Powered By Blogger

niedziela, 5 marca 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 7


Przepraszam, że znów tak późno. Postaram się poprawić :)
Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz :D (Rozdział sprawdzany przeze mnie na szybko, jak zwykle zresztą)






Zdawał sobie sprawę, że ludzie mają dziwny gust, są nieprzewidywalni i zdolni do wszystkiego, a bogacze stawiają na swoim terenie różne dziwne rzeczy. Jednakże nigdy nie wpadłby na to, że ktoś postawi na podwórku ogromną halę z wbudowanym wewnątrz lodowiskiem. Wolał nie myśleć, ile ta przyjemność mogła kosztować. Hala zajmowała prawie dwa razy więcej miejsca niż dom Castelli, a był on sporych rozmiarów. No ale kto bogatemu zabroni. On zawsze wychodził z założenia, że jeżeli ktoś ma kasę, może wszystko. Nie było to sprawiedliwe, bo wiadomo było, że majętni ludzie mieli lepsze, wygodniejsze i łatwiejsze życie. W łaski innych wystarczyło się wkupić. Żeby coś załatwić wystarczyło dać w łapę. Smutne, ale prawdziwe.
Oprócz tego wielkiego budynku, który nijak nie pasował do otoczenia, dostrzegł w pobliżu ogród. Przechodząc ścieżką, zauważył dwa duże, drzewa pokryte różowymi płatkami, których kolor podchodził w niektórych miejscach pod fiolet. Były okazałe, wysokie i rozłożyste. Niestety widział tylko ich skrawek, gdyż większość roślin z ogrodu znajdowała się zapewne z drugiej strony domu, gdzie on nie wiał dostępu. Był ciekawy jak wygląda dalsza część tego kwiatowego raju.
Lecz nie przyjechał tu by podziwiać widoki, chociaż te były interesujące i piękne, a pracować. Ma trzy i pół godziny do czasu, kiedy będzie musiał wrócić do miasta i do pracy z dzieciakami. Nie zamierzał marnować więcej czasu niż to było konieczne, więc posłusznie, w kompletnej ciszy szedł za właścicielem posesji, kierując się do sali, w której będą ćwiczyć. Poza tym Gwiazdeczka nie wyglądała na osobę, która chciałaby zostać z nim sam na sam. Kilka chwil temu blondyn dorobił się traumy do końca życia, więc tym chętniej pozbędzie się go z okolicy. Po ich małym upadku, kiedy to twarz Pana i Władcy znalazła się pomiędzy jego nogami, Castella najpierw zastygł w bezruchu jakby zmieniając się w posąg. Następnie gwałtowanie od niego odskoczył orientując się w jakiej dwuznacznej sytuacji się znajdują, po czym upadł tyłkiem na ziemię. Jego zszokowana i niedowierzająca mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. On natomiast nic sobie nie robił z tego zajścia. Bardziej bawiła go cała sytuacja niż wkurzała czy bolała. Dla osoby trzeciej musiałoby to wyglądać nader interesująco. Po wszystkim obaj podnieśli się z trawy, a blondyn nagle zapomniał, że chciał mu przywalić. Odwrócił się do niego plecami i rzucił krótkie „Rusz się”. On dał już sobie spokój ze sprowokowaniem Gwiazdeczki, dochodząc do wniosku, że nic dobrego by z tego nie wynikło.
Choć co chwilę musiał powstrzymywać się przed parsknięciem śmiechem. Ten facet nawet nie miał pojęcia na jakiego przerażonego wyszedł. Jego twarz miała wyraz, jakby zobaczył jakąś zjawę czy ducha.
Poza tym, nachodziły go dziwne myśli. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby wtedy złapał Castellę za blond kudełki i przytrzymał przed swoim kroczem, jakby zmuszając mężczyznę do seksu oralnego. Pokierowałby jego głową tak, by rzeczywiście przypominało to robienie loda. Mimo że pomyślał o tym dopiero po fakcie, to chyba tak było dobrze. Wolał nie myśleć co stałoby się, gdyby wykręcił taki numer Gwiazdeczce.
Miał ochotę uderzyć się w czoło. Dlaczego właściwie takie bzdury przychodzą mu do głowy? Nie był skurwielem, żeby tak zrobić, więc nie wiedział dlaczego o tym pomyślał. Nigdy nie zmusił żadnego ze swoich kochanków do rzeczy, których nie chcieli z nim robić, nie potrafiłby też nikogo skrzywdzić. W łóżku zachowywał się zależnie od tego, jacy byli jego partnerzy. Nie miało znaczenia czy któryś lubił delikatny seks czy mocniejszy. Zawsze się dostosowywał chcąc sprawić kochankowi przyjemność, myśląc w pierwszej kolejności o nim. Uważał, że wywieranie presji w takiej sytuacji jest podłe i nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu. Oprócz tego, gardził mężczyznami, którzy traktowali swoich partnerów z góry. On zwykle był miłym i uprzejmym człowiekiem potrafiącym dojść do porozumienia z wieloma osobami. Jednak ostatnio coś się w nim zmieniło. Dla tego mężczyzny miał ochotę być skończonym dupkiem i draniem. Pragnął widzieć blondyna rozwścieczonego i zdenerwowanego, zażenowanego i zawstydzonego. Chciał żeby ten dumny i pewny siebie facet spadł na Ziemię, by przekonał się, że nie jest pępkiem świata.
Nie potrafił zrozumieć przyczyny tych chęci. Być może, chodziło o ich wrogie stosunki do siebie już na początku znajomości, bo nie lubią siebie. Powodem mogła być także jego orientacja. Przecież Gwiazdeczka nienawidziła homoseksualistów, a teraz musi z jednym współpracować. Na pewno nie jest to szczyt jego marzeń.

    - Tutaj możesz się przebrać – łamiący się głos wyrwał go z zakątków umysłu, w których nie chciał dłużej pozostać.

Weszli razem do niedużego pomieszczenia. Od razu rzuciły mu się w oczy łyżwy wiszące na ścianie. Było ich z siedem par. Łyżwiarz chwycił w pośpiechu pierwsze w rzędzie. Były najpewniej przeznaczone na treningi, bo wyglądały na znoszone, a ich biały kolor odrobinę ściemniał. Tak szybko jak blondyn tu wszedł, tak szybko wyszedł. On nie każąc mu na siebie zbyt długo czekać, czym prędzej zaczął zdejmować z siebie ubrania. Zapinając bluzę, ostatni raz obrysował wzrokiem pokój, bo właściwie tak go można było nazwać. Musiał przyznać, że wiele dałby, aby pracować kiedyś dla profesjonalisty, pomagając mu doskonalić swoje umiejętności do granic możliwości i kierować go na sam szczyt.
Zakopując głęboko w głębi siebie myśli o swojej dziwnej zmianie i podłym zachowaniu wobec Castelli, pięć minut później stawił się na lodowisku. Spostrzegł, że tymczasowy pracodawca zaczął bez niego. Postanowił dać mu wolną rękę i poprzyglądać się umiejętnościom Gwiazdeczki.
Po dziesięciu minutach podpierał barierkę z szeroko otwartymi ustami. Czy chciał czy nie, musiał przyznać, że łyżwiarz był imponującym sportowcem. Kiedyś nie miał potrzeby znać wszystkich łyżwiarzy figurowych z par tanecznych, bo interesował się jedynie solową jazdą. A tu proszę, taka niespodzianka. Wygląda na to, że gdy Castella nie otwiera gęby i trzyma język za zębami, to jest na czym oko zawiesić. Jego postawa wygląda zachwycająco, gdy znajduje się w transie. Tak jakby ignorował cały siat zewnętrzny, zamykając się w swoim małym, ukochanym królestwie, gdzie on ma pełnię władzy. Charlie zauważył, że każdy jego ruch jest dopracowany w najdrobniejszym stopniu, by przy lądowaniu na jednej łyżwie, wyglądać perfekcyjnie. Gdy jechał, jego włosy roztrzepywał wiatr stworzony przez prędkość poruszania się. Był w pełni skupiony na zadaniu i tylko je miał przed oczyma. Ani razu na niego nie spojrzał udając, że go tu wcale nie ma. I o to Charliemu chodziło. Nie chciał być powodem dekoncentracji Castelli, więc wolał trzymać się na uboczu. Nie potrafiłby być tak okrutnym i wybudzić artystę z jego wspaniałego snu. Do tej pory jedynie obserwował i analizował wszystko swoim wprawnym okiem. Może i nie był znawcą jak jego tata, ale na pierwszy rzut, widać było bijącą od blondyna determinację i niezwykły talent. Mógłby powiedzieć, że ten człowiek jest doskonały, idealny... ale już zdążyli się trochę poznać. Świadomość o jego paskudnym charakterze psuła całe magiczne wyobrażenie. Przypominając sobie rzeczy, które mężczyzna dotychczas zrobił lub powiedział na jego temat, z hukiem sprowadzały go na Ziemię.
Dostrzegł, że balansowanie na krawędzi łyżwy wychodzi mu bez problemu, więc pomyślał, że mogliby to wykorzystać w układzie jako punkt łączący dwie figury. Również wykonanie potrójnego toeloopa nie sprawiło Gwiazdeczce większych trudności.

    - Castella! – zawołał mężczyznę do siebie. Spodziewał się, że zostanie zignorowany, lecz stało się coś zupełnie przeciwnego. Blondyn wykonał jeszcze jeden skok i posłusznie do niego podjechał. Zatrzymał się tuż obok niego i rzucił się na barierkę. Szybko i głośno oddychał.
    - I jak? Wciąż wątpisz w moje umiejętności? – zapytał z przekąsem spoglądając na niego.

Dwukolorowe oczy zwróciły się ku niemu. W spotkaniu z nimi raptownie przeszedł go elektryzujący dreszcz. Wysportowane ciało oraz twarz tego mężczyzny były niespodziewanie blisko. Wtapiał spojrzenie w jego niesamowicie hipnotyzujące oczy, stwierdzając, że przypominają skrzące się, drogocenne kamienie. Jedno oko jak błękitny diament, drugie natomiast ciemny odcień bursztynu. Castella jest pierwszą osobą, którą poznał, a która ma tęczówki w dwóch kolorach. Nie wiedział czy heterochromia jest częstym zjawiskiem, jednak ten „defekt genetyczny” był niezwykle imponujący. Niby mówi się o tym zjawisku jako o wadzie, lecz według niego, właśnie to dodawało jego właścicielowi uroku. Wzrok blondyna nie był spokojny i opanowany, czaiło się w nim ostrzeżenie i niechęć. Dokładnie to widział, w dodatku marszczące się brwi nie mogły zwiastować miłych słów. Mimo wszystko jego oczy błyszczały niczym najpiękniejsze gwiazdy.

    - Powiesz mi w końcu po cholerę mnie zawołałeś? – wściekły głos przywołał go do porządku. Gwiazdeczka chyba się zorientowała, że utonął na kilka chwil w jego spojrzeniu, co z tego, że zimnym jak lód i ostrym jak sztylet.
    - Na początek, przyznaję się do błędu – ze względu, że odezwał się w blondynie homofob, musiał odwrócił od niego wzrok albo przynajmniej spoglądać od czasu do czasu, a nie gapić się jak sroka w gnat. – Uważałem cię za osobę pozbawioną talentu i próżną. Myliłem się co do tego pierwszego. Oprócz tego widzę jak wiele pracy wkładasz w jazdę. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że ojciec miał rację i gdybyś nie wystartował, zmarnowałbyś się.

Wziął głęboki oddech. Coś go ścisnęło w płucach. Czuł, że jeśli mają spędzić ze sobą jakiś czas, to przydałoby się naprostować nieco ich relacje. Nie muszą się zaraz przyjaźnić, ale tolerować swoją obecność i nie odzywać się do siebie po chamsku, bo z takiej „współpracy” nic nie wyjdzie. Obaj chcą dobrze, więc niech chociaż udają „kumpli”. Najrozsądniej było zacząć od przyznania się do błędu i wyciągnięciu pochopnych wniosków. Powiedział to wszystko łyżwiarzowi, a wtedy zrobiło mu się o wiele lżej na sercu. Nigdy nie lubił nic w sobie dusić, a myśli, którymi mógł się z tym mężczyzną podzielić powinny załagodzić sprawę.

    - Zamierzam być obiektywnym trenerem, nie oceniać cię więcej, bo w ogóle cię nie znam. Obiecałem tacie, że zastąpię go przez pewien czas, ale obie strony muszą dojść do porozumienia. Będę starał się być miły i nie dogryzać ci, więc ty też musisz przystać na te warunki. Możemy zakopać topór wojenny i postarać się wynieść cię na szczyt. A kiedy wróci twój trener, zapomnimy o swoim istnieniu – nie wiedział co jeszcze mógłby mu powiedzieć. Założył ręce na piersi oczekując odpowiedzi. Liczył, że Gwiazdeczka okaże litość i pozwoli mu w spokoju przeżyć te kilka tygodni. Do niczego nie dojdą jeśli ponownie zaczną prowadzić ze sobą wojny. – Zapomnij na chwilę, że masz do czynienia z gejem i rób to co zwykle. Wydaje mi się, z dwojga złego lepszy jestem ja, niż nikt – wzruszył ramionami.

Doszukiwał się w gestach i mimice blondyna jakiejś odpowiedzi, ale żadnej nie znalazł. Musiał cierpliwie czekać na werdykt. Zdawał sobie sprawę, że mężczyzna nie potrafi znieść jego obecności, gdyż on jest homoseksualistą i nie zachowuje się jak wierny sługa, których oczekuje Castella.

    - Nie będę uprzykrzał ci życia, więcej niż mi to potrzebne – zamknął na chwilę oczy, by przetrzeć dłońmi zesztywniałą twarz. – Udam, że jesteś w pełni normalny i przestanę się czepiać twoje orientacji – mówiąc to był zaskakująco opanowany. Zupełne przeciwieństwo tego dupka, którego spotkał pierwszy raz w szpitalu. – Pod warunkiem, że znikniesz stąd, jak tylko wygram złoto w Letnich Igrzyskach.
    - O niczym innym nie marzę – uśmiechnął się lekko. Naprawdę kamień spadł mu z serca. Mógł teraz dać z siebie wszystko będąc pewnym, że nie zostanie zwyzywany przez pracodawcę.

O dziwo, normalna rozmowa ich dwóch była możliwa. Po zawarciu pokoju, Charlie zawiadomił Rene, że chciałby wykorzystać toeloopa podczas zawodów i zapytał się go, czy byłby w stanie skoczyć poczwórnego. Po szybkiej prezentacji nie miał wątpliwości, że Castella trenuje o wiele więcej, niż się tego od niego oczekuje. Później zechciał zobaczyć salchowa i rittbergera, by zdecydować z których z tych skoków stworzyć kombinacje poczwórnych. Za nie łyżwiarz zdobyłby dużo punktów. Kiedy zobaczył wszystko co chciał, włączył się do czynnego treningu, gdyż wiele czasu im nie zostało. Za jakiś czas wraca do dzieciaków na popołudniowe zajęcia, a potem znów do tego miejsca.

* * *

    - Więc kiedy się pobieracie? – żona głowy rodziny Owen, wysoka, szczupła, z wachlarzem nienagannych manier kobieta jak zwykle znalazła idealny moment, tym razem przy obiedzie, żeby po raz setny zapytać się o datę ślubu. Jej twarz promieniała, a wnikliwe oczy wędrowały od Keitha do Andrei siedzących obok siebie. Ich miny nie wyrażały tyle entuzjazmu, zapewne zmęczone ciągłym pytaniem kobiety o to samo.
    - Mamuś, daj im spokój – machnęła na wszystko ręką Miranda, która chciała zająć się jedzeniem, na stole były jej ulubione owoce morza. Według niej, rodzina zamiast dyskutować na ten sam temat non-stop, powinna jeść. Ona właściwie dbała o linię i szczupłą sylwetkę, jak matka, ale nie odmówiła by sobie pyszności w postaci krewetek lub homara z ciepłym masełkiem.
    - Pani Owen... wybacz – Andera wyraźnie się zmieszała. – Mamo – zaczęła jeszcze raz. – Ja i Keith dobrze się czujemy w narzeczeństwie, bo to chyba najlepszy czas dla przyszłych małżonków.

Każdy, łącznie z Keithem mógł stwierdzić, że panna Andrea Johnson była niezwykle wygadaną i otwartą na kontakty towarzyskie osobą. Miała silny charakter, była dobrze wychowana, pochodziła z bogatej rodziny. Jej wygląd miał coś ze wschodniej urody. Czarne, kręcone włosy okalały jasną twarz, a piwne oczy mieniły się za każdym razem, kiedy spędzała czas z nim i jego rodziną. Można powiedzieć, że była kochana i podziwiana przez wszystkich. Ojciec i matka wybierając mu kobietę kierowali się ściśle rzeczami, które chcieli, by ich synowa miała. Oboje byli zadowoleni mogąc poznać właśnie Andree, inteligentną i atrakcyjną kobietę, której niczego absolutnie nie brakowało. On się w niej zakochał po wielu tygodniach spędzonych razem na wspólnych wypadach za miasto, przejażdżkach konnych, spacerach po ogrodach botanicznych i każdym innym miejscu, które ukochana chciała obejrzeć. Mimo wszystko na początku wydawało mu się idiotyzmem aranżowane małżeństwo. Przecież era, kiedy to rodzina wybierała żonę lub męża swoim dzieciom już dawno minęła. Jednak nie miał co wybrzydzać, gdyż trafił mu się prawdziwy ideał. Jedynym minusem tego narzeczeństwa było nagabywanie ich obojga przez matkę na jak najszybszy ożenek. Mógł się założyć, że po ślubie zacznie się wypytywać kiedy wnuki.
Jemu na razie wystarczało codzienne spotykanie się z Johnson. Nie było co się zbytnio spieszyć. Mają przed sobą całe życie. Gdy człowiek się spieszy, to diabeł się cieszy.
Ojciec był Andreą szczerze zachwycony i wiele razy powtarzał, że jest wręcz wymarzoną partią dla niego. Co go bardzo zaskoczyło, nawet Miranda, młodsza siostra, która chyba miała jakiś kompleks na jego punkcie, wspierała ich całą sobą. Było to równoznaczne z błogosławieństwem całej rodziny.

    - Miranda ma rację. Takie pyszności na stole, a ty tylko rozmawiacie – głowa domu podniosła wzrok spod pustego już talerza.

Jaki ojciec taka córka, stwierdził w myślach. Wszyscy których znał, mówili, że Miranda ma charakter ich ojca, a on odziedziczył wygląd i charakter po matce. Jakoś w tym drugim siebie nie widział, bo do wielu spraw mieli kompletnie różne zdanie, ale niezbyt go to obchodziło. Gdzieś w trakcie posiłku Evelyn po raz kolejny wyciągnęła temat ślubu i wesela, wygłaszając na głos swoje myśli. Zastanawiała się gdzie powinni urządzić uroczystość, jakie kwiaty byłyby odpowiednia, a na koniec rzuciła uwagę o sukni ślubnej, która musiała kosztować przynajmniej piętnaście tysięcy dolarów. Wtedy już do dyskusji o białej kreacji włączyła się zarówno siostra i narzeczona. On i ojciec spojrzeli po sobie i udawali, że nie słyszą. Temat sukienek i podobnego badziewia był przeznaczony wyłącznie dla kobiet, nie zamierzali się włączać.
Po posiłku partnerka zaproponowała, żeby poszli pospacerować. Zgodził się bez oporu, choć domyślał się, że kobiecie nie wystarczy spacer po okolicy. Na pewno wyciągnie go do miasta. Nie miałby nic przeciwko, gdyby mieli odwiedzić lodowisko, na którym ćwiczył zawsze z Mirandą, lecz Andrea nie potrafiła jeździć na łyżwach, więc to odpadało. Był prawie pewny, że pójdą do parku, muzeum, lub innego miejsca, w którym będzie mogła zabłysnąć intelektem.
I nie mylił się. Dwie godziny później przechadzali się pod rękę po ulicach Filadelfii. Brunetka przykleiła się do jego ręki, której nie zamierzała puścić. Do tego wciąż się przyzwyczajał.

    - Nie mówiłam tego, bo wiedziałam, że mama zacznie wywierać na tobie presję, ale chciałabym wiedzieć.
    - Wiedzieć co? Czy wezmę z tobą ślub? – miał ochotę przewrócić oczyma. Rzygać mu się chciało na sam dźwięk tego słowa. Nie chciał być niemiły, ale ile raz można było powtarzać coś, co było cholernie oczywiste. Może rodzice mu przedstawili Johnson, ale to on klęknął przed nią i się oświadczył. To on zaproponował jej wspólne życie, powiedział, że kocha, potwierdzał swoje słowa setki tysięcy razy, a ona? Martwi się tym, że on ją zostawi i nie poślubi. – Przestań w kółko pytać o to samo. Zachowujesz się jak moja matka. Ile zapewnień jeszcze potrzebujesz? Przy obiedzie sama mówiłaś, że mamy czas, czyż nie?
    - Misiu, ja po prostu bardzo cię kocham. Jesteś moim najukochańszym, najcudowniejszym, najtroskliwszym mężczyzną na całym świecie. Pysiaczku, zamierzam powtarzać codziennie, że cię kocham, bo tak jest. To, że się poznaliśmy było na przeznaczone i od początku zaplanowane. To Bóg chciał, żebyśmy wzięli ślub i żyli razem długo i szczęśliwie.

Od nadmiaru cukru w jej wypowiedzi mógł dostać cukrzycy. Rozumiał, że Andrea wieloma rzeczami się zachwycała niczym mała, głupiutka dziewczynka, która na widok kokardek, naszyjników, czy kolorowych spineczek robiła hałas na cały dom. Do tego tak bardzo kochała zwierzęta, że widok uroczych kotków czy piesków skutkował niekontrolowanym wybuchem i uwolnieniem swojego wewnętrznego dziecka. Często miała fazy, w których zachowywała się jak pięciolatka nieświadoma niczego co ją otacza. Przyznał, że było to denerwujące i często wychodził z siebie, słysząc dziecięcy głosik, którym mówiła, ale kocha ją, więc jakoś przeżyje. Czego się nie robi w imię miłości?

    - Keithiiii – zaświergotała radośnie. Nim się spostrzegł, pociągnęła go gwałtowanie za ramię prowadząc w tłum ludzi wracających z pracy.
    - Co ty wyprawiasz?

Obijał się o spieszących się w różne strony kobiety i mężczyzn. Usiłował zachować spokój i nie zwrócić uwagi kobiecie. Próbował trzymać język za zębami nie chcąc jej niczym urazić, bo jak ją zna od dwunastu miesięcy, tak wiedział, że przez najgłupszą rzecz potrafiła się nie odzywać przez kilka tygodni. Także powiedzenie „Przestań robić co ci się żywnie podoba” i wydarcie się na nią skutkowałoby ignorowaniem jego osoby.

    - Zjedzmy tu coś – zażądała i po raz kolejny pociągnęła go za sobą. Czuł się jak szmaciana lalka, z którą ona robiła cokolwiek przyszło jej do głowy.

Miejsce, do którego został wepchnięty, okazało się być niedużą cukiernią. Andrea podeszła do pierwszego wolnego stolika i czekała, aż on odsunie jej krzesło. Zrobił tak, jak był uczony najmłodszych lat. Potem ona usiadła i zaczęła mówić.
Stwierdziła, że zobaczyła w oknie pysznie wyglądające babeczki i koniecznie musiała ich spróbować, więc tu przyszła. Z nim, oczywiście. Wziąwszy menu w ręce zaczęła przeglądać przeróżne przysmaki jakie serwowała cukiernia na miejscu. Spodobały się jej małe, owocowe tarty. Zamówiła je dla nich obojga. Czekając na słodkości, za którymi Keith nie przepadał, ale nie wypadało mu odmówić, rozglądał się po lokalu. Ściany były cukierkowe, krzesła i stoliki przypominały takie z domku dla lalek. Ogólnie miejsce miało się podobać głównie kobietom, a słodki wystrój miał je wabić. Stwierdził, że właściciel osiągnął sukces, ponieważ wszystkie miejsca były zajęte, a kobiety plotkowały do siebie po cichu. To, że był tu jedynym mężczyzną nie przeszkadzało mu, jednak nachalne spojrzenia tych wszystkich pań sprawiały, że czuł się nieswojo. Widząc jednak zadowoloną minę swojej kapryśnej księżniczki, uśmiechnął się i obiecał sobie, że przecierpi dzisiejszy dzień, a jutro zrelaksuje się jeżdżąc z siostrą na lodzie. Najważniejsze było szczęście Andrei.


* * *


Oddychał gwałtownie i ciężko. Podpierał barierki, a właściwie na nich wisiał. Głowę spuścił na dół gapiąc się na podłogę pokrytą czarną gumą. Czuł jak pot leje się mu po czole, a nogi dygocą jakby były z galarety. Od dawien dawna nie miał tak wykańczającego treningu. Przy tym co kazał mu robić nowy trener, ćwiczenia z tym starym były prawdziwymi wakacjami nad morzem z drinkiem z parasolką. Był wykończony, ale zadowolony. Arkady dawno nie dał mu takiego wycisku, na jaki zdobył się Charles. Myślał, że mu ciało wysiądzie w tej właśnie chwili. Było parę minut po dwudziestej, a on padał na twarz. Niech ktoś go poprawi, ale mylił się myśląc, że samemu podoła wyzwaniu i sam siebie wytrenuje. Mimo że codziennie przebywał w hali, to dopiero dzisiejszy poranek, a później wieczór, kiedy to Deakin wrócił do niego prosto z popołudniowych zajęć, pokazały, jakie życie powinien prowadzić. Wszystko wydawało się takie łatwe. Teraz widzi, że do perfekcji mu jeszcze dużo brakuje. Plan kolejności skoków, które brunet wymyślił na poczekaniu były najbardziej złożonymi z jakimi się spotkał. Kilka poczwórnych kombinacji w drugiej połowie wyczerpały go doszczętnie. Miał ochotę wejść do wanny pełnej cieplutkiej wody i tak odpocząć.

    - Żyjesz? – z jakiegoś powodu Deakin był jeszcze na nogach i nie padał z wycieńczenia. Zastanawiał się jak to było możliwe. Mężczyzna podjechał do niego, jednak zachował przestrzeń prywatną i nie dotykał go.
    - Skąd w tobie tyle siły? – sapnął ciężko. Jakimś sposobem dotarł do bramki i zszedł z lodowiska. Z ulgą i satysfakcją usiadł na ławce. Od razu się pochylił chowając głowę między kolana.
    - Poza łyżwiarstwem uprawiam kilka innych sportów lub uprawiałem, poza tym...

Dzwoniący telefon uniemożliwił Charlesowi dokończenie zdania. Nie za bardzo obchodziło go, co miał brunet do powiedzenia, ale nie zamierzał przerywać, obiecując, że będzie miły. Przychodziło mu to z wielkim trudem, parę razy prawie wybuchnął, ale ostatecznie trzymał fason. Kiedy podniósł lekko głowę zauważył, że on nadal trzyma przy uchu komórkę. Rene zorientował się, że mężczyzna wygląda na zaniepokojonego. Niby nie jego sprawa, a jednak zaciekawiło go to. Postanowił przysłuchać się rozmowie, lecz doszedł do niego tylko głos Deakina.

    - Możesz powtórzyć? Niewyraźnie cię słyszę – telefon, który przed chwilą dostał nie wróżył dobrych rzeczy, zwłaszcza, że głos Ivana nie brzmiał najlepiej. Zaczął się niepokoić. Od kilku dni nie kontaktował się z przyjacielem, ale nie sądził, że stało się mu coś poważnego. Zwykle, gdy Bard się nie odzywał, był zwyczajnie zajęty.
    - Przyjedź do mnie – wydukał błagalnym tonem kaszląc i krztusząc się do słuchawki. Jego głos nie miał w sobie nic z Ivana – ciągłego śmieszka i żartownisia, jakiego znał. Ani odrobinę go nie przypominał. Teraz Charlie nie miał żadnych wątpliwości.



4 komentarze:

  1. No mam nadzieję że po takim zakończeniu następna część nadejdzie szybko:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Intrygujące zakończenie. Czyżby Ivan był ranny?
    Cieszę się, że Charlii i Gwiazdeczka doszli do porozumienia :)
    Podobał mi się wątek o rywalu Rene, ukazuje również ich życie, ale takiej narzeczonej mu nie zazdroszczę.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    cudowny rozdział, dobrze, że przeprosił, a potem co? zdobędę zloto i więcej nie chce cię widzieć... oj Rene będziesz chciał widzieć? choć trochę doszli do porozumienia, Keithowi to takiej narzeczonej nie zazdroszczę, o tak jest miły dla partnerów, ale przy gwiazdeczce brutalny chce być... trening z Arkadim to wakacje, ojć czyżby coś się stało, jest ranny?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    cudowny rozdział, cieszę się, że przeprosił, ale potem to co? zdobędę zloto i więcej nie chce cię już widzieć... oby jego nastawienie się zmieniło... no trochę doszli do porozumienia, ale Keithowi takiej narzeczonej wcale nie zazdroszczę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń