Powered By Blogger

poniedziałek, 13 marca 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 8


Dziękuję za komentarze :D Przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj. Nie zabijajcie mnie.




Nie potrafił znieść cierpienia i męczarni przez które przechodził Ivan. Spojrzawszy na zegarek, stwierdził, że to już godzina odkąd mężczyzna nie wychodzi z łazienki. Słysząc co chwilę odgłosy wymiotowania i spuszczania wody domyślał się, że głupek wciąż klęczy przed muszlą klozetową, wyrzucając z siebie wszystkie substancje, które znalazły się w jego żołądku, w ciągu ostatniej doby. Gwałtownemu kaszlowi nie było końca, a duszności Barda nasilały się. Dlatego Charlie wolał znajdować się w pobliżu, gdyby musiał interweniować bardziej niż do tej pory. Ivan zabronił mu wchodzić do łazienki czując przed nim wstyd, akurat w takiej chwili. Co było nawiasem mówiąc idiotyczne, gdyż był świadkiem bardziej żenujących sytuacji z życia długowłosego. Postanowił wstać z fotela, by stanąć pod drzwiami na wypadek, gdyby mężczyzna usiłował go zawołać. Rzecz jasna, nie zrobiłby tego, nawet mając przed sobą perspektywę utraty przytomności.
Cholernie się o niego martwił i współczuł mu, z drugiej jednak strony, Ivan sam się prosił o problemy ze zdrowiem. Gdyby nie był lekkomyślnym kretynem, przez którego on osiwieje przed trzydziestką, nie doszłoby do tak nieprzyjemnej sytuacji. Miał ochotę wydrzeć się na niego i przemówić mu do rozsądku albo chociaż jego resztek.
Oparł się plecami o ścianę, przy wejściu do łazienki. On sam był wykończony dzisiejszym dniem. Choć powinien był się do tego przyzwyczaić. Oto co robi z człowieka chroniczna bezsenność. W lustrze czasami się nie poznawał. Oczy miał podkrążone i przekrwione, prawie zawsze go bolały, bo miał wyschnięte rogówki. Z jego skupieniem było coraz gorzej. Do cudownego bukietu powodów, przez które czuje się na osiemdziesiąt lat, a nie dwadzieścia pięć, był ciężki trening jaki zafundował sobie oraz Castelli. W pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy aby nie przesadził.
Charlie był wykończony i jedyne o czym marzył, to zaśnięcie. Jednak musiał czuwać przy osobie, która obecnie czuła się dziesięć razy gorzej od niego. Po telefonie Barda przebrał się najszybciej jak potrafił i wskoczył na motor, by w niecałą godzinę znaleźć się przed hotelem, w którym tymczasowo pomieszkiwał. Był na granicy rozsądku, kiedy słysząc przerażające dźwięki w komórce, myślał, że przyjaciel wyzionie ducha. Ivan zwykł powtarzać, że nie tak łatwo wysłać go na tamten świat, a słowa te padały zawsze po bliskim spotkaniu ze śmiercią. Jego osobiście wkurzał lekkomyślny stosunek do śmierci i kruchości ludzkiego życia, z którego mężczyzna chyba nie zdawał sobie sprawy. Nie traktował życia poważnie i na tym polegał jego problem. Charlie przypuszczał, że blondyn oszukuje jego i sam siebie, ale cóż miałby zrobić? Ma związane ręce, mimo wielokrotnych uwag i ostrzeżeń idiota nie słuchał go, a jego słowa wlatywały jednym uchem, a wylatywały drugim. Beztroska Barda dawno przekroczyła granicę głupoty i na tym nie poprzestała, poszerzając swoje terytorium.
Odpalając motocykl rzucił do Castelli, że spotkają się jutro, bo on ma ważniejsze rzeczy do roboty. Nie powiedział tego złośliwie i liczył, że łyżwiarz nie odebrał jego słów jako obrazę, że nie może już zostać z Wielkim Panem Castellą. Po prostu w porównaniu tych dwóch blondynów, to Ivan był tym ważniejszy. Choćby pokłócił się z nim i nie odzywał, usłyszawszy że źle się dzieje z przyjacielem, rzuciłby wszystko i ruszył do niego. Gwiazdeczka nie wszczęła z nim dyskusji chyba rozumiejąc, że jemu się spieszy i nie ma chwili do stracenia. Był mu za to wdzięczny, choć domyślał się, że mężczyzna odetchnął z ulgą pozbywając się go ze swojego otoczenia. W końcu jaki homofob chciałby znajdować się w pobliżu jawnego geja? Postanowił więcej nie roztrząsać ani nie zastanawiać się nad jego zachowaniem. Pracują ze sobą muszą się jakoś dogadać. Nie musiał go ani lubić, ani rozumieć, skoro za parę tygodni ku uciesze ich obu, zapomną o istnieniu tego drugiego.
Kiedy uświadomił sobie, że już od jakiegoś czasu nie słyszał żadnych oznak życia Barda, postanowił bez ceregieli wejść do łazienki. Nacisnąwszy złotą klamkę, wszedł do przestronnego pomieszczenia, urządzonego w gustach dziewiętnastowiecznej arystokracji. Podobnie zaprojektowany był cały apartament, który przywodził na myśl jakąś rodzinę szlachecką znacznie wywyższającą się poza status. W jednej chwili jego wzrok powędrował do Ivana podpierającego się o umywalkę, ledwo utrzymującego się na drżących nogach. Bard nawet go nie zauważył. Widząc, że przyjaciel rychło zaliczy bolesne spotkanie z podłogą, podbiegł do niego i objął, zapobiegając upadkowi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak osłabione jest jego ciało. Wiotkie i bezwładne.

    - Kotku... – jęknął Ivan orientując się, że nie jest sam. Opierał ręce po obu stronach umywalki pochylając się nad nią. Jego głos był ochrypły i łamał się pod każdym słowem. Zdołał wydukać, że mu niedobrze i okropnie się czuje.
    - Nie bój się – szepnął czuło Charlie głaszcząc go delikatnie po głowie. – Zajmę się tobą, dopóki twój stan się nie poprawi.

Będąc na miejscu przyjaciela, nie chciał pozostać sam rzygając wszędzie i znajdując się o krok od utraty świadomości. Wiedział jak ważne było w tej sytuacji wsparcie emocjonalne. Jego twarz była blada, oczy zamykały się, a usta pozostawały lekko rozwarte, jakby przygotowując się do wymiotowania. Ciężko oddychał mając zapchany nos. Charlie zapytawszy się go, czy chce wrócić przed sedes, pokręcił przecząco głową, jednak wszystko wskazywało, że muszla będzie jeszcze potrzebna. Nie czekając dłużej i ignorując pomrukiwania oraz wyrazy sprzeciwu, zaprowadził tam blondyna i pomógł uklęknąć. Nie minęło pięć sekund, a mężczyzna zwymiotował kaszląc głośno. Oczy zaszły mu łzami, całe ciało drżało z zimna. Jego żołądek został opróżniony, a jednak odruchy wymiotne nie ustępowały. Deakin dostrzegł jak łapie się za brzuch, który został okrutnie zmaltretowany.
Przytrzymywał go za ramiona, by nie poleciał przed siebie, nie zrobił sobie żadnej krzywdy, o którą przecież nie trudno. Charlie zebrał wszystkie wystające gdzieś jasne kosmyki i nie puszczał ich. Nie chciał by przeszkadzały Ivanowi. Stał nad nim około piętnastu minut czekając cierpliwie, aż choroba się nieco uspokoić, a mężczyzna będzie mógł położyć się w łóżku. Od czasu do czasu poklepał do po plecach.

    - Lepiej ci? – zdawał sobie sprawę, że pytanie było szczytem głupoty, ale jeśli uda im się nawiązać rozmowę, to będzie oznaczać, że choroba się uspokaja. Po raz kolejny dostał przecząca odpowiedź. Cóż, spodziewał się jej.

Minęły kolejne dwie godziny, do czasu, aż opadnięty z sił Ivan mógł położyć się na miękkim materacu. Leżał na wznak, tak jak ułożył go Charlie, puszczając ze swoich objęć. Długowłosy nie dotarłby samodzielnie do sypialni, więc on musiał wciąć go na ręce. Miał szczęście, bo mężczyzna był stosunkowo lekki, a przynajmniej na tyle, by bez problemu można było go nieść niczym księżniczkę.
Cały czas przy nim czuwał. Przyniósł butelkę wody każąc mu pić, mając na uwadze, że przyjaciel się odwodnił. W kuchni cudem udało mu się znaleźć apteczkę, a w niej lekarstwa, bandaże, tabletki i jakieś maści. Coś przeciwwymiotnego i na bóle powinno się znaleźć. Stwierdzając to, położył pigułki na szafce obok dwuosobowego łóżka. Notując w głowie, że musi jeszcze przynieść mu miskę, tak na wszelki wypadek, zlustrował leżącą postać.

    - Dasz radę porozmawiać? – chciał, by jego głos brzmiał groźnie, by przestraszył Ivana, ale nie potrafił taki być. Nie dla mężczyzny, który był dla niego ważny jak ukochany, młodszy brat.

Kiedy długowłosy wyciągnął rękę w jego stronę, zorientował się, że chodzi o picie, więc odkręciwszy butelkę z wodą mineralną, przystawił ją do jego spierzchniętych ust. Brał kilka powolnych łyków. Na pewno miał podrażnione gardło od kwasu żołądkowego. Po podaniu mu również trzech tabletek poprawił mu poduszkę oraz przykrył kołdrą. Wcześniej pozbył się jego ubrań, by nie krępowały mu ruchów. W ten sposób będzie mógł zasnąć. Usiadł obok na skraju łóżka.

    - Słonko... znajdź sposób... bym mógł ci się... odwdzięczyć – mówiąc to, wpatrywał się w jego zielone oczy.
    - Uważaj, bo jeszcze wezmę zapłatę za swoje usługi – syknął z ironią, dodając że jeśli rzeczywiście chce mu się odwdzięczyć, to niech bardziej na siebie uważa.
    - Wyglądasz jakbyś... był wściekły – na kilka sekund nieprzyjemny grymas twarzy zamienił się z ledwie zauważalny uśmiech.
    - Bo jestem, Ivan – gdyby mężczyzna nie leżał pozbawiony wszystkich sił, to by w tej chwili mu porządnie przypieprzył. – Lubisz popalać trawkę, a kiedyś dawałeś sobie w żyłę! Myślisz, że przyjadę do ciebie i nie będę zadawać pytań, po tym co widziałem?! Zachowujesz się nieodpowiedzialnie, jak cholerny bachor, który sądzi, że wszystko mu wolno. Nie jesteś sam na świecie. Pomyśl o ludziach, których obeszłoby twoje odejście!
    - Tacy ludzie... nie istnieją – odparł z przekąsem będąc niezwykle pewnym swoich słów.

Zanim zdążył warknąć rozzłoszczony „A co ze mną?”, jego pięść już dotykała bladego policzka Ivana. Nie uderzył go zbyt mocno jedynie z litości, bo gdyby Bard czuł się znośnie, przypierdoliłby mu bardziej. Słysząc brutalne słowa przyjaciela, w jednej chwili stracił kontrolę nad własnym ciałem i podniósł na niego rękę. Nie mógł uwierzyć w to, co do niego dotarło. Charlie nie raz słyszał podłe słowa z ust różnych ludzi, lecz nie sądził, że jedna z najważniejszych osób w jego życiu potraktuje go jak gówno. Natychmiast odechciało mu się wszystkiego, poczuł się przytłoczony, jakby ktoś zrzucił na niego ciężarówkę wypełnioną kamieniami. Spoglądał ostro w nic nie wyrażające, szare oczy Ivana. Był o krok od wybuchu, do którego nigdy wcześniej długowłosy go nie sprowokował. Tym bardziej bolesne było powiedzenie mężczyźnie okropnych słów cisnących mu się na usta. Mimo iż wiedział, że musi zebrać się w sobie i wydusić całą prawdę, którą Bard od siebie desperacko odpychał, już czuł niebotyczne wyrzuty sumienia.

    - Koniec z głaskaniem cię po głowie, przymykaniem oka na każde twoje przewinienie, dosyć z niańczeniem cię i żałowaniem biednego, skrzywdzonego Ivana. Nie jesteś jedyną osobą, która miała ciężkie życie – czuł się jak kat znęcający się nad ofiarą, dobijając ją słowami mijającymi się z prawdą. Niestety, on ją głośno i szczerze wygłaszał. Blondyn natomiast leżał jak do tej pory. I choć Charlie miał świadomość, że właśnie go krzywdzi, zmuszał się by dokończyć monolog. – Nie ty jeden wylądowałeś w przytułku bez perspektyw na życie. Ludzi podobnych tobie są tysiące, lecz oni potrafią wziąć się w garść i stworzyć sobie życie o jakim marzyli. Jesteś zapatrzony w siebie, myślisz o swojej zemście i o mężczyznach, którzy twoim zdaniem zniszczyli ci rodzinę. Zamiast zapomnieć i przebaczyć, ty chcesz wykończyć ludzi, którzy niegdyś gardzili tobą. Przed oczyma masz przeszłość, od której nawet ja nie potrafiłem cię uwolnić. Prawdą jest, że dążysz do celu po trupach.

Już nie wbijał mu tych słów do głowy z wrogością i wściekłością w głosie, lecz żalem i pretensjami, które były uzasadnione. Czuł się jak najgorszy śmieć. Dla Ivana nie liczyło się nic poza powoli dopełniającą się zemstą. Nie miało znaczenia co on czuje, jak on odbiera ich relacje, co ich przez cały ten czas łączyło. Jakby ktoś wbił mu nóż w plecy.

    - Nie obchodzi cię nic więcej poza samym sobą. Nawet mnie masz w dupie. Oto do czego prowadzi chęć zemszczenia się – obrysował jego sylwetkę ręką, przedstawiając okaz nędzy i rozpaczy. Osobę, która jest w stanie zniszczyć sama siebie, by pogrążyć swój odwieczny cel. – Twierdzenie, że jesteś zerem, że nikt nie będzie za tobą tęsknić jest szczytem kretyństwa. Ale kierowanie tych myśli do mnie było ciosem poniżej pasa.

Jego zbolały wzrok krążył po kamiennej twarzy Ivana. Tak jak zwykle w trudnych sytuacjach pozostawała nienaruszona, zimna i posągowa. W tym momencie w ogóle nie przypominał śmieszka, któremu tylko wygłupy w głowie, dobra zabawa i harce na motocyklu. Wyglądał jak wyprana z uczuć kukiełka. Na jego policzku nie ostał się nawet ślad po uderzeniu. Charlie czasami myślał, że pogodna i zabawna mina przyjaciela to tylko kłamstwo, a w rzeczywistości jest pustą skorupą, która to co najpiękniejsze w życiu, ma dawno za sobą.
Ostatecznie odwrócił się na piecie, by krążyć chwilę po pokoju zbierając swoje rzeczy. Zarzuciwszy plecak na ramię i ubrawszy buty, stanął w progu.

    - Jeśli masz zamiar się zmienić to ci pomogę. Skończysz z tym okropnym trybem życia, w którym nie szanujesz ani siebie, ani nikogo innego. Lecz musisz tego naprawdę chcieć. Nie mówię tego pierwszy raz, ale mam nadzieję, że ostatni. Przestań palić to obrzydliwe zielsko, bo od niego na zapaleniu oskrzeli i krtani się nie skończy.

Otworzył drzwi wychodzące na hotelowy korytarz. Mając przekroczyć granicę między pozostaniem wewnątrz, a wyjściem, w jego głowie przez kilka sekund toczył się zaciekły bój. Zastanawiał się, co jeśli teraz zostawi Ivana i nigdy więcej go nie ujrzy, bo mężczyzna wpadnie w nałóg i umrze? Z drugiej strony... jeśli Bard chce umrzeć, to on go przed niczym nie powstrzyma, bo po prostu nie będzie w stanie. Nie może pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wystarczyłaby mu chwila. Przedawkowanie, wypadek na motocyklu, powieszenie się, podcięcie żył... Charlie nie będzie w stanie go przed tym uchronić. Jeżeli taka będzie wola Ivana, zrobi to, bez względu, na to co on powie.

    - Przez kilka ostatnich lat ostrzegam cię przed niebezpieczeństwem, w łapy którego sam się pchasz. Mówię tu o całym twoim życiu – stał do niego plecami, ale był pewien że mężczyzna dobrze go słyszy. – Nie zrobię tego więcej. Nie będę cię pouczać. Chcę tylko żebyś wiedział, że twoja śmierć mnie załamie. Ciebie już nie będzie, ale ja będę... żyć w bólu i poczuciu straty. Twoje życie nie należy tylko do ciebie – na swoim policzku zarejestrował spływającą z oka, małą kropelkę. Wydawało mu się, że właśnie żegna się z przyjacielem mając przeczucie, że nie dane będzie się im więcej spotkać, gdyż Bard dokona wyboru, a nie będzie nim życie. Traci właśnie najlepszego przyjaciela, uwielbianego przez siebie, młodszego braciszka. Zaciskające się na spodniach dłonie drżały, a niski głos przerywany był głębokimi oddechami i przełykaniem guli w gardle. – Zależy mi na tobie. Kocham cię.


* * *

Kobieta i mężczyzna zdawali się szybować w chmurach, niczym ptaki znające swe miejsce na Ziemi. Zapominając kompletnie, że poza nimi istnieje świat. Zatracili się w swoich subtelnych objęciach. Wirowali po lśniącej fakturze lodu. Każdy ruch był przemyślany i wykonany z pełną gracją. Delikatna, spokojna melodia była siłą napędową ich ruchów, kroków stawianych jeden po drugim na tafli, figur, które zaczęli prezentować jedynej osobie znajdującej się w hali. Pierwszym krokom przypominającym do złudzenia choreografię walca angielskiego, towarzyszyła „Serenada dla dwojga”***. Kobieta swobodnie opadająca w ramiona mężczyzny czuła się pewnie oraz bezpiecznie. Widać było, że mu ufała. Para nie spuszczała z siebie wzroku. Co jakiś czas ich klatki piersiowe stykały się ze sobą w namiętnych akrobacjach. Jedna ręka mężczyzny trzymała tą należącą do kobiety, drugą zaś dotykała jej biodra. Byli dla siebie lustrzanymi odbiciami, robiącymi dokładnie to co druga strona. Dwie pary błękitnych oczu tworzyły duet rzucający iskierki rozbawienia.
Kierujący nimi takt muzyki nakazał wykonanie pierwszej z szeregu figur, które znali już na pamięć. Mężczyzna chwycił kobietę w talii, zakręcił nimi obojgiem, nieprzerwanie jadąc tyłem, by w określonym momencie wyrzucić ją w powietrze. Kobieta pomogła mu wybijając się z zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy, wykonała potrójny obrót wokół własnej osi, po czym znów znalazła się na tafli jadąc tyłem. Jej partner jechał w niedużym odstępie, by również wykonać potrójnego rittbergera. Po tym skoku nadeszły kolejne, które musieli wykonywać obok siebie. Bez problemu poradzili sobie ze skokiem szpagatowym, który nosił nazwę Split. Oboje w tym samym momencie wyskoczyli robiąc szpagat w powietrzu, z twarzą ustawioną w kierunku jazdy. Po dwóch minutach, krótkiego, acz intensywnego wysiłku, zakończyli swój pokaz, oboje zatrzymali się na środku lodowiska, uklęknęli na jedno kolano i podnieśli rękę wyprostowaną w łokciu. Do samego końca pozostali dla siebie odbiciami.
Cały spektakl przedstawiał dobraną parę, która z pasją robiła to co kochała i była w tym świetna. Bez problemu można było dostrzec, że jazda figurowa to ich chleb powszedni. Czuli się w tym lekko i dobrze. Z triumfującymi minami zeszli z lodowiska. Gdy stanęli naprzeciw trenera Campbella, emerytowanego, potrójnego złotego medalisty, który w czasach swojej świetności trzy lata z rzędu wygrał Grand Prix, oczekując na werdykt, stres zżerał ich od środka.

    - Jeżeli uważacie, że ten trening był wykonany tak jak należy i dzięki takiemu występowi zdobędziecie złoto, to zastanówcie się jeszcze raz. To, że Castella odszedł, nie znaczy, że możecie odpuścić, bo tylko on był waszym zagrożeniem. Nie liczy się wygrana za wszelką cenę, ale macie dać z siebie dwieście procent. On zdobywa świetne noty, bo ma talent i jest dobry. Nie pysznijcie się waszym „zwycięstwem”, gdyż wcale nie musi do niego dojść.

Spojrzeli po sobie, domyślając się już wcześniej, że prędzej dinozaury znów zaczną chodzić po Ziemi, niż trener Campbell ich pochwali. Jednak to, że nigdy nie prawił im komplementów sprowadzało ich na ziemię i nie pozwalało zadzierać nosa. Aczkolwiek znali tego mężczyznę od kilku ładnych lat i wiedzieli, że gdy ten pogwizduje wesoło, a właśnie to robił, to oni wykonali kawał dobrej roboty. Oczywiście im tego nie powie.

    - Macie czas wolny, bo muszę załatwić jeszcze kilka spraw dla was, więc wykorzystajcie go jak chcecie. Widzimy się jutro z kolejną dawką energii i chęci do pracy. Pamiętajcie, że już za tydzień odbywają się Letnie Igrzyska Olimpijskie w Salt Lake City. Myślę, że za dwa dni będziemy wylatywać. Do zobaczenia – mężczyzna uścisnął im dłonie po czym wyszedł.
    - Poćwiczmy jeszcze godzinę – zaproponowała Miranda tłumacząc starszemu bratu, że za godzinę pojedzie na zakupy. Upatrzyła sobie nową sukienkę i koniecznie musi ją mieć, w dodatku, jej fryzura potrzebuje odświeżenia.
    - Daj mi uzupełnić płyny. Padam ze zmęczenia, ale miałaś dobry pomysł. Powinniśmy zostać tu jakiś czas.

Keith odkręciwszy korek od butelki wypił prawie całą jej zawartość. Niemal półlitrowa woda zniknęła w jego żołądku. Wróciwszy na lód wykonywali kilka prostych skoków krawędziowych oraz kopanych. Dwa razy w dziesięciominutowych odstępach czasowych powtórzyli cały układ, który wychodził im coraz lepiej. Na lodowisku przybierali różne maski, pozy, twarze, by w stu procentach oddać do poprawnej interpretacji ich mały spektakl. Było to jedno z ważniejszych punktów w planie każdego łyżwiarza. Widzowie oraz sędziowie muszą zrozumieć dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej. Muszą wczuć się w opowiedzianą przez nich historię. Liczył, że na zawodach wszystko pójdzie po ich myśli. Mimo że się cieszył, iż jego największy rywal zniknął z jego drogi, to dziwnie będzie występować, bez poczucia że ten dupek czai się gdzieś obok. Naturalnie tam będzie, bo on również startuje, lecz obecnie jako solista. Niespodziewanie w jego głowie pojawiło się pytanie, czy mężczyzna temu podoła. Nie powinno go to obchodzić... ale z jakiegoś powodu, zastanawiał się jak bardzo zdolny może być Castella, by mieć rozbieżne profesje. Pozornie oboje są łyżwiarzami. Wiedział jednak, że między nimi jest ogromna przepaść.

    - Co ci zaprząta głowę w takim momencie?! – zdenerwowała się Miranda, gdy o mały włos Keith w nią nie wjechał. Ocknął się wracając z głębi swojego umysłu. Powinien być w pełni skupiony. Jeśli dopuści do jakiegoś nieszczęścia to pożegnają się z Igrzyskami, a siostra nigdy by mu tego nie wybaczyła.
    - Wybacz... Po prostu mam ostatnio trochę spraw na głowie. Nie gniewaj się – podjechał do niej, by oprzeć się o jej ramię. Chciałby mieć jakąś podporę, osobę, z którą porozmawia, lecz mimo wszystko jego siostra... Westchnął ciężko. Przetarł zmęczone oczy i zgiął się na sekundę w pół. Gdy ponownie patrzył kobiecie w twarz nie wytrzymał i powiedział jej o swoich obawach. – Wydaje mi się, że mój ślub z Andreą wywiera na mnie zbyt wielką presję.
    - O czym ty mówisz? – odparła wyraźnie zdziwiona. – Spotykasz się od roku z Andreą, która jest cudowną, troskliwą, miłą i kochającą cię do szaleństwa kobietą. Nie ma w niej rzeczy, której nie można byłoby pokochać. Trafił ci się prawdziwy ideał – jej głos przybierał na sile, powoli bez swojej świadomości zaczęła się denerwować. Podparła się w bok z zadziorną miną. – Mama, tata i ja ją uwielbiamy, bo kto by jej nie lubił. Więc dlaczego mówisz, że ślub wywiera na tobie presję?
    - Problem tkwi w tym, że każdy z was oczekuje, że ja i ona weźmiemy ślub jak najszybciej. Cała wasza trójka ogląda suknie ślubne, sale balowe, w których można urządzić przyjęcie, nawet chodziłyście po cukierniach poszukując jej wymarzonego tortu weselnego. Czuję jakbym był zmuszony do małżeństwa, bo wy tego oczekujecie, a ja nie mam słowa do powiedzenia.
    - Przecież to kłamstwo – uniosła się mając zamiar bronić swojej przyszłej szwagierki, która stała się dla niej bliską przyjaciółką. Nie pozwoli bratu jej sobie odebrać. Musi ją poślubić! – Robisz coś dzisiaj po treningu? – w końcu nieco zwolniła swoje zapędy i uspokoiła się.
    - Pewnie pójdę odpocząć w domu. Położę się spać albo posłucham muzyki dla relaksu. Ostatnio znalazłem ciekawy cover i wciąż go puszczam na odtwarzaczu.
    - Więc porobisz coś innego – uśmiechnęła się kobieta, która zeszła z lodu. Gdy usiadła na ławkę zaczęła zdejmować łyżwy i czyścić je. On poszedł w jej ślady. – Zadzwonię zaraz do Andrei i powiem, by przyjechała do centrum miasta, bo właśnie jesteśmy po ćwiczeniach i wybieramy się na zakupy – wpierw mu się zdawało, lecz później dosłyszał, że mówi o swoich planach w liczbie mnogiej włączając do nich jego i Andreę. Przecież ledwo wczoraj wieczorem odprowadzał ją do domu. Czy oni są bliźniakami syjamskimi, że muszą przebywać nieprzerwanie obok siebie? Trochę żałował, że nie powiedział tych słów. – Pospacerujemy po sklepach, ja przymierzę jakieś ubrania, połazimy po galerii, pójdziemy na ciacho, spędzisz ze mną i z Andreą trochę czasu. Na koniec moglibyśmy pójść obejrzeć obrączki, które założycie na waszym ślubie. Wiesz... zawczasu musisz planować.

Ani trochę nie podobały mu się te plany, w które bez własnej woli został wciągnięty. Nie uśmiechało mu się łażenie po głupich sklepach, w których jest to samo, ani jedzenie słodyczy, których nie lubi. Poza tym narzeczoną widuje przez siedem dni w tygodniu od paru miesięcy. Czy prosząc o spokój, ciszę, wygodne łóżko i sen, prosi zbyt wiele?
Przez kolejne trzy godziny gryzł się w język i zaciskał zęby, by nie odpowiedzieć jakąś chamską odzywką do swojej siostry, która chodziła od butiku do butiku w poszukiwaniu kolejnych ubrań, a Andrea jej wtórowała. Był wkurzony, że musi użerać się z dwiema babami, którym tylko wydawanie kasy w głowie. Irytowały go ich piski, gdy dojrzały jakąś nową, markową sukienkę albo buty. W sklepie z kosmetykami spędzili chyba godzinę, bo Andrea nie mogła się zdecydować, która pomadka będzie bardziej pasować do jej cery. Przystawała z nogi na nogę zastanawiając się, która doda jej uroku i podkreśli kształtne, pełne usta. Po dobrej godzinie okazało się, że mimo, iż trzymała szminki w dwóch różnych opakowaniach, ich kolory były dosłownie identyczne. Różniły się po prostu firmą, która je wypuściła na rynek, więc opakowaniami. Myślał, że go cholera weźmie, gdy to wyszło na jaw. Spędzili sześćdziesiąt minut mając do wyboru kropka w kropkę ten sam kolor! Miał płonne marzenie, by w końcu znaleźć się z daleka od tych kobiet.

    - Możemy wejść jeszcze tutaj? – myślał, że się przekręci na samą myśl, że muszą włazić do kolejnego sklepu. Był kawałek za nimi, ale doskonale słyszał, co narzeczona planuje. Po jaką cholerę ona chce jeszcze coś kupować? Czy nie wystarczyły jej te cztery torby, które on taszczył?!

Gdy doszedł go cholerny pisk siostry myślał, że zaklei jej gębę taśmą klejącą. Głowa mu pęka, a ona drze się na cały regulator. Co gorsza ludzie zaczęli się dziwnie patrzeć na ich trójkę. Przyspieszył kroku, by znaleźć się obok Mirandy i Andrei. Raptownie Johnson rzuciła mu się na szyję i pocałowała w usta. Czuł na sobie wzrok dziesiątek ludzi, a to nie było miłe doświadczenie, gdy nie odbywało się to podczas zawodów.

    - Co was opętało? Obie drzecie się w niebogłosy. Zachowujecie się jakbyście były tu same. Co sprawiło, że jesteście tak zachwycone? – nie bardzo go to obchodziło, ale zapytał z grzeczności, poza tym i tak pewnie by mu powiedziały. Andrea nadal się do niego klejąc, mimo że ręce mu odpadały, złapała jego twarz i skierowała w górę, by zobaczył szyld sklepu, do którego narzeczonej tak się spieszyło.

Na białym tle, różową czcionką widniał napis „Salon Dziecięcy”. Spojrzawszy przez szybę dojrzał wewnątrz odzież niemowlęcą, łóżeczka, akcesoria dla dzieci, wózki i wiele innych rzeczy, które przydać się mogły rodzicom małych szkrabów. On jednak nie do końca rozumiał, dlaczego Andrea chciała tu wejść. Zadał to pytanie głośno, na co ona odpowiedziała kierując jego ręką na swój płaski brzuch. Uśmiechnęła się miło i odparła.

    - Niespodzianka, Keith.



4 komentarze:

  1. To ci niespodzianka, na pewno się cieszy.
    Myślę, że ciąża została wymyślona, żeby zmusić go do ślubu.
    Ivanowi jest ciężko, ale czy posłucha dobrych rad Charliego? Czy Charlie nie straci go?
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze cudownie, z rozdziału na rozdział jest coraz ciekawiej, już nie moge doczekać sie nowego postu*_*
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny<3

    Agnes V.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, czyżby była naprawdę w ciąży czy to podstęp aby szybko wzięli ślub? bardzo mu współczuję chce odpocząć a tutaj jeszcze gananie po sklepach, Ivan mam nadzieję, że w końcu się opamięta i czyżby z tą jego zemstą Bella miała coś wspólnego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniały rozdział, czyżby naprawdę jest w ciąży czy podstęp aby szybko wzięli ślub? (cóż wszędzie ostatnio węsze spiski), współczuję mu tutaj chce odpocząć, a czeka go gananie po sklepach... mam nadzieję, że Ivan w końcu się opamięta i czyżby z tą jego zemstą Bella miała coś wspólnego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń