Powered By Blogger

sobota, 23 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 7


Jak widzicie siódemkę wstawiam dzisiaj. Jutro będzie spore zamieszanie w domu, więc nie znalazłabym na to czasu. Szczerze mówiąc już mam dość tego braku połączenia z Internetem. Mam dobre wieści i złe. Dobre są takie, że wzięłam się za opowiadanie, które odłożyłam na długi czas. A złe to takie, że utknęłam w martwym punkcie z Nieznanym uczuciem. Robię co w mojej mocy, żeby zmusić się do napisania kilku rozdziałów, ale jakoś nie mogę. Jeśli skończą mi się rozdziały to będziecie musieli trochę poczekać, jakby coś, to dam znać za tydzień. A tymczasem dziękuję za komentarze :D






Wyszedł właśnie z łazienki z ręcznikiem przepasanym na wąskich biodrach i kolejnym zarzuconym na ramiona, zakrywającym jego plecy. Woda skapywała mu z czarnych włosów wytaczając sobie ścieżkę po twarzy i szyi, by w końcu wsiąknąć w puchaty materiał. Przeszedł przez salon i na dużym wiszącym zegarze zarejestrował, że dochodziła druga po południu. Uśmiechnął się na myśl, co nastąpi za godzinę. Z zadowoloną miną skierował się do pokoju gościnnego, w którym spędził noc. Zdziwił się, gdy zastał tam gosposię układającą jego ubrania równo na łóżku. Biała koszula była już wyprasowana, czarna marynarka nie miała na sobie żadnego włoska, tak jak spodnie, a buty były już wypastowane. Przyglądał się chwilę młodej kobiecie, która nie zauważyła jego obecności. Starannie wszystko przygotowała. Gdy mogła powiedzieć, że jest zadowolona ze swojej pracy i ją skończyła odwróciła się i już miała wychodzić, gdy ujrzała prawie nagiego gościa swojego pana. Natychmiast ostro się zarumieniała i spuściła wzrok, by nie zapatrzeć się w hipnotyzującą sylwetkę mężczyzny.

    - Pan Callaway kazał mi przygotować pańskie ubrania. Już je oczyściłam i uprasowałam. Wszystko jest gotowe do ubrania.
    - Pan Callaway, tak? – mruknął. – Dziękuję za to – uśmiechnął się sztucznie, co miał wyćwiczone do perfekcji.

Odprowadził kobietę wzrokiem, która opuszczając pokój od razu zamknęła za sobą drzwi. Domyślał się, że przyjaciel był dziś w szampańskim humorze, on zresztą także, ale Dann nad wyraz się cieszył z jego zamążpójścia. Już od wczoraj podśpiewywał sobie coś pod nosem, a przenikliwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie zastanawiał się jednak nad jego zachowaniem. To po prostu mogło być spowodowane zabawą jaka czeka na Dann'a, gdy Kaylor będzie przez rok dostarczać mu rozrywki.
Wytarł się niespiesznie, wysuszył włosy, na ile dokładnie mógł zrobić to jedynie ręcznikiem. Rzucił oba na łóżko i zaczął się ubierać. Musiał być gotowy do wyjścia o wiele wcześniej, bo korki na ulicach bywały koszmarne, z zwłaszcza teraz, gdy zbliżała się godzina, w której to większość ludzi wracała z pracy.


Po paru chwilach stanął przed lustrem w pokoju i uważnie się sobie przyjrzał. Garnitur zakładany tylko na wyjątkowe okazje leżał na nim świetnie. Śnieżnobiała koszula włożona była w czarne spodnie w kant. Od razu założył na siebie tegoż samego koloru marynarkę i krawat. Spojrzał w dół na wypastowane buty. Wszystko grało idealnie. Wziął do ręki grzebień i zaczesał gęste, czarne włosy do tyłu. Posłał sobie rozbawiony uśmiech. Skierował się do salonu, w którym czekał jego świadek.

    - Świetnie wyglądasz, panie młody – rzekł Dann siedzący w fotelu i bawiący się dwiema złotymi obrączkami z wygrawerowanymi wzorami.
    - I tak też się czuję, drogi przyjacielu. Dziś jest najpiękniejszy dzień mego życia, jak już wiesz, i jestem wielce uradowany, iż wkrótce zobaczę mego wspaniałego małżonka – powiedział poważnym, podniosłym głosem, na co Callaway prychnął kpiąco.
    - No proszę proszę, co za wysublimowane słownictwo. Jesteś gotowy? – wstał i podał mężczyźnie dwa kółeczka, będące symbolem przysięgi i zawarcia małżeństwa.
    - Za chwilę, szukam jeszcze mojego srebrnego łańcuszka. Widziałeś go może?
    - Nie zostawiłeś go czasem na toaletce w łazience? Przecież przed kąpielą jeszcze go miałeś.
    - Może faktycznie tam jest. Sprawdzę.


Jak się okazało zguba rzeczywiście tam była. Na szczęście nie spadła do zlewu, bo w takim wypadku, byłoby po niej. Właściciel szybko założył ozdobę i od razu schował ją pod kołnierzem koszuli. Poklepał się po kieszeni marynarki po raz -enty sprawdzając czy obrączki są na miejscu. Miał wszystko więc mogą już jechać.
Stał opierając się o swój samochód i patrzył jak przyjaciel zamyka dom trzymając w drugiej dłoni jakiś pakunek zawinięty w ozdobny papier w serca. Zapewne miał to być jego i Caleba prezent ślubny.

    - Aż mnie korci, żeby się zapytać co mi sprezentujesz.
    - Dowiesz się jak wrócicie do domu. Tylko uważaj z tym, jest bardzo delikatne.
    - Zluzuj. Mam nadzieję, że to coś praktycznego. Na przykład jakieś zabawki erotyczne, którymi mógłbym rozpocząć moje nowe życie z mężem u boku – zaśmiał się głośno.
    - A ty tylko o jednym – załadował niewielką paczkę do bagażnika i zatrzasnął klapę. Staną ramię w ramię z przyjacielem. – Czekasz tylko na jedno, co? Dzisiejszy dzień nie miałby dla ciebie wielkiego znaczenia gdyby nie to, że w końcu będziesz mógł kogoś wyruchać. Jesteś okropny. Pewnie będziesz się modlił, żeby przeżyć ślub i wesele, byle w końcu jechać do chaty i zaciągnąć Caleba do łóżka.
    - Bardzo podoba mi się jego imię, wiesz? Ciekawe jak wygląda. Ile ma lat? – rozmarzył się patrząc w błękitne niebo, na którym nie było ani chmurki.
    - Nie wiesz tego? Myślałem, że Baner ci chociaż to powiedział. Ale żeby nie znać wieku męża? – prychnął. – W sumie pieprzę jego wiek. Tu chodzi o ciebie – wytknął palcem Ledwooda.
    - Słucham cię uważnie – skrzyżował ręce na piersi.
    - Nie obchodzi mnie nic więcej jak to, że masz przez ten cholerny rok grać wspaniałego, troskliwego, kochającego męża nawet wtedy gdy będziesz miał ochotę go zabić. Dla takiego egoisty jak ty, podołać temu wyzwaniu będzie bardzo trudno.
    - Powiedziałem ci, że zrobię to co obejmują twoje zasady. Jeśli będziesz miał taką potrzebę, możesz mnie sprawdzać przychodząc do domu. Upewnisz się w przekonaniu, że jestem ideałem, wzorem męża. W końcu, co w tym jest takiego trudnego. Wystarczy jak będę sprawiał pozory takiego dla niego. Jak on uwierzy, że coś dla mnie znaczy to będzie łatwiej wygrać.
    - Kaylor, jesteś sukinsynem jak się patrzy. Tak się bawić ludźmi – mruknął pod nosem wywołując tym samym śmiech Ledwooda.



~~* * *~~


Prowadzony przez ciocię rozglądał się po wnętrzu Urzędu Cywilnego. Co kawałek mijali jakichś ludzi. Korytarze były szerokie, więc jego wózek mieścił się bez problemu nie przeszkadzając innym. W końcu dotarli do drzwi sali przygotowanej na jego ślub. Jego ślub. To brzmiało tak absurdalnie, a jednak to prawda. Czuł jak przebiega po nim zimno i gorąco na zmianę. Ręce mu się pociły ze stresu i nie wiedział do ma z nimi zrobić, więc trzymał je na podłokietnikach ściskając brzegi, aż mu knykcie pobielały. Serce biło mu jak szalone, wydawało mu się, że podchodzi ono do gardła. Zacisnął mocno powieki chcąc, żeby to wszystko dobiegło już końca. Boi się jak jeszcze nigdy. Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny dotyk dłoni, która należała do wspierającej go Lilith. Szła obok niego dodając otuchy radosnym uśmiechem. Nie bardzo mu to pomagało, ale cały czas powtarzał sobie w myśli, że da radę. Jakoś to przetrwa.
Zobaczył jak w stronę ich trójki zmierza uśmiechnięty od ucha do ucha Baner Ledwood. Był elegancko ubrany, przez co starszy mężczyzna zwracał na siebie uwagę kobiet, nawet tych kilkanaście lat młodszych od siebie. Gdy dotarł do nich od razu porwał do uścisku zaskoczoną Abigail. Następnie ucałował dłoń Lilith i wreszcie uścisnął dłoń jemu i poklepał go po plecach. I kto powiedziałby widząc ich, że to pracodawca – pracownik?

    - Nawet nie macie pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy. Abi wykonaliśmy kawał dobrej roboty, teraz reszta już nie zależy od nas. Caleb, przepraszam cię za żądania mojego syna, za moje i twojej cioci. Przytłoczyliśmy cię tym wszystkim, ale wierzę, że może być już tylko lepiej. Gdy mój syn usłyszał o tobie w jednej chwili diametralnie zmienił nastawienie do wielu rzeczy.
    - Tylko ja byłem przyczyną? Ciężko mi w to uwierzyć – mruknął pod nosem.
    - Mnie też było na początku, ale widać jest poważny. W końcu – to ostatnie dodał już w myśli.
    - Jak wielu będzie gości? – zapytała Raveza.
    - Najbliższa rodzina, paru znajomych, kilku pracowników z mojego wydawnictwa, których z pewnością Caleb zna. Goście mają zjechać się do naszego domu, a tu w urzędzie będziemy tylko my, po co gnieździć się w niewielkim pomieszczeniu w tyle osób? Czekamy jedynie na Kaylora i Danna.
    - Danna? – ponownie zadała pytanie Lilith.
    - Przyjaciel mojego syna, znają się od gówniarza – wyjaśnił.


Nie rejestrował co kto mówi. Jakoś zaczęło kręcić mu się w głowie w dodatku brzuch zaczął go boleć z nerwów. Dochodzi czternasta co widział na zegarku powieszonym na ścianie. Zaraz powinien zjawić się ten człowiek. Nie potrafił nazwać go per „mąż”. Niech ktoś go stąd zabierze. W pewnym momencie od zagłębiania się w ponurych myślach wyciągnęła go przyjaciółka.

    - Caleb ja wiem, że się przejmujesz, ale od kilku godzin czekam aż pochwalisz mój wygląd. Masz pojęcie ile kasy wydałam, żeby wyglądać na twoim ślubie jak księżniczka? A ty ani jednego miłego słówka mi nie powiedziałeś – odwróciła głowę w drugą stronę udając, że się obraża.


No oczywiście, Lilith uwielbia komplementy na swój temat. A on zawsze ich jej dostarczał. Wiedział co przyjaciółka próbuje uzyskać zagadując go. Nie wiedział czy jej się uda. Spojrzał na kobietę ubraną w długą suknię bez ramiączek. Była w dwóch odcieniach niebieskiego i intensywnego zielonego. Wyglądała przepięknie. Włosy miała skręcone i spięte wysoko spinką. Mimo tego i tak sięgały jej do łopatek. Włosy miała długie, i to była jedyna rzecz, którą w sobie najbardziej lubiła, więc właśnie o nie najbardziej dbała. Ciocia też wyglądała niezgorzej. Ubrała swoją ulubioną błękitną sukienkę, którą ponoć dostała jeszcze jako prezent od swojego męża. Nieźle się trzymała skoro po tylu latach potrafiła się w nią wcisnąć i wciąż wyglądać bajecznie. Uśmiechnął się lekko i pochwalił obie kobiety, i jedyne które były dla niego ważne.


~ Czasami lepiej nie myśleć, nie wyobrażać sobie, nie zastanawiać się, nie zadręczać. Po prostu oddychać i wierzyć, że wszystko skończy się dobrze ~


Cytat znaleziony w internecie





~~* * *~~


Gdy zajechał przed urząd było za pięć druga. Kaylor przejrzał się jeszcze w lusterku z ulgą stwierdzając, że włosy nie roztrzepały się. Zawsze miał z tym problem, bo nie lubił używać żadnych lakierów ani żeli do włosów, a w konsekwencji często fryzura mu się psuła. Na szczęście teraz tak nie było. Odetchnął ciężko. Miał ochotę zapalić fajkę, ale wstrzyma się jeszcze jakiś czas. Wysiadł z białego Lexus'a LFA i czekał aż przyjaciel wyrwie się z korków szybko doganiając go. Parę sekund potem zjawił się w czerwonym Ferrari 599 GTO. Mężczyzna zaparkował samochód obok niego i pojazdu ojca, bo nie wątpił, że czarne cacko należało właśnie do niego. Jego wygląd, dźwięk znał na pamięć. Kochał siedzieć za kierownicą w tym aucie kiedy był dzieciakiem.
Dann wysiadłszy ze swojego samochodu podszedł do niego, poklepał po plecach i puścił oczko. Jak zwykle cieszył się i szczerzył jak głupi do sera.
Z parkingu skierowali się wolnym krokiem do wejścia. Widzieli jak niektórzy ludzie wychodzą z pracy i zmierzają w tylko sobie znanym kierunku. W końcu dziś piątek, początek weekendu, a dla niego to oznaczało trochę więcej niż dwa wolne dni.
Żaden z nich nie zamierzał krążyć i błądzić po tych korytarzach, więc weszli do pierwszego lepszego pomieszczenia i zapytali się kobiety o numer sali, a gdy im odpowiedziała poszli tam szybkim tempem. Było kilka minut po czternastej, świetnie ojciec go zabije, bo znów się spóźnił, choć obiecał, że będzie pilnować czasu. Ale co miał na to poradzić, od zawsze był spóźnialski. W końcu natrafili na korytarz, w którym być może była salka z odpowiednim numerkiem.

    - Kaylor, czy to nie oni? – wskazał na grupkę osób stojących w oddali. Tamci ich nie widzieli. Za to oni dostrzegli, że jakaś urzędniczka otwiera drzwi do pomieszczenia, w którym powinni się znaleźć. Ledwood podążył wzrokiem za przyjacielem i momentalnie go zatkało.
    - To jest jakiś pieprzony żart – raptownie się zatrzymał w połowie drogi co zrobił również Callaway. Nie wiedział jak przyjacielowi, ale jemu nogi wrosły w podłogę.

Patrzył się na osoby wchodzące do pomieszczenia, wśród których była jakaś ruda dziewucha, przyjaciółka jego ojca oraz Baner pchający wózek z jakimś facetem. Drzwi zaraz się zamknęły pochłaniając przybyłych. On po prostu nie wierzył. Wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stali, a jego twarz wyglądała jakby co najmniej ducha zobaczył. Nie zwrócił uwagi, iż Dann mu się przygląda w powadze rejestrując każdy ruch jego ciała.
Jego podświadomość szybko ułożyła sobie wszystkie kawałki układanki. W głowie zaświeciła się lampka i zdał sobie sprawę co to wszystko oznacza. Mózg zaczął produkować różne scenariusze, które zaprowadziły go do tegoż momentu. Nie potrafił przyjąć do wiadomości informacji, które zaczęły się rodzić w jego głowie. A mianowicie to, że mężczyzna na wózku to Caleb, jego przyszły mąż, z którego cieszył się tak, jakby dostał wymarzoną zabawkę, która będzie mu służyła przez jakiś czas, a gdy się nią znudzi pozbędzie się jej. To się nie mogło okazać prawdą.
Zakrył twarz dłońmi i próbował nie warknąć wściekły na rodzica, że nie udzielił mu takiej ważnej informacji na temat mężczyzny, o którym sam wspominał!

    - To naprawdę jest jakiś pierdolony żart!
    - Kaylor, wyluzuj – mówił cicho próbując uspokoić bruneta.
    - Jak, do kurwy nędzy?! – syknął przez zaciśnięte zęby. – To nie może być on! Moim mężem miał być zdrowy facet, z którym mógłbym uprawiać seks ile razy mi się zamarzy! Miał być na każde moje zawołanie! Chciałem jakiegoś faceta, który rozłożyłby przede mną nogi! A nie jakiegoś kalekę! Przecież nie jeździłby na tym cholernym wózku gdyby był zdrowy! I ja niby mam żyć przez rok z kimś takim? Za chuja nie pójdę na taki układ.
    - Czekaj, co ty zamierzasz zrobić? – zauważył jak przyjaciel się odwraca i odchodzi w przeciwnym kierunku niż powinien się kierować.
    - Nie ma mowy żebym wziął ślub z tym kaleką nawet jeśli to ma być tylko na dwanaście miesięcy. Nie ma, kurwa, mowy – przyspieszył kroku by jak najszybciej znaleźć się z daleka od tamtych drzwi. Gdyby był tam wcześniej nie miałby na to szansy.
    - Kpisz sobie! Stój! Ledwood! Powiedziałem stój! – dogonił wzburzonego mężczyznę i złapał go za ramię, a gdy ten chciał się wyrwać wzmocnił uścisk.
    - Puszczaj bo jeszcze tobie przypierdolę!
    - No dawaj! Śmiało, to oddam ci z nawiązką! Jak możesz się tak zachowywać?! Przecież to nie jego wina, że nie chodzi. A ty nie powinieneś obwiniać o ukrywanie prawdy ojca, a wiem że chcesz, bo ty również mogłeś się bardziej tym wszystkim zainteresować! Gdybyś wypytał się jego o jakieś szczegóły czy coś, cokolwiek! Teraz ot tak chcesz zrezygnować? A co naszym małym układem?
    - Pierdolę to. Wygrałeś zadowolony? Nie mam zamiaru patrzeć na tego faceta.
    - Chyba się przesłyszałem. Ty, Kaylor Ledwood uciekasz? Mógłbym powiedzieć o tobie wszystko, ale w życiu bym się nie spodziewał, że gdybym nazwał cię tchórzem, to oszczerstwo stałoby się prawdą. Moje uszy i oczy nie chcą przyjąć do wiadomości co właśnie robisz. Uciekasz. Naprawdę nie sądziłem, że jak tylko pojawią się jakieś przeszkody na twojej drodze, ty rezygnujesz, poddajesz się. Dokładnie jak słabeusz. A myślałem, że nim nie jesteś. Już mniejsza o umowę, ale niech dotrze do ciebie co wszczynasz swoim zachowaniem. Może zapomniałeś, ale z tymi drzwiami ktoś na ciebie czeka. Poza tym reszta towarzystwa jest w twoim starym domu. Jestem bardzo ciekawy jak zareagują goście gdy dowiedzą się, że pan młody zwiał z własnej uroczystości.
    - Mam to gdzieś, niech myślą sobie co chcą. W życiu nie będę z kaleką, którym trzeba się zajmować, pomagać! Nie tak to miało wyglądać! Pieprzę to wszystko!
    - Ach tak? – przybrał na twarz obojętną minę. – Pomyślmy, jak bardzo w skali od jednego do dziesięciu Baner będzie na ciebie wściekły? Ja obstawiam numerek pod tytułem „Ojciec cię poćwiartuje, wsadzi twoje zwłoki do worka i zakopie kilka metrów pod ziemią”. A co z rozmową, o której mi opowiadałeś? Stracisz cały majątek, bo on cię oskubie co do grosza. Znasz swojego ojca, jak chce potrafi być groźny. Ja nie zamierzam mieć go za wroga. Wiesz, jeśli chcesz to idź do „Lust”, bo domyślam się, że tam właśnie zmierzałeś, zachlej się w trupa, poderwij kogoś i przeleć jakąś szmatę, która da ci dupy bez wahania, ale nie miej później pretensji, że mieszkasz pod mostem w kartonie.

Na cały wywód Callaway'a mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał ze złości. Kaylor może jest zapatrzonym w siebie idiotą, ale nie jest głupi, doskonale zdaje sobie sprawę, że jest właśnie podpuszczany. Ale może to otworzy mu oczy, skoro zwyczajna rozmowa nic nie daje. On sam był w kropce. Z jednej strony rozumiał Ledwooda, bo on nie wiedział jak zachowałby się będąc postawionym w sytuacji, kiedy przyszły małżonek jest niepełnosprawny. Zaś z drugiej, nie mogą winić Caleba za stan, w którym się znajduje. W końcu nie jest winą tego chłopaka, że porusza się za pomocą wózka inwalidzkiego. Kaylor nic o nim nie wiedząc potraktował go jak śmiecia. Nie zamierzał jednak prawić mu kazań, bo idealny też nie był. Chciał jedynie, by przyjaciel nie oceniał po pozorach jak nauczył się to robić.

    - Co ja mam, do kurwy nędzy, zrobić? – warknął przez zaciśnięte zęby. – To pytanie retoryczne, więc nie waż się odpowiadać Dann – zastrzegł podnosząc dłoń.

Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ogromnie się zawiódł. Już chyba wolałby żyć w kłamstwie myśląc, iż z Antrosą wszystko w porządku, niż mając świadomość rzeczywistości, która okazała się być brutalna. W tej chwili myślał tylko o sobie, jakie on by mógł wynieść na tym korzyści, ale nie dostrzegał żadnych. Przed oczami miał cholernego inwalidę, który zabrałby mu rok z życia nie oferując nic w zamian. Żyłby sobie w najlepsze korzystając z jego pieniędzy, a on nie dostałby niczego. Nawet seksu nie mógłby uprawiać, bo przecież jak? Nie da się tego robić z kimś takim! Wyraził na głos swoje myśli dotyczące minusów tego małżeństwa, których było od groma, oraz plusów, nie istniały w wyobraźni Kaylora.

    - A tobie jak zwykle chodzi o seks i pieniądze. Jesteś zachłanny i chciwy. Moim obowiązkiem przyjaciela jest ci pomóc, ale jak skoro ty nie dostrzegasz innych perspektyw?
    - Nie ma ich – ciągnął pewny swoich racji.
    - Kuźwa, mam cię dość. Ile można wałkować to z tobą? Udzielałem ci dobrych rad, nigdy nic nie narzucałem, ale jeśli teraz nie wejdziesz do tej sali, stracisz wszystko, przyjaciela także. Daję ci dziesięć sekund. Wybór należy do ciebie, Kaylor.

Nie chciało mu się wierzyć, że Callaway stawia mu ultimatum, jak on śmiał?! Nie będzie spełniał niczyich rozkazów! On sam jest sobie panem w władcą. Intensywnie myślał nad wyjściem z tej chorej sytuacji. Jak może w najszybszy sposób wykręcić się ze ślubu? Jeśli zaraz się tam nie pokażą to ojciec ich zabije. A raczej jego, bo znał jego nagminne spóźnianie się.
Nienawidzę ojca, nienawidzę siebie, a najbardziej nienawidzę tego chłoptasia. Odbiję sobie ten pieprzony rok! Tylko poczekajcie!
Odwrócił się na pięcie i napięty jak struna, z zaciśniętymi pięściami, z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego co się rusza, skierował się w stronę przeklętej sali. Zajęty własnymi myślami nie słyszał odliczania Dann'a, który schodził w liczbach od dziesięciu w dół. Zatrzymał się na jedynce, gdy zobaczył Ledwooda idącego w stronę przeciwną do wyjścia.

    - Co robisz? Nie zamierzałeś przypadkiem uciec?
    - Ślepy jesteś? Wezmę ten pierdolony ślub! Mam za dużo do stracenia!

7 komentarzy:

  1. No tak właśnie się spodziewałam ale jak ktoś jest dupkiem to nie mogło być inaczej, ale troch mi smutno, że masz problem z dalszymi rozdziałami, wiem że trochę masz do przodu ale chciałabym żeby to opowiadanie się skończyło a nie tak jak wiele innych zawisło w oczekiwaniu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez obaw, opowiadanie dojdzie do końca, ale zanim to nastąpi to minie jakiś czas. Jednak to nie ze względu na moją blokadę, a dlatego, że prawdopodobnie będzie miało wiele rozdziałów. Jeszcze będzie się trochę działo. Akcja nie będzie się kręciła tylko i wyłącznie o mieszkaniu razem i odczuciach bohaterów. Było by za nudno. Już nic więcej nie zdradzam. Postaram się pisać regularnie, ale nic nie obiecuję.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Ale mnie korci ten tekst. Moja ukochana tematyka. Ale cierpliwie czekam na całość. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, hej,
    autorko trafiłam tutaj jakoś tak niedawno, no cóż jeszcze nie przeczytałam poprzednich opowiadań, ale zabiorę się za nie niebawem... przeczytałam to opowiadanie aby być na bieżąco tutaj, podoba mi się, choć cóż, żal mi Celeba, ma niską samoocenę, a Kayler... ech... ale mam nadzieję, że trafi go strzała amora :]
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie miałam dostępu do internetu przez tydzień, nawet nie wiesz jak mnie to bolało, że nie przeczytam na czas Twojego nowego rozdziału T.T
    Ale czekanie się opłaciło *-*
    Jak zawsze cudownie *-*
    KOcham Twoje opowiadanie *-*
    Jestem ciekawa jak będą wyglądać ich relację po ślubie, skoro Kaylor tak zareagował na to, że Caleb nie chodzi :(

    Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział z niecierpliwością <3

    Życzę mnóstwa weny !!!

    Katrina

    OdpowiedzUsuń
  5. Tekst cudowny, ale dlaczego tego Caleb będzie musiał cierpieć?
    Mam nadzieję, że Kaylor szybko się zmieni.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    taka reakcja była do przewidzenia, jak jest się dupkiem, choć może Banner wpadałby do nich często...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń