwując te szaleńcze wyczyny. Rene ukradkiem zerknął na bruneta. Do końca życia nie zapomni jego skruszonej miny mówiącej jak bardzo mu przykro i żałuje.
    - Rene, masz gościa – zakomunikowała Melinda. – Właściwie dobrze się składa. Przypomniałam sobie, że mam do zrobienia coś niecierpiącego zwłoki.
Mówiąc to, ubierała się i pakowała swoje rzeczy. Dziwił się jej zachowaniu, dopiero ujrzawszy Deakina zrozumiał, co próbowała osiągnąć. Pożegnawszy się wypadła z domu niczym tornado. Nie minęło dziesięć sekund, a dało się słyszeć odgłos odpalanego silnika. Nie wierzył. Zostawiła go, żeby mógł być sam na sam z podłym draniem, którego miał ochotę skręcić kark.
    - Czego? – warknął wściekły, nie zamierzał ukrywać swojego podłego humoru, tym bardziej, że gdyby nie ten facet mógłby wziąć udział w Mistrzostwach.
    - Przepraszam – wypalił nagle – przykro mi. Gdybym mógł cofnąć czas...
    - Ale nie możesz, prawda?!
Nie był ślepy, widział, że Charlesowi naprawdę przykro, nie mógł przewidzieć jak potoczy się tamta noc, on sam planował ją inaczej. Niestety plany nie zawsze skutkują powodzeniem. Wierzył, że przeprosiny były szczere, jednak co mu po nich? Czy dzięki nim weźmie udział w zawodach? Wątpliwe szanse. Zmierzył go krytycznym morderczym wzrokiem.
    - Gdybym wiedział, bez wahania zamieniłbym się z tobą
Nie wiedział czy to te słowa tak zadziałały na niego, czy wymizerniała twarz mężczyzny. Wyglądał koszmarnie, jakby od długiego czasu nie spał, nie jadł i nie pił. Przez chwilę kłócił się z własnymi myślami. Ostatecznym postanowieniem zadziwił samego siebie. Gdyby parę miesięcy temu ktoś mu powiedział, że ogromnym, jak na niego, spokojem przyjmie wykluczenie z zawodów zabiłby na miejscu. Jednak coś mu podpowiadało, że robił dobrze. Wszakże samego siebie obarczał winą, jeśli nie dałby się podpuścić do niczego złego by nie doszło. Lecz uległ Charlesowi, pierwszy raz w życiu uległ mężczyźnie. I nie chodziło tu o strefę seksualną.
    - Z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale potrzebuję pomocy... we wszystkim. Nie zrobię samodzielnie wielu rzeczy. Jeśli w końcu znalazłeś odwagę, by tu przyjechać to chociaż się do czegoś przydaj.
Prędzej skona, niż przyzna, że cieszy się z obecności Deakina. Mimo pomocy Melindy musiał sam radzić sobie z kąpielą, przecież nie będzie się przed nią rozbierać. Są jakieś granice, jednak z brunetem nie miał takiego problemu. Widzieli siebie w bardziej żenujących i intymniejszych chwilach, niż kąpiel. Od dwóch dni mieszkają razem, tak to można nazwać, ponieważ Charles przywiózł do niego torbę wypełnioną ubraniami, rzeczami, których używał na co dzień. Tego samego dnia, kiedy wprowadzili w życie pewne postanowienia kochanek uprzedził go, że ma problemy ze snem, a raczej, że cierpi na bezsenność. Nie było mu szczególnie trudno przyjąć to do wiadomości, aczkolwiek zdziwił się. Za każdym razem, gdy miał taką możliwość, widział go śpiącego smacznie w sypialni na górze. Nie wspomniał mu jednak o tym. Za to coś innego krążyło po jego głowie. Dręcząca myśl przyczepiła się do niego już dawno i nie dawała o sobie zapomnieć. Czuł się idiotycznie chcąc poruszyć temat, lecz jeśli tego nie zrobi... Zwariuje.
    - Twój facet nie ma nic przeciwko, byś mieszkał z innym i go zdradzał przy okazji? – wypalił niespodziewanie, czego pożałował. Mógł ugryźć się w język, lecz nie zdążył, a na cofnięcie lub przekręcenie pytania było już za późno.
    - Czemu pytasz, kochanie? – wyszczerzył się łapiąc go za brodę. – Zazdrosny?

5 komentarzy:

  1. Super rozdział, jak zwykle zresztą. Czekamy na więcej, dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpaniały rozdział :)
    A jaki długi :) Takich jak najwięcej, aby wena Cię nie opuszczała i dała Ci możliwość tworzenia tylu stron :)
    Narzecona K jest dla mnie podejrzana, myślę, że to nie jego dziecko.
    Przeszłość I jest smutna, przykro mi, że stracił jedyną bliską mu osobę. Mam nadzieję, że odnowi kontakt z Ch :)
    R spokojnie zareagował na przeprosimy Ch, aż byłam w szoku, ale to dobrze, gdyż Ch sam siebie już dość mocno ukarał.
    Myślę, że Ch spodoba się zazdrość R ;)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    mam ochotę żeby i Melisa przekonała się o tym na własnej skórze bo cieszy się z cudzego nieszczęścia... bardzo wiele dowiedzieliśmy się o Ivanie szkoda tylko, że jednak nie zadzwonił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniały rozdział, ech niech Melisa przekonała się na własnej skórze jak to jest, bo cieszy się z cudzego nieszczęścia... sporo dowiedzieliśmy się o przeszłości Ivana, szkoda tylko, że nie zadzwonił...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Slots Casino Review - Bonuses, Games, RTP, Games
    Find out everything you need to know about Slot Casino, including the 스포츠 토토 라이브 스코어 ⭐ top Slots Bonuses, 예스 벳 88 Games, Payouts & more. Claim your Bonus, 💸 Min. Bet: 바카라 사이트 주소 £0.20🎁 Bonus Wager: 1 x £100🎲 Games: 1,000+📱 Mobile Version: Android, iPhone, Tablet🏆 이스포츠 Best 부들 이 벗방 Games: 1,300+

    OdpowiedzUsuń