Powered By Blogger

niedziela, 3 lipca 2016

Nieznane uczucie - Rozdział 4


Hej Wam, prawie tydzień byłam odcięta od Internetu, ale w końcu się go doprosiłam. Oł jes! No więc zapraszam na kolejny rozdział :D


Otworzywszy oczy napotkał niski biały sufit z przeciętnym, zwykłym żyrandolem, który był właściwie bardziej do ozdoby niż do palenia światła, gdyż prawie w ogóle go nie używał. Podniósł z podłogi komórkę, którą zawsze wolał mieć przy sobie tak na wszelki wypadek, i sprawdził godzinę. Dochodziła dziewiąta. Powinien w końcu wstać, ma dzisiaj trochę do roboty, a przez upartą Lilith, która wyciągnęła go wczoraj na miasto nie dokończył pisania tekstu. Najpóźniej za tydzień musi wszystko przesłać swojemu redaktorowi. Nie chciał zwalać mu wszystkiego na ostatnią chwilę, by w razie jakichś drobnych błędów mógł je poprawić nie bojąc się, że pali mu się grunt pod nogami, bo zaraz kończy się termin. Dzisiaj postanowił sobie, że nie oderwie się od komputera. Jeśli się spręży to uda mu się skończyć całość w dwa dni. Rozmyślał nad momentem, w którym skończył. Główna bohaterka postawiona była między młotem a kowadłem. Z jednej strony była wizja śmierci jej rodziców i siostry bliźniaczki a z drugiej śmierć jej ukochanego mężczyzny, który wiele rozdziałów wcześniej uratował jej życie aż trzy razy. Została postawiona przed tragicznym wyborem. Może uratować tylko jedną ze stron, ale do kogo powinna wyciągnąć dłoń? Do rodziny, z którą żyła, kochała wiele lat czy do mężczyzny poznanego kilka tygodni wcześniej, ale który uratował jej życie kilka razy?

    - To się okaże co wymyśli moja głowa - mruknął do siebie. Tak powiedział, ale w głowie miał ułożone zakończenie. I chyba od początku pisania tak było.

W prawie każdej jego wydanej książce główni bohaterowie miel jakieś problemy. Jedna osoba była uzależniona od narkotyków, inna miała okropną sytuację rodzinną, jeszcze inna była nieszczęśliwie zakochana. Pisał głównie dramaty i to w nich się lubował, więc męczył swoje postacie jak najdłużej i koniec końców i tak działa się jakaś tragedia na zakończenia U niego główny bohater, bez względu jak lubiany przez czytelników czy przez niego samego, zawsze umierał. Następowało to w różny sposób. Poprzez samobójstwo, wypadek, chorobę. Miał różne pomysły, żeby wpędzić ich w ramiona śmierci. Osoby kupujące te książki od początku, zdążyły poznać jego styl tworzenia. Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło napisać czegoś zakończonego happy endem. Nawet jeśli tekst miał dobrze rozwinięty wątek romantyczny to i tak zabijał tę miłość na końcu. Nie wiedział dlaczego, ale po prostu nie potrafił stworzyć niczego co zawierałoby szczęśliwą miłość, czy to rodzicielską, braterską, czy też tą romantyczną.

    - Ciociu - zawołał kobietę, by upewnić się czy jest w domu, bo coś mu wczoraj wspominała, że musi porozmawiać z Leonardem na temat swojego wyjazdu.

Odpowiedziała mu głucha cisza dzięki temu upewnił się, że kobiety nie ma w domu, bo znając życie zaraz by wpadła do pokoju pytając się czego potrzebuje. A gdyby jej odpowiedział, że niczego to ona i tak by się dopytywała nie dając mu spokoju. Więc ostatecznie wymyśliłby, że chce mu się pić i czy mogłaby mu przynieść szklankę wody. Znał ten schemat na pamięć. Przecież jakby chciał to wstałby sobie z łóżka usiadł na wózek i sam pojechał do kuchni. Nie jest aż taki niedołężny. A może jest? W końcu nie chodzi, a to nie jest normalne.
Stwierdził, że ma dosyć bezczynnego leżenia. Po pierwsze: jest głodny, po drugie: musi pisać. Wzdychając przeciągle, z twarzą jak zwykle wyrażającą zobojętnienie na cały świat, odrzucił kołdrę na bok. Podniósł się do siadu z nogami leżącymi, w cały czas, w takiej samej pozycji. Naprężył mięśnie ramion i barków, i podpierając się rękoma przesunął się tyłkiem w bok na sam skraj łóżka. Podniósł rękoma nogi trzymając je pod kolanami i opuścił na podłogę. Jego stopy dotknęły miękkiej powierzchni zielonego dywanu. Oczywiście wiedział, że jest miękki i ciepły bo już dotykał go dłońmi. Na stopach nic nie czuł. Kompletnie nic. Odwracał te myśli od siebie od dzieciństwa, ale te zawsze wracały. Przygnębiające i ponure, które wpędzały go w sidła ogromnych kompleksów. Nie chciał tego robić, chciał to zignorować jak dotychczas, ale jego wzrok spoczął na nogach. Cały czas na nie patrzył. Próbował poruszyć choćby palcami, ale nic z tego nie wyszło. Zacisnął pięści na rozłożonej sofie, na której spał, tak, że wbijał w nią paznokcie, aż mu knykcie pobielały. Usiłował poruszyć nimi, wyobrażał sobie, że już to robi, już mu się udaje, ale prawda była niestety zbyt bolesna.

    - Cholera jasna - warknął i zaprzestał swoich prób, bo tylko bardziej siebie dobijał.

Wściekł się. Nagle uderzył pięścią w prawe udo. Nic. Zrobił to po raz drugi i trzeci i czwarty. Nie czuł nic a nic. I nigdy nie poczuje. Ciężko przełknął ślinę zaciskając zęby. Przecież to wiedział. Zadawał sobie sprawę, że mimo intensywnej rehabilitacji nie będzie chodził. Od najmłodszych lat wmawiał sobie, że tak po prostu miało być. Miał się urodzić z porażeniem nerwów i tyle. Nic na to nie poradzi. Ani on, ani lekarze. Musi z tym żyć, ale co to za życie, gdy nie może wyjść bez niczyjej pomocy na dwór, nie potrafi się sam umyć. Oprócz pisania bardzo lubił sport. Zwłaszcza pływanie. Gdyby tylko mógł sam iść na basen, pojechać nad jezioro, nad morze, uprawiać inne sporty wodne. Z jednej strony cieszył się, że na wózku siedzi od urodzenia, bo przynajmniej nie wie co traci. Nie wie jakie to uczucie, więc to dobrze, ale z drugiej nigdy tego nie pozna. Jakie to uczucie gdy dotyka się piasku na plaży bosą stopą, albo gdy coś jest gorące, zimne? To wszystko jest dla niego nieznanym uczuciem. Wciąż patrzył na swoje nogi, aż w jego gardle urosła ogromna gula. Nie miał ochoty by nazywać jakąś ozdobę, nieruchome coś, nogami. Ale ostatnie czego chciał to żeby ciocia dowiedziała się o jego prawdziwych myślach. Nie pozwoli jej zobaczyć w jakim stanie się znajduje. Udaje, że wszystko jest w porządku, że pogodził się ze swoją sytuacją, przed wszystkimi, a nawet sobą. Lecz gdy zostaje w domu sam i przychodzi co do czego, użala się nad sobą. Dokładnie tak jak teraz.
Po zaróżowionych policzkach spływały z oczu kolejno krople pełne żalu, smutku i goryczy. Starł je dłonią, ale za chwilę znów popłynęły a on w końcu na dobre się rozpłakał. Poczuł w sercu ostry, siarczysty ból, który królował tam od lat. Rozdzierał go na krwawe części. Skulił się trzymając za ręce, a głowę opierając na kolanach. Dlaczego on? Dlaczego akurat on zasłużył na taką karę? Bo co by to mogło być innego? Nagroda? Cały się trząsł płacząc i nie tłumiąc swojego głosu. Nie było nikogo, więc mógł pozwolić, żeby prawdziwy Caleb wyszedł na zewnątrz i przez chwilę nim zawładnął. Poczuł jak nie może oddychać, dusił się i było mu niedobrze. Po pomieszczeniu rozeszły się głośny szloch. To bolało za bardzo. Wizja tego jak będzie wyglądało jego życie do samego końca wywiercała mu dziurę w sercu. Jakże delikatnym i wrażliwym sercu.
Najgorsze i tak było to, że nigdy nie będzie miał partnera. Jest tylko człowiekiem i on też marzy o tym, żeby się zakochać, stworzyć z kimś związek, żyć z kimś. Świadomość odbijała się głośnym echem, bo doskonale wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie z kaleką. Chorymi trzeba się zajmować. A to problem, a ludzie nie lubią problemów. Już na początku liceum zdał sobie sprawę, że kobiety mu się nie podobają. Podzielił się tą informacją z przyjaciółką, wiedząc, że ona to zaakceptuje, zachowa dla siebie i coś mu poradzi. Później jakoś tak wyszło, że ciocia się dowiedziała. Spodziewał się najgorszej możliwej reakcji, ale ona przytuliła go i powiedziała, że musiałaby być potworem, żeby znienawidzić go za coś takiego. Abigail często denerwująca, była wspaniałą wyrozumiałą kobietą, która umiała sobie radzić w każdej sytuacji. Cieszyło go to jak zareagowała. Zawsze powtarzała, że znajdzie swoją drugą połówkę i będzie szczęśliwy. Nie wierzył jej. Nikomu nie wierzył. Nie w takie nierealne bzdury. Pragnął miłości. To było silniejsze od niego. Jakie to uczucie zostać przytulonym przez mężczyznę, który jest dla niego wyjątkowy? Jakie to uczucie pocałować się z tą osobą? Jakie uczucia się czuje gdy ta osoba jest w pobliżu, spędza się z nią czas? Śpi się w jednym łóżku? Jak to jest kochać się?

    - Nienawidzę siebie - syknął gorzko na tyle cicho, że nawet on ledwo to słyszał.

Nabrał w płuca dużo powietrza i wstrzymał je. Zamknąwszy oczy, po kilku minutach je wypuścił. Nie jest dzieckiem, żeby płakać. Jest mężczyzną, a mężczyźni nie mogą płakać. Potrząsnął energicznie głową chcąc pozbyć się wszystkich myśli. Może jednak odpuści sobie pisanie, przynajmniej z rana. Nagle zabrakło mu chęci do dokończenia swojego tekstu. Zamiast tego odpręży się oglądając jakiś film. Najpierw jednak musi udać się do łazienki a potem do kuchni coś przekąsić.
Pochylił się do przodu i złapawszy rączkę od wózka przyciągnął go do siebie. Pojazd zawsze znajdował się na tyle blisko, żeby w razie czego sam mógł go dosięgnąć. Ustawił go do siebie bokiem. Podniósł się tak, że cały ciężar ciała spoczywał na rękach. Usiadł powoli uważając, żeby nie przewrócić wózka, bo gdyby się tak stało on również miałby twarde lądowanie na podłodze. Nogi zwisające przez prawy podłokietnik złapał pod kolanami i oparł na podnóżku. Siedząc w końcu na swoim miejscu czuł, że nie jest już tak ograniczony. Mimo że nie lubił wózka, musiał przyznać, że ten ułatwiał mu życie, pozwalał się poruszać, dzięki niemu nie leżał jak kłoda w łóżku. Kto by coś takiego wytrzymał? Na pewno nie on. Pokierował wózkiem tak, aby znaleźć się przodem do łóżka. Podjechał najbliżej jak mógł i łapiąc kołdrę za rogi przyciągnął ją do siebie. Poskładał w kostkę i położył sobie na kolanach. To samo zrobił z prześcieradłem. Pościel położył na brzegu wciąż rozłożonego łóżka, poukładał na niej dwie poduszki oraz niedużego jaśka z nadrukiem Golden Retrievera. Miał tą poduszkę od kilkunastu lat, była już w sumie stara, porozciągana, ale i tak nie zamierzał jej wyrzucić. Był do niej przywiązany, a skoro jeszcze ze środka nie wypadały pierza, to może sobie leżeć na jego łóżku. Sam już dawno zauważył, że szybko przywiązuje się do rzeczy. Z ludźmi było inaczej, za nimi nie przepadał i wolał trzymać się na dystans. Po małych porządkach w pokoju pojechał do łazienki ledwo mieszcząc w niej wózek. Wjeżdżając do środka uderzył się łokciem o framugę, a kujący ból rozszedł się po całej ręce.

    - Po prostu świetnie ten dzień się zaczyna – warknął zła na samego siebie. Naszło go dziwne przeczucie, że to dopiero początek i może być znacznie gorzej.

Po porannej toalecie pojechał do kuchni. Tam na stole zauważył karteczkę od ciotki. Napisała do niego kartkę, jakby nie mogła sms'a wysłać. Na niej widniała informacja, że poszła do pracy porozmawiać z Leonem na temat jej wyjazdu do Francji, który nie dojdzie do skutku. Od razu w tym tekście wyczuł pretensje i żal do jego zachowania z poprzedniego dnia. Wprost cudownie, teraz będzie się obwiniał, bo Abigail ma do niego jakieś ale. Czego ta kobieta nie może zrozumieć? Zdawał sobie sprawę, że ona chce dla niego dobrze i robi co może aby żyli na godnym poziomie, ale mimo wszystko ten, pożal się Boże, ślub byłby tylko interesem. Czy ma prawo to tak nazywać? Owszem. O ile jemu się dobrze wydaje, małżeństwo zawiera się z miłości do drugiej osoby. A on nie dość, że nie kocha mężczyzny, o którym wspominała ciocia, to nawet go nie zna! Ten związek miałby służyć im tylko do uzyskania pieniędzy. Nie mają ich, żyją skromnie, za to jego były niedoszły małżonek ma górę kasy, bo jest synem prezesa wydawnictwa, w którym on pracuje i ogólnie rzecz ujmując Ledwoodowie są bogaci. Bo nikt mu nie wmówi, że jest inaczej. On nie jest kimś kto udaje miłość do innej osoby, żeby coś uzyskać. A ten facet pewnie myśli, że właśnie taki jest. Wiedział, że ten drugi już wie o cudownym i jakże nienormalnym planie Banera i Abigail. On nie ma do tego siły.
Sięgnął czajnik elektryczny i nalawszy do niego wody ustawił go na grzałce, by ciecz się zagotowała. Podjechał do okna, z którego mógł zobaczyć jedynie ściany budynków i ich dachy. Ten widok trochę go przygnębiał. Co jest takiego ciekawego w budowlach o takim samym kolorze, kształcie, w które gapił się od kiedy pamięta. Pewnie gdyby otworzył okno usłyszałby dochodzące z dworu przekleństwa wystrzeliwane z ust zirytowanych kierowców niczym z procy, którzy spóźnią się do pracy przez wszędobylskie korki. Okropne odgłosy warczących samochodów również nie należały do najprzyjemniejszych. Mimo że nie widział tego obecnie to mógł to sobie wyobrazić. To ją jedne z plusów pracy w domu. Dla takiego introwertyka jak on jest ich znacznie więcej.
Odgłos pstrykającego przycisku czajnika oznajmił mu, że woda się zagotowała, więc wsypał do szklanki dwie łyżeczki kawy tureckiej i zalał wrzątkiem. Złapał szklankę za ucho i postawił ją sobie na stole. Następnie z lodówki wyjął świeżego pomidora i masło. Najlepszy pośród innych warzyw i jak dla niego najsmaczniejszy. Dopiero teraz zobaczył, że obok chlebaka w woreczku leży kilka świeżych bułek. Pochodziły z najlepszej piekarni, w której kiedykolwiek był. Rozpoznał to po charakterystycznym opakowaniu i jego logo. Właścicielami było bardzo przyjazne małżeństwo. To byli jedni z nielicznych ludzi, z którymi lubił pogawędzić. Kobieta miała chyba z pięćdziesiąt lat, tak mu się przynajmniej wydawało. Z tego co się kiedyś dowiedział jej mąż jest od niej o dziesięć lat młodszy. Mieli tam same pyszności i zawsze wszystko było pierwszej świeżości. Nie byli ludźmi, który wciskają swoim klientom starsze i już nie tak smaczne produkty, żeby się ich pozbyć z półek. Najpyszniejszą rzeczą w tej piekarni były drożdżówki, do których miał słabość.


~~* * *~~


Wydawało mu się, że jego głowa zaraz pęknie. Cały świat mu wirował, a w konsekwencji nie mógł nawet wstać z łóżka bo zaraz potknąłby się o własne nogi. Jak zwykle poprzedniej nocy pił, a rano wyglądał jakby ktoś go przeżuł i wypluł. Ale zdążył się do tego przyzwyczaić, odkąd pamiętał tak właśnie wyglądało jego życie, a jedyną osobą której to przeszkadzało był jego ojciec. Nawet matka miała w głębokim poważaniu to co on robi, i chwała jej za to.
Przez chwilę zastanawiał się nawet czy lepszym wyjściem nie byłoby wczołganie się pod kołdrę i ponowne zaśnięcie. Ale po wczorajszej rozmowie z Dannem zdecydował się podnieść tyłek z łóżka. Gdy jego komórka zadzwoniła parę minut wcześniej z szokiem wypisanym na twarzy zarejestrował, iż jest dopiero dziewiąta. W jego mniemaniu toż to noc. O tej godzinie się śpi a nie wstaje. Kaylor nie zdawał sobie sprawy, że normalni ludzie budzą się jeszcze wcześniej, bo na taką godzinę muszą iść do pracy. On zbierał się dopiero w południe o ile nie później. Dziś musi zrobić wyjątek.
Gdy przyzwyczaił swój rozbiegany wzrok do patrzenia prosto w jeden punkt, mógł stwierdzić, że nie jest tak źle i może wstać. Jednak pożałował tej decyzji kiedy pośliznął się na koszuli z wczoraj i zderzył się z bezlitosną podłogą.

    - Szlag – syknął.

Podpierając się krawędzi łóżka podniósł się do pionu od razu ponownie łapiąc równowagę. Stał chwilę z rękoma rozłożonymi po bokach. Spojrzał na porozrzucane w pokoju wczorajsze ubrania oraz buty, które najwyraźniej zdjął przy wejściu do pokoju i westchnął męczeńsko. Będzie musiał tu posprzątać. Chyba jednak powinien wynająć jakąś gosposię, żeby dbała o porządek w tym mieszkaniu. Kiedyś się zastanawiał nad taką ewentualnością, ale stwierdził, że czułby się niekomfortowo gdyby po domu kręciła mu się jakaś obca osoba, dotykająca jego rzeczy, przekładająca wszystko z miejsca na miejsce. Sprzątał po sobie na tyle na ile mu się chciało. W jego zwyczaju było robienie bałaganu i zostawianie swoich ubrań we wszystkich możliwych pomieszczeniach. W kwestii zatrudniania kogoś były dwie strony medalu. Ta dobra i ta zła. Nieważne jakie były zalety, wady zawsze przeważały.

    - Ale co ja sobie w sumie głowę zawracam jakąś sprzątaczką – zaczął mówić do siebie po drodze zbierając brudne rzeczy. - Jak wszystko dobrze pójdzie to niebawem zamieszka tu nie tylko sprzątaczka, kucharka, służąca na moich usługach, ale nawet kochanka. Małe sprostowanie. Kochanek.

Nie miał wiele czasu na racjonalne myślenie o tym co wymyślił przyjaciel, ale poniekąd miał rację. Kocha żyć jak wolny ptak, nieskrępowany niczym i nikim, ale to małżeństwo może się okazać bardzo ciekawym sposobem na jego rutynę. Wczoraj podczas rozmowy z ojcem nie przemyślał tego dokładnie. Podjął decyzję pochopnie ucinając temat. Teraz stwierdził, że to będzie interesujące. Będzie miał na każde skinienie swojego przyszłego mężusia. Będzie z nim robił co mu się zamarzy. Na samo wyobrażenia jego życia, w którym jest jak pan i władca dla jednej konkretnej osoby, a raczej sługi, na jego usta wpełzał przebiegły uśmiech. Jedynym problemem w tym wszystkim może być to, że zostanie zmuszony do wierności, mąż będzie jedyną osobą, z którą pozwolone mu będzie sypiać. Nigdy nie spał dwa razy z jednym mężczyzną, zawsze był ktoś inny. A teraz? Zresztą, co mu szkodzi spróbować. On tylko na tym skorzysta. Właśnie dlatego musi udać się do wydawnictwa, bo ojciec z pewnością jest w nim i przekonać go, że nagle mu się odwidziało i chętnie się ustatkuje. Pytanie czy rodzic w to uwierzy? Zna go przecież doskonale. Wychował. Coś się wymyśli.


Godzinę później po ogarnięciu bajzlu w domu wsiadł do swojego samochodu i pojechał prosto do Wydawnictwa ToK. Był na miejscu w niecałe półgodziny uwzględniając, rzecz jasna, korki. Gdyby nie one byłby tam w dziesięć minut. Do pracy nie miał daleko, za to ojciec tak. Że też mu się chciał wstawać tak wcześnie aby dotrzeć na czas. Rodzic miał do pokonania o wiele większy dystans niż on, bo mieszkał na przedmieściach Kansas.
Wbiegł przez szklane drzwi do środka. Na wstępnie zobaczył znajome twarze, na jego widok niektóre pozostawały obojętne, inne się uśmiechały przyjaźnie, a jeszcze inne wykrzywiłaby się w geście obrzydzenia i wrogości. Te ostatnie jednak starały się pozostać niezauważone. On i tak wiedział co niektórzy pracownicy sobie o nim myślą. Rozpieszczony synalek prezesa, który w przeszłości będzie nimi dyrygował, w dodatku pedał. Kogoś takiego nie powinno tu w ogóle być. Lecz gdyby przejmował się opinią innych nie byłby sobą. Wyprostował się, poprawił wystającą ze spodni błękitną koszulę, strzepał z granatowej marynarki niewidzialny pyłek i pewnym siebie krokiem skierował się do windy omijając ludzi załatwiających swoje sprawy.
Razem z nim do windy wsiadła Karina. Jego dobra koleżanka, z którą często jadł lunch, o ile pojawiał się w pracy. W firmie spędzali ze sobą dużo czasu. Rozumiał się z nią tak dobrze jak z Dannem. Ale w przeciwieństwie do przyjaciela i niego samego ona była matką z dwójką dzieci i żyła w szczęśliwym małżeństwie. Wcale się nie dziwił, była ciemnoskórą, atrakcyjną, wysoką, młodą kobietą. To jasne, że miała powodzenie u mężczyzn. Ale tylko jednemu oddała swoje serce na zawsze. On by tak nie potrafił.

    - Ja chyba śnię – powiedziała jak tylko go zobaczyła.
    - Więc jestem facetem z twoich snów? - zażartował opierając się nonszalancko o ścianę naprzeciwko drzwi.
    - Co to, to nie. Mam już najcudowniejszego i najwspanialszego mężczyznę na świecie.
    - Rany, kobieto. Jesteś wpatrzona w niego jak w obrazek.
    - Strzała Amora działa cuda. A ty się ze mnie nie śmiej, bo miłość i ciebie dosięgnie. Prędzej czy później.
    - Po moim trupie – kategorycznie zaprzeczył.
    - Gadaj se gadaj, ja swoje wiem. A co cię przywiało do roboty? Ktoś ci groził? Znęcał się nad tobą? Siłą wpakował do wora i przywiózł tutaj?
    - Stęskniłem się. Taka odpowiedź ci pasuje? Dawno nie jedliśmy razem, więc jeżeli do południa mnie nie zirytujesz to zaproszę cię na obiad.
    - A będę mogła wybrać co zechcę?
    - Żebyś oskubała mnie z całej kasy? Nie ma mowy. Wiem ile jesteś w stanie zjeść. Jesz tyle ile ważysz, a wciąż pozostajesz chuda jak cholera.
    - Mam dobry metabolizm. Więc nie boję się, że utyję. Ale będąc na twoim miejscu miałabym się na baczności. Chlejesz tyle piwska i w sumie nie tylko, że od tego brzucha ci przybędzie. Tylko patrzeć jak to wymodelowane ciało dostaje mięśnia piwnego – zaczęła się śmiać, a Kaylor za to stwierdzenie ją ofuknął. – O, tu wysiadam.

Drzwi się rozsunęły a Karina tak szybko jak się pojawiła równie szybko zniknęła, na pożegnanie mu jeszcze pomachała i krzyknęła coś o obiedzie. Gdy nadejdzie ta pora to ją znajdzie. Miał do pokonania jeszcze kilka pięter. W końcu wysiadł na właściwym. Przeszedł korytarz. Przy wejściu do gabinetu ojca przywitał się z Dorothy. Poinformowała go, że Baner ma gości, więc usiadł na czarnej kanapie i czekał cierpliwie aż będzie mógł wejść do środka.
Po prawie półgodzinnym czekaniu widział jak z biura wychodzi jakiś mężczyzna, dwie kobiety i jego ojciec. Po pożegnaniu się prezesa z gośćmi został zaproszony do niego.

    - Pierwszy raz od tygodni przychodzisz na czas, ubrany jak trzeba, trzeźwy i w dobrym humorze – powiedział z kpiną, ale był zadowolony, że pierworodny w końcu zaczyna dojrzewać. Jak to mawiała Abigail, pierwsze czterdzieści lat dzieciństwa jest dla mężczyzny najtrudniejsze, a później już jakoś leci. Widać, Kaylor postanowił go zaskoczyć i dorosnąć wcześniej.
    - Nawet bardzo dobrym. Muszę koniecznie z tobą poruszyć wczorajszą kwestię – co do tego „trzeźwy” to ojciec nie musiał wiedzieć, że znikome, bo znikome, ale procenty alkoholu nadal krążyły mu w żyłach. Jednak dziś jest zdecydowanie lepiej niż wczoraj.
    - Usiądź, usiądź. Liczę na to, że nie znikniesz stąd od razu jak tylko przedstawisz mi co masz do powiedzenia.
    - Spokojnie. Mam do załatwienia parę spraw, więc zostaję do czwartej – rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu, brakowało tylko żeby zarzucił nogi na biurko. – Chodzi o wczoraj. Zdenerwowałem się i nie słuchałem tego co masz do powiedzenia, a ty zawsze wysłuchujesz mnie do końca. Wybacz. Mówiłeś o ślubie z jakimś mężczyzną.
    - Zgadza się – Baner zmrużył podejrzliwie oczy.
    - Chciałbym zawrzeć z nim związek małżeński – splótł ręce na piersi i z tajemniczym uśmiechem przyglądał się osłupiałemu mężczyźnie.
    - Czy ja dobrze słyszę?

6 komentarzy:

  1. K O C H A M T O O P O W I A D A N I E ! ! !
    Z każdym rozdziałem robi się coraz ciekawiej, znów muszę tydzień czekać, a to mnie zabija, bo ciekawość jest większa od wszystkiego :(
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.

    Katrina

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj się kochaś zdziwi. Zamiast dostać służącego sam się w niego zmieni!!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super:-)
    Mam nadzieję że masz stały dostęp do internetu bo nie mogę doczekac się dalszego ciągu:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dodasz dzisiaj nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  5. To opowiadanie jest rewelacyjne :)
    Kaylor rządzi i ta jego nonszalancja xD Jego wizja, że będzie rządził swoim mężem już wkrótce zniknie, gdy pozna Caleba, ciekawe czy wtedy będzie taki szybki do małżeństwa.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    ojć Kaylor uwarza, że Celeb będzie jego sługą... niech mu życie da porządnego kopa... żal mi bardzo Celeba...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń