Hej, Kochani. Wybaczcie, jeśli gdzieś pojawią się błędy i za lichy rozdział. Kiepsko się czułam i dzisiaj to wszystko, na co mnie stać. Za tydzień, mam nadzieję, będzie lepiej :). Tymczasem dziękuję za każdy komentarz, zachęcają mnie do pracy.
Charlie,
nie odrywając od blondyna wzroku czekał cierpliwie na odpowiedź. W
tym momencie pragnął usłyszeć ją bardziej niż cokolwiek innego.
Zastanawiał się, czy możliwym było... Głupoty się go trzymają.
Gwiazdeczka nie ma tyle odwagi, by przyznać się do bycia
zazdrosnym. Skoro ukrywa nawet, przed wyjściem na światło dzienne,
swoją orientację seksualną. Tak jakby w tych czasach w Ameryce
było to coś złego. Widział, że boi się opinii fanów i ich
rozczarowania, ale bycie sobą powinno być dla człowieka
najważniejsze. Dlaczego ktoś miałby udawać kogoś kim nie jest?
-
Denerwuje mnie po prostu, że masz faceta, którego kochasz, a mimo
to bzykasz się ze mną – rzucił nie spoglądając na niego.
Wpatrywał się w biegającego w tę i z powrotem Lupo. – Nie
rozumiem dlaczego.
-
Chwileczkę – uniósł ręce w geście obronnym – powiedziałem
kiedykolwiek, że spotykam się z kimś? To wcześniej, w
wiadomości... To tylko żarty. Z tamtym gościem nie sypiam od
dwóch lat. Czasami tylko wyskoczymy na piwo. Nie jestem osobą,
która mając partnera mogłaby go zdradzić. Dotrzymuję wierności.
-
Nie o niego mi chodzi, młotku – warknął. Pies niespodziewanie
wbiegł do domu, co sprawiło, że obejrzeli się za nim. Chwilę
później stanął naprzeciwko Rene z piszczącą gumową piłką.
Mężczyzna wyrwał zabawkę z uścisku i rzucił daleko, Lupo nie
czekając na pozwolenie pognał za nią.
-
No dobra, był jeszcze ktoś, ale jakieś pół roku temu
zakończyłem ten związek. Nie widziałem się ze swoim ex od
tamtego czasu, zresztą nigdy nie zamierzałem. Wpakowałem się
wtedy w bagno.
-
Kurwa, idioto – krzyknął wściekły. Charlie już nie musiał
pytać, czy Gwiazdeczka była zazdrosna, wyraźnie widział to na
jej twarzy. Nie ukrywał, że spodobało mu się to. – Rozmawiałeś
kiedyś z Melindą i wtedy powiedziałeś, że go kochasz. Mówię o
facecie, do którego tak pędziłeś, kiedy do ciebie zadzwonił.
Wystarczył jeden telefon i byłeś na jego zawołanie.
Przez
moment myślał, że Castella robi sobie z niego jaja, lecz im dłużej
przyglądał się naburmuszonej minie, rękom skrzyżowanym na klatce
piersiowej i napiętej postawie ciała tym bardziej upewniał się w
przekonaniu, że Rene jest zazdrosny o Ivana. O „mężczyznę,
którego on kochał”. Zanim zdążył się powstrzymać, zatkać
usta dłonią, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Wprawiło to
blondyna w jeszcze gorszy humor, toteż złapał za kule – do tej
pory opierał się o ścianę domu – i skierował się do środka.
Zwierzę, widząc to z daleka popędziło za swoim właścicielem.
Charlie dołączył do nich w połowie drogi do salonu zatrzymując
mężczyznę.
-
Odwal się – syknął, próbując się wyrwać z uścisku, nie
było to jednak proste zważywszy na siłę napastnika i jego
obolałe ciało.
-
Muszę przyznać, że twoja zazdrości mi schlebia – szepnął mu
na ucho pochylając się. – Daj mi coś sprostować. Po pierwsze,
podsłuchiwanie to zły nawyk. Po drugie, facet, o którym mówisz
nazywa się Ivan. Po trzecie, nigdy nie twierdziłem, że czuję do
niego romantyczną miłość.
-
Wiec jaką? Myślałem... – dwukolorowe oczy zwróciły się do
niego, jeśli się nie mylił, wyrażały równocześnie
zakłopotanie i radość. Choć to drugie było lepiej ukrywane.
Wskazał
kanapę, na której obaj usiedli. Rene odłożył kule na bok i oparł
się powoli o poduszkę. Żebra wciąż nie dawały mu spokoju, do
nogi w gipsie zaczął się przyzwyczajać. Uśmiechnął się do
niego pogodnie, by wiedział, że nie wyśmiewał go. Słowa
mężczyzny go rozśmieszyły, co nie oznaczało, że było w tym coś
złego. Usiadł do niego bokiem podwijając nogę pod tyłek. Tak
siedziało mu się najwygodniej. Naszła go ochota ma objęcie
blondyna, ale ten pewnie tego nie chciał. Wolał nie ryzykować,
atmosfera sprzyjała rozmowie, nie zamierzał tego spierdolić. Nie
widział problemu w opowiedzeniu o Bardzie kochankowi.
-
Poznałem Ivana kilka lat temu – powziął zwracając na siebie
uwagę słuchacza. – Już wtedy miałem duże problemy z
bezsennością, co przekładało się na moją naukę na studiach.
Mimo że głupi nie byłem, dorównać poziomem innym było trudno.
Raz wróciłem do domu wściekły, z wielu powodów, więc
stwierdziłem, że muszę się wyszaleć, odprężyć. Jazda
motocyklem mnie relaksuje. Pojechałem aż do Tennessee, nie wiem
dokładnie dlaczego, coś mnie tam ciągnęło. Chciałem szybkiej
niebezpiecznej jazdy, chociaż zdawałem sobie sprawę, że
postępuję idiotycznie. Gdyby tata albo mama się o tym dowiedzieli
skonfiskowaliby mi motocykl do końca życia – zaśmiał się
ironicznie. – Nie zdawałem sobie sprawy, że zaczynam zasypiać
przed kierownicą. Nie czułem nawet jak pojazd sam skręca na różne
strony. Niczego nie pamiętam, ale Ivan twierdził, że brakowało
kilku metrów, żebym się rozpierdolił o skały. Jedyne co
zostałoby po mnie to szczątki motocyklu i czerwona plama. Czasami
myślę sobie, że los nie przypadkiem postawił nas na tamtej
drodze w tym samym miejscu i czasie. Nie mam pojęcia jak to zrobił,
ale zatrzymał mnie i tym samym uratował życie. Rzecz jasna,
rodzice nie mają pojęcia jak się poznaliśmy. Po prostu wiedzą,
że się przyjaźnimy. Kocham Ivana jak brata, o którego stale
muszę się martwić. On jest... specyficzny – westchnął ciężko.
Mógłby wymienić wiele jego wad, ale po co? Nie lubił mówić o
nim źle, choć bywały momenty, w których aż sam się o to
prosił. – Ma problemy, mimo że nie chce się do nich przyznać,
dlatego zawsze czekam na telefon. W każdej chwili jestem gotowy,
żeby do niego pojechać. Jednak zwykle nie jest to zaproszenie na
kawę czy miłe spędzenie czasu.
-
Chyba długo nie gadaliście.
-
Taa... Powiedziałem mu, że jeżeli się nie zmieni, to niech do
mnie nie dzwoni – zamyślił się. Z pewnych względów cieszył
się, że mógł to z siebie wyrzucić. Mimo tego, czekał, aż
przyjaciel się z nim skontaktuje.
Przenieśli
wzrok na psa, który usiadł naprzeciwko i machał radośnie ogonem
jakby słuchając wywody Charliego. Przymierzał się do skoku na
sofę, przez moment nie wiedział, czy nie spotka się to ze
zdenerwowaniem Rene. Lecz kiedy mężczyzna nie skomentował
zachowania psa, przesunął się i zrobił dla zwierzaka miejsce
pomiędzy nimi dwoma. Lupo, nie czekając na komendę wskoczył i
wiercił się szukając wygodnej pozycji do ułożenia się.
Pogłaskał go energicznie zaczynając się z nim droczyć. W pewnej
chwili zerknął na przyglądającego im się Rene.
-
Zachowałeś się niesamowicie. Większość osób albo nie miałaby
odwagi, by go zabrać z lasu, albo zostawiłaby w schronisku.
-
Nie pozwoliłbym na to – również poklepał psiaka wprawiając go
w doskonały nastrój. Lupo stanął przednimi łapami na jego udach
i wypiął się dumnie. – No, co chcesz? No co? – Odchylił się
nieco kiedy do nosa doszedł nieprzyjemny oddech. – Fiołkami nie
pachniesz. Zawsze lubiłem zwierzęta – rzucił jakby w
przestrzeń, dopiero potem zwrócił twarz do Deakina. – Moi
rodzice nigdy się nie zgadzali na trzymanie żadnego w domu. Nawet
rybki w akwarium nie mogłem mieć. Nie przeszkadza mi sierść,
przecież można ją posprzątać. I tak nigdzie teraz nie
wyjeżdżam, a jeśli nawet to jest jeszcze Melinda – zaśmiał
się.
-
Moja mama ma uczulenie na każdy rodzaj sierści, więc trzymanie
jakiegoś zwierzaka w domu było wykluczone – odparł z żalem.
Nie odrywał wzroku od blondyna uśmiechającego promiennie. Gdybyś
tylko częściej się takim pokazywał, pomyślał. Rene nie
wyglądał dobrze ze skwaszoną miną na twarzy, uśmiech od ucha do
ucha bardziej mu pasował.
Niespodziewanie
dla samego siebie, uniósłszy dłoń wtopił ją blond włosy.
Przeczesał między palcami jasną przydługą grzywkę, wydawała mu
się delikatna i lekka. Dotknął bladego policzka muskając kciukiem
jego powierzchnię. Podpierając się na drugiej ręce zbliżył się
do łyżwiarza. Uświadamiając sobie, że ten przymyka oczy
pozwalając na odrobinę czułości, śmielej postępował. Niemal
dotknął rozchylonych chętnych warg, przyjmujących z przyjemnością
pocałunki, jak to bywało wcześniej. Zdążył słabo musnąć
usta, a potem został uderzony pyskiem przez Lupo, myślącego, że
to kolejna zabawa.
-
Popsułeś miłą atmosferę – mruknął masując brodę.
-
Daj biedakowi spokój – zaśmiał się Castella. – Nawet jeśli
utrzymałaby się, to i tak nie mogę uprawiać seksu.
-
Wiem – skwitował wstając i przeciągając się. Wolał
zamilknąć, niż powiedzieć, że nie chodziło mu o seks, tylko o
trochę pieszczot nie prowadzących do stosunku. Owszem, Rene był
świetny w łóżku, chętny, uległy, perwersyjny, taki jak lubił,
aby kochanek był. Jednak czerpałby satysfakcję również z
romantycznie spędzonych chwil, nie koniecznie kończących się
namiętnym, zwierzęcym seksem. Przypuszczał, że dla łyżwiarza
nie miały znaczenia uczucia, a jedynie przyjemność płynąca z
dotykania drugiego ciała. Aby nie wyjść na mięczaka – z
jakichś powodów nie chciał być tak postrzegany – zmienił
temat. – Dlaczego akurat „Lupo”? Skąd przyszło ci to imię
do głowy?
-
Słyszałem, że o psach tej rasy mówi się często, iż mają w
sobie jakieś geny wilka, są typem wilkowatym. Po włosku „Lupo”
oznacza wilka.
-
Sprytne, właściwie pasuje mu.
*
* *
Trzeci
dzień z rzędu zastanawiał się, jak mógł postąpić tak skrajnie
nieodpowiedzialnie. Zwariował, to jedyne wyjaśnienie. Nie powinien
wyjeżdżać z domu przed samymi zawodami. A jednak zrobił to, choć
najpóźniej za tydzień powinien być w Japonii. Miranda i Marisa
wyjechały tam w tym samym czasie, kiedy on wyruszał do Pittsburgha.
Mieli spotkać się wkrótce w Tokio w wiosce dla sportowców.
Ostatni
raz zagościł tutaj ponad miesiąc temu, gdy został zmuszony do
załatwienia lekarza dla Andrei. Od tamtego czasu dużo się
wydarzyło. Wrócił do domu, uczestniczył w przyjęciu, które
organizowali bliscy przyjaciele rodziców, wtedy też oficjalnie,
przy ponad dwóch tysiącach gości, ogłosił zbliżający się
ślub. Przez resztę nocy zbierał gratulacje i rozmawiał z wieloma
osobistościami mającymi nadzieję na zaproszenie. Oprócz tego
codziennie odbywały się wykańczające treningi z Marisą, siostra
nabawiła się opuchlizny na skaleczonej dloni, co skutkowało
kilkudniowym uziemieniem. Wybrali odpowiednie stroje, szalone,
kolorowe i bardzo oddające nastrój piosenki „Come Alive”.
Spędził kilka chwil w łóżku z narzeczoną, co nie znaczyło, że
dzięki temu zrelaksował się i pozbył stresu narastającego wprost
proporcjonalnie do zbliżających się Mistrzostw Świata. Nadal nie
rozumiał własnego zrywu, bo przyjazd do Pittsburgha był
spontaniczny. Kiedy stwierdził, że nie dane mu będzie odwiedzenie
Ivana zawiódł się, gdyż naprawdę liczył na spotkanie. Dostał
do niego jedyną okazję dopiero na lotnisku w Filadelfii, kiedy to
zamiast zakupić bilet do Tokio, pod wpływem chwili wziął ten do
Pittsburgha.
Zatrzymał
się w „Hermesie” licząc, że mężczyzna wciąż tam mieszka.
Na szczęście szybko się okazało, że nie będzie musiał szukać
blondyna po całym Stanie. Nadal wynajmował jeden z apartamentów.
Trzy dni temu przypadkiem natknęli się na siebie w restauracji
hotelowej. Od tamtego dnia z chęcią spędzali ze sobą każdy
dzień. Nigdy nie sądziłby, że czas w towarzystwie tego szaleńca
upłynie szybko jak mrugnięcie oka i tak miło. U boku Barda – w
końcu się dowiedział jak ma na nazwisko – zwiedził wiele
fascynujących miejsc, poszedł do filharmonii, kina lecz chyba
najlepiej bawił się w barze szybkiej obsługi, gdzie pierwszy raz
od dawna pozwolił sobie na spożycie fast foodów. Uzgodnili, że na
finałowy dzień pobytu w mieście wyskoczą gdzieś, gdzie jeszcze
nie byli. Oznaczało to, że restauracja, klub, kino, park i jeszcze
kilka podobnych miejsc nie wchodziło w rachubę. Zastanawiał się,
co też Ivan mu zaproponuje.
Pogrążony
we własnych myślach nie zauważył zbliżającego się mężczyzny.
Wzdrygnął się, a po ciele przeszedł mu lodowaty dreszcz słysząc
przy uchu wypowiedziane szeptem „Cześć, kotku”. Odwrócił się
powoli rejestrując wyższego do siebie blondyna, ubranego w
pomarańczową bluzkę w serek, jeansowe spodnie i trampki. Włosy
związał w niedbałą kitkę. Na twarz przykleił swój typowy
uśmiech, który – jak dla Keitha – bił sztucznością na
kilometr. Postanowił jednak nie komentować tego. Była mała
szansa, że tylko mu się wydawało, a Bard ma po prostu taką twarz.
Po warknięciu i zdenerwowaniu się na niego za przyprawienie o mini
zawał serca, znaleźli się w windzie. Jadąc na dół zapytał
towarzysza jakie mają plany. Odparł mu tajemniczy uśmiech
sugerujący, że ma więcej nie pytać, dowie się na miejscu. I
rzeczywiście się tego dowiedział. Po godzinie dreptali w stronę
wielkiej hali. Domyślał się gdzie spędzą tę część dnia. W
międzyczasie prowadzili ożywioną konwersację na temat kiepskiego
filmu, z którego wczoraj wrócili do hotelu. Wybrali się na komedię
niskich lotów, z małym budżetem i fatalną obsadą. Aktorzy
wydawali się męczyć z przydzielonymi im rolami.
-
Tamta kobieta cierpiała, wypowiadając kwestię – zapewnił Ivan.
-
Tylko wtedy? – zarechotał. – Wydaj mi się, że zmuszała się
do każdego gestu. Znawcą filmowym nie jestem, ale ślepy też nie.
Nie było to ambitne kino, ale przynajmniej mogliśmy wyśmiać
absurdy, których reżyser i montażysta nie zauważyli.
-
O! Jesteśmy na miejscu. Ta – da! – wskoczył przed niego i
rozłożył zadowolony ręce. – Od wieków nie byłem na łyżwach.
Mam nadzieję, że lubisz aktywny wypoczynek. Zwykle odpoczywam
siedząc w domu, ewentualnie jeżdżąc motocyklem, ale z tego co
pamiętam, jazda ze mną nie przypadła ci do gustu.
-
Bo kierujesz jak wariat – skwitował, po czym uśmiechnął się
pod nosem. Był skłonny przypuszczać, że Ivan nie interesuje się
łyżwiarstwem do tego stopnia, by wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Lecz nie przeszkadzało mu to. Cieszył się na możliwość
wykorzystania czasu jaki im został w każdy sposób.
-
I jak, koteczku? Odpowiada? Czy mogłem wymyślić coś lepszego?
-
Jest w porządku – uśmiechnął się. – Ja też od wieków nie
miałem łyżew na nogach – czasami mu się zdaje, że nigdy ich
tak naprawdę nie zdejmuje.
W
szatni przebrali obuwie, kurtek nie musieli zostawiać, na dworze
było wystarczająco ciepło, by się bez nich obejść. Dostrzegał
podekscytowanie mężczyzny, który nie kłamał, mówiąc, że dawno
go na lodzie nie było. Przyszło mu na myśl, że gdyby mu na to
pozwolił, z przyjemnością go podszkoli.
Nie
żeby przeszkadzało mu używanie łyżew z wypożyczalni, w końcu
wszystkie pary się czyszczone za każdym razem, jednak wolał
jeździć na własnym sprzęcie. Mógłby go wziąć, gdyby Ivan go
poinformował, gdzie idą. W końcu początkowo miał lecieć do
Tokio na Mistrzostwa, a że w ostatniej chwili zmienił zdanie to
inna bajka. W hotelu w walizce wszystkie niezbędne rzeczy używane
do treningów czekały cierpliwie, aż znów ich użyje.
Zaobserwował
pokaźną grupę ludzi opuszczającą lodowisko. Była to głównie
młodzież z kilkoma dorosłymi, przypuszczał, że wycieczka
licealna. Właściwie to wprawiło go to w zadowolenie, ponieważ nie
musiał uważać gdzie jedzie i czy na kogoś nie wpadnie. Na oko
znajdowało się tu piętnaście osób. Pierwotnym przeznaczeniem
tego lodowiska były mecze hokejowe, czego dowodziły kolorowe
oznaczenia liniowe oraz przezroczysta szyba chroniąca widownię
przed uderzeniem krążka. Ivan stanął na lodzie pierwszy. Keith
starał się ukryć rozbawienie i nie śmiać się z nieporadności
mężczyzny. Ten trzymał się barierki i powoli przystawał z nogi
na nogę. Zaś Owen wkroczył, mając łyżwiarstwo we krwi. Złapał
blondyna za rękę, która nie ściskała z całej siły poręczy.
Panując nad sytuacją chwycił go za drugą, wymachująca na
wszystkie strony w panice.
-
Uspokój się, trzymam cię – jadąc tyłem, co nie sprawiało mu
żadnych trudności, znaleźli się na środku lodowiska.
-
Kumam, chcesz się odegrać za szybką jazdę motocyklem – Bard
rzucił mu oskarżycielskie spojrzenie. Sekundę później zmieniło
się one w pełne przerażenia, kiedy został pozostawiony samemu
sobie. – Wracaj tu, draniu! – stał nieruchomo bojąc się
upadku.
-
Poważnie kiedyś jeździłeś? – Keith uniósł jedną brew
splatając ręce na torsie. Poddawał w wątpliwość szczerość
wcześniej wypowiedzianych słów przez znajomego.
-
Ależ oczywiście, kotku, ale dosyć dawno. Byłem jeszcze w
podstawówce. No co robisz taką minę? – oburzył się, gdy
zauważył jego wywracanie oczami. – Mówiłem, że to było
dawno.
-
Zatem, pozwolisz jeśli nauczę cię tego i owego?
Nie
czekając na odpowiedź podjechał do niego łapiąc oburącz. Zmusił
Ivana do jazdy bez przytrzymywania się poręczy. Jadąc tyłek
kontrolował ich szybkość poruszania się i kierunek. Instruował
mężczyznę jak postępować, co dokładnie i po kolei robić, aby
nie zaliczyć upadku. W olbrzymim pomieszczeniu rozbrzmiewała
melodia „Time After Time”. To było dziwne przemyślenie, ale
taka muzyka dodawała klimatu. Podobało mu się uczenie Ivana, mógł
obserwować małe postępy, polepszenie umiejętności, oderwać się
od typowych dla siebie ćwiczeń i co najważniejsze w przyjemnym
towarzystwie dotrwać do końca dnia.
-
Wytłumacz mi, jak to możliwe, że na szpilkach radzisz sobie
lepiej niż na łyżwach? – zrobili już drugie kółko, w
międzyczasie rozmawiającą. Owenowi przeszło przez myśl, że
wizja bliższej znajomości nie jest zła i będzie zadowolony,
jeśli ze „znajomych” przejdą do czegoś więcej.
-
Kwestia przyzwyczajenia – wzruszył ramionami. – Za to ty
radzisz sobie świetnie – usłyszał podejrzliwy głos, który
sprawił, że się uśmiechnął. Powinien mu powiedzieć.
-
Bo jeżdżę na łyżwach nieprzerwanie do dzieciństwa – puścił
mu oczko. – Jestem łyżwiarzem figurowym. Występuję w parach
tanecznych ze starszą siostrą.
-
Heh – mruknął – a ja głupi zaproponowałem lodowisko jako
coś, co miało zrobić na tobie wrażenie.
-
Liczy się gest, wiesz?
Nie
pamiętał jak wiele czasu zleciało na tej formie rozrywki. Nie
spoglądał na zegarek, kiedy zaczynali. Dopiero po opuszczeniu
obiektu aktywności fizycznej dowiedział się, że dochodziła
dwudziesta. Bez ogródek przyznał, że wszystkie chwile spędzone z
Ivanem są ważne, co więcej, powiedział to na głos. Co miał
poradzić? Tak właśnie się czuł. Zrelaksowany, spokojny,
odprężony przed Mistrzostwami Świata. Zdawało mu się, że może
zwojować świat. Niesamowity dla niego był fakt, jak potrafił się
przez Bardem otworzyć. Ich pierwsze spotkanie postanowił puścić w
niepamięć, choć od tego nieoczekiwanego zajścia się zaczęło.
Zaczną ponownie, poznają się, a może któregoś dnia będą w
stanie nazwać siebie przyjaciółmi. Pragnął odseparować go także
od wszelkich kłopotów związanych z „Red Walls”. To miejsce nie
było dla normalnych ludzi, nie chciał się dowidzieć o śmierci
Ivana. Wierzył, że ma dobre serce, nie potrafiłby skrzywdzić
żadnego człowieka, z wyjątkiem siebie. Dowiedział się o jego
lekkim podejściu do życia i jeszcze lżejszym lub lekceważącym do
śmierci. Miał ochotę wypytać go o mnóstwo rzeczy, ale w mógł
zostać zignorowany albo uznany za natrętnego. Mimo początkowych
oporów obiecał sobie skorzystać z okazji i poznać go lepiej.
Będąc w „Hermesie” – powrót zajął im dwa razy więcej
czasu niż droga do ośrodka rekreacyjnego, ponieważ po drodze
zatrzymali się na piwo – zaproponował, by Ivan wstąpił do
niego.
-
Nie miałeś przypadkiem jutro wyjeżdżać? Powinieneś się wyspać
– odparł kierując się do swojego apartamentu. Owen postanowił
improwizować.
-
Owszem, jednak są rzeczy, o których chciałbym porozmawiać –
złapał go za nadgarstek. Nie wyrywał się. Posłusznie poszedł
za nim na koniec czerwonego korytarza. Odblokował kartą
magnetyczną drzwi i weszli do środka.
Ivan
obrysowując wzrokiem kolejne pomieszczenia mógł stwierdzić, że
ten apartament nie był tak bogato zdobiony i luksusowy jak jego,
lecz nie brakowało mu klasy. Mimo braku elektronicznego kominka miał
piękne zdobienia na ścianach, a widok z ogromnego okna wychodził
na park. Kolorowe lampy także zrobiły na nim wrażenie, u siebie
takich nie miał. Zresztą preferował jasne kolory, przeważnie
biały lub beżowy, u Keitha wszystko tonęło w intensywnych
barwach.
Zaproponowaną
mu lampkę białego wina z ochotą przyjął. Usiedli naprzeciwko
siebie, w dwóch wygodnych fotelach. Zauważył zdenerwowanie swojego
towarzysza, więc powziął pierwszy.
-
Znów chciałeś zapytać o „Red Walls”? Nie mam nic więcej do
powiedzenia na ten temat. Wiesz tyle ile wiem ja. Resztę trzymają
w tajemnicy właściciele.
-
Nie, o coś prywatnego. O twoje przygody z mężczyznami –
wypuścił ciężko powietrze, na co prychnął.
-
Pytasz mnie o seks? – założył nogę na nogę i odchylił się
nieznacznie, aby oprzeć się na wygodnym fotelu. Zamieszał lampką
z winem, kątem oka rzucił na Keitha, aż w końcu upił połowę
trunku. Nie było go dużo, ale był mocny, co uświadomił sobie
sekundę później.
-
Pojawiasz się w tamtym przeklętym klubie, uwodzisz mężczyzn i
sypiasz z nimi. Dlaczego to robisz? Nie stać się na kogoś
lepszego? Porządniejszego?
-
Koteczku, mam powody, by robić to, co robię. A tobie nic do tego,
czyż nie? Jeśli chcę zakładać damskie ubrania i udawać
kobietę, to będę to robił, aż do skutków.
-
Jakich? – nie dawał za wygraną.
Miał
dosyć innych ludzi wtrącających wścibski nos tam, gdzie nie
trzeba. Gówno mieli do jego życia, nic nie wiedzieli!
-
Nie chciałem cię w żadne sposób urazić. Martwię się. Nie
zamierzam pozwolić ci doprowadzić się do tak opłakanego stanu, w
jakim widziałem cię poprzednim razem.
-
Cholera, Ketih, żeby cię szlag trafił! Naprawdę świetnie się
dzisiaj bawiłem, teraz wszystko zjebałeś.
-
Chciałem wiedzieć. Pomóc ci.
-
Następny, kurwa, obrońca i wybawiciel ludzkości – warknął
podnosząc się gwałtownie. – Seks ze staruchami nie sprawia mi
problemu dopóki mają kasę. Wiesz, co jest zabawne? Oni zawsze
myślą, że wyrwali młodziutką, atrakcyjną dupę, która w
rzeczywistości okazuje się facetem. Masz pojęcie jak wyglądają
ich przerażone twarze, gdy zdają sobie sprawę, w co się
wpakowali? Zwłaszcza, kiedy większość z nich to grube ryby,
politycy albo biznesmeni? Uwielbiam wtedy patrzeć na tych
skurwysynów. Im zależy tylko na pieprzeniu, a mnie na forsie.
Idealnie się dopełniamy!
Lepiej,
żeby Owen wziął na sobie odpowiedzialność za doprowadzenie go do
furii. Jakim prawem ten drań wpierdala się nieswoje sprawy?
Zupełnie jak Charlie! Obaj go wkurwiali, ale Deakin to przyjaciel,
ten drugi to pierwszy lepszy facet, który się zlitował i pomógł
mu. Skoro był taki ciekawy, to dostanie próbkę jego zdolności!
Pewnym
siebie krokiem zbliżył się do siedzącego mężczyzny i z całej
siły zepchnął go z fotela. Widząc, że upada na bok, a potem
odwraca się na plecy złapał energicznie za ramiona i przygwoździł
do podłogi. Usiadł na jego biodrach unieruchamiając ręce.
Pochylił się, wpatrując się głęboko w jego jasne oczy.
-
Od wieków nie bzykałem się z młodym i przystojnym facetem, na
którym można zawiesić oko. Koteczku, co powiesz na odrobinę
szaleństwa? – na jasne usta wpełzł nonszalancki prowokacyjny
uśmieszek. Był bardzo pewny siebie, jak zwykle, kiedy chodziło o
seks.
Oo zapowiada się ciekawa akcja w następnym rozdziale :D Super rozdział!! :)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Weny życzę!
OdpowiedzUsuńDzień Dobry :D !
OdpowiedzUsuńWpadłam na tego bloga wczoraj i od razu - jako zwolenniczkę zimna, chłodu i mroźnych kolorów - moją uwagę zwrócił tytuł tego opowiadania. Zajrzałam tam i od razu rysunek Yuriego przypomniał mi Yuri On Ice. Fajne anime, lekkie, choć mogli bardziej rozwinąć wiele wątków... Ale! Nie mówimy tutaj o anime.
Bardzo umiliłaś mi wieczór i kawałek dnia. W opowiadaniu były sceny, które mnie rozśmieszyły (najbardziej to z tamtą dziwkarską pielęgniarką i jak bezceremonialnie pojechał jej Rene :D) jak i trzymały w napięciu ( jak go pobili, to myślałam, że on naprawdę jakimś cudem nóg nie miał... tak wszyscy milczeli i nie chcieli mu mówić, nawet lekarz... zestresowałam się wtedy nieźle! )
Czytało mi się to opowiadanie póki co lekko i przyjemnie. Błędy się zdarzały - ale doskonale wiem po sobie, jak to jest. Siedzisz i piszesz skupiając się na emocjach i fabule, a potem kiedy przychodzi do sprawdzania błędów, literki skaczą jak szalone i nie idzie tego zarejestrować. Ogólnie kochana, poleciłabym Ci jakąś może troszkę bardziej szarą czcionkę, bo po takim wycisku czerni i bieli, autentycznie bolą mnie oczy, a z doświadczenia wiem, że lekko szare literki na ciemnych tłach oszczędzają wytężanie się oczu. Ale zrobisz jak zechcesz oczywiście.
Jestem również ciekawa jak to dalej się potoczy, bo coś Ren szybko zaczyna mięknąć, kiedy Charlie jest w pobliżu. Widać, że jego obecność zmienia go na mniejszego dupka. Nareszcie się otwiera i zaczyna ufać innym! Choć szkoda mi naprawdę jego zawodów... Tyle ćwiczyć i dostać od życia po mordzie nie ze swojej winy - to wkutwia jak nic innego.
Życzę Ci ogromu weny i czasu, bo nie chciałabym czekać długo na kolejne rozdziały... Jak nie raz widziałam, to była bodajże notka z października (kiedy miało dojść do zbliżenia Rena z Charliem) a dopiero potem w grudniu... Strach się bać! Ja wiem doskonale jak to jest mieć swoje życie, a do tego zachować regularność na blogu, dlatego życzę przede wszystkim czasu i chęci.
Czekam niecierpliwie :)
Hej :)
UsuńBardzo mi miło, że spodobało Ci się to opowiadanie. Właściwie to zrealizowałam ostatecznie pomysł na ten tekst po obejrzeniu Yuri on Ice. I zgadzam się, mogli pociągnąć niektóre wątki dłużej, a zwłaszcza Yuriego z Rosji i Otabka, uwielbiałam tę parę.
Wszyscy milczeli na temat stanu Rene, bo znali go i wiedzieli, że nawet złamana noga to dla niego jak wyrok śmierci. Spodziewali się histerii, gdyż kiedyś tak właśnie zachowałby się. Tak, Castella mięknie przy Charliem i o to mi chodziło. Żeby znalazł się ktoś, kto roztopi tę lodową powłokę.
Oj tak, błędy są i wiem, że jest ich sporo. Kiedy nie miałam czasu przez długi okres to pisałam rozdziały przez całą niedzielę i przed północą starałam się je wstawiać. Dlatego po całym dniu spędzonym przed ekranem miałam serdecznie dosyć wszystkiego i marzyłam tylko o spaniu. Tym bardziej, że w poniedziałek trzeba było wcześnie wstać. Ale bez obaw, Lodową chcę już skończyć (ciągnie się to), więc staram się co tydzień, co dwa wstawić rozdział i mam nadzieję, że dotrwam tak do końca. Zresztą zbliżamy się do końca :D. A co do koloru tekstu to zastanawiałam się, czy biały to nie przesada, ale nikt się nie skarżył, więc stwierdziła "A, dobra, może być". Ale skoro mówisz, że czytać jest ciężko, to przy następnym rozdziale to zmienię.
Dziękuję za tak obszerny komentarz, nie każdy ma czas albo chęci, żeby coś po sobie tu zostawić, ale rozumiem to.
Pozdrawiam :D
No dokładnie! Też lubiłam tę parkę :D
UsuńAh, znam to doskonale. Ja jak mam wenę, to piszę tyle, że oczy mi wypływają, więc potem nie ma już się chęci na sprawdzanie. A weź jeszcze wstawaj następnego dnia i rób co innego. Pisanie to frajda, ale również gąbka na czas, która go wciąga jak szalona.
Ciągnie się? Miło mi się coś takiego czyta, bo od razu mam uśmiech na twarzy. Moje stare opowiadanie ma 95 rozdziałów, więc to dopiero się ciągnęło...
Na pewno dotrwasz do końca i zakończysz to opowiadanie jak trzeba. Ano, czcionka wgryza się w oczy jak ktoś czyta wszystko na raz. Tak samo kiedyś miałam, po czym współczułam czytelnikom, którzy to czytali na raz :D
A proszę bardzo, ja nigdy nie mogę napisać krótkiego.. Choć i tak tutaj nie chciałam Cię zalewać falą tekstu. Nigdy nie umiem się zmieścić w linijce czy dwóch, bo mam zawsze za dużo do powiedzenia. No co tu dużo pisać, gaduła ze mnie jest, ciekawa wielu rzeczy.
Dużo weny :D !
Ha ha, ja także uwielbiam pisać długie komentarze. Kiedy kupuję ebooka i go skończę czytać zawsze piszę do autorki wiadomość prywatnie, a tam istne wypracowanie :D
UsuńDziękuję Ci :) A mogłabym prosić o linka do Twojego bloga? Chętnie zerknę.
Mnie trochę na blogach nie było, więc dopiero teraz odkrywam to ile ebooków jest od autorów:D z pewnością tak samo jak Ty dałabym wyczerpujący komentarz dla autorki.
OdpowiedzUsuńA pewnie, łap :) - http://black-and-white-opowiadania-yaoi.blogspot.com
Wow, super końcówka :) Czyżby O zmieni nastawienie K? Mam nadzieję, że tak :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pomiędzy naszą gwiazdeczką a Ch się układa, zazdrość była wspaniała ;)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńoch jaki Rene zazdrosny, dobrze że Charlie sprostował to wszystko, coś mi się zdaje że coś więcej będzie między Keithem, a Ivanem... szkoda, że nie zadzwonił, Charlie czeka już nie chodzi o to żeby się zmienił ale żeby po prostu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Rene zazdrosny ;) dobrze, że Charlie sprostował wszystko, a Keith i Ivan coś mi się zdaje, że coś więcej będzie między nami... wielka szkoda, że nie zadzwonił, Charlie czeka.. już nie chodzi tutaj o zmianę, ale żeby po prostu był...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga