Przepraszam, że znów tak późno. Postaram się poprawić :)
Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz :D (Rozdział sprawdzany przeze mnie na szybko, jak zwykle zresztą)
Zdawał
sobie sprawę, że ludzie mają dziwny gust, są nieprzewidywalni i
zdolni do wszystkiego, a bogacze stawiają na swoim terenie różne
dziwne rzeczy. Jednakże nigdy nie wpadłby na to, że ktoś postawi
na podwórku ogromną halę z wbudowanym wewnątrz lodowiskiem. Wolał
nie myśleć, ile ta przyjemność mogła kosztować. Hala zajmowała
prawie dwa razy więcej miejsca niż dom Castelli, a był on sporych
rozmiarów. No ale kto bogatemu zabroni. On zawsze wychodził z
założenia, że jeżeli ktoś ma kasę, może wszystko. Nie było to
sprawiedliwe, bo wiadomo było, że majętni ludzie mieli lepsze,
wygodniejsze i łatwiejsze życie. W łaski innych wystarczyło się
wkupić. Żeby coś załatwić wystarczyło dać w łapę. Smutne,
ale prawdziwe.
Oprócz
tego wielkiego budynku, który nijak nie pasował do otoczenia,
dostrzegł w pobliżu ogród. Przechodząc ścieżką, zauważył dwa
duże, drzewa pokryte różowymi płatkami, których kolor podchodził
w niektórych miejscach pod fiolet. Były okazałe, wysokie i
rozłożyste. Niestety widział tylko ich skrawek, gdyż większość
roślin z ogrodu znajdowała się zapewne z drugiej strony domu,
gdzie on nie wiał dostępu. Był ciekawy jak wygląda dalsza część
tego kwiatowego raju.
Lecz nie
przyjechał tu by podziwiać widoki, chociaż te były interesujące
i piękne, a pracować. Ma trzy i pół godziny do czasu, kiedy
będzie musiał wrócić do miasta i do pracy z dzieciakami. Nie
zamierzał marnować więcej czasu niż to było konieczne, więc
posłusznie, w kompletnej ciszy szedł za właścicielem posesji,
kierując się do sali, w której będą ćwiczyć. Poza tym
Gwiazdeczka nie wyglądała na osobę, która chciałaby zostać z
nim sam na sam. Kilka chwil temu blondyn dorobił się traumy do
końca życia, więc tym chętniej pozbędzie się go z okolicy. Po
ich małym upadku, kiedy to twarz Pana i Władcy znalazła się
pomiędzy jego nogami, Castella najpierw zastygł w bezruchu jakby
zmieniając się w posąg. Następnie gwałtowanie od niego odskoczył
orientując się w jakiej dwuznacznej sytuacji się znajdują, po
czym upadł tyłkiem na ziemię. Jego zszokowana i niedowierzająca
mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. On natomiast nic sobie
nie robił z tego zajścia. Bardziej bawiła go cała sytuacja niż
wkurzała czy bolała. Dla osoby trzeciej musiałoby to wyglądać
nader interesująco. Po wszystkim obaj podnieśli się z trawy, a
blondyn nagle zapomniał, że chciał mu przywalić. Odwrócił się
do niego plecami i rzucił krótkie „Rusz się”. On dał już
sobie spokój ze sprowokowaniem Gwiazdeczki, dochodząc do wniosku,
że nic dobrego by z tego nie wynikło.
Choć co
chwilę musiał powstrzymywać się przed parsknięciem śmiechem.
Ten facet nawet nie miał pojęcia na jakiego przerażonego wyszedł.
Jego twarz miała wyraz, jakby zobaczył jakąś zjawę czy ducha.
Poza tym,
nachodziły go dziwne myśli. Zastanawiał się, co by się stało,
gdyby wtedy złapał Castellę za blond kudełki i przytrzymał przed
swoim kroczem, jakby zmuszając mężczyznę do seksu oralnego.
Pokierowałby jego głową tak, by rzeczywiście przypominało to
robienie loda. Mimo że pomyślał o tym dopiero po fakcie, to chyba
tak było dobrze. Wolał nie myśleć co stałoby się, gdyby
wykręcił taki numer Gwiazdeczce.
Miał
ochotę uderzyć się w czoło. Dlaczego właściwie takie bzdury
przychodzą mu do głowy? Nie był skurwielem, żeby tak zrobić,
więc nie wiedział dlaczego o tym pomyślał. Nigdy nie zmusił
żadnego ze swoich kochanków do rzeczy, których nie chcieli z nim
robić, nie potrafiłby też nikogo skrzywdzić. W łóżku
zachowywał się zależnie od tego, jacy byli jego partnerzy. Nie
miało znaczenia czy któryś lubił delikatny seks czy mocniejszy.
Zawsze się dostosowywał chcąc sprawić kochankowi przyjemność,
myśląc w pierwszej kolejności o nim. Uważał, że wywieranie
presji w takiej sytuacji jest podłe i nigdy nie zniżyłby się do
takiego poziomu. Oprócz tego, gardził mężczyznami, którzy
traktowali swoich partnerów z góry. On zwykle był miłym i
uprzejmym człowiekiem potrafiącym dojść do porozumienia z wieloma
osobami. Jednak ostatnio coś się w nim zmieniło. Dla tego
mężczyzny miał ochotę być skończonym dupkiem i draniem. Pragnął
widzieć blondyna rozwścieczonego i zdenerwowanego, zażenowanego i
zawstydzonego. Chciał żeby ten dumny i pewny siebie facet spadł na
Ziemię, by przekonał się, że nie jest pępkiem świata.
Nie
potrafił zrozumieć przyczyny tych chęci. Być może, chodziło o
ich wrogie stosunki do siebie już na początku znajomości, bo nie
lubią siebie. Powodem mogła być także jego orientacja. Przecież
Gwiazdeczka nienawidziła homoseksualistów, a teraz musi z jednym
współpracować. Na pewno nie jest to szczyt jego marzeń.
- Tutaj
możesz się przebrać – łamiący się głos wyrwał go z
zakątków umysłu, w których nie chciał dłużej pozostać.
Weszli
razem do niedużego pomieszczenia. Od razu rzuciły mu się w oczy
łyżwy wiszące na ścianie. Było ich z siedem par. Łyżwiarz
chwycił w pośpiechu pierwsze w rzędzie. Były najpewniej
przeznaczone na treningi, bo wyglądały na znoszone, a ich biały
kolor odrobinę ściemniał. Tak szybko jak blondyn tu wszedł, tak
szybko wyszedł. On nie każąc mu na siebie zbyt długo czekać,
czym prędzej zaczął zdejmować z siebie ubrania. Zapinając bluzę,
ostatni raz obrysował wzrokiem pokój, bo właściwie tak go można
było nazwać. Musiał przyznać, że wiele dałby, aby pracować
kiedyś dla profesjonalisty, pomagając mu doskonalić swoje
umiejętności do granic możliwości i kierować go na sam szczyt.
Zakopując
głęboko w głębi siebie myśli o swojej dziwnej zmianie i podłym
zachowaniu wobec Castelli, pięć minut później stawił się na
lodowisku. Spostrzegł, że tymczasowy pracodawca zaczął bez niego.
Postanowił dać mu wolną rękę i poprzyglądać się
umiejętnościom Gwiazdeczki.
Po
dziesięciu minutach podpierał barierkę z szeroko otwartymi ustami.
Czy chciał czy nie, musiał przyznać, że łyżwiarz był
imponującym sportowcem. Kiedyś nie miał potrzeby znać wszystkich
łyżwiarzy figurowych z par tanecznych, bo interesował się jedynie
solową jazdą. A tu proszę, taka niespodzianka. Wygląda na to, że
gdy Castella nie otwiera gęby i trzyma język za zębami, to jest na
czym oko zawiesić. Jego postawa wygląda zachwycająco, gdy znajduje
się w transie. Tak jakby ignorował cały siat zewnętrzny,
zamykając się w swoim małym, ukochanym królestwie, gdzie on ma
pełnię władzy. Charlie zauważył, że każdy jego ruch jest
dopracowany w najdrobniejszym stopniu, by przy lądowaniu na jednej
łyżwie, wyglądać perfekcyjnie. Gdy jechał, jego włosy
roztrzepywał wiatr stworzony przez prędkość poruszania się. Był
w pełni skupiony na zadaniu i tylko je miał przed oczyma. Ani razu
na niego nie spojrzał udając, że go tu wcale nie ma. I o to
Charliemu chodziło. Nie chciał być powodem dekoncentracji
Castelli, więc wolał trzymać się na uboczu. Nie potrafiłby być
tak okrutnym i wybudzić artystę z jego wspaniałego snu. Do
tej pory jedynie obserwował i analizował wszystko swoim wprawnym
okiem. Może i nie był znawcą jak jego tata, ale na pierwszy rzut,
widać było bijącą od blondyna determinację i niezwykły talent.
Mógłby powiedzieć, że ten człowiek jest doskonały, idealny...
ale już zdążyli się trochę poznać. Świadomość o jego
paskudnym charakterze psuła całe magiczne wyobrażenie.
Przypominając sobie rzeczy, które mężczyzna dotychczas zrobił
lub powiedział na jego temat, z hukiem sprowadzały go na Ziemię.
Dostrzegł,
że balansowanie na krawędzi łyżwy wychodzi mu bez problemu, więc
pomyślał, że mogliby to wykorzystać w układzie jako punkt
łączący dwie figury. Również wykonanie potrójnego
toeloopa nie sprawiło Gwiazdeczce większych trudności.
-
Castella! – zawołał mężczyznę do siebie. Spodziewał się, że
zostanie zignorowany, lecz stało się coś zupełnie przeciwnego.
Blondyn wykonał jeszcze jeden skok i posłusznie do niego
podjechał. Zatrzymał się tuż obok niego i rzucił się na
barierkę. Szybko i głośno oddychał.
-
I jak? Wciąż wątpisz w moje umiejętności? – zapytał z
przekąsem spoglądając na niego.
Dwukolorowe
oczy zwróciły się ku niemu. W spotkaniu z nimi raptownie przeszedł
go elektryzujący dreszcz. Wysportowane ciało oraz twarz tego
mężczyzny były niespodziewanie blisko. Wtapiał spojrzenie w jego
niesamowicie hipnotyzujące oczy, stwierdzając, że przypominają
skrzące się, drogocenne kamienie. Jedno oko jak błękitny diament,
drugie natomiast ciemny odcień bursztynu. Castella jest pierwszą
osobą, którą poznał, a która ma tęczówki w dwóch kolorach.
Nie wiedział czy heterochromia jest częstym zjawiskiem, jednak ten
„defekt genetyczny” był niezwykle imponujący. Niby mówi się o
tym zjawisku jako o wadzie, lecz według niego, właśnie to dodawało
jego właścicielowi uroku. Wzrok blondyna nie był spokojny i
opanowany, czaiło się w nim ostrzeżenie i niechęć. Dokładnie to
widział, w dodatku marszczące się brwi nie mogły zwiastować
miłych słów. Mimo wszystko jego oczy błyszczały niczym
najpiękniejsze gwiazdy.
-
Powiesz mi w końcu po cholerę mnie zawołałeś? – wściekły
głos przywołał go do porządku. Gwiazdeczka chyba się
zorientowała, że utonął na kilka chwil w jego spojrzeniu, co z
tego, że zimnym jak lód i ostrym jak sztylet.
-
Na początek, przyznaję się do błędu – ze względu, że
odezwał się w blondynie homofob, musiał odwrócił od niego wzrok
albo przynajmniej spoglądać od czasu do czasu, a nie gapić się
jak sroka w gnat. – Uważałem cię za osobę pozbawioną talentu
i próżną. Myliłem się co do tego pierwszego. Oprócz tego widzę
jak wiele pracy wkładasz w jazdę. Ostatecznie doszedłem do
wniosku, że ojciec miał rację i gdybyś nie wystartował,
zmarnowałbyś się.
Wziął
głęboki oddech. Coś go ścisnęło w płucach. Czuł, że jeśli
mają spędzić ze sobą jakiś czas, to przydałoby się naprostować
nieco ich relacje. Nie muszą się zaraz przyjaźnić, ale tolerować
swoją obecność i nie odzywać się do siebie po chamsku, bo z
takiej „współpracy” nic nie wyjdzie. Obaj chcą dobrze, więc
niech chociaż udają „kumpli”. Najrozsądniej było zacząć od
przyznania się do błędu i wyciągnięciu pochopnych wniosków.
Powiedział to wszystko łyżwiarzowi, a wtedy zrobiło mu się o
wiele lżej na sercu. Nigdy nie lubił nic w sobie dusić, a myśli,
którymi mógł się z tym mężczyzną podzielić powinny załagodzić
sprawę.
-
Zamierzam być obiektywnym trenerem, nie oceniać cię więcej, bo w
ogóle cię nie znam. Obiecałem tacie, że zastąpię go przez
pewien czas, ale obie strony muszą dojść do porozumienia. Będę
starał się być miły i nie dogryzać ci, więc ty też musisz
przystać na te warunki. Możemy zakopać topór wojenny i postarać
się wynieść cię na szczyt. A kiedy wróci twój trener,
zapomnimy o swoim istnieniu – nie wiedział co jeszcze mógłby mu
powiedzieć. Założył ręce na piersi oczekując odpowiedzi.
Liczył, że Gwiazdeczka okaże litość i pozwoli mu w spokoju
przeżyć te kilka tygodni. Do niczego nie dojdą jeśli ponownie
zaczną prowadzić ze sobą wojny. – Zapomnij na chwilę, że masz
do czynienia z gejem i rób to co zwykle. Wydaje mi się, z dwojga
złego lepszy jestem ja, niż nikt – wzruszył ramionami.
Doszukiwał
się w gestach i mimice blondyna jakiejś odpowiedzi, ale żadnej nie
znalazł. Musiał cierpliwie czekać na werdykt. Zdawał sobie
sprawę, że mężczyzna nie potrafi znieść jego obecności, gdyż
on jest homoseksualistą i nie zachowuje się jak wierny sługa,
których oczekuje Castella.
-
Nie będę uprzykrzał ci życia, więcej niż mi to potrzebne –
zamknął na chwilę oczy, by przetrzeć dłońmi zesztywniałą
twarz. – Udam, że jesteś w pełni normalny i przestanę się
czepiać twoje orientacji – mówiąc to był zaskakująco
opanowany. Zupełne przeciwieństwo tego dupka, którego spotkał
pierwszy raz w szpitalu. – Pod warunkiem, że znikniesz stąd, jak
tylko wygram złoto w Letnich Igrzyskach.
-
O niczym innym nie marzę – uśmiechnął się lekko. Naprawdę
kamień spadł mu z serca. Mógł teraz dać z siebie wszystko będąc
pewnym, że nie zostanie zwyzywany przez pracodawcę.
O
dziwo, normalna rozmowa ich dwóch była możliwa. Po zawarciu
pokoju, Charlie zawiadomił Rene, że chciałby wykorzystać toeloopa
podczas zawodów i zapytał się go, czy byłby w stanie skoczyć
poczwórnego. Po szybkiej prezentacji nie miał wątpliwości, że
Castella trenuje o wiele więcej, niż się tego od niego oczekuje.
Później zechciał zobaczyć salchowa i rittbergera, by zdecydować
z których z tych skoków stworzyć kombinacje poczwórnych. Za nie
łyżwiarz zdobyłby dużo punktów. Kiedy zobaczył wszystko co
chciał, włączył się do czynnego treningu, gdyż wiele czasu im
nie zostało. Za jakiś czas wraca do dzieciaków na popołudniowe
zajęcia, a potem znów do tego miejsca.
*
* *
-
Więc kiedy się pobieracie? – żona głowy rodziny Owen, wysoka,
szczupła, z wachlarzem nienagannych manier kobieta jak zwykle
znalazła idealny moment, tym razem przy obiedzie, żeby po raz
setny zapytać się o datę ślubu. Jej twarz promieniała, a
wnikliwe oczy wędrowały od Keitha do Andrei siedzących obok
siebie. Ich miny nie wyrażały tyle entuzjazmu, zapewne zmęczone
ciągłym pytaniem kobiety o to samo.
-
Mamuś, daj im spokój – machnęła na wszystko ręką Miranda,
która chciała zająć się jedzeniem, na stole były jej ulubione
owoce morza. Według niej, rodzina zamiast dyskutować na ten sam
temat non-stop, powinna jeść. Ona właściwie dbała o linię i
szczupłą sylwetkę, jak matka, ale nie odmówiła by sobie
pyszności w postaci krewetek lub homara z ciepłym masełkiem.
-
Pani Owen... wybacz – Andera wyraźnie się zmieszała. – Mamo –
zaczęła jeszcze raz. – Ja i Keith dobrze się czujemy w
narzeczeństwie, bo to chyba najlepszy czas dla przyszłych
małżonków.
Każdy,
łącznie z Keithem mógł stwierdzić, że panna Andrea Johnson była
niezwykle wygadaną i otwartą na kontakty towarzyskie osobą. Miała
silny charakter, była dobrze wychowana, pochodziła z bogatej
rodziny. Jej wygląd miał coś ze wschodniej urody. Czarne, kręcone
włosy okalały jasną twarz, a piwne oczy mieniły się za każdym
razem, kiedy spędzała czas z nim i jego rodziną. Można
powiedzieć, że była kochana i podziwiana przez wszystkich. Ojciec
i matka wybierając mu kobietę kierowali się ściśle rzeczami,
które chcieli, by ich synowa miała. Oboje byli zadowoleni mogąc
poznać właśnie Andree, inteligentną i atrakcyjną kobietę,
której niczego absolutnie nie brakowało. On się w niej zakochał
po wielu tygodniach spędzonych razem na wspólnych wypadach za
miasto, przejażdżkach konnych, spacerach po ogrodach botanicznych i
każdym innym miejscu, które ukochana chciała obejrzeć. Mimo
wszystko na początku wydawało mu się idiotyzmem aranżowane
małżeństwo. Przecież era, kiedy to rodzina wybierała żonę lub
męża swoim dzieciom już dawno minęła. Jednak nie miał co
wybrzydzać, gdyż trafił mu się prawdziwy ideał. Jedynym minusem
tego narzeczeństwa było nagabywanie ich obojga przez matkę na jak
najszybszy ożenek. Mógł się założyć, że po ślubie zacznie
się wypytywać kiedy wnuki.
Jemu
na razie wystarczało codzienne spotykanie się z Johnson. Nie było
co się zbytnio spieszyć. Mają przed sobą całe życie. Gdy
człowiek się spieszy, to diabeł się cieszy.
Ojciec
był Andreą szczerze zachwycony i wiele razy powtarzał, że jest
wręcz wymarzoną partią dla niego. Co go bardzo zaskoczyło, nawet
Miranda, młodsza siostra, która chyba miała jakiś kompleks na
jego punkcie, wspierała ich całą sobą. Było to równoznaczne z
błogosławieństwem całej rodziny.
-
Miranda ma rację. Takie pyszności na stole, a ty tylko rozmawiacie
– głowa domu podniosła wzrok spod pustego już talerza.
Jaki ojciec
taka córka, stwierdził w myślach. Wszyscy których znał, mówili,
że Miranda ma charakter ich ojca, a on odziedziczył wygląd i
charakter po matce. Jakoś w tym drugim siebie nie widział, bo do
wielu spraw mieli kompletnie różne zdanie, ale niezbyt go to
obchodziło. Gdzieś w trakcie posiłku Evelyn po raz kolejny
wyciągnęła temat ślubu i wesela, wygłaszając na głos swoje
myśli. Zastanawiała się gdzie powinni urządzić uroczystość,
jakie kwiaty byłyby odpowiednia, a na koniec rzuciła uwagę o sukni
ślubnej, która musiała kosztować przynajmniej piętnaście
tysięcy dolarów. Wtedy już do dyskusji o białej kreacji włączyła
się zarówno siostra i narzeczona. On i ojciec spojrzeli po sobie i
udawali, że nie słyszą. Temat sukienek i podobnego badziewia był
przeznaczony wyłącznie dla kobiet, nie zamierzali się włączać.
Po posiłku
partnerka zaproponowała, żeby poszli pospacerować. Zgodził się
bez oporu, choć domyślał się, że kobiecie nie wystarczy spacer
po okolicy. Na pewno wyciągnie go do miasta. Nie miałby nic
przeciwko, gdyby mieli odwiedzić lodowisko, na którym ćwiczył
zawsze z Mirandą, lecz Andrea nie potrafiła jeździć na łyżwach,
więc to odpadało. Był prawie pewny, że pójdą do parku, muzeum,
lub innego miejsca, w którym będzie mogła zabłysnąć intelektem.
I nie mylił
się. Dwie godziny później przechadzali się pod rękę po ulicach
Filadelfii. Brunetka przykleiła się do jego ręki, której nie
zamierzała puścić. Do tego wciąż się przyzwyczajał.
- Nie
mówiłam tego, bo wiedziałam, że mama zacznie wywierać na tobie
presję, ale chciałabym wiedzieć.
- Wiedzieć
co? Czy wezmę z tobą ślub? – miał ochotę przewrócić oczyma.
Rzygać mu się chciało na sam dźwięk tego słowa. Nie chciał
być niemiły, ale ile raz można było powtarzać coś, co było
cholernie oczywiste. Może rodzice mu przedstawili Johnson, ale to
on klęknął przed nią i się oświadczył. To on zaproponował
jej wspólne życie, powiedział, że kocha, potwierdzał swoje
słowa setki tysięcy razy, a ona? Martwi się tym, że on ją
zostawi i nie poślubi. – Przestań w kółko pytać o to samo.
Zachowujesz się jak moja matka. Ile zapewnień jeszcze
potrzebujesz? Przy obiedzie sama mówiłaś, że mamy czas, czyż
nie?
- Misiu, ja
po prostu bardzo cię kocham. Jesteś moim najukochańszym,
najcudowniejszym, najtroskliwszym mężczyzną na całym świecie.
Pysiaczku, zamierzam powtarzać codziennie, że cię kocham, bo tak
jest. To, że się poznaliśmy było na przeznaczone i od początku
zaplanowane. To Bóg chciał, żebyśmy wzięli ślub i żyli razem
długo i szczęśliwie.
Od nadmiaru
cukru w jej wypowiedzi mógł dostać cukrzycy. Rozumiał, że Andrea
wieloma rzeczami się zachwycała niczym mała, głupiutka
dziewczynka, która na widok kokardek, naszyjników, czy kolorowych
spineczek robiła hałas na cały dom. Do tego tak bardzo kochała
zwierzęta, że widok uroczych kotków czy piesków skutkował
niekontrolowanym wybuchem i uwolnieniem swojego wewnętrznego
dziecka. Często miała fazy, w których zachowywała się jak
pięciolatka nieświadoma niczego co ją otacza. Przyznał, że było
to denerwujące i często wychodził z siebie, słysząc dziecięcy
głosik, którym mówiła, ale kocha ją, więc jakoś przeżyje.
Czego się nie robi w imię miłości?
- Keithiiii
– zaświergotała radośnie. Nim się spostrzegł, pociągnęła
go gwałtowanie za ramię prowadząc w tłum ludzi wracających z
pracy.
- Co ty
wyprawiasz?
Obijał się
o spieszących się w różne strony kobiety i mężczyzn. Usiłował
zachować spokój i nie zwrócić uwagi kobiecie. Próbował trzymać
język za zębami nie chcąc jej niczym urazić, bo jak ją zna od
dwunastu miesięcy, tak wiedział, że przez najgłupszą rzecz
potrafiła się nie odzywać przez kilka tygodni. Także powiedzenie
„Przestań robić co ci się żywnie podoba” i wydarcie się na
nią skutkowałoby ignorowaniem jego osoby.
- Zjedzmy
tu coś – zażądała i po raz kolejny pociągnęła go za sobą.
Czuł się jak szmaciana lalka, z którą ona robiła cokolwiek
przyszło jej do głowy.
Miejsce, do
którego został wepchnięty, okazało się być niedużą cukiernią.
Andrea podeszła do pierwszego wolnego stolika i czekała, aż on
odsunie jej krzesło. Zrobił tak, jak był uczony najmłodszych lat.
Potem ona usiadła i zaczęła mówić.
Stwierdziła,
że zobaczyła w oknie pysznie wyglądające babeczki i koniecznie
musiała ich spróbować, więc tu przyszła. Z nim, oczywiście.
Wziąwszy menu w ręce zaczęła przeglądać przeróżne przysmaki
jakie serwowała cukiernia na miejscu. Spodobały się jej małe,
owocowe tarty. Zamówiła je dla nich obojga. Czekając na słodkości,
za którymi Keith nie przepadał, ale nie wypadało mu odmówić,
rozglądał się po lokalu. Ściany były cukierkowe, krzesła i
stoliki przypominały takie z domku dla lalek. Ogólnie miejsce miało
się podobać głównie kobietom, a słodki wystrój miał je wabić.
Stwierdził, że właściciel osiągnął sukces, ponieważ wszystkie
miejsca były zajęte, a kobiety plotkowały do siebie po cichu. To,
że był tu jedynym mężczyzną nie przeszkadzało mu, jednak
nachalne spojrzenia tych wszystkich pań sprawiały, że czuł się
nieswojo. Widząc jednak zadowoloną minę swojej kapryśnej
księżniczki, uśmiechnął się i obiecał sobie, że przecierpi
dzisiejszy dzień, a jutro zrelaksuje się jeżdżąc z siostrą na
lodzie. Najważniejsze było szczęście Andrei.
* * *
Oddychał
gwałtownie i ciężko. Podpierał barierki, a właściwie na nich
wisiał. Głowę spuścił na dół gapiąc się na podłogę pokrytą
czarną gumą. Czuł jak pot leje się mu po czole, a nogi dygocą
jakby były z galarety. Od dawien dawna nie miał tak wykańczającego
treningu. Przy tym co kazał mu robić nowy trener, ćwiczenia z tym
starym były prawdziwymi wakacjami nad morzem z drinkiem z parasolką.
Był wykończony, ale zadowolony. Arkady dawno nie dał mu takiego
wycisku, na jaki zdobył się Charles. Myślał, że mu ciało
wysiądzie w tej właśnie chwili. Było parę minut po dwudziestej,
a on padał na twarz. Niech ktoś go poprawi, ale mylił się myśląc,
że samemu podoła wyzwaniu i sam siebie wytrenuje. Mimo że
codziennie przebywał w hali, to dopiero dzisiejszy poranek, a
później wieczór, kiedy to Deakin wrócił do niego prosto z
popołudniowych zajęć, pokazały, jakie życie powinien prowadzić.
Wszystko wydawało się takie łatwe. Teraz widzi, że do perfekcji
mu jeszcze dużo brakuje. Plan kolejności skoków, które brunet
wymyślił na poczekaniu były najbardziej złożonymi z jakimi się
spotkał. Kilka poczwórnych kombinacji w drugiej połowie wyczerpały
go doszczętnie. Miał ochotę wejść do wanny pełnej cieplutkiej
wody i tak odpocząć.
- Żyjesz?
– z jakiegoś powodu Deakin był jeszcze na nogach i nie padał z
wycieńczenia. Zastanawiał się jak to było możliwe. Mężczyzna
podjechał do niego, jednak zachował przestrzeń prywatną i nie
dotykał go.
- Skąd w
tobie tyle siły? – sapnął ciężko. Jakimś sposobem dotarł do
bramki i zszedł z lodowiska. Z ulgą i satysfakcją usiadł na
ławce. Od razu się pochylił chowając głowę między kolana.
- Poza
łyżwiarstwem uprawiam kilka innych sportów lub uprawiałem, poza
tym...
Dzwoniący
telefon uniemożliwił Charlesowi dokończenie zdania. Nie za bardzo
obchodziło go, co miał brunet do powiedzenia, ale nie zamierzał
przerywać, obiecując, że będzie miły. Przychodziło mu to z
wielkim trudem, parę razy prawie wybuchnął, ale ostatecznie
trzymał fason. Kiedy podniósł lekko głowę zauważył, że on
nadal trzyma przy uchu komórkę. Rene zorientował się, że
mężczyzna wygląda na zaniepokojonego. Niby nie jego sprawa, a
jednak zaciekawiło go to. Postanowił przysłuchać się rozmowie,
lecz doszedł do niego tylko głos Deakina.
- Możesz
powtórzyć? Niewyraźnie cię słyszę – telefon, który przed
chwilą dostał nie wróżył dobrych rzeczy, zwłaszcza, że głos
Ivana nie brzmiał najlepiej. Zaczął się niepokoić. Od kilku dni
nie kontaktował się z przyjacielem, ale nie sądził, że stało
się mu coś poważnego. Zwykle, gdy Bard się nie odzywał, był
zwyczajnie zajęty.
- Przyjedź
do mnie – wydukał błagalnym tonem kaszląc i krztusząc się do
słuchawki. Jego głos nie miał w sobie nic z Ivana – ciągłego
śmieszka i żartownisia, jakiego znał. Ani odrobinę go nie
przypominał. Teraz Charlie nie miał żadnych wątpliwości.
No mam nadzieję że po takim zakończeniu następna część nadejdzie szybko:-)
OdpowiedzUsuńIntrygujące zakończenie. Czyżby Ivan był ranny?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Charlii i Gwiazdeczka doszli do porozumienia :)
Podobał mi się wątek o rywalu Rene, ukazuje również ich życie, ale takiej narzeczonej mu nie zazdroszczę.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, dobrze, że przeprosił, a potem co? zdobędę zloto i więcej nie chce cię widzieć... oj Rene będziesz chciał widzieć? choć trochę doszli do porozumienia, Keithowi to takiej narzeczonej nie zazdroszczę, o tak jest miły dla partnerów, ale przy gwiazdeczce brutalny chce być... trening z Arkadim to wakacje, ojć czyżby coś się stało, jest ranny?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział, cieszę się, że przeprosił, ale potem to co? zdobędę zloto i więcej nie chce cię już widzieć... oby jego nastawienie się zmieniło... no trochę doszli do porozumienia, ale Keithowi takiej narzeczonej wcale nie zazdroszczę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza