Powered By Blogger

niedziela, 12 lutego 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 5


Hejka :) Wstawiam rozdziały tak późno, bo muszę je jeszcze poprawiać, a wierzcie, że od pierwszego tak się zniechęciłam do pisania, że to tragedia. Na szczęście dzisiaj jest dużo lepiej, więc być może kolejny rozdział pojawi się wcześniej, niż w godzinach wieczornych.
Dziękuję za komentarze :)




Od ponad tygodnia codziennie budził się, schodził do do kuchni, przygotowywał sobie płatki z mlekiem oraz sok pomarańczowy, jadł, szedł do salonu i oglądał telewizję. Albo to, albo spał. Zdawać się mogło, że od wieków nie ćwiczył i zaniedbywał swoje treningi. Teraz to już kompletnie nie miał co robić. Całe jego życie kręciło się wokół łyżwiarstwa. Nie interesował się niczym poza jazdą na lodzie. Jakiś czas temu stracił całą motywację i chęci do działania. Po co miałby cokolwiek robić, wysilać się, ciężko pracować, skoro to wszystko na marne. Nie wystartuje w zawodach, a pragnął tego jak nigdy wcześniej. Wiązał duże nadzieje z tymi Igrzyskami. Obecnie plany spaliły na panewce, a on nie wiedział co ze sobą zrobić. Najgłupsza rzecz, jak sok, który się skończył, wprawiała go w furię. Zawsze znalazł pretekst, by się zirytować, potem wybuchnąć i rzucić komórką o ścianę. Po dwóch dniach od kłótni z Arkady'm jeden z nowszych modeli komórek, został rozbity o ścianę i znalazł się w szczątkach na podłodze. Dopiero wieczorem nieco ochłonął i zdobył się na pozbieranie resztek urządzenia. Na szczęście miał gdzieś w domu zapasowy telefon, więc nie musiał się fatygować do salonu, by kupić coś nowego.
W tym momencie patrzył się w ekran telewizora, w którym po reklamach poleciał talk – show. Zauważywszy prowadzącą stwierdził, że to ta sama, dla której udzielał wywiadu parę miesięcy temu. Na ogól nie oglądał telewizji, a jeśli już to bajki i kreskówki, nie lubił filmów. Miał zamiar przełączyć, ale gdy wziął pilota do ręki zobaczył w telewizji obraz, na który, gdyby właśnie coś pił, wyplułby to na podłogę. Jego wzrok spoczął na siadającej obok prowadzącej Tiny, Mirandzie i jej bracie. Wpierw myślał, że mu się to przywidziało. Jednak im dłużej wpatrywał się w ekran tym bardziej jego oczy rozszerzały się w szoku. Uwielbiane przez niego rodzeństwo musiało wystąpić w tym samym programie co on. Wbrew wszystkim uczuciom i myślom mówiącym, żeby przełączył na coś godnego uwagi, nie nacisnął żadnego guzika. Pełen nerwów i powieki, która mu drżała oglądał najgłupszy talk – show jaki mógł zaistnieć, z najgłupszymi gośćmi.
Szczerze nienawidził tych nadętych snobów rzucających kasą w każdym kierunku, kupując sobie przyjaźń i zwierzchnictwo innych. Na sztuczny, miły uśmieszek Mirandy miał ochotę zwymiotować.

    - Wstrętne babsko. Udaje damę jedynie przed tabloidami. Nie ma nawet na czym oka zawiesić – mimo że to powiedział to kobieta była urodziwa i gdyby miała przyjaźniejszy charakter, mogłaby mu się podobać. Rzecz jasna, nie powiedziałby tego głośno nawet gdyby grożono mu śmiercią.

Przysłuchiwał się rozmowie, którą prowadziła Tina i łyżwiarka. Nie dowiedział się z tego nic nowego ani przydatnego. Ta dwójka wystąpi w tegorocznych Igrzyskach Olimpijskich, do których przygotowywali się od miesięcy, o tym był poinformowany chyba każdy człowiek na świecie.
Wiedział to, ale znów ktoś mu przypominał o czymś z czego on musiał zrezygnować i gniew wybuchał w nim na nowo. Zastanawiał się, czy to jego kara za złe traktowanie Susan i wyrzucenie jej z duetu. Ale dlaczego miałby ją wciąż trzymać przy sobie skoro tylko przeszkadzała? Cieszył się, że już nie musi jej znosić, bo z wielkim trudem przychodziło mu trzymanie języka za zębami i nie obrażanie jej. Potrafił zrozumieć Melindę, bo świetnie mu się z nią pracowało i byli dobrymi przyjaciółmi. Za to nienawidził ludzi, którzy zabierając się za coś robili to po łebkach. Jego mottem było „Albo robisz coś wkładając w to serce, albo nie robisz wcale”. Tak było z każdym konkursem, zawodami, olimpiadą.
W pewnej chwili słysząc swoje imię w telewizji zapomniał o całym świecie i skupił się na prowadzącej.

    - Letnie Igrzyska zbliżają się nieubłaganie. A wy jesteście, jak twierdzicie, w szczytowej formie. Wydajecie się nie przejmować konkurencją. Nie wydaje wam się, że jeszcze za wcześnie na radość? Ponoć ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Znając możliwości Rene, powinniście mieć się na baczności – Tina założyła nogę na nogę pochylając się w kierunku swoich gości. Zrobiła przy tym minę myśliciela.

W tej chwili rodzeństwo spojrzało po sobie i roześmiało się. Prowadząca nie wiedziała jak zareagować, więc uśmiechała się dziwnie i w końcu zapytała co takiego ich rozbawiło.

    - Mamy pewne informacje, które najwyraźniej nie dotarły do prasy. Choć nie wiem jakim cudem jeszcze o tym nikt nie wie – wzruszyła ramionami Miranda. – Otóż drogi Rene zrezygnował z par tanecznych. Wychodzę z założenia, że przegrana w grudniu tak nim wstrząsnęła, że z podkulonym ogonem postanowił przerzucić się na jazdę indywidualną.
    - Dowiedzieliśmy się tego stosunkowo niedawno. Chodzą także pogłoski, że zamierza wystartować już w wkrótce. Jak widzisz, on nam nie zagraża, ale zapewne w dalszym ciągu będzie próbował z nami rywalizować. Życzymy mu jak najlepiej w jego karierze, lecz domyślam się, że sam daleko nie zajdzie. A o Grand Prix nie ma co marzyć – podsumował wyjątkowo zadowolony z siebie Keith, starszy braciszek podłej żmii.

Musi być coś z nim nie tak, bo wciąż słucha tych bzdur wypadających z ust rodzeństwa Owenów, zamiast po prostu wyłączyć telewizor. Skąd oni mieliby te informacje?! Powiedzieli w programie na żywo, że on startuje sam. A kilka dni temu stracił trenera i jakiekolwiek szanse na udział z zawodach. Co powiedzą ludzie jeśli on nie pojawi się na liście uczestników?! Reporterzy będą trąbić o jego porażce, która nastąpiła zanim w ogóle wystartował. Jeśli jego przeciwnicy stwierdzą, że się wypalił i powinien zakończyć karierę to da im popalić! Ma dopiero dwadzieścia trzy lata! Może wiele i udowodni to każdemu z osobna, jeśli zajdzie taka potrzeba! Jednakże w jaki sposób miałby udowodnić swoje racje, skoro jest uziemiony?

    - Zacznę się śmiać, krzyczeć i płakać w tym samym czasie – prychnął z pogardą. – Jestem doskonałym łyżwiarzem! Nie to co tanie podróbki, które nie zasłużyły na złoto – krzyknął w stronę rywali, nawet jeśli nie mieli prawa go słyszeć. – Gdyby ktoś znajdował się w zamkniętym pokoju na górze, z pewnością usłyszałby go.

Wrzało w nim. Chwycił pierwszą rzecz, którą znalazł pod ręką i rzucił w ekrat drogiego sprzętu. Telewizor stojący na wąskiej półce zatrząsł się gwałtowanie, ale ustał na podłożu. Gdyby cios był nieco silniejszy, Rene musiałby po raz kolejny zbierać rozbite szkło z podłogi. Tego było jednak znacznie więcej. Zła energia, która się w nim skumulowała chciała znaleźć ujście, lecz nie wiedział jakim sposobem miałby to zrobić. Jedyne co zawsze mu się udawało to przeczekanie i uspokojenie się wraz z upływającymi godzinami. Pragnął zapomnieć o swoich problemach i udawać, że nie istnieją. Jednak w nieskończoność nie może zamiatać ich pod dywan. Najbardziej bolała go niemoc, którą czuł. Fakt, że chciał a nie mógł był przygnębiający. Siedzenie w domu mu nie służyło, gdyż wtedy robił się bardziej marudny niż zazwyczaj.

    - Może przejażdżka pozwoli mi odpocząć i zrelaksować się.

Nie wiedział, czy rzeczywiście cokolwiek to da, ale warto było spróbować. Dźwignął się z wygodnej sofy. W trakcie ubierania obuwia zadawał sobie pytanie, gdzie powinien pojechać. Mógłby odwiedzić Melindę i Elay'a, jednak nie chciał im przeszkadzać, wiedząc, że oboje są zmęczeni ciągłą opieką nad swoją córką.
Ze względu na wieczorną porę dnia i chłodniejszą pogodę narzucił na siebie szary płaszcz sięgający do bioder. Schował telefon do tylnej kieszeni spodni i wyszedł z domu energicznie trzaskając drzwiami. Te uruchomiły automatyczny zamek, więc nie musiał zawracać sobie głowy ich zamykaniem, do otwierania musiał już posłużyć się kluczami. Wskoczył do zaparkowanego przed budynkiem białego samochodu i po odpaleniu silnika ruszył z piskiem opon w stronę ulicy. Żeby włączyć się do ruchu, musiał najpierw wyjechać z piaszczystej drogi, w środku lasu.
Kilka kilometrów później przemierzał w pełnym skupieniu drogi, mijał samochody zmierzające w przeciwnym kierunku. Przez kilka kilometrów jechał otoczony lasem lub łąką. Gdzie nie gdzie dostrzegał wolno stojące domu jednorodzinne. Na niektórych polach stały bilbordy reklamujące mieszkania, działki na sprzedaż bądź bzdurne przedmioty codziennego użytku. Z głośnym jękiem przyjął widok tablicy informacyjnej z napisem miasta, do którego wjeżdża. Już na wstępie ruch pojazdów się zwiększył, pojawiły się wysokie na kilkanaście metrów drapacze chmur, bloki mieszkalne i wiele innych miejsc, które zamieszkiwali ludzie.
Wolał skorzystać z tego wjazdu do miasta, bo gdyby jechał inną ulicą, od drugiej strony, musiałby minąć dom Arkady'ego, a nie chciał mężczyzny widzieć. Pech zrobiłby wszystko, żeby tylko jakimś cudownym zbiegiem okoliczności spojrzeli na siebie. Jedynym wyjściem było ominięcie przedmieść zamieszkiwanych przez trenera.
Starając się unikać najruchliwszych ulic, zjechał na sąsiedni pas, by skierować się do super marketu. Sklepy były stosunkowo blisko miejsca, w którym się obecnie znajdował. Gdy miał wjechać na rondo upewniwszy się, że nic nie stoi mu na przeszkodzie, raptownie zza niego wyjechał samochód dostawczy i wykręcił tuż przed jego maską wjeżdżając w niego. Intuicyjnie zdjął nogę z gazu i z całej siły wcisnął hamulec, robiąc to w ostatniej sekundzie przed katastrofą. Mocno nim szarpnęło i mimo zabezpieczających pasów, poleciał ostro do przodu, na szczęście nie robiąc sobie w żaden sposób krzywdy. W jednej chwili serce podskoczyło mu do gardła a ciało oblał zimny pot. Dłonie panujące nad kierownicą drżały.

    - Pojebało cię, człowieku?! – uderzył pięścią w klakson.

Zatrzymał się na ulicy przed rondem, w które nie zdążył wjechać, a może dobrze, że nie zdążył. Z tego wszystkiego nawet nie miał czasu zapamiętać numerów rejestracyjnych. Gdyby nie zareagował tak szybko, bez wątpienia osoba prowadząca auto wjechałaby w niego i wgniotła go w fotel roztrzaskując pojazd. Uświadomił sobie, że nadal na jezdni są inne samochody, kiedy usłyszał je jadące za sobą oraz trąbiące. Pełen nerwów ponownie musiał odpalać pojazd. W głowie mu się nie mieściło, że tacy debile jeszcze mają czelność pokazywać się na drogach. Najlepiej jest myśleć, że jest się samym we wszechświecie! Był wkurwiony, bo nie dość, że podniosło mu się ciśnienie to umysł wciąż pokazywał obrazy, którymi to zdarzenie mogło się skończyć.
Skręcił w następną ulicę, a z niej już widoczny był market. Duży, biało zielony, typowo wyglądający jak w większości miejsc. Niczym specjalnym z zewnątrz się nie wyróżniał. On robił w nim zakupy najczęściej, ponieważ miał najbliżej.
Zawiesił ręce na kierownicy a na nich oparł ciężką w tej chwili głowę. Co za palant! Gdyby coś mi się wtedy stało... Wstrząsnęły nim dreszcze. Musiał dać sobie chwilę na ochłonięcie. Przez całą drogę tutaj marzył, by upuścić z siebie cały stres jakiego nabawił się przez kilka sekund. Nic nie mógł poradzić, że się przestraszył. Zawsze się bał, że kiedyś spotka go wypadek drogowy. To była chyba najbardziej przerażająca rzecz dla niego. Inni boją się latać samolotem, boją się pająków czy węży, a on boi się, że nadejdzie dzień, w którym zostanie ranny w wypadku. Kiedyś śniło mu się, że miał wypadek samochodowy. Uderzy w niego jakiś samochód, on nie potrafiąc wykonać manewru i uciec, zostanie zepchnięty z góry w lesie, na której było setki przeszkód w postaci drzew. Jego pojazd będzie koziołkować, uderzać każdą częścią o pnie zdrapując z nich korę. Lecieć w dół, aż natrafi na potężne drzewo, które zgniecie maskę unieruchamiając mu nogi. Przebije się przez przednią szybę, a potężne gałęzie wbiją się w jego ciało, niczym wykałaczka w mięso i powstanie z niego szaszłyk. Godzinami będzie leżeć we krwi i modlić się o pomoc. Gdy Bóg wysłucha jego błagania, ku uldze, która wstrząśnie jego sercem, zjawią się strażacy i pomogą mu. Z pozoru wszystko będzie dobrze, nic sobie nie uszkodził. Lecz leżąc na noszach powiadomi ratownika medycznego, że ciężko podnieść mu nogi. Ten się słowem nie odezwał robiąc dziwną minę. Kierowany złym przeczuciem Rene usiądzie na tyle na ile pozwalało mu obolałe ciało i obrysuje spojrzeniem swoje nogi, a raczej ich brak. Nie będzie potrafić nimi poruszyć, bo ich po prostu nie będzie! Stal w samochodzie wgniecie się w nie i zmiażdży ostatecznie je odcinając. Złapie się za włosy jakby zaczął je wyrywać. Będzie krzyczeć i wrzeszczeć z przerażenia.
Ten swego rodzaju koszmar wydawał się niewiarygodnie prawdziwy. Przez czas jego trwania w nogach czuł mrowienie, nie potrafił nimi ruszyć. Oszołomiło go to. Gdyby rzeczywiście w wypadku został pozbawiony kończyn dolnych, poprosiłby o pistolet i bez chwili zawahania strzeliłby sobie w łeb. Nawet by się nie zastanawiał. Nie kalectwo byłoby dla niego tragedią, lecz katastrofalne zdarzenie przekreśliłoby całe jego życie. Zostałby mu odebrany zawód i najukochańsze zajęcie w jednym. Wolałby zginąć niż zaprzestać jeżdżenia na łyżwach. To tak jakby ktoś zabrał mu duszę. Kiedy samochód dostawczy prawie w niego przypieprzył, strach, który czuł w czasie okropnego snu, ten sam strach pojawił się ponownie.

    - Powinienem się uspokoić. Nie doszło do tragedii. Wszystko jest świetnie – mówił sarkastycznym tonem wcale nie potrafiąc siebie pocieszyć.

Odetchnął głośno i wreszcie wysiadł z pojazdu. Zamknął go i powłóczył nogami na zakupy. W środku wziął mały koszyk i zaczął spacer po markecie. Przechadzał się między półkami z warzywami. Nic stamtąd nie włożył do koszyka i właściwie nie wiedział co powinien. Miał się gdzieś przejechać, ale wygląda na to, że jego wyprawą było zawitanie do marketu. To też jakaś forma rozrywki, dla niego chyba wszystko było dobre, byle by oderwać się od nadmiernego myślenia. Skierował się w stronę półek, na których wystawiony były różne rodzaje cukierków, batoników, żelków, tabliczek czekolady. Poczuł jak ślina leci mu po brodzie, a oczy zaczęły się świecić jak u małego dziecka. Od lat nie jadł takich rzeczy. W dorosłym życiu, gdy był wschodzącym sportowcem ścisła dieta zabraniała takich szkodliwości. A będąc dzieciakiem guwernantka zabraniała mu słodyczy, bo jej zdaniem były niezdrowe, tuczyły i były szkodliwe dla zębów. Cudem było jeśli udało mu się kiedyś przemycić jakiś smakołyk bez jej wiedzy. Naprawdę nie znosił tej starej kobiety, a ściślej mówiąc to każdej z tych niby nauczycielek/opiekunek. Latami obce kobiety się nim zajmowały i tworzyły obrazek „matki”, chociaż nigdy o żadnej nie ośmieliłby się tak pomyśleć. Na wspomnienie kobiet, które miały kij od szczotki w dupie, surowych reguł, codziennego grafiku nauczania i nudnych lekcji z nudnymi nauczycielami, który nie potrafili w ciekawy sposób przekazać wiedzy cieszył się, że jest już dorosły i zniknął z tego „domu”.
Uśmiechnął się chytrze na myśl, że teraz, gdy nie trenuje, nikt go nie pilnuje i nie poucza, może się pozwolić na smakołyki, których wszyscy mu zabraniali. Zapakował dwie tabliczki czekolady, jedną mleczną, a drugą z nadzieniem. Dołożył dużą paczkę kwaśnych żelków. Po przejściu do kolejnej alejki złapał dwa opakowania chrupek. W innych miejscach powiększał swoją stertę. Nie zwracał najmniejszej uwagi na ludzi, którzy spoglądali na niego dziwnym wzrokiem. No tak, dorosły zachowujący się niczym małe dziecko to chyba nie jest normalna rzecz. Chciałby się opamiętać, ale nie mógł nic poradzić, że ma ochotę na słodycze. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu... dobrze się bawił. Wielką radość sprawiały mu zakupy rzeczy, których wcześniej nie miał prawa mieć w domu. Przemieszczał się z alejki do alejki poszukując co nowszych przekąsek. Gdyby spojrzał teraz w lustro, nie zobaczyłby jak zwykle naburmuszonej twarzy i wrogo nastawionej do ludzi osoby, a nieszkodliwe dziecko, które miło spędza czas i nie przestaje się uśmiechać.
W tym szale prawie zapomniał o mleku i płatkach. Większość rzeczy się już pokończyła i najważniejszym było uzupełnienie zapasów. Do działu z chemią poszedł na końcu. W maszynki do golenia również przydałoby się zainwestować. Nie znosił chodzić zarośnięty. Czuł się wtedy zaniedbany i obleśny. Mając już prawdopodobnie wszystko podreptał z pełnym koszykiem do kasy. Władował się za młodą kobietą kończącą wkładać do torby swoje rzeczy. Wypakował wszystko i czekał aż kasjerka podliczy sumę. Mimowolnie zerknął na półeczkę, na której umieszczone zostały gumy do żucia, napoje w puszce, opakowania z tabletkami oraz prezerwatywy. Jego wzrok poleciał głównie na ich zestaw. Gdybym tylko miał z kim je zużyć, pomyślał ponuro. Nawet jeśli miałby kogoś takiego, to nie wiedział czy kupiłby je zakładając, że ludzie stojący za jego plecami widzą co bierze do ręki. Być może wolałby takie z apteki, czy coś... Zawsze się zastanawiał czy ludzie rzeczywiście w takich sklepach kupują gumki. Skoro one tam były to może miały popyt. Nie rozwodził się nad tym dłużej, gdyż kobieta podała mu kwotę, którą musi zapłacić. Po tej czynności zapakował wszystko do dwóch reklamówek zapominając kompletnie o rozmyślaniach sprzed chwili. Moment później znalazł się na parkinu przed autem. Otworzył elektronicznymi kluczykami bagażnik i włożył do niego prowiant na najbliższy tydzień. Na dniach nie będzie miał więcej potrzeb, by wracać do miasta. Dzień po dniu będzie jadł te głupie płatki, i ma tak od kiedy Melinda przestała mu gotować, aż do ostatnich dni swojego życia.
Włączenie się do ruchu było trudne do wykonania, gdyż co chwilę po obu stronach przejeżdżały samochody. W pewnym momencie wykorzystał okazję i z piskiem opon wepchnął się w dziurę kilkanaście metrów przed kimś. W innym przypadku stałby tam Bóg wie ile. Postanowił przejechać się inną niż dotychczas ulicą. Już na początku tej drogi pożałował, bo spostrzegł, że pełna jest ona barów i nocnych klubów. Dziwnym zbiegiem okoliczności już otwartych. W jego umyśle zapaliła się czerwona lampka sygnalizująca niebezpieczeństwo. Chęć zatrzymania się i wkroczenia do klubu, zabawienia się, czego od wieków sobie zabraniał, była tak samo wielka jak najszybsza ucieczka. Znał siebie, wiedział, że jeżeli raz spróbuje nie będzie potrafił przestać. To jest tak jak z czekoladą. Mówi, że weźmie tylko kostkę, a ostatecznie kostką jest cała tabliczka. Wcisnął pedał gazu i odjechał z przed klubu nie oglądając się za siebie. Nie będzie więcej myślał o tym co chciał przez kilka sekund zrobić i jak bardzo zmieniłoby to jego życie. Zagłuszy dudniące w umyśle słowo „tchórz”. Droga powrotna zdawała się dłużyć w nieskończoność. Minęła mu w kompletnej ciszy, tak samo będzie w domu. Już mu ta cisza dzwoniła w uszach. Czy powinien od czasu do czasu rozerwać się? Przecież nawet ludzie lubiący samotność lubili od czasu do czasu porozmawiać z kimś. W olbrzymim domu nie ma nawet do kogo ust otworzyć. W jakikolwiek sposób, ale spędzić trochę czasu w towarzystwie ludzi w swoim wieku, z którymi mógłby normalnie porozmawiać.

    - Oprócz Mel i Elay'a nie mam nikogo takiego – przypomniał sobie ten malutki szczegół o braku jakichkolwiek przyjaciół poza małżeństwem. Westchnął wracając do ponurych myśli.

Z oddali już widział boczną, leśną uliczkę, w którą trzeba skręcić, by dojechać do jego domu. Mieszkanie na odludziu mu nie przeszkadzało. Ważne było dla niego, że miał dużo prywatności, i że nikt nie będzie pakował się w jego poukładane życie z buciorami. Wykonał manewr jadąc spokojnie przez gęsty las nie spiesząc się. Nie było takiej potrzeby. Miał także na uwadze, że w każdej chwili może wyskoczyć przed maskę jakieś zwierze. Uwielbiał tę ciszę, spokój, którego nie zakłócali żadni ludzie. Gdyby spacerował po lesie jak to czasami robił wieczorami zamiast jechać samochodem, z pewnością usłyszałby wszystkie dźwięki jakie prezentowała natura urządzając zapierający dech w piersiach koncert. Przysłuchiwanie się śpiewom ptaków, szumiącym drzewom i latającym wokół owadom wprawiało go w beztroski nastrój. W jednej chwili potrafił zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, przygnębiających uczuciach i pragnieniach, które od lat, próbował stłumić, co szło mu raz lepiej, raz gorzej. Dla przeciętnego człowieka to, że idzie po piaszczystej drodze otoczony kilkunastometrowymi drzewami, różnorodnymi krzewami, nie miało większego znaczenia. Natomiast dla Rene miejsce, które wybrał, by wybudować dom stało się swego rodzaju oazą, ciepłą przystanią. Nie obchodziło go, że jest w niej sam jak palec. Z doświadczenia wiedział, że ludzie robią wszystko na pokaz i jest wiele ważniejszych rzeczy, do których lgną. Myśląc w tej chwili o zacisznym zakątku, jakim był las mieszany dzielący jego dom od hałaśliwej ulicy, uświadomił sobie, że od jakiegoś czas nie opuszczał swojej posiadłości trenując do upadłego. Zacisnął ręce na kierownicy mając przed oczyma Keitha i Mirandę pyszniących się swoim zwycięstwem. Nie potrafił przeżyć tego, że oni mogliby zdobyć złoto, a on nie. Gdyby tylko Arkady wyzdrowiał, gdyby tylko był w stanie mnie przygotować. Gdyby zdarzył się cud i mógłbym wystartować. Tyle pracy, ćwiczeń, wyrzeczeń, żeby dowiedzieć się, że nie wezmę udziału w zawodach?
Przełknął ślinę oraz rosnącą w gardle gulę. Napełniał go żal i wściekłość. Miał ochotę zapłakać, wrzeszczeć, krzyczeć – wszystko naraz, jednak co by to dało?
Spostrzegł, że gęstwina zaczyna się kończyć, a to oznacza, że zbliża się do mieszkania. Mając za sobą ze trzy kilometry nagle skręcił ostro w lewo wjeżdżając na wyłożony szarą kostką podjazd.

    - Co do cholery! – krzyknął hamując gwałtowanie przez stojącym na środku samochodem. Zapięte pasy uratowały go przed przydzwonieniem głową w kierownicę i wybiciem uzębienia.

Trzymał się kółka mając spuszczoną w dół głowę, próbował uspokoić dudniące serce, które o mały włos nie wyskoczyło mu z piersi. W ostatniej chwili zauważył pojazd i tuż przez jego zderzakiem zdążył wyhamować. Wezbrała w nim wściekłość. Ile jeszcze dzisiaj niespodzianek go spotka?!
Wnętrze jego ciała zaczęło palić od podwyższającej się temperatury, która skoczyła pod wpływem zewnętrznych bodźców. Nabrał głęboko w płuca tlenu, wyprostował się i oparł plecami o fotel. Jego oczy przez szybę ujrzały czerwony samochód widziany przed chwilą, w którego o mały włos nie przywalił. Wtem zwrócił głowę ku dwóm mężczyzną, którzy stali zdenerwowani i spięci czekając aż on do nich wyjdzie. W starszym, nieproszonym gościu, mimo chwilowego otumanienia, rozpoznał Arkady'ego. Lecz nie potrafił sobie przypomnieć kim była osoba stojąca obok. Mężczyzna wyglądał na bardzo młodego. Ubrany był w skórzane spodnie, kurtkę zapiętą pod szyją i glany, a całość w kolorze czerni. Uroku interesującej postaci dodawały kruczoczarne włosy oraz ostre, wręcz waleczne spojrzenie. Już mu się nie spodobała ta postawa i te paskudne ubrania, które należały do człowieka bez poczucia stylu i o okropnym guście.
Odpiął pas i energicznym ruchem odrzucił go od siebie. Wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył z rozmachem drzwi prezentując gościom niezadowoloną minę. Trzasnął drzwiami, że szyby się zatrzęsły. Podszedł do nich i obrzucił sztyletami ciskającymi z oczu. Stając z nimi twarzą w twarz dopiero wtedy uświadomił sobie kim jest obecny tu przystojniaczek udający buntownika. Wycelował palcem w pierś Charliego z premedytacją przekręcając jego imię.

    - Carl, ostatnio dałem ci wyraźnie do zrozumienia, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Po jakie licho przybłąkałeś się aż tutaj?

Młodszy z Deakinów prychnął wyniośle po czym uniósł wysoko brwi i odparł obojętnym tonem.

    - Gdyby ojciec mnie nie zmusił do przyjazdu na to zadupie, to w tym czasie odbywałbym przyjemną przejażdżkę, a nie dyskutował z dupkiem grającym pana i władcę.
    - Chłopcy dajcie spokój – zabrał głos Arkady, chcąc zawczasu zapobiec nadciągającej kłótni. Odsunął od siebie syna, który przewrócił tylko oczami i położył ręce na piersi. – Rene, przepraszam, że wpadamy bez uprzedzenia, tak późno, ale nie potrafiłem leżeć w domu mając świadomość jak bardzo jest tobie przykro.
    - Wracajcie do siebie – rzucił zimno przybierając na twarz maskę „nie zależy mi”.
    - Chociaż wysłuchaj co mamy ci do powiedzenia, skoro czekaliśmy na ciebie ponad godzinę, ty zapatrzona w siebie gwiazdko. Ludzie specjalnie się do ciebie fatygują, więc okaż minimum wdzięczności.
    - Charles! – podniósł głos ojciec mając dosyć syna, który od samego początku narzeka i narzeka. On obmyślił genialny plan, który nie mógł się nie udać, a te dwa młotki nie potrafią dojść do porozumienia dla wspólnego celu.

Słysząc od synalka trenera „okaż wdzięczności” przypomniał sobie czasy, w których każda z jego guwernantek mówiła dokładnie te słowa. Pouczając go, „ucząc” szacunku do innych. Zabawne było, że zawsze to powtarzały stojąc nad nim z drewnianym wskaźnikiem i bijąc go po dłoniach za złe odpowiedzi albo w chwilach, gdy miał dość takiego traktowania i się buntował.
Zrobił zgorzkniałą minę. To były jedne z tych gorszych momentów jego dzieciństwa. Nie lubił do nich wracać.

    - Arkady, nie jestem w nastroju – przeczesał swoje jasne włosy wzdychając ciężko. Im dłużej myśli o jeździe na lodzie tym bardziej serce mu się kraje, że nie ma szans, by coś zdziałać w tej sprawie. Nie jest przecież ślepy, by nie zauważyć kuli, na której trener się podpiera i kołnierza ortopedycznego.

Zignorował nieproszonych gości wyjmując z bagażnika swoje zakupy. Wraz z nimi skierował się do domu. Liczył, że dadzą za wygraną i odjadą jak tylko zamknie im drzwi przed nosem. Niestety to nie mogło być takie proste, bo jak się okazało synalek Arkady'ego jest wyjątkowo uparty i natrętny. Nie wierzył kiedy został złapany przez niego za rękę i pociągnięty w tył.

    - A może po prostu boisz się, że pedał się na ciebie rzuci? Nie zapomniałem jaką zrobiłeś wtedy minę. Jakbyś zobaczył coś chorego – rzucił kpiąco mężczyzna.
Dlaczego ten facet musi wyciągać na światło dzienne tamte wspomnienia? Już prawie przestał myśleć o obrzydliwej scenie, którą miał pecha zobaczyć.
Rene w jednej chwili pomyślał, że koniecznie musi się uwolnić z tego mocnego uścisku. Brunet ściskał jego rękę w taki sposób, że zaczynała boleć. Miał naprawdę mocny chwyt. W czasie szarpaniny do jakiej między nimi doszło, reklamówki upadły na ziemię. On natomiast został pociągnięty wstecz. Gdzieś w oddali słyszał głos trenera, ale jego słowa niknęły w przestrzeni. Nawet nie zauważył, że próbował powstrzymać swojego syna.

    - Dwóch facetów to niby coś normalnego?! – zdołał w końcu z siebie wydusić.

Nie wierzył, że w tym momencie ich twarze były tak blisko siebie. Gdyby brunet się nieco pochylił, mógłby bez przeszkód go pocałować. Na tę myśl po jego ciele przeszły ciarki. Jeśli miałby zrobić to z nim, jak z tamtym mężczyzną sprzed szpitala... Nie w tym życiu! Nie pozwoli traktować się w ten sposób! Nikt nie będzie nim więcej pomiatać jak szmacianą lalką! Ręką którą miał wolną wziął szybki zamach i przywalił pięścią prosto w twarzy napastującego go przyjemniaczka. Po silnym ciosie mężczyzna w końcu go puścił i odsunął się na bezpieczną odległość w obawie przed powtórką.

    - Mam gdzieś co robisz i z kim, ale nie zbliżaj się do mnie! – wysyczał mężczyźnie przed twarzą. – Nie masz prawa mnie dotykać, więc nigdy więcej tego nie rób!

Czuł na sobie wzrok ojca, który zbliżył się do swojego syna, również mu się przyglądającego.

    - Rene, chciałem żebyś porozmawiał spokojnie z Charliem, a nie żebyście rzucali się na siebie z pięściami – dlaczego w głosie Arkady'ego słychać pretensję? Dlatego, że obraził jego syna? Więc trener akceptuje ten rodzaj dewiacji? Nie spodziewał się tego.
    - Powiedz to jemu – wskazał na osobę, która nic sobie nie robiła ze swojego czerwonego policzka. – Wyjaśnijmy sobie coś – warknął wściekły. – Jak powiedziałem, mam gdzieś co robisz ty i z kim. Rób co chcesz, ale nie każ mi tego oglądać, bo dla mnie – dotknął się w pierś – to chore i nienormalne. Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, po prostu nie wspominaj o swojej przypadłości w mojej obecności.

Młody Deakin prychnął pod nosem. Wyglądał jakby przez chwilę bił się z myślami, aż ostatecznie jedna jego strona nie wygrała. Brunet pokręcił głową jakby w niedowierzaniu, odwrócił się na pięcie, by pójść w stronę samochodu, w który on o niemal przypieprzył. Otwierając drzwi powiedział do swojego ojca.

    - Mówiłem, że twój plan nie wypali. Żałuję, że w ogóle zgodziłem się tutaj przyjechać. Zrobiłem to tylko na twoją prośbę, tato. Idiotyczne było myślenie, że ja i on moglibyśmy się dogadać. Właśnie miałeś idealny przykład naszej rozmowy. Poza tym nie będę przebywać w towarzystwie człowieka, który gardzi mną z tak głupiego powodu jak moja orientacja seksualna.

Młody mężczyzna wsiadł do pojazdu trzaskając donośnie drzwiami. On jeszcze parę chwil patrzył na trenera, do czasu, gdy nie odwrócił się plecami. Zabrał z ziemi pełne reklamówki i wszedł do środka domu.
Arkady stał na podjeździe zastanawiając się co powinien zrobić. Czy wparować do mieszkania Rene i oświecić go, co do swojego planu i wielkiej pomocy ze strony Charliego, czy może wrócić z synem do domu, wiedząc, że i tak nic nie wskóra? Czuł się rozdarty, bo wiedział, że syn wolałby wracać. Castella mógł być tego nieświadomy, ale on dobrze znał swoje dziecko, i wiedział, że tamte słowa zabolałby jego syna. Nigdy nie pokazywał tego po sobie, ale gdy jakieś osoby atakowały go słownie za to, że lubi mężczyzn, choć sam nim jest, Charlie cierpiał. Każde przykre słowa z ust ludzi, którym przecież nic złego nie zrobił, ciążyły na sercu. A z takimi dość często miał styczności, w różnych sytuacjach.
Mimo tego musiał wybrać jakieś wyjście, bo nie ma zamiaru spędzić całej nocy na tym podjeździe.




5 komentarzy:

  1. OMOMOMO cudownie>>>>>
    Czekam aż w końcu Rene połapie się, że jest gejem? A może bi?
    To będzie ogromny sztosik (*_*)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział *_*
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa, mnóstwa, mnóstwa weny i czasy<3

    Agnes V.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to fajnie, się porobiło na pewno się dogadają:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rene i Charli tworzą wybuchowy duet :)
    Nie mogę się doczekać ich dalszych perypetii :)
    Rene nie miał szczęśliwego dzieciństwa, czyli sprawdza się powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, współczuję mu.
    Myślę, że ktoś w przeszłości zabawił się Rene i dlatego tak się zachowuje.
    Rene musiał wyglądać przesłodka w supermarkecie :)
    Co zrobi Aekady?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniale, te rozmowy Rene i Charliego są boskie, o mało by nie doszło do wypadku, ciekawe jak zareaguje na plan Arkadiego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    cudownie, rozmowy Rene i Charliego są naprawdę boskie, uuu o mało by nie doszło do wypadku... jestem bardzo ciekawa jak zareaguje na plan Arkadiego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń