Hej, kochani! Nie wierzę, że w końcu wrzuciłam rozdział. Jeśli jeszcze tu ktoś został, to przepraszam, że musieliście czekać aż pół roku. Wybaczcie, staram się jak mogę, ale powtarzam, jeden dzień wolnego w tygodniu raczej nie sprzyja moim chęcią tworzenia.
Jeszcze raz przepraszam i zapraszam na rozdział :)
- …
Porozmawiać? – nie spuszczając wzroku z mężczyzny prześwietlał
każde, nawet najmniejsze drgnięcie jego ciała. Powtórzył
pytanie zdając sobie sprawę, że chyba nie został zrozumiany. –
Miałbyś ochotę ze mną porozmawiać? – Starając się być
bardziej subtelnym, by po raz kolejny nie sprowokować kłótni,
położył dłoń na dłoni Keitha oczekując pozytywnej odpowiedzi.
Pragnienie rzucenia się na blondyna i przymuszenie do seksu było
nadzwyczaj duże, lecz z wiedzą jaką posiadał byłoby to
najgłupszym, co mógłby zrobić. Raz namawiał go do seksu, a
dostał w zamian bolesnego kosza. Przypomniało mu to, że Owen nie
należy do mężczyzn, z którymi zwykł spędzać noce i nie da się
złapać na byle co. Z jednej strony podobała mu się ta odmiana,
jednak miało to swoje minusy. Jeśli chciał coś zdziałać musiał
się bardziej wysilić i nie myśleć wyłącznie o cielesnej
przyjemności. Siedząc obok niego z pewnością nie tego teraz
potrzebował. Ale trudno było wykorzenić stare nawyki. Zaczerpując
powietrza głęboko w płuca obiecał sobie wspierać Keitha nie
powodując przy tym niekomfortowej atmosfery, bo sytuacja potoczy
się jak poprzednio. – Jeżeli jest coś, cokolwiek, co cię
dręczy, możesz po prostu powiedzieć, kotku. Przecież po to
właśnie przyjechałeś, a może się mylę?
- Chciałem
tylko pomówić o ostatnim spotkaniu. Nie chciałem, żeby tak się
to potoczyło. Żałuję swoich słów, powiedziałem zbyt wiele, w
końcu to co robisz, to twoja sprawa. Nie podoba mi się to, nie
pochwalam tego, ale nie mam prawa się wtrącać – zielone oczy w
końcu skierowały się w jego stronę, powodując gęsią skórkę.
Do tej pory wpatrywał się w podłogę, ucieszył się, że
nareszcie skupił na sobie jego spojrzenie. – W przeprosinach nie
pomagał fakt, że zmieniłeś hotel.
- Nie lubię
zostawać na długo w jednym miejscu, a w Pittsburghu spędziłem
stanowczo zbyt dużo czasu. Planowałem przenieść się do innego
miasta, ale na razie jedynie zmieniłem hotel. Ciesz się, inaczej
byłoby ci jeszcze trudniej – puścił mu oczko, za co dostał
mentalnego liścia w twarz.
- Uciekasz
od problemów – normalnie wkurwiłby się na to nieprawdziwe
stwierdzenie, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Miał
być wsparciem, a nie wydzierać się na faceta o byle pierdołę.
- Na
szczęście, jako jeden z niewielu ludzi na tym podłym i okrutnym
świecie, nie mam problemów. Żyję bezkonfliktowo. W
przeciwieństwie do ciebie. Widzę, że coś nie gra. Wcześniej,
gdy się spotykaliśmy byłeś rozluźniony naturalny, teraz napięty
jak struna i zdenerwowany.
Usiłując
jakoś wyciągnąć informacje przybliżył się do niego pozwalając,
by ich ramiona i nogi stykały się. Ten niewielki kontakt sprawił,
iż Owen mógł poczuć, że w trudnych chwilach ktoś z nim jest, a
jemu dawały malutkie poczucie zadowolenia.
W ogromnym
apartamencie dało się słyszeć oddechy dwóch osób i nic poza
tym. Ivan, siląc się na cierpliwość, której zwykle mu brakowało,
czekał, aż mężczyzna odezwie się pierwszy. Dawał mu czas na
ułożenie sobie w głowie tego, co chciałby powiedzieć. W tym
czasie Bard intensywnie zastanawiał się, czy mógłby zrobić coś
jeszcze, by poprawić humor swojego gościa. Przytulić go? Poklepać
przyjacielsko po plecach i zapewnić, że wszystko się ułoży? Sam
nie znosił takiego pieprzenia od czapy, więc z niemałym trudem
przychodziło mu wymyślanie słów pocieszenia. Jedyne co przyszło
mu na myśl, było:
- Niech
zgadnę, problemy z kobietą? – pozornie obojętny ton głosu
zdradzał cieniutką nić irytacji i frustracji. Próby ukrycia
oczywistego spaliły na panewce, doskonale zdawał sobie z tego
sprawę.
- Andrea –
jęknął męczeńsko – mnie zdradziła. Zdradzała do jakiegoś
czasu – ukrył twarz w dłoniach.
Ivan
pomyślał, że Keithowi jest po prostu wstyd, że pozwalał, aby
jakaś baba wpuszczała go w maliny. Wszakże przyznał kiedyś, że
nie kocha narzeczonej. Co powinno oznaczać, że jej zdrada nie miała
dla niego większego znaczenia. Dlaczego więc zachowuje się jakby
cały świat właśnie runął mu na głowę? Uwolnił się od
upierdliwej baby, czego jeszcze mógł chcieć?
- Jaki masz
dokładnie problem? – nie potrafił ukryć złości, gdyż wciąż
nie był w stanie zrozumieć mężczyzny. Nie lubił o czymś nie
wiedzieć. Wszystko nabrało sensu, z chwilą, kiedy blondyn odparł:
- Byłem
przekonany, że nosi moje dziecko – nim pełny sens tych słów
dotarł do niego, wściekłość na siebie samego zdążyła w nim
wezbrać. Gdyby nie trzymająca go dłoń i pragnienie bycia blisko
Keitha poderwałby się z siedzenia i znalazł pierwszą rzecz, w
którą mógłby uderzyć.
- Nie
wierzę.
- Nigdy bym
się po niej tego nie spodziewał. Przyzwyczaiłem się do myśli,
że zostanę tatą, spodobało mi się to.
- Nie! Nie
wierzę, że dobierałem się do faceta, który miał zostać ojcem!
Poczucie
winy zalało go niczym rzeka Missisipi Missouri trzy lata temu. Z
bólem serca uświadamiał sobie, że próbował odebrać dziecku –
co z tego, że jeszcze nienarodzonemu – ojca. Pomijając
puszczalską matkę, tatę miałoby wspaniałego, a on głupi
próbował to zniszczyć.
-
Uzgodniliśmy już, że dziecko Andrei nie jest moim. Spała z innym
– rzekł z goryczą.
- Ale wtedy
jeszcze o tym nie wiedziałem. Ono na pewno nie jest twoje?
- Nie jest.
Z powodu
jednego krótkiego zdania i jemu udzielił się paskudny humor.
Wierzyć mu się nie chciało, że mógłby zabrać dziecku rodzica.
Lepiej niż ktokolwiek wiedział, że wychowywanie się bez
porządnego ojca był trudnym przeżyciem. A wychowywanie się z
niewłaściwym było jeszcze gorszym.
- Obchodzi
cię to?
- Nie
rozbiłbym komuś szczęśliwej rodziny. Ojciec powinien być ze
swoim dzieckiem. Opiekować się, dbać, troszczyć, kochać ponad
wszystko – zaczął spacerować po salonie usiłując poukładać
myśli. – Miałem ci pomóc się pozbierać, przez ciebie sam
potrzebuję pomocy – zaśmiał się bez przekonania. – Moja mama
pewnie się w grobie przewraca na widok wygłupów swojego głupiego
syna.
Keith
zrozumiał, że jednak nie był jedynym, który miał ze sobą
problemy. Podły nastrój ustąpił chęci szczerej rozmowy z Ivanem,
jego również coś męczyło. Mogli wzajemnie wylizać swoje rany,
bo obaj zostali skrzywdzeni.
Usiadł
wreszcie zaczynając mieć dosyć bezsilności, czuł jakby wszystkie
siły opuściły go w jednym momencie. Pierwszy raz od dawna naszła
go nieodparta chęć zamknięcia się w pokoju i owinięcia kołdrą
aż po czubek głowy. Z jakiegoś powodu zawsze mu to pomagało.
Jednak od lat przy tym brakowało mu delikatnej dłoni i czułych
słów najważniejszej kobiety na świecie.
- Ludzie to
potworne stworzenia – Ivan mruknął jakby do siebie, lecz mógł
usłyszeć każdy wyraz.
Czuł, że
dzisiejszego dnia wszystko się wyjaśni. Troski i kłopoty odejdą
choć na moment, gdy będą sobie opowiadać o rzeczach, które
spotkały ich w życiu, a nie były one powodami do szczęścia. Miał
ochotę usiąść obok Barda z kubkiem czegoś ciepłego do picia i
wyrzucić z siebie wszystko. I tak też się stało. Długo tłumaczył
mu całą historię od początku. Z rodziną, której się słuchał,
bo zależało mu na uznaniu i pochwałach, o siostrze, która nie raz
dawała mu w kość, lecz była jedyną rozumiejącą go osobą.
Szczerze mówił o niechęci do ślubu z Andreą, jednakże ubolewał
nad faktem, że jej dziecko nie jest jego. Od miesięcy wpajał sobie
przecież co innego i przygotowywał się do najważniejszej roli w
swoim życiu. Narzekał na ostre treningi i chęć wygrania zawodów
za wszelka cenę, mimo iż się dobrze bawił, bo łyżwiarstwo
kochał, musiał patrzeć dalej, widzieć więcej. Nie potrafił
wyobrazić sobie, że może zmienić swoje życie, a jednak dzięki
Ivanowi zaczął dostrzegać do tego powody i sposobności. Ciężar
z serca ustąpił spokojowi duchowemu i oczyszczeniem swojego umysłu.
Wydawało mu się, że narodził się na nowo z nowymi planami,
ambicjami, celami, z nowym życiem, w którym Ivan odgrywał rolę
anioła stróża, chociaż ten anioł również potrzebował nowego
startu i opiekuna.
- Andrea
nie należy do najmądrzejszych kobiet na świecie, ale potrzebuje
pomocy. Tamten facet nie zostawi rodziny, żeby zająć się nią i
dzieckiem, wiem to. A rodzina? Odsunie się od niej, bo przyniosła
jej wstyd.
-
Zaopiekujesz się nią? To będzie twój nowy początek?
- Moim
początkiem będzie życie w zgodzie z samym sobą – puścił do
Ivana oczko. – Ona mnie nie obchodzi, nie chcę po prostu, by jej
dziecko miało trudne i nieprzyjemne dzieciństwo. Każdy zasługuje,
by przeżyć je w cudowny i magiczny sposób.
- Cudowny i
magiczny, mówisz – westchnął długowłosy odnosząc opróżnione
szklanki do zlewu. – Życie to nie bajka, kotku. Nic nie jest
idealne czy piękne. Niektórym się w życiu poszczęściło, jak
jej, bo ma ciebie, a inni... – nie dokończył milknąc na chwilę.
Stał odwrócony do niego plecami, a gdy już ich spojrzenia się
spotkały, ujrzał na bladej twarzy Barda uśmiech.
- W końcu
wyrzuciłeś to z siebie, kotku. Jak mniemam czujesz się lepiej.
- O niebo –
westchnął z lekkością. Zdawało mu się, że może góry
przenosić, czuł niewyobrażalną siłę i pewność w to, co
zamierzał zrobić. – Teraz tylko pozostało pogadać z Andreą i
podzielić się z nią moim pomysłem. Nie za bardzo będzie miała
możliwość odmówić.
- Jesteś
dobrym facetem – odrzekł po chwili milczenia Ivan. – Nie mówię,
że wszystkie, ale kobiety są słabsze, potrzebują uwagi, troski,
miłości i bezpieczeństwa. Zwykle to mężczyzna im to zapewnia.
Uważam, że każda powinna trafić na takiego jak ty.
Ivan stojąc
plecami do niego zmywał naczynia i nie wiedzieć czemu mówił coś
nieprawdopodobnego. Jego głos był zakłócany przez szum lecącej
wody, jednakże wydawał się zadziwiająco smutny. Zawsze, gdy jest
szczery i ze mną rozmawia, unika mojego wzroku, przebrnęło przez
myśl Keithowi. Wyrzucając z siebie słowa prawdy musiał coś
robić, zajmować w międzyczasie czymś ręce, jakby odwracając
uwagę mózgu, by nie uronić łez. Wydaje mi się, że gdybym kazał
mu się teraz odwrócić i skupić na mnie, płakałby. A może to
tylko głupie wrażenie?
Po umyciu
obydwu szklanek Ivan wziął się za szorowanie zlewu. Ścierką
wycierał zaschnięte plamy, chociaż Owen mógłby przysiąc, że
zlew lśnił czystością. Kiedy wszystko zostało już wypucowane
przeniósł się kawałek dalej do jadalni, w której poustawiał
równo krzesła. Dalej prawiąc mu komplementy, bo jak mógł
inaczej to nazwać?
- Chyba
trochę przesadzasz – rzucił speszony. Nigdy mu to nie
przeszkadzało, ale kiedy pochwały wylatywały z ust Barda,
stopniowo jego twarz pokrywała się szkarłatem. Nawet własna
matka rzadko go za coś pochwaliła.
-
Dowiedziałeś się o dziecku narzeczonej, choć jej nie kochałeś,
postanowiłeś wziąć na siebie ciężar bycia rodzicem. Nawet gdy
okazało się, że nie jest twoje i tak chciałeś tej kobiecie
pomóc. Nie wyobrażam sobie, że mógłbyś ją skrzywdzić w
jakikolwiek sposób. Tylko wiesz... Mężczyźni tacy jak ty to
gatunek niemal wymarły. Niektóre kobiety zostały skrzywdzone tak
wiele razy, że nie widzą nadziei na stworzenie prawdziwej rodziny.
Niektóre popadają przez to w depresje i robią rzeczy, których
nigdy wcześniej by się nie dopuściły. Ona zasługiwała na
szczęście, na miłość, bezpieczeństwo. A przez całe życie
była sama, z dzieckiem, z bękartem, zdana tylko na siebie, bo nie
znalazł się nikt, kto naprawdę chciałby jej pomóc.
Mężczyzna
opuścił salon na kilka chwil, podczas których Keith starał się
dociec, co też blondyn planuje. Czekał na niego cierpliwie nie
ruszając się z miejsca nawet o milimetr. Był zaniepokojony, lecz
równocześnie potwornie zaciekawiony. W chwili, gdy Ivan stanął
naprzeciw niego podniósł wzrok. Przed jego twarzą ukazała się
fotografia w ramce. Lustrzana ramka błyszczała się niczym diamenty
w słońcu, natomiast zdjęcie w niej zamknięte było szare,
wyblaknięte, prawy górny róg został oderwany, wszelkie zagięcia
i plamy zdradzały długość jego życia. Keith wziął je do rąk i
przyjrzał się mu uważnie. Oczywiście pierwszym co rzuciło mu się
w oczy była młoda, mógłby rzecz, bardzo młoda kobieta, o długich
jasnych włosach. Delikatna twarz o subtelnych rysach przypadłaby do
gustu niejednemu mężczyźnie, lecz co było ważniejsze, oczy tej
kobiety się śmiały. Piękny uśmiech rozkwitał od ucha do ucha,
wyglądała jakby była najszczęśliwszą osobą na świecie. Jej
kwiatowa sukienka sięgała prawdopodobnie aż do ziemi, jednak nie
mógł być tego pewien, gdyż zdjęcie kończyło się w miejscu
kolan. Uśmiechnął się mimowolnie, aura tej pięknej dziewczyny
sprawiała, że i jemu zrobiło się dziwnie ciepło na sercu, jakby
fotografia potrafiła zarażać szczęściem. A może był to efekt
tego, że na rękach trzymała swoje dziecko. Mógł to oczywiście
być ktoś inny z rodziny, ale wydawało mu się, że dziecko –
może dwuletnie – jest jej.
- Piękność
– odrzekł krótko. Poczuł jak obok niego sofa się ugina, a Ivan
siada obok.
- Wiem –
po dłuższej chwili dodał – była najwspanialszą osobą na
świecie. Nie ma człowieka o serdeczniejszym sercu niż ona.
Uważasz, że ktoś, kto nosi w sercu tylko dobro zasługuje na
okropne i nieudane życie? Ona, właśnie ona, przede wszystkim ona,
powinna żyć długo i szczęśliwie. Z kimś kto kochałby ją do
końca swoich dni, kto sprawiałby, że uśmiech nie schodziłby z
jej twarzy. Powinna spełnić swoje marzenia, mieć kochającą się
rodzinę. Ale świat okazał się dla niej piekłem, w którym
cierpieniom nie było końca.
- Jeśli ta
kobieta jest dla ciebie tym, kim wydaje mi się, że jest, to mylisz
się. Spójrz jak się uśmiecha trzymając swojego synka na rękach
– posłał Ivanowi promienny uśmiech, lecz ten nie odpowiedział
tym samym. Skierował na niego swój wzrok, ale nie było w nim nic
pozytywnego, ani jednej iskierki dobra.
- Uważasz,
że szesnastolatka, którą zostawiono samą z bękartem jest
szczęśliwa?
- Czemu
mówisz w ten sposób? – zdenerwował się, bo nie podobało mu
się, że Ivan samego siebie nazywa bękartem. To słowo brzmiało
okropnie, miało taki bolesny wydźwięk, że nie powinno się go
używać.
- Czemu?
Bard nie
potrafił dłużej ukrywać swojego zirytowania, dlaczego ten
człowiek niczego nie rozumie?! Jest tak głupi czy niedomyślny?!
Jeszcze jedno niepotrzebne słowo Owena, a Ivan wyjdzie z siebie i
stanie obok. Gdy już miał zabrać mu fotografię – po jaką
cholerę w ogóle mu ją pokazał? – spostrzegł, że mężczyzna
przygląda się odwrocie zdjęcia rodzinnego.
- Co to
jest? Nigdy wcześniej nie widziałem takich znaków.
- „З
днем народження, мій улюблений син.”
– przeczytał po krótkim namyśle Bard najbardziej obojętnym
tonem głosu jaki tylko udało mu się w sobie znaleźć. – To
znaczy „Wszystkiego najlepszego mój ukochany synu.” w języku
ukraińskim. Moim ojczystym. Mały prezent od mamy na moje drugie
urodziny – wzruszył ramionami jakby miało to dla niego
niewielkie znaczenie, w rzeczywistości była to najcenniejsza
pamiątka po najwspanialszej kobiecie, która kiedykolwiek stąpała
po tej ziemi.
Czuł, że
musi dać Keithowi nieco czasu na oswojenie się z nowymi
informacjami. Doskonale zdawał sobie sprawę jak trudno było w to
uwierzyć. Mama kupowała mu tak dużo książek do nauki języka
angielskiego na ile było ją stać, by mógł się wpasować w
otaczający go nowy świat. Z jej pomocą ciężko pracował, by
wyrobić u siebie również odpowiedni akcent. Nawet Charlie miał
wątpliwości, czy wierzyć w opowieści o Europejskim pochodzeniu,
według niego Ivan był Amerykaninem jak się patrzy. Teraz nim był,
oczywiście, lecz pochodził z Ukrainy i był z tego dumny, ponieważ
to kraj jego mamy.
- Nie
wyglądam? – zachichotał.
- Trudno
powiedzieć – zmarszczył brwi – lepszym określeniem byłoby
„nie brzmisz”. A przynajmniej w życiu bym o tym nie pomyślał.
- Mama
mieszkała w Sokolnikach, to wieś pod Lwowem. Ale co ja ci
tłumaczę, ty pewnie nawet nie wiesz gdzie leży Ukraina –
prychnął śmiechem Ivan, na co Owen natychmiast zrobił się
czerwony ze wstydu. – Ha ha, wyluzuj, zdaję sobie sprawę, że
połowa Amerykanów nie potrafi wymienić nawet jednej czwartej
europejskich państw. To pewnie dlatego, że kosmici atakują tylko
Stany Zjednoczone. Gdyby atakowali Europę to sprawa miałaby się
inaczej.
- Więcej
Amerykanów poznałoby resztę istniejącego świata?
-
Dokładnie, kotku – puścił mu oczko.
- Jednak
coś mi nie daje spokoju. Jak się tutaj znaleźliście? Ukraina i
USA nie leżą raczej po sąsiedzku.
- Człowiek,
który spłodził jej dziecko umył od całej sprawy ręce, bo sam
miał żonę i trójkę dzieciaków. A jak to nastolatki, żyła
marzeniami o karierze w wielkim, pełnym przepychu świecie. Więc
wszystko postawiła na jedną kartę. Uzbierała pieniądze na
wyjazd do Stanów – z niemałymi problemami pewnie – wzięła
mnie i liczyła, że tutaj osiągnie to, czego w małej miejscowości
nie dałaby po prostu rady.
- Jej
rodzina się nie sprzeciwiała? W końcu ich nastoletnia córka....
- Skoro
była na tyle dojrzała, żeby uprawiać seks i zrobić sobie
dziecko, była na tyle dojrzała, by samodzielnie podejmować
decyzje i zadbać o samą siebie i mnie. Tak oni uważali, ja sądzę,
że ten wyjazd był im na rękę, pozbyli się córki, która
„puściła się z żonatym”. Cała wieś przecież gadała.
Ponad pięć tysięcy osób! Mama mi mówiła, że miała młodszą
siostrę, więc ich rodzice pewnie liczyli na to, że ta druga
wyrośnie na ludzi.
- Więc
przyjechała do Stanów z dwuletnim dzieckiem, co dalej?
- Od
tamtego momentu miała rozpocząć się jej wielka przygoda. Miejsce
życie, przyjęcia, praca na Broadwayu, ponieważ w niego celowała.
Pragnęła występować w teatrze – przez jego twarz przeszedł
cień smutku. – Ale już po paru dniach okazało się jak wielki
popełniła błąd. Wiele razy próbowała, lecz za każdym
odpowiadali jej tym samym „pani dziękujemy”. Jej cel, Nowy Jork
kompletnie zniknął jej z oczu, była zrozpaczona. Po dwóch
miesiącach kończyła nam się wiza, dlatego musiała znaleźć
jakąś pracę, dzięki której moglibyśmy tu zostać, ponadto
pieniędzy też było nie za wiele. Powrót do domu był wykluczony.
Od tamtej pory tułaliśmy się do jednego miejsca do drugiego. I
tak zleciało parę ładnych lat. Pamiętasz miejscowość, do
której cię zabrałem, słonko?
- Do której
mnie porwałeś? Tak pamiętam. Putneyville.
-
Zamieszkaliśmy w niej, gdy skończyły się nam wszystkie opcje.
Było nawet miło. Dorastałem tam, uczyłem się, mama robiła
wszystko, bym mógł mieć beztroskie dzieciństwo. Nie udało się
jej niestety, bo próbowałem popełnić samobójstwo w wieku
trzynastu lat. Chore, nie?
- Miałeś
ku temu jakiś poważny powód? - zaniepokoił się.
- Hmm,
chyba nie. Może po prostu chciałem sprawdzić czy jestem
nieśmiertelny?
- Nie żart
–
- Mama
zachorowała – uciął bezlitośnie. Po przełknięciu rosnącej
guli w gardle kontynuował. – Bałem się, że stracę jedyną
osobę, której na mnie zależało. Płakałem i błagałem sam nie
wiem kogo, by mi pomógł. Tamtego wiosennego dnia drogą przy rzece
przejeżdżał akurat mężczyzna, który mnie przed tym wszystkim
powstrzymał. I teraz największy, pierdolony zbieg okoliczności –
ten facet był lekarzem. Za własne pieniądze wyleczył moją mamę,
przez kilka kolejnych tygodni wracał do nas przywożąc dla niej
lekarstwa – wywarczał przez zaciśnięte zęby.
- To chyba
dobrze, skoro wam się nie przelewało. Mieliście kogoś, kto –
- Dla niej
lepiej by było, gdyby umarła wtedy przez chorobę. Gdybym wiedział
to, co wiem teraz, nigdy nie pozwoliłbym temu śmieciowi zbliżyć
się do Anneliesa. Pozwoliłbym jej wtedy umrzeć, bo jej kolejne
lata składały się tylko w cierpienia. Pomógł jej? Tak. Była mu
wdzięczna? Oczywiście! Zakochała się w nim? Jak najbardziej. Czy
zgodziła się z nim zamieszkać, gdy się jej oświadczył? A która
kobieta by tego nie zrobiła? Na początku było jak w bajce.
Mieszkaliśmy w pięknym domu, nigdy takiego nawet na oczy nie
widziałem. Mama była zachwycona. Pozwolił się jej uczyć,
kształcić, ja miałem nowe ubrania, świetne zabawki. Przez
pierwsze trzy lata nasze życie wydawało się snem, dopiero zimą
mając szesnaście lat uświadomiłem sobie, że był to istny
koszmar. Piękna otoczka za jaką chował się szanowany doktor
medycyny nie mogła utrzymywać się wiecznie. Przyłapałem go na
gorącym uczynku z jakąś kobietą przed hotelem. Wkurwiłem się,
zacząłem się wydzierać jak głupi, co on sobie wyobraża. Jego
żona czeka na niego z kolacją, martwi się, czy coś się nie
stało, a on zabawia się w najlepsze z jakąś dziwką. Uśmiechnął
się do mnie tylko i powiedział „A ty myślisz, że twoja matka
kim jest?” Dając mi w ten sposób do zrozumienia, że Anneliesa
niczym nie różni się od prostytutki, która szła z nim wtedy do
łóżka. Po powrocie wszystko jej wyśpiewałem, dodając, że on
jej nie kocha, zdradza.
- Musiała
się wściec – mruknął Keith.
- Ani
trochę. Wyglądała jakby się cieszyła – prychnął. – Wtedy
jeszcze tego nie rozumiałem, dowiedziałem się tej samej nocy, gdy
ten skurwysyn wrócił do domu. Słyszałem jak na nią krzyczy
„Pozwoliłaś, żeby się dowiedział”, „To twoja wina
szmato”, „Pożałujesz tego”, „Klękaj”. Kopał ją, bił,
traktował jak... – zacisnął zęby, kostki na ściśniętych
pięściach pobielały, a usta miały ochotę wykrzyczeć najgorsze
przekleństwa. – W szpitalu, kiedy umierała przez niego, wyznała
mi, że to zaczęło się parę miesięcy po ich ślubie. Traktował
ją jak wszystkie dziwki, dla niego nie różniła się od
ulicznicy. Bała się, że i mi zrobi krzywdę, gdy będzie
próbowała się sprzeciwić.
- Chroniła
swoje dziecko, kochała cię – Ivan poczuł na swoim ramieniu
ciepłą dłoń.
- Chroniła
przez całe życie, swoim kosztem. Ona cierpiała, aby mógł się
śmiać i żyć normalnie. Przez całą noc znęcał się nad nią
na różne sposoby, a ja nie mogłem... nie potrafiłem jej pomóc.
W końcu zmarła w szpitalu z okropnymi obrażeniami. A ja obiecałem
sobie, że znajdę tego szatana i wyślę go z powrotem do piekła.
Szukam go od lat i do dzisiaj nic nie wskórałem – powiedział z
żalem bardziej do siebie niż do Owena.
- Twoja
mama na pewno była niezrównaną kobietą, troskliwą, kochającą,
każdy by takiej pragnął – odrzekł delikatnie. – Masz rację,
nie zasłużyła na zło, które ją spotkało. Bardzo ci współczuję
– nie wiedział co więcej powiedzieć. Czasami bardziej niż
słowa, działały gesty. Dlatego też nie czekając na protesty
Ivana złapał go za rękę przyciągając do siebie. Ułożył jego
ręce na swoich plecach i w końcu przytulił tak mocno, by
mężczyzna nie mógł spokojnie oddychać. W pokoju panowała
absolutna cisza, tylko zegar i jego tykające wskazówki dawały
znać, że czas nadal płynie i będzie płynąć czy oni tego chcą,
czy też nie. Owen poczuł jedynie lekkie drżenie ciała Barda,
lecz nic poza tym. Ivan natomiast bardzo się starał, by cieknące
mu po czerwonych, ogolonych policzkach łzy nie spadły przypadkiem
na ubranie Keitha. Ten na pewno poczułby na sobie ich ciężar i
zorientowałby się co się dzieje. Nie lubił litości, nie lubił
płakać przy ludziach, okazywać słabości. Emocje powinno trzymać
się na wodzy, nie obarczać nimi innych.
- Może to
tylko moje głupie gadanie, ale dlaczego po prostu nie odpuścisz?
Zapomnisz o zemście i zaczniesz naprawdę żyć. Nie chcesz tego? –
zapytał ostrożnie wiedząc, że to delikatny temat. Przytrzymał
go mocniej na wypadek, gdyby urażony mężczyzna próbował mu się
wyrwać.
- Keith –
mocny i dosadny głos, wydawałoby się, załamanego teraz Barda
wywarł na nim niemałe wrażenie – znalezienie tego śmiecia i
zniszczenie mu życia to mój jedyny powód do życia. Zniszczę go
tak, jak on zniszczył moją mamę. Dlatego moim priorytetem nie
jest zdrowie, ale „Red Walls”. Wiem, że prędzej czy później
go tam znajdę. Zawsze zabawiał się z tamtejszymi kobietami, więc
dam mu tę kobietę, a później zniszczę.
* * *
To było na
studniówce. Kiedy miał się pierwszy raz pokazać w szkole ze swoim
chłopakiem wśród znajomych i reszty uczniów. A potem na
egzaminach końcowych, w końcu na studiach. Później u terapeuty i
różnych lekarzy, którzy starali się pomóc mu z uciążliwą
bezsennością. Za każdym razem przechodził drogę przez mękę i
potworny stres. Gdzieś w głębi serca go odczuwał, a wszystkie
wnętrzności podchodziły mu do gardła. Później te okropne chwile
dopadały go, gdy musiał wytrzymać z Rene bez skręcenia mu karku
pod jednym dachem. W porównaniu do intensywności tamtego
zdenerwowania i stresu ten, który nawiedził go właśnie teraz był
zaledwie łaskotaniem w żołądku.
Nienawidził
odświętnego ubioru. Garnitur to nie jego bajka, wystarczyłyby mu
jeansy, glany i jakiś podkoszulek, lecz kochanek zagroził, że
zrobi mu krzywdę, jeśli pokaże się w takim wydaniu publicznie,
toteż musiał spasować. Co sekundę poprawiał postawione na żel
czarne włosy, które w apartamencie nie chciały się za żadne
skarby świata odpowiednio ułożyć. Dłonie mu się pociły jak
nigdy i to nie dlatego, że było ciepło. Zdawało mu się, że
mankiety od koszuli są jakoś krzywo, więc nie przestawał ich
obracać i zapinać na inny sposób.
- Kurwa, co
za gówno on kupił.
- On? –
syknął Rene. – Przecież to nie ta koszula. Tę sobie sam
musiałeś kupić, mnie w to nie mieszaj – podszedł do mężczyzny,
by poprawić mu czerwony krawat, który bardzo mu pasował, zdaniem
Rene.
- Dlaczego
musiałem go założyć? Zaraz mnie szlag trafi.
- Mówisz o
krawacie czy garniturze?
- Obydwa –
podniósł lekko wzrok, by zobaczyć jak lśniące są w tej chwili
oczy Castelli. Uwielbiał na nie patrzeć, nigdy nie będzie miał
dosyć.
Taksówka,
która ich przywiozła przed dom matki Rene już dawno odjechała,
oni jednak nie zapukali jeszcze do ogromnych drzwi, bo ich obu zżerał
stres. W tym momencie łyżwiarza trochę mniej albo tego nie
okazywał. Oczywiście trudno było oderwać wzrok od pięknych drzew
i kwiatów rosnących wokół posiadłości, lecz Deakin był na tyle
zdenerwowany, by ich na chwilę obecną nie zauważać, natomiast
młodszy z tej dwójki był przyzwyczajony i ignorował obecność
krzaczorów, którymi zachwycała się jego rodzicielka.
-
„Mężczyzna w niczym nie wygląda lepiej niż w garniturze, no
chyba że jest nagi”, tak mówiła moja mama i muszę się z nią
zgodzić. Wyglądasz fantastycznie, tylko brakuje ci odpowiedniego
wychowania, nie zachowuj się jak prostak – zaśmiał się blondyn, widząc zmarszczone czoło kochanka. – Przemęczymy się na
obiedzie, na deserku i wrócimy do hotelu. Będzie odpukane i nie
będę musiał się tu pokazywać przez następnych kilka miesięcy.
Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to ci to dzisiaj wynagrodzę
– posłał brunetowi zaczepny uśmieszek puszczając przy tym
oczko. Kierując się w stronę drzwi wejściowych rzucił: –
Wyglądasz bosko, zostaw te włosy i ubranie w spokoju.
Witam,
OdpowiedzUsuńo ja kochana jak ja się cieszę z nowego rozdziału, bardzo się z tego cieszę... trochę zwolniłam z czytaniem aby po prostu potem długo nie czekać na rozdział, a mieć tak płynnie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo, bardzo wyczekiwany przeze mnie kolejny rozdział, za który serdecznie dziękuję. Weny życzę i czekam na kolejne. Wierny czytelnik
OdpowiedzUsuńOo super, że się pojawił! Czekam na kolejny rozdział, to opowiadanie ma w sobie to "coś":) zresztą pozostałe opowiadania również się bardzo fajnie czyta!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że do nas wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Czekam na kolejne rozdziały i weny życzę!
OdpowiedzUsuńFantastyczne opowiadanie, cieszę się że postanowiłaś je kontynuować. Będę trzymać kciuki, żeby udało Ci się je dokończyć. Dużo weny życzę
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Olga
Hej,
OdpowiedzUsuńkochana, wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
noni sporo weny, czasu i chęci... no bo ja czekam na rozdział ;)
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńkochana tęsknie bardzo za tą historią, wróć do nas... no nie tylko za tą ale za Twoimi opowiadaniami...
weny życzę...
Pozdrawiam Basia
Hej :)
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że nie porzuciłaś pisania i jeszcze do nas wrócisz ze swoją cudowną poruszającą historią :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej. Żyjesz jeszcze mam nadziej ze kiedyś wrócisz to do nas i zaskoczysz jakimś kolejnym nowym dziełem :D
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, w końcu poznaliśmy historię Ivana, nie miał lekko w życiu, ale tak jak Keith
powiedział, matka robiła wszystko dla syna aby to jemu było lepiej... ale widać że naprawdę dają sobie wsparcie... och obiadek, Charlie w garniturze mmm... i ewentualne wynagrodzenie Rene będzie gorąco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Wynn Casino, Las Vegas - Mapyro
OdpowiedzUsuńWynn 경기도 출장샵 Hotel and Casino is a 5 star 논산 출장마사지 resort located in Las Vegas, Wynn Hotel and Casino 태백 출장마사지 is located on 여수 출장샵 the Las Vegas Strip, a 영주 출장안마 3 star hotel with 1,100 guest rooms, Rating: 4.5 · 1,100 votes
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, w końcu poznaliśmy historię Ivana, oj chlopak to nie miał lekko w życiu, ale tak jak Keith powiedział, matka robiła zawsze wszystko dla syna, aby to jemu było lepiej... obiadek... Charlie w garniturze mmm ciacho... i ewentualne wynagrodzenie Rene będzie gorąco...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga