Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zostawiają komentarze jak i tym, którzy po prostu czytają :D Bez Was nie byłoby sensu prowadzić tego bloga. Mam nadzieję, że polubicie ten tekst. Nie przedłużając, zapraszam na rozdział :)
- Jak ci
idzie, skarbie? - zapytał kobiecy głos.
Kobieta
wychyliła się zza framugi, wycierała dłonie w trzymaną
ściereczkę i przyjrzała się siostrzeńcowi. Rzuciła ją niedbale
na blat w kuchni. Zdjęła z nadgarstka gumkę recepturkę i związała
nią jasne włosy tuż nad karkiem. Poprawiła jeszcze sterczącą
grzywkę i wkroczyła do małego pokoju Caleba, który oficjalnie,
przy zakupie mieszkania był salonikiem. Oparła się o twarde plecy
mężczyzny i położyła mu brodę na barku. Zastanawiała się
kiedy ten mały chłopiec tak bardzo wyrósł i kiedy to się
właściwie stało.
- Lepiej
nie pytaj - odpowiedział ponuro przecierając twarz dłońmi.
Zrobił jak
kazała aż w pewnym momencie usłyszał dzwonek do drzwi. Gość nie
czekając na zaproszenie po chwili otworzył drzwi i wchodząc do
środka powiedział głośne „Dzień dobry” by domownicy
usłyszeli.
- Przyszłaś
w samą porę, właśnie mamy obiad.
- Serio? Co
tym razem? - młoda, rudowłosa kobieta przekroczyła próg i
stanęła między kuchnią, z której wypływał intensywny
zapach... czegoś, a pokojem przyjaciela.
- Sushi! -
odpowiedziała dumna z siebie gospodyni, bo wyglądało na to, że
wszystko poszło zgodnie z planem.
Obie
usiadły na złożonej sofie, na której zwykł sypiać mężczyzna,
trzymając w rękach talerze z potrawą. Caleb i Lilith spojrzeli po
sobie niepewnie i z pewną dozą wątpliwości. Oboje doskonale znali
umiejętności drogiej Abigail i jej skłonności do różnego
rodzaju eksperymentów i improwizacji. Nie chcieli urazić kobiety,
która bardzo się napracowała, swoim zachowaniem, więc po chwili
przyglądania się podejrzliwie na kilka krokiecików z ryżu złapali
w dłonie widelce i nabił na nie obiad. Blondyn ostrożnie gryzł i
smakował potrawę, i musiał przyznać sam przed sobą, że wszystko
było pyszne, nawet warzywa w środku ruloniku i wodorosty.
- Pani
Abigail, to po prostu niebo w gębie - oblizała usta.
- Cieszę
się, że posmakowało, kochanie. Caleb?
Pokazał
kciuk w górę nie mogąc otworzyć zapchanych jedzeniem ust. Po
kilku kęsach wszystko zniknęło z talerzy. Gospodyni była
uradowana gdy zobaczyła ich błogie miny świadczące, że obiad
naprawdę im posmakował. Wróciła do kuchni i zaczęła zmywać
oraz sprzątać pobojowisko, które powstało prawdopodobnie wtedy
gdy brała się do roboty. Szum wody i stukające o siebie naczynia
nie pozwalały słyszeć rozmowy w pomieszczeniu obok.
- Masz
podkrążone i zaczerwienione oczy - stwierdziła Lilith.
- Zarwałem
nockę, miałem trochę do nadrobienia. To jak, idziemy?
- Ach!
Prawie wyleciało mi z głowy, że mieliśmy iść do galerii! -
krzyknęła i poderwała się raptownie z miejsca.
- Gdybym
wiedział, że zapomniałaś siedziałbym cicho - westchnął
męczeńsko.
- Musisz
wychodzić do ludzi. Przecież nie możesz siedzieć całe życie w
domu i obserwować świata zza okna! To nie jest życie! - jej
przyjaciel chyba nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie się bał
ludzkiego wzroku skierowanego w swoją stronę.
- Jestem
przykuty do wózka. Jak miałbym niby chodzić? - rozłożył ręce
na boki posyłając jej ponury uśmiech. Popatrzył w błękitne
oczy, które wyglądały jakby należały do anioła, choć w
rzeczywistości, mimo niewinnego wyglądu były w posiadaniu diabła.
- Ty nie
możesz chodzić, ale twój wózek ma kółka, racja? - obrysowała
wzrokiem szare i unowocześnione coś, co pomagało takim jak
Antrosa w poruszaniu się. Posłała mu promienny wyraz twarzy,
który towarzyszył jej prawie zawsze. - Wiem, że nie lubisz
wychodzić z domu i gdybyś mógł, to czas spędzałbyś we własnym
towarzystwie, ale na twoje nieszczęście pojawiła się pewna
dziewczyna, która zamierza wyciągnąć cię z tej chaty choćby
siłą.
Skoro ona
użyła określenia „wyciągnąć siłą” to nie ma przebacz.
Nawet jeśliby zapierał się wszystkim co miał, błagał, żeby
zostawiła go w spokoju to tak czy inaczej postawiłaby na swoim i
zrobiłaby z nim co tylko chciała. Dziewczyna zawsze powtarzała, że
uwielbia wychodzić z nim na spacery i iść prowadząc go. On wręcz
przeciwnie, nienawidził wychodzić z domu, nie ważne czy osobą, z
którą szedł była ciocia, czy Lilith. Musiał znosić wtedy wzrok
innych, który peszył go i przerażał. Ze względu na kalectwo nie
mógł robić wielu czynności, między innymi stanąć o własnych
siłach na nogach tak jak inni zdrowi mężczyźni. Wstyd mu było,
bo jest zależny od innych i skazany na ich pomoc, z której
najchętniej nigdy by nie korzystał. Od kiedy zdiagnozowano u niego
paraliż kończyn dolnych zabrano się za rehabilitację, a było to
kilka miesięcy po jego narodzinach. Od tamtej pory aż do końca
życia będzie skazany na odwiedziny w ośrodku rehabilitacyjnym.
Jeździł tam, ale sam do końca nie wiedział po co? Na co? Paraliż
jest zbyt silny, żeby go leczyć. Mógłby ćwiczyć, starać się,
wyciskać z siebie siódme poty a na nogi i tak nie stanie. Od lat
wiedział, że tak czy inaczej będzie uwięziony w wózku.
Nie
potrafił chodzić po schodach, nie mógł sięgnąć niczego co
znajdowało się wyżej niż sięgała jego ręka, a sport uprawiał
tylko wtedy, gdy przychodził czas na odwiedziny w ośrodku
rehabilitacyjnym trzy – cztery razy w tygodniu. Pływał, grał w
siatkówkę, podnosił ciężarki i to też wszystko pod obserwacją
ludzi, którzy w każdej chwili byli gotowi mu pomóc. Nie jest w
stanie wykonywać podstawowych czynności i nigdy nie będzie, bo
przez resztę życia ktoś musi się nim zajmować jakby był małym
dzieckiem. Każdego ranka gdy tylko się budzi przez kilka minut,
patrzy się w biały sufit i powtarza sobie w myślach, że taki już
jego los i nie zmieni tego, nawet jeśliby bardzo tego pragnął.
Przez dwadzieścia cztery lata zdążył się już przyzwyczaić do
trudnej otaczającej go rzeczywistości. Nie będzie marzył o
niemożliwym, patrzył chłodno na świat, ponieważ z doświadczenia
wiedział, że to czego on by pragnął nigdy się nie spełni.
- Pani
Abigail, zabieram tego nolifa na atak na galerię! Wrócimy późno
i proszę nie czekać z kolacją, zje na mieście! - zakomunikowała
i chwyciwszy rączki od wózka przejechała przez drzwi na klatkę
schodową w kierunku windy.
- Nie
przypominam sobie, żebym mówił, iż zamierzam spędzić z tobą
cały Boży dzień. Ja mam pracę, wiesz? I o ile się nie mylę, to
ty także.
- Jestem
dziennikarką, ale nie jedną z tych świrusek, które zrobią
wszystko, by pstryknąć zdjęcie jakiejś nagiej celebrytki,
przeprowadzić wywiad z super przystojnym modelem, przyłapać
jakiegoś aktorzynę na zdradzie, czy...
- Dobra,
dobra zrozumiałem - podniósł ręce w geście obronnym, by
przerwać jej ten wywód. I tak znał to gadanie na pamięć.
Po
godzinnej jeździe autobusem dotarli na miejsce. Tłukli się tym
przeklętym pojazdem przez ulice zatłoczonego Kansas w godzinach
szczytu. Wszystko tylko po to, by przyzwyczaić go do wychodzenia z
czterech przytłaczających ścian mieszkania. Tego był pewien, że
ta wycieczka miała właśnie to na celu. On wcale nie uważał ich
za przytłaczające. Było dokładnie na odwrót: czuł się tam
bezpiecznie, swobodnie, nikt nie patrzył na niego krzywo, no i nikt
nic nie wiedział. Gdy byli w pojeździe myślał, że dostanie ataku
serca, biło potwornie szybko i gwałtownie. Jakby tego było mało
gdy wsiadali do autobusu Lilith chwilę się siłowała z wjechaniem
do środka, a i jakiś mężczyzna musiał jej pomóc. Problemem było
także miejsce, którego prawie w ogóle nie było dla normalnych
ludzi, a co dopiero dla niego i wózka. Wszystko wina tej upartej
kobiety, która na siłę chciała pozbyć się jego lęku.
- To na
dobry początek idziemy do sklepu z bielizną - popchała wózek w
tamtą stroną i wbrew protestom przyjaciela zmusiła go do
doradzenia jej w czym lepiej wygląda.
Przestrzeń
przeznaczona na sklep „Loving Beauty”, którego nazwa w jego
mniemaniu była kiczowata, była mniej więcej wielkości mieszkania
jego i ciotki, możliwe, że nawet większa. Po obu stronach wejścia,
przy szybie były ustawione manekiny ubrane w koronkową bieliznę,
która z tego co mówiła Lilith ostatnimi czasy stała się bardzo
modna i popularna wśród damskiej część klientów. Na wystawie
znajdowała się również bielizna męska, która interesowała
Caleba bardziej niż ta, którą kupić chciała przyjaciółka.
Ściany wewnątrz były w kolorze błękitu, meble i wieszaki, na
których towar był wywieszony były białe. Taka kolorystyka miała
przyciągać i podobać się mężczyznom i kobietom, choć faceci
nie za bardzo zwracają uwagę na szczegóły, przynajmniej nie
wszyscy. On był inny. Właśnie szczegóły były dla niego
najważniejsze. Na przykład jego praca. Jeśli coś zaczynał
kończył to dopięte i dopracowane na ostatni guzik, poprawiając
wszystko wcześniej kilka razy, aż będzie zadowolony z efektów.
Nie lubił robić niczego po łebkach, jak już coś zaczyna i kończy
to porządnie.
Czuł się
obco i nie na miejscu znajdując się pomiędzy wieszakami z
koronkowymi biustonoszami w różnych kolorach, które miał na
wysokości twarz. Przyjaciółka zostawiła go obok przymierzalni a
sama wzięła kilka rzeczy i weszła do środka. Starał się
ignorować przerażający wzrok innych klientów, lecz nie było to
takie łatwe, gdyż swoim wyglądem a raczej wózkiem przyciągał
ciekawskie spojrzenia.
- Jak
wyglądam, słoneczko?
Odwrócił
głowę w stronę kobiety o bladym i smukłym ciele. Jej figura
wyglądała jakby należała do nastolatki, miała niewielkie piersi
i niezbyt duże wcięcie w talii, za to jej atutem były długie i
ładne nogi, które uważał za wspaniały dar.
Zawsze
powtarzała, że nie obchodzi ją opinia innych i nie przejmowała
się komentarzami znajomych na studiach odnośnie jej dziecinnego
wyglądu. Kobiety, które zostały hojnie obdarowane przez naturę
wyglądem, ale rozumem już nie grzeszyły, plotkowały na jej temat,
mówiąc, iż nigdy nie znajdzie się mężczyzna, któremu by się
spodobała. Bo jak dorosła kobieta może podobać się komukolwiek z
takim ciałem? Gdy usłyszała jedną z takich opinii obrzuciła ich
autorów kpiącym uśmiechem i wymierzyła siarczystego policzka
kretynowi, który rzucił do niej „Przestań marzyć, że cię ktoś
zechce desko, ale jeśli jesteś zdesperowana mogę się z tobą
przespać. Oczywiście jeśli mi zapłacisz”. Myślał, że po tym
co ten gość powiedział ona go zabije. Może nie miała tego
seksapilu co inne, ale wiedział, że podoba się za to jaka jest
naturalna. Facetowi poza podrapanym policzkiem, bólu w kroczu,
którego nabawił się od mocnego kopnięcia i wstydu na cały kampus
nic więcej się nie stało, ale był pewny, że do końca życia
zapamięta sobie lekcję, której mu udzieliła.
Obrysował
całą sylwetkę a wzrok zostawił dłużej na zielonym staniku z
koronkowymi ramiączkami, który uważał za idealny wybór. Jego
zdaniem pasował do jej karnacji i ogólnie wyglądała dobrze. Nagle
rozległ się gwizd i oboje odwrócili się w stronę trójki młodych
chłopaków, którzy nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat.
Patrzyli się na Ravezę jak drapieżnik na swoją ofiarę, którą
zamierzają schwytać.
- Ładnie -
powiedział z lekkim uśmiechem od razu odwracając głowę w
przeciwną stronę. Cały czas był speszony, o dziwo nie przez nią,
a klientów, którzy ich obserwowali.
-
Wiedziałam, że ci się spodoba.
-
Przepraszam panią - zagadała ekspedientka podchodząc bliżej
nich- dziś w promocji mamy ten zestaw - pokazała czerwonoczarną,
przezroczystą, tunikę do spania, którą oboje mogli zaliczyć do
tzw. „seksownej bielizny”.
- Ach
całkiem ładna. A ty co myślisz? - wzięła ją w ręce i
przystawiła do siebie sprawdzając na oko czy pasuje.
- Boże,
Lilith, nie wiem. Podoba ci się to weź, przecież ty będziesz w
tym chodzić, nie ja - warknął zarumieniony po końce uszu, czy
ona nie widzi jak pali się ze wstydu!?
Był coraz
bardziej zirytowany, niech ona przestanie, bo jeszcze ktoś pomyśli,
że są parą. Nie przeszkadzałoby mu to, mimo że nigdy nawet przez
myśl mu nie przeszło podniecać się na widok kobiet, ale jej tak,
z tego względu, iż od dawna twierdziła, że powinien mieć faceta,
który się nim zaopiekuje, będzie mógł na niego liczyć, dobry,
wyrozumiały i przede wszystkim będzie go szanował i kochał. Za
każdym razem jak mu opowiadała o swoich wyobrażeniach o nim i o
„tym kimś” kogo jeszcze nie ma, zastanawiał się skąd takie
pomysły przychodzą jej do głowy. Naoglądała się za dużo
telenowel? Co prawda to prawda: W liceum chciał wyznać uczucia
chłopakowi z jego klasy, który zawsze przychodził do szkoły z
gitarą. Był typem popularnego, zabawnego i towarzyskiego gościa,
który miał względy u dziewczyn. Lilith zmęczona wysłuchiwaniem
narzekań przyjaciela pchnęła go w stronę podjęcia jakiejkolwiek
decyzji. Doszedł do wniosku, że miała rację i postanowił wziąć
sprawy w swoje ręce mówiąc, iż chłopak mu się podoba... Był to
dla niego wielki błąd. Największy jaki w życiu popełnił.
- Nie
denerwuj się! Wyciągnęłam cię z chaty, bo chciałam spędzić z
tobą czas, a ty mi tak dziękujesz! Jak możesz być taki zimny i
nieczuły! I przestań krzyczeć na mnie! Mogę nic nie brać jak
tak bardzo ci się nie podobam! - biadoliła.
Nie
rozumiał co ona mówiła. Nazwała go zimnym i nieczułym? Jego?! I
to ona przecież krzyczy. A jak chciała iść na zakupy to mogła
wyciągnąć ciotkę. Dwie baby na buszowaniu po sklepach, ale nie
on. Jak i Raveza tak i Antrosa wszędzie go ze sobą ciągały. Do
butików, centrów handlowych, na pasaże, galerii, parku, gdzie
tylko się dało wjechać jego wózkiem. Miał tego szczerze dosyć.
Nikt nie rozumie, że najlepiej czuje się w domu przed komputerem
pracując?
~~* * *~~
Po
zakupach, na których kobieta kupiła komplet zielonej bielizny
przymierzany przez nią, nowe, czerwone jeansowe spodnie i dwa topy o
intensywnym kolorze fioletu i błękitu poszli do pobliskiej
kawiarni, która była ich ulubioną w centrum. Dawali tam
przepyszną, aromatyczną kawę, wielbioną przez oboje. Do tego nie
zdzierali tam z człowieka. Bez tego napoju żadne nie potrafiło
wstać rano z łóżka i należycie funkcjonować. Poranna,
popołudniowa i wieczorna porcja była jakby rytuałem, przez który
musieli przejść, a robili to z przyjemnością. W wielu rzeczach
byli do siebie bardzo podobni, możliwe, że to właśnie dlatego tak
szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. Mieli podobne pasje, poglądy na
wiele spraw, choć nie zawsze się zgadzali przez co nieraz się
kłócili, tylko po to żeby za godzinę czy dwie rozmawiać jak
gdyby nigdy nic. Byli ze sobą związani w dziwnym związku, dla
niektórych mogłoby to wyglądać jakby byli parą i bardzo się
kochali, lecz tylko nieliczni znali prawdę. Traktowali się jak
rodzeństwo, bo poniekąd nim byli. Caleb doskonale rozumiał Lilith
jak i ona jego. Przez ich podobne, choć nie identyczne sytuacje
rozumieli się bardzo dobrze. Z tą różnicą, że ich charaktery
było od siebie oddalone podobieństwem o lata świetlne.
Raveza
wyciągnęła z torby jedną z bluzek, obróciła ją kilka razy w
dłoni i zamyśliła się przez chwilę. Zastanawiała się czy
dokonała właściwego wyboru, nie chciała później żałować
wydanych na darmo pieniędzy. A przecież w takich galeriach sumy są
kosmiczne, choć często tu przychodzą to zazwyczaj tylko
przymierzają, a raczej ona przymierza. W tym czasie jej przyjaciel
popijał zamówione wcześniej cafe valdostano, które ona także
dostała. Był to rodzaj czarnej kawy mieszanej z czekoladą, winem
lub wódką. Jej była z czekoladą, do której od dzieciństwa miała
słabość, zaś jego z mocnym likierem. Bardzo się cieszyła z tego
wspólnego wyjścia, ponieważ wiedziała lepiej niż kto inny, że
Caleb nie jest typem rozrywkowego faceta, choć czasem w kwestii
zachowania zaskakiwał nawet ją.
- Dzięki,
że jednak zdecydowałeś się tu ze mną przyjść- powiedziała
niespodziewanie. - To wiele dla mnie znaczy.
- To ty
mnie do tego zmusiłaś, ale nie ma sprawy. Przynajmniej mogę nieco
odpocząć od pracy.
- Uważaj,
bo popsujesz sobie wzrok tym ciągłym ślęczeniem przed kompem.
- Taką mam
pracę - przewrócił oczami, ona znów zaczyna mu matkować i
prawić kazania, jest taka sama jak ciotka. - Nie wiesz jak jest mi
ciężko siedzieć cały czas w tym wózku i nie wykonać ani
jednego kroku, przyjdzie czas, że moje mięśnie się zastaną i
nawet palcem nie kiwnę.
-
Niesłychane, ty narzekasz - powiedziała z otwartymi ustami
pokazując mu oczy wylatujące z orbit. Dawno się jej z niczego nie
zwierzał. A i tak robił to tylko wtedy gdy go czuł się przez nią
osaczony i przyciskany do muru.
Kolejny już
raz przewrócił oczami i ignorując jej zaczepki dopił swój napój.
Chociaż ona miała prawie pełną filiżanką kilkoma głębszymi
łykami dotrzymała mu tempa.
- Cal, może
pójdziemy jeszcze gdzieś?
- Nie,
chciałbym już wrócić do domu. Muszę dokończyć tekst. Wiesz,
że termin mnie goni a pomimo tego i tak mnie zmusiłaś żebym tu z
tobą przyszedł.
- Ach no
tak, jakbym mogła zapomnieć! Przecież twoi bohaterowie są
najważniejsi! To im poświęcasz najwięcej czasu, zwierzasz się i
tylko im ufasz! Mówiłam: jesteś zimnym draniem!
- To
prawda, że postacie z moich książek to jedyni ludzie, przy
których czuję się w pełni swobodnie, ale chyba mi nie powiesz,
że jesteś zazdrosna o fikcję, prawda? - nie dowierzał własnym
uszom, ta kobieta nie jest normalna. Zaskakuje samą siebie.
- Mi tylko
chodzi o to, iż nawet mnie i Abigail trzymasz na dystans. Musi stać
się cud żebyś porozmawiał z nami o czymś co cię gryzie. Co to
za postawa? Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie?
- Zakończmy
ten temat.
Po kilku
próbach wznowienia rozmowy postanowiła spasować, gdyż wiedziała
jaki jest Caleb i czasami się jej zdawało, że nie zmieni się
nigdy. Łapała się na myśleniu, że gdyby miał idealnego dla
niego kochanka otworzyłby się na świat i innych, lecz ideały nie
istniały, nie istnieją i nie będę istniały. On potrzebuje kogoś,
kto pokocha go całego z wadami i zaletami. Potrafiłby „postawić
go na nogi”. Ich spotkanie, uczucia, którymi by siebie
obdarowywali wyobrażała sobie jak wpisywanie poprawnego szyfru do
komputera przyjaciela, który umożliwia przejście na pulpitu, a w
tym przypadku do jego serca. Przynajmniej ona tak to widziała.
~~* * *~~
Zirytowana
Abigail klęła pod nosem na dzwoniący od dobrej godziny telefon
komórkowy, na wyświetlaczu którego napisany był złowieszczy
napis PRACA. Jej przełożony najwyraźniej nie zamierzał rezygnować
i próbował ją zmusić do odebrania.
Jakiś czas
temu postanowiła się zdrzemnąć czując niewytłumaczalne
zmęczenie i ból głowy. Spała zaledwie dwie godziny, gdyż później
dał znać o swoim istnieniu aparat. Podeszła do komody, na której
leżało urządzenie szatana.
Szczerze
ich nienawidziła, tych komórek, telewizorów i innych nowoczesnych
sprzętów elektronicznych. Do szczęścia była jej tylko potrzebna
dobra książka i światło żeby mogła siedzieć nad nią w nocy.
To ona pierwsza przeczytała rękopis napisany przez Caleba
stwierdzając, że chłopak ma talent pisarski. Oczywiście później
pokierowała go tą drogą przekonując, że powinien iść na studia
dziennikarskie i zacząć pisać profesjonalnie. Idealnie się
złożyło, ponieważ jej stary przyjaciel był właścicielem
jednego z najlepszych wydawnictw w Kansas, a ona jako idealny
„rodzic” poleciła go prezesowi, który bez oporów podpisał z
nim kontrakt dostrzegając w blondynie to samo co jego ciotka -
rzadki talent.
Mimo
wszystko nie wiedziała jak siostrzeniec może siedzieć przed
oślepiającym ekranem od rana do wieczora i często zarywając
nocki. Nie była kobietą starej daty, wręcz przeciwnie uważała
się za młodą, dlatego jej znajomi dziwili się takiemu
sceptycznemu zachowaniu co do postępu elektroniki. Ona miała na to
jedną odpowiedź: Nie, bo ja tak mówię. I na tym koniec. Wyznawała
taką zasadę od zawsze i tak pozostało do dziś. Co się jej nie
podobało, czego nie znosiła, nawet za sowitą zapłatę nie
zrobiłaby nic wbrew swojej woli.
Wzięła do
ręki biały prostokątny gadżet i jeszcze po chwili wahania, w
której miała nadzieję, że Leo zrezygnuje co się oczywiście nie
stało, nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Proszę
przemyśleć.... - odezwał się głos należący do młodego
mężczyzny. Starał się szybko mówić, by mu nie przerwano,
jednak i tak się to stało.
- Czego ty,
do jasnej cholery, nie rozumiesz? Nie, znaczy nie i koniec dyskusji
kotku! - nie kontrolując własnego ciała uderzyła pięścią w
blat.
- Nich pani
przemyśli ich ofertę. To świetna okazja. Dużo będzie pani
zarabiać, mieszkać w miłej okolicy...
- Słuchaj,
synku - potarła nasadę nosa próbując dojść do siebie po
szybkim zerwania się z łóżka. - Jeśli pojadę do Europy to
tylko z Calebem. Te zgrzybiałe dziady się na to nie zgodziły,
wiem to.
- Przecież
powiedzieli, że opłacą pani podróż, mieszkanie i wszystko inne,
bo zdają sobie sprawę z pańskich możliwości finansowych. Gdyby
pani się zgodziła na tą korzystną propozycję to nie musiałaby
pani - cytuję: klepać biedy.
-
Naturalnie Leonardzie, chcę więcej zarabiać, jak każdy normalny
człowiek żeby żyć na przyzwoitym poziomie, ale tylko jeśli
będzie ze mną rodzina!
- Martwi
się pani o niego... Ja to w pełni rozumiem, ale pani siostrzeniec
jest dorosły. Nie można mu za bardzo matkować.
- Za
bardzo?! Gdyby nie ja to wylądowałby w przytułku i w życiu by
rodzicielskiej miłości nie dostał. Jest dla mnie niczym syn!
Miałabym kalekiego syna zostawić samego sobie do końca życia?!
On sobie sam nie poradzi! Przypomnę ci, że nie może chodzić!
Potrzebuje pomocy drugiej osoby nawet jeśli nie chce o nią prosić
to jest niezbędna. Jeśli coś ci nie pasuje to mogę dostarczyć
wymówienie w trybie natychmiastowym!
- Tak?! I
co później pani zrobi?! Pójdziecie mieszkać pod most, bo nie
będziecie mieli na opłaty? Zastanów się kobieto! - ostatnie
zdanie wykrzyczał jej ze złością jakiej jeszcze nigdy nie była
ofiarą i rozłączył się.
Mężczyzna,
z którym rozmawiała był co prawda szefem w firmie, ale nie
zwracała się do niego na per „pan”, gdyż mimo wszystko był
młodszy i nie widziała takiej potrzeby. Zaś on okazywał kobiecie
należyty szacunek. Tym razem rzeczywiście musiał się na nią
wściec skoro aż podniósł na głos.
Odłożyła
komórkę na swoje miejsce a sama zapaliwszy światło, które
odgoniło ciemność z pomieszczenia usiadła na sofie. Dlaczego on
musiał zadzwonić akurat teraz? Wiedziała, że Leonard miał rację,
ale nie chciała tego przyznać przed sobą. Zamiast się uspokoić i
przespać krew jej wrzała gotowa w każdej chwili wybuchnąć. Gdy
sięgała po paczkę papierosów i zapalniczkę leżące na stole
ręce jej drżały z nerwów. Jest dorosłą kobieta a nie wie co
powinna zrobić. Odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła. Teraz
to już na pewno nie zaśnie. Oparła się o zagłówek mebla i
obrysowała wzrokiem mały pokoik, w którym mieściła się jedynie
sofa służąca za jej łóżko od przeszło dwudziestu lat, szafka
na ubrania i komoda, na której stał niewielkich rozmiarów płaski
telewizor. Drugi pokój wcale nie był dużo większy. Tam także
stało łóżko Caleba, biurko i szafa. Nie było wiele mebli a
jednak miejsca było bardzo mało co uniemożliwiało mu swobodne
poruszanie się po mieszkaniu. Gdyby tylko mogła zmienić ten stan
rzeczy. Może jednak powinnam skorzystać z propozycji inwestorów
w Europie i zwyczajnie się tam przeprowadzić. Pytanie tylko co z
Calebem? Przecież nie stać nas na to przedsięwzięcie...Inna
sprawa jeśli tylko ja pojadę. To z kolei będzie znaczyło, że
muszę go tu zostawić, myślała.
Nie
wiedziała co powinna zrobić. Czuła się taka rozdarta i bezradna.
Miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła sobie na to pozwolić,
gdyż w każdej chwili Cal mógłby wrócić, a nie chciała by
ktokolwiek widział ją w takim stanie. Nie powinna oszukiwać siebie
wiecznie, była tylko kobietą. Potrzebowała męskiego wsparcia,
ramienia do wypłakania, pocieszenia i zapewnienia, że wszystko
będzie dobrze, pomimo że świat mógł się walić. Chciałaby mieć
go teraz przy sobie. Męża, który był całym jej światem do
czasu... A oprócz niego na Ziemi istniała jedna osoba potrafiąca
dać jej wsparcie. Koniecznie musi porozmawiać z Banerem Ledwoodem,
jeszcze dzisiaj.
***
To znów ja, tak na koniec. Kiedy konsultowałam się z przyjaciółką w sprawie tytułu opowiadania miałyśmy dwa pomysły. Mój to "Nieznane uczucie" a ona rzuciła: Przecież ten tekst aż się prosi, żeby nazwać to "Miłość na kółkach". Kiedy to usłyszałam myślałam, że padnę ze śmiechu. Oczywiście, nie wykorzystałabym tego, bo głupawo to brzmi, ale za każdym razem, gdy z nią rozmawiam na temat tego opowiadania to to jest Miłość na kółkach. Ech... nawet ja zaczęłam to tak nazywać :D
Miłość na kółkach nie jest zła, a tytuł wpada w ucho:-)
OdpowiedzUsuńdla mnie tytuł jest nie ważny ważna jest treść a zapowiada się dobrze i już się nie mogę doczekać następnego rozdziału
OdpowiedzUsuńŚmiechowa ta nazwa dla tak fajnje zapowiadającego się opowiadania... Chyba zostanę przy uczuciach :) jakoś bardziej mi pasują
OdpowiedzUsuńCzekałam!! :3 a teraz czytanko... * czytu czytu*
OdpowiedzUsuńPoczekam na tekst w całości i nie czytałam rozdziału jedynie Twój dopisek u góry i na dole. "Miłość na kółkach" nie jest to zły tytuł. Po prostu bardziej pasuje pod wątek komediowy. Ale bardziej mi się podoba "Nieznane uczucie" i cieszę się, że taki tytuł dałaś.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w tworzeniu i weny. :)
Całkiem nieźle się zapowiada.
OdpowiedzUsuńŻegnam i weny życzę...
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek interesujący opowiadanie, biedny Celeb, ale na pewno niedługo trafi na kogoś kto się nim zaopiekuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Czekałam do pojawienia się ostatniego rozdziału i myślę, że dobrze zrobiłam, bo nie wiem, jakbym mogła czekać na kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńCudowna historia :)
Caleb nie ma za wesoło w życiu, ale na pewno szczęście w końcu się do niego uśmiechnie :)
Abigail jest niezwykłą kobietą, opiekowała się Calebem jak własnym synem, już zyskała w moich oczach :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)