Powered By Blogger

niedziela, 5 lutego 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 4


Hej kochani, coś krucho ostatnio z komentarzami ;) Zapraszam na kolejny rozdział.





Dwie rozpędzone maszyny gnały po opustoszałych ulicach znajdujących się daleko za miastem. Zielono–czarny motocykl próbował prześcignąć czerwono– białego MV Agusta f4 rr jednak bezskutecznie. Kierowcy tego drugiego nie było łatwo pokonać. Za każdym razem gdy widział, że ktoś usiłuje go wyprzedzić zajeżdżał mu drogę. Nie zamierzał dać się pokonać. Odgłosy silników o wielkiej mocy było słychać nawet z bardzo dużej odległości. Manewrowali pomiędzy nielicznymi samochodami jakie znalazły się na polnych drogach. Po wyścigu, który trwał około pół godziny szybszy kierowca w czerwonym kombinezonie zwolnił i zjechał na pobocze, na którym zwykle zatrzymywało się dużo aut będących w długiej podróży. Postać zsiadała ze motocykla i stanęła obok podpierając się o niego jedną ręką a drugą w biodrach. Kierowca Kawasakiego dołączył chwilę później. Zeskoczył z maszyny i szybkim krokiem podszedł do swojego konkurenta.

    - Przegrana boli, co Charlie? – usłyszał głośny śmiech, przez który sam uśmiechnął się ironicznie.
    - Jak ma się lepszy sprzęt to nic dziwnego, że jest się pierwszym – burknął zdejmując czarny kask.
    - Nie zwalaj winny na motocykl, to nie jego wina, że ma kierowcę niepotrafiącego wykrzesać z niego pełnego potencjału.
    - Przynajmniej nie wariuję na jezdni jak ty. Myślałem, że wpadniesz pod tamten samochód. Prawie się zderzyliście!k – wrzasnął poważny Deakin. Gdy zobaczył, że przyjaciel był o włos od śmierci raptownie robiło mu się gorąco i zimno na zmianę. Czuł, że ma za bardzo podniesione tętno.
    - Oj wyluzuj. Trzeba się bawić, a nie zrzędzić. Jeszcze nigdy nie umarłem – rzucił mu w twarz, przybierając przy tym wesołą minę.
    - Ivan, ty idioto – Charlie nie miał sił do tego faceta. – Już dawno powinienem zerwać z tobą znajomość.
    - Tęskniłbyś – powiedział Ivan Bard z zawadiackim uśmieszkiem. On również zdjął z głowy kask w kolorze czerwonym i powiesił go na rączce od kierownicy.
    - Chciałbyś – parsknął, nadal nie mogąc uwierzyć, że kierowca tak beztrosko podchodzi do swojego życia i śmierci jaka go rychło czekała.

Stali naprzeciwko siebie, a ich maszyny czekały cierpliwie, aż właściciele ponownie na nie usiądą i pognają w trasę. Mieli to w zwyczaju robić przynajmniej raz w tygodniu od dnia, w którym się poznali.

    - A komu innemu narzekałbyś na swoje denerwujące życie? Kto jest twoim ramieniem do wypłakania się? Wsparciem? Kto od kilku godzin słucha jak obrzucasz wymyślnymi epitetami tego tam... Castellę? – klasnął w dłonie przypominając sobie nazwisko osoby, która rozwścieczyła jego przyjaciela. To chyba była pierwsza osoba, o której Charlie mówił a na jego twarzy wychodziły żyły. Jeszcze nigdy nie wiedział go takiego, ale musiał przyznać, że widok był całkiem zabawny. Jeżeli na świecie istnieje osoba potrafiąca wyprowadzić Charlesa z równowagi, to on tą osobę już uwielbia.
    - A ty jak zwykle masz mordę roześmianą.
    - A co? Mam płakać? Życia nie można brać na poważnie. Zabawa przede wszystkim.
    - Zazdroszczę tobie takiego podejścia. Masz w ogóle jakieś problemy, kłopoty?
    - Gdybym miał, to już byś o nich wiedział, kotku – puścił mu oczko i wsiadł na motocykl zakładając ochronę na głowę, w ogóle nie przejmując się stojącym jak słup soli towarzyszem.

Deakin oprzytomniał dopiero gdy doszedł do niego ostry głos silnika i pisk opon. Nie zamierzał pozwolić Ivanowi ponownie wygrać, więc prędko wskoczył na motocykl będący jego drugim domem i pognał za długowłosym blondynem. Musiał pilnować żeby ten znów mu nie zwiał. Po kilku chwilach go dogonił i jechali ramię w ramię. Wiedział, że Bard zwolnił czekając na niego, bo gdyby jechał jak to on potrafił, na pełnym gazie, nie mając za nic ograniczenie prędkości i blokadę maszyny, Charlie nigdy by go nie złapał.
Jechali przed siebie, po obu stronach mijając puste pola. Tym razem jednak mimo początkowego wyprzedzania się i wymijania jeden drugiego, koła toczyły się dużo wolniej po asfalcie, nie robiąc takiego hałasu. Zmierzali przed siebie mając nad głowami granatowe, prawie bezchmurne niebo, gwiazdy i świecący księżyc w pełni.
Deakin na sekundę odważył się oderwać wzrok od ulicy, by spojrzeć na jaśniejącą tarczę, doskonale widoczną w mroku jaki ich otaczał. Bez wysokich na kilkanaście pięter budynków, oślepiających lamp, świateł w oknach, bez miejskiego zgiełku, zamieszania wywołanego przez pijanych ludzi. Wsłuchując się w najpiękniejszą muzykę pod słońcem, którą był odgłos serca najukochańszej maszyny.
Dzisiejszy dzień wystarczająco go wykończył. Przez wczorajszy stres na egzaminie na instruktora łyżwiarstwa figurowego oraz przez pracę fizyczną, którą dzisiaj wykonywał, miał wrażenie, że nie wytrzyma do wieczora i zwyczajnie straci przytomność. Ha, to byłby dla niego stan błogosławiony, bo przynajmniej wtedy mógłby zamknąć oczy i spokojnie sobie spać. Jednak to byłoby za łatwe i zbyt wygodne, oczywiście nie zemdlał z wycieńczenia, a nawet gorzej. Dziś w ogóle nie mógł zmrużyć oka nawet na krótką drzemkę, by zregenerować i nabrać siły. Miał tak od lat, i im starszy się stawał tym było z nim gorzej. Nocami nie sypiał, w dzień urządzał sobie dwu lub trzy godzinne drzemki, by móc jakoś funkcjonować. Jednak od pewnego czasu nawet ich nie może przeżyć, bo coś mu na to nie pozwala. Bezsenność odbijała na nim mocne piętno w postaci złego nastroju, braku chęci do pracy, pogorszeniem się refleksu, spadkiem koncentracji i większym spożyciem leków. Żeby sobie jakoś pomóc starał się przez jakiś czas unikać alkoholu, ale gdy doszedł do wniosku, że nie daje to żadnych efektów, to przestał sobie odmawiać ulubionych trunków. Rok temu nawet rzucił palenie, ale to chyba też nie polepsza jego funkcji życiowych. Mimo wszystko nikotyna nie jest zdrowa, więc nie planuje ponownie do niej wrócić. Ostatnio stresujące sytuacje udzielają mu się częściej niż powinny, więc do tego bukietu problemów dochodzi ogólne rozdrażnienie.
Najpierw tata trafił do szpitala i nie wyjdzie z niego prędzej niż za tydzień, później prawie dał się sprowokować do bójki jakiemuś cymbałowi, a uwieńczeniem tego wszystkiego była scenka, którą nieświadomie zaprezentował homofobowi. Odpoczynkiem miała być przejażdżka, którą zaproponował Ivanowi. Zadzwonił do niego w środku nocy błagając, żeby przyjaciel czymś go zajął, bo on wkrótce zwariuje. Dopiero w trakcie dotarło do niego, że jazda rozpędzonym motocyklem to nie najlepsze zajęcie dla osoby, która potrzebuje się skoncentrować na prowadzeniu pojazdu, by nie spowodować wypadku. Jednak było za późno na odwrót, bo gdy już zajął miejsce i odpalił motocykl nie potrafił się wycofać. Myślenie, że po powrocie do domu odsapnie i zrelaksuje się, było bardziej niż błędne. Ivana nie trzeba było długo prosić. Parę minut potem przyjechał przed jego dom na swoim motocyklu. Teraz powoli wracali do Akron. Jemu tam się specjalnie nie spieszyło nawet jeśli był zmęczony jak jasna cholera. Znając jego szczęście to i tak nie zaśnie przez większość nocy. Wyręczy mamę w robieniu śniadania, ogarnie mieszkanie i pojedzie do swojej pracy. Nie był to szczyt marzeń, ale dobrze się w niej czuł, ludzie pracujący z nim akceptowali jego orientację seksualną, nawet rodzice uczniów nie mieli nic przeciwko. Cieszył się, że pracuje z tak otwartymi i tolerancyjnymi ludźmi. Nie można tego powiedzieć o pracodawcy jego taty. Nie zazdrościł mu, bo kto chciałby wysłuchiwać głupiego gadania jakiejś podrzędnej gwiazdeczki. Uwielbiał łyżwiarstwo i cieszył się, że znalazł pracę z tym związaną, często oglądał występy, ale już miał swoich ulubieńców i nie zamierzał zagłębiać się w osiągnięcia Castelli, które nawiasem mówiąc guzik go obchodziły.
Tak bardzo pogrążył się w swoich myślach, że nie spostrzegł kiedy Bard zatrzymał się na środku drogi. On automatycznie zawrócił i podjechał do niego zdejmując kask.

    - Czyś ty oszalał? Sam tu nie jesteś! Zjedź na pobocze a nie stoisz jak świeca – powiedział to, nawet jeśli sam robił to co przyjaciel. Na ich szczęście tą ulicą rzadko ktokolwiek jechał. Szybko nakazał mu zejść z maszyny i zejść na pobocze. On również to zrobił, nie zamierzał zostać pokrojonym kawałkiem mięsa z kałużą krwi.
    - Przyganiał kocioł garnkowi. Wyluzuj, Charlie. Dostałem ważną wiadomość – wpatrywał się w ekran telefonu odczytując sms'a, następnie odpisał na niego, uśmiechając się przenikliwie. Charlie nie miał w zwyczaju wtrącać się do czyichś prywatnych spraw, więc odwrócił głowę udając, że podziwia nocne widoki, by nie wsadzać oczu do komórki Barda. – Wygląda na to, że muszę wracać do siebie. Świetnie się z tobą bawiłem, w niedalekiej przyszłości liczę na powtórkę – puścił mu oczko.
    - Znowu jakiś nielegalny wyścig czy to drugie? – podparł się w boki robiąc zabawną minkę, zdaniem Ivana.
    - To drugie, słoneczko – odparł natychmiast.
    - Ivan – westchnął męczeńsko – ile razy mam ci to powtarzać, żeby do ciebie dotarło? To co robisz jest...
    - Nie robię nic złego. Wyścigi są ekscytujące, powinieneś spróbować.
    - Tak? Żeby mnie złapali i wsadzili do pudła? Powinieneś skończyć z jednym i z drugim. Za obie te rzeczy, których się dopuszczasz może czekać cię więzienie – kłócić się z Bardem to jak mówić do ściany, wiedział to, ale wciąż go pouczał w nadziei, że do mężczyzny coś dotrze. Bał się, że pewnego dnia przyjaciel zrozumie swoje błędy, ale wtedy będzie już za późno. Gdyby poszedł do normalnej, uczciwej oraz legalnej pracy, on nie musiałby wyrywać sobie włosów z głowy za każdym razem, gdy mówią o „tej drugiej rzeczy”.
    - Wszystko jest dla ludzi, mój drogi. Wracam do Pittsburgha. Kiedyś tam się jeszcze spotkamy – młody chłopak pomachał brunetowi i odjechał nawet się nie zawahawszy.

Tak jak mógł się domyślać. Nic nie odciągnie Ivana od jego stałej porcji rozrywki. Martwił się o niego, bo był jak wymarzony młodszy brat, którego zawsze chciał mieć. Czasami naprawdę czuł potworną irytację, gdy nie wiedział gdzie w danej chwili jest przyjaciel, co robi i czy jeszcze żyje. Teraz rozumiem co mama czuje kiedy ja nie pokazuję się przez dłuższy czas w domu, przeszło mu przez myśl. Ivan prowadzi bardzo ryzykowną grę. Tak jak dziewczynki bawią się w dom, opiekują się swoimi dziećmi, którymi są lalki – bobasy, chłopcy bawią się w policję i złodziei, tak jemu się wydawało, że Bard bawi się w życie.
Przyjaciel zawrócił z zupełnie inną stronę, a on ustawił sobie ich kierunek jazdy, w którym zmierzali. Dodał gazu i po kilku minutach włączył się do ruchu samochodów w mieście niedaleko.


* * *

Było po dziewiątej kiedy parkował motocykl przy hali sportowej. Był to wysoki budynek, który posiadał duże lodowisko. Na kolejnych piętrach znajdowały się pływalnia, siłownia, kort do tenisa, kręgielnia, i kilka sal do fitnessu. Pomieszczenia wewnątrz robiły wrażenie. Był we wszystkich, jednak najbardziej przypadło mu do gustu lodowisko. Łyżwiarstwo było pracą, którą traktował jak drugą pasję, właśnie dlatego tak bardzo lubił to co robił. Jedyne na co mógł narzekać to zarobki, które mogły by być większe. Byłby zadowolony gdyby płacili mu tyle co dostaje jego ojciec.
Ale to marzenia ściętej głowy. Rodzic pracuje dla olimpijczyka, on natomiast w szkole łyżwiarstwa figurowego ucząc podstaw jazdy dzieciaki. Robił to od jakiegoś czasu, po tym jak na trzecim roku rzucił studia prawnicze. Męczył się na nich i wątpił, że uda mu się zdać wszystkie egzaminy perfekcyjnie przy jego problemach z bezsennością. To tata wkręcił go w ten biznes mówiąc słówko o nim swojej starej znajomej, do której szkoła należy. Najpierw zaczął pracę, żeby sobie po prostu zarobić, jednak kobieta nalegała, aby zrobił kurs. To był warunek, który musiał spełnić, by pracować dla niej na stałe.
Zsiadłszy z pojazdu poprawił plecak wiszący na jednym ramieniu i skierował kroki do budynku. Przeszedł przez korytarz, szatnie, aż przed nim wyłoniły się drzwi do miejsca, które go interesowało. Momentalnie powitał go chłód. Przeszedł spory kawałek obserwując swoich uczniów, nim został zauważony przez gromadkę dzieciaków znajdujących się na tafli lodu. Jak tylko go zobaczyli od razu przestali się przejmować tym co mówi ich trenerka, i podjechali do niego.

    - Co to za spóźnianie się na lekcje? – wrzasnęła niska dziewczynka ubrana cała na różowo, z czarnymi włosami związanymi różowymi kokardkami.
    - Nie spóźniłem się to wy jak zwykle jesteście za wcześnie. Lizzy – krzyknął do swojej koleżanki po fachu – przebiorę się i możemy zaczynać. A wy się rozgrzejcie, dzisiaj dam wam wycisk – uśmiechnął się przebiegle do dzieciarni.
    - Charles, nie zagaduj ich!

Wzdrygnął się na nam dźwięk tego potężnego głosu. Drobna kobieta, do której on należał, o talii osy, ciemnych włosach i wąskich, piwnych oczach potrafiła przeszyć na wskroś jedynie otwierając usta. Barwa jej głosu była dość specyficzna i wzbudzała na ciele dreszcze. Zwłaszcza wtedy, gdy wstępowała w nią wściekłość i zaczynała krzyczeć. Nie raz od niej oberwał za to, że się obija, chociaż wcale tego nie robił, po prostu rozmawiał z dzieciakami. Inną sprawą było, że gdy je zagadywał one przestawały jeździć.
Julia Augustina była osobą, która nie pozwoliła wejść sobie na głowę, i każdy czuł do niej respekt. Wiedział od ojca, że kiedyś była primabaleriną, jednak musiała zrezygnować z baletu, przez kontuzję kolana, której nabawiła się, gdy potrąciło ją auto. Obecnie zamiast prezentować się na scenie uczy innych, choć zadziwiające było dla niego, że akurat wpasowała się w łyżwiarstwo, a nie tradycyjny balet. Mimo wszystko nie zamierzał jej o nic wypytywać, lubił swoje życie, więc wolał się nie wtrącać. Podobnie było z jej wiekiem. Na pierwszy rzut oka wyglądała młodo, czasem aż mu się na język cisnęło pytanie ile kobieta rzeczywiście ma lat, ale byłby samobójcą, gdyby zadał to pytanie.

    - No już, wracajcie do mnie. Na początek trzy duże kółka przeplatanką – donośny głos instruktorki Lizzy przywołał uczniów do porządku.
Na głośny i długi jęk większości z ich podopiecznych miał ochotę parsknąć śmiechem. Uwielbiał dzieci i cieszył się, że może z nimi pracować nie posiadając własnych. Tym bardziej gdy trafiła mu się taka przyjazna grupka jak ta. Składająca się z piętnastu osób, gdzie przeważały dziewczynki, często piskliwe, ale przyjazne.
Przez drewniane drzwi wrócił na korytarz na którym mieściły się wejścia do trzech szatni: mężczyzn, kobiet i trenerów. Otworzył swoimi kluczami kanciapę. Z plecaka wyjął parę łyżew, ciepłe spodnie z materiału i bluzę, swój typowy strój, w którym prowadził zajęcia. Przecież w czarnej skórze nie będzie paradował. Przebrał się sprawnie i chwilę później szedł z łyżwami na nogach do swoich uczniów.
Dzięki temu, że kilka sportowych szkół z okolicy są partnerami ośrodka sportowego, ich uczniowie mają dostosowany i specjalnie dla nich ułożony plan lekcji oraz zajęć w hali. On pracuje przez cały tydzień w różnych odstępach czasowych. Poranne zajęcia od poniedziałku do piątku odbywają się obowiązkowo dla każdego. Po nich uczniowie wracają do szkoły i mają normalne lekcje. Popołudniowe tylko w granicach godziny szesnastej do osiemnastej. Bardzo mu to odpowiadało. Nie zawsze ktoś przychodził i wtedy wracał po prostu do domu, ale jeśli już ktoś chciał przyjść, to umawiał się wcześniej z nim albo Lizzy. W weekendy prowadzili obowiązkowe zajęcia o ósmej rano i na tym się jego praca kończyła.
Wszedł na lodowisko. Zauważył, że dotknięcie łyżwami lody wywołuje w nim podobne uczucia do tych, które przeżywa kierując swoim ukochanym motocyklem. Pasję do łyżwiarstwa już lata temu zaszczepił w nim tata. Był mu za to bardzo wdzięczny, gdyż ma więcej rzeczy, które kocha robić, i robi je z przyjemnością nie zmuszając się do nich. Z impetem mógłby stwierdzić, że praca, w której zarabia się marne pieniądze, ale się ją kocha, jest tysiąc razy lepsza, niż taka, której się nienawidzi, a zarabia tysiące dolarów. O to byłby gotowy się kłócić. Od razu przywołał grupę do siebie. Po upewnieniu się, że nikt się nie spóźnił i nikogo nie brakuje, zaczął jak zwykle zajęcia. Kobieta już ich trochę rozgrzała, więc pora żeby on wziął sprawy w swoje ręce. Na dobry początek musiał przekazać im parę informacji.
    - Jeśli chcecie wziąć udział w międzystanowych zawodach to musicie się przyłożyć, odbywają się za trzy miesiące. Za miesiąc muszę złożyć do głównego ośrodka listę startujących. Pamiętajcie, że jest za to opłata, ale część jest sponsorowana przez każdą ze szkół, do których uczęszczacie – liczył że wiele osób zgłosi się do zawodów, gdyż wiele z tych dzieci miało talent, chęci i były gotowe do poświęcenia czasu na treningi.
    - A z czego będą się składały pokazy? – zapytała Pamela, dziesięcioletnia, bardzo uzdolniona, jego zdaniem, dziewczyna.
    - Każdy wykona dwuminutowy występ. Za chwilę powiem jakie figury będą się na niego składały. Oczywiście zawody będą podzielone według grup wiekowych, więc myślę, że każdy z jury będzie oceniał rzetelnie. A jeśli chodzi o figury to będą one następujące...


* * *


Popołudniem przechadzał się po ogrodzie i sprawdzał jak kwitną pierwsze kwiaty, jak na drzewach pojawiają się duże, zielone pączki. Pole działki, na której kazał stworzyć ogród było ogromne. Pogoda sprzyjała spacerowi, ponieważ niebo było bezchmurne, słońce świeciło w najlepsze, nawet nie było czuć wiatru. Przyglądał się wysokim drzewom liściastym, na których dopiero zaczną się pojawiać liście. Drzewa magnolii pięknie się prezentowały, gdyż różowe kielichy powoli zaczynały być widoczne, zanim jeszcze rozwiną się ich liście. Nieduże krzewy, które zasadził dwa lata temu pięły się po drewnianych kratkach ogrodowych. Trawa była coraz wyższa, ale nie przeszkadzało mu to.
Podszedł do ławeczki z ciemnego drewna i przysiadł na niej. Obrysował wzrokiem cały ogród, podziwiając niedokończone jeszcze działo Matki Natury. Odchylił głowę, zamknął oczy, by odpłynąć na krótką chwilę od otaczającej go rzeczywistości, do swojego umysłu, który czasem był ostoją, a czasem prawdziwym piekłem zamieszkiwanym przez samego Lucyfera.
Od kiedy pamiętał zawsze podziwiał piękno ogrodów angielskich. Podobały mu się bardziej od francuskich, za którymi przepadała jego matka. Co do ogrodnictwa mieli zupełnie różna gusta. Spacery po tej polanie obrośniętej w rośliny, drzewa dawały mu ukojenie. Miał świadomość, że jest nadpobudliwy i łatwo daje się ponieść emocją. Od kilkunastu lat jego problem tkwił w niemocy i bezsilności, nie wiedział jak rozładować gniew, frustrację, która w nim narastała. W pewnym momencie jego życia, ukojeniem stała się jazda na lodzie, dzięki temu potrafił się wyciszyć. Przechadzki po ogrodzie i spotkania, rozmowy z Melindą również dużo dawały, wyciszały go. Uwielbiał tą kobietę, była dla niego najbliższą osobą od lat, ale jak coś powiedziała to często miał ochotę zrobić jej krzywdę. Wciąż mu chodziło po głowie to co wczoraj powiedziała. Nie miała dla niego litości, rzuciła prosto z mostu co myśli, gdy on powiedział jej o młodym Deakinie. A kiedy on wściekał się i prawie potłukł filiżankę, z której pił kawę, McCartney śmiała się pod nosem i zbierała do wyjścia tłumacząc, że powinna wracać już do męża i córeczki.
Czasami żałował, że pozwolił jej tak się do siebie zbliżyć. Wiedziała o nim dosłownie wszystko i nawet trochę go to przerażało. Za nic w świecie nie potrafił wybić sobie jej słów z głowy. Ciężko było mu to przyznać, ale miała stuprocentową rację.

    - Do diabła z tobą Deakin – wysyczał do siebie. Gdyby mógł, rzuciłby na niego klątwę, by już nigdy więcej się nie spotkali. – Jak chorym trzeba być, by lecieć sobie w ślinkę z jakimś obdartusem w publicznym miejscu, by robić jakieś chore przedstawienie.

Nie potrafił sobie wyobrazić co ten facet miał w głowie. Chyba czarną dziurę. Jeśli znów miałby zamienić z nim kilka słów to by wykitował.

* * *


Przyglądał się z bólem w oczach tacie leżącemu na wyciągu. Gdyby dorwał drania, który urządził tak jego rodzica, to zabiłby bez najmniejszego wahania z ogromną satysfakcją. Później pewnie by żałował musząc odpowiedzieć za swój czyn idąc do więzienia. Jednak ten sukinsyn nie wziął odpowiedzialności, po prostu zwiał z miejsca wypadku. Tata nie ruszy się ze szpitala przez resztę tygodnia, a potem bez pomocy się nie obejdzie. Jego mama i on będą mieli ręce pełne roboty. Ojciec powiedział, że powinien zostać w ośrodku dłużej, by nie obciążać rodziny, ale przecież jego mama i tak nie pracuje i będzie się nim dobrze opiekować. Jak pomyśli, że pacjentów oporządza taka wywłoka, którą widział ostatnim razem współczuł im. Pewnie, niektórym to pasowało. Młoda, piękna i bezwstydna. A ci, którzy nie mają możliwości pooglądać takiej laski z chęcią skorzystają. Gdyby on tu trafił uciekłby tego samego dnia. No chyba że przydzieliliby mu niezłe ciacho. Nagle wyobraził sobie, że to on jest na miejscu taty, ale zajmuje się nim młody, przystojny, mężczyzna. Jest do jego osobistej dyspozycji 24 godziny na dobę. Karmi go, kąpie, ubiera, pielęgnuje, całuje w czoło, uśmiecha się łagodnie, poprawia humor, opiekuje się. Westchnął i rozmarzył się nieświadomie uśmiechając się. To byłby najpiękniejszy sen na świecie.

    - Fortuna za twoje myśli, synu – powiedział leżący na łóżku Arkady do siedzącego obok Charliego.
    - Ach, tak po prostu sobie marzę – rozpromienienie zniknęło z jego twarzy, gdy musiał wrócić na Ziemię.
    - A zdradzisz staremu ojcu, o czym tak marzysz?

Młody mężczyzna uśmiechnął się wymuszenie, po schyleniu się w stronę ojca powiedział ściszonym głosem.

    - O partnerze – mężczyzna od razu rozumiejąc o co chodzi poklepał go po ramieniu. Nigdy nie wstydził się mówić o uczuciach, o swoich pragnieniach, gdyż każdy człowiek powinien potrafić pokazać, że kocha i nie wstydzi się tego, nie boi się wyśmiania. Nie znosił mężczyzn, którzy uważali, że takie zachowanie świadczy, że zachowują się jak kobiety, są mało męscy i nie mają dumy. Śmiał się z takich ludzi, a niestety przyszło mu ich znać i czasami mieć z nimi do czynienia. Tacy ludzie często także stosowali przemoc domową, a to było coś okropnego i niewybaczalnego.
    - W końcu znajdziesz tego jedynego. Cierpliwości. Nie od razu Rzym zbudowano. Nie szukaj go na siłę – tata zawsze potrafił podnieść go na duchu, cieszył się, że ma z rodzicami takie dobre kontakty i może porozmawiać o wielu rzeczach.
    - Ja po prostu nie chcę na starość zostać sam. Ale nie mówmy już o tym, bo to nie miejsce na tego typu rozmowy. Właściwie to ty coś ode mnie chciałeś, zgadza się?

O tej godzinie powinien być już w domu, jednak gdy wracał z popołudniowych zajęć zadzwonił do niego rodzic prosząc by przyjechał. Tym razem przyjechał sam, bez mamy, bo ta była w odwiedzinach w południe, a od jakiejś godziny miała być u swojej przyjaciółki. Nie wiedział o czym tata chciał mu powiedzieć, nawet nie domyślał się na jaki temat ma być rozmowa. Gdyby miał czas, to przywiózłby tacie coś smacznego do zjedzenia, ale z tego co widział na szpitalnej szafce, która przez jakiś czas będzie do jego dyspozycji, mama przyniosła mu zapasy na parę kolejnych dni. Śmiać mu się chciało. Ta kobieta troszczyła się o wszystkich jakby byli małymi dziećmi, karmiła ich, dbała o ich zdrowie. On czasami tego nie doceniał i machał na to ręką mówiąc jej, że jest nadopiekuńcza. Ale właśnie przez to była jego kochaną mamą. Czuł do niej jak i do taty wielki szacunek.
Nagle drzwi do sali chorych otworzyły się, a w progu pojawił się nie kto inny jak wspominana przez niego pielęgniarka. Nic się nie zmieniło pomimo wczorajszego aktu ostrej krytyki na niej przez Castellę. Nie znosił go od pierwszej rozmowy, ale musiał przyznać, że miał jaja. On nie odważyłby się pyskować do nikogo kto go wcześniej nie sprowokował i nie miał podstaw by to robić. Swoich szczerych myśli też nie ogłaszał wszem i wobec. A „pan” Castella? Powiedział to co myślał, bez zastanowienia. Od tamtej pory już wiedział, że to ten typ, który najpierw działa, a dopiero potem myśli. Kolejnym dowodem tego było zdanie, które mężczyzna wyrobił sobie na jego temat. Miał nadzieję, że kiedy tata wróci do pracy ten nagle go nie zwolni tylko dlatego, że ma syna pedała. Choć po kimś takim jak Castella można spodziewać się wszystkiego. Pieprzona gwiazdka, przeklął w myślach.

    - Widziałeś wczoraj Rene w nie najlepszej formie. Prawie wdaliście się w bójkę, ale uwierz, że to dobry człowiek. To nie mi, a jemu należy współczuć.
    - Proszę?! Tato, chyba sobie żarty stroisz. To, że ma kasę o niczym nie świadczy, więc przestań... – nie dokończył, gdyż starszy z Deakinów wszedł mu w słowo.
    - Ja poleżę tu parę dni, za miesiąc, dwa będę mógł normalnie funkcjonować, ale Rene ucierpi na mojej nieobecności. Na obecną chwilę nie ma trenera. Zawodnicy bez trenera nie mogą brać udziału w żadnych zawodach. Rzucił jazdę w parach, by startować solo, ale nie ma przygotowanego układu, w którym miałem mu pomóc. Stroju także brak. On bardzo ciężko pracował na swoje osiągnięcia. Nie musisz wcale tego przyznawać, ale on nie jest jednym z tych, którzy dzięki pieniądzom wspinają się na szczyt.
    - O matko – wyrzucił ręce w powietrze – wielki pan Castella raz nie weźmie udziału w Pucharze. Wielkie mi rzeczy. Nie broń go! – w tym momencie poczuł żal i zazdrość, ponieważ zdawało mi się, że ojciec traktuje tego człowieka jak syna, a nie jedynie podopiecznego.
    - Charles! Przestań oceniać go przez pryzmat przypuszczeń. Nie spotkałeś go nigdy w innej sytuacji niż ta z poprzedniego dnia. Pracuję z nim od lat, znam go. Ufam mu, a on mi. Lecz tym razem go zawiodłem. Czuję się odpowiedzialny za niego. Powiedział, że wystartuje w Igrzyskach Olimpijskich, więc chciałem go wspierać i pomóc mu osiągnąć cel, który sobie wyznaczył. Boli mnie to co się stanie z nim gdy je opuści. Musiałbyś widzieć jego żal i wściekłość, kiedy on i Susan przegrali w grudniu z Keithem i Mirandą. Myślałem, że zabije swoją partnerkę wzrokiem. Ale to nie o to chodzi. Miałem zamiar cię ubłagać, żebyś...
    - Tato jeśli to jest to, co ja myślę, to lepiej nie kończ tego zdania – podniósł ręce pokazując, że to nie jego problem.


* * *


Na werandzie zabrzmiał piskliwy, kobiecy śmiech przesiąknięty kpiną i szyderstwem. Kobieta usiadła na bujanym krześle i zamyśliła się przez chwilę. Po raz kolejny w ciągu pięciu minut prychnęła pod nosem.

    - Tchórz – rzuciła krótko do brata, słowo opisujące ich odwiecznego rywala.
    - Zamiast podnieść rękawicę to on tak po prostu ucieka. Święta racja, siostrzyczko. Castella to zwykły tchórz. Ale kogo on tam obchodzi, to nawet lepiej dla nas, nie sądzisz? McCartney od kilku lat już z nim nie startuje, pozbyliśmy się jednej przeciwniczki. Teraz po bolesnej przegranej w grudniu nie może się podnieść, więc postanawia zostać solistą. Cóż za niespodzianka – mężczyzna oparł się o drewnianą barierkę i upił z kieliszka swoje ulubione whisky Macallana Fine and Rare z 1926r.
    - Im mniejsza konkurencja tym lepiej. Oni jedyni nam przeszkadzali w zdobywaniu największych not, byli jedynym niebezpieczeństwem na jakie mogliśmy natrafić.
    - Moja Miraś jak zwykle skromna – podsumował Keith, delektując się drogim trunkiem.

11 komentarzy:

  1. W końcu znalazłam czas żeby wejść na Twojego bloga i nadrobić wszystkie zaległości, już kocham to opowiadania, żałuję tylko, że nie miałam czasu wcześniej wziąć się za niego, ale nic straconego:)
    Rene i Charlie to po prostu para idealna, czuć tu chemię, więc liczę na szybki seks haha
    Z wielką a raczej ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy *_*
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa, mnóstwa, mnóstwa weny *_*
    Agnes V.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym komentować twoje dzieło, ale nie lubie czytać niezakończonych opowiadań.Ponieważ zdarzyła sie nie raz że autorka porzucała je i to było dość przykre nie móc doczytać do końca historii danych bohaterów. Mimo wszystko wierze że to co tu piszesz jest świetne, zresztą tak jak całe opowiadanie. Z niecierpliwością czekam aż będę mogła całość przeczytać. Pozdrawiam i życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Super,ale chciałoby się więcej i jeszcze raz wiecej:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :)
    Coraz bardziej poznajemy bohaterów opowiadania.
    Jestem ciekawa, co zrobi Charli.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piszesz może jakie one-shoty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, preferuję pisanie dłuższych tekstów, które zawierają co najmniej kilka rozdziałów. Najkrótszy jak do tej pory ma jedynie 3 rozdziały.

      Usuń
    2. a znasz moze kto pisze dobre one-shoty?

      Usuń
    3. Niestety nie. Jak już czytam to dłuższe opowiadania.

      Usuń
  6. Będzie dzisiaj nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    wspaniale, ciekawe co powiedziała Rene, że aż filiżankę był w stanie rozwalić, i tak, tak ojciec chce aby Charlie był jego trenerem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniale, ciekawe co powiedziała tak naprawdę Rene, że aż filiżankę był w stanie rozwalić, i tak, tak ojciec chce aby Charlie był jego trenerem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń