Otworzywszy
oczy napotkał niski biały sufit z przeciętnym, zwykłym
żyrandolem, który był właściwie bardziej do ozdoby niż do
palenia światła, gdyż prawie w ogóle go nie używał. Podniósł
z podłogi komórkę, którą zawsze wolał mieć przy sobie tak na
wszelki wypadek, i sprawdził godzinę. Dochodziła dziewiąta.
Powinien w końcu wstać, ma dzisiaj trochę do roboty, a przez
upartą Lilith, która wyciągnęła go wczoraj na miasto nie
dokończył pisania tekstu. Najpóźniej za tydzień musi wszystko
przesłać swojemu redaktorowi. Nie chciał zwalać mu wszystkiego na
ostatnią chwilę, by w razie jakichś drobnych błędów mógł je
poprawić nie bojąc się, że pali mu się grunt pod nogami, bo
zaraz kończy się termin. Dzisiaj postanowił sobie, że nie oderwie
się od komputera. Jeśli się spręży to uda mu się skończyć
całość w dwa dni. Rozmyślał nad momentem, w którym skończył.
Główna bohaterka postawiona była między młotem a kowadłem. Z
jednej strony była wizja śmierci jej rodziców i siostry
bliźniaczki a z drugiej śmierć jej ukochanego mężczyzny, który
wiele rozdziałów wcześniej uratował jej życie aż trzy razy.
Została postawiona przed tragicznym wyborem. Może uratować tylko
jedną ze stron, ale do kogo powinna wyciągnąć dłoń? Do rodziny,
z którą żyła, kochała wiele lat czy do mężczyzny poznanego
kilka tygodni wcześniej, ale który uratował jej życie kilka razy?
-
To się okaże co wymyśli moja głowa - mruknął do siebie. Tak
powiedział, ale w głowie miał ułożone zakończenie. I chyba od
początku pisania tak było.
W
prawie każdej jego wydanej książce główni bohaterowie miel
jakieś problemy. Jedna osoba była uzależniona od narkotyków, inna
miała okropną sytuację rodzinną, jeszcze inna była
nieszczęśliwie zakochana. Pisał głównie dramaty i to w nich się
lubował, więc męczył swoje postacie jak najdłużej i koniec
końców i tak działa się jakaś tragedia na zakończenia U niego
główny bohater, bez względu jak lubiany przez czytelników czy
przez niego samego, zawsze umierał. Następowało to w różny
sposób. Poprzez samobójstwo, wypadek, chorobę. Miał różne
pomysły, żeby wpędzić ich w ramiona śmierci. Osoby kupujące te
książki od początku, zdążyły poznać jego styl tworzenia.
Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło napisać czegoś zakończonego
happy endem. Nawet jeśli tekst miał dobrze rozwinięty wątek
romantyczny to i tak zabijał tę miłość na końcu. Nie wiedział
dlaczego, ale po prostu nie potrafił stworzyć niczego co
zawierałoby szczęśliwą miłość, czy to rodzicielską,
braterską, czy też tą romantyczną.
- Ciociu -
zawołał kobietę, by upewnić się czy jest w domu, bo coś mu
wczoraj wspominała, że musi porozmawiać z Leonardem na temat
swojego wyjazdu.
Odpowiedziała
mu głucha cisza dzięki temu upewnił się, że kobiety nie ma w
domu, bo znając życie zaraz by wpadła do pokoju pytając się
czego potrzebuje. A gdyby jej odpowiedział, że niczego to ona i tak
by się dopytywała nie dając mu spokoju. Więc ostatecznie
wymyśliłby, że chce mu się pić i czy mogłaby mu przynieść
szklankę wody. Znał ten schemat na pamięć. Przecież jakby chciał
to wstałby sobie z łóżka usiadł na wózek i sam pojechał do
kuchni. Nie jest aż taki niedołężny. A może jest? W końcu nie
chodzi, a to nie jest normalne.
Stwierdził,
że ma dosyć bezczynnego leżenia. Po pierwsze: jest głodny, po
drugie: musi pisać. Wzdychając przeciągle, z twarzą jak zwykle
wyrażającą zobojętnienie na cały świat, odrzucił kołdrę na
bok. Podniósł się do siadu z nogami leżącymi, w cały czas, w
takiej samej pozycji. Naprężył mięśnie ramion i barków, i
podpierając się rękoma przesunął się tyłkiem w bok na sam
skraj łóżka. Podniósł rękoma nogi trzymając je pod kolanami i
opuścił na podłogę. Jego stopy dotknęły miękkiej powierzchni
zielonego dywanu. Oczywiście wiedział, że jest miękki i ciepły
bo już dotykał go dłońmi. Na stopach nic nie czuł. Kompletnie
nic. Odwracał te myśli od siebie od dzieciństwa, ale te zawsze
wracały. Przygnębiające i ponure, które wpędzały go w sidła
ogromnych kompleksów. Nie chciał tego robić, chciał to zignorować
jak dotychczas, ale jego wzrok spoczął na nogach. Cały czas na nie
patrzył. Próbował poruszyć choćby palcami, ale nic z tego nie
wyszło. Zacisnął pięści na rozłożonej sofie, na której spał,
tak, że wbijał w nią paznokcie, aż mu knykcie pobielały.
Usiłował poruszyć nimi, wyobrażał sobie, że już to robi, już
mu się udaje, ale prawda była niestety zbyt bolesna.
- Cholera
jasna - warknął i zaprzestał swoich prób, bo tylko bardziej
siebie dobijał.
Wściekł
się. Nagle uderzył pięścią w prawe udo. Nic. Zrobił to po raz
drugi i trzeci i czwarty. Nie czuł nic a nic. I nigdy nie poczuje.
Ciężko przełknął ślinę zaciskając zęby. Przecież to
wiedział. Zadawał sobie sprawę, że mimo intensywnej rehabilitacji
nie będzie chodził. Od najmłodszych lat wmawiał sobie, że tak po
prostu miało być. Miał się urodzić z porażeniem nerwów i tyle.
Nic na to nie poradzi. Ani on, ani lekarze. Musi z tym żyć, ale co
to za życie, gdy nie może wyjść bez niczyjej pomocy na dwór, nie
potrafi się sam umyć. Oprócz pisania bardzo lubił sport.
Zwłaszcza pływanie. Gdyby tylko mógł sam iść na basen, pojechać
nad jezioro, nad morze, uprawiać inne sporty wodne. Z jednej strony
cieszył się, że na wózku siedzi od urodzenia, bo przynajmniej nie
wie co traci. Nie wie jakie to uczucie, więc to dobrze, ale z
drugiej nigdy tego nie pozna. Jakie to uczucie gdy dotyka się piasku
na plaży bosą stopą, albo gdy coś jest gorące, zimne? To
wszystko jest dla niego nieznanym uczuciem. Wciąż patrzył na swoje
nogi, aż w jego gardle
urosła ogromna gula. Nie miał ochoty by nazywać jakąś ozdobę,
nieruchome coś, nogami. Ale ostatnie czego chciał to żeby ciocia
dowiedziała się o jego prawdziwych myślach. Nie pozwoli jej
zobaczyć w jakim stanie się znajduje. Udaje, że wszystko jest w
porządku, że pogodził się ze swoją sytuacją, przed wszystkimi,
a nawet sobą. Lecz gdy zostaje w domu sam i przychodzi co do czego,
użala się nad sobą. Dokładnie tak jak teraz.
Po
zaróżowionych policzkach spływały z oczu kolejno krople pełne
żalu, smutku i goryczy. Starł je dłonią, ale za chwilę znów
popłynęły a on w końcu na dobre się rozpłakał. Poczuł w sercu
ostry, siarczysty ból, który królował tam od lat. Rozdzierał go
na krwawe części. Skulił się trzymając za ręce, a głowę
opierając na kolanach. Dlaczego on? Dlaczego akurat on zasłużył
na taką karę? Bo co by to mogło być innego? Nagroda? Cały się
trząsł płacząc i nie tłumiąc swojego głosu. Nie było nikogo,
więc mógł pozwolić, żeby prawdziwy Caleb wyszedł na zewnątrz i
przez chwilę nim zawładnął. Poczuł jak nie może oddychać,
dusił się i było mu niedobrze. Po pomieszczeniu rozeszły się
głośny szloch. To bolało za bardzo. Wizja tego jak będzie
wyglądało jego życie do samego końca wywiercała mu dziurę w
sercu. Jakże delikatnym i wrażliwym sercu.
Najgorsze
i tak było to, że nigdy nie będzie miał partnera. Jest tylko
człowiekiem i on też marzy o tym, żeby się zakochać, stworzyć z
kimś związek, żyć z kimś. Świadomość odbijała się głośnym
echem, bo doskonale wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie
będzie z kaleką. Chorymi trzeba się zajmować. A to problem, a
ludzie nie lubią problemów. Już na początku liceum zdał sobie
sprawę, że kobiety mu się nie podobają. Podzielił się tą
informacją z przyjaciółką, wiedząc, że ona to zaakceptuje,
zachowa dla siebie i coś mu poradzi. Później jakoś tak wyszło,
że ciocia się dowiedziała. Spodziewał się najgorszej możliwej
reakcji, ale ona przytuliła go i powiedziała, że musiałaby być
potworem, żeby znienawidzić go za coś takiego. Abigail często
denerwująca, była wspaniałą wyrozumiałą kobietą, która umiała
sobie radzić w każdej sytuacji. Cieszyło go to jak zareagowała.
Zawsze powtarzała, że znajdzie swoją drugą połówkę i będzie
szczęśliwy. Nie wierzył jej. Nikomu nie wierzył. Nie w takie
nierealne bzdury. Pragnął miłości. To było silniejsze od niego.
Jakie to uczucie zostać przytulonym przez mężczyznę, który jest
dla niego wyjątkowy? Jakie to uczucie pocałować się z tą osobą?
Jakie uczucia się czuje gdy ta osoba jest w pobliżu, spędza się z
nią czas? Śpi się w jednym łóżku? Jak to jest kochać się?
-
Nienawidzę siebie - syknął gorzko na tyle cicho, że nawet on
ledwo to słyszał.
Nabrał
w płuca dużo powietrza i wstrzymał je. Zamknąwszy oczy, po kilku
minutach je wypuścił. Nie jest dzieckiem, żeby płakać. Jest
mężczyzną, a mężczyźni nie mogą płakać. Potrząsnął
energicznie głową chcąc pozbyć się wszystkich myśli. Może
jednak odpuści sobie pisanie, przynajmniej z rana. Nagle zabrakło
mu chęci do dokończenia swojego tekstu. Zamiast tego odpręży się
oglądając jakiś film. Najpierw jednak musi udać się do łazienki
a potem do kuchni coś przekąsić.
Pochylił
się do przodu i złapawszy rączkę od wózka przyciągnął go do
siebie. Pojazd zawsze znajdował się na tyle blisko, żeby w razie
czego sam mógł go dosięgnąć. Ustawił go do siebie bokiem.
Podniósł się tak, że cały ciężar ciała spoczywał na rękach.
Usiadł powoli uważając, żeby nie przewrócić wózka, bo gdyby
się tak stało on również miałby twarde lądowanie na podłodze.
Nogi zwisające przez prawy podłokietnik złapał pod kolanami i
oparł na podnóżku. Siedząc w końcu na swoim miejscu czuł, że
nie jest już tak ograniczony. Mimo że nie lubił wózka, musiał
przyznać, że ten ułatwiał mu życie, pozwalał się poruszać,
dzięki niemu nie leżał jak kłoda w łóżku. Kto by coś takiego
wytrzymał? Na pewno nie on. Pokierował wózkiem tak, aby znaleźć
się przodem do łóżka. Podjechał najbliżej jak mógł i łapiąc
kołdrę za rogi przyciągnął ją do siebie. Poskładał w kostkę
i położył sobie na kolanach. To samo zrobił z prześcieradłem.
Pościel położył na brzegu wciąż rozłożonego łóżka,
poukładał na niej dwie poduszki oraz niedużego jaśka z nadrukiem
Golden Retrievera. Miał tą poduszkę od kilkunastu lat, była już
w sumie stara, porozciągana, ale i tak nie zamierzał jej wyrzucić.
Był do niej przywiązany, a skoro jeszcze ze środka nie wypadały
pierza, to może sobie leżeć na jego łóżku. Sam już dawno
zauważył, że szybko przywiązuje się do rzeczy. Z ludźmi było
inaczej, za nimi nie przepadał i wolał trzymać się na dystans. Po
małych porządkach w pokoju pojechał do łazienki ledwo mieszcząc
w niej wózek. Wjeżdżając do środka uderzył się łokciem o
framugę, a kujący ból rozszedł się po całej ręce.
-
Po prostu świetnie ten dzień się zaczyna – warknął zła na
samego siebie. Naszło go dziwne przeczucie, że to dopiero początek
i może być znacznie gorzej.
Po
porannej toalecie pojechał do kuchni. Tam na stole zauważył
karteczkę od ciotki. Napisała do niego kartkę, jakby nie mogła
sms'a wysłać. Na niej widniała informacja, że poszła do pracy
porozmawiać z Leonem na temat jej wyjazdu do Francji, który nie
dojdzie do skutku. Od razu w tym tekście wyczuł pretensje i żal do
jego zachowania z poprzedniego dnia. Wprost cudownie, teraz będzie
się obwiniał, bo Abigail ma do niego jakieś ale. Czego ta kobieta
nie może zrozumieć? Zdawał sobie sprawę, że ona chce dla niego
dobrze i robi co może aby żyli na godnym poziomie, ale mimo
wszystko ten, pożal się Boże, ślub byłby tylko interesem. Czy ma
prawo to tak nazywać? Owszem. O ile jemu się dobrze wydaje,
małżeństwo zawiera się z miłości do drugiej osoby. A on nie
dość, że nie kocha mężczyzny, o którym wspominała ciocia, to
nawet go nie zna! Ten związek miałby służyć im tylko do
uzyskania pieniędzy. Nie mają ich, żyją skromnie, za to jego były
niedoszły małżonek ma górę kasy, bo jest synem prezesa
wydawnictwa, w którym on pracuje i ogólnie rzecz ujmując
Ledwoodowie są bogaci. Bo nikt mu nie wmówi, że jest inaczej. On
nie jest kimś kto udaje miłość do innej osoby, żeby coś
uzyskać. A ten facet pewnie myśli, że właśnie taki jest.
Wiedział, że ten drugi już wie o cudownym i jakże nienormalnym
planie Banera i Abigail. On nie ma do tego siły.
Sięgnął
czajnik elektryczny i nalawszy do niego wody ustawił go na grzałce,
by ciecz się zagotowała. Podjechał do okna, z którego mógł
zobaczyć jedynie ściany budynków i ich dachy. Ten widok trochę go
przygnębiał. Co jest takiego ciekawego w budowlach o takim samym
kolorze, kształcie, w które gapił się od kiedy pamięta. Pewnie
gdyby otworzył okno usłyszałby dochodzące z dworu przekleństwa
wystrzeliwane z ust zirytowanych kierowców niczym z procy, którzy
spóźnią się do pracy przez wszędobylskie korki. Okropne odgłosy
warczących samochodów również nie należały do
najprzyjemniejszych. Mimo że nie widział tego obecnie to mógł to
sobie wyobrazić. To ją jedne z plusów pracy w domu. Dla takiego
introwertyka jak on jest ich znacznie więcej.
Odgłos
pstrykającego przycisku czajnika oznajmił mu, że woda się
zagotowała, więc wsypał do szklanki dwie łyżeczki kawy tureckiej
i zalał wrzątkiem. Złapał szklankę za ucho i postawił ją sobie
na stole. Następnie z lodówki wyjął świeżego pomidora i masło.
Najlepszy pośród innych warzyw i jak dla niego najsmaczniejszy.
Dopiero teraz zobaczył, że obok chlebaka w woreczku leży kilka
świeżych bułek. Pochodziły z najlepszej piekarni, w której
kiedykolwiek był. Rozpoznał to po charakterystycznym opakowaniu i
jego logo. Właścicielami było bardzo przyjazne małżeństwo. To
byli jedni z nielicznych ludzi, z którymi lubił pogawędzić.
Kobieta miała chyba z pięćdziesiąt lat, tak mu się przynajmniej
wydawało. Z tego co się kiedyś dowiedział jej mąż jest od niej
o dziesięć lat młodszy. Mieli tam same pyszności i zawsze
wszystko było pierwszej świeżości. Nie byli ludźmi, który
wciskają swoim klientom starsze i już nie tak smaczne produkty,
żeby się ich pozbyć z półek. Najpyszniejszą rzeczą w tej
piekarni były drożdżówki, do których miał słabość.
~~*
* *~~
Wydawało
mu się, że jego głowa zaraz pęknie. Cały świat mu wirował, a w
konsekwencji nie mógł nawet wstać z łóżka bo zaraz potknąłby
się o własne nogi. Jak zwykle poprzedniej nocy pił, a rano
wyglądał jakby ktoś go przeżuł i wypluł. Ale zdążył się do
tego przyzwyczaić, odkąd pamiętał tak właśnie wyglądało jego
życie, a jedyną osobą której to przeszkadzało był jego ojciec.
Nawet matka miała w głębokim poważaniu to co on robi, i chwała
jej za to.
Przez
chwilę zastanawiał się nawet czy lepszym wyjściem nie byłoby
wczołganie się pod kołdrę i ponowne zaśnięcie. Ale po
wczorajszej rozmowie z Dannem zdecydował się podnieść tyłek z
łóżka. Gdy jego komórka zadzwoniła parę minut wcześniej z
szokiem wypisanym na twarzy zarejestrował, iż jest dopiero
dziewiąta. W jego mniemaniu toż to noc. O tej godzinie się śpi a
nie wstaje. Kaylor nie zdawał sobie sprawy, że normalni ludzie
budzą się jeszcze wcześniej, bo na taką godzinę muszą iść do
pracy. On zbierał się dopiero w południe o ile nie później. Dziś
musi zrobić wyjątek.
Gdy
przyzwyczaił swój rozbiegany wzrok do patrzenia prosto w jeden
punkt, mógł stwierdzić, że nie jest tak źle i może wstać.
Jednak pożałował tej decyzji kiedy pośliznął się na koszuli z
wczoraj i zderzył się z bezlitosną podłogą.
-
Szlag – syknął.
Podpierając
się krawędzi łóżka podniósł się do pionu od razu ponownie
łapiąc równowagę. Stał chwilę z rękoma rozłożonymi po
bokach. Spojrzał na porozrzucane w pokoju wczorajsze ubrania oraz
buty, które najwyraźniej zdjął przy wejściu do pokoju i
westchnął męczeńsko. Będzie musiał tu posprzątać. Chyba
jednak powinien wynająć jakąś gosposię, żeby dbała o porządek
w tym mieszkaniu. Kiedyś się zastanawiał nad taką ewentualnością,
ale stwierdził, że czułby się niekomfortowo gdyby po domu kręciła
mu się jakaś obca osoba, dotykająca jego rzeczy, przekładająca
wszystko z miejsca na miejsce. Sprzątał po sobie na tyle na ile mu
się chciało. W jego zwyczaju było robienie bałaganu i zostawianie
swoich ubrań we wszystkich możliwych pomieszczeniach. W kwestii
zatrudniania kogoś były dwie strony medalu. Ta dobra i ta zła.
Nieważne jakie były zalety, wady zawsze przeważały.
-
Ale co ja sobie w sumie głowę zawracam jakąś sprzątaczką –
zaczął mówić do siebie po drodze zbierając brudne rzeczy. - Jak
wszystko dobrze pójdzie to niebawem zamieszka tu nie tylko
sprzątaczka, kucharka, służąca na moich usługach, ale nawet
kochanka. Małe sprostowanie. Kochanek.
Nie
miał wiele czasu na racjonalne myślenie o tym co wymyślił
przyjaciel, ale poniekąd miał rację. Kocha żyć jak wolny ptak,
nieskrępowany niczym i nikim, ale to małżeństwo może się okazać
bardzo ciekawym sposobem na jego rutynę. Wczoraj podczas rozmowy z
ojcem nie przemyślał tego dokładnie. Podjął decyzję pochopnie
ucinając temat. Teraz stwierdził, że to będzie interesujące.
Będzie miał na każde skinienie swojego przyszłego mężusia.
Będzie z nim robił co mu się zamarzy. Na samo wyobrażenia jego
życia, w którym jest jak pan i władca dla jednej konkretnej osoby,
a raczej sługi, na jego usta wpełzał przebiegły uśmiech. Jedynym
problemem w tym wszystkim może być to, że zostanie zmuszony do
wierności, mąż będzie jedyną osobą, z którą pozwolone mu
będzie sypiać. Nigdy nie spał dwa razy z jednym mężczyzną,
zawsze był ktoś inny. A teraz? Zresztą, co mu szkodzi spróbować.
On tylko na tym skorzysta. Właśnie dlatego musi udać się do
wydawnictwa, bo ojciec z pewnością jest w nim i przekonać go, że
nagle mu się odwidziało i chętnie się ustatkuje. Pytanie czy
rodzic w to uwierzy? Zna go przecież doskonale. Wychował. Coś się
wymyśli.
Godzinę
później po ogarnięciu bajzlu w domu wsiadł do swojego samochodu i
pojechał prosto do Wydawnictwa ToK. Był na miejscu w niecałe
półgodziny uwzględniając, rzecz jasna, korki. Gdyby nie one byłby
tam w dziesięć minut. Do pracy nie miał daleko, za to ojciec tak.
Że też mu się chciał wstawać tak wcześnie aby dotrzeć na czas.
Rodzic miał do pokonania o wiele większy dystans niż on, bo
mieszkał na przedmieściach Kansas.
Wbiegł
przez szklane drzwi do środka. Na wstępnie zobaczył znajome
twarze, na jego widok niektóre pozostawały obojętne, inne się
uśmiechały przyjaźnie, a jeszcze inne wykrzywiłaby się w geście
obrzydzenia i wrogości. Te ostatnie jednak starały się pozostać
niezauważone. On i tak wiedział co niektórzy pracownicy sobie o
nim myślą. Rozpieszczony synalek prezesa, który w przeszłości
będzie nimi dyrygował, w dodatku pedał. Kogoś takiego nie powinno
tu w ogóle być. Lecz gdyby przejmował się opinią innych nie
byłby sobą. Wyprostował się, poprawił wystającą ze spodni
błękitną koszulę, strzepał z granatowej marynarki niewidzialny
pyłek i pewnym siebie krokiem skierował się do windy omijając
ludzi załatwiających swoje sprawy.
Razem
z nim do windy wsiadła Karina. Jego dobra koleżanka, z którą
często jadł lunch, o ile pojawiał się w pracy. W firmie spędzali
ze sobą dużo czasu. Rozumiał się z nią tak dobrze jak z Dannem.
Ale w przeciwieństwie do przyjaciela i niego samego ona była matką
z dwójką dzieci i żyła w szczęśliwym małżeństwie. Wcale się
nie dziwił, była ciemnoskórą, atrakcyjną, wysoką, młodą
kobietą. To jasne, że miała powodzenie u mężczyzn. Ale tylko
jednemu oddała swoje serce na zawsze. On by tak nie potrafił.
-
Ja chyba śnię – powiedziała jak tylko go zobaczyła.
-
Więc jestem facetem z twoich snów? - zażartował opierając się
nonszalancko o ścianę naprzeciwko drzwi.
-
Co to, to nie. Mam już najcudowniejszego i najwspanialszego
mężczyznę na świecie.
-
Rany, kobieto. Jesteś wpatrzona w niego jak w obrazek.
-
Strzała Amora działa cuda. A ty się ze mnie nie śmiej, bo miłość
i ciebie dosięgnie. Prędzej czy później.
-
Po moim trupie – kategorycznie zaprzeczył.
-
Gadaj se gadaj, ja swoje wiem. A co cię przywiało do roboty? Ktoś
ci groził? Znęcał się nad tobą? Siłą wpakował do wora i
przywiózł tutaj?
-
Stęskniłem się. Taka odpowiedź ci pasuje? Dawno nie jedliśmy
razem, więc jeżeli do południa mnie nie zirytujesz to zaproszę
cię na obiad.
-
A będę mogła wybrać co zechcę?
-
Żebyś oskubała mnie z całej kasy? Nie ma mowy. Wiem ile jesteś
w stanie zjeść. Jesz tyle ile ważysz, a wciąż pozostajesz chuda
jak cholera.
-
Mam dobry metabolizm. Więc nie boję się, że utyję. Ale będąc
na twoim miejscu miałabym się na baczności. Chlejesz tyle piwska
i w sumie nie tylko, że od tego brzucha ci przybędzie. Tylko
patrzeć jak to wymodelowane ciało dostaje mięśnia piwnego –
zaczęła się śmiać, a Kaylor za to stwierdzenie ją ofuknął. –
O, tu wysiadam.
Drzwi
się rozsunęły a Karina tak szybko jak się pojawiła równie
szybko zniknęła, na pożegnanie mu jeszcze pomachała i krzyknęła
coś o obiedzie. Gdy nadejdzie ta pora to ją znajdzie. Miał do
pokonania jeszcze kilka pięter. W końcu wysiadł na właściwym.
Przeszedł korytarz. Przy wejściu do gabinetu ojca przywitał się z
Dorothy. Poinformowała go, że Baner ma gości, więc usiadł na
czarnej kanapie i czekał cierpliwie aż będzie mógł wejść do
środka.
Po
prawie półgodzinnym czekaniu widział jak z biura wychodzi jakiś
mężczyzna, dwie kobiety i jego ojciec. Po pożegnaniu się prezesa
z gośćmi został zaproszony do niego.
-
Pierwszy raz od tygodni przychodzisz na czas, ubrany jak trzeba,
trzeźwy i w dobrym humorze – powiedział z kpiną, ale był
zadowolony, że pierworodny w końcu zaczyna dojrzewać. Jak
to mawiała Abigail, pierwsze czterdzieści lat dzieciństwa jest
dla mężczyzny najtrudniejsze, a później już jakoś leci. Widać,
Kaylor postanowił go zaskoczyć i dorosnąć wcześniej.
-
Nawet bardzo dobrym. Muszę koniecznie z tobą poruszyć wczorajszą
kwestię – co do tego „trzeźwy” to ojciec nie musiał
wiedzieć, że znikome, bo znikome, ale procenty alkoholu nadal
krążyły mu w żyłach. Jednak dziś jest zdecydowanie lepiej niż
wczoraj.
-
Usiądź, usiądź. Liczę na to, że nie znikniesz stąd od razu
jak tylko przedstawisz mi co masz do powiedzenia.
-
Spokojnie. Mam do załatwienia parę spraw, więc zostaję do
czwartej – rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu, brakowało
tylko żeby zarzucił nogi na biurko. – Chodzi o wczoraj.
Zdenerwowałem się i nie słuchałem tego co masz do powiedzenia, a
ty zawsze wysłuchujesz mnie do końca. Wybacz. Mówiłeś o ślubie
z jakimś mężczyzną.
-
Zgadza się – Baner zmrużył podejrzliwie oczy.
-
Chciałbym zawrzeć z nim związek małżeński – splótł ręce
na piersi i z tajemniczym uśmiechem przyglądał się osłupiałemu
mężczyźnie.
-
Czy ja dobrze słyszę?
K O C H A M T O O P O W I A D A N I E ! ! !
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem robi się coraz ciekawiej, znów muszę tydzień czekać, a to mnie zabija, bo ciekawość jest większa od wszystkiego :(
Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.
Katrina
Oj się kochaś zdziwi. Zamiast dostać służącego sam się w niego zmieni!!!! ;)
OdpowiedzUsuńSuper:-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że masz stały dostęp do internetu bo nie mogę doczekac się dalszego ciągu:-)
Dodasz dzisiaj nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest rewelacyjne :)
OdpowiedzUsuńKaylor rządzi i ta jego nonszalancja xD Jego wizja, że będzie rządził swoim mężem już wkrótce zniknie, gdy pozna Caleba, ciekawe czy wtedy będzie taki szybki do małżeństwa.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńojć Kaylor uwarza, że Celeb będzie jego sługą... niech mu życie da porządnego kopa... żal mi bardzo Celeba...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia