Na szczęście minął mój zastój, trwający tak na oko dwa dni :D Bardzo fajnie pisze mi się historię tej dwójki. Po pozytywnych komentarzach widzę, że tekst się podoba. Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję tym, którzy komentują, jak również tym, którzy tego nie robią po prostu czytając :)
Drzwi
otworzyły się z rozmachem wpuszczając do środka wysokiego,
przystojnego mężczyznę, od którego biła aura zimna i wrogości,
lecz tylko przez ułamki sekund. Poprawił dłonią gęste, czarne
włosy, przykleił na twarz promienny uśmiech, a jego oczy z
lodowatych zmieniły się w ciepłe i przyjazne. Caleb zauważył, że
za tym mężczyzną pojawia się kolejny, uśmiechający się jeszcze
szerzej pokazując lśniące zęby. Drugi z nich zamknął drzwi,
obaj podeszli bliżej. Do przybyłych natychmiast zbliżył się pan
Baner z zamiarem zabicia przynajmniej jednego z nich. Minął
kwadrans od godziny, w czasie której on i Kaylor mieli wziąć ślub.
Cały czas był zdenerwowany i zestresowany tym ciągłym
oczekiwaniem. Ciocia i przyjaciółka niewiele mu pomagały,
aczkolwiek bardzo się cieszył, że kobiety są przy nim i wspierają
go jak potrafią. Nawet pan Ledwood mówił mu, że jego syn nie jest
aż taki straszny i nie pożre go w całości. A jemu przebiegło
przez myśl „Całego nie, ale kawałek po kawałeczku, już pewnie
tak”. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni tchórz.
W głowie krążyły mu swoje wcześniejsze słowa „Jesteś
mężczyzną, nie możesz płakać, nie możesz się bać”.
Zobaczywszy
tą dwójkę, niemal od razu wyczuł, który z mężczyzn jest synem
pana Banera. Stres nie minął, lecz nie zamierzał chować głowy w
piasek i udawać, że go tu nie ma, choć miał na to ochotę. Mimo
wszystko nie powinien się przejmować swoimi nogami, bo w końcu
Kaylor o nich wiedział. Obserwował uważnie mężczyznę skupiając
się najpierw na jego eleganckim ubiorze. Musiał przyznać, że było
mu do twarzy w garniturze. Później jego wzrok spoczął na twarzy
mężczyzny. Mimo że przyszły mąż się uśmiechał rozmawiając
ze swoim ojcem, to gdyby się przejrzeć jego oczy pozostawały zimne
jak lód. Był pewny, że nie jest to spowodowane ich błękitnym
kolorem, a emocjami. Drugi osobnik stał obok swojego przyjaciela,
jemu również była suszona głowa za spóźnienie się. Mężczyzna
zdawał się nic sobie z tego nie robić, jego oczy w przeciwieństwie
do Kaylora błyszczały i pozostawały rozbawione. To wyglądało
tak, jakby ta dwójka diametralnie się od siebie różniła. Ale w
gruncie rzeczy żadnego z nich nie zna, więc nie będzie żadnego
oceniał. To może zrobić później.
- Mówiłem
wam idioci! Nie przyjedźcie na czas a was pozabijam! – pan
Ledwood nic sobie nie robił z obecności urzędniczki, która
wyglądała na równie zniecierpliwioną co reszta. Najchętniej to
już by skończyła całą ceremonię i wyszła stąd.
-To nie
moja wina, że na drodze były korki! – Kaylor znalazł dobrą
wymówkę i sprzedał ja ojcu, który nie musiał wiedzieć, że to
kłamstwo.
- Mogłeś
wyjechać wcześniej! Chyba powinienem wysłać cię do szkoły
podstawowej, bo tam dzieci uczą się liczyć i odczytywać godziny
z zegarka!
- Teraz to
ty przedłużasz, przejdźmy już dalej.
Wydawało
mu się, że mężczyzna nigdy na niego nie spojrzy uciekając
wzrokiem gdzie się da. W końcu jednak podszedł wpierw do niego,
pochylił się lekko, wyciągnął dłoń i przywitał się.
-Witaj
Calebie, ciesze się, że mogę cię wreszcie poznać. Nie mogłem
się doczekać dzisiejszego dnia – mówił spokojnie przybierając
tym samym ciepłą aurę mówiącą Witaj w rodzinie.
-
Mnie również jest miło – zdołał wydusić półgłosem patrząc
się wprost w mrożące na wskroś oczy. Wydawało mu się, że
przewiercają jego duszę na wylot. Nie spodobało mu się to
uczucie, a wręcz sprawiło, że po jego plecach przeszedł
nieprzyjemny dreszcz.
Następnie
mężczyzna przywitał się z jego ciocia i przyjaciółką, która
od razu się zarumieniła mając przed sobą takie ciacho. Zaraz po
Kaylorze, zbliżył się do niego przyjaciel przyszłego męża. On
naprawdę wyglądał na zadowolonego i szczęśliwego. Jego gesty
były szczere i nieprzemyślane, jakby wykonywał wszystko
automatycznie i nie zastanawiał się nad nimi jak Ledwood.
-
Jestem Dann Callaway, najlepszy kumpel tego tam – wskazał palcem
na stojącego nieopodal Kaylora.
-
Miło mi – powiedział jedynie, nie musiał się przedstawiać, bo
domyślał się, że jego imię było mężczyźnie już znane.
Wszyscy
zgromadzeni zostali poproszeni przez urzędniczkę o przejście w
głąb sali. Caleb odtrącił dłoń cioci, która chciała chwycić
za rączki od wózka. Nie złościła się na to zachowanie, już
była przyzwyczajona. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała jaki
drażliwy był jej siostrzeniec względem ciągłej pomocy, swoich
nóg i wózka inwalidzkiego. Często działał jej tym na nerwy i
najchętniej trzepnęła by go w łepetynę, ale próbowała go także
zrozumieć. Dużo czytała na temat ludzi, którzy muszę się
borykać z takimi problemami jak Caleb.
Złapał
za kółka i sam pokierował pojazdem aby znaleźć się obok
Kaylora, który usiadł na krzesełku stojącym naprzeciwko stołu
nakrytego białym, gustownym obrusem. Goście również zajęli
miejsca dla nich przeznaczone obserwując parę. Antrosa już
wcześniej podziwiał ładny wystrój sali, na który składały się
wystrojone siedzenia, stół, na którym kobieta kładła dokumenty,
i serpentyny w jasnych kolorach pozawieszanych gdzie się dało. Nie
podziewał się, iż tak to będzie wyglądać. Myślał, że wejdą
do zwyczajnej sali podpiszą co mają podpisać i tyle. A tu się
okazało, że pan Baner i Abigail zadbali o najdrobniejsze szczegóły
by ten ślub jakoś wyglądał. Może chodziło o jakieś przesądy,
typu „Jaki ślub, takie całe małżeństwo”, ale przecież
ciotka nie wierzyła nigdy w takie zabobony.
Gdy
kobieta miała już zaczynać ceremonię zauważył jak Dann wstał
ze swojego krzesła i sprawnym ruchem znalazł się przy Kaylorze, do
którego się uśmiechnął tajemniczo i szepnął coś na ucho.
Trwało to zaledwie kilka sekund, ale słowa wypowiedziane przez
Callawaya sprawiły, że Ledwood nieco drgnął. Nie usłyszał nic,
więc nie wiedział o czym mógł prawić Dann. Z resztą to nie jego
sprawa, ale tych dwóch przez swoje zachowanie wszystko przedłuża.
Zdenerwowana
kobieta odchrząknęła zwracając na siebie uwagę i prosząc, siląc
się na spokój, żeby mężczyzna zajął swoje miejsce. Wreszcie
gdy jej pozwolono mówić, zaczęła przypominając z jakiego powodu
wszyscy się zebrali w tym miejscu, jak również co oznacza zawarcie
związku małżeńskiego. Od siebie dodała, iż bardzo się cieszy,
że tym Stanie zalegalizowano związki partnerskie, gdyż jej córka
w końcu może pojąć za żonę swoją ukochaną.
-
Najpierw pan Ledwood, proszę powtarzać za mną. Świadomy...
Czuł
na sobie palący wzrok ojca i pozostałych. Serce biło mu
niebezpiecznie szybko i bardzo się denerwował. Oczywiście, nie z
przejęcia, bo nie kocha Caleba, ale ze stresu, iż wypowiadając
słowa przysięgi jasno mówiących „I że cię nie opuszczę aż
do śmierci” był przekonany o dwunastomiesięcznym odpoczynku od
rutynowego życia jakie prowadził. Mówił obojętnym głosem jakby
słowa wypowiadane przez niego nie miały żadnego znaczenia.
-
Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny,
uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z
Calebem i przysięgam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo
było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
-
Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny,
uroczyście oświadczam, że wstępuję z związek małżeński z
Kaylorem – w tym momencie jego głos zadrżał, lecz nikt tego nie
zauważył – i przysięgam, że uczynię wszystko, aby nasze
małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
-
Proszę wymienić się obrączkami.
Wyciągnął
z kieszeni marynarki czerwone pudełeczko, po otworzeniu którego
wyłoniły się dwa złote krążki. Odwrócił się twarzą do
Antrosy i włożył mu na palec obrączkę. Drugą podał mężczyźnie,
który również wsunął mu na palec ozdobę. Kaylor spostrzegł, iż
dłonie Caleba drżą, ale nie przejął się tym zbytnio. Dlaczego
miałby się martwić o kogoś kogo nienawidzi? Bo takie emocje nim
władały w tej chwili i zapewne będą mu towarzyszyły przez wiele
miesięcy.
Uroczystość
trwała nie więcej niż piętnaście minut, wraz z przysięgą i
podpisaniem aktu małżeństwa. Po wypełnieniu wszystkich
potrzebnych dokumentów kobieta wyjęła z szafki butelkę szampana i
potrzebną ilość lampek. Z uśmiechem na twarzy i wyraźną
satysfakcją, że to akurat ona udzielała tym dwóm mężczyznom
ślubu nalała bombelkowego napoju i rozdała wszystkim. Goście
zgromadzili się wokół pary w kółku.
Caleb
czuł się dziwnie. Wszyscy patrzyli się na niego i Kaylora jak na
wspaniałe, kochające się małżeństwo. Tymczasem mężczyzna
próbował na niego nie patrzeć i unikać kontaktu fizycznego. A
takie przynajmniej sprawiał wrażenie. Może on jest tylko
przewrażliwiony. Jak powinien się zachowywać? Nie zna mężczyzny,
którego właśnie poślubił. Miałby tak ni z tego ni z owego mówić
o nim „mąż”? Myślał, że dopóki jest z nim Lilith i ciocia
jakoś to będzie. Ale co później? Gdy Abigail zostanie odwieziona
na lotnisko? Na razie wolał o tym nie myśleć.
Jak
tylko ukradkiem spoglądał na swojego pożal się Boże męża, to
go nerwica brała. Mąż, też mu coś. Prędzej kaleka, który nie
nadawał się do niczego poza siedzeniem na dupie i nic nie
robieniem. Sama myśl, że to coś musi zamieszkać w jego domu, do
którego nie będzie mógł już sprowadzać kochanków irytowała
go. Wcześniej zanim się dowiedział o przypadłości Antrosy
wyobrażał sobie, że będzie go pieprzył każdej nocy do utraty
tchu. Nie musiałby się nawet wysilać, żeby wyrwać jakąś dupę
w barze, bo miałby ją pod ręką. Ale jak, do jasnej cholery,
miałby uprawiać seks z kimś kto nie rusza nogami?! Albo będzie
żył w celibacie przez rok, albo będzie miał kogoś na boku. Choć
to drugie jest bardzo ryzykowne, to tak jakby popełnił samobójstwo.
Teraz musiał znosić komentarze starej rodzinki i tej nowej, którą
dziś zyskał, w dodatku głupio się uśmiechać, żeby nie pokazać
swojej niechęci do tego wszystkiego. Z ulgą przyjął rozlewający
się w jego gardle trunek. Od wczorajszego wieczora nie miał żadnego
alkoholu w ustach. Dann powiedział, że lepiej byłoby gdyby dzisiaj
nic nie pił i posłuchał przyjaciela, chociaż od jakiegoś czasu
go strasznie suszyło. Nareszcie zaspokoił swoje pragnienie.
~~*
* *~~
Spoglądał
na zegarek wiszący w ogromnym salonie. Wskazywał on pierwszą
trzydzieści co świadczyło również o tym, iż nastał kolejny
dzień. Dopiero parę minut temu przyjechał z Kaylorem do jego
mieszkania prosto z wesela. Kilka godzin temu zaczęło się jego
nowe życie, które było jednym wielkim znakiem zapytania. Wciąż
się obawiał tego co nastąpi, jakie będzie życie z mężem.
Siedział
na wózku obok sofy i czekając aż mężczyzna wróci, gdyż po
zaprowadzeniu go do domu udał się na parter porozmawiać o czymś z
Callaway'em, oglądał wnętrze. Najpierw zaczął od salonu, który
wydawał się być tak wielki jak cały jego dom, w którym mieszkał
z ciocią. Korytarz również był sporych rozmiarów, więc nie
cisnął się w przejściu. Od razu zauważył brak okien w salonie,
bo były one zasłonięte bordowymi kotarami. Postanowił zrobić
małe oględziny. Wrócił na korytarz i z niego swobodnymi ruchami
skierował się w stronę swojego pokoju, jak się domyślił po
zobaczeniu swoich walizek i reszty gratów. Rozmiary pomieszczeń w
tym mieszkaniu robiły na nim nie lada wrażenie. To co widział było
takie inne od tego co znał. Jakby on i Ledwood pochodzili z dwóch
różnych światów. Wjechał do pokoju, a właściwie sypialni, w
której stało olbrzymie łóżko, wyglądało na miękkie i
przyjemne, aż naszła go ochota żeby się na nie rzucić. Ale
przecież nie wstanie. Na połowie ściany, równoległej do boku
łóżka znajdowała się kolejna bordowa kotara. Zbliżył się do
niej i odsłonił kawałek. Widok jaki ujrzał zapierał dech w
piersi. Znajdował się niesłychanie wysoko ponad innymi budynkami.
Widział je w całej okazałości przez szybę, która jakby
wyrastała z podłogi. Dzięki zgaszonemu światłu jego postać nie
odbijała się w oknie i nie zasłaniała niesamowitych widoków.
Nocna panorama miasta była doprawdy wspaniała. Musiał być ze sobą
szczery, dom w jakim mieszka jego mąż to spełnienie marzeń. Jest
ogromny, pomimo że jest dużo mebli o nic nie zahacza, wszędzie
potrafi się zmieścić. W łazience jeszcze nie był, ale
podejrzewał, że jest równie duża.
- Łazienka
– szepnął do siebie.
Co on teraz
zrobi? Miałby poprosić mężczyznę, żeby pomógł mu się umyć?
Prędzej zapadnie się pod ziemię niż zapyta się go o coś
takiego. Już nie wiedział co gorsze, to jak w toalecie pomagała mu
ciocia, czy to, że będzie musiał to robić Kaylor. Przecież sam
sobie nie poradzi, bez względu jak bardzo by się starał. Sam się
nie chciał przed sobą przyznać, że potrzebuje kogoś do różnych
czynności. To było denerwujące i sprawiało, że bolało go serce.
Z rodziną było mu o tyle lepiej, iż każdy wiedział, że on sam o
nic nie poprosi, ale pomocy potrzebuje. A teraz? Musi się kogoś o
coś prosić. Cudownie, już mu zaczyna brakować Abigail.
Jakieś
dwie godziny temu pożegnał się z ciocią, którą na lotnisko
zawiózł pan Baner. Koniec końców jedzie do tej Francji. Miał
nadzieję, że podróż przebiegnie bezpiecznie i bez komplikacji.
Był dobrej myśli, zwłaszcza, że zna tą kobietę. Poradzi sobie.
Będzie guwernantką u jakiejś wielodzietnej rodziny. Miała na ich
temat informacje od Leonarda i wiedziała, że to dobrzy ludzie.
Jeśli mowa
do dobrych osobach, to takich poznał dziś całkiem sporo. Kiedy
wyszli z urzędu Kaylor według instrukcji Abigail pomógł usiąść
mu w samochodzie a wózek złożył i zapakował do małego
bagażnika. Biała maszyna, którą widział, musiała kosztować
miliony. Pojazd był piękny, a jazda nim to sama przyjemność, co
mógł stwierdzić po piętnastu minutach podróży.
Jego
zdaniem Kaylor zachowywał się dziwnie. Rozmawiali ze sobą bardzo
krótko i zazwyczaj były to tylko monosylaby. Konwersacja im się
nie kleiła przez czas spędzony w samochodzie jak i na weselu.
Prawie w ogóle nie spędzili czasu razem, a mogło to wyglądać
jakby się unikali. A raczej Kaylor unikał jego. Wciąż mu coś nie
pasowało w tym człowieku. Zwyczajnie nie potrafi mu zaufać czy
nawet trochę polubić. Ledwood odpycha go od siebie i zniechęca.
Zastanawiał się czy to przez swoje kalectwo, ale może był po
prostu przewrażliwiony. Przez cały dzień to sobie powtarzał, lecz
nie potrafił się przekonać do własnych myśli. Mężczyzna
przedstawił mu tylko jakąś swoją dobrą koleżankę Karinę
Davis, jej rodzinę i paru innych ludzi. Wydawali się bardzo mili,
ale on i tak nie lubił spędzać czasu z obcymi. W ogóle z ludźmi.
Najwięcej czasu spędził na pogawędkach ze swoimi najbliższymi,
czasami wtrącił się Dann, który większość dnia był z jego
mężem, i Joshem Jennerem, który był jego redaktorem. Nie
spodziewał się zastać tam mężczyzny, a on zobaczywszy jego
przyznał, że nigdy by nie zgadł kim jest tajemniczy mąż
Ledwooda. Caleb był miło zaskoczony takim obrotem spraw, więc miał
z kim rozmawiać. Redaktor przedstawił mu jeszcze kilku
interesujących ludzi i tak oto spędził swój ślub prawie nie
widując męża. Nie żeby było mu żal. Tak było dobrze.
- Podoba
się? – znienacka pojawiał się za nim niski głos, który mógł
należeć tylko do jednej osoby. Podskoczył i raptownie odwrócił
głowę w stronę słyszanego dźwięku.
- Nie
strasz mnie. Nie słyszałem jak wchodziłeś.
- Bo byłeś
zajęty oglądaniem widoków. Nic niezwykłego. Ot stare budynki,
obok nowe, trochę krzaków i widok na niebo – wzruszył
ramionami. Musi jakoś zacząć się do niego przyzwyczajać nie
zapominając o czym rozmawiał chwilę temu z przyjacielem. Dobry,
troskliwy, kochający mąż, te słowa powtarzał jak mantrę.
- Ja
widziałem ścianę bo szyba była za wysoko. Długo rozmawialiście,
coś się stało? – zapytał odjeżdżając od okna. Zobaczywszy
zdziwioną minę mężczyzny szybko dodał. – Tak po prostu się
pytam, ale to nie moja sprawa. Nie musisz mi nic mówić.
- Ach, tak
tylko gadaliśmy kiedy mógłbym przyjechać do ojca po prezenty.
Dostaliśmy ich całkiem sporo.
Podszedł
do włącznika i zaświecił światło. Zaczął po kolei pozbywać
się marynarki, krawata i butów. Nie zwracał uwagi na kręcącego
się po jego sypialni Caleba. Gdyby nie to coś co pomagało mu się
poruszać już od trzydziestu minut kotłowali by się w łóżku. Do
rana nie pozwoliłby Antrosie z niego wyjść, a rano po raz kolejny
by go przeleciał. Tak potwornie chciało mu się seksu, a nic z tego
nie będzie. Miał ochotę krzyczeć i wrzeszczeć na męża, bo jest
kaleką. Nie zdawał sobie sprawy, że przez swoje złe myśli o nim
i szybką ocenę pomimo faktu, że go nie zna zaczyna nienawidzić go
coraz bardziej. Wmówił sobie, że to wina Caleba, iż on nie ma
zdrowego męża. Nie potrafił jasno myśleć i dojść do głosu
rozsądkowi, który mówił, że młody mężczyzna to najlepsze co
mu się mogło przytrafić.
Rzucił
ubrania na podłogę i nie zawracał sobie głowy aby je gdziekolwiek
ułożyć. Spostrzegł, że Antrosa nie wie co ze sobą zrobić.
Wyglądał jakby czekał na pozwolenie. Westchnął ciężko, siląc
się na spokój, żeby zaraz nie wybuchnąć, a był tego bliski.
Cały jego plan diabli wzięli. Co on miał do cholery robić w
trakcie nocy poślubnej z nim. Kimś kto do seksu się kompletnie nie
nadaje. Od kiedy go zobaczył to spisał na straty i nie wierzył, że
Młody jest cokolwiek warty. Wiedział na pewno, że jemu nie ma nic
do zaoferowania. Nawet swojego ciała.
- Nie
krępuj się. Od teraz to także twój dom i rób w nim co ci się
podoba. Jeśli chcesz iść spać czy wziąć kąpiel to już się
chyba zorientowałeś gdzie co się znajduje – zamilkł patrząc
się prosto w zielone oczy, które wydawały mu się niezwykle
tajemnicze i intrygujące, jednak po chwili z nonszalanckim
uśmiechem dodał. – A może chciałbyś spać tutaj ze mną? Bądź
co bądź jesteśmy małżeństwem.
Leżąc w
łóżku czekał cierpliwie na jego reakcję bardzo jej ciekawy. W
końcu Caleb zrozumiał co próbował mu powiedzieć i szybko
odrzucił jego propozycję tłumacząc, że na razie będzie lepiej
jak on zajmie osobny pokój. Miał ochotę prychnąć. Czy on
usłyszał właśnie odmowę? Jemu się przecież nie odmawia! On
komuś owszem, ale żeby jakiś facet jemu? Miliony raz proponował
mężczyznom swoje łóżko oraz niezapomnianą noc i każdy szedł
za nim niczym pies za panem. Oczywiście i tak nie planował robić
nic z Antrosą, bo niby jak, ale sama świadomość, że został
odprawiony z kwitkiem przez kalekę wkurwiała go. Już chyba sam nie
wiedział czego chciał.
- Ty się
jutro rozpakujesz i zmienisz wygląd pokoju jak ci będzie pasowało,
a ja pojadę do ojca i zabiorę wszystko. Jak nie masz więcej pytań
to ja spadam spać – po prostu świetnie, jeszcze będzie mu się
tłumaczył gdzie idzie, po co i z kim. Już czuje się wykończony
tym pseudo małżeństwem. W dodatku jego penis jest od kilku minut
twardy jak skała a nic nie może z tym zrobić. W Lust jest
wielu utalentowanych chłopaków, z którymi seks zmienia się w Raj
na Ziemi. A ja nie mogę nic z tym fantem zrobić. Pieprzony
Antrosa!
-
W porządku – rzucił krótkie potwierdzenie, że już niczego nie
potrzebuje i po chwili znalazł się w swoim nowym azylu.
Najchętniej
poszedłby spać, od jakiegoś czasu oczy mu się kleiły i same
zamykały. Sęk w tym, że najpierw powinien iść się wykąpać,
przebrać... Ale mu się zwyczajnie nie chce. Pojechał wózkiem do
przygotowanego łóżka. Zatrzymał się i zbierając wszystkie
pozostałe siły podniósł się na rękach w pośpiechu siadając na
materacu. W pewnym momencie ręka w łokciu zadrżała i przez ułamek
sekundy myślał, że znajdzie się twarzą na podłodze, jednak
udało mu się uniknąć tego nieprzyjemnego spotkania. Dłonią
odsunął swój pojazd na niewielką odległość i sprawnym ruchem
zdjął z siebie opinająca marynarkę, która znalazła się na
obrotowym krześle. W ślad za nią poszedł krawat. Buty w
przeciwieństwie do Kaylora zdjął już w przedpokoju. Powoli wsunął
się pod kołdrę czując pod sobą miękki materac. Rozkładana
sofa, na której zwykł sypiać nie umywała się do tego na czym
teraz spał. Miał własny pokój, w dodatku znajdowały się w nim
drzwi. Mimo swoich obaw wyglądało na to, że zaśnie dziś szybko i
bez większych problemów. Jednak w głowie wciąż krążyło
podejrzane zachowanie męża. Czy on kiedykolwiek przyzwyczai
się do nazywania go tak? Czy to słowo będzie mu obce i nie będzie
znaczyło praktycznie nic?
OMOMOMOMOMO cudownie *-*
OdpowiedzUsuńŻal mi Caleba, że trafił na takiego chama, ale z drugiej strony uwielbiam takie klimaty, brakuję mi tylko seksu *-*
Pozdrawiam i czekam na następnym rozdział z wielką niecierpliwością :)
Życzę mnóstwa weny <3
Katrina
I zaczynają się problemy..... Nie będę udawać że na nie nie czekałam ;D Jest co raz ciekawiej
OdpowiedzUsuńE tam super, z czasem seks też będzie:-)
OdpowiedzUsuńDlaczego to znowu Caleb musi mieć nieciekawie, ale mam nadzieję, że nie da się stłamsić się w tym związku :)
OdpowiedzUsuńKaylor niech się lepiej ogarnie i przestanie o wszystko obwiniać Caleba!
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńaż mam ochotę Kaylora walnąć, czy on myśli, już pokazał, że nie jest czuły, och chciałabym zobaczyć jego minę kiedy się dowie, že Celeb pisze i jego książki są popularne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia