Powered By Blogger

niedziela, 19 lutego 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 6


Wybaczcie. Ostatecznie i tak wstawiam rozdział późnym wieczorem. Ale muszę przyznać, że ten rozdział świetnie mi się pisało. Jestem z niego bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie i Wam również przypasuje :)
Dziękuję za komentarze :) Oby było ich więcej :)


Edit: Wybaczcie, ale dzisiaj nie dam rady wrzucić kolejnego rozdziału. Pojawi się on za tydzień. Przepraszam osoby,  które na niego czekały.




Restauracja, do której przeciętni ludzie rezerwację robią z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem jest czymś normalnym w Pittsburghu. Miejsca takie jak to cieszą się dużą popularnością, jednak nie łatwo się w nich znaleźć. Ten ekskluzywny lokal przyciąga nie tylko wyglądem, przepychem, na który składały się białe ściany ozdobione w różnorakie drogocenne kamienie, kryształowy żyrandol odbijający światło, tworząc tęczę, ręcznie rzeźbione stoły i krzesła w ciemnym drenie, obłożone obrusami - oślepiającą bielą. Restauracja w zanadrzu ma najważniejszą rzecz, dla której goście przychodzą, a mowa tu o potrawach, zachwycających kubki smakowe, najwyższej klasy produkty, w tym różnego gatunku alkohole. Z zewnątrz przechodnie z zazdrością przyglądali się osobą, które były w stanie zapłacić wysoką sumę, za „zwykłe” jedzenie.
Jednakże specjalni klienci nie interesują się lokalem na powierzchni. Nie liczy się on dla nich. Oni pożądają czegoś, co ukryte jest przed wzrokiem przeciętnych ludzi. Miejsce pełne tajemnic, pozbawione moralności, ociekające erotyzmem. Miejsce, w którym każdy coś ukrywa, każdy prowadzi niebezpieczną grę i nikt nie mówi prawdy. Zepsute przez bogactwo, przepych, próżność. Podziemny świat, który rządzi się własnymi prawami. Drogę do podziemi oczywiście wyznaczają pieniądze i znajomości z najwyższej półki.
Godzina dziewiąta wieczorem jest sygnałem dla miasta, że zaczyna ono swoje nocne życie. W podziemiach Pittsburgha istnieją strefy, o których pojęcie mają jedynie wybrani, wyjątkowi, a jest ich ograniczona liczba.
Równo o dziesiątej w nocy klub „Red Walls”, ulokowany pod słynną restauracją został otwarty i gotowy przyjmować gości. Na stałych bywalców nie trzeba było długo czekać. Już pół godziny po otwarciu, „Red Walls” pękał w szwach. Przyjemna i odprężająca muzyka leciała z głośników, wiszących w kilku kątach pubu. Pozorny spokój jakie dawały dźwięki silnie kontrastowały z ekstrawaganckim stylem całego lokalu. Intensywnego charakteru i podniecającego nastroju dodawały lustra oprawione w ramy na zdjęcia, wiszące na każdej ścianie po kilka sztuk. Bordowe kotary tworzyły nieodłączny element wystroju. Właściciel z pewnością wiedział co robił, projektując tak fantazyjne wnętrze. Pragnął zapewne rozbudzić zmysły swoich gości i pozwolić na upust.
Bar obsługiwany był przez dwóch wyszkolonych barmanów, ubranych w czarne spodnie, białe koszule pod krawatem oraz czerwone kamizelki. Obaj popisywali się przed gośćmi swoimi umiejętnościami, robiąc, zwłaszcza na kobietach, spore wrażenie. Obaj byli energiczni, chętnie rozmawiali z klientami, opowiadali żarty i bez przerwy się uśmiechali. Nawet jeśli nie mieliby na to ochoty, to takiego zachowania wymagała ich praca.
Z baru rozpościerał się doskonały widok na oblegany lokal. Na wprost od tegoż miejsca, znajdowały się skórzane sofy, wszystkie koloru czerwonego. Cały klub tętnił życiem, w powietrzu unosiły się najgorętsze, skrajne uczucia, co można było dostrzec spoglądając na pierwszą lepszą parę obściskującą się na siedzeniu przy stole. Ich szklanki do drinków były już dawno puste i kto wiedział, ile ich już wypili. Podniecająca atmosfera udzielała się każdemu, kto tylko przekroczył próg „Red Walls”.
Było po północy, gdy czarna limuzyna zatrzymała się przed wejściem do restauracji. Zza przyciemnionych szyb Bella podziwiała niesamowity widok. Obiecała sobie w duchu, że jeszcze przed śmiercią zje coś przygotowanego tutaj, przez najlepszych kucharzy w Pittsburghu. Drzwi z tylnego siedzenia zostały otworzone przez szofera, którego wynajęła na tę noc. Nie spiesząc się, wysiadła z pojazdu.
Po odjechaniu limuzyny, ruszyła przed siebie. Delikatny, wiosenny wiatr poruszał długimi, blond włosami okalającymi rozpromienioną twarz. Postać szła wyprostowana jakby na głowie ktoś ułożył jej stos książek, a ona nie mogła upuścić ani jednej. Elegancka, prosta czarna suknia przylegała idealnie do jej szczupłego, acz wysportowanego ciała. Czarne, lakierowane szpilki stukały o ziemię w rytm jej spokojnych kroków. Całą swoją postawą udowadniała, że wywodzi się z wyższej klasy społecznej, zamożnej rodziny. Otaczało ją bogactwo o jakim innym się nie śniło, oraz jest lepsza od pozostałych. Wydawać się mogło, że przemawia przez nią pycha, próżność, samouwielbienie, oraz wizerunek, że ona urodziła się po to, by inni jej służyli. Takie wrażenie sprawiała na pierwszy rzut oka.
Ledwo udało jej się przekroczyć próg restauracji, a w mgnieniu oka została wypatrzona przez swojego starego znajomego, pana Jonathana Levis'a. Był to dojrzały, przystojny mężczyzna. Uwielbiała widywać go ubranego w garnitur. Mogła śmiało stwierdzić, że to najlepszy strój jaki może założyć mężczyzna. Co tu dużo mówić, miała słabość go panów pod krawatem.

    - Witaj, moja droga – rozchylił ramiona, a ona w nie natychmiast wpadła. – Co było tak ważne, że od miesiąca się nie widzieliśmy?
    - Jonathan – odparła wesoło. – Tajemnica – zasłaniając usta palcem wskazującym puściła mu dyskretnie oczko. Mimo wszystko byli w miejscu publicznym, tutaj wystawiona na widok innych ludzi, nie będzie z nikim flirtować. Co innego, w miejscu, do którego zmierzała ramię w ramię z Levisem.

Omijając stoliki pełne jedzenia i trunków kierowali się na zaplecze. W powietrzu unosił się smakowity zapach, aż ślinka z ust kapała. Koniecznie musi tu coś zjeść, ale będzie do tego kolejna okazja, ponieważ dziś przybyła tu w innej sprawie.
Jonathan trzymał rękę na jej ramieniu, prowadząc ją do piwnicy. Zapalił po drodze światło, by rozświetliło im drogę. Zeszli schodami na sam dół. Od szarych, zapewne wieloletnich ścian czuć było chłód, który smyrał ją po gołych ramionach. Jonathan nie czuł tego mając na sobie marynarkę. Przemierzali długi korytarz, na końcu którego znajdowały się duże, żelazne drzwi, otwierane przy pomocy specjalnego kodu. Jedyną osobą, która go znała był właśnie jej towarzysz. Przez wzgląd na to, kierowali się tutaj razem. To był jedyny powód, dla którego, znajomy wlókł się z nią.
Ukradkiem zerknęła na jego posągową twarz. Nie wyrażała w tej chwili nic, choć gdy tylko ją zobaczył był oniemiały i zachwycony. Już dawno zauważyła, że dostaje od niego specjalne traktowanie. Do innych kobiet nie uśmiechał się jak do niej, nie dotykał ich, zachowywał się przy nich, jak przy zwykłych klientkach, które odprowadzi do stolika lub do klubu i zapomni o ich istnieniu. Domyślała się, że gdyby to od niego zależało, ręka którą obejmuje jej ramię, znalazła by się na pośladkach. Przygniótłby ją do ściany i dotykał w każde miejsce, o którym istnieniu wiedział. Zerwałby z niej ubrania i wziął, choćby ona miała się opierać. Nawet jeśli kiedyś znaleźli się w pewnej dwuznacznej sytuacji, wcale nie znaczyło to, że ona miała na niego ochotę. Z jednej strony jest ona – mająca pakiet tajemnic, ukrywająca swoją prawdziwą twarz, grająca przed ludźmi niczym najznakomitsza aktorka. Z drugiej strony on – posiadający kochającą żonę, która rzuciłaby się dla niego w ogień, oraz dwójkę uroczych dzieci, które żyją w przekonaniu, że ich ojciec jest wzorem do naśladowania. Prawda jak zwykle różniła się od przypuszczeń. Mimo że czuła do tego mężczyzny delikatną sympatię, to zdawała sobie sprawę, że gdyby on znalazł się w niebezpieczeństwie, poświęciłby swoją rodzinę dla własnego dobra. Był niebezpiecznym i nieprzewidywalnym typem, który udaje kogoś kim nie jest, więc może z tego powodu, nieco go lubiła.
Pożegnał się z nią pocałunkiem w policzek, czego mu nie odmówiła. Po wbiciu kodu, wkroczyła do środka, natomiast Levis oddalił się. Nigdy nie wchodził do „Red Walls” i pewnie nie zamierzał. Wiedział, jacy ludzie się tu obracają i co robią. Na ten moment postanowiła zapomnieć o znajomym i zająć się czymś ciekawszym i przyprawiającym o gęsią skórkę, dreszczyk emocji. Spacerowała rozglądając się dokoła. W niektórych miejscach dostrzegała znajome twarze kobiet i mężczyzn. Głównie mężczyzn. Naturalnie, ubrani byli w eleganckie garnitury lub stylowe koszule. Tak jak mogła się spodziewać, klub był oblegany, prawie wszystkie kanapy były zajęte, a miejsca przy barze zabrakło. Więc przechadzała się po olbrzymim metrażu zastanawiając się, gdzie powinna usiąść. Była podniecona na samą myśl, że wreszcie tu jest. Uwielbiała tą niesamowicie intymną atmosferę. Sprawiała, że w głowie zaczynało wirować, zapach alkoholu stawał się intensywniejszy. Nastrojowa muzyka pobudzała ciało, które stawało się gorętsze i wrażliwsze na dotyk. Jest tu zaledwie chwilę, a klub odbiera jej zmysły. Zdawać się mogło, jakby woń kadzideł działała na nią relaksująco i odprężająco, pobudzając wszystkie członki.
Chyba coś słyszała... Jakby czyiś głos przebijający się przez barierę stworzoną z szumu i hałasu ludzkiego i muzyki. Wreszcie poczuła jak ktoś wpija jej się w usta. Była zamroczona, jakby odurzało ją samo gęste powietrze. Przez krótką chwilę, gdy czyiś język penetrował wnętrze jej rozchylonych ust, nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje. Dopiero po zakończonym pocałunku udało jej się spojrzeć na twarz swojego adoratora.

    - Moja seksowna Bella – olśniło ją w chwili, gdy usłyszała niski głos tegoż osobnika. Potrząsnęła lekko głową, po tym obraz stał się wyraźniejszy. Zaczęła dostrzegać rysy jego twarzy i wszystkiego dokoła.
    - Paul – rzuciła udając zaskoczenie. W końcu widziała kogo i co ma przed nosem. – Przytyłeś kociaku, znów cię żona przekarmia? – poklepała go po tęgim brzuchu, zakrytym sporych rozmiarów frakiem. Nie podobały się jej przylizane, posiwiałe włosy dzisiejszego partnera, ale nie może nic na ten temat powiedzieć. Pozostaje czekać, aż będzie po wszystkim. W tej sekundzie uśmiechnęła się szczodrze.
    - Kobieta, którą muszę zwać żoną, nie ma za grosz wyczucia dobrego smaku. Próbuje mnie utuczyć i sprawić, bym przestał się podobać takim młodym dziewczętom jak ty – kolejny raz pochylił się, by musnąć jej zwilżone usta. Pozwoliła na tę pieszczotę. – Gdyby ta starucha znów była tak młoda i śliczna lub gdybyś ty ją zastąpiła... Byłbym w siódmym niebie.

Mężczyzna starszy od niej o dobre trzydzieści lat, komplementował jej wspaniały i olśniewający wygląd. Z góry na dół obsypywał czułymi słówkami, a ona pozwoliła mu to robić, by poczuł się znów jak młody i atrakcyjny dla pań dżentelmen. On naprawdę myślał, że tylko jego żona stała się stara i brzydka po tylu latach. Jego zachowanie było zabawne. Kochał żonę kiedy była młoda i piękna, teraz ugania się za młodymi, jakby przeżywał drugą młodość. Zawsze ją bawiły takie zagrania facetów. Rozkochują, pieprzą i porzucają. Nie wiedzą czym jest wierność tej jedynej. Takie szuje powinny zostać ukarane, a ona właśnie do tego zmierza.

    - Paul Durand – powtórzyła. – Z przyjemnością zrobię, cokolwiek sobie pan zażyczy. Jest pan takim cudownym mężczyzną – oblizała lubieżnie pokryte czerwoną szminką usta, robiąc rozmarzony wzrok. Właściwie nikt nie zwracał na ich umizgi uwagi, choć stali na środku parkietu. Pozostali również byli zajęci sobą i swoimi jednonocnymi partnerami. Jednonocnymi, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach, nie przyszedłby tutaj ze ukochaną lub ukochanym, tymi prawdziwymi. „Red Walls” nie jest miejscem, w którym powinni przebywać ludzie nie szukający tymczasowej rozrywki, płytkiego romansu, chwili uniesienia, niemoralnego zachowania czy też erotycznych doświadczeń w odurzeniu.
    - Jest dla ciebie specjalne miejsce przy moim stoliku – została objęta w pasie i mocno pociągnięta do drugiego ciała. Paul zabrał ją do stolika, przy którym siedział wianuszek kobiet. Rzuciły na nią lodowate spojrzenie lecz się nie odezwały. Zapewne uznały, że najlepiej wyjdą, jeśli będą milczeć. Ona za to zauważyła, że nie ma wolnego siedzenia dla niej, choć Paul twierdził, że jest inaczej, gdyż jedynie kanapa była wolna, ale na niej, z głośnym westchnięciem, zasiadł mężczyzna.
    - Tutaj będziesz ty, moja kochana Bello – poklepał swoje kolana, a ona od razu zrozumiała co staruszek ma na myśli. Pozostało jej się jedynie uśmiechnąć, jakby spotkał ją wielki zaszczyt i usiąść na jego kolanach.

W jednej dłoni trzymał kieliszek z mocnym trunkiem, którego co chwilę mu dolewała, zaś drugą dotykał jej pleców oraz pośladków ugniatając je z impetem. Od czasu do czasu jęknęła lub westchnęła przeciągle aprobując takie zachowanie. Gdy Durand wkładał jej język do ust, oddawała pocałunki z czułością, przy okazji dotykając go ostentacyjnie po udach i kroczu. Zwłaszcza masując i pobudzając to drugie. Towarzyszące im kobiety porozchodziły się każda w swoją stroną, najwyraźniej wiedząc, że nic nie ugrają z Durandem. W odróżnieniu od nich, Paul już był jej.

    - Kolejna bogata, wysoko postawiona świnia, szukająca darmowej rozrywki i okazji do zamoczenia fiuta – szepnęła do siebie, będąc obmacywana po odsłoniętych nogach w trakcie jazdy limuzyną. Miała ona dowieść ją oraz cholernego starucha do hotelu, w którym mieszkała od tygodnia. Po tej „randce” będzie musiała jak najszybciej się wymeldować i znaleźć inny hotel odpowiadający jej standardom.
    - Masz bardzo gładkie i miękkie ciało. Ciekawe czy tam na dole też jesteś taka delikatna – Paul był zalany w trupa, a ona po dotarciu do apartamentu zamierza upić go jeszcze bardziej, by nie odróżniał od siebie kształtów i kolorów. Powstrzymała się od prychnięcia. Już ona mu pokaże się tam na dole. Nienawidziła pijaków i ich upierdliwego marudzenia, ale musiała to przetrwać jak zwykle. Najważniejsza rzecz odbędzie się wkrótce, a punkt kulminacyjny nastąpi rano, gdy ukochana Bella pokaże swoje prawdziwe oblicze. Uśmiechnęła się chytrze. Wprost nie mogła się doczekać jutra. Prawie się roześmiała.
    - O tak, dostaniesz wszystko czego będziesz chciał – pogłaskała go po głowie i natychmiast pożałowała, bo na jej dłoni pozostał klejący żel do włosów. Wyciągnęła chusteczkę, by pozbyć się obrzydliwej mazi.
    - Najpierw rozbiorę to smakowite ciałko, później będę cię pieścić, wejdę głęboko w ciebie... – im dłużej i więcej ten facet wymieniał czynności, tym jej chciało się bardziej wymiotować. Jednak obiecała sobie, że to przetrwa i tak też zrobi. A potem będzie się cieszyć słodkim triumfem. Tylko to poprawiało jej humor.

Poza tym odetchnęła z ulgą, kiedy opuścili duszny klub. Od ponad miesiąca jej tam nie było i przez zrobienie tak długiej przerwy źle się czuła. Gdy chodziła tam regularne trzy razy w tygodniu wszystko było w porządku. A dziś kompletnie nie potrafiła się skupić, kręciło się jej w głowie bardziej niż zazwyczaj. Gdyby nie zależało jej na pieniądzach, to jutrzejszej nocy odpuściłaby sobie wypad do „Red Walls”, jednak chciała zarobić, a to wiązało się z wyrzeczeniami takimi jak dzisiaj.


* * *


Rene wprost nie wierzył, że dał się tak zagiąć Arkady'emu zeszłego wieczoru. Mężczyzna przez godzinę chodził za nim krok w krok, po całym mieszkaniu, by przekonać go do swojego planu, który jakiś czas wcześniej obmyślił i wydawał mu się fantastyczny i możliwy do spełnienia. On w to szczerze wątpił. Gdy ostatecznie miał dosyć ogona, który włóczył się za nim nawet do łazienki, gdy Rene chciał wziąć prysznic zgodził się na rozmowę. W jej trakcie Arkady przedstawił swój punkt widzenia. Z jego założeń wynikało, że skoro on nie może wejść na lód, to zrobi to jego syn. Po usłyszeniu tego zamierzał wyrzucić mężczyznę z hukiem z mieszkania, ale musiał się powstrzymać.
Czuł się źle ze świadomością, że nie weźmie udziału w Igrzyskach, chociaż pragnął pokazać się ludziom jak najszybciej bez zbędnego balastu. Oni wszyscy, a zwłaszcza upierdliwe rodzeństwo miało zobaczyć jego przemianę i popisy solowe, w których wygra złoto.
Według słów trenera, Charlie miałby go zastępować, a Rene miałby ćwiczyć pod jego okiem. On meldowałby o wszystkim Arkady'emu, a ten nanosiłby poprawki, usiłując stworzyć odpowiednią choreografię, gdyż odkąd pamiętał, to Deakin ją układał, wybierał muzykę i strój. On się do tego nie mieszał. Miał za zadanie pojechać najlepiej jak umie i zrobić to perfekcyjnie. Stanęło niestety na tym, że jeżeli nie chce wyjść na idiotę, to wypada mu się zgodzić. I toteż musiał zrobić. To za bardzo bolało, by nie przystać na warunki trenera. Musi teraz przeboleć jakoś czas spędzony z synalkiem Deakina. Naprawdę nie znosił tego faceta. Był taki bezczelny, robił irytujące miny i uważał się za Bóg wie kogo. Już po chwilowej rozmowie telefonicznej, gdy się poznali, miał ochotę wydrapać mu oczy, drugi raz naszła go ta przyjemność w szpitalu, i kolejny raz, i jeszcze... Zdawać się mogło, że los celowo z nim igra i wrzuca tego rozpieszczonego synalka pod jego nogi. Denerwujące oprócz samego charakteru, zachowania i wyglądu było to, że mężczyzna swoich potencjalnych partnerów szukał wśród osób tej samej płci. Mógłby spokojnie żyć na Ziemi, bez wiedzy, którą nabył. Nic go nie musiało obchodzić z kim się umawia „znajomy”. Ale fakt, że byli to mężczyźni zmieniał wszystko.
Wizja geja, który podąża za nim wzrokiem, całą uwagę skupiając na jego ciele ani trochę nie przypadła Rene do gustu. Sama myśl, że ten... człowiek będzie musiał go dotykać, by coś pokazać, ustawić go w odpowiedniej pozycji, przyprawiała go o zimne dreszcze. To był jeden z powodów dla których miał odmówić. Nic nie poradzi na to, że dla niego homoseksualizm to choroba, a ludzie z nią nie powinni się w ogóle z tym obnosić. Nie rozumiał jak jeden mężczyzna może z drugim...
Pokręcił gwałtowanie głową o mały włos nie uderzając nią o metalowy wieszak w ubraniami. Ubierał buty na przedpokoju szykując się do wyjścia, gdy jego myśli zboczyły do idioty, z którym miał się spotkać lada chwila. Arkady umówił ich na dziesiątą. Nie zagłębiał się w temat, bo miał to gdzieś, ale dowiedział się, że on dwaj będą zmuszeni do spotykania się codziennie około dziesiątej, a później dopiero wieczorem z powodu pracy jego syna.
Usłyszawszy warkot silnika domyślał się, że jego (nie) proszony gość właśnie nadjeżdża. W pewnej chwili złapał się na tym, że ciekawiło go, jakim cudem Akrady przekonał syna, by ten jednak z nim trenował. Przecież wczoraj powiedział, że nie liczył na powodzenie planu, że nigdy nie przystałby na układ ich dwóch współpracujących, gdyż było to niemożliwe do wykonania. A teraz... Teraz posłusznie tu jedzie, by z nim ćwiczyć. Naprawdę chciałby wiedzieć, co skłoniło... Charliego do zmiany decyzji.
Wyszedł na dwór, a jak tylko zdążył się odwrócić, stanął jak wryty. Na podjeździe zatrzymał się sportowy motocykl, a na nim spostrzegł ubranego w czarną skórę mężczyznę, z kaskiem zasłaniającym twarz. Spodziewał się ujrzeć ten sam czerwony pojazd co wczoraj, a nie jakiś motocykl. Był szczerze zdumiony, że Deakin, bo kim innym miałby być ten facet, potrafił opanować takiego potwora. Sam odgłos silnika robił wrażenie i niemało hałasu. Mężczyzna pozbył się zabezpieczenia z głowy i zsiadł z pojazdu. Rene czekał z założonymi rękoma, aż ten podejdzie.

    - Żeby było jasne, zgodziłem się, bo nie mam lepszej alternatywy. Gdybym ją miał, nawet nie pomyślałbym o współpracy z tobą – syknął Rene nie potrafiąc powstrzymać się przed złośliwościami. – Rusz się – warknął wskazując kierunek do którego mają iść. On podążył jako przewodnik.

Deakin poprawił spadające ramiączko od plecaka, w którym miał ciuchy ze szkoły na przebranie do kolejnych ćwiczeń oraz łyżwy. Gdy wychodził z pracy, koleżanka zapytała dlaczego się przebiera skoro znów będzie musiał to zrobić będąc już na miejscu. Nie powinien utrudniać sobie życia i pojechać w dresie, lecz on o tym nawet nie śnił. Ostatnim co w życiu zrobi, będzie siedzenie na ukochanej maszynie w dresach, a nie w skórze. Przecież tam gdzie trenuje zarozumiała gwiazdeczka musi być miejsce, w którym może zmienić ubrania. A jeśli nie, to przebierze się przy lodowisku. Tutaj i tak są tylko we dwóch, nie ma co się krępować.
Podążył za nim w ciszy, bo nie chciał wywoływać kolejnej kłótni. Poprzedniego dnia dostał reprymendę od ojca, choć nie wiedział dokładnie za co. Za to, że to on został uderzony? Poczuł się jak mały chłopiec, na którego rodzice krzyczą, choć nie zrobił nic złego. Potem dostał instrukcje, jak komunikować się z gwiazdeczką i jak z nią wytrzymać, by jej nie udusić gołymi rękoma. Według taty, najlepiej było siedzieć cicho i nie odzywać się do niego pierwszym. Jeśli będzie czegoś chciał, to sam zapyta i rozpocznie rozmowę. Jednak na nią mogły liczyć osoby, które gwiazdeczka lubi, a jego nienawidzi. Wzruszył ramionami. Nie będzie płakać z tego powodu, nie miał nic do stracenia.
Chciałby wiedzieć, jak tata wytrzymał w dobrej znajomości z kimś takim. Ludzie pokroju Castelli byli podłymi szujami, a on zdania nie zmieni. Niespodziewanie dla samego siebie nagle zatrzymał się na trawniku.

    - Zachowujesz się tak jakby spotkanie ze mną miało cię zabić – nie wytrzymał. Musiał coś powiedzieć, nie znosił takiej niezręcznej ciszy. Atmosferę między nimi można by kroić nożem.

Rene gwałtowanie się odwrócił z miną wyrażającą irytację. Nawet zrobiła mu się zmarszczka na czole. Zaciskał również usta, które ostatecznie otworzył.

    - Po prostu nie mam w zwyczaju spotykać się, rozmawiać i utrzymywać jakikolwiek kontakt z ludźmi, których nie lubię. To naturalne, że nie chcesz mieć z takimi ludźmi do czynienia. A jednak my musimy pracować razem. Daruj sobie próby poprawienia naszych relacji, bo to nie będzie miało większego sensu. Jak tylko ta udręka się skończy, będę mógł zapomnieć o twoim istnieniu.
    - Idziesz w zaparte, by się mnie pozbyć. Ale może w rzeczywistości jesteś taki sam jak ja? – rzucił ze śmiechem, chcąc wkurzyć Castellę. Nie wiedział dlaczego, ale chciał być dla niego wredny, tak jak on jest. Nigdy nie zacząłby sprzeczki z kimś sam z siebie, ale teraz pragnął dopiec zarozumialcowi. Udało się, bo zauważył jak zmarszczka na jego czole się pogłębia, a oczy mrużą się wściekle. Gwiazdeczka szybko zrozumiała o co mu chodzi. I dobrze. – Myślę, że zachowujesz się ten przykry sposób, bo sam próbujesz ukryć fakt, że pociągają cię faceci. Jesteś gejem, który siebie nie potrafi zaakceptować, więc nienawidzisz ludzi, którzy nie wstydzą się być sobą. Boli cię to, że oni są otwarci, a ty nie potrafisz wyjść z ukrycia.

Nic z tego co powiedział nie było prawdą, chciał jedynie sprowokować Castellę, zwyczajnie mu dokuczyć, by odgryźć się za wczorajszy cios w twarz. Mimo że tego nie pokazał, to gwiazdeczka miała parę w rękach i nieźle mu przyłożyła. Lecz nie spodziewał się, że jego słowa będące zwykłym żartem zadziałają na niego jak płachta na byka. Widać było to z daleka, jego napięta postawa, dłonie zwinięte w pięści. Jak nic, zamierzał kolejny raz mu przypieprzyć.
Blondyn wystartował do niego szybciej niż on zdążył zareagować. Wiedział, że zasłużył na cios, był właściwie gotów go przyjąć. Może rzeczywiście nie powinien go podjudzać. Ojciec przecież ostrzegał. Pochylił ulegle głowę jakby przygotowując się do uderzenia. Nagle patrząc w dół, dostrzegł, że sznurówki od butów mężczyzny się rozwiązały. Już miał zwrócić mu uwagę, by nie doszło do nieszczęścia w postaci złamanej nogi łyżwiarza, bo jeszcze o to oskarżyłby jego, jednak spóźnił się. Castella nadepnął na sznurówki i potykając się stracił równowagę. On chcąc jakoś pomóc lub ewentualnie zamortyzować jego upadek podskoczył do niego. Wszystko wyszło nie tak jak chciał. Pod ciężarem blondyna poleciał plecami na trawę, a Castella z poplątanymi nogami wylądował twarzą dokładnie na jego kroczu.


10 komentarzy:

  1. Jezuniu. Musze przestac sie smiac XD
    Weny!!!; 3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, weny życzę
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze bosko, szkoda tylko, że przerwałaś w takim momencie T.T
    Coś czuję, że Rene dostanie wścieku dupy haha
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny <3

    Agnes V.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech... Zauważyłam, że pisze tu komentarze jedynie z uwagami, ale tym razem nie mogłam sie powstrzymać, bo całą przyjemność z czytania zepsuło "przyglądanie się osobą" i "parkiet tajemnic". Wiem, że autokorekta w Wordzie może być zgubna, ale jesli masz z tym problemy, to ją wyłącz.
    W dodatku mam wrażenie, że rozdział był w ogóle nie sprawdzony, ani nie skorygowany -pomijam przecinki- ale tak jak w ostatnich rozdziałach widać było, że przykładasz większą uwagę do doboru słownictwa i ogólnie jest mniej błędów, tak w tym...
    Jeszcze raz radzę Ci poszukać bety, bo fajne opowiadanie i fajny pomysł niszczony jest przez błędy od ortograficznych, przez interpunkcyjne i stylistyczne, po naprawdę głupie literówki i 'Wordy'.

    Pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że są osoby, którym nawet najmniejszy błąd w pisowni, interpunkcyjny lub jakiś inny przeszkadza i psuje przyjemność z czytania. (Może to zboczenie zawodowe). Nie jestem znawcą od polonistyki i pisząc szybko nie zauważam ich wszystkich. Staram się to później korygować czytając tekst kilka razy, ale jestem tylko człowiekiem.
      Ty wciąż powtarzasz, że powinnam znaleźć betę, a ja wciąż usprawiedliwiam się tym samym:
      Nie mam czasu na pisanie w tygodniu, więc pozostaje mi weekend. Gdybym postanowiła zrobić jak radzisz, to musiałabym zawiesić bloga (na dłuższy okres czasu) by napisać rozdziały do przodu i przesłać becie, by je sprawdziła. Nawet nie chcę myśleć ile by mi to zajęło. Już teraz ledwo się wyrabiam. Poza tym nie chcę zawieszać bloga. Uwielbiam pisać i robię to dla przyjemności, bo sprawia mi to radość. Poświęcam na to każdą wolną chwilę.
      Oczywiście, wizualizacja tekstu jest bardzo ważna, ale według mnie ważniejsze jest to co chcę przekazać. Chciałabym, by ludzie czytający moje opowiadania zwracali większą uwagę na zawartość i przekaz, by to co czytają im się podobało, a nie na miejsce, w którym jest postawiony przecinek. (Wiem, mnie też wkurza, gdy ludzie robią oczywiste błędy w pisowni, ale jeśli jakieś się pojawiają to trzeba wziąć pod uwagę, że wynikać to może z różnych czynników. Nie tylko dlatego, że ktoś nie zna zasad poprawnej pisowni, być może z pośpiechu - tak jest u mnie. Całkiem niedawno, w pewnej sytuacji napisałam "narud" zamiast "naród" a wynikało to tylko z pośpiechu. Mój długopis nie nadążał nad myślami i się pomyliłam. Gdy zobaczyłam TAKI błąd zaczęłam się śmiać sama z siebie. To było takie oczywiste, a jednak słowo wyszło z błędem).
      Próbowałam znaleźć błędy, które zostały przez Ciebie wymienione. Tego pierwszego za nic nie mogę znaleźć, a tego drugiego trochę nie rozumiem. Jeśli rzeczywiście chodziło Ci o "PARKIET tajemnic" to już nie jest moja wina, bo tam jest napisane coś innego. Jeśli chodziło o "PAKIET tajemnic" to wydaje mi się, że ten zwrot jest ogólnie w porządku. Naprawdę chciałabym żebyś od czasu do czasu napisała jakąś obiektywną krytykę treści, a nie tylko wyglądu.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. WOW :) Końcówka, gdy Rene wylądował na Charlim i to w tak strategicznym miejscu jest przekomiczna :D Już nie mogę się doczekać reakcji Rene w następnym rozdziale, myślę, że będzie śmiesznie :D
    Nie kojarzę Belli, czyżby to ta łyżwiarka?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bella na razie pozostaje tajemnicą ;)
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. Uwielbiam przypadkowe coś

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    wspaniały rozdział, ciekawi mnie Bella, ta tajemnica, och instrukcja obsługi Rene ;) bosko, a końcówka jak zareaguje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    dawno mnie tutaj nie było, ale po prostu życie... mam nadzieję, że teraz to nie będzie u mnie takich długich przerw w czytaniu... ale też liczę, że i nowe rozdziały też się pojawią...
    a co do rozdziału to wspaniały, bardzo ciekawi mnie Bella i ta tajemnica, instrukcja obsługi Rene bosko, to bardzo przydatna rzecz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń