W związku z moją przeprowadzką i brakiem Internetu przez najbliższe dni postanowiłam wstawić niedzielny rozdział dzisiaj. Miałam do wyboru dwie opcje. Albo dzisiaj, albo dopiero za tydzień. Stanęło na piątku. W takim razie, bardzo dziękuję za komentarze :)
- Wiesz,
Kaylor, tego po twoim ojcu w życiu bym się nie spodziewał - Dann
oblizał usta i zrobił maślany wzrok, gdy obok ich stolika
przechodziła zgrabna kobieta hojnie obdarowana przez naturę, jak i
z tyłu tak i z przodu. - Moim skromnym zdaniem, masz fajnego
starego, ale nie potrafisz tego docenić. Na pewno jest lepszy niż
twoja mamuśka.
- Na
starość zwariował. Myślałem, że spadnę z krzesła jak mi to
wszystko mówił, powtarzałem sobie w głowie, że chce się
zemścić za dzisiaj, ale gdy dotarło do mnie, że to wcale nie
żart, miałem ochotę coś rozwalić. A najlepiej twarz idioty co
to wymyślił.
Ojciec w
gabinecie, tuż po wyjściu Antrosy poinformował go o pomyśle, który jemu się wcale nie spodobał. I ten staruch śmiał
mu powiedzieć, że nie wtrąca się w jego życie? Ingeruje w nie aż
za bardzo! Ile on ma lat? Przecież nie jest dzieckiem tylko dorosłym
mężczyzną!
-
Powiedział, że chcę, żebym wziął ślub z siostrzeńcem jego
przyjaciółki. Naprawdę, chyba kompletnie go popierdoliło -
przeczesał dłonią czarne włosy i ścisnął je przez chwilę
usiłując wszystkie powyrywać.
- Czemu tak
ni z gruszki, ni z pietruszki?
- Nie wiem,
chciał mi powiedzieć, ale wkurwiłem się i wyszedłem z jego
gabinetu - przyjaciel spojrzał na niego jak na ostatniego debila. -
No a ty co byś zrobił na moim miejscu? Powiedział sakramentalne
„tak”? Kurwa, Callaway!
- Nie
zachowywałbym się jak ty. Najpierw zrobiłbym rozpoznanie,
dlaczego ktoś chce żebym się ożenił, z kim i po co? Później
bym ocenił czy warto pakować się w związek, a następnie
podjąłbym decyzję. W przeciwieństwie do ciebie nie działam
bezmyślnie i bez zastanowienia. I nie jestem impulsywny- popatrzył
na niego z pół przymkniętych powiek i zobaczył, że w oczach
Ledwooda czają się sztylety rzucane w jego stronę. Zaśmiał się
w duchu, bo gdyby zrobił to na głos Kaylor najprawdopodobniej by
go zabił.
- Mówisz
tak, ale nie wiesz jakbyś zareagował będąc rzeczywiście na moim
miejscu.
- Możliwe
- zamoczył usta w wytrawnym martini - ale zrobiłbym wszystko, żeby
czerpać z tego jak najwięcej korzyści. Jesteś chciwy, zaborczy,
zapatrzony w siebie, egoistyczny, uwielbiasz stawiać na swoim i
mógłbym jeszcze długo wymieniać, ale nie o to mi chodzi.
- Jak ja
miałbym to zrobić? I właściwie po cholerę?
- Ojciec
powiedział ci, żebyś wziął ślub, a ty jako że wolisz
jednonocnych kochanków i swobodę, a charakter mówi sam za siebie,
w życiu byś się nie zgodził. A powinieneś. To byłaby taka
chwilowa odskocznia od twojej rutyny. A poza tym chodziłoby gównie
o zabawę. Kochasz się bawić, zwłaszcza ludźmi, co nie? - uniósł
wysoko brwi, ale wcale nie musiał pytać, odpowiedź znał
doskonale.
- Taką
zabawę kocham najbardziej. Ale twoim zdaniem małżeństwo jest
interesem chwilowym? - za cholerę go nie rozumiał.
- Może się
stać. Ktoś powiedział, że nie możesz wziąć z nim rozwodu? Bez
względu na to kim właściwie jest ten „on”.
- Dann co
ty właściwie chcesz mi powiedzieć? - zmrużył podejrzliwie oczy,
a na usta wkradł się zadziorny i przenikliwy uśmieszek
przepełniony ciekawością.
- Wpadłem
na pewien pomysł, więc słuchaj.
~~* * *~~
Otworzył
szeroko oczy a usta niczym kopara opadły w dół. W pierwszej chwili
sądził, że się przesłyszał, później, że ciocia sobie z niego
żary stroi, ale teraz jej poważna mina go przerażała. Był w
ukrytej kamerze? Kilka razy otwierał usta, lecz żaden dźwięk się
z nich nie wydostał. W gardle ugrzęzła gula rosnąca z każdą
mijającą chwilą milczenia. Co miało niby znaczyć „Caleb,
weźmiesz ślub”. O co tu chodzi!? Serce waliło mu niczym dzwon,
ręce zaczęły się nagle pocić, a po kręgosłupie co chwila
przechodził mu nieprzyjemny i lodowaty dreszcz. Zacisnął dłonie
na rączkach wózka wpatrując się równocześnie zdziwionym i
przerażonym wzrokiem na Abi.
- Ach, tak
myślałam, że zareagujesz podobnie - westchnęła ciężko. - Co
ja sobie wyobrażałam? Zapomnij o czym przed chwilą powiedziałam.
To był błąd, nie powinnam w ogóle mówić czegoś takiego nawet
w żartach - mówiła już bardziej do siebie, niż do niego.
Wyszła z
pomieszczenia kierując swoje kroki do kuchni. Wstawiła wodę a do
swojego ulubionego kubka włożyła torebeczkę zwykłej herbaty.
Zachowała się okropnie, jak mogła przypuszczać, że jej
siostrzeniec zareaguje na taką nowinkę „Tak bardzo się cieszę,
jesteś najlepszą kobietą na świecie”. Nie pomyślała o tym
wcześniej podczas rozmowy z Banerem, uważała, że pomysł, który
jej przedstawił będzie idealny i zapewni wspaniałe życie jej
Calebowi.
Siedział
nieruchomo, jego ciało wciąż było sztywne i ani drgnęło. W
głowie miał kompletną pustkę. Tylko jedno słowo tłukło się w
jego umyśle – ślub. Co ono właściwie oznaczało i co znaczyło
dla niego? O jaki ślub jej chodziło? Ta kobieta chyba postradała
zmysły. Nie chciał tego, ale jego ciekawość zwyciężyła i
przywołany odgłosem wyłączającego się czajnika elektrycznego
postanowił pojechać do kuchni i dowiedzieć się o co w tym
wszystkim chodzi, bo zachowanie i słowa ciotki niewiele wyjaśniały.
Kobieta
akurat zalewała wrzątkiem truskawkową herbatę, wiedział to przez
unoszący się w powietrzu owocowy zapach. Miała smętną minę i
była czymś zmartwiona. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy,
gdy wszedł do domu i ja zobaczył. Co gorsza zachowywała się lub
próbowała jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Nie
wiedział do końca o co chciał zapytać, więc stał obok i tylko
się przyglądał jak wsypuje do szklanki dwie łyżeczki cukru.
Rozpuszczone blond włosy swobodnie opadały jej na czoło i ramiona.
Zarejestrował jak zamyka oczy, by po chwili znów spojrzeć na blat
kuchenny. Nie miała odwagi spojrzeć na niego? Głupio je za swoje
wcześniejsze słowa?
- Tak się
cieszyłam, a nie wzięłam pod uwagę twoich uczuć. Zachowałam
się...
- Dlaczego?
- przerwał jej wypowiedź.
-
Pomyślałam, że tak będzie najlepiej. Ja będę spokojniejsza, a
ty...
- Przecież
znasz prawdę o mnie, a mimo to chciałaś żebym wziął ślub?!
Przecież doskonale wiesz, że nie interesują mnie kobiety, ale to
nawet nie o moje upodobania chodzi! - rzekł z pretensją w głosie.
- Jesteś
dorosły, a ja wciąż traktuję cię jak małego chłopca, którym
mi się wydaje że jesteś. Powinnam ci mówić o wszystkim -
zakryła twarz dłońmi mając sobie za złe traktowanie
siostrzeńca. Było jej wstyd.
- To w
końcu zacznij. Wiem, że coś ukrywasz, tylko nie wiem co.
- Mamy duże
problemy finansowe. Nawet moja i twoja pensja to za mało na tak
drogie mieszkanie. Kosztuje prawdziwą fortunę, a jest w nim ciasno
jak w klatce. Z mieszkaniami w centrum tak to już jest, wszędzie
blisko, ale za horrendalną cenę. Za to na dom na przedmieściach
nas nie stać. I tak źle i tak niedobrze. Mój przyjaciel, którego
znasz, ma syna i...
- Tak? I co
z tego? Miałbym niby wziąć z tym jego synem ślub?! - teraz to
się wściekł. Tak, nawet jemu to się zdarza.
Chwyciwszy
kubek do ręki skierowała się do pokoju Caleba i usiadła na
rozłożonej sofie. Nie musiała na niego długo czekać, kilka
sekund potem znajdował się obok. Przyglądał się jej z pretensją
i zawodem wymalowanym w zielonych oczach. Doszła w końcu do
wniosku, że jemu należy się prawda, nie może traktować go jak
kogoś chorego, nie chciała, by myślał, że tak właśnie go
postrzega. On po prostu nie mógł chodzić, głowę miał zdrową.
Zresztą ona wie to najlepiej, wychowuje go od przeszło dwudziestu
czterech lat. Chłopak od dziecka różnił się od rówieśników
nie tylko tym, że nie mógł ruszać nogami. Od dzieciństwa był
bardzo sprytną i bystrą bestią. Rozumiał wiele rzeczy, z którymi
jego koledzy nie musieli się mierzyć. Nie musieli ich znać,
wiedzieć o co chodzi, bo byli tylko dziećmi. Nie obchodziło ich
to. No bo po co? Rodzice dawali im wszystko czego chcieli, nie
musieli się o nic martwić. On miał inaczej. Jego życie
powędrowało w innym kierunku, tym trudniejszym. Ale o dziwo
Abigail, mały chłopiec sprostał zadaniom i przykrością, które
go spotykały w każdym wieku. Miał tylko ją, a ona tylko jego.
Chciała mu rzucić cały świat do stup, sprawić, żeby jego życie
stało się prostsze i łatwiejsze do przejścia, żeby nie spotkały
go rozczarowania, ale to nie było możliwe. Nie można dziecku
zabierać kłód spod nóg, bo wtedy potknie się o najmniejszą
gałązkę. To, że był kaleką nie usprawiedliwiało go. Robił to
co inni, próbował sprostać wymaganiom i dokonał tego. Ona była
tylko po to by nadstawić ramienia, wysłuchać i przytulić, radzić
musiał sobie sam. No tak, ale to chodziło o umysł, a co z ciałem?
Nie było dnia żeby nie ubolewała nad Calebem. Pragnęła żeby
postawił stopę na ziemi, bez niczyjej pomocy chodził, biegał,
skakał, by nie musiał korzystać z czyjejś łaski. Wiedziała, że
tego nienawidził. Prosić się o cokolwiek. Do niej też miał takie
podejście, przecież ona nie robi tego bo musi, tylko chce. A
zresztą zawsze powtarzała, że kocha go jakby był jej synem.
Powtarzała, że wujek go widzi i jest z niego dumny, mimo że nie
zdążyli się poznać.
Opowiedziała
mu całą historię. Zaczęła od poinformowania go, z kim wpadła na
taki plan. Pana Bannera znał całkiem nieźle, w końcu był jego
szefem, to w jego wydawnictwie wydawał swoje książki i powieści.
Później rozmowa przeszła w kierunku jego syna – rzeczonego
„męża”. Abigail obserwowała uważnie każdy, nawet
najdrobniejszy gest siostrzeńca, każde drgnięcie twarzy. Próbowała
wyczytać cokolwiek z tej jego kamiennej i często obojętnej miny.
Chciałaby wiedzieć co sobie myśli. Często nie potrafiła nawet
zgadnąć jak on się w danej chwili czuje. Zero uśmiechu, zero
złości, jakby przeżywał i radość i smutek tak samo. Chwilami ją
to irytowało, teraz też tak było. Jak jakiś czas wcześniej
zareagował i pokazał jakieś uczucia tak teraz znajdował się
przed nią posąg. Dlaczego on nie mógł się uśmiechnąć tak jak
wtedy gdy miał te parenaście lat? Wręcz kochała jego uroczy,
niewinny uśmiech, ale kiedy to było? Dwie dekady temu?
- Caleb,
praktykujesz stoicyzm? - gdy wyjaśniła wszystko co miała do
powiedzenia, musiała zwrócić mu na to uwagę bo zwariuje.
- Skąd
takie dziwne pytanie?
- Słońce,
zdaję sobie sprawę, że jesteś stoikiem, ale okaż że trochę
uczuć.
- A nie
robię tego? Przecież nie jestem jakimś robotem.
- Czasami
błędnie myślę, że tak właśnie jest. Co mi odpowiesz? Wiesz
dlaczego spodobał mi się pomysł Bannera. Ja wyjadę do Francji a
ty będziesz miał pomoc i kto wie? Może ten ślub wyszedł by ci
na dobre? - uśmiechnęła się tak, jakby faktycznie to małżeństwo
miało go cudownie uzdrowić.
- Primo: To
idiotyzm galopujący. Secundo: Skoro musisz jechać, jedź, ale nie
mieszaj mnie w coś na co sam się nie pisałem. Tertio: Nie znam
gościa, on nie zna mnie, a ty i pan Ledwood chcecie stworzyć coś
nierealnego. Quatro: Mam jedyną przyjaciółkę, która zechce mi
pomóc, w razie czego. Quinto: Ślub? Obaj jesteśmy mężczyznami,
jak wyście to sobie wyobrażali?
- Nie
popisuj mi się tu łaciną. A poza tym, mój drogi, zawsze
moglibyście się poznać. A jeśli nie słyszałeś o tym to z
chęcią cię uświadomię, otóż w Kansas zalegalizowano śluby
cywilne osób jednej płci.
- To... i
tak nic nie zmienia. Nie zamierzam się pakować z butami do
czyjegoś życia, i sam nie chcę, żeby ktoś ingerował w moje.
Jest mi dobrze tak jak jest.
- Chcesz do
końca życia być sam? Ja chcę mieć wnuki - jęknęła teatralnie
i uniosła kąciki ust na widok miny blondyna.
-
Przepraszam, co chcesz mieć?!
- A co
usłyszałeś? - podparła się w boku stając w rozkroku.
- …
Nieważne - machnął ręką, nie miał do niej dzisiaj sił.
- Caleb,
ale powiedz mi, ja to wszystko mówiłam poważnie - mężczyzna
przetarł znużoną twarz dłońmi.
Poważnie?
On na poważnie poszedłby spać, a zamiast tego musi z nią
rozmawiać. Czego ona od niego oczekiwała? To wariactwo, a on nie ma
zamiaru brać w nim udziału.
~~* * *~~
Po
spędzeniu trzech godzin w zatłoczonym, dusznym barze z ulgą
przyjął wyjście na zewnątrz. Było o wiele chłodniej niż za
dnia i o wiele przyjemniej. W tej części miasta o tej porze
samochody prawie nie jeździły, więc było spokojnie i cicho.
Przyjrzał się krajobrazowi, który miał przed oczyma. Dzielnicę,
w której teraz byli można by nazwać małym osiedlem, gdyż poza
dwoma pubami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od
siebie, były również rzędy bloków, kilka placów zabaw i parę
niedużych marketów. Tylko tyle wiedział o tym miejscu, bo więcej,
poza znajomością drogi do „Lust”, nie musiał znać, choć
przyjeżdżał tu średnio sześć razy w tygodniu. Można
powiedzieć, że w swoim ulubionym barze był bardzo rozpoznawany.
Podniósł
głowę aby spojrzeć na czyste, rozgwieżdżone niebo. Wyglądało
naprawdę pięknie. Patrząc się na nie nieco się zamyślił.
Świetnie się dzisiaj bawił, spędził czas z przyjacielem,
wyluzował się i odstresował. Chociaż właściwie nie było po
czym. Dziś nie zrobił nic produktywnego, nic co wpędziłoby go w
stres lub zmęczenie. W zeszłą noc nieźle się zabawił, spał do
popołudnia, a tego wieczoru znów balował. Z resztą, co mu tam?
Może robić co mu się żywnie podoba. Nikt nie będzie mu mówić
jak ma żyć. Jednak jest pewna osoba, która najwyraźniej tego nie
rozumie albo po prostu udaje, że nie słyszy tego co on mówi. Nie
brał nawet pod uwagę, że ojciec się zwyczajnie o niego martwi.
Boi się o przyszłość swojego syna, któremu w głowie tylko
zabawa, i zamiast szkolić się na prezesa wydawnictwa, ten nic nie
robi. Przecież ktoś musi przejąć interes, a prawda była niestety
smutna, bo Kaylor nie miał rodzeństwa i nikt nie mógłby zająć
jego miejsca.
Odwrócił
się w stronę Callaway'a, który właśnie pisał coś na swoim
telefonie. Zapytany o czynność odpowiedział, że po prostu naszła
go ochota na seks i pisze do jednej ze swoich kochanek mieszkających
w okolicy.
I ten
mężczyzna próbował go pouczać? Dobre sobie. Sam nie był lepszy
i zabawiał się na prawo i lewo. Kto by pomyślał, że syn
szanowanego prawnika, przyjaciela jego ojca, jest taką napaloną
gnidą, że musi mieć kilka kochanek? Mężczyzna pochwalił mu się
kiedyś, że zawsze zapisuje sobie ich numery i nigdy nie usuwa. Jak
mu się nagle zachce to dzwoni do tej, do której ma bliżej, i
idzie, bo zazwyczaj się zgadzają. On robi zupełnie odwrotnie.
Nigdy nie bierze numerów, nigdy nie śpi z jednym facetem dwa razy,
bo za każdym razem kochanek jest inny, i zabiera ich do swojego
domu, w przeciwieństwie do Danna, który ani razu nie zaprosił
kobiety do swojego mieszkania.
Spostrzegł,
że mężczyzna uśmiecha się od ucha do ucha. Z jego twarz
odczytał, że nie musi pytać czy kobieta się zgodziła, no bo
która by tego nie zrobiła?
- Jak widzę
jesteś wniebowzięty. Aż tak chce ci się ruchać?
- Jakoś
naszła mnie ochota. Ale dziwię się, że dzisiaj ty nikogo nie
wyrwałeś. Prawie zawsze wracasz z jakimś facetem do domu. Po
rozmowie ze mną i zaakceptowaniu mojego planu zamierzasz zmienić
się w wiernego, kochającego, troskliwego mężusia? - zaśmiał
się i kpiną w głosie.
- Jestem
facetem, nie cudotwórcą - wyciągnął z kieszeni czarnych spodni
komórkę, by zadzwonić po taksówkę. Gdy mieli zamiar spotykać
się w pubie nigdy nie jechał samochodem tylko zamawiał taryfę,
nie był aż taki głupi, żeby jechać pod wpływem alkoholu. Nie
miał zamiaru stać się odpowiedzialny za wypadek.
- Chcesz
czy nie, musisz się nim stać. Przecież zgodziłeś się na zasady
naszej małej umowy -
zaakcentował ostatni wyraz i puścił do przyjaciela oczko. - No to
ja się zbieram. Moja ukochana mieszka w tym bloku - pokazał palcem
w tamtym kierunku- i nie chcę kazać jej zbyt długo czekać.
Zwłaszcza, że nie wie kiedy wróci jej mąż.
-
Dann, jesteś dupkiem. Chcesz rozbić facetowi małżeństwo? -
zapytał z obojętnym wyrazem twarzy, bo bak naprawdę nic go to nie
obchodziło, wybierając odpowiedni numer.
-
Dziwne, że teraz nasz główny temat to małżeństwo. Najpierw
twoje teraz mojej laleczki. Niedługo i mnie się zaczną czepiać,
że skaczę z kwiatka na kwiatek zamiast się ustatkować. Matka
zacznie gadać, że chce mieć wnuki. Przynajmniej ojciec nie może
na mnie narzekać. Bo ja w odróżnieniu od kogoś, nie będę sypał
nazwiskami, nie mam swojej pracy w głębokim poważaniu. Ale to
nieistotne. Ważniejsze jest, żebyś pamiętał co ustaliliśmy.
Spotkaj się ze staruszkiem powiedz mu co i jak. I najważniejsze –
nie kantuj. Jeśli zaczniesz oszukiwać i naruszać zasady to ja się
dowiem i z automatu wygrywam. Jasne?
-
Tak, tak, przecież już w barze ci powiedziałem. Ale teraz ty
zapamiętaj, Callaway - powiedział z przenikliwym uśmiechem
goszczącym na twarzy. - Ja nigdy nie przegrywam.
Zakład??? Serio??? Chyba domyślam sie o co..... Lepiej żebyn nie miała racji...
OdpowiedzUsuńOch cudne, chcę więcej mam nadzieję na szybki dalszy ciąg:-)
OdpowiedzUsuńŚeietny odcinek. Proszę o jak najszybszy next.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mefisto
Zakłady są najlepsze!!!!
OdpowiedzUsuńZaaranżowane małżeństwa także!!!!
To moje klimaty, więc już kocham to opowiadanie!!!!!!!!
Z niecierpliwością czekam na next!!!
Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!!!
Nie mogę się już doczekać niedzieli za tydzień T.T *_*
Katrina
Ja też uwielbiam aranżowane małżeństwa, właśnie dlatego chciałam napisać coś w tym stylu :D
UsuńPodrawiam
Zakład? No nie wierzę?
OdpowiedzUsuńCaleb ma niezły orzech do zgryzienia :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńno i pięknie... zakład, jak się okazuje Danny jest taki sam jak Kaylor, współczuję Celebowi, uważa że jest nikim, bezwartościowy.... a może jednak... Kaylor się zmieni...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia