Powered By Blogger

niedziela, 12 czerwca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 1


Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze jak i tym, którzy po prostu czytają :D Bez Was nie byłoby sensu prowadzić tego bloga. Mam nadzieję, że polubicie ten tekst. Nie przedłużając, zapraszam na rozdział :)




    - Jak ci idzie, skarbie? - zapytał kobiecy głos.

Kobieta wychyliła się zza framugi, wycierała dłonie w trzymaną ściereczkę i przyjrzała się siostrzeńcowi. Rzuciła ją niedbale na blat w kuchni. Zdjęła z nadgarstka gumkę recepturkę i związała nią jasne włosy tuż nad karkiem. Poprawiła jeszcze sterczącą grzywkę i wkroczyła do małego pokoju Caleba, który oficjalnie, przy zakupie mieszkania był salonikiem. Oparła się o twarde plecy mężczyzny i położyła mu brodę na barku. Zastanawiała się kiedy ten mały chłopiec tak bardzo wyrósł i kiedy to się właściwie stało.

    - Lepiej nie pytaj - odpowiedział ponuro przecierając twarz dłońmi.

Westchnęła tylko i wróciła do swojego małego królestwa kończąc zawijać ryż w wodorosty. Szło jej to całkiem sprawnie, choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z kuchnią orientalną. Niedawno próbowała dania, którego nazwy nie potrafiła zapamiętać, u swojej znajomej z pracy i obiecała sobie poszperać w internecie na stronie kulinarnej, i za wszelką cenę znaleźć odpowiedni przepis. Po wielu próbach w końcu go znalazła i od razu chciała go wypróbować. Tworzenie skomplikowanych potraw tak bardzo przypadło jej do gustu, że od tamtego czasu, choćby miała stawać na głowie znajdzie pieniądze na zakup potrzebnej ilości składników. Wypróbowała różne przepisy, z różnych stron świata, choć nie zawsze jej wychodziły, Caleb jadł wszystko bez marudzenia i narzekania. Wiedziała, że często się zmuszał, żeby przełknąć jakąś niedogotowaną łodygę, śliską i obrzydliwą krewetkę lub przerażające i przeszywające na wskroś oko ośmiornicy. Choć sztukę kulinarną traktowała bardziej jak hobby, aniżeli ważną pracę. Usłyszał jak ciotka mówi, że ma wyłączać komputer, bo zaraz poda mu obiad i nie życzy sobie by pracował i jadł jednocześnie.
Zrobił jak kazała aż w pewnym momencie usłyszał dzwonek do drzwi. Gość nie czekając na zaproszenie po chwili otworzył drzwi i wchodząc do środka powiedział głośne „Dzień dobry” by domownicy usłyszeli.

    - Przyszłaś w samą porę, właśnie mamy obiad.
    - Serio? Co tym razem? - młoda, rudowłosa kobieta przekroczyła próg i stanęła między kuchnią, z której wypływał intensywny zapach... czegoś, a pokojem przyjaciela.
    - Sushi! - odpowiedziała dumna z siebie gospodyni, bo wyglądało na to, że wszystko poszło zgodnie z planem.

Obie usiadły na złożonej sofie, na której zwykł sypiać mężczyzna, trzymając w rękach talerze z potrawą. Caleb i Lilith spojrzeli po sobie niepewnie i z pewną dozą wątpliwości. Oboje doskonale znali umiejętności drogiej Abigail i jej skłonności do różnego rodzaju eksperymentów i improwizacji. Nie chcieli urazić kobiety, która bardzo się napracowała, swoim zachowaniem, więc po chwili przyglądania się podejrzliwie na kilka krokiecików z ryżu złapali w dłonie widelce i nabił na nie obiad. Blondyn ostrożnie gryzł i smakował potrawę, i musiał przyznać sam przed sobą, że wszystko było pyszne, nawet warzywa w środku ruloniku i wodorosty.

    - Pani Abigail, to po prostu niebo w gębie - oblizała usta.
    - Cieszę się, że posmakowało, kochanie. Caleb?

Pokazał kciuk w górę nie mogąc otworzyć zapchanych jedzeniem ust. Po kilku kęsach wszystko zniknęło z talerzy. Gospodyni była uradowana gdy zobaczyła ich błogie miny świadczące, że obiad naprawdę im posmakował. Wróciła do kuchni i zaczęła zmywać oraz sprzątać pobojowisko, które powstało prawdopodobnie wtedy gdy brała się do roboty. Szum wody i stukające o siebie naczynia nie pozwalały słyszeć rozmowy w pomieszczeniu obok.

    - Masz podkrążone i zaczerwienione oczy - stwierdziła Lilith.
    - Zarwałem nockę, miałem trochę do nadrobienia. To jak, idziemy?
    - Ach! Prawie wyleciało mi z głowy, że mieliśmy iść do galerii! - krzyknęła i poderwała się raptownie z miejsca.
    - Gdybym wiedział, że zapomniałaś siedziałbym cicho - westchnął męczeńsko.
    - Musisz wychodzić do ludzi. Przecież nie możesz siedzieć całe życie w domu i obserwować świata zza okna! To nie jest życie! - jej przyjaciel chyba nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie się bał ludzkiego wzroku skierowanego w swoją stronę.
    - Jestem przykuty do wózka. Jak miałbym niby chodzić? - rozłożył ręce na boki posyłając jej ponury uśmiech. Popatrzył w błękitne oczy, które wyglądały jakby należały do anioła, choć w rzeczywistości, mimo niewinnego wyglądu były w posiadaniu diabła.
    - Ty nie możesz chodzić, ale twój wózek ma kółka, racja? - obrysowała wzrokiem szare i unowocześnione coś, co pomagało takim jak Antrosa w poruszaniu się. Posłała mu promienny wyraz twarzy, który towarzyszył jej prawie zawsze. - Wiem, że nie lubisz wychodzić z domu i gdybyś mógł, to czas spędzałbyś we własnym towarzystwie, ale na twoje nieszczęście pojawiła się pewna dziewczyna, która zamierza wyciągnąć cię z tej chaty choćby siłą.

Skoro ona użyła określenia „wyciągnąć siłą” to nie ma przebacz. Nawet jeśliby zapierał się wszystkim co miał, błagał, żeby zostawiła go w spokoju to tak czy inaczej postawiłaby na swoim i zrobiłaby z nim co tylko chciała. Dziewczyna zawsze powtarzała, że uwielbia wychodzić z nim na spacery i iść prowadząc go. On wręcz przeciwnie, nienawidził wychodzić z domu, nie ważne czy osobą, z którą szedł była ciocia, czy Lilith. Musiał znosić wtedy wzrok innych, który peszył go i przerażał. Ze względu na kalectwo nie mógł robić wielu czynności, między innymi stanąć o własnych siłach na nogach tak jak inni zdrowi mężczyźni. Wstyd mu było, bo jest zależny od innych i skazany na ich pomoc, z której najchętniej nigdy by nie korzystał. Od kiedy zdiagnozowano u niego paraliż kończyn dolnych zabrano się za rehabilitację, a było to kilka miesięcy po jego narodzinach. Od tamtej pory aż do końca życia będzie skazany na odwiedziny w ośrodku rehabilitacyjnym. Jeździł tam, ale sam do końca nie wiedział po co? Na co? Paraliż jest zbyt silny, żeby go leczyć. Mógłby ćwiczyć, starać się, wyciskać z siebie siódme poty a na nogi i tak nie stanie. Od lat wiedział, że tak czy inaczej będzie uwięziony w wózku.
Nie potrafił chodzić po schodach, nie mógł sięgnąć niczego co znajdowało się wyżej niż sięgała jego ręka, a sport uprawiał tylko wtedy, gdy przychodził czas na odwiedziny w ośrodku rehabilitacyjnym trzy – cztery razy w tygodniu. Pływał, grał w siatkówkę, podnosił ciężarki i to też wszystko pod obserwacją ludzi, którzy w każdej chwili byli gotowi mu pomóc. Nie jest w stanie wykonywać podstawowych czynności i nigdy nie będzie, bo przez resztę życia ktoś musi się nim zajmować jakby był małym dzieckiem. Każdego ranka gdy tylko się budzi przez kilka minut, patrzy się w biały sufit i powtarza sobie w myślach, że taki już jego los i nie zmieni tego, nawet jeśliby bardzo tego pragnął. Przez dwadzieścia cztery lata zdążył się już przyzwyczaić do trudnej otaczającej go rzeczywistości. Nie będzie marzył o niemożliwym, patrzył chłodno na świat, ponieważ z doświadczenia wiedział, że to czego on by pragnął nigdy się nie spełni.

    - Pani Abigail, zabieram tego nolifa na atak na galerię! Wrócimy późno i proszę nie czekać z kolacją, zje na mieście! - zakomunikowała i chwyciwszy rączki od wózka przejechała przez drzwi na klatkę schodową w kierunku windy.
    - Nie przypominam sobie, żebym mówił, iż zamierzam spędzić z tobą cały Boży dzień. Ja mam pracę, wiesz? I o ile się nie mylę, to ty także.
    - Jestem dziennikarką, ale nie jedną z tych świrusek, które zrobią wszystko, by pstryknąć zdjęcie jakiejś nagiej celebrytki, przeprowadzić wywiad z super przystojnym modelem, przyłapać jakiegoś aktorzynę na zdradzie, czy...
    - Dobra, dobra zrozumiałem - podniósł ręce w geście obronnym, by przerwać jej ten wywód. I tak znał to gadanie na pamięć.

Po godzinnej jeździe autobusem dotarli na miejsce. Tłukli się tym przeklętym pojazdem przez ulice zatłoczonego Kansas w godzinach szczytu. Wszystko tylko po to, by przyzwyczaić go do wychodzenia z czterech przytłaczających ścian mieszkania. Tego był pewien, że ta wycieczka miała właśnie to na celu. On wcale nie uważał ich za przytłaczające. Było dokładnie na odwrót: czuł się tam bezpiecznie, swobodnie, nikt nie patrzył na niego krzywo, no i nikt nic nie wiedział. Gdy byli w pojeździe myślał, że dostanie ataku serca, biło potwornie szybko i gwałtownie. Jakby tego było mało gdy wsiadali do autobusu Lilith chwilę się siłowała z wjechaniem do środka, a i jakiś mężczyzna musiał jej pomóc. Problemem było także miejsce, którego prawie w ogóle nie było dla normalnych ludzi, a co dopiero dla niego i wózka. Wszystko wina tej upartej kobiety, która na siłę chciała pozbyć się jego lęku.
    - To na dobry początek idziemy do sklepu z bielizną - popchała wózek w tamtą stroną i wbrew protestom przyjaciela zmusiła go do doradzenia jej w czym lepiej wygląda.
Przestrzeń przeznaczona na sklep „Loving Beauty”, którego nazwa w jego mniemaniu była kiczowata, była mniej więcej wielkości mieszkania jego i ciotki, możliwe, że nawet większa. Po obu stronach wejścia, przy szybie były ustawione manekiny ubrane w koronkową bieliznę, która z tego co mówiła Lilith ostatnimi czasy stała się bardzo modna i popularna wśród damskiej część klientów. Na wystawie znajdowała się również bielizna męska, która interesowała Caleba bardziej niż ta, którą kupić chciała przyjaciółka. Ściany wewnątrz były w kolorze błękitu, meble i wieszaki, na których towar był wywieszony były białe. Taka kolorystyka miała przyciągać i podobać się mężczyznom i kobietom, choć faceci nie za bardzo zwracają uwagę na szczegóły, przynajmniej nie wszyscy. On był inny. Właśnie szczegóły były dla niego najważniejsze. Na przykład jego praca. Jeśli coś zaczynał kończył to dopięte i dopracowane na ostatni guzik, poprawiając wszystko wcześniej kilka razy, aż będzie zadowolony z efektów. Nie lubił robić niczego po łebkach, jak już coś zaczyna i kończy to porządnie.
Czuł się obco i nie na miejscu znajdując się pomiędzy wieszakami z koronkowymi biustonoszami w różnych kolorach, które miał na wysokości twarz. Przyjaciółka zostawiła go obok przymierzalni a sama wzięła kilka rzeczy i weszła do środka. Starał się ignorować przerażający wzrok innych klientów, lecz nie było to takie łatwe, gdyż swoim wyglądem a raczej wózkiem przyciągał ciekawskie spojrzenia.

    - Jak wyglądam, słoneczko?

Odwrócił głowę w stronę kobiety o bladym i smukłym ciele. Jej figura wyglądała jakby należała do nastolatki, miała niewielkie piersi i niezbyt duże wcięcie w talii, za to jej atutem były długie i ładne nogi, które uważał za wspaniały dar.
Zawsze powtarzała, że nie obchodzi ją opinia innych i nie przejmowała się komentarzami znajomych na studiach odnośnie jej dziecinnego wyglądu. Kobiety, które zostały hojnie obdarowane przez naturę wyglądem, ale rozumem już nie grzeszyły, plotkowały na jej temat, mówiąc, iż nigdy nie znajdzie się mężczyzna, któremu by się spodobała. Bo jak dorosła kobieta może podobać się komukolwiek z takim ciałem? Gdy usłyszała jedną z takich opinii obrzuciła ich autorów kpiącym uśmiechem i wymierzyła siarczystego policzka kretynowi, który rzucił do niej „Przestań marzyć, że cię ktoś zechce desko, ale jeśli jesteś zdesperowana mogę się z tobą przespać. Oczywiście jeśli mi zapłacisz”. Myślał, że po tym co ten gość powiedział ona go zabije. Może nie miała tego seksapilu co inne, ale wiedział, że podoba się za to jaka jest naturalna. Facetowi poza podrapanym policzkiem, bólu w kroczu, którego nabawił się od mocnego kopnięcia i wstydu na cały kampus nic więcej się nie stało, ale był pewny, że do końca życia zapamięta sobie lekcję, której mu udzieliła.
Obrysował całą sylwetkę a wzrok zostawił dłużej na zielonym staniku z koronkowymi ramiączkami, który uważał za idealny wybór. Jego zdaniem pasował do jej karnacji i ogólnie wyglądała dobrze. Nagle rozległ się gwizd i oboje odwrócili się w stronę trójki młodych chłopaków, którzy nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat. Patrzyli się na Ravezę jak drapieżnik na swoją ofiarę, którą zamierzają schwytać.
    - Ładnie - powiedział z lekkim uśmiechem od razu odwracając głowę w przeciwną stronę. Cały czas był speszony, o dziwo nie przez nią, a klientów, którzy ich obserwowali.
    - Wiedziałam, że ci się spodoba.
    - Przepraszam panią - zagadała ekspedientka podchodząc bliżej nich- dziś w promocji mamy ten zestaw - pokazała czerwonoczarną, przezroczystą, tunikę do spania, którą oboje mogli zaliczyć do tzw. „seksownej bielizny”.
    - Ach całkiem ładna. A ty co myślisz? - wzięła ją w ręce i przystawiła do siebie sprawdzając na oko czy pasuje.
    - Boże, Lilith, nie wiem. Podoba ci się to weź, przecież ty będziesz w tym chodzić, nie ja - warknął zarumieniony po końce uszu, czy ona nie widzi jak pali się ze wstydu!?
Był coraz bardziej zirytowany, niech ona przestanie, bo jeszcze ktoś pomyśli, że są parą. Nie przeszkadzałoby mu to, mimo że nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło podniecać się na widok kobiet, ale jej tak, z tego względu, iż od dawna twierdziła, że powinien mieć faceta, który się nim zaopiekuje, będzie mógł na niego liczyć, dobry, wyrozumiały i przede wszystkim będzie go szanował i kochał. Za każdym razem jak mu opowiadała o swoich wyobrażeniach o nim i o „tym kimś” kogo jeszcze nie ma, zastanawiał się skąd takie pomysły przychodzą jej do głowy. Naoglądała się za dużo telenowel? Co prawda to prawda: W liceum chciał wyznać uczucia chłopakowi z jego klasy, który zawsze przychodził do szkoły z gitarą. Był typem popularnego, zabawnego i towarzyskiego gościa, który miał względy u dziewczyn. Lilith zmęczona wysłuchiwaniem narzekań przyjaciela pchnęła go w stronę podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Doszedł do wniosku, że miała rację i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce mówiąc, iż chłopak mu się podoba... Był to dla niego wielki błąd. Największy jaki w życiu popełnił.

    - Nie denerwuj się! Wyciągnęłam cię z chaty, bo chciałam spędzić z tobą czas, a ty mi tak dziękujesz! Jak możesz być taki zimny i nieczuły! I przestań krzyczeć na mnie! Mogę nic nie brać jak tak bardzo ci się nie podobam! - biadoliła.
Nie rozumiał co ona mówiła. Nazwała go zimnym i nieczułym? Jego?! I to ona przecież krzyczy. A jak chciała iść na zakupy to mogła wyciągnąć ciotkę. Dwie baby na buszowaniu po sklepach, ale nie on. Jak i Raveza tak i Antrosa wszędzie go ze sobą ciągały. Do butików, centrów handlowych, na pasaże, galerii, parku, gdzie tylko się dało wjechać jego wózkiem. Miał tego szczerze dosyć. Nikt nie rozumie, że najlepiej czuje się w domu przed komputerem pracując?


~~* * *~~


Po zakupach, na których kobieta kupiła komplet zielonej bielizny przymierzany przez nią, nowe, czerwone jeansowe spodnie i dwa topy o intensywnym kolorze fioletu i błękitu poszli do pobliskiej kawiarni, która była ich ulubioną w centrum. Dawali tam przepyszną, aromatyczną kawę, wielbioną przez oboje. Do tego nie zdzierali tam z człowieka. Bez tego napoju żadne nie potrafiło wstać rano z łóżka i należycie funkcjonować. Poranna, popołudniowa i wieczorna porcja była jakby rytuałem, przez który musieli przejść, a robili to z przyjemnością. W wielu rzeczach byli do siebie bardzo podobni, możliwe, że to właśnie dlatego tak szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. Mieli podobne pasje, poglądy na wiele spraw, choć nie zawsze się zgadzali przez co nieraz się kłócili, tylko po to żeby za godzinę czy dwie rozmawiać jak gdyby nigdy nic. Byli ze sobą związani w dziwnym związku, dla niektórych mogłoby to wyglądać jakby byli parą i bardzo się kochali, lecz tylko nieliczni znali prawdę. Traktowali się jak rodzeństwo, bo poniekąd nim byli. Caleb doskonale rozumiał Lilith jak i ona jego. Przez ich podobne, choć nie identyczne sytuacje rozumieli się bardzo dobrze. Z tą różnicą, że ich charaktery było od siebie oddalone podobieństwem o lata świetlne.
Raveza wyciągnęła z torby jedną z bluzek, obróciła ją kilka razy w dłoni i zamyśliła się przez chwilę. Zastanawiała się czy dokonała właściwego wyboru, nie chciała później żałować wydanych na darmo pieniędzy. A przecież w takich galeriach sumy są kosmiczne, choć często tu przychodzą to zazwyczaj tylko przymierzają, a raczej ona przymierza. W tym czasie jej przyjaciel popijał zamówione wcześniej cafe valdostano, które ona także dostała. Był to rodzaj czarnej kawy mieszanej z czekoladą, winem lub wódką. Jej była z czekoladą, do której od dzieciństwa miała słabość, zaś jego z mocnym likierem. Bardzo się cieszyła z tego wspólnego wyjścia, ponieważ wiedziała lepiej niż kto inny, że Caleb nie jest typem rozrywkowego faceta, choć czasem w kwestii zachowania zaskakiwał nawet ją.

    - Dzięki, że jednak zdecydowałeś się tu ze mną przyjść- powiedziała niespodziewanie. - To wiele dla mnie znaczy.
    - To ty mnie do tego zmusiłaś, ale nie ma sprawy. Przynajmniej mogę nieco odpocząć od pracy.
    - Uważaj, bo popsujesz sobie wzrok tym ciągłym ślęczeniem przed kompem.
    - Taką mam pracę - przewrócił oczami, ona znów zaczyna mu matkować i prawić kazania, jest taka sama jak ciotka. - Nie wiesz jak jest mi ciężko siedzieć cały czas w tym wózku i nie wykonać ani jednego kroku, przyjdzie czas, że moje mięśnie się zastaną i nawet palcem nie kiwnę.
    - Niesłychane, ty narzekasz - powiedziała z otwartymi ustami pokazując mu oczy wylatujące z orbit. Dawno się jej z niczego nie zwierzał. A i tak robił to tylko wtedy gdy go czuł się przez nią osaczony i przyciskany do muru.
Kolejny już raz przewrócił oczami i ignorując jej zaczepki dopił swój napój. Chociaż ona miała prawie pełną filiżanką kilkoma głębszymi łykami dotrzymała mu tempa.

    - Cal, może pójdziemy jeszcze gdzieś?
    - Nie, chciałbym już wrócić do domu. Muszę dokończyć tekst. Wiesz, że termin mnie goni a pomimo tego i tak mnie zmusiłaś żebym tu z tobą przyszedł.
    - Ach no tak, jakbym mogła zapomnieć! Przecież twoi bohaterowie są najważniejsi! To im poświęcasz najwięcej czasu, zwierzasz się i tylko im ufasz! Mówiłam: jesteś zimnym draniem!
    - To prawda, że postacie z moich książek to jedyni ludzie, przy których czuję się w pełni swobodnie, ale chyba mi nie powiesz, że jesteś zazdrosna o fikcję, prawda? - nie dowierzał własnym uszom, ta kobieta nie jest normalna. Zaskakuje samą siebie.
    - Mi tylko chodzi o to, iż nawet mnie i Abigail trzymasz na dystans. Musi stać się cud żebyś porozmawiał z nami o czymś co cię gryzie. Co to za postawa? Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie?
    - Zakończmy ten temat.
Po kilku próbach wznowienia rozmowy postanowiła spasować, gdyż wiedziała jaki jest Caleb i czasami się jej zdawało, że nie zmieni się nigdy. Łapała się na myśleniu, że gdyby miał idealnego dla niego kochanka otworzyłby się na świat i innych, lecz ideały nie istniały, nie istnieją i nie będę istniały. On potrzebuje kogoś, kto pokocha go całego z wadami i zaletami. Potrafiłby „postawić go na nogi”. Ich spotkanie, uczucia, którymi by siebie obdarowywali wyobrażała sobie jak wpisywanie poprawnego szyfru do komputera przyjaciela, który umożliwia przejście na pulpitu, a w tym przypadku do jego serca. Przynajmniej ona tak to widziała.


~~* * *~~


Zirytowana Abigail klęła pod nosem na dzwoniący od dobrej godziny telefon komórkowy, na wyświetlaczu którego napisany był złowieszczy napis PRACA. Jej przełożony najwyraźniej nie zamierzał rezygnować i próbował ją zmusić do odebrania.
Jakiś czas temu postanowiła się zdrzemnąć czując niewytłumaczalne zmęczenie i ból głowy. Spała zaledwie dwie godziny, gdyż później dał znać o swoim istnieniu aparat. Podeszła do komody, na której leżało urządzenie szatana.
Szczerze ich nienawidziła, tych komórek, telewizorów i innych nowoczesnych sprzętów elektronicznych. Do szczęścia była jej tylko potrzebna dobra książka i światło żeby mogła siedzieć nad nią w nocy. To ona pierwsza przeczytała rękopis napisany przez Caleba stwierdzając, że chłopak ma talent pisarski. Oczywiście później pokierowała go tą drogą przekonując, że powinien iść na studia dziennikarskie i zacząć pisać profesjonalnie. Idealnie się złożyło, ponieważ jej stary przyjaciel był właścicielem jednego z najlepszych wydawnictw w Kansas, a ona jako idealny „rodzic” poleciła go prezesowi, który bez oporów podpisał z nim kontrakt dostrzegając w blondynie to samo co jego ciotka - rzadki talent.
Mimo wszystko nie wiedziała jak siostrzeniec może siedzieć przed oślepiającym ekranem od rana do wieczora i często zarywając nocki. Nie była kobietą starej daty, wręcz przeciwnie uważała się za młodą, dlatego jej znajomi dziwili się takiemu sceptycznemu zachowaniu co do postępu elektroniki. Ona miała na to jedną odpowiedź: Nie, bo ja tak mówię. I na tym koniec. Wyznawała taką zasadę od zawsze i tak pozostało do dziś. Co się jej nie podobało, czego nie znosiła, nawet za sowitą zapłatę nie zrobiłaby nic wbrew swojej woli.
Wzięła do ręki biały prostokątny gadżet i jeszcze po chwili wahania, w której miała nadzieję, że Leo zrezygnuje co się oczywiście nie stało, nacisnęła zieloną słuchawkę.

    - Proszę przemyśleć.... - odezwał się głos należący do młodego mężczyzny. Starał się szybko mówić, by mu nie przerwano, jednak i tak się to stało.
    - Czego ty, do jasnej cholery, nie rozumiesz? Nie, znaczy nie i koniec dyskusji kotku! - nie kontrolując własnego ciała uderzyła pięścią w blat.
    - Nich pani przemyśli ich ofertę. To świetna okazja. Dużo będzie pani zarabiać, mieszkać w miłej okolicy...
    - Słuchaj, synku - potarła nasadę nosa próbując dojść do siebie po szybkim zerwania się z łóżka. - Jeśli pojadę do Europy to tylko z Calebem. Te zgrzybiałe dziady się na to nie zgodziły, wiem to.
    - Przecież powiedzieli, że opłacą pani podróż, mieszkanie i wszystko inne, bo zdają sobie sprawę z pańskich możliwości finansowych. Gdyby pani się zgodziła na tą korzystną propozycję to nie musiałaby pani - cytuję: klepać biedy.
    - Naturalnie Leonardzie, chcę więcej zarabiać, jak każdy normalny człowiek żeby żyć na przyzwoitym poziomie, ale tylko jeśli będzie ze mną rodzina!
    - Martwi się pani o niego... Ja to w pełni rozumiem, ale pani siostrzeniec jest dorosły. Nie można mu za bardzo matkować.
    - Za bardzo?! Gdyby nie ja to wylądowałby w przytułku i w życiu by rodzicielskiej miłości nie dostał. Jest dla mnie niczym syn! Miałabym kalekiego syna zostawić samego sobie do końca życia?! On sobie sam nie poradzi! Przypomnę ci, że nie może chodzić! Potrzebuje pomocy drugiej osoby nawet jeśli nie chce o nią prosić to jest niezbędna. Jeśli coś ci nie pasuje to mogę dostarczyć wymówienie w trybie natychmiastowym!
    - Tak?! I co później pani zrobi?! Pójdziecie mieszkać pod most, bo nie będziecie mieli na opłaty? Zastanów się kobieto! - ostatnie zdanie wykrzyczał jej ze złością jakiej jeszcze nigdy nie była ofiarą i rozłączył się.
Mężczyzna, z którym rozmawiała był co prawda szefem w firmie, ale nie zwracała się do niego na per „pan”, gdyż mimo wszystko był młodszy i nie widziała takiej potrzeby. Zaś on okazywał kobiecie należyty szacunek. Tym razem rzeczywiście musiał się na nią wściec skoro aż podniósł na głos.
Odłożyła komórkę na swoje miejsce a sama zapaliwszy światło, które odgoniło ciemność z pomieszczenia usiadła na sofie. Dlaczego on musiał zadzwonić akurat teraz? Wiedziała, że Leonard miał rację, ale nie chciała tego przyznać przed sobą. Zamiast się uspokoić i przespać krew jej wrzała gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Gdy sięgała po paczkę papierosów i zapalniczkę leżące na stole ręce jej drżały z nerwów. Jest dorosłą kobieta a nie wie co powinna zrobić. Odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła. Teraz to już na pewno nie zaśnie. Oparła się o zagłówek mebla i obrysowała wzrokiem mały pokoik, w którym mieściła się jedynie sofa służąca za jej łóżko od przeszło dwudziestu lat, szafka na ubrania i komoda, na której stał niewielkich rozmiarów płaski telewizor. Drugi pokój wcale nie był dużo większy. Tam także stało łóżko Caleba, biurko i szafa. Nie było wiele mebli a jednak miejsca było bardzo mało co uniemożliwiało mu swobodne poruszanie się po mieszkaniu. Gdyby tylko mogła zmienić ten stan rzeczy. Może jednak powinnam skorzystać z propozycji inwestorów w Europie i zwyczajnie się tam przeprowadzić. Pytanie tylko co z Calebem? Przecież nie stać nas na to przedsięwzięcie...Inna sprawa jeśli tylko ja pojadę. To z kolei będzie znaczyło, że muszę go tu zostawić, myślała.

Nie wiedziała co powinna zrobić. Czuła się taka rozdarta i bezradna. Miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła sobie na to pozwolić, gdyż w każdej chwili Cal mógłby wrócić, a nie chciała by ktokolwiek widział ją w takim stanie. Nie powinna oszukiwać siebie wiecznie, była tylko kobietą. Potrzebowała męskiego wsparcia, ramienia do wypłakania, pocieszenia i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, pomimo że świat mógł się walić. Chciałaby mieć go teraz przy sobie. Męża, który był całym jej światem do czasu... A oprócz niego na Ziemi istniała jedna osoba potrafiąca dać jej wsparcie. Koniecznie musi porozmawiać z Banerem Ledwoodem, jeszcze dzisiaj.




***

To znów ja, tak na koniec. Kiedy konsultowałam się z przyjaciółką w sprawie tytułu opowiadania miałyśmy dwa pomysły. Mój to "Nieznane uczucie" a ona rzuciła: Przecież ten tekst aż się prosi, żeby nazwać to "Miłość na kółkach". Kiedy to usłyszałam myślałam, że padnę ze śmiechu. Oczywiście, nie wykorzystałabym tego, bo głupawo to brzmi, ale za każdym razem, gdy z nią rozmawiam na temat tego opowiadania to to jest Miłość na kółkach. Ech... nawet ja zaczęłam to tak nazywać :D


8 komentarzy:

  1. Miłość na kółkach nie jest zła, a tytuł wpada w ucho:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie tytuł jest nie ważny ważna jest treść a zapowiada się dobrze i już się nie mogę doczekać następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  3. Śmiechowa ta nazwa dla tak fajnje zapowiadającego się opowiadania... Chyba zostanę przy uczuciach :) jakoś bardziej mi pasują

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekałam!! :3 a teraz czytanko... * czytu czytu*

    OdpowiedzUsuń
  5. Poczekam na tekst w całości i nie czytałam rozdziału jedynie Twój dopisek u góry i na dole. "Miłość na kółkach" nie jest to zły tytuł. Po prostu bardziej pasuje pod wątek komediowy. Ale bardziej mi się podoba "Nieznane uczucie" i cieszę się, że taki tytuł dałaś.
    Powodzenia w tworzeniu i weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Całkiem nieźle się zapowiada.
    Żegnam i weny życzę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    początek interesujący opowiadanie, biedny Celeb, ale na pewno niedługo trafi na kogoś kto się nim zaopiekuje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekałam do pojawienia się ostatniego rozdziału i myślę, że dobrze zrobiłam, bo nie wiem, jakbym mogła czekać na kolejne rozdziały :)
    Cudowna historia :)
    Caleb nie ma za wesoło w życiu, ale na pewno szczęście w końcu się do niego uśmiechnie :)
    Abigail jest niezwykłą kobietą, opiekowała się Calebem jak własnym synem, już zyskała w moich oczach :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń