Dziękuję za komentarze :)
To jest
tylko zwykły sen. To się nie dzieje naprawdę. Tylko mu się coś
ubzdurało. Naczytał się za dużo różnych bzdur i dlatego takie
dziwne myśli nawiedzają jego umysł. Tak bardzo chciał w to
wierzyć, lecz nie mógł. Prawda była zbyt przerażająca. Od kilku
dni trwały przygotowania do rozpoczęcia jego nowego życia. I on i
ciocia się pakowali z zamiarem zamieszkania osobno u różnych,
obcych ludzi. W ich mieszkaniu zostały już prawie puste meble.
Wszystko czego używał Caleb, co było mu potrzebne do pracy czy
funkcjonowania w domu było już spakowane do walizek. Podobnie z
Abigail. Wszystkie bagaże były ułożone w jednym miejscu, ale tak,
żeby się nie pomylili przy zabieraniu ich. Kobieta pakując się
podśpiewywała sobie pod nosem jakąś radosną piosenkę, zaś on
zachowywał się jakby jego życie dobiegało końca i zaraz miał
zawisnąć na stryczku. Tak właśnie się czuł. Nic na to nie
potrafił poradzić. Już jutro weźmie ślub z Kaylorem, którego na
oczy nie widział. W tym momencie jego nogi to był najmniejszy
problem. Bał się, najzwyczajniej w świecie się bał całego
zajścia i jak to wpłynie na jego dotychczasowe życie. Gdyby
najpierw się zakochał a potem miałby zawrzeć z mężczyzną
małżeństwo, w tym nie widział problemu, ale obecna sytuacja go
przytłaczała. Rozejrzał się z przerażeniem w oczach po pustym
pokoju, w którym zabrakło typowych ozdób, kwiatów i niego
siedzącego przed komputerem i piszącego tekst.
- Caleb, halo. Ziemia do Caleba. Odbiór – odwrócił gwałtownie głowę i
zarejestrował rude kudełki zwisające z głowy Lilith i rękę
machająca mu tuż przed twarzą. – Nie usłyszałeś jak
wchodziłam?
- Wybacz,
zamyśliłem się.
- Cal... –
rzekła z troską w głosie.
- Wiem,
wiem, wszystko będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Zdajesz sobie
sprawę, że słucham tego od tygodnia?
W sprawie
wesela nie miał wiele do powiedzenia, bo ciotka od razu zastrzegła,
że uroczystość urządza razem z Banerem. W tej chwili nienawidził
ich oboje. Oni się świetnie bawili, a jego przez cały tydzień nie
opuszczały bóle brzucha i głowy. Mało brakowało a parę razy
zwymiotowałby. Miał serdecznie dość. Nawet pisać mu się nie
chciało. Jedyne na co nachodziła go ochota to zakopanie się pod
kołdrą i przeczekanie tego zamieszania. Nie wierzył w szczere
intencje tego człowieka. Bo kto zechciałby poślubić mężczyznę
– kalekę mając świadomość, że taka osoba to masa problemów?
Martwiła
się o przyjaciela. Widziała w jakim stanie się znajduje. Gdy kilka
dni temu zadzwonił do niej i poprosił, aby przyjechała do niego.
Myślała po prostu, że przyjaciel chce spędzić z nią trochę
czasu, porozmawiać. Ale nie spodziewała się, że zaprosi ją na
swój ślub. Kiedy to usłyszała najpierw zaczęła się śmiać, a
gdy on nie, spoważniała i tak zaczęli długą rozmowę, w której
Caleb dokładnie jej wyjaśnił jak to się stało, że dorobił się
narzeczonego. I tak oto została zaproszona na ślub, bo ojciec jego
narzeczonego chciał, żeby na przyjęciu była również jego
rodzina i przyjaciele. Była jedyną przyjaciółka Antrosy i trochę
nad tym bolała, bo on jest takim typem człowieka, że gdyby się
otworzył miałby mnóstwo znajomych i przyjaciół. Ale on od nich
stroni. Ma tylko dwójkę najbliższych ludzi. Ona i Caleb zawsze
trzymali się razem bo ich sytuacje rodzinne są do siebie bardzo
zbliżone.
Tym razem
była poważnie zmartwiona. Poza tym męczyło ją jaki jest ten cały
Ledwood i czy będzie dobry dla Cala. Już za parę godzin jej
przyjaciel wyjdzie za mąż... W jego przypadku to chyba może użyć
takiego określenia. W końcu żaden z nich nie jest kobietą, żeby
mówić „ożenić”.
- Ciągle
tylko powtarzasz, że go nie znasz i tak dalej – zatoczyła w
powietrzu koło dłonią – a przecież się poznacie. Będziecie
mieli na to resztę życia. Posłuchaj, skoro to on tak nalegał, to
musiał mieć świadomość, że ty nie chodzisz i będzie się
musiał tobą opiekować. Racja?
- No tak –
coś w tym jest. Gdyby Kaylorowi przeszkadzało jego kalectwo to nie
robiłby tego wszystkiego.
- No to
komu w drogę temu czas – klasnęła w dłonie i spojrzała na
mężczyznę, który patrzył się na nią jak na kosmitkę.
- Słucham?
- Musimy
iść na zakupy. Nie pozwolę wziąć ci ślubu w zwykłej koszuli,
jeansach i trampkach. Masz wyglądać jak na pana młodego przystało
– posłała mu promienny uśmiech, który dodał mu nieco odwagi.
– Twoja ciocia jest w domu twojego szefa, niedługo teścia, i
robią ostatnie poprawki. My musimy obskoczyć parę sklepów,
połazić, trochę cię odstresować. No i rzecz jasna wypić
kawusię z prądem jak na każdym naszym wypadzie. Zdaję sobie
sprawę, że się obawiasz tego co będzie dalej, ale nie martw się
na zapas. Od jutra zaczniesz nowe życie. Jestem pewna, że nie
będzie aż tak źle. Przecież Kaylor cię nie zje. Mam nadzieję,
że będę mogła do ciebie przychodzić. To jego mieszkanie, ale
powinien się zgodzić, nie? Jestem ciekawa jak mieszka. I ile ludzi
będzie na waszym weselu. Pewnie niezła gromadka, w końcu mają
znajomości i w ogóle. A nie wszyscy ludzie to homofoby. Jest wiele
wspaniałych osób, które...
- Możesz
się w końcu zamknąć?! – krzyknął nagle a echo rozeszło się
po całym domu. – Nadajesz jak baba na targowisku! Wcale mnie nie
uspokajasz a wręcz przeciwnie! Chodź w końcu na miasto, ale się
ucisz!
- O
matko... – zaniemówiła z wrażania. Caleb nigdy nie krzyczał
chyba, że był naprawdę ściekły. Z natury był bardzo spokojnym
mężczyzną, ale nawet on potrafi wybuchnąć kiedy w nim
nagromadzi się zbyt duża ilość złych emocji.
- Lilith...
Po prostu chodźmy. Nie znoszę wychodzić na dwór, ale muszę
znaleźć sobie jakieś zajęcie bo mi mózg eksploduje. Teraz moje
nogi, wózek na którym się poruszam i tłumy ludzi w centrum
handlowym oraz autobusie to mój najmniejszy problem.
~~* * *~~
Obejrzał
się po swoim pokoju. Wszędzie lśniło. Ubrania są poskładane,
pochowane do szafek i nie walają się po podłodze jak zawsze. Łóżko
ubrane w czystą pościel świetnie prezentowało się w tym ogromnym
pomieszczeniu. Duże i jedyne okno zasłonięte było bordową
kotarą, by promienie palącego słońca nie wkradały się do
środka. W pozostałych pomieszczeniach również panował
niesłychany porządek, którego ten apartament jeszcze nie widział.
Drugi pokój został przygotowany do dyspozycji Caleba. Był trochę
mniejszy niż ten jego i miał wbudowane drzwi z zamkiem, ale liczył
na to, że mąż – nadal śmieszyło go to słowo – będzie spał
w jego sypialni a w swoim pokoju będzie trzymał rzeczy. Dziwnie
będzie gościć jednego mężczyznę w swoim łóżku przez rok, ale
jakoś to będzie, bo nie ma możliwości, żeby przegrał z Dannem.
W jego domu wszystko było przygotowane by przyjąć nowego
mieszkańca. Ludzie wynajęci przez ojca mieli przywieść walizki
Antrosy i zostawić je w tamtym pokoju. On natomiast ustalił z
Dannem, że ostatnią noc jako kawaler spędzi w mieszkaniu
przyjaciela, by ten miał pewność, że niczego nie kombinuje na
dobiegające końca godziny wolności. Tak jak się spodziewał
Callaway nie pozwoli mu na zdradę chociaż jeszcze nie jest niczyim
mężem. Mężczyzna uparł się przy swoim, a on trochę żałował,
że przez ten tydzień nie wyskoczył samemu do baru i nikogo nie
poderwał. Od tygodnia nie uprawiał seksu, bo „to jest złamanie
zasad, na które się zgodziłeś” – jak mu przypominano
codziennie. Mały skok w bok przed samym zamążpójściem to nic
złego. Dann robi z igły widły. No tak, zamierza wygrać i wydaje
mu się, że może tego dokonać.
Raptownie
usłyszał w salonie głośną muzykę, która oznaczała, że ktoś
próbuje się z nim skontaktować. Niespiesznym krokiem skierował
się w tamtym kierunku. Odnalazł urządzenie na sofie, spojrzał kto
dzwoni i gdy zarejestrował, że to rodzic, odebrał.
- Słucham
cię?
- Dzień
dobry Kaylor, dzwonię, żeby cię poinformować, że ja i Abi mamy
wszystko gotowe. Trochę dni to trwało i wymagało czasu oraz
pieniędzy, ale przygotowania domu i ogrodu zostały uwieńczone
sukcesem. Cieszę się, że zgodziłeś się aby wasze wesele było
urządzone w naszym rodzinnym domu. Wiesz jak jutrzejszy dzień
będzie wyglądał, prawda? – zagadywał przejęty Baner, który
już się nie mógł doczekać aż jego jedyny syn weźmie ślub. Od
zawsze czekał na ten dzień i nawet fakt, że jest homoseksualistą
nie potrafił tego zepsuć. Skoro możliwe jest zawarcie związku
małżeńskiego osób tej samej płci to grzechem byłoby z tego nie
skorzystać.
- Coś tam,
że mamy przyjechać o którejś tam, do... – podrapał się po
karku i zaczął się zastanawiać nad jutrem. Może i nalegał na
to przedsięwzięcie, ale miał w tym jeden cel, przestał się
interesować resztą, bo inni ludzie chcieli zrobić wszystko za
niego, co było mu bardzo na rękę. Ale przez to nie bardzo
wiedział co ma robić. Jemu to wydawało się banalnie łatwe i
szybkie, jak numerki, które przeżywał z jednonocnymi kochankami.
Widocznie znów coś idzie nie tak jak on chce, a chce szybko i bez
zbędnych ceregieli. W końcu nie bierze ślubu z miłości.
- Kaylor,
nic tylko załamywać ręce – westchnął przeciągle mężczyzna.
Kaylor już oczyma wyobraźni widział jak ojciec uciska nasadę
nosa i marszczy brwi. – Z domu Callaway'a masz jechać prosto do
Urzędu Stanu Cywilnego. Tam właśnie ustaliłem kiedy się
pobierzecie. Goście pójdą jako pierwsi do odpowiedniej sali,
wtedy wejdziesz ty i Caleb. Przed urzędniczką i gośćmi złożycie
przysięgę, a następnie podpiszecie akt małżeństwa. Jak będzie
po wszystkim to jedziemy do nas do domu na wesele. A w urzędzie
masz być punkt trzecia. A spóźnij mi się tylko to będziesz
żałował do końca życia – wysyczał starszy Ledwood.
- Rozumiem
tato – ziewnął cicho, by rodzic nie zorientował się, że on
usypia słuchając tego gadania.
- Tak się
domagałeś małżeństwa z Antrosą a teraz masz wszystko w
głębokim poważaniu? Synu, ostrzegam cię. Jeśli to jest jakiś
twój wybryk, żart czy coś w tym stylu, to wiedz że cię
wydziedziczę jeżeli coś spieprzysz. Ponadto jeśli dowiem się,
że twój mąż źle się czuje mieszkając z tobą, źle go
traktujesz, nie pomagasz mu, nie opiekujesz się nim i co gorsza
zdradzasz to miej na uwadze to, że pożegnasz się z moimi
pieniędzmi, stanowiskiem w pracy, całym spadkiem, pozycją
społeczną, luksusem, w którym żyjesz i wszystkimi przywilejami,
z których czerpałeś pełnymi garściami.
- Czekaj!
Co masz na myśli? Powiedziałem, że nie brałbym ślubu z
mężczyzną jeśli nie byłbym poważny! Zamierzam stworzyć z nim
wspaniały związek. Zdradzać go nie mam zamiaru, chcę się z nim
zestarzeć, jasne?! – krzyknął do głośnika w złości, która
w tym momencie wzięła nad nim górę.
Nie jest
dobrze. Zaczyna stąpać po cienkim lodzie. Dlaczego akurat teraz
ojciec wyskoczył z tą gadką? Jak będzie trzeba, przez cały rok
będzie kłamał jak z nut. Długotrwały związek? Wierność?
Miłość? Niedoczekanie ich! Jego plan obejmuje rok czasu seksu z
jednym facetem, udawanie szczęśliwego i kochającego męża oraz
oderwanie się od rutyny. Jednak teraz to co powiedział ojciec nieco
go zaniepokoiło. Zna ojca bardzo dobrze i wie, na swoje
nieszczęście, że byłby zdolny do spełnienia swych gróźb.
Miałby stracić wszystko? Nie dopuści do tego.
- Tato,
chcesz ode mnie czegoś jeszcze? – ciśnienie mu skoczyło,
zaczyna się zbytnio przejmować i denerwować.
Za dużo
stresu jak dla niego, do którego nie jest przyzwyczajony. Przemknęło
mu przez myśl, że chętnie wyskoczyłby do „Lust”, zabawiłby
się, przeleciał jakiegoś faceta i od razu zrobiłoby mu się
lepiej. Och tak, widok rozgrzanych, spoconych, męskich ciał
cholernie mu odpowiadał. Całokształt dopełniałby szumiący od
ilości alkoholu umysł, który wyłączyłby się oddając
porywającej przyjemności. Nie myślałby o niczym więcej, jak o
rozkoszy rozpływającej się po całym jego napiętym ciele. Albo o
mokrych ustach, które robiłby mu dobrze, jakby je pieprzył,
wchodząc w nie coraz głębiej.
- O taaak –
zamruczał i wygiął się lekko w tył.
- Kaylor?
Coś nie tak? – z pogrążania się w fantazji, bo inaczej nie
mógł tego nazwać, gdyż fantazjowanie to jedyne co mu pozostało,
wyrwał go głos ojca. Usłyszawszy go od razu przeszła mu
jakakolwiek ochota, a penis budzący się do życia, szybko opadł.
Chociaż może to i dobrze, miałby przechlapane gdyby przyjaciel
się dowiedział o jego wypadzie do klubu, doskonale wiedząc, co
Ledwood by tam robił. I nie byłoby zwyczajne picie piwa czy
jedynie „patrzenie się”.
- Nie, nie.
Mów co chcesz, bo Dann na mnie czeka. Już i tak powinienem być w
drodze do niego.
- Wiesz co
jest jedną z ważniejszych rzeczy, które robi się na ślubie?
- Eee... –
odpowiedział jakże inteligentnie.
- Zakłada
się partnerowi lub partnerce obrączkę. Kupiłeś obrączki?
- Kurwa –
warknął i uderzył się dłonią w czoło.
~~* * *~~
Od dwóch
godzin chodzili od sklepu do sklepu. Na dobry początek zaczęli od
tych z różnymi ozdóbkami i innymi pierdołami. Oczywiście nic tam
nie kupili, podobnie jak większość klientów. Poszli tam nacieszyć
oczy ładnymi świecidełkami i tyle. Na ich liście kolejnym
punktem, do którego koniecznie musieli wpaść był sklep z
artykułami AGD i RTV. Lilith od razu zastrzegła, iż tam muszą coś
kupić, a tym czymś miał być nowy aparat, bo ten co miała do tej
pory został uszkodzony. Pech chciał, że gdy wysiadała z taksówki
wracając do swojej pracowni aparat urwał się ze smyczy i
bezlitośnie trzasnął o beton. Modliła się, żeby z urządzeniem
było wszystko w porządku, bo w końcu był w pokrowcu, ale nadzieja
matką głupich. Właśnie dlatego teraz chodzili i rozglądali się
po półkach za dobrej jakości sprzętem, bo jak już musi wydać
pieniądze na rzecz swojej pracy, to niech to będzie coś
profesjonalnego.
Przejrzeli
dużo urządzeń, nawet poprosili jednego ze sprzedawców, aby im
nieco doradził w wyborze, jednak Ravezie ciężko było dogodzić. W
końcu zdecydowała się na jedną z droższych lustrzanek, które
sprzedawca jej zaprezentował. Mimo że zabawka kosztowała ją
wiele dolarów, wiedziała, że żałować nie będzie.
Po udanym
zakupie nowego sprzętu zadowolona Lilith szła pchając wózek
Caleba, czego naturalnie nie potrafił znieść, kierując się do
ulubionego z możliwych miejsc mężczyzny. Już z daleka zobaczyli
duży napis informujący, że w środku nie znajdzie się niczego
oprócz zbioru składającego się z tysięcy książek.
Jak tylko
przekroczyli próg księgarni poczuł tą niesamowitą atmosferę
spokoju, relaksu. W tle grała lekka, przyjemna muzyka. Przejechał
wzrokiem szybko po półkach dostrzegając nowsze tomy jak i te
starsze, które zalegały od paru miesięcy. W oddali widział ludzi
siedzących w czytelni korzystających z uroków i walorów tego
miejsca jakimi była przyjemność, którą się odczuwało z
czytania kolejnych rozdziałów powieści. Na wielu twarzach widział
zadumę jakby rozważali problemy zawarte w ich książkach, na
innych widniały uśmiechy, a jeszcze inne były owiane tajemnicą.
- Jaką
książkę chciałeś kupić? – zapytała Raveza przejeżdżając
wózkiem między stoiskami i uważając by nic z nich nie strącić.
- Nie
zastanawiałem się nad tym. To co mam w domu już zdążyłem
przeczytać kilka razy, a parę tytułów znam na pamięć. Lubię
je czytać, ale mimo wszystko przeżywanie tej samej historii bywa
nudzące, zwłaszcza gdy zna się zakończenie i nic nie jest
niespodzianką. Nic nie zaskakuje, bo już to znasz. A skoro mam się
wyprowadzić to dobrze byłoby gdybym miał co robić, gdyby wena
twórcza postanowiła mnie opuścić.
- Zaplecze,
mówisz?
-
Dokładnie. Ale nie wiem do końca co miałbym zabrać do nowego
domu. Jest wiele opowieści, z którymi chętnie bym się zapoznał,
a nie mam na to czasu.
- Więc
może ja coś ci wybiorę? – rzuciła entuzjastycznie.
- No
pewnie, wciśniesz mi jakieś romansidło i ja miałbym to
przeczytać? Ani mi się śni. Wiesz, że nie lubię tego gatunku.
- Fakt,
gdybyś lubił albo chociaż dostrzegał, romans jako jeden z
gatunków literackich to nie zabijałbyś miłości rodzącej się w
twoich opowieściach.
- W moich
tekstach bohaterowie nie mają prawa żyć długo i szczęśliwie, a
tym bardziej będąc z kimś w związku. Miłość przegrywa z
problemami, które im stwarzam. Tak jest dobrze i tak powinno być.
- Nie
powinno – mruknęła cicho, wiedząc, że przyjaciel na swoje
odmienne zdanie w całej kwestii romantyzmu i tym podobne. A swojej
opinii na ten temat prawdopodobnie nie zmieni. – A jak idzie w
sprawie twojej nowej książki. Ostatni przystanek, tak?
- Niedługo
powinna zostać wydana – powiedział bez jakichkolwiek emocji
wciąż przeskakując wzrokiem po regałach. Nie potrafił się na
nic zdecydować. Domyślał się, że ruda kita, jak ją czasami
nazywał w myślach, chciała żeby zapomniał o tym co ma się
wydarzyć jutro, aby się zrelaksował i oddał czemuś innemu. On
sam starał się nie myśleć o czymś co zrobi, choć wcale tego
nie chce. Nie podoba mu się, że został do tego zmuszony. A co się
tyczyło Kaylora, to nie wierzył w ani jedno słowo tego człowieka.
Może i go nie widział, nie rozmawiał z nim, a jednak czuł pod
skórą, że z tym mężczyzną jest coś nie tak. Miał uwierzyć,
że Ledwood chce z kimś takim jak on – kaleką – żyć w
związku? Największy pic na wodę o jakim słyszał.
- To
świetnie, ciekawe co tym razem wymyśliły twoje szare komórki.
Jak tylko dostaniesz kilka tomów to masz mi jeden natychmiast dać.
Z autografem oczywiście.
- Po co ci
on?
- Och,
błagam cię – jęknęła teatralnie – mam zamiar się nim
chwalić przed znajomymi. No wiesz, znam osobiście jednego z
najlepszych pisarzy w kraju, ciężko tego nie wykorzystać.
-
Przesadzasz, poza tym fajnie byłoby gdyby ten „najlepszy pisarz w
kraju” miał taką sprzedaż, że bez problemu spłaciłby
wszystkie długi i byłoby go stać na luksusowe wakacje.
- Miałbyś
o wiele więcej pieniędzy gdybyś... - ucichła kiedy Caleb
podniósł rękę zabraniając drążenia tematu. – Oj dobra,
dobra. Ale z ciebie sztywniak – powiedziała z udawaną złością.
- Trudno –
wzruszył ramionami w ogóle się tym nie przejmując, nie było
czym. Czasami sobie dogryzali w różny sposób, ale żadne nie
brało tego do siebie.
Poszperali
jeszcze trochę po różnych regałach, aż w pewnym momencie uwagę
Caleba zwróciła pewna trylogia prezentująca się już któryś
miesiąc na tym samym miejscu. Wiedział, że były to te same
książki co widział jakiś czas temu, gdyż na okładce każdej z
nich była biała rysa zrobiona jakimś ostrym przedmiotem.
Zastanawiał się czy nikt tego nie kupuje przez tą przywarę, czy
może było to zasługą samej treści historii, która nie przyciąga
i nie zaciekawia czytelników.
Niechętnie,
jak zwykle, poprosił Ravezę, aby podała mu pierwsze tomiszcze.
Przyjrzał się okładce niewyróżniającej się niczym specjalnym,
poza właśnie swoją skazą, stwierdzając, że jej oprawa graficzna
była okropna. W ogóle mu się nie spodobała okładka. Była taka
nijaka. Nic dziwnego, że ludzie przechodzili obok tej trylogii
obojętnie. Sam miał ochotę odłożyć ją na miejsce, ale
wstrzymał się przed tym krokiem. Odwrócił tom i przeczytał opis
pierwszej z trzech części.
Autor od
razu go zaskoczył, gdyż powieść wydawała się być bardzo
ciekawą historią polityczno – wojenną z całkiem nieźle
zarysowaną fabułą, której maleńka część została
przedstawiona w opisie. Otworzył książkę od tyłu i spojrzał na
ilość stron, a było ich około pięciuset. Przekartkował parę
stron, aby sprawdzić jakim językiem jest napisana, bo każdy pisarz
miał inny charakter tworzenia. Nie mógł powiedzieć, że tytuł go
nie zaciekawił. Po raz kolejny obrysował wzrokiem okropną okładkę
i aż się skrzywił. Ale dlaczego miałby oceniać coś tylko przez
pryzmat tego jak wygląda? Historia go zaciekawiła, przyciągała,
więc nie miało znaczenia jak bardzo okładka go odrzucała.
Postanowił kupić ten, jak i dwa pozostałe tomy, biorąc je w
ciemno. Skoro pierwsza wydawała się całkiem niezła, to może
kolejne też takie będą. Nie wykluczone.
Przyjaciółka
widząc co wkłada do koszyka trzymanego na kolanach powiedziała, że
ona by tego nie kupiła, bo okładka się jej nie podoba. Tak jak
większości i nawet jemu. Wielu ludzi chodzi po księgarniach
oglądając okładki, te które przyciągają wzrok, podobają się
mają z góry narzuconą nalepkę „ta książka musi być fajna, bo
dobrze wygląda”. Wcale tak nie jest, a w każdym razie nie zawsze.
Okładkę może mieć piękną, przyciągającą wzrok i
zachwycającą, ale sama treść mogłaby być płytka i nieciekawa.
W końcu krytycy literaccy nie zwracają uwagi na wygląd, a jakoś i
prezentację całej opowieści.
Mężczyzna
stwierdził, że trzy książki z kilkoma setkami stron spokojnie mu
starczą na jakiś czas, więc skierowali się do kasy, gdzie dostał
rabat za zakup uszkodzonego towaru.
Tak więc
oboje zadowoleni ze swoich zakupów postanowili, że pójdą do
kawiarni napić się czegoś wciąż odwlekając nieuniknione, czyli
kupienie nowego garnituru.
Po
półgodzinie, doładowani mocną karaibską kawą z rumem i malibu,
kierowali się w stronę butików z eleganckimi ubraniami męskimi
oraz żeńskimi. Jego uwagę wpierw przykuły różnego kroju,
fasonu, suknie ślubne znajdujące się na wystawie za szybą. Im
dalej szli tym było tego coraz więcej. Dobrze prezentowały się
również sukienki dla druhen i garnitury do ślubu. Jak tylko to
zobaczył gardło niebezpiecznie ścisnęła duża gula.
Wjechali do
sklepu. Ich oczom ukazał się widok dziesiątek kostiumów, dodatków
do ubrań i innych poprawiających wygląd ozdób. Stojącego
nieopodal sprzedawcę zaczepiła Lilith tłumacząc, że jej
przyjaciel jutro bierze ślub i potrzebuje porządnego garnituru,
którego cena nie pochodziłaby z kosmosu. Przyjazny mężczyzna od
razu zaczął szukać czegoś odpowiedniego dla klienta tak by cena
go nie przerosła i aby był zadowolony z zakupu i go nie żałował.
Trwało to jakiś czas, ponieważ mierzenie szło opornie dla nich
wszystkich. Caleb, rzecz jasna, nie przymierzał ubrań, bo trwałoby
to cały dzień, ale sprzedawca zmierzył go i porównywał z krojami
i rozmiarami garniturów, by wybrać ten odpowiedni.
- Ten
zestaw będzie pasował idealnie – rzekł mężczyzna oglądając
rzeczy, które wybrał i będąc pewnym, że klientowi będą one
pasowały. Przyłożył je do jego ciała i stwierdził, że się
nie pomylił. Może to jest tylko takie mierzenie na oko, ale miał
wyczucie i wiedział, że gdy ten młody mężczyzna ubierze się w
to, będzie wyglądał niesamowicie. – Ślubu nie bierze się
codziennie, to wyjątkowy dzień, początek nowego życia –
uśmiechnął się szczerze do ich dwójki.
- Prawda,
prawda – zawtórowała mu Lilith. – Mój przyjaciel trochę się
denerwuje tym dniem.
- Jak
każdy, droga pani. Kiedy ja miałem brać ślub tak panikowałem,
że coś się nie uda, że może ona w ostatniej chwili się
rozmyśli, zostawi mnie. Poza tym najbardziej stresują ci wszyscy
ludzie. Jej rodzina chciała hucznego wesela i zaprosiła na nie
całą rodzinę, bliższych i dalszych znajomych. Och, działo się,
działo – uśmiechnął się na to wspomnienie.
- To się
okaże jak będzie. Życie w małżeństwie nie jest łatwe –
zwłaszcza gdy ktoś został praktycznie zmuszony do związku,
oddał w myśli. Był totalnie wykończony dzisiejszym dniem, czuł
się zmęczony, nerwowy i spięty. Spokój i relaks odnalazł tylko
na chwilę, przebywając w księgarni, lecz teraz wszystkie jego
zmartwienia, strach, wracały. Przetarł dłońmi znużoną twarz,
zakrywając ją westchnął głęboko. Chyba zaraz dostanie
palpitacji serca. Nawet nie potrafi sobie wyobrazić jak jutro
będzie wyglądało.
- A co
miałby pan dla mnie? Jakąś elegancką sukienkę wprost na taką
uroczystość?
- Ależ
oczywiście, zapraszam – wskazał kobiecie, wyglądającej jak
nastolatka, część sklepu z damskimi strojami, zaraz po tym jak
starannie zapakował rzeczy mężczyzny. – A pana zapraszam, by
doradził pan przyjaciółce, z pewnością tego chce patrząc na
jej minę – skomentował krótko, no co Lilith się roześmiała.
Jeśli chodzi o te okładki to od razu nasunęła mi się myśl o Calebie nieciekawy na zewnątrz dla niektórych brzydki ,ale w środku jest ciekawą i uczuciową osobą a Kaylor przeciwnie wysportowany ,elegancki i przystojny ale w środku niewspółczujący cham.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję ,że to się zmieni i pokocha CalebaXD
(jak w ogóle coś podobnego się stanieXDD)
I nie będzie się przed tym bronił.
Tak myślałam ,że to nie będzie jeszcze rozdział w którym odbędzie się ślub ,ale liczę ,że w siódmym już się zacznie :)
Myślałam o tym żeby wrócić za kilka rozdziałów ,ale nie ma szans.
No myślałam że w tej części doczekam się ślubu bo jestem ciekawa ich reakcji jak się zobaczą, ale poczekam jeszcze:-)
OdpowiedzUsuńMam to samo z okładkami, jak jakaś mi się nie spodoba, nie kupię książki, nawet opis mnie do niej nie przekona:(
OdpowiedzUsuńLiczyłam na ich pierwsze spotkanie, a tu taki zawód, jednak rozdział jak zawsze najlepszy!
Uwielbiam <3
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny:)
Katrina
Przepiękne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńno i już ostatnie przygotowania do ślubu... obaj się stresują, tylko, że Kaylor chce coś ugrać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia