Dzisiaj wstawiam wyjątkowo późno, ale wcześniej się nie dało. Byłam poza domem i zostałam odcięta od komputera. Dziękuję za każdy komentarz :D
-
Słyszysz doskonale. Zgadzam się na ten ślub. Miałeś całkowitą
rację. Mam już trzydzieści lat, młodszy się nie robię. Inny
kochanek na każdą noc... To zaczynało być denerwujące –
musiał się kontrolować, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Kłamie
jak z nut. Jeśli ojciec uwierzy w te brednie to będzie cud.
-
Powiem szczerze, synu. Już traciłem nadzieję. Myślałem, że
zostaniesz taki głupi na zawsze. Masz charakter swojej matki, a to
nie wróżyło dobrze.
-
Tato... – warknął, nie znosił jak tata poruszał jej temat.
Zawsze ją obrażał, nie żeby go to bolało czy obchodziło, ale
ciągłe gadanie o tym jest uciążliwe. Za każdym razem ta sama
śpiewka.
-
W każdym razie, naprawdę przejrzałeś na oczy? To świetnie –
aż wstał i podszedł do potomka by go przytulić z radości.
-
Dobra, dobra. Ale może powiesz mi coś więcej na temat mojego
przyszłego męża? - to ostatnie słowo wywoływało u niego
podnoszenie się kącików ust, lecz starał się to ukrywać i
zachowywać najzwyczajniej w świecie.
-
Na początek zaznaczę, iż wolałbym gdybyście poznali się
podczas ceremonii. Ty byś się mniej stresował tym wszystkim i on
również. Poza tym, nie ma sensu, żebym ci mówił co o nim wiem.
Skoro macie spędzić ze sobą resztę życia, oczywiście jeśli on
się zgodził, to dowiecie się o sobie wszystkiego i jeszcze
więcej.
-
Mam rozumieć, że on śmiałby odmówić komuś takiemu jak ja? –
obruszył się. On tu sobie wszystko planuje, a nawet nie wiadomo
czy ten facet w ogóle się zgodził? – Tato ja się na wszystko
zgadzam. Cokolwiek ma być ja to zrobię, ale on także musi wyrazić
na to zgodę.
-
Bez paniki, zadzwonię dzisiaj do Abigail i dowiem się wszystkiego.
Później dam znać tobie. Widzę, że bardzo ci zależy na tym
ślubie. Dlaczego? – pochylił się do przodu i oparł dłonie na
podłokietniku fotela, na którym siedział jego syn.
-
Bo... Właściwie to... – zacinał się próbując wymyślić coś
na szybko.
-
Rodzina Abi ma problemy finansowe. Po prawdzie to nie tylko takie,
ale te są najpoważniejsze. Pomyślałem, że gdybyś wziął ślub
z jej siostrzeńcem to wszystkim wyszłoby to na dobre. Tobie i
jemu.
-
Czekaj, czekaj. Więc im chodzi o pieniądze? – teraz to go
zatkało. Nigdy się nie godził na utrzymywanie kochanków, a
miałby utrzymywać swojego męża? Zresztą to już i tak nieważne.
Za późno, żeby się wycofać. Gdyby powiedział Dannowi, że się
wycofuje, ten uznałby go za tchórza, a w konsekwencji, przegrałby.
A na to nigdy nie pozwoli. Wygra za wszelką cenę. – To nie ma
znaczenia, tato. Chcę jedynie aby wyraził swoje zdanie.
Pozytywnie. Naprawdę zależy mi na tym przedsięwzięciu.
-
Cóż, skoro tak mówisz... – powinien zacząć się głęboko
zastanawiać dlaczego Kaylorowi tak bardzo przypadł do gustu jego
pomysł, który z początku syn skrytykował.
-
Daj mi znać co i jak. Teraz zajmę się pracą.
Wyszedł
z gabinetu niezbyt zadowolony. Miał lepszy humor wchodząc tam. Nie
osiągnął tego co chciał. Planował załatwić wszystko jeszcze
dzisiaj. A tu się okazuje, że będzie musiał czekać na
potwierdzenie szanownego małżonka. Miał ochotę pluć jadem. Nawet
nie obchodziło go po co ten drugi to robi. Cokolwiek związanego z
jego osobą ulatywało w niepamięć. Liczyło się tylko to co
Kaylor osiągnie na tym pożal się Boże małżeństwie. I niby na
jakie „całe życie”? On już planuje się rozwieść za rok. Tak
jak ustalił z Callaway'em. Jak go zaraz szlag nie trafi to będzie
dobrze.
Kątem
oka spostrzegł, że w jego stronę idzie redaktor naczelny.
Najwyraźniej był nie w sosie, podobnie jak on. Jego ciało było
napięte i wyprostowane jak struna. Podszedł do niego i wcisnął w
ręce plik dokumentów.
-
Niech dział sprzedaży coś z tym zrobi bo poleje się krew. Mówię
tym matołom, że nakład powinien wynosić trzydzieści tysięcy, a
oni próbują mi wciskać, że to za dużo i wystarczy piętnaście
tysięcy. Książki tego autora sprzedają się świetnie. Powinni
to wiedzieć ze statystyk. Co za banda kretynów! Niech pan coś z
tym zrobi – krzyczał i wymachiwał rękoma przed Kaylorem, który
w tym czasie przeglądał wręczone mu papiery.
-
Coś się tu nie zgadza – zauważył i pokazał błąd, który
wykrył redaktorowi.
-
No właśnie o to się rozchodzi – krzyknął. – Wyraźnie
widać, że przy ostatniej jego książce trzeba było robić
dodruk, bo im się wydawało, że dziesięć tysięcy spokojnie
starczy. Pracuję z debilami, którzy nie znają się na prawdziwej
twórczości i na tym autorze. Facet jest utalentowany, sam kupuję
wszystko co jest jego autorstwa i nigdy się nie zawodzę. Uważam,
że to dobrze wydane pieniądze.
-
„Ostatni przystanek”1 to jego nowa książka?
-
Zgadza się, cały tekst dotarł do mnie miesiąc temu. Po
sprawdzeniu wszystkiego, po korekcie i reszcie zabiegów, których
pan nie zrozumie, bez urazy – podniósł ręce w geście obronnym
– chciałem dać to do drukarni, ale tam zaczęły się problemy
bo wpadłem na pańskiego podwładnego. I się zaczęło. Chciałem
jak najszybciej to załatwić, bo w ciągu tygodnia powinienem
dostać ostatnie uzupełnienie kolejnej pracy.
-
Tak szybko?
-
Ten, z którym mam problemy zalegał trochę, autor był chory i nie
mógł nic napisać. Ten z przyszłego tygodnia jest według planu.
Pisarz nazywa się CJ Jenkins, czytał pan jego książki? Pisze
świetne dramaty – zaczął się zachwycać i w pamięci szukać
tytułów, które mu najbardziej zapadły w pamięć.
-
Przykro mi, ale to nie mój gust. Nie lubię nic z poważną
tematyką, a dramaty takie właśnie są. Gdyby zaczął pisać
komedie albo powieści przygodowe to pewnie bym zerknął – tak
tylko mówił, ale on po prostu nie lubił czytać książek. Wcale
nie musi się do tego przyznawać, tym bardziej, że przecież
pracuje w wydawnictwie. Wolał poczekać aż książkę zekranizują.
A poza tym... Dramat? To nie dla niego.
-
Nie każdemu się dogodzi. Wracając do meritum, proszę coś zrobić
z pańskimi upierdliwymi pracownikami, bo ja przejdę się tam do
nich, ale kutasy poucinam – warknął na koniec i oddalił się do
swoich zajęć.
Nie ma
innego wyjścia. Widzi co się dzieje na wykresie przed nim. Musi
zrobić z tym porządek.
~~* * *~~
Dochodziło
południe gdy skończył pisać cały tekst. Zamknął wszystko na
ostatni guzik. Był bardzo zadowolony ze swojej pracy. Wystarczyło
jeszcze wysłać strony do Josha, który był jego redaktorem i to
będzie koniec. Przynajmniej na razie, dopóki do głowy nie wpadnie
mu kolejny pomysł na książkę. A takie przychodziły mu nawet w
środku nocy.
Zapisał
tekst i zaraz go wysłał na skrzynkę mailową swojego redaktora.
Wyłączył komputer i odsunąwszy się od biurka odchylił głowę
od tyłu. Dziwne, ale czuł się wykończony. Chciało mu się spać
i w ogóle był jakiś taki osowiały. Podejrzewał, że istnieją
dwie przyczyny. Pierwsza to wczorajsza pogawędka z ciotką dotycząca
tego poronionego pomysłu ze ślubem, a drugi to jego dzisiejszy
wybuch płaczu. Nienawidził siebie i swojej słabości.
- Dalej
Caleb, dobij samego siebie. Jakbyś już nie miał dosyć – mówił
do siebie szeptem.
Nagle
usłyszał jak do drzwi wejściowych wkładany jest klucz.
Strzykniecie zamka. Odwrócił głowę w stronę korytarza i zobaczył
ciocię, która wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Dlaczego
tak wyglądasz? – zapytał się i podjechał do niej, co swoją
drogą stanowiło nie lada wyzwanie, bo co chwilę obijał się o
meble.
-
Powiedziałam Leonardowi, że nie pojadę do Francji, bo nie mogę
cię zostawić samego. Kiedy wyszłam z pracy zadzwonił do mnie
Baner.
- Pan
Ledwood? W jakiej sprawie? Chyba mi nie powiesz, że... – uciął.
- Zdajesz
sobie sprawę, że jego syn się zgodził? Dobitnie powiedział, że
zależy mu aby wziąć z tobą ślub. Kazał cię jakoś przekonać.
- Żartujesz
sobie. Jaki ma powód, żeby tak mówić? Przecież on mnie nawet
nie zna. Zamierza żyć z kimś obcym? I właściwie dlaczego się
zgodził? – to było dla niego niepojęte. Ta sytuacja jest
grubymi nićmi szyta. Czemu jakiś człowiek miałby przystać na
coś takiego. I to z kimś takim jak on. Czy ten facet wie, że on
jest na wózku? Pewnie, że nie!
- Z tego co
zrozumiałam od Banera, to jego syn chce mieć partnera na stałe, a
ty się do tego idealnie nadajesz. Każdy by na tym skorzystał. Ty
miałbyś miłość, o której zawsze marzyłeś, Baner miałby
zięcia, ja wyjechałabym do Francji nie bojąc się o ciebie i
zostawiając w rękach kochającego męża.
- Ale on
wie, że jestem kaleką, tak? I bez mrugnięcia okiem to
zaakceptował?!– warknął.
- Skarbie,
nie on. Tylko Kaylor.
- Wie?!
- Baner z
pewnością mu powiedział – tak jej się przynajmniej wydawało.
– Musisz się zgodzić, słonko. Złamiesz mu serce jeśli
odmówisz. Z ręką na sercu mogę ci przyrzec, że Kaylor naprawdę
chce tego ślubu.
- Nawet
mnie nie znając? Nie uważasz, że to dziwne? – zapytał
podejrzliwie.
- Nie
możesz wszędzie dostrzegać fałszu, nie wszyscy ludzie się tacy
jak ci się wydaje. Więc po rozmowie z Ledwoodem wróciłam do Leo
i powiedziałam, że zmieniam zdanie i coś wymyślę aby cię
przekonać.
- Jak
mogłaś? Decydować za mnie? Za kogo ty mnie masz? Potrafię o
siebie zadbać! – uderzył pięścią w podłokietnik.
- Caleb...
– zaczęła, uklęknęła i położyła dłonie na jego kolanach –
wiem jak bardzo pragniesz być samodzielny i nie prosić się o
niczyją pomoc. Ale ty... Nie wejdziesz do wanny sam. Nie sięgniesz
niczego co znajduje się wyżej niż sięga twoja ręka. Czy chcesz
to przyznać, czy nie, to prawda jest taka, że potrzebujesz pomocy.
Myślałam, że przywykłeś do tego.
- Bo tak
jest. Ale to mnie po prostu denerwuje. Nie chcę, żeby ktokolwiek
był zmuszony mi usługiwać.
- Spójrz
na to z innej strony, teraz pomagałby ci twój mąż. Pomagałby.
Nie usługiwał. „Mąż”, przecież to słowo brzmi cudownie,
nie sądzisz? – uśmiechnęła się nikle. – Chciałeś znaleźć
miłość, teraz masz na to szansę. Nie obiecuję ci, że od
początku będzie wszystko pięknie, ale poznacie się, nauczycie ze
sobą żyć i w końcu się pokochacie.
- Ale ja
jestem na wózku! Dociera to do ciebie?
- No i co z
tego? Czy to ci w czymś umniejsza jako człowiekowi? Jesteś ze
wszystkimi na równi. Nie jesteś gorszy od innych. Nie ty pierwszy
i nie ostatni masz paraliż nóg. Ale ludzie dają sobie z tym radę,
pokonują słabości. Robię to wszystko bo chcę mieć pewność,
że zostawiam cię w dobrych rękach. No i to w końcu mężczyzna.
Nie będziesz musiał się wstydzić, że ciotka widzi cię nago.
- No wiesz?
Jak możesz? – poczerwieniał na całej twarzy na co Abigail
wybuchła gromkim śmiechem.
- Zgódź
się. Będzie dobrze. Wszystko się ułoży i będziesz szczęśliwy.
- A mam
inne wyjście skoro ty już wszystko ustaliłaś? – syknął.
Wcale tego
nie chce. Gdyby od początku kochał tego człowieka to odczuwałby
inaczej mieszkanie razem, bo nie łudził się, że on wciąż
mieszkałby tutaj będąc po ślubie. I z kim? Obcym człowiekiem,
którego zobaczy dopiero na ślubie. Co za idiotyczny pomysł,
zresztą jak cała ta farsa.
~~* * *~~
Jak rano po
wyjściu z gabinetu ojca był w nieciekawym humorze tak teraz jego
twarz promieniała jak jeszcze nigdy. Jakby naprawdę był do
szaleństwa zakochany w swoim przyszłym małżonku i już odliczał
dni do ich wesela. Szedł korytarzami wydawnictwa i szukał Kariny by
zaprosić ją na obiad. Czuł się niesamowicie, bo wszystko układa
się po jego myśli. Ojciec mu powiedział, że Caleb się zgodził.
Caleb, co? Ładne imię musi pasować co ładnego chłopaka,
myślał szczerząc się sam do siebie. Oczywiście tata mu mówił,
że zobaczy go dopiero w dzień ślubu, który z tego co się
dowiedział miał być za tydzień. Tak ustalił Baner i Abigail.
Jemu to jak najbardziej odpowiada. Chłopak ma się również do
niego przeprowadzić i ten tydzień ma być czasem przeznaczonym na
pakowanie, załatwianie spraw związanych z podróżą Abigail i
uprzątnięciem jego apartamentu, by przygotować go na kolejnego
mieszkańca.
- Rok bycia
wiernym spokojnie wytrzymam – mruknął pod nosem.
Rodzic
zadeklarował się, że to on urządzi im całą uroczystość, więc
on się niczym nie martwił. W takim wypadku bardzo się cieszył, że
w Kansas zalegalizowano związki partnerskie. Wcześniej uważał, że
jego to nie dotyczyło, bo w życiu nie pozwoliłby siebie
zaobrączkować, ale teraz to dobrze się składa. Poza tym jest
wiele innych par homoseksualnych, które dzięki temu mogą żyć
razem będąc zapisanym w urzędzie. Chodziło tu przecież o
równouprawnienie, a nie przywileje. Niech tylko Dann się o tym
dowie. Oczami wyobraźni już widział przyjaciela, który przegrał.
Jakże on się nie mógł doczekać tej chwili. Zdawał sobie sprawę,
że gdy minie rok i weźmie rozwód ojciec będzie chciał go zabić,
lecz teraz to nie ma większego znaczenia.
- Kaylor
nie poznaję cię, chłopie – zagaiła Karina Davies.
- Nic a nic
się nie zmieniłem.
- Akurat!
Przychodzisz do pracy prawie na czas, cały dzień masz świetny
humor. Co się dzieje? – mówiła z pełną buzią jedząc obiad w
restauracji niedaleko ich biurowca.
-
Przyjdziesz na mój ślub? – wypalił ni stąd, ni zowąd, a
kobieta usłyszawszy to zaczęła kaszleć i krztusić się
zwracając na siebie uwagę gości.
- Cholera –
odkaszlnęła kolejny raz. – Chciałeś mnie zabić?!
- Było nie
wpychać w siebie tyle żarcia – upił łyk wytrawnego wina i
zrównał swój wzrok z jej. Wydawała się nie wierzyć temu co
usłyszała, więc powtórzył pytanie.
- Ty...
bierzesz ślub... Ty? – dopytywała, bo wciąż się jej wydawało,
że się przesłyszała.
- Przestań.
Czy to takie dziwne? – burknął.
- W twoim
przypadku tak. Wszyscy wiedzą, że zmieniasz facetów jak
rękawiczki a teraz nagle oznajmiasz, że za... – ucięła.
- Za
tydzień – podpowiedział.
- Że za
tydzień będziesz żył sobie słodko podczas miesiąca miodowego?
Kpina, nic więcej. Chcesz coś ugrać na małżeństwie? Jakiś
interesik? No słucham, słucham. Spowiadaj się jak na komendzie.
- Nie
wierzysz, że strzała Amora trafiła i mnie? – zapytał z
przekąsem.
- No cóż...
Zaskoczyłeś mnie. A co na to twój tata? – spoważniała i
wytarła twarz papierową chusteczką i napiła się czarnej
herbaty, która zamówiła.
- Ze
szczęścia dostał skrzydeł. Jest chyba bardziej zadowolony ode
mnie. Poza tym to on chce urządzić ceremonię i coś czuję, że
będzie się przy tym doskonale bawił – zamyślił się.
- Oby ten
twój narzeczony to była dobra partia, a nie taki byle kto. Gdyby
to był facet pokroju tych, z którymi zwykłeś sypiać ojciec by
cię wydziedziczył gdybyś się upierał przy ślubie.
- Na weselu
go poznasz – tak jak ja, dodał w myśli. – Przyprowadź
rodzinkę, będzie zabawniej – splótł ze sobą dłonie i oparł
się na nich pokazując lśniące zęby.
Mam nadzieję, że w następnym rozdziale w końcu się poznają i coś czuję, że ich reakcję będą niezapomniane *_*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę mnóstwa weny!!!!! <3
Katrina
Nie mogę się doczekać ich pierwszego spotkania!!! Oj, już wiem że to będzie piękne ;)
OdpowiedzUsuńOch niech już będzie ten ślub bo nie wytrzymam:-)
OdpowiedzUsuńTen ślub to będzie katastrofa... Mam nadzieję, że przypisałaś Kaylorowi duże umiejętności aktorskie... Dziękuję za kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńI mam czekać do niedzieli? Życie sobie ze mną pogrywa ;-;
OdpowiedzUsuńŚlub-Komedia i dramatXDDDD
Kaylor taki chojrak a jak przyjdzie co do czego to no..
Po jakimś czasie okaże się ,że Karina miała racje i miłość też go dosięgnie i sam będzie wpatrzony w Caleba jak w obrazek.
No właśnie tylko co po drodze ich czeka? (pewnie wiele nie przyjemności ale jak dużych :/)
Już pierwsza różnica 'gust książkowy'XDDDD
Jego ojciec zachował się nie fair w stosunku do syna no bo mieć pod opieką niepełnosprawnego to duża odpowiedzialność a Kaylor miał się kimś takim zająć
(tak bardzo blondynowi współczuję)
ten koleś nie potrafi zadbać dobrze o siebie haha nie do końca zabawne :(
Boje się ,że Caleb szybciej coś poczuję do swojego męża niż on do niego ;-;
No i jeszcze jednoXD
Jeśli dojdzie do ceremonii będę bardzo szczęśliwa i spełnisz jedno z moich (małych życzeń-ślub miedzy dwoma facetami) Co prawda nie będzie to ślub z miłości ;-; ale jednak.
Czekam i płaczę bo muszę czekaćXD
Tak, Kaylor nawet nie dba o siebie, a co dopiero o kogoś innego. Zwłaszcza gdy ta osoba wymaga więcej opieki niż inni. Może tym razem to nie będzie ślub z miłości, ale w jakimś innym opowiadaniu... Kto wie co mi przyjdzie do głowy :)
UsuńPozdrawiam
Oj, będzie zabawnie. Zobaczymy, kto będzie się najbardziej śmiał xD
OdpowiedzUsuńJuż współczuję Calebowi, bo Kayler będzie ciężkim przypadkiem, tak mi się wydaje.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńczy dla ojczulka to nie podejrzenae jest... myslałam, że powie że siostreniec wydaje u nich zwoje powieści... pojawił się redeaktor naczelny ciekawa jestem jego miny... ojciec nie powiedział synowi, że Celeb jest kaleką...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia