Powered By Blogger

niedziela, 25 czerwca 2017

Lodowa powłoka - Rozdział 10


Hej Kochani! Wiem, dawno mnie nie było. Tęskniłam za wrzucaniem dla Was rozdziałów, na szczęście wróciłam tak jak obiecałam. Na początek chciałabym podziękować Wam wszystkim za cierpliwość (przeze mnie wymuszoną), za każdy Wasz komentarz i za to, że jesteście. Mimo że czasami nie odpisuję na większość, to jestem podekscytowana, gdy je widzę i dostaję. Są osoby, które pod każdym rozdziałem zaznaczają swoją obecność i to mnie bardzo cieszy. Mam nadzieję, że ci z Was, którzy po prostu czytają bez ujawniania się, również czerpią przyjemność z czytania moich tekstów.
Wracam z nową porcją twórczej weny, zapałem i wielkimi chęciami, których wcześniej mi brakowało.
Nie obiecuję, że będę wrzucać kolejne części historii regularnie, ale na tyle, abyśmy - Wy i ja - byli zadowoleni. Zapraszam na rozdział :D







Swoje ogromne zdziwienie Rene ukrył, zakładając na twarz maskę obojętności, sprawiającej wrażenie, że zaistniała sytuacja wcale go nie obchodzi. Usta ułożone były w kreskę, która w żaden sposób nie zdradzała emocji. Siedział nieruchomo w fotelu jak dotychczas. Grając niewzruszonego drania, którego serce otaczała lodowa powłoka, nie dawał po sobie poznać, że jego również ruszyły słowa Daekina. Przyglądał się mu uważnie stwierdzając, że po raz pierwszy widzi płaczącego mężczyznę, po którym tego rodzaju zachowania w ogóle by się nie spodziewał.
Brunet pochylał się nad podłogą, owijając swoje ciało ramionami jakby chciał ochronić siebie przed całym złem świata, a to miałoby mu pomóc. Kulił się, drżał, pięści zaciskał na czarnych spodniach, tak mocno, że pobielały mu kostki. Nic nie zapowiadało końca jego płaczu i pociągania nosem. Nie miał w sobie ani jednej cząstki tego niepodległego, silnego, zbuntowanego faceta potrafiącego poradzić sobie niezależnie od sytuacji. Jak wcześniej Deakin przypominał mu zatwardziałego członka gangu motocyklowego, pod wzrokiem którego wszyscy kulą się ze strachu, tak w chwili obecnej, wyglądał na bezbronne dziecko. Rene wydawało się, że albo sobie żartuje, albo nagromadziło się w nim tak wiele emocji, że nie dał rady ich dłużej hamować. Co do pierwszej teorii, to dlaczego miałby żartować? To nie w jego stylu. Druga opcja to taka, że w mężczyźnie dusiło zbyt wiele negatywnych uczuć, a jak wiadomo, ostatecznie musiały znaleźć ujście. Był prawie pewien, że pierwsza alternatywa nie miała tu nic do rzeczy. On był przekonany, że chyba każdy facet wolałby w takich okolicznościach nie mieć żadnych świadków, pozostając samemu w czterech ścianach. Przynajmniej on by wolał.
Lustrując wzrokiem żałosną postać, zachodził w głowę, jakie okoliczności spotkały trenera wywołując jego wybuch. Wątpił, że dowie się tego, jedynie się na niego patrząc. W przeciwieństwie do jego postawy, która nakazywała, by trzymał się z daleka pozostając biernym, Melinda rozumiejąc, że z nowym znajomym nie dzieje się najlepiej, postanowiła interweniować.
Pochylała się nad nim, mówiła do niego łagodnym głosem uspokajając go. Przytulała, głaskała po głowie i plecach zapewniając, że nie jest tak źle i wszystko uda się jeszcze naprawić. Nie żeby którekolwiek z nich miało pojęcie co trapi Deakina i spędza mu sen z powiek. Po prostu powiedziała to, co być może podniosłoby mężczyznę na duchu. Słowa pocieszenia miały na celu dodanie otuchy i świadomości, że nie jest się samemu z problemami. Różne osoby różnie na nie reagowały, jedne uważały, że ich nie potrzebują, inne nie wierzyły w firmową formułkę, którą powtarzało się każdemu, a jeszcze inni... byli jak facet siedzący nieopodal niego. Uspokajali się słysząc słowa płynące z głębi serca nawet jeśli pochodziły one od nieznajomego.
Poczuł dziwną ulgę dostrzegając, że płacz trenera ustaje, a on sam prostuje się i opiera ciężko o oparcie kanapy. Na jedną chwilkę kąciki ust Rene podniosły się, a oczy nie wyglądały jakby rzucały sztyletami. Były... łagodne. Kolejnym uczuciem jakie pojawiło się w nim to poczucie winy. Poniekąd żałował, że zachował się jak sopel lodu, który nie robi nic poza biernym przyglądaniem się otoczeniu. Mógłby chociaż powiedzieć coś pokrzepiającego, lecz słowa uwięzły mu w gardle i wydobycie z siebie najmniejszego dźwięku było niemożliwe. Nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, jakby patrząc na cierpiącą osobę miał w niej pustkę, nicość. Przypominał twardy sopel, który jest zdolny jedynie do spadnięcia komuś na głowę i okaleczenia go.
Być może pewne poczucie winy wzięło nad nim górę i zmusiło, by udał się do kuchni po paczkę chusteczek, które leżały zapakowane w szufladzie aneksu kuchennego. Nie teoretyzując dlaczego, wziął małe opakowanie z zamiarem podania go wykończonemu mężczyźnie, który z pewnością nie był zadowolony ze swojego obecnego stanu. Zdziwił sam siebie robiąc coś, nawet najmniejszą drobnostkę, ale dla innego człowieka, pomimo że nie pałał do niego sympatią.
Nieoczekiwanie zatrzymał się przed wejściem do pokoju, chciał usłyszeć coś, co Deakin przypuszczalnie powie. Był ciekaw, a wiedział, że jego osoba w pokoju sprawiała zgęstnienie atmosfery i nie sprzyjała żadnej rozmowie. Podsłuchiwanie jest złe, bo narusza się czyjąś prywatność, ale... Chciał wiedzieć. Zapominając kompletnie o paczce chusteczek w ręku, przykleił się do zewnętrznej ściany pokoju.

    - Mogę nie być odpowiednią osobą, by wysłuchać twoich problemów, lecz chciałabym żebyś wiedział, że możesz płakać i powiedzieć o wszystkim co cię boli, jeśli tylko tego chcesz – spokojny głos, którym mówiła Melinda stopniowo uspokajał i działał kojąco na zranioną duszę.
    - Nie lubię wchodzić w tematy dotyczące mojego życia z obcymi... ale z jakiegoś powodu myślę, że mogę ci zaufać. Ty naprawdę jesteś aniołem, Melindo.

Kobieta uśmiechnęła się szczerze na tak serdeczny komplement. Nie był tylko jakąś pochwałą lub próbą zdobycia uznania, jej przychylności, był prosto z serca. Człowiek otwierający przed kimś serce wierzy, że nie zostanie ono rozerwane na wiele kawałków przez to że komuś zaufał, lecz będzie bezpieczne w czyichś rękach. Charlie mógł na niej polegać, pokładać w niej ufność. Od lat była powierniczką najskrytszych tajemnic Rene, więc brunet nie musiał się niczego obawiać.
Charlie i Rene nie znoszą się, choć według niej były to tylko pozory. Mimo to, mówiąc „Castella mi się żali, więc ty też możesz” pokazałaby się od złej strony, jakby jej nie zależało, a nie była to prawda. Do każdego człowieka miała inne podejście, umiała go zrozumieć, doradzić, pomóc, wesprzeć. Dlatego i tylko dlatego osoba taka jak jej przyjaciel, wieloletni partner potrafił wyznać o sobie rzeczy, których wypowiedzenie na głos równałoby się ze strzałem w głowę lub spacerem po dnie oceanu w betonowych butach.
Ani ona, ani wykończony mężczyzna siedzący tuż obok nie wiedzieli, że ich rozmowie przysłuchuje się łyżwiarz, który gonił za ciekawością.

    - Tracę osobę, która jest dla mnie wyjątkowa. Czuję jak stacza się na dno. Nie radzi sobie z problemami, a ja nie jestem w stanie mu pomóc. Wydaje mi się, że jego psychika codziennie jest coraz bliżej złamania. Gdy chcę wyciągnąć do niego dłoń, on mnie odtrąca. Boję się, że pewnego dnia dowiem się, iż posunął się za daleko i jest za późno, by cokolwiek zrobić. On śmierć ma za nic. Nie zależy mu na życiu, na mnie... Nie ma na świecie osoby lub rzeczy, która potrafiłaby wyciągnąć go z otaczającej od lat ciemności i cierpienia.

Melinda poczuła jakby lodowaty wiatr ją owiał, bo na ciele pojawiły się ciarki. Sposób w jaki mówił Charlie dawał kobiecie do zrozumienia, że on z jakiegoś powodu czuje się winny. Winny zagłady mężczyzny, o którym właśnie myślał. Ale czy mogłaby być to prawda? Zapytała.

    - Mężczyzna, o którym mówisz jest twoim partnerem? Kochasz go? Czy to dlatego...

Odpowiedź nie nadeszła od razu. Zanim zapadła, przełknął z trudem ślinę o czym świadczyła poruszająca się grdyka. Był zdenerwowany. Dłonie pocierał o spodnie. Raz zaciskał na nich pięści, raz prostował palce.
Dlaczego on zwleka z odpowiedzią?, zastanawiał się Rene, nie opuszczając dotąd swojej kryjówki uważnie rejestrując każde zdanie. Zacisnął palce dłoni na brzegu futryny z irytacją i wyczekiwaniem. Zależało mu, by usłyszeć szczerą prawdę z ust Deakina, choć nie wiedział jaki był tego powód. Nigdy wcześniej nie gnębiły go problemy innych ludzi, w końcu oni wcale nie są ważni. Nic dla niego nie znaczą. Lecz w chwili obecnej sprawiającej wrażenie nieprawdopodobnie nierzeczywistej takie pytania wypełniały mu wszelakie myśli. Starając się pozostać niezauważonym wsłuchiwał się w głuche dźwięki licząc, że wkrótce dowie się czegoś zaskakującego.

    - Kocham go – padło krótkie wyjaśnienie.


* * *


Międzynarodowy port lotniczy Cleveland – Hopkins wydawał się bardziej nowoczesny niż ostatnim razem, kiedy Rene był zmuszony niecałe pięć lat temu korzystać z jego linii. Kiedyś nie miał o nim najlepszego wrażenia i przysiągł sobie, że nigdy więcej jego noga nie postanie w tym miejscu. Los jednak bywa przewrotny, bo oto stał przed kawiarnią na tymże lotnisku i oczekiwał swojego towarzysza. Niecierpliwił się i chciał już przejść niezbędne formalności jakie musi pokonać bez wyjątku każdy pasażer, który zamierza opuścić na jakiś czas, a może i na zawsze swoje miejsce zamieszkania.
Opierając swój ciężar ciała raz na jednej nodze, raz na drugiej, spoglądał na wyświetlacz telefonu, by zorientować się która godzina. Teoretycznie mają czas, lecz wolał dmuchać na zimne i być wcześniej. Rozglądając się po okolicy stwierdził, że znajduje się bardziej w jakiejś galerii handlowej, aniżeli na lotnisku. Na pierwszym piętrze rozlokowano sklepy, które mijało się na co dzień, jeśli chodziło się po pasażach. Widział je setki razy, mimo to nie robiły na nim żadnego wrażenia. Kawiarniom, restauracjom, barom szybkiej obsługi nie było końca. Sklepy ze słodyczami również całkiem nieźle prosperowały. Wiele kolorowych neonów przyprawiało go o zawroty głowy. Ponad to przez ten sektor przewijały się dziesiątki ludzi. Widok tłumu wywoływał u niego irytację i złość, którą na kimś będzie zmuszony wyładować.
Rene dostrzegłszy wychodzącego z baru kawowego swojego towarzysza rozluźnił się odrobinę, bo to oznaczało, że mężczyzna wypije to co ma w kubku i będą mogli udać się na kolejne, ważniejsze piętro.
Ludzie na lotnisku wypełniali każdy metr kwadratowy olbrzymiego terenu. Podróżni z różnych stron świata, o odmiennym kolorze skóry, ubiorze oraz języku spieszyli we wszystkie możliwe kierunki i jako jedyni wiedzieli gdzie chcą dotrzeć. Rodziny z dziećmi lub osoby indywidualne poszukiwały odpowiednich stanowisk z odprawą bagażową, z kontrolą bezpieczeństwa, czy bramek, do których musieli się udać, by dojść do rękawa prowadzącego ich prosto do samolotu. W kilku miejscach wisiały ogromne tablice odlotów i przylotów. Przed jedną z nich on i Deakin stanęli z łatwością odszukując lot Cleveland – Salt Lake City. Wylot mają o jedenastej pięćdziesiąt. Jeżeli samolot nie będzie miał opóźnienia, a wtedy miał aż sześć godziny, to punktualnie wejdą na pokład. Nic się nie zmieniło, bramka D, lot 1999, linie „American Airlines”. Ponieważ obaj przeszli odprawę przez Internet teraz nie musieli ustawiać się do kolejki i czekać na wydanie karty pokładowej. Na ich liście rzeczy do zrobienia była jeszcze kontrola bezpieczeństwa, do której właśnie zmierzali już bez dwóch walizek, które kilka minut temu ciągnęły się za nimi jak ogon. Na bagaż podręczny bruneta składał się małej wielkości czarny plecak, z którym najczęściej do niego przyjeżdżał, a on nie miał nic. W zasadzie nie było mu nic potrzebne, poza oczywiście kluczami czy telefonem, które miał w kieszeni kurtki. Podróż miała trwać nieco ponad pięć godzin, a obaj pewnie ją prześpią.
Szybko przebrnęli przez kontrolę i detektor metalu. W tym czasie nie stało się nic niezwykłego lub niespodziewanego, co mogłoby przekreślić ich szansę na wylot z Ohio. Jednak była rzecz, która krążyła w głowie Rene przewiercając ją. Ciekaw był, o co mogło chodzić, gdy Deakin wyjął z plecaka niedużą ciemną buteleczkę z jakimś płynem oraz trzy opakowania tabletek i jakieś świstki papierów, którymi prawdopodobnie były zaświadczenia lekarskie. Przez myśl przebrnęło mu, że mężczyzna bierze jakieś farmaceutyki. Ale po co? Na co? Na odpowiedź nie miał co liczyć, aczkolwiek czy chciał ją znać?

    - Naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak spieszno ci było do Cleveland, skoro nasz lot będzie dopiero o piętnastej – doleciał go głos z tyłu. By go lepiej słyszeć zatrzymał się i zwrócił do mężczyzny. Jego postawa mówiła, że jest lekko zdenerwowany i zdezorientowany. – Gdzie jest karta pokładowa i bilety? Chcę je zobaczyć – wyciągnął rękę.

Rene bez słowa podał mu to co chciał. Trener przyjrzał się obu tym rzeczom, zmarszczył czoło, aż pokazały się na nim zagłębienia od zmarszczek, nie dowierzając ponownie przeczytał wszystkie informacje zamieszczone na wydrukowanym papierze.

    - Sam kupowałem bilety, kartę pokładową wyciągałem z drukarki. To nie są informacje, które...
    - Kupiłeś miejsca w klasie ekonomicznej, gdzie moje wielkie ego i duma się nie zmieszczą. Gwiazdeczka, jak mnie nazywasz – rzucił z przekąsem – zasługuje na podróż z klasą – blondyn wypiął dumnie pierś i skrzyżował ręce na piersi. – Ostatnie o czym marzę przez zawodami to podkulone nogi, bolący kręgosłup, hałas i dzieciak rzucający się we wszystkie strony jakby miał robaki w tyłku oraz jego rodzice – kretyni, którzy nie uspokoją go, by inni mogli się zdrzemnąć podczas pięciogodzinnej podróży – wypalił bez ani jednej przerwy na oddech. Jak próbował zachować spokój i równowagę, tak teraz całe starania poszły na marne, bo podniósł głos. Miał w głębokim poważaniu, że ludzie się na niego gapią.
    - Chodziło o obcięcie kosztów – syknął brunet zbliżając się do niego. – Odwołałeś mój zakup i wziąłeś to! – pokazał na kartkę zawierającą dwa miejsca w pierwszej klasie jednych z najbardziej luksusowych samolotów o jakich słyszał. – Nie stać mnie, żeby zapłacić tyle kasy za przelot, kiedy mógłbym wydać dziesięć razy mniej za...
    - Za klasę ekonomiczną – ponownie wszedł mężczyźnie w pół zdania, co tamtego jeszcze bardziej rozwścieczyło.
    - Jesteś pieprzoną Gwiazdeczką, która myśli wyłącznie o sobie, a pozostałych ludzi ma gdzieś. Nie ma w tobie ani grama empatii – ich rozmowa ponownie wyglądała jakby zaraz mieli rzucić się sobie do gardeł. Ludzie przechodzący obok nich spoglądali na nich dziwnym okiem, ale nikt chyba nie zamierzał wzywać ochrony.
    - Gdybym myślał o sobie, ciebie zostawiłbym w ekonomicznej, a jednak postąpiłem trochę inaczej. Zamiast cieszyć się, że wypoczniesz i prześpisz się w ciszy i spokoju to pieprzysz farmazony – wycelował w niego palcem będąc na granicy wybuchu. Nader często mu się to zdarzało, chociaż w miejscach publicznych usiłował trzymać język za zębami. – Zamknij się i pospiesz. Nie zamierzam się spóźnić. Źle znoszę zmiany strefy czasowej, więc muszę mieć odpowiednie warunki. Dlaczego nie potrafisz tego pojąć? – rzucił ostatnie zdanie i nie bacząc już na obiekt swojej złości zaczął szukać oznakowań odpowiedniej bramki. Gdy jego wzrok je odnalazł skierował się w podanym kierunku. Dopiero po chwili usłyszał znajome kroki, które na pewien moment zniknęły. Deakin znów pojawił się obok niego. Zaczęli iść obok siebie.
    - Tak jak mówiłem, nikt poza twoją osobą się nie liczy – warknął, po czym rzekł siląc się na spokój. – Następnym razem omawiaj ze mną takie sprawy, informuj mnie o zmianach i mów jeśli coś ci nie pasuje. Pokłóciliśmy się, bo zrobiłeś to za moimi plecami.
    - Nie obawiaj się – w jego słowach pojawiła się kpina i jad, którym mógł pluć niczym kobra. – Dopilnuję, by następnego razu nigdy nie było.

Starszy z nich przewrócił oczyma próbując zignorować ostatnie zdanie. Wziął głęboki oddech zgadzając się w myślach z łyżwiarzem. Następnego razu nigdy więcej nie będzie.
Charlie wciąż nie był pewny czy dobrze postępuje, bądź co bądź koszty za podróż w tak ekstrawaganckim stylu nie należała do tanich. Nie chciał być niczyim dłużnikiem, a już na pewno nie Gwiazdeczki. On mógłby przenieść się, tak jak na początku zamierzał, do ekonomiczniej, bo to taniej. Poruszał tą kwestię parę razy zanim znaleźli się w samolocie, ale na jego gderanie łyżwiarz odpowiedział krótkim „Zamknij się wreszcie”. W ten oto sposób znalazł się w prywatnej kabinie, której koszty porównywalne są do średniej klasy samochodu. Próbował nie dać po sobie poznać, że szczęka opadła mu na ziemię, lecz nie wyszło mu to najlepiej, gdyż po chwili usłyszał wywyższającego się, jak zwykle, Castellę.

    - Lepiej niż w ekonomicznej, czyż nie? – dojrzawszy zadziorny uśmieszek jasnych ust Castelli zapragnął zerwać mu go z twarzy. Działał mu na nerwy jak diabli.
Postanawiając jednak zachować spokój – zacisnął pięści, żeby nie korciło go ich użycie – wkroczył do kabiny, która była do dyspozycji śmietanki towarzyskiej. Jak na elitę przystało, lubiła podróżować w komfortowych warunkach, w których zapewniony będzie miała luksus, wygodę oraz oazę ciszy i spokoju. Nie pozostawiało wątpliwości, że ci wymagający pasażerowie dostaną to bez większego trudu. Dziś on stał się jednym z nich. Pierwszy raz w życiu miał przed sobą widok zapierający dech w piersiach. Początkowo ciężko było mu uwierzyć, że właśnie znajduje się w tym nietuzinkowym świecie.
Udając, że ich kabina niezbyt go fascynuje usiadł na wygodnym fotelu, dwa kroki od Gwiazdeczki. Obserwując jego poczynania, stwierdził, że blondyn planuje przespać cały lot, co wyraźnie zaznaczył stewardessie i prosił, by nikt mu nie przeszkadzał. Rozłożywszy fotel wyciągnął się na nim, włożył pod głowę poduszkę i odwrócił ją w stronę okna. Nie wiedział, czy łyżwiarz rzeczywiście jest zmęczony i chce spać, czy po prostu musi się od niego odseparować. Mógł się tylko domyślać co kłębi się w jego umyśle. Choć jak go zdążył poznać, to zapewne same obelgi dotyczące jego homoseksualnych zapędów, od których wypowiadania powstrzymywał się dłuższy czas. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, Charlie wyciągnął komórkę i po podłączeniu do urządzenia słuchawek zatopił się w głośnych dźwiękach „Travelling Riverside Blues” uwielbianego przez siebie zespołu Led Zeppelin. Zamknął powieki wsłuchując się w śpiewany tekst, nie łudząc się, że sen przyjdzie do niego.

* * *

Leżał w wygodnym fotelu, na miękkiej poduszce, wokół panowała absolutna cisza, nikt nie wchodził mu w paradę, a jednak od trzech godzin wylegiwał się z zamkniętymi oczyma i usiłował sprowadzić do siebie znużenie. Nudził się niemiłosiernie. Obawiając się, że jak tylko się poruszy i da do zrozumienia swojemu towarzyszowi, że nie śpi, ten zacznie do niego mówić, a na to nie miał ochoty. Nie otworzył nawet oczu udając jak najlepiej głęboki sen. W pozycji bocznej zaczynało być mu niekomfortowo. Czuł jak drętwieje mu noga oraz ręka, którą trzyma pod poduszką. Niby mógłby się odwrócić, ale nie zamierzał ryzykować. Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn wciąż w głowie wirowały mu dwa słowa, które związywały jego żołądek w supeł. Działo się tak od dnia ich ostatniego treningu i pierwszej oficjalnej wizyty Charlesa w jego domu. Niczym mantra, słowa „kocham go” krążyły mu po głowie wywiercając dziurę. Nadal nie potrafił uwierzyć, że te dwa przeklęte wyrazy mogły być prawdą.
Nie podobała mu się mina, jaką Deakin zrobił odpowiadając na pytanie Melindy. Był smutny, przygnębiony, wyglądał jak wrak człowieka, który stracił najważniejszą rzecz w swoim życiu. Taką, która nadawała sens jego istnieniu. Nie był wiedzącym lepiej, mającym idealne życie, idealną rodzinę i zero zmartwień. Nadmiernie przeżywał emocje, był wrażliwy, dobroduszny, łagodny, a uświadamiając sobie to, Rene stwierdził, że poznał mężczyznę z zupełnie innej strony. Jednakże wewnątrz niego walczyły dwie wrogie sobie myśli. Jedna utrzymywała, że przez swój homoseksualizm Charles jest kimś złym, druga natomiast, że posiadanie przyjaciela o charakterze młodego Deakina byłoby jedną z najwspanialszych rzeczy, które mu się kiedykolwiek przytrafiły. Raz przeważał ten pozytywny pogląd, innym negatywny, a on nie mógł się zdecydować, po której stronie muru stanąć. Najgorsze było to, że ilekroć pojawiało się „kocham go” mózg Rene reagował na to jak byk na czerwoną płachtę. Wysilając całe pokłady wiedzy i rozumu nie potrafił odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego denerwuje się z takiego idiotycznego powodu?”

* * *

Na lotnisku w Salt Lake City wylądowali po ponad pięciu godzinach. Koła dotykające nawierzchni były niczym balsam na duszę Charliego. Miał dosyć bezczynnego siedzenia i odparzania sobie tyłka w fotelu słuchając setny raz każdego z zapisanych w telefonie kawałków starych zespołów rockowych. Uwielbiał je, ale zaczynały dzwonić mu w uszach i miał ochotę przerwać. W dodatku, jak się spodziewał nie zasnął, czego bardzo zazdrościł Gwiazdeczce, która spała jak aniołek z rogami i widłami. Od czasu do czas na niego spoglądał, a gdy to robił, kusiło go, aby mężczyznę bezczelnie obudzić. Na początku ze dwa razy naszedł go pomysł, żeby z nim porozmawiać. Może powinien wyjaśnić z nim kwestię swojego załamania psychicznego w jego domu ostatnim razem. Po powrocie do domu żałował, że tamtego dnia się spotkali. Drań, którego nie znosił wszystko widział, a to było skazą na jego honorze. Z jednej strony powinien podziękować, że nie został wyrzucony z domu, ale to właściwie dzięki McCartney, z drugiej dając mu satysfakcję strzeliłby sobie w kolano. Lecz po krótkiej chwili namysłu doszedł do wniosku, że nie mają ani jednego wspólnego tematu. A i tak zaraz by się o jakąś bzdurę pożarli. Chyba najlepszym rozwiązaniem było milczenie.
Od zajęcia miejsc na pokładzie samolotu aż do odbierania bagażu w mieście Igrzysk Olimpijskich Rene i Charles nie zamienili ze sobą słowa. Obaj udawali, że tego drugiego tu nie ma, kompletnie ignorowali swoją obecność. Zamiast spróbować się dogadać, oni woleli drzeć ze sobą koty jak dwaj nieumiejący dość do porozumienia gówniarze.
Decydujący dzień ważny dla wszystkich sportowców, którzy zjadą się z całego świata zbliżał się wielkimi krokami. Mimo tego łyżwiarz nie wydawał się być zdenerwowany czy pod presją, co wyraźnie widział jego trener. Brał do siebie wszystko ze stoickim spokojem, co było do niego absolutnie niepodobne. Dziwne zachowanie zwróciło uwagę starszego mężczyzny, mającego zamiar zapytać o niespodziewany obrót sprawy. Jednak nim zdążył złapać go za ramię i zatrzymać, blondyn sam nagle zahamował i stanął na środku jak słup soli. Charlie nie musiał nawet pytać, wystarczyło, że wytężył nieco wzrok. Kilka metrów przed nimi, nieopodal wyjścia z portu lotniczego dostrzegł słynne rodzeństwo Owenów. To nie mogło zwiastować niczego dobrego. Tym bardziej, że oboje spojrzeli na nich w tym samym momencie.


10 komentarzy:

  1. Aaaa
    Tak się cieszę, że wróciłaś 💕

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zobaczyłam, że jest nowy rozdział, to dostałam takiego wyszczerzu, że aż mnie policzki nadal bolą(tak to jest jak się człowiek nie ma do czego uśmiechnąć dłuższy czas). Mam nadzieję, że nowy rozdział nadejdzie odrobinkę szybciej niż 10 :D Nie zawszę komentuję, ale zawsze czytam ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Pod ostatnim napisałam, że liczę na szybką kontynuację, wie pod tym lepiej nic nie napiszę:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciesze się z nowego rozdziału! Jak go zobaczyłam to prawie podskoczyłam (jakie rymy heh). Powiem szczerze, że jakoś mi ten Rene do tego Owen'a pasuje. xd Kompletnie nie widzę go z tym "zastępczym" trenerem. Nie mam pojęcia czemu tak jest :/ Mimo wszystko czekam na kontynuacje i gdzieś tam mam nadzieje, że jakimś cudem (nawet pisałaś o tym jego rywalu i przyszłym małżenstwie to wiadomo, że jest jakaś szansa xd) nasz mały łyżwiarz będzie z Keith'em (nie umiem odmieniać). <333
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś haha :D Keith i Rene razem? Raczej nie w tym życiu. Chociaż jak to się mówi od nienawiści do miłości cienka granica. Ale nic nie będę zdradzać. Powiem tylko, że każdy bohater znajdzie w życiu to czego szuka. A każdy szuka czegoś innego. Jednak jak dokładnie potoczą się ich losy zależy tylko od nich :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Witam,
    droga autorko, choć mam zaległości (nie mam keidy czytać) to ta informacja o Twoim powrocie mnie cieszy...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze, po poprzednim rozdziale, gdy Charles przeszedł załamanie nerwowe, spodziewałam się, że bardziej opiszesz reakcję Rene. W sumie cieszę się, że nie wyśmiał Charlsa, ale liczyłam na jakąś reakcję z jego sytony, wcale nie chodzi mi o podsłuchiwanie.
    Czy Charlsa kocha swojego przyjaciela jak kochanka? Pewnie to wywnioskował Rene, ale czy to jest prawda?
    Kłótnie głównych bohaterów są wciągające, budują napięcie :D
    Rodzeństwo Owen i Ren, czy dojdzie do konfrontacji?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rene jest osobą, która uważa takie zachowanie za słabość, a on ich nigdy nie okazuje. Poza tym (delikatnie mówiąc) nie lubi Charliego, więc nie widzi powodu, dla którego miałby rozmawiać z nim o czymś więcej niż pracy. To i tak cud, że się nie pozabijali. Odpowiedzi na resztę pytań otrzymasz w kolejnych rozdziałach.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  7. Hej,
    och cudnie, coś mi się zdaje, że jednak Rene czuje coś do Charliego, bo te słowa bardzo go bolą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniały rozdział, zdaje mi się, że Rene czuje coś do Charliego, bo te słowa bardzo go zabolały...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń