Jak widzicie siódemkę wstawiam dzisiaj. Jutro będzie spore zamieszanie w domu, więc nie znalazłabym na to czasu. Szczerze mówiąc już mam dość tego braku połączenia z Internetem. Mam dobre wieści i złe. Dobre są takie, że wzięłam się za opowiadanie, które odłożyłam na długi czas. A złe to takie, że utknęłam w martwym punkcie z Nieznanym uczuciem. Robię co w mojej mocy, żeby zmusić się do napisania kilku rozdziałów, ale jakoś nie mogę. Jeśli skończą mi się rozdziały to będziecie musieli trochę poczekać, jakby coś, to dam znać za tydzień. A tymczasem dziękuję za komentarze :D
Wyszedł
właśnie z łazienki z ręcznikiem przepasanym na wąskich biodrach
i kolejnym zarzuconym na ramiona, zakrywającym jego plecy. Woda
skapywała mu z czarnych włosów wytaczając sobie ścieżkę po
twarzy i szyi, by w końcu wsiąknąć w puchaty materiał. Przeszedł
przez salon i na dużym wiszącym zegarze zarejestrował, że
dochodziła druga po południu. Uśmiechnął się na myśl, co
nastąpi za godzinę. Z zadowoloną miną skierował się do pokoju
gościnnego, w którym spędził noc. Zdziwił się, gdy zastał tam
gosposię układającą jego ubrania równo na łóżku. Biała
koszula była już wyprasowana, czarna marynarka nie miała na sobie
żadnego włoska, tak jak spodnie, a buty były już wypastowane.
Przyglądał się chwilę młodej kobiecie, która nie zauważyła
jego obecności. Starannie wszystko przygotowała. Gdy mogła
powiedzieć, że jest zadowolona ze swojej pracy i ją skończyła
odwróciła się i już miała wychodzić, gdy ujrzała prawie
nagiego gościa swojego pana. Natychmiast ostro się zarumieniała i
spuściła wzrok, by nie zapatrzeć się w hipnotyzującą sylwetkę
mężczyzny.
- Pan
Callaway kazał mi przygotować pańskie ubrania. Już je oczyściłam
i uprasowałam. Wszystko jest gotowe do ubrania.
- Pan
Callaway, tak? – mruknął. – Dziękuję za to – uśmiechnął
się sztucznie, co miał wyćwiczone do perfekcji.
Odprowadził
kobietę wzrokiem, która opuszczając pokój od razu zamknęła za
sobą drzwi. Domyślał się, że przyjaciel był dziś w szampańskim
humorze, on zresztą także, ale Dann nad wyraz się cieszył z jego
zamążpójścia. Już od wczoraj podśpiewywał sobie coś pod
nosem, a przenikliwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie
zastanawiał się jednak nad jego zachowaniem. To po prostu mogło
być spowodowane zabawą jaka czeka na Dann'a, gdy Kaylor będzie
przez rok dostarczać mu rozrywki.
Wytarł się
niespiesznie, wysuszył włosy, na ile dokładnie mógł zrobić to
jedynie ręcznikiem. Rzucił oba na łóżko i zaczął się ubierać.
Musiał być gotowy do wyjścia o wiele wcześniej, bo korki na
ulicach bywały koszmarne, z zwłaszcza teraz, gdy zbliżała się
godzina, w której to większość ludzi wracała z pracy.
Po paru
chwilach stanął przed lustrem w pokoju i uważnie się sobie
przyjrzał. Garnitur zakładany tylko na wyjątkowe okazje leżał na
nim świetnie. Śnieżnobiała koszula włożona była w czarne
spodnie w kant. Od razu założył na siebie tegoż samego koloru
marynarkę i krawat. Spojrzał w dół na wypastowane buty. Wszystko
grało idealnie. Wziął do ręki grzebień i zaczesał gęste,
czarne włosy do tyłu. Posłał sobie rozbawiony uśmiech. Skierował
się do salonu, w którym czekał jego świadek.
- Świetnie
wyglądasz, panie młody – rzekł Dann siedzący w fotelu i
bawiący się dwiema złotymi obrączkami z wygrawerowanymi
wzorami.
-
I tak też się czuję, drogi przyjacielu. Dziś jest najpiękniejszy
dzień mego życia, jak już wiesz, i jestem wielce uradowany, iż
wkrótce zobaczę mego wspaniałego małżonka – powiedział
poważnym, podniosłym głosem, na co Callaway prychnął kpiąco.
-
No proszę proszę, co za wysublimowane słownictwo. Jesteś gotowy?
– wstał i podał mężczyźnie dwa kółeczka, będące symbolem
przysięgi i zawarcia małżeństwa.
-
Za chwilę, szukam jeszcze mojego srebrnego łańcuszka. Widziałeś
go może?
-
Nie zostawiłeś go czasem na toaletce w łazience? Przecież przed
kąpielą jeszcze go miałeś.
-
Może faktycznie tam jest. Sprawdzę.
Jak się
okazało zguba rzeczywiście tam była. Na szczęście nie spadła do
zlewu, bo w takim wypadku, byłoby po niej. Właściciel szybko
założył ozdobę i od razu schował ją pod kołnierzem koszuli.
Poklepał się po kieszeni marynarki po raz -enty sprawdzając czy
obrączki są na miejscu. Miał wszystko więc mogą już jechać.
Stał
opierając się o swój samochód i patrzył jak przyjaciel zamyka
dom trzymając w drugiej dłoni jakiś pakunek zawinięty w ozdobny
papier w serca. Zapewne miał to być jego i Caleba prezent ślubny.
- Aż mnie
korci, żeby się zapytać co mi sprezentujesz.
- Dowiesz
się jak wrócicie do domu. Tylko uważaj z tym, jest bardzo
delikatne.
- Zluzuj.
Mam nadzieję, że to coś praktycznego. Na przykład jakieś
zabawki erotyczne, którymi mógłbym rozpocząć moje nowe życie z
mężem u boku – zaśmiał się głośno.
- A ty
tylko o jednym – załadował niewielką paczkę do bagażnika i
zatrzasnął klapę. Staną ramię w ramię z przyjacielem. –
Czekasz tylko na jedno, co? Dzisiejszy dzień nie miałby dla ciebie
wielkiego znaczenia gdyby nie to, że w końcu będziesz mógł
kogoś wyruchać. Jesteś okropny. Pewnie będziesz się modlił,
żeby przeżyć ślub i wesele, byle w końcu jechać do chaty i
zaciągnąć Caleba do łóżka.
- Bardzo
podoba mi się jego imię, wiesz? Ciekawe jak wygląda. Ile ma lat?
– rozmarzył się patrząc w błękitne niebo, na którym nie było
ani chmurki.
- Nie wiesz
tego? Myślałem, że Baner ci chociaż to powiedział. Ale żeby
nie znać wieku męża? – prychnął. – W sumie pieprzę jego
wiek. Tu chodzi o ciebie – wytknął palcem Ledwooda.
- Słucham
cię uważnie – skrzyżował ręce na piersi.
- Nie
obchodzi mnie nic więcej jak to, że masz przez ten cholerny rok
grać wspaniałego, troskliwego, kochającego męża nawet wtedy gdy
będziesz miał ochotę go zabić. Dla takiego egoisty jak ty,
podołać temu wyzwaniu będzie bardzo trudno.
-
Powiedziałem ci, że zrobię to co obejmują twoje zasady. Jeśli
będziesz miał taką potrzebę, możesz mnie sprawdzać przychodząc
do domu. Upewnisz się w przekonaniu, że jestem ideałem, wzorem
męża. W końcu, co w tym jest takiego trudnego. Wystarczy jak będę
sprawiał pozory takiego dla niego. Jak on uwierzy, że coś dla
mnie znaczy to będzie łatwiej wygrać.
- Kaylor,
jesteś sukinsynem jak się patrzy. Tak się bawić ludźmi –
mruknął pod nosem wywołując tym samym śmiech Ledwooda.
~~* * *~~
Prowadzony
przez ciocię rozglądał się po wnętrzu Urzędu Cywilnego. Co
kawałek mijali jakichś ludzi. Korytarze były szerokie, więc jego
wózek mieścił się bez problemu nie przeszkadzając innym. W końcu
dotarli do drzwi sali przygotowanej na jego ślub. Jego ślub. To
brzmiało tak absurdalnie, a jednak to prawda. Czuł jak przebiega po
nim zimno i gorąco na zmianę. Ręce mu się pociły ze stresu i nie
wiedział do ma z nimi zrobić, więc trzymał je na podłokietnikach
ściskając brzegi, aż mu knykcie pobielały. Serce biło mu jak
szalone, wydawało mu się, że podchodzi ono do gardła. Zacisnął
mocno powieki chcąc, żeby to wszystko dobiegło już końca. Boi
się jak jeszcze nigdy. Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny
dotyk dłoni, która należała do wspierającej go Lilith. Szła
obok niego dodając otuchy radosnym uśmiechem. Nie bardzo mu to
pomagało, ale cały czas powtarzał sobie w myśli, że da radę.
Jakoś to przetrwa.
Zobaczył
jak w stronę ich trójki zmierza uśmiechnięty od ucha do ucha
Baner Ledwood. Był elegancko ubrany, przez co starszy mężczyzna
zwracał na siebie uwagę kobiet, nawet tych kilkanaście lat
młodszych od siebie. Gdy dotarł do nich od razu porwał do uścisku
zaskoczoną Abigail. Następnie ucałował dłoń Lilith i wreszcie
uścisnął dłoń jemu i poklepał go po plecach. I kto powiedziałby
widząc ich, że to pracodawca – pracownik?
- Nawet nie
macie pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy. Abi wykonaliśmy
kawał dobrej roboty, teraz reszta już nie zależy od nas. Caleb,
przepraszam cię za żądania mojego syna, za moje i twojej cioci.
Przytłoczyliśmy cię tym wszystkim, ale wierzę, że może być
już tylko lepiej. Gdy mój syn usłyszał o tobie w jednej chwili
diametralnie zmienił nastawienie do wielu rzeczy.
- Tylko ja
byłem przyczyną? Ciężko mi w to uwierzyć – mruknął pod
nosem.
- Mnie też
było na początku, ale widać jest poważny. W końcu – to
ostatnie dodał już w myśli.
- Jak wielu
będzie gości? – zapytała Raveza.
-
Najbliższa rodzina, paru znajomych, kilku pracowników z mojego
wydawnictwa, których z pewnością Caleb zna. Goście mają zjechać
się do naszego domu, a tu w urzędzie będziemy tylko my, po co
gnieździć się w niewielkim pomieszczeniu w tyle osób? Czekamy
jedynie na Kaylora i Danna.
- Danna? –
ponownie zadała pytanie Lilith.
-
Przyjaciel mojego syna, znają się od gówniarza – wyjaśnił.
Nie
rejestrował co kto mówi. Jakoś zaczęło kręcić mu się w głowie
w dodatku brzuch zaczął go boleć z nerwów. Dochodzi czternasta co
widział na zegarku powieszonym na ścianie. Zaraz powinien zjawić
się ten człowiek. Nie potrafił nazwać go per „mąż”. Niech
ktoś go stąd zabierze. W pewnym momencie od zagłębiania się w
ponurych myślach wyciągnęła go przyjaciółka.
- Caleb ja
wiem, że się przejmujesz, ale od kilku godzin czekam aż
pochwalisz mój wygląd. Masz pojęcie ile kasy wydałam, żeby
wyglądać na twoim ślubie jak księżniczka? A ty ani jednego
miłego słówka mi nie powiedziałeś – odwróciła głowę w
drugą stronę udając, że się obraża.
No
oczywiście, Lilith uwielbia komplementy na swój temat. A on zawsze
ich jej dostarczał. Wiedział co przyjaciółka próbuje uzyskać
zagadując go. Nie wiedział czy jej się uda. Spojrzał na kobietę
ubraną w długą suknię bez ramiączek. Była w dwóch odcieniach
niebieskiego i intensywnego zielonego. Wyglądała przepięknie.
Włosy miała skręcone i spięte wysoko spinką. Mimo tego i tak
sięgały jej do łopatek. Włosy miała długie, i to była jedyna
rzecz, którą w sobie najbardziej lubiła, więc właśnie o nie
najbardziej dbała. Ciocia też wyglądała niezgorzej. Ubrała swoją
ulubioną błękitną sukienkę, którą ponoć dostała jeszcze jako
prezent od swojego męża. Nieźle się trzymała skoro po tylu
latach potrafiła się w nią wcisnąć i wciąż wyglądać
bajecznie. Uśmiechnął się lekko i pochwalił obie kobiety, i
jedyne które były dla niego ważne.
~ Czasami
lepiej nie myśleć, nie wyobrażać sobie, nie zastanawiać się,
nie zadręczać. Po prostu oddychać i wierzyć, że wszystko skończy
się dobrze ~
Cytat
znaleziony w internecie
~~*
* *~~
Gdy
zajechał przed urząd było za pięć druga. Kaylor przejrzał się
jeszcze w lusterku z ulgą stwierdzając, że włosy nie roztrzepały
się. Zawsze miał z tym problem, bo nie lubił używać żadnych
lakierów ani żeli do włosów, a w konsekwencji często fryzura mu
się psuła. Na szczęście teraz tak nie było. Odetchnął ciężko.
Miał ochotę zapalić fajkę, ale wstrzyma się jeszcze jakiś czas.
Wysiadł z białego Lexus'a LFA i czekał aż przyjaciel wyrwie się
z korków szybko doganiając go. Parę sekund potem zjawił się w
czerwonym Ferrari 599 GTO. Mężczyzna zaparkował samochód obok
niego i pojazdu ojca, bo nie wątpił, że czarne cacko należało
właśnie do niego. Jego wygląd, dźwięk znał na pamięć. Kochał
siedzieć za kierownicą w tym aucie kiedy był dzieciakiem.
Dann
wysiadłszy ze swojego samochodu podszedł do niego, poklepał po
plecach i puścił oczko. Jak zwykle cieszył się i szczerzył jak
głupi do sera.
Z
parkingu skierowali się wolnym krokiem do wejścia. Widzieli jak
niektórzy ludzie wychodzą z pracy i zmierzają w tylko sobie znanym
kierunku. W końcu dziś piątek, początek weekendu, a dla niego to
oznaczało trochę więcej niż dwa wolne dni.
Żaden
z nich nie zamierzał krążyć i błądzić po tych korytarzach,
więc weszli do pierwszego lepszego pomieszczenia i zapytali się
kobiety o numer sali, a gdy im odpowiedziała poszli tam szybkim
tempem. Było kilka minut po czternastej, świetnie ojciec go zabije,
bo znów się spóźnił, choć obiecał, że będzie pilnować
czasu. Ale co miał na to poradzić, od zawsze był spóźnialski. W
końcu natrafili na korytarz, w którym być może była salka z
odpowiednim numerkiem.
-
Kaylor, czy to nie oni? – wskazał na grupkę osób stojących w
oddali. Tamci ich nie widzieli. Za to oni dostrzegli, że jakaś
urzędniczka otwiera drzwi do pomieszczenia, w którym powinni się
znaleźć. Ledwood podążył wzrokiem za przyjacielem i momentalnie
go zatkało.
-
To jest jakiś pieprzony żart – raptownie się zatrzymał w
połowie drogi co zrobił również Callaway. Nie wiedział jak
przyjacielowi, ale jemu nogi wrosły w podłogę.
Patrzył
się na osoby wchodzące do pomieszczenia, wśród których była
jakaś ruda dziewucha, przyjaciółka jego ojca oraz Baner pchający
wózek z jakimś facetem. Drzwi zaraz się zamknęły pochłaniając
przybyłych. On po prostu nie wierzył. Wpatrywał się w miejsce, w
którym przed chwilą stali, a jego twarz wyglądała jakby co
najmniej ducha zobaczył. Nie zwrócił uwagi, iż Dann mu się
przygląda w powadze rejestrując każdy ruch jego ciała.
Jego
podświadomość szybko ułożyła sobie wszystkie kawałki
układanki. W głowie zaświeciła się lampka i zdał sobie sprawę
co to wszystko oznacza. Mózg zaczął produkować różne
scenariusze, które zaprowadziły go do tegoż momentu. Nie potrafił
przyjąć do wiadomości informacji, które zaczęły się rodzić w
jego głowie. A mianowicie to, że mężczyzna na wózku to Caleb,
jego przyszły mąż, z którego cieszył się tak, jakby dostał
wymarzoną zabawkę, która będzie mu służyła przez jakiś czas,
a gdy się nią znudzi pozbędzie się jej. To się nie mogło okazać
prawdą.
Zakrył
twarz dłońmi i próbował nie warknąć wściekły na rodzica, że
nie udzielił mu takiej ważnej informacji na temat mężczyzny, o
którym sam wspominał!
-
To naprawdę jest jakiś pierdolony żart!
-
Kaylor, wyluzuj – mówił cicho próbując uspokoić bruneta.
-
Jak, do kurwy nędzy?! – syknął przez zaciśnięte zęby. – To
nie może być on! Moim mężem miał być zdrowy facet, z którym
mógłbym uprawiać seks ile razy mi się zamarzy! Miał być na
każde moje zawołanie! Chciałem jakiegoś faceta, który
rozłożyłby przede mną nogi! A nie jakiegoś kalekę! Przecież
nie jeździłby na tym cholernym wózku gdyby był zdrowy! I ja niby
mam żyć przez rok z kimś takim? Za chuja nie pójdę na taki
układ.
-
Czekaj, co ty zamierzasz zrobić? – zauważył jak przyjaciel się
odwraca i odchodzi w przeciwnym kierunku niż powinien się
kierować.
-
Nie ma mowy żebym wziął ślub z tym kaleką nawet jeśli to ma
być tylko na dwanaście miesięcy. Nie ma, kurwa, mowy –
przyspieszył kroku by jak najszybciej znaleźć się z daleka od
tamtych drzwi. Gdyby był tam wcześniej nie miałby na to szansy.
-
Kpisz sobie! Stój! Ledwood! Powiedziałem stój! – dogonił
wzburzonego mężczyznę i złapał go za ramię, a gdy ten chciał
się wyrwać wzmocnił uścisk.
-
Puszczaj bo jeszcze tobie przypierdolę!
-
No dawaj! Śmiało, to oddam ci z nawiązką! Jak możesz się tak
zachowywać?! Przecież to nie jego wina, że nie chodzi. A ty nie
powinieneś obwiniać o ukrywanie prawdy ojca, a wiem że chcesz, bo
ty również mogłeś się bardziej tym wszystkim zainteresować!
Gdybyś wypytał się jego o jakieś szczegóły czy coś,
cokolwiek! Teraz ot tak chcesz zrezygnować? A co naszym małym
układem?
-
Pierdolę to. Wygrałeś zadowolony? Nie mam zamiaru patrzeć na
tego faceta.
-
Chyba się przesłyszałem. Ty, Kaylor Ledwood uciekasz? Mógłbym
powiedzieć o tobie wszystko, ale w życiu bym się nie spodziewał,
że gdybym nazwał cię tchórzem, to oszczerstwo stałoby się
prawdą. Moje uszy i oczy nie chcą przyjąć do wiadomości co
właśnie robisz. Uciekasz. Naprawdę nie sądziłem, że jak tylko
pojawią się jakieś przeszkody na twojej drodze, ty rezygnujesz,
poddajesz się. Dokładnie jak słabeusz. A myślałem, że nim nie
jesteś. Już mniejsza o umowę, ale niech dotrze do ciebie co
wszczynasz swoim zachowaniem. Może zapomniałeś, ale z tymi
drzwiami ktoś na ciebie czeka. Poza tym reszta towarzystwa jest w
twoim starym domu. Jestem bardzo ciekawy jak zareagują goście gdy
dowiedzą się, że pan młody zwiał z własnej uroczystości.
-
Mam to gdzieś, niech myślą sobie co chcą. W życiu nie będę z
kaleką, którym trzeba się zajmować, pomagać! Nie tak to miało
wyglądać! Pieprzę to wszystko!
-
Ach tak? – przybrał na twarz obojętną minę. – Pomyślmy, jak
bardzo w skali od jednego do dziesięciu Baner będzie na ciebie
wściekły? Ja obstawiam numerek pod tytułem „Ojciec cię
poćwiartuje, wsadzi twoje zwłoki do worka i zakopie kilka metrów
pod ziemią”. A co z rozmową, o której mi opowiadałeś?
Stracisz cały majątek, bo on cię oskubie co do grosza. Znasz
swojego ojca, jak chce potrafi być groźny. Ja nie zamierzam mieć
go za wroga. Wiesz, jeśli chcesz to idź do „Lust”, bo domyślam
się, że tam właśnie zmierzałeś, zachlej się w trupa, poderwij
kogoś i przeleć jakąś szmatę, która da ci dupy bez wahania,
ale nie miej później pretensji, że mieszkasz pod mostem w
kartonie.
Na
cały wywód Callaway'a mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał
ze złości. Kaylor może jest zapatrzonym w siebie idiotą, ale nie
jest głupi, doskonale zdaje sobie sprawę, że jest właśnie
podpuszczany. Ale może to otworzy mu oczy, skoro zwyczajna rozmowa
nic nie daje. On sam był w kropce. Z jednej strony rozumiał
Ledwooda, bo on nie wiedział jak zachowałby się będąc
postawionym w sytuacji, kiedy przyszły małżonek jest
niepełnosprawny. Zaś z drugiej, nie mogą winić Caleba za stan, w
którym się znajduje. W końcu nie jest winą tego chłopaka, że
porusza się za pomocą wózka inwalidzkiego. Kaylor nic o nim nie
wiedząc potraktował go jak śmiecia. Nie zamierzał jednak prawić
mu kazań, bo idealny też nie był. Chciał jedynie, by przyjaciel
nie oceniał po pozorach jak nauczył się to robić.
-
Co ja mam, do kurwy nędzy, zrobić? – warknął przez zaciśnięte
zęby. – To pytanie retoryczne, więc nie waż się odpowiadać
Dann – zastrzegł podnosząc dłoń.
Nie
spodziewał się takiego obrotu spraw, ogromnie się zawiódł. Już
chyba wolałby żyć w kłamstwie myśląc, iż z Antrosą wszystko w
porządku, niż mając świadomość rzeczywistości, która okazała
się być brutalna. W tej chwili myślał tylko o sobie, jakie on by
mógł wynieść na tym korzyści, ale nie dostrzegał żadnych.
Przed oczami miał cholernego inwalidę, który zabrałby mu rok z
życia nie oferując nic w zamian. Żyłby sobie w najlepsze
korzystając z jego pieniędzy, a on nie dostałby niczego. Nawet
seksu nie mógłby uprawiać, bo przecież jak? Nie da się tego
robić z kimś takim! Wyraził na głos swoje myśli dotyczące
minusów tego małżeństwa, których było od groma, oraz plusów,
nie istniały w wyobraźni Kaylora.
-
A tobie jak zwykle chodzi o seks i pieniądze. Jesteś zachłanny i
chciwy. Moim obowiązkiem przyjaciela jest ci pomóc, ale jak skoro
ty nie dostrzegasz innych perspektyw?
-
Nie ma ich – ciągnął pewny swoich racji.
-
Kuźwa, mam cię dość. Ile można wałkować to z tobą?
Udzielałem ci dobrych rad, nigdy nic nie narzucałem, ale jeśli
teraz nie wejdziesz do tej sali, stracisz wszystko, przyjaciela
także. Daję ci dziesięć sekund. Wybór należy do ciebie,
Kaylor.
Nie
chciało mu się wierzyć, że Callaway stawia mu ultimatum, jak on
śmiał?! Nie będzie spełniał niczyich rozkazów! On sam jest
sobie panem w władcą. Intensywnie myślał nad wyjściem z tej
chorej sytuacji. Jak może w najszybszy sposób wykręcić się ze
ślubu? Jeśli zaraz się tam nie pokażą to ojciec ich zabije. A
raczej jego, bo znał jego nagminne spóźnianie się.
Nienawidzę
ojca, nienawidzę siebie, a najbardziej nienawidzę tego chłoptasia.
Odbiję sobie ten pieprzony rok! Tylko poczekajcie!
Odwrócił
się na pięcie i napięty jak struna, z zaciśniętymi pięściami,
z miną wyrażającą nienawiść do wszystkiego co się rusza,
skierował się w stronę przeklętej sali. Zajęty własnymi myślami
nie słyszał odliczania Dann'a, który schodził w liczbach od
dziesięciu w dół. Zatrzymał się na jedynce, gdy zobaczył
Ledwooda idącego w stronę przeciwną do wyjścia.
-
Co robisz? Nie zamierzałeś przypadkiem uciec?
-
Ślepy jesteś? Wezmę ten pierdolony ślub! Mam za dużo do
stracenia!
No tak właśnie się spodziewałam ale jak ktoś jest dupkiem to nie mogło być inaczej, ale troch mi smutno, że masz problem z dalszymi rozdziałami, wiem że trochę masz do przodu ale chciałabym żeby to opowiadanie się skończyło a nie tak jak wiele innych zawisło w oczekiwaniu:-)
OdpowiedzUsuńBez obaw, opowiadanie dojdzie do końca, ale zanim to nastąpi to minie jakiś czas. Jednak to nie ze względu na moją blokadę, a dlatego, że prawdopodobnie będzie miało wiele rozdziałów. Jeszcze będzie się trochę działo. Akcja nie będzie się kręciła tylko i wyłącznie o mieszkaniu razem i odczuciach bohaterów. Było by za nudno. Już nic więcej nie zdradzam. Postaram się pisać regularnie, ale nic nie obiecuję.
UsuńPozdrawiam :)
Ale mnie korci ten tekst. Moja ukochana tematyka. Ale cierpliwie czekam na całość. :D
OdpowiedzUsuńHej, hej,
OdpowiedzUsuńautorko trafiłam tutaj jakoś tak niedawno, no cóż jeszcze nie przeczytałam poprzednich opowiadań, ale zabiorę się za nie niebawem... przeczytałam to opowiadanie aby być na bieżąco tutaj, podoba mi się, choć cóż, żal mi Celeba, ma niską samoocenę, a Kayler... ech... ale mam nadzieję, że trafi go strzała amora :]
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Nie miałam dostępu do internetu przez tydzień, nawet nie wiesz jak mnie to bolało, że nie przeczytam na czas Twojego nowego rozdziału T.T
OdpowiedzUsuńAle czekanie się opłaciło *-*
Jak zawsze cudownie *-*
KOcham Twoje opowiadanie *-*
Jestem ciekawa jak będą wyglądać ich relację po ślubie, skoro Kaylor tak zareagował na to, że Caleb nie chodzi :(
Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział z niecierpliwością <3
Życzę mnóstwa weny !!!
Katrina
Tekst cudowny, ale dlaczego tego Caleb będzie musiał cierpieć?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Kaylor szybko się zmieni.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńtaka reakcja była do przewidzenia, jak jest się dupkiem, choć może Banner wpadałby do nich często...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia